- W empik go
Karol Muchowicz. Wynalazca zamka na płaski klucz typu Yale - ebook
Karol Muchowicz. Wynalazca zamka na płaski klucz typu Yale - ebook
Warszawa przełomu XIX i XX wieku. Okres bujnego rozkwitu przedsiębiorczości, ale i pogłębiającej się biedy. Czas narodowej żałoby po klęsce powstania styczniowego, lecz także rodzącej się na nowo antycarskiej opozycji oraz ruchów socjalistycznych i rewolucyjnych. Na tym tle młody przedsiębiorca wkracza z impetem w dorosłe życie. Zakłada rodzinę, rozkręca prężne interesy, wreszcie daje upust swojej żyłce wynalazcy.
W drugiej powieści z cyklu "Saga rodu Muchowiczów" Małgorzata Machnacz-Zarzeczna kreśli losy swego pradziadka Karola Muchowicza, syna Felixa i Karoliny z Duninów Muchowicz, wynalazcy zamka na płaski klucz typu Yale. Autorka nie tylko z pasją opowiada kolejny rozdział barwnej historii swojej rodziny, ale daje również możliwość przeniesienia się w sam środek „pięknej epoki” na ulice dawnej Warszawy.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-180-3 |
Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Książka Karol Muchowicz. Wynalazca zamka na płaski klucz typu Yale ukazuje się jako druga w serii Saga rodu Muchowiczów i dotyczy mojego pradziadka Karola Muchowicza, syna Felixa i Karoliny z Duninów Muchowicz. Podobnie jak w przypadku pierwszej książki pt. Felix Muchowicz. Restaurator i kupiec warszawski z XIX wieku, jest to fikcja literacka oparta na faktach.
W charakteryzowaniu postaci mego pradziadka oparłam się na przekazach rodzinnych, głównie na informacjach zawartych w listach od mojego wujka, Jerzego Szostaka z Nottingham. A więc określenia typu, że był to bon vivant, że lubił kobiety i przynosił prezenty Ludwice za każdym razem, gdy wracał późno do domu z rautów, że był towarzyski i zwracał uwagę wielkopańskimi manierami, że miał niemal dwa metry wzrostu, że obracał się w kołach finansowych i grał na giełdzie, że był wynalazcą, restauratorem i piwowarem, że utrzymywał konia z wolantem, a w okresie większej zamożności poruszał się karetą z czwórką koni, że zginął wyrzucony z siodła przez spłoszonego konia, że wspierał młodych artystów, między innymi Wacława Piotrowskiego, który naszkicował jego obraz na łożu śmierci, i wiele innych szczegółów dotyczących jego życia jest prawdziwych.
Do stworzenia kręgu znajomych i przyjaciół Karola posłużyłam się nazwiskami udziałowców w spółce słodowej w Grodnie. O jej powstaniu wzmiankowano w „Gazecie Warszawskiej” z 16 sierpnia 1880 roku. Udziałowcy ci, w tym Karol Muchowicz, byli więc postaciami historycznymi, jednak słowa przez nich wypowiadane czy wydarzenia, w których uczestniczyli, zostały, w dużej mierze, przeze mnie wymyślone.
Całkowicie fikcyjnymi postaciami są hrabiostwo Trauterowie wraz z synem Leopoldem oraz hrabianka Maria Teresa Rolletzka, jak również pozostałe postacie epizodyczne. Wątek innej kobiety w życiu Karola został przeze mnie dodany dla uatrakcyjnienia powieści. Nie ma żadnych przesłanek wskazujących na istnienie takiego związku.
Zagadkową postacią jest druga w kolejności narodzin córka Karola i Ludwiki – Leonia Irena. Historia rodzinna o niej milczy. W metryce urodzenia Leonii podano: „Nie ujawniono tego aktu w swoim czasie z woli rodziców”. Co to mogło oznaczać? Co mogło spowodować wahania rodziców i opóźnienie chrztu? Niestety, nie znalazłam odpowiedzi na to pytanie.
