- W empik go
Karawana renegatów. Od Hieronima Radziejowskiego do Jerzego Urbana - ebook
Karawana renegatów. Od Hieronima Radziejowskiego do Jerzego Urbana - ebook
Książka "Karawana renegatów" nie opowiada o żadnych „kontrowersyjnych postaciach”. Jej „bohaterami” – zgodnie z zamysłem i interpretacją autora – są wyłącznie zdrajcy interesów Polski, prezentowani jednak często w szatach wybitnych mężów stanu i wielkich patriotów. W barwnych narracjach Przemysław Słowiński przedstawił postaci z dawnej historii (m.in. Hieronim Radziejowski czy Janusz Radziwiłł), nazistowskich kolaborantów (np. Igo Sym i Helena Mathea) czy komunistycznych aktywistów (jak Helena Wolińska-Brus oraz Józef Światło).
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-592-2 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Utarło się w naszym pięknym kraju nad Wisłą nazywać niektórych łajdaków postaciami kontrowersyjnymi. Może dlatego, że ostatnimi laty zbyt wielu łotrów bez sumienia znalazło się tu na świeczniku. Łajdackie postawy wynikają z modnego obecnie relatywizmu moralnego. Według jego wyznawców i apologetów, w różnych okresach historycznych, środowiskach czy kręgach kulturowych istnieją odmienne kodeksy moralne. Czyn uznany w pewnych kręgach za niemoralny w innych jest już obojętny lub wręcz godzien pochwały. Jestem przekonany o słuszności mojego kodeksu moralnego – twierdzi relatywista – widzę jednak, że są ludzie równie przekonani o słuszności kodeksów o odmiennej treści, nie mam więc podstaw, by ich potępiać ani narzucać im swoich norm. W imię suwerenności każdej jednostki, aprobuję inne kodeksy moralne.
Pasja naszych liberalno-lewicowych elit w wybielaniu rozmaitych szubrawców (szczególnie tych z ostatnich dziesięcioleci) jest czymś zaiste niespotykanym nigdzie indziej. W interpretacji tej bandy durniów, żeby nie powiedzieć również zdrajców, Wojciech Jaruzelski jest zbawcą Polski, Zygmunt Berling osobą pomagającą powstaniu warszawskiemu, a Jerzy Urban sympatycznym i dowcipnym staruszkiem, który nigdy nikomu nie wyrządził żadnej krzywdy.
„Będzie się popierać zepsucie obyczajów, ze świętej religii uczyni się straszaka, aby obrzydzić ją szlachetnym sercom, podłość będzie się nagradzać orderami i zaszczytami, lud ogłupiać wódką, szlachtę szlifami i stanowiskami, a na głowy tych, co będą stawiać opór, wyznaczy się cenę, aby rozprawić się z nimi w stosownej chwili”1.
Kto to powiedział? Nie, nie Jarosław Kaczyński, nie ojciec Tadeusz Rydzyk czy inny „oszołom”. Te słowa wyszły spod pióra Zygmunta Krasińskiego i to ponad sto osiemdziesiąt lat temu! Czyż nie brzmią one znajomo? Znajomo i aktualnie?
Na początku czerwca 2006 roku radni Włocławka odebrali Michałowi Roli-Żymierskiemu – oczywiście przy protestach Sojuszu Lewicy Demokratycznej – honorowe obywatelstwo miasta. Ta wiadomość, podana przez PAP przeszła prawie niezauważona. Polacy nadal w wielu miastach przechodzą obojętnie obok pamiątek i pomników postaci złowrogiego systemu. Chociażby obok pomnika wspomnianego Zygmunta Berlinga. W 1943 roku człowiek ten został zdegradowany i skazany zaocznie na karę śmierci za zdradę. Z polecenia Stalina z zapałem realizował polecenia i rozkazy Moskwy, wymierzone w konstytucyjne władze Rzeczypospolitej Polskiej i w struktury polskiego państwa podziemnego.
Czy jest możliwe, aby w Polsce nadać ulicy imię reichsführera SS Heinricha Himmlera albo komendanta KL Auschwitz Rudolfa Hössa? Czy też wybudować pomnik ku czci szmalcowników, wydających za pieniądze w ręce gestapo Żydów? Z pewnością nie. Nie pozwoliłyby na to ani instytucje państwowe, ani środowiska żydowskie, doskonale rozumiejące na czym polega walka o pamięć i szacunek dla ofiar totalitaryzmu. Tymczasem ćwierć wieku od odzyskania przez Polskę niepodległości, w naszych miastach aż roi się od patronów zdrajców i sowieckich generałów, pilnujących podległości „ludowego” wojska krwawej dyktaturze Stalina.
Dopiero w maju 2014 roku Katowice w końcu pozbyły się pomnika wdzięczności żołnierzom armii sowieckiej, który stał na placu Wolności, na potężnym cokole w samym środku miasta. Był symbolem narzuconego Polakom systemu komunistycznego. Przechodnie obserwujący demontaż pomnika mieli rozbieżne opinie na temat jego dalszych losów. – Powinno się go przetopić i zrobić z niego wielki łuk triumfalny z okazji zbliżającej się wkrótce setnej rocznicy bitwy warszawskiej – mówił jeden z mężczyzn. – Co to komu przeszkadza? Stał tu tyle lat, to nie mógł stać dalej? – dziwił się inny mieszkaniec Katowic.
10 lipca 2013 roku grupa patriotów bez zgody ambasady Rosji spróbowała usunąć pomnik własnymi siłami. „Polskie” władze uniemożliwiły realizację tego zamiaru. Zatrzymano wiele osób, a Zygmunta Miernika bestialsko pobito. Jednak to właśnie patriotów oskarżono o napad na funkcjonariuszy i znieważenie sowieckiego monumentu. Ich proces ruszył 6 czerwca 2014 roku. Przed Sądem Rejonowym w Katowicach jako oskarżeni stanęli: Adam Słomka, Mariusz Cysewski, Paweł Daniłowicz, Zygmunt Miernik (Sygn. III K 1128/13). Przewodniczy pan sędzia Michał Fijałkowski. Do chwili złożenia książki w wydawnictwie (21 stycznia 2016 roku) proces jeszcze trwa.
