Karnawał w Wenecji - ebook
Karnawał w Wenecji - ebook
Rosa Ciavarro marzyła o balu w Wenecji. Odłożyła pieniądze na bilet wstępu i uszyła sobie suknię, by bawić się i tańczyć do rana w tę ostatnią karnawałową noc. Jednak w drodze na bal w tłumie traci z oczu przyjaciółkę i gubi się w krętych uliczkach. Załamana już ma wracać do domu, gdy podchodzi do niej hipnotyzująco przystojny mężczyzna. Otula ją peleryną i proponuje, by poszła z nim na bal do pałacu. Rosa ma wrażenie, że ta cudowna noc jej się śni…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-6747-2 |
Rozmiar pliku: | 625 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Vittorio D’Marburg książę Andachsteinu miał wszystkiego po dziurki w nosie. Był śmiertelnie znudzony. Nawet w Wenecji, w szczycie słynnego karnawału, idąc na najbardziej ekskluzywne przyjęcie w mieście, nie potrafił uciec od przemożnego poczucia frustracji.
Może miał też dość gęstej żółtawej mgły, która osiadając ciężką wilgocią na jego kostiumie, mroziła w księciu wszelkie weselsze myśli o karnawale. Budził się w nim zwykły cynik. Mgła sprawiała, że magiczna Wenecja znikała dokładnie w chwili, gdy jej wąskie uliczki i mosty wypełniał radosny tłum ludzi szybkim krokiem zmierzających na bale. Ubrani w barwne i jaskrawe kostiumy nawet nie zauważali mgły i z wesołymi okrzykami przepychali się nawzajem. Bo tylko jeden karnawał na świecie wyzwala taką ekscytację i energię.
Miasto na wodzie urywa się wtedy ze smyczy i zostawia swoje dostojeństwo. Liczą się tylko niezliczone bale kostiumowe i przyjęcia.
Vittorio przedzierał się przez tłumy karnawałowiczów. Jego peleryna radośnie powiewała na wietrze, ale nastrój księcia z każdym krokiem stawał się coraz bardziej ponury. Ludzie rozstępowali się przed nim, podziwiając jego kostium rycerza lub może cofając się przed bijącym z księcia bojowym nastawieniem. I złowrogim spojrzeniem.
Chciał, by wszyscy widzieli jego oczy. Już jako dziecko skończył z zabawami w przebieranie. Każdy musiał wiedzieć, że za maską jest Vittorio D’Marburg.
Przed starożytną studnią na placu, przy którym mieścił się pałac Marigaldich, książę zwolnił kroku. Pewnie ucieszyłby się, że nareszcie dotarł do celu i wyrwał z hałaśliwego tłumu, gdyby nie odbyta pół godziny wcześniej rozmowa telefoniczna z ojcem, który radosnym głosem przekazał synowi, że na balu pojawi się hrabianka Sirena Della Corte.
Była córką starego przyjaciela ojca Vittoria. Syn wiedział, że nie ma mowy o przypadku – hrabianka Sirena przyjdzie na bal celowo. Była zimną i wyrachowaną kobietą uwielbiającą kreacje najdroższych projektantów. Od dawna marzyła o tytule księżnej, który otrzymałaby przez upragnione małżeństwo. Ojciec, mimo ostrych protestów syna, jeszcze bardziej rozbudzał jej wielkie ambicje.
Mimo obietnicy złożonej swojemu staremu przyjacielowi Marcellowi, że go nie zawiedzie, Vittorio szedł na bal jak na ścięcie.
Miał nadzieję, że wypad do zanurzonej w karnawale Wenecji da mu chwilę wytchnienia od otępiającej atmosfery rodzinnego zamku i niekończących się wymagań starzejącego się ojca, księcia Guglielma Richtera D’Marburga. Ale dopadły go i tutaj… Razem z hrabianką, którą ojciec wybrał mu na kolejną przyszłą żonę.
Po doświadczeniach swojego pierwszego fatalnego małżeństwa Vittorio nie miał jednak zamiaru znowu ulec woli ojca.
Tłumy gęstniały, ale radosne podniecenie karnawałowiczów kłóciło się z ponurym nastrojem Vittoria. Czuł się jak ktoś obcy. Miał świat u swoich stóp, ale przeznaczenie deptało mu po piętach. Mimo reputacji beztroskiego playboya pragnął podejmować własne decyzje. Wciąż jednak ciążyło nad nim jego arystokratyczne pochodzenie i związana z nim konieczność zaspokajania w pierwszej kolejności potrzeb rodu.
Uciekał od własnego przeznaczenia tak, jak teraz w myślach szukał powodów, by nie iść na bal. Nie miał ochoty na spotkanie z Sireną. Nie chciał patrzeć, jak go uwodzi, by za chwilę – gdy sam zignoruje jej widoczną gołym okiem grę uwodzicielki – udawać zranioną i obrażoną.
Ale musiał pójść.
Marcello był jego najserdeczniejszym przyjacielem. Znali się od dziecka. Vittorio dał mu słowo. Będzie więc musiał znosić nadąsane miny hrabianki.
W duchu przeklinał ojca, że wciąż stoi za nią murem.
Z zamyślenia wyrwał go widok kobiety, która nagle przykuła jego wzrok. Wyróżniała się radosną feerią barw swojego kostiumu, co w tak kolorowym i rozradowanym tłumie, było sztuką nie lada. Kątem oka dostrzegł jej kolano. Uniósł wzrok wyżej i zobaczył pięknie zarysowany owal twarzy. Wystające kości policzkowe nadawały nieznajomej swoistego dostojeństwa. Przez chwilę miał wrażenie, że ogląda portret olejny namalowany delikatnymi, ale śmiałymi pociągnięciami pędzla. Tłum stanowił tu tylko niewyraźne tło wykonane zwykłą akwarelą.
Vittorio lekko zmrużył oczy, jakby jednym spojrzeniem chciał wydobyć jej postać z ludzkiego zbiorowiska. Zobaczył ciemne włosy opadające falą na jedno ramię. Kobieta zwróciła twarz w stronę pobliskiego mostu, gorączkowo rozglądając się na wszystkie strony.
Turystka zgubiona w plątaninie weneckich uliczek i kanałów.
Sama.
Odwrócił wzrok. Trudno. Już jest spóźniony na bal. Odruchowo jednak znów spojrzał na przewalający się tłum. Nikt jej nie szukał. Wszyscy w pośpiechu zmierzali na swoje bale.
Znikła mu z oczu, ale po chwili znów się wynurzyła z morza bogato zdobionych masek i wyszukanych peruk. Ich właściciele mieli na sobie oszałamiająco piękne kostiumy nawiązujące do dawnych wieków, gdy mężczyźni nosili bufiaste spodnie, a kobiety suknie z obcisłą górą i dekoltem podkreślającym obfite piersi. Przez plac przetoczył się kolejny strumień rozradowanych ludzi, który znów gdzieś ją porwał.
Nagle jednak Vittorio zobaczył nieznajomą stojącą obok grupy arlekinów. Podniosła dłoń do ust, jakby nie wiedziała, co robić, i szukała pomocy. Uniosła maskę i woalkę. Odrzuciła włosy i przeczesała je dłonią. W tym samym momencie jej peleryna zsunęła się, obnażając nagie ramię i atłasową górę sukni ze śmiałym dekoltem. Szybko jednak znów okryła się peleryną przed zimnem.
Zgubiła się.
Była sama.
Niewinne piękno i kobieca bezbronność.
W jednej chwili Vittoria opuściło poczucie znudzenia.