Nieocenioną pomocą w kreśleniu tła historycznego była dla mnie książka Karoliny Beylin Warszawy Dni Powszednie 1800––1914, która dokumentuje życie warszawiaków z wielką starannością i dużym poczuciem humoru.
Życzę miłej lektury!PODZIĘKOWANIA
Chciałabym podziękować wszystkim osobom, które przyczyniły się do powstania tej książki, a zwłaszcza Mirosławowi Dunin-Sulgostowskiemu za cenne uwagi dotyczące rodu Duninów, Bożydarowi Dunin-Kozickiemu za przekazanie reprodukcji obrazu Mariana Jaroczyńskiego pt. Akt podpisania II pokoju toruńskiego, zdjęcia pomnika Mściwoja, odsłoniętego z okazji sześćsetlecia zwycięstwa rycerza polskiego pod Grunwaldem, oraz wizerunku herbu Duninów, Gemmie Szostak za przesłanie fotografii Karola i Ludwiki, mojej cioci Wierze Mikułowskiej za pomoc w tłumaczeniu akt stanu cywilnego, kuzynce Beacie Jaroszyńskiej za przekazanie dokumentów dotyczących rodziny Ziembińskich oraz zdjęcia Anny Lange, kuzynce Marilyn Stanley za przesłanie zdjęć Lolka, pani Iwonie Stefaniak – Dyrektorowi Muzeum im. Kazimierza Pułaskiego w Warce – za nieodpłatne udostępnienie zdjęcia Mostu Benjamina Franklina w Filadelfii oraz panu Łukaszowi Czajce za zgodę na nieodpłatne wykorzystanie rycin z jego bloga (blog.czajkus.com).ROZDZIAŁ I Ślub Karola i Ludwiki
W dwunastym dniu lipca 1877 roku o godzinie ósmej wieczorem przed kościołem św. Andrzeja Apostoła w Warszawie zebrał się tłum gapiów. Ich uwagę przykuł widok eleganckich powozów, a zwłaszcza karety, na której widniał herb przedstawiający białego łabędzia na czerwonym polu.
Herb Duninów według projektu Mirosława Dunin-Sulgostowskiego,
przekazany przez Bożydara Dunin-Kozickiego
Wieści rozchodziły się szybko. Ludwik Karol Bornholtz wydawał za mąż jedną ze swoich córek, Ludwikę, za Karola Muchowicza. Obie rodziny wywodziły się ze środowiska patrycjuszy warszawskich. Felix Muchowicz, ojciec pana młodego, był poważanym restauratorem i kupcem, a ojciec panny młodej – szanowanym kupcem i kamienicznikiem. Smaku dodawał fakt, że matka Karola pochodziła z arystokracji.
Kościół był wypełniony po brzegi. Oprócz najbliższej rodziny na uroczystość zaślubin przybyły spokrewnione rody Duninów, Zielińskich, Langów, Wiemanów, Hertzlibów, Dembińskich, Kuczkowskich, Jaroszyńskich, Kozerskich, Kosińskich oraz sporo przyjaciół z obu stron. Ci, którzy nie pomieścili się w środku, musieli stać na zewnątrz. Szczęśliwie pogoda sprzyjała, bo nie było ani za gorąco, ani za zimno, a do tego nie padało.
Zdjęcie Karola Muchowicza przekazane przez Gemmę Szostak
– Ciekawe, czy rzucą groszem – zastanawiała się głośno jedna z przekupek, która z ciekawości przyszła, żeby popatrzeć na nowożeńców. – Ubiegłej niedzieli żenił się taki jeden margrabia i nie szczędził miedziaków.
– Ech, teraz kto bogatszy, to bardziej skąpi – odpowiedziała jej gruba jejmość. – Moja córka jest służącą u jednej hrabini. Niby taka bogata, a każe jej się rozliczać co do kopiejki.
– Szczera prawda z tym skąpstwem. Mój mąż najął się na stróża w kamienicy przy Marszałkowskiej. Mieszkają tam jaśnie wielmożni panowie, którzy lubią się zabawić do późna w nocy. Ale żeby taki zostawił jakiś grosz za otwarcie bramy. Udają, że nie widzą wyciągniętej ręki. Szlag by ich trafił.