„Będziemy nadal demontować obce pomniki – napisał Adam Słomka, przewodniczący KPN-Niezłomni. – A jeśli parlamentarzyści SLD sobie życzą… to mogą spokojnie przenieść je do przydomowych ogrodów – również… czasem przy swoich bizantyjskich rezydencjach!”2.
W przeddzień Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, które – dodajmy – jest oficjalnym świętem państwowym, znany alpinista Wiesław Wrona z katowickiego Klubu Gazety Polskiej im. Waleriana Pańki zawiesił flagę Polski na wieży szybowej Muzeum Śląskiego w Katowicach. Prawie natychmiast został zatrzymany przez policję niczym pospolity przestępca, a flagę szybko zdjęto.
„W głębokiej komunie, widząc narodowe barwy nad kopalnią, wierzyłem, że wolna Polska wbrew wszystkiemu jeszcze wróci. Ale czy naprawdę wróciła?”3 – pytał zatrzymany w rozmowie z portalem niezalezna.pl. – Przypomniał również, że zgodnie z ustawą o godle, barwach i hymnie oraz o pieczęciach państwowych flagę państwową Rzeczypospolitej Polskiej podnosi się na budynkach lub przed budynkami stanowiącymi siedziby urzędowe albo miejsce obrad, czyli Sejmu, Senatu, prezydenta i premiera. Poza tym flaga powinna pojawić się na siedzibach organów stanowiących jednostek samorządu terytorialnego w czasie ich sesji, organów administracji rządowej i innych organów państwowych oraz państwowych jednostek organizacyjnych, a także organów jednostek samorządu terytorialnego i samorządowych jednostek organizacyjnych z okazji uroczystości oraz rocznic i świąt państwowych.
Polska flaga w państwowe święta – nie. Pomniki sługusów obcych reżymów – tak. Gdzie my żyjemy? Czy aby na pewno w niepodległym kraju?
W momencie pisania tych słów (styczeń 2016 roku), Komisja Europejska zdecydowała się uderzyć w demokratycznie wybrane, prawicowe władze Polski. Mają zbadać, czy rząd Prawa i Sprawiedliwości nie łamie aby zasad praworządności. Lewacko-liberalny establishment Unii Europejskiej poczuł się zagrożony, bowiem nowo wybrany rząd w Warszawie otwarcie mówi, że zakwestionuje obowiązujące (notabene prawem kaduka) status quo. Już wprowadził podatek bankowy, wkrótce opodatkowane będą wielkopowierzchniowe sklepy, a takie działania uderzą w szemrane interesy zachodniego kapitału. PiS nie ukrywa też, że zamierza skończyć z ulgami podatkowymi dla zagranicznych przedsiębiorstw, a rozwijać (o zgrozo!) rodzime. Interes własnego kraju ponad interesami zachodniego kapitału! To rzeczywiście potworna zbrodnia. Doszło już do obniżenia ratingu Polski przez agencję Standard&Poors, choć niemalże wszyscy ekonomiści, nawet nieprzychylni PiS, podkreślają, że jest to nieuzasadnione.
„Konflikt Polski z UE ma także podłoże ideowe – napisał w «Gościu Niedzielnym» Bogumił Łoziński. – Nasz rząd odwołuje się do wartości chrześcijańskich, krytykuje ideologię światopoglądowego liberalizmu, a taka dominuje w Unii. UE obawia się, że inicjatywy sprzeczne z chrześcijańskimi zasadami będą przez Polskę blokowane. Część prawników zwraca uwagę, że działania KE są pozaprawne . O kontroli dotyczącej tego, czy istnieje w kraju UE demokracja mówi art. 7 traktatu lizbońskiego. Jednak nic nie wspomina on o procedurze, którą wszczęła KE wobec Polski ani tym bardziej nie daje takiego prawa komisji. Ta może jedynie zwrócić się do Rady Europejskiej”.
Opisane wyżej wydarzenia ujawniły istniejący w dzisiejszej Polsce nowy rodzaj targowicy4. Polska opozycja otwarcie popiera działania Komisji Europejskiej skierowane przeciwko własnemu państwu. Twierdzi przy tym obłudnie, że przecież „krytykuje tylko rząd”. Unijna komisarz, pani Elżbieta Bieńkowska z Platformy Obywatelskiej, nie sprzeciwiła się wszczęciu wobec własnego kraju procedury. Pseudodziennikarz (w rzeczywistości propagandysta) Tomasz Lis biega do niemieckich gazet, wygadując tam rozmaite bzdury o łamaniu w Polsce praworządności…
Prestiżowy niemiecki dziennik ekonomiczny „Handelsblatt” trzęsie się ze złości nad polityką prowadzoną przez rząd Prawa i Sprawiedliwości. Czy znowu chodzi o „zagrożenie dla demokracji” czy „wolność mediów”? Nie. „Populistyczna partia PiS obrała w polityce gospodarczej kurs dbania przede wszystkim o polskie interesy – czytamy w artykule. – PiS podkreśla, że przedsiębiorstwa produkujące w Polsce będą w przyszłości faworyzowane przy udzielaniu zleceń”. Straszne! Ciekawe tylko, czyim interesem kieruje się rząd niemiecki, gdy akurat nie zajmuje się zapraszaniem do Europy muzułmańskich imigrantów? Aż tak mało było polskich interesów w działaniach poprzednich rządów Donalda Tuska i Ewy Kopacz, że za Odrą taka rozpacz?
Dziesięciolecia podległości wobec Rosji, służalczość wobec Moskwy często tych samych osób, które dziś z równie obrzydliwym oddaniem wchodzą bez wazeliny do tyłka Brukseli, doprowadziły do wykształcenia się „nowego rodzaju” renegatów.
Do takiej właśnie mentalności nawiązuje (i kultywuje ją) główny nurt „naszej” narracji politycznej. Hasła typu: „wybierzmy przyszłość” (radykalnie oderwaną od przeszłości), przeciwstawiane są uznanym za jałowe sporom o zakorzenione w historii wartości, czy raczej – według ich nazewnictwa – „wartości”. W ten sposób niektóre siły wspierają wygodną dla postkomunistycznej i postkolonialnej elity politykę historyczną: politykę totalnej amnezji, oddzieloną grubą kreską od przeszłości. Cywilizacyjny awans za cenę suwerenności i niepodległości. Bardzo wątpliwy zresztą – dodajmy – awans.
„Zedrzeć z Polski «wygodny kostium ofiary» – napisał profesor Andrzej Nowak w książce Strachy i Lachy. To zadanie postawiła sobie za cel najsilniejsza na rynku medialnym gazeta. I to ona faktycznie, na tle mizerii intelektualnej pozostałych mediów, dyktowała ogólny ton sprywatyzowanej w ten sposób polityce historycznej w Polsce. Pokazać przeszłość polskiej wspólnoty w taki sposób, żeby jedyną na ten obraz reakcją był wstyd i chęć ucieczki”.
Żałośni niewolnicy, zawsze wysługujący się swoim panom… Gdyby urodzili się w nieco innym czasie, lub historia potoczyłaby się trochę inaczej i panowałby dziś w Polsce prawdziwy reżim, z równą ochotą świadczyliby swe usługi gestapowcom czy oprawcom spod znaku NKWD. Gorsi od prostytutek, bo te jedynie ciało swoje sprzedają, lecz nie serce ani duszę… O takich właśnie ludziach pisał już dawno Marian Hemar, wielki poeta polski żydowskiego pochodzenia:
Na cmentarzu zgliszcz i zgnilizny
Tak się nasze zwycięstwo święci –
Nas to uczą najemni agenci
Świętej miłości ojczyzny…
Podobieństwo tych ludzi do członków niegdysiejszej targowicy nasuwa się samo. Dzierżący kiedyś władzę w Polsce magnaci sprzymierzyli się z Rosją, aby utrzymać swoje wpływy. Ich celem było niedopuszczenie do realizacji reform wprowadzonych przez Konstytucję 3 Maja…
Teraz także współczesny establishment nie może się pogodzić z utratą władzy, choć dokonało się to w ramach demokratycznych wyborów, z woli narodu…
Jeszcze tak niedawno rząd Donalda Tuska próbował marginalizować prezydenta Lecha Kaczyńskiego przy pomocy Władimira Putina. Skończyło się katastrofą smoleńską… Teraz znowu Platforma Obywatelska i Nowoczesna próbują iść tą samą drogą. Oby nie doszło do kolejnej tragedii…
* * *
Ta książka nie opowiada o żadnych „kontrowersyjnych postaciach”. Jej „bohaterami” są wyłącznie łotry spod ciemnej gwiazdy, szubrawcy bez czci i sumienia. Zdrajcy interesów Polski, strojący się jednak często (lub strojeni przez im podobnych) w szaty wybitnych mężów stanu i wielkich patriotów.
Jednocześnie autor przeprasza feministki za niedotrzymanie zasad parytetu płciowego. Wśród przedstawionej dwudziestki kanalii powinno być „pa pałam” – dziesięciu mężczyzn i dziesięć kobiet, tymczasem jest trzynastu samców i tylko siedem niewiast. Sorry, tak jakoś wyszło.
1 Cyt. za: Józef Wieczorek, „Strachy na lachy” nowa książka prof. Andrzeja Nowaka, http://www.fronda.pl/blogi/prawda-o-nobliscie/quotstrachy-i-lachyquot-no wa-ksiazka-prof-andrzeja-nowaka,30577.html
2 Cyt. za: http://www.telewizjapolska24.pl/PL-H23/3/1331/wiezniowie-sumie nia-iii-rp-kto-siedzi-za-nasza-sprawe.html
3 Cyt. za: http://niezalezna.pl/64711-muzeum-slaskie-nie-uczcilo-niezlomnych -flaga-patriota-wspial-sie-na-wieze-i-ja-zawiesil
4 Konfederacja targowicka – konfederacja generalna koronna zawiązana oficjalnie w nocy z 18 na 19 maja 1792 roku w przygranicznym miasteczku Targowica w porozumieniu z carycą Rosji Katarzyną II (w rzeczywistości 27 kwietnia 1792 roku w Petersburgu) przez przywódców magnackiego obozu republikanów w celu przywrócenia starego ustroju Rzeczypospolitej, pod hasłami obrony zagrożonej wolności przeciwko reformom Konstytucji 3 maja, wprowadzającym monarchię konstytucyjną. Była reakcją opozycji na konstytucyjny zamach stanu i reformy sejmu rewolucyjnego warszawskiego. Jej zawiązanie posłużyło Rosji jako pretekst do interwencji zbrojnej w Rzeczypospolitej. Sygnatariusze aktu konfederacji targowickiej oskarżali twórców Konstytucji 3 maja: „Nigdy jeszcze sztuka zwodzenia w tym u nas nie była widoczna stopniu, w którym się okazała w ostatnich czasach. tego szlachetny naród polski doświadczył, sztuką i zwodzeniem wolność mu wydarto. Częściowo tylko, gdzie się udać mogło podkopywano gmach Rzeczypospolitej, gotowano rzeczy, aby go raptem wywrócić”. Déjà vu?, cyt za: https://pl.wikipedia.org/wiki/Konfederacja_targowicka(zd) Radziejowski. HIERONIM RADZIEJOWSKI (1612–1667)
Hieronim Radziejowski herbu Junosza był człowiekiem złym i podstępnym. Mówiono o nim, że nie ma skrupułów, interesują go zaś jedynie własne bogactwo i kariera. Zarozumiały magnat, wywyższający się znacznie ponad swoje otoczenie, szorstko i brutalnie sięgał po wszystko, co mu się tylko podobało. Swoje przekonania polityczne zmieniał częściej i bardziej radykalnie niż jeszcze do niedawna doradca byłej pani premier Ewy Kopacz – „Miś” Kamiński. Przez całe życie towarzyszyły mu najrozmaitsze skandale, od kupowania stanowisk po gwałty na kobietach. Mimo tego piastował w XVII-wiecznej Polsce wysokie urzędy państwowe. Henryk Sienkiewicz uczynił go jednym z negatywnych bohaterów swych powieści Ogniem i mieczem oraz Potop, a za życia krążył o nim po kraju wierszyk anonimowego poety:
Radziejowskim nazwany zostajesz od rady,
A Twe w ojczyźnie rady są złośliwe zdrady…
Urodził się w 1612 roku jako syn wojewody łęczyckiego Stanisława Radziejowskiego i Katarzyny de domo Sobieskiej, córki króla Jana III. W początkach lat 30. XVII wieku znalazł się na dworze Władysława IV Wazy, który trzymając wcześniej do chrztu jego młodszego brata, zażądał za tę przysługę od pana Stanisława jednego z synów do służby dworskiej.
Bycie dworzaninem, tak jak bycie członkiem rządzącej do niedawna koalicji PO-PSL, wymagało specjalnych cech charakteru. Hieronim posiadał je na pewno. Szybko zdobył na dworze duże wpływy, otrzymując między innymi urząd starosty sochaczewskiego. W roku 1640, jako dwudziestoośmiolatek, został posłem.
I tu pojawia się na portrecie imć pana Hieronima pierwsza rysa, a mianowicie przed posiedzeniem Sejmu zarzucono mu dokonanie gwałtu na kobiecie. Mimo to, nie tylko został wybrany, ale jeszcze pięć lat później powierzono mu godność marszałka parlamentu, chociaż nadmienić należy, że w owym czasie była to funkcja czysto honorowa. Marszałek nie miał najmniejszego wpływu na przebieg dyskusji w swojej izbie, mógł jedynie wygłaszać konkluzję. Regulamin sejmowy, ustanawiający program obrad, wprowadzono dopiero w roku 1764.
Radziejowski prowadził w imieniu króla tajne negocjacje z Kozakami w sprawie wspólnego uderzenia na Turcję, ale kiedy w 1646 roku szlachta opowiedziała się przeciwko wyprawie, dołączył do opozycji. Jednocześnie zdobył sobie znaczne wpływy na dworze królowej Ludwiki Marii Gonzagi de Nevers, występując na Sejmie w obronie jej interesów.
W dniach 23–25 września 1648 roku pod Pilawcami, na pograniczu Podola i Wołynia, doszło do jednej z najbardziej dotkliwych klęsk w historii oręża polskiego w czasie trwającego powstania Bohdana Chmielnickiego. 23 września Chmielnicki uderzył na oddziały polskie na prawym brzegu Ikwy. Polakom przyszła z pomocą niewielka liczba oddziałów z lewego brzegu, reszta z obawy przed Tatarami pozostała na miejscu. Chmielnicki, aby sprowokować Polaków do natarcia i uderzyć na ich skrzydła, cofnął swoje centrum. Tymczasem nasze wojska, tracąc przy tym trzystu ludzi, wycofały się na lewy brzeg Ikwy. Uznawszy jednak tę pozycję za wielce niedogodną do obrony, regimentarze podjęli decyzję o wycofaniu się w kierunku Konstantynowa.
W nocy wśród wojska rozeszła się pogłoska o ucieczce regimentarzy, co wywołało prawdziwy popłoch. Porzucając tabory i broń, wojsko polskie zaczęło w panice uciekać. W porządku wycofała się jedynie piechota pod wodzą obersztera Samuela Osińskiego, która osłaniała odwrót ponosząc duże straty. Rankiem 24 września Kozacy zajęli polski obóz, zagarniając tabory i artylerię. Chmielnicki poniósł jedynie minimalne straty. Po bitwie, połączone wojska Chmielnickiego i Islam Gireja ruszyły w głąb Rzeczypospolitej, docierając bez przeszkód aż pod Lwów i Zamość. W wyniku klęski Rzeczpospolita utraciła na parę lat kontrolę nad znacznymi obszarami Podola i Wołynia.
Jako jeden z pierwszych pole walki pod Pilawcami opuścił Hieronim Radziejowski.
W maju 1650 roku owdowiały wcześniej dwukrotnie Radziejowski ożenił się po raz trzeci. Tym razem z młodszą o siedem lat ciepłą wdówką, panią Elżbietą ze Słuszków Kazanowską, dziedziczką wielkiej fortuny po Adamie Kazanowskim – w jej posiadaniu znajdowało się między innymi wareckie starostwo niegrodowe, na które składały się wsie Piaseczno i Stara Warka z folwarkiem oraz miasto królewskie Korony Królestwa Polskiego, Warka. Jak głosiły wszechobecne plotki, szczęśliwy pan młody obie poprzednie małżonki uczył posłuszeństwa za pomocą… bata.
„Pan starosta łomżyński w kwiecie i sile wieku, sławny czynami rozpustnego życia – pisał o nim w roku 1650 anonimowy autor satyry – człowiek ostrego dowcipu na wszelkie bezprawia, przemyślnej i podstępnej wymowy, zadziwiającej łatwości i szczęścia w przekręcaniu spraw niezmordowanej ambicyi, a nade wszystko obdarzony szczególnym talentem zestawienia względów ludzkich: że i królowi ważny i szlachtę przewrotnymi sztukami popularnymi ująć sobie potrafi ”1.
Radziejowski sprawował funkcję starosty sochaczewskiego i łomżyńskiego, ale najwyraźniej mało mu jeszcze było urzędów, bowiem od roku 1650 rozpoczął starania o stanowisko podkanclerzego. Stanowisko kanclerza, związane z dysponowaniem „dużą pieczęcią”, było wówczas najwyższą po władcy funkcją w państwie, dającą specjalne prerogatywy. Dysponujący „małą pieczęcią” podkanclerzy, w wypadku śmierci kanclerza zajmował automatycznie jego stanowisko. Obie posady były zresztą wyjątkowe, chociażby tylko z tego względu, że ani jednego, ani drugiego nie można było w prosty sposób odwołać. Jednym słowem, zarówno z kanclerzem, jak i podkanclerzym koronnym król musiał się liczyć.
Hieronim otrzymał wymarzone stanowisko jeszcze w tym samym roku, składając uroczystą przysięgę: „Tak się sprawować będę, jako po mnie Bóg, dobro ojczyzny i wola JKM potrzebować będzie”. Objęciu urzędu towarzyszył jednak kolejny skandal. W swojej mowie, wygłoszonej przy okazji przekazywania pieczęci, marszałek wielki koronny Jerzy Sebastian Lubomirski oskarżył go wprost o kupno tego urzędu. Na usprawiedliwienie Radziejowskiego należy jednak dodać, że takie to były czasy – zwyczaj kupowania urzędów wprowadziła do Rzeczypospolitej francuska królowa, Ludwika Maria Gonzaga. Radziejowski organizował kosztowne uczty, a także obdarowywał króla drogimi prezentami. Mógł tutaj liczyć na chciwą Ludwikę Marię, która wpływała na męża odnośnie do ważnych stanowisk państwowych. W wyborach tych kierowała się jedynie wielkością podarunków, stąd osoby, które zostały dopuszczone do ważnych godności w państwie, okazywały się następnie często zwyczajnymi miernotami. Sam Hieronim w swoim testamencie informował o przekazaniu królowi sześćdziesięciu tysięcy złotych.
Rok później, podczas wyprawy przeciwko Kozakom, król nakazał zajęcie korespondencji Radziejowskiego. Znalazł się wśród niej list pana Hieronima do królowej, w której ten pozwolił sobie na bezpardonową krytykę Jana Kazimierza za sposób prowadzenia kampanii, a co jeszcze ważniejsze, sugerował niedwuznacznie, że król ma romans z jego żoną. Odsunięty przez Jana Kazimierza od udziału w radzie pan podkanclerzy koronny zaczął rozsiewać plotki o wrogości króla względem szlachty. Czując się pewnie na swojej posadzie, knuł przeciwko monarsze coraz bardziej. Nikt chyba wówczas nie spodziewał się, że ujawniony publicznie romans stanie się zaczątkiem zbrojnych akcji i bitew, a na końcu wielkiej wojny, znanej powszechnie jako potop szwedzki.
W dniach 28 czerwca–10 lipca 1651 roku pod Beresteczkiem na Wołyniu doszło do jednej z największych bitew lądowych XVII-wiecznej Europy. W jej wyniku dowodzone przez Jana Kazimierza wojska polskie rozbiły zjednoczone siły kozacko-tatarskie Bohdana Chmielnickiego. Było to niewątpliwą zasługą króla, który w trzecim dniu walk zastosował niezwykle skuteczną taktykę szachownicową, polegającą na ustawieniu oddziałów piechoty na przemian z jazdą. W decydującej fazie bitwy ważne okazało się też wykorzystanie, przez znajdującą się w centrum ugrupowania polskiego piechotę, siły ognia muszkietów i artylerii.
Tuż przed bitwą doszło do uroczystego pogodzenia się Radziejowskiego z królem, ale po zwycięstwie spór wybuchł od nowa. Związany z Radziejowskim chorąży sandomierski Marcin Dębicki stanął na czele koła generalnego szlachty (sejmiku obozowego), zarzucającego królowi nieudolne dowodzenie oraz dopuszczenie do ucieczki Kozaków. Sam Hieronim proponował rozpuścić pospolite ruszenie i rozpocząć negocjacje z Chmielnickim. Kiedy jego plany nie wypaliły, opuścił obóz, pociągając za sobą znaczną część szlachty.
Dumny magnat podjął walkę o ratowanie swojej pozycji, podburzając do buntu pospolite ruszenie. Jan Kazimierz najwyraźniej przestraszył się całej sytuacji i w listopadzie 1651 roku wysunął ugodowe propozycje. Sytuacja zaczęła się coraz bardziej komplikować. Radziejowski wysuwał wciąż nowe, coraz dalej idące żądania. Zapowiadał się otwarty konflikt między wpływowym magnatem, a królem Polski i doprawdy Bóg tylko jeden mógł wiedzieć, czym to się zakończy.
Tymczasem, po ujawnieniu treści wspomnianego wyżej listu, pani Elżbieta wniosła do sądu pozew o rozwód i schroniła się przed gniewem męża w klasztorze, zlecając jednocześnie swojemu bratu, Bogusławowi Słuszce, usunięcie Hieronima z majątku. Słuszka najpierw wyzwał Radziejowskiego na pojedynek, a gdy ten odmówił, 4 stycznia 1652 roku pod nieobecność gospodarza, zajął zbrojnie podwarszawski pałac Kazanowskich, położony w odległości czterystu metrów od Zamku Królewskiego2. Kiedy do Radziejowskiego doszły wieści o napadzie, zebrał okoliczną szlachtę, próbując na jej czele odbić swój – a dokładniej mówiąc odziedziczony przez małżeństwo z Elżbietą po Adamie Kazanowskim – pałac. Po kilkugodzinnej bitwie najazd został jednakże przez Bogusława Słuszkę odparty. Nieco później pan Hieronim usiłował porwać żonę z klasztoru, ale przeszkodziła mu gwardia królewska.
Po tych wydarzeniach, dziejących się niecały miesiąc przed obradami Sejmu, Radziejowski został oskarżony przed sądem marszałkowskim o obrazę majestatu i pogwałcenie bezpieczeństwa rezydencji królewskiej – w pobliskim Zamku Królewskim przebywali wówczas Jan Kazimierz i ciężarna królowa Ludwika Maria Gonzaga. Za obrazę majestatu uważano na mocy obowiązującego wówczas prawa każde zajście zbrojne w okresie czterech tygodni poprzedzające sejm, a dotyczące posłów lub dostojników państwowych. Trzeba jednak przyznać, że wcześniej prawo to nigdy nie było egzekwowane.
Sprytny Hieronim ukrył się przed wysłannikami króla, nie pozwalając w ten sposób na dostarczenie mu pozwu, a później twierdził, że nic nie wiedział o procesie. Jednocześnie sam wniósł przed Trybunał Koronny w Piotrkowie oskarżenie przeciw Słuszce o napaść. W jego imieniu wstawiali się za nim synowie – Stanisław i Michał Stefan, późniejszy prymas, co jednak nie przyniosło żadnych efektów, król był nieprzejednany.
22 stycznia, mimo wspomnianych trudności proceduralnych Hieronim Radziejowski został zaocznie skazany na banicję, czyli wygnanie z ojczyzny oraz infamię, czyli pozbawienie czci i honoru, związane z zakazem sprawowania funkcji urzędniczych oraz częściowym wyjęciem spod prawa. Swoją drogą, żal serce ściska, że obecny system prawny nie dysponuje już takim narzędziem…
Wobec absencji Jerzego Lubomirskiego – który jako marszałek wielki odpowiedzialny był za ochronę króla i jego rezydencji, ale w czasie zatargu Słuszki z podkanclerzym opuścił stolicę – sądowi marszałkowskiemu przewodniczył jego zastępca, marszałek nadworny koronny Łukasz Opaliński. Proces był w rzeczywistości jedną wielką parodią – poplecznicy Radziejowskiego obwiniali dwór królewski o prowokację, bowiem w trakcie walki o pałac, pilnująca porządku w stolicy Straż Marszałkowska zachowała się biernie, a ukarany wcześniej przez Trybunał Litewski za zranienie przeciwnika w pojedynku Słuszka otrzymał od sądu z protekcji króla glejt, faktycznie gwarantujący mu bezkarność.
Obawiającemu się o swoje życie Radziejowskiemu – istniało pozwolenie na bezkarne zabicia infamisa, a zabójca mógł otrzymać dwieście czerwonych złotych i połowę posiadłości skazanego – udało się również uzyskać glejt, czyli specjalny dokument wystawiony w tym wypadku przez wojewodę krakowskiego Władysława Ostrogskiego, zapewniający mu pozostanie na wolności do czasu prawomocnego ukończenia postępowania. Natychmiast też wniósł przed Trybunał Koronny kolejne oskarżenia, tym razem wobec urzędników sądu marszałkowskiego (o uchybienia proceduralne) oraz adwokatów broniących go przed tym sądem (o przyjęcie obrony bez zgody oskarżonego). Trybunał skazał Słuszkę na banicję i infamię oraz unieważnił wszystkie czynności Sądu marszałkowskiego od momentu przystąpienia do sprawy nieproszonych adwokatów.
Ale urażony w swej godności król nie miał najmniejszego zamiaru ustąpić. Po kraju zaczęły krążyć pisma, w których kwestionowano ważność glejtu wojewody krakowskiego. Do Radziejowskiego dochodziły też informacje o planowanym zamachu na niego. Przede wszystkim zaś nie otrzymał skutecznego poparcia na obradującym właśnie Sejmie, na co bardzo liczył. 15 listopada uciekł z Polski do Wiednia.
Miał jeszcze nadzieję na kasację wyroku i liczył na wpływy wśród swoich stronników, ale przejęcie jego listów adresowanych do Bohdana Chmielnickiego i Iwana Wyhowskiego, zdobytych po bitwie pod Beresteczkiem wraz z obozem wroga, które odczytano na Sejmie w sierpniu 1652 roku, ostatecznie skompromitowało go w oczach szlachty. Był to jawny dowód zdrady. Ujawniając treść listów w ostatnim dniu obrad, król ustami swoich stronników sprytnie wykorzystał w celu ostatecznego pognębienia magnata powszechne oburzenie, jakie zapanowało po czerwcowej rzezi armii polskiej pod Batohem 1 i 2 czerwca. Klęska ta była wstrząsem dla armii koronnej, ponieważ po bitwie doszło z rozkazu Bohdana Chmielnickiego do wymordowania przez Kozaków wziętych do niewoli polskich jeńców, a wśród ofiar znalazł się między innymi brat przyszłego króla, Marek Sobieski. Uchwałą sejmową uznano byłego już podkanclerzego za zdrajcę i wroga ojczyzny – pro perduelio Reipublicae hoste patriae et perpetuo infamii autoritate Conventus Praesentis.
Przebywający w Wiedniu Radziejowski zaproponował cesarzowi, że jeśli ten załatwi mu i opłaci dwa tysiące najemników, to na ich czele zdobędzie Kraków i Warszawę. Ku jego zmartwieniu cesarz odrzucił jednak tę „fantastyczną” ofertę, uznając go za politycznego awanturnika. Rzesza Niemiecka, podobnie jak i Wiedeń, ciągle jeszcze pamiętali skutki tragicznej wojny trzydziestoletniej.
Radziejowski wyjechał więc do Sztokholmu, gdzie znalazł posłuch u królowej Krystyny Wazównej. Ciągle marzył o odzyskaniu praw w Polsce, ale swoim zdradzieckim charakterem oddalał od siebie wszystkich. Nawet życzliwa mu Krystyna straciła do niego zaufanie, gdy wyszło na jaw, że magnat namawiał Kozaków do ataku na Polskę, oferując jej pomoc szwedzką.
Schronił się w Hamburgu, a potem, tułając się po całej Europie, został prawie zapomniany. Prawie… W roku 1654 Krystyna Waza zmuszona została do abdykacji na rzecz swojego niedoszłego męża, Karola X Gustawa – posądzono ją wtedy, że planuje doprowadzić do rekatolizacji kraju. Kiedy nowy władca postanowił uderzyć na Polskę, przypomniał sobie o Radziejowskim.
Po zakończeniu wojny trzydziestoletniej Szwecja uzyskała bardzo silną pozycję na południowych wybrzeżach Bałtyku. Posiadała doskonałą, liczną i zaprawioną w wojnie armię, ze znakomicie wyszkoloną piechotą oraz… puste kasy królewskie. Wojsko to, dotychczas żyjące z wojny, pozostawało bezczynne, a Karol Gustaw nie miał z czego płacić żołdu. W tej sytuacji zdobycie łupów na ten cel stało się dla Szwedów sprawą wielkiej wagi. Wyczerpana w wojnach z Kozakami Chmielnickiego i Rosją Rzeczpospolita Obojga Narodów wydawała się łatwym celem. Wojna z nią miała przynieść Szwecji wielkie korzyści ekonomiczne i zapełnić puste kasy.
Poza tym Szwedzi kontrolowali handel na prawie całym wybrzeżu Bałtyku, prócz polskiego Pomorza (Prus Królewskich), więc zajęcie reszty i uczynienie z Bałtyku morza wewnętrznego, pozwoliłoby im na rozszerzenie wpływów z handlu. Na wzajemnych stosunkach polsko-szwedzkich ciążyły też roszczenia polskich Wazów do tronu szwedzkiego. Jan Kazimierz, oprócz tytułu „król polski”, używał przecież na pieczęciach i dokumentach, tytułu króla Szwecji. Dodatkowo jeszcze królowi szwedzkiemu sprzyjało stanowisko wielu polskich magnatów, którym nie podobał się fakt, że król Jan Kazimierz próbuje wzmocnić swoją pozycję w państwie. Liczyli na to, że Karol X Gustaw zachowa ich przywileje i dlatego gotowi byli go poprzeć.
W takich to okolicznościach Hieronim Radziejowski jął utwierdzać szwedzkiego króla w przekonaniu, że napaść na Polskę może mu przynieść same korzyści. On to, nikt inny, był jednym z głównych autorów wymierzonego przeciw Rzeczypospolitej sojuszu pomiędzy Szwecją, Kozaczyzną i Siedmiogrodem.
Szwedzi uderzyli na nas w lipcu 1655 roku, rozpoczynając krwawą wojnę, którą nazwano później „potopem”. Obowiązywał jeszcze wprawdzie zawarty w 1661 roku na dwadzieścia sześć lat rozejm w Sztumskiej Wsi, ale kto by tam przejmował się takimi drobiazgami… Szwedzki najazd na Rzeczpospolitą zorganizowali głównie polscy protestanci – udział w przygotowaniach do agresji wzięli bracia czescy z Leszna, na czele ze swoim przywódcą Janem Amosem Komenským. W Anglii Oliver Cromwell wzywał szwedzkiego króla, by „utrącił róg (Polskę) na głowie bestii (kościoła katolickiego)”. Radziejowski został przydzielony do pomocy feldmarszałkowi Wittenbergowi. Dopiero teraz mógł się wykazać, jak bardzo jest pomocny. Pisał listy do mieszkańców Wielkopolski oraz do pospolitego ruszenia, zachęcając do zdrady i oddania się pod szwedzką władzę.
Wobec beznadziejnej sytuacji militarnej, poszczególne województwa, miasta i oddziały wojska, niechętne zresztą własnemu królowi, poddawały się Szwedom prawie bez walk. 21 lipca feldmarszałek Arvid Wittenberg, prowadząc ze sobą siedemnaście tysięcy wojska oraz siedemdziesiąt dwa działa, wkroczył z Pomorza do Wielkopolski. Pod Ujściem zastąpiło mu drogę pospolite ruszenie szlachty wielkopolskiej – trzynaście tysięcy luda, wzmocnione tysiącem czterystu żołnierzy piechoty łanowej pod dowództwem rotmistrza Władysława Michała Skoraszewskiego. Całością dowodzili wojewodowie: poznański – Krzysztof Opaliński i kaliski – Andrzej Karol Grudziński. Zadaniem zgromadzonych sił była obrona przepraw na Noteci, by dać czas na przybycie sił głównych dowodzonych przez króla Jana Kazimierza. Zajęcie dogodnej pozycji do obrony zniwelowało nieco ogromną przewagę armii szwedzkiej w wyszkoleniu i sile ognia.
To, co zdarzyło się pod Ujściem było kolejnym niechlubnym aktem polskiej historii. Przygotowania do stawienia oporu przebiegały w całkowitej panice i chaosie. Szlachta zjeżdżała się jak na kulig, pijaństwo było na porządku dziennym. Brakowało prochu, dział, a nawet żywności, którą zdemoralizowani żołnierze musieli rabować w okolicznych miastach i wsiach.
Kiedy pod Ujście dotarli również Szwedzi, pomni wojowniczego charakteru Polaków i klęski pod Kircholmem w 1605 roku, wysłali najpierw herolda z przygotowaną przez Radziejowskiego propozycją kapitulacji. Pan Hieronim zaoferował obrońcom Ujścia zachowanie własności prywatnej, wolności wyznania i przywilejów szlacheckich oraz ochronę przed rozbojami. Wprawdzie Opaliński odesłał herolda z dziesięcioma dukatami i odmową, ale zebrana szlachta zdążyła już wysłuchać szwedzkiej propozycji. Zasiane ziarno padło na niezwykle podatny grunt.
24 lipca Wittenberg ustawił działa naprzeciw polskich szańców i rozpoczął kanonadę. Piechota łanowa, wspomagana przez ochotników, przez pięć godzin broniła swych pozycji, osłaniających mosty na Gwdzie i Noteci. Kiedy jednak skończyła się jej amunicja, Grudziński wydał rozkaz ewakuowania załogi z szańców. Szwedzi zainstalowali tam swoje działa i rozpoczęli ostrzał artyleryjski zgromadzonej na przeciwległym brzegu Noteci jazdy polskiej. W tym samym czasie, cztery kilometry w dół rzeki, szwedzki oddział jazdy opanował przeprawę pod Dziembowem. Przez most przerzucono regiment gwardii pieszej. Na wieść o grożącym oskrzydleniu, w obozie polskim wybuchł popłoch.
Następnego dnia Opaliński wraz z Radziejowskim i grupą magnatów przekonali resztę szlachty, że bić się nie warto, bo wszystko pozostanie po staremu. Szlachta nadal będzie sprawować swoje urzędy, zachowa przywileje i pozostanie stanem dominującym w państwie. A inny król, któremu miała podlegać Wielkopolska… To przecież jedynie mały, nic nieznaczący aspekt całej sprawy.
Po podpisaniu kapitulacji cała szlachta, z której składało się wielkopolskie pospolite ruszenie, zaproszona została na wystawną ucztę pod gołym niebem, mającą uczcić szwedzkie panowanie. Wielka uczta zorganizowana przez Wittenberga była najgorszym aktem zdrady, jaki mogli nam zaserwować wywyższający się ponad wszystko, zapijaczeni Sarmaci. Nie rozumieli swojego nędznego występku, nie rozumieli, że oderwali od Rzeczypospolitej kawałek jej terytorium – Wielkopolskę. Nie rozumieli, że wpuścili do ojczyzny wroga, który zalał nas swoją potęgą na kolejne lata.
Po napełnieniu brzuchów mięsem i winem, spokojnie rozjechali się do domów. I żeby tylko rozjechali. Nie, zdrajcy i tchórze poszli w utwierdzaniu przyjaźni z nowym władcą jeszcze dalej. Nie dość, że oddali klucze do swoich miast i twierdz w Wielkopolsce, to na dodatek przekazali też pod szwedzką komendę własne oddziały piechoty oraz jeden szwadron husarii.
Podpisany dokument przekazywał Karolowi Gustawowi pełną władzę nad województwami poznańskim i kaliskim, całość dóbr państwowych i kościelnych oraz miasta. Szwedzi uzyskali prawo do zaciągania piechoty. Szlachta otrzymała gwarancję swych swobód, a na urzędy powoływać miano tylko Polaków.
Od tej chwili polscy mieszczanie prześcigali się w otwieraniu swoich bram i nadawania honorowych kluczy miast Szwedom. Zdrada stała się czynnikiem zagrażającym bytowi całego państwa. Od ciężaru zaprzaństwa nie mogliśmy się już później uwolnić, ciągle się z nim zmagaliśmy i zmagamy się, można powiedzieć, do dzisiaj.
31 lipca Wittenberg zajął bez walki Poznań, a Radziejowski umiejętnie starał się robić wrażenie osoby wpływowej na szukającej protekcji szwedzkiego króla szlachcie. Tak naprawdę jednak, jego pozycja na dworze Karola Gustawa nigdy nie była silna – mimo niewątpliwych zasług. Już jesienią 1655 roku, wobec nowej sytuacji polityczno-wojskowej, wpływy zdrajcy zmalały jeszcze bardziej, a zarazem wzrosły rozbieżności pomiędzy nim a królem.
Wraz z sukcesami Polaków nad wojskiem szwedzkim, zdrajca po raz kolejny postanowił zmienić front. Szwedzi odkryli jednak jego listy do gdańszczan. W 1656 roku został aresztowany i osadzony na zamku w Malborku. W styczniu 1657 roku wytoczono mu proces o zdradę interesów Karola X Gustawa i osadzono na zamku w Örebro.
3 maja 1660 roku w Oliwie zawarty został pokój, na mocy którego Jan Kazimierz zrzekł się praw do tronu szwedzkiego, Polska zaś zatrzymała część Inflant. Pokój oliwski zakończył pięcioletni konflikt między Szwecją a Polską. Radziejowski został wypuszczony z więzienia, głównie dzieli wstawiennictwu. Jana II Kazimierza Wazy. Odzyskał w Polsce dawną pozycję i majątek, Sejm zaś, po burzliwych sporach – brat Hieronima, starosta bolesławski Jan Radziejowski, poseł ziemi sochaczewskiej, żądając jego rehabilitacji tamował obrady – wybaczył mu wszystkie winy i zniósł infamię. Zastrzeżono jednak, że „do honorów i dygnitarstw nie ma konkurować i na Dworze naszym nie ma bywać, chyba że od Nas ultro vocatus będzie”3.
Radziejowski związał się ze stronnictwem profrancuskim, stając się na koniec posłusznym realizatorem polityki dworu. W 1663 roku prowadził dość dwuznaczną grę, próbując namówić konfederatów spod znaku Związku Święconego4 do poparcia lansowanej przez dwór kandydatury francuskiej do tronu.
W 1665 roku hetman polny koronny Jerzy Sebastian Lubomirski zawiązał przeciwko królowi kolejny rokosz. Jego zwolennicy, zrywając sejmy, paraliżowali działalność ustawodawczą, a sam Lubomirski, poparty przez część wojska koronnego i szlachtę, pobił oddziały królewskie pod Częstochową (1665) i Mątwami (1667). W zaistniałym sporze Radziejowski tym razem zdecydowanie stał u boku Jana Kazimierza, nie spełniła się jednak jego nadzieja na odzyskanie urzędu podkanclerzego. 31 lipca 1666 roku zwaśnione strony konfliktu zawarły ugodę w Łęgonicach, na mocy której Lubomirski ukorzył się przed królem, ten zaś zrezygnował z planów elekcji vivente rege5.
W ostatnich latach życia Hieronim Radziejowski planował podobno przyjąć święcenia kapłańskie. Zmarł 8 sierpnia 1667 roku w Adrianopolu na cholerę, w trakcie poselstwa do Turcji, gdzie mimo doznanych upokorzeń, będących zwiastunem zbliżającej się wojny, reprezentował Rzeczpospolitą.
1 L. Kubala, Szkicehistoryczne. Serya druga, Lwów 1880, s. 15.
2 Wspomniany pałac stał na Krakowskim Przedmieściu. Obecnie na jego miejscu wznosi się budynek Towarzystwa Dobroczynności z napisem na fasadzie: Res Sacra Miser – Nieszczęśliwy jest rzeczą świętą.
3 https://pl.wikipedia.org/wiki/Hieronim_Radziejowski
4 Związek Święcony (Nexus Sacer), konfederacja wojsk koronnych powołana 30 czerwca 1661 roku w miejscowości Szczerzec pod Lwowem, działająca do lipca 1663 roku. Przyczyną skonfederowania się wojsk były ogromne zaległości skarbu państwa w wypłacie żołdu po potopie szwedzkim i zwycięstwie pod Cudnowem podczas wojny z Rosją. W późniejszym okresie Związek znalazł się pod wpływem politycznym hetmana polnego koronnego Jerzego Sebastiana Lubomirskiego, który wykorzystał go do walki przeciwko królowi Janowi Kazimierzowi i proponowanym przez niego reformom (wysokie podatki na niepłatne wojsko i reforma zasad elekcji króla).
5 Vivente rege – łacińskie określenie odnoszące się do elekcji i koronacji królewskiej, dokonanej za życia poprzedniego władcy.