Tymczasem drzwi kościoła otworzyły się i ukazał się w nich pan młody prowadzący pod rękę pannę młodą. Miał niemal dwa metry wzrostu, ciemną czuprynę przedzieloną, zgodnie z ówczesną modą, przedziałkiem pośrodku i czarne przenikliwe oczy. W jego postawie, spojrzeniu i gestach było coś wielkopańskiego.
Panna młoda była szczupła i delikatna, choć dość wysoka. Wyglądała niezwykle młodo, jakby nie była jeszcze pełnoletnia. Karol, widząc zebraną gawiedź z wyciągniętymi rękami i czapkami, sięgnął do kieszeni i rzucił w ich stronę garść miedziaków. Tłum zakłębił się w poszukiwaniu monet, wiwatując na cześć hojnego pana.ROZDZIAŁ II Wesele
Wesele odbywało się tradycyjnie w mieszkaniu rodzinnym panny młodej, które mieściło się w Warszawie przy ulicy Bednarskiej 2679. Karol nie mógł oderwać wzroku od Ludwiki. Jego serce przepełniała radość i duma, że ma żonę, którą sobie wymarzył i sam wybrał, co w owych czasach nieczęsto się zdarzało. Najchętniej powiódłby ją od razu do sypialni. Niestety, nic nie zapowiadało, żeby wesele miało się skończyć wcześniej niż przed północą. Przypomniał sobie trudności związane z przejściem Ludwiki na katolicyzm. Jej familia była wyznania ewangelicko-augsburskiego i niektórzy jej członkowie byli przeciwni konwersji. Dopiero kategoryczna reakcja głowy rodziny Ludwika Karola Bornholtza zakończyła te spory.
Pół roku wcześniej Ludwika złożyła w kościele Narodzenia Najświętszej Marii Panny w Warszawie świadectwo wyznania wiary rzymsko-katolickiej, co było warunkiem uzyskania zgody na ślub. Karol leżał akurat w łóżku chory na febrę, kiedy odwiedziła go Ludwika i wręczyła dokument potwierdzający przejście na wiarę katolicką. Ta radosna nowina przyspieszyła jego wyzdrowienie. Była to ostatnia przeszkoda, którą musieli pokonać przed zawarciem związku małżeńskiego.
Przez całe wesele Ludwika była niespokojna. Pełne żaru spojrzenia i dyskretne uściski Karola wytrącały ją z równowagi.
Kilka dni wcześniej zorganizowała u siebie wieczór panieński. Zaprosiła swoje trzy przyjaciółki z pensji: Stefanię, Mariolę i Beatę. Mimo młodego wieku wszystkie były już mężatkami, miały więc pewne doświadczenie. Jednak zamiast uspokoić przyszłą żonę, porządnie ją nastraszyły.
Dokument przejścia Ludwiki na katolicyzm, przekazany
przez wujka Jerzego Szostaka z Nottingham
– Pamiętaj, że najlepsza droga do serca mężczyzny wiedzie przez żołądek – radziła Stefania. – Mężczyzna zawsze będzie wracał do domu, w którym pachnie wypastowana podłoga i świeżo upieczone ciasto i w którym oczekuje go uśmiechnięta i zadbana żona.
– A jeśli będzie przychodził późno do domu i pachniał damskimi perfumami, to udawaj, że nic nie zauważyłaś – dodała Mariola.
– A jak mam się zachować… w sypialni? – spytała nieśmiało Ludwika.
– O nic nie musisz się martwić. Włóż przezroczysty peniuar, najładniejszy, jaki masz, i spokojnie czekaj. On już będzie wiedział, co robić – powiedziała Stefania z przekonaniem.
– Ale czy to jest… przyjemne? – dopytywała Ludwika.
– Jeśli mężczyzna jest czuły i delikatny, tak jak mój mąż, to może kobietę uszczęśliwić – odezwała się Beata, spuszczając oczy.
– A ja coś wam wyznam – zabrała glos Mariola. – Mój mąż w noc poślubną rzucił się na mnie jak zwierzę. Myślałam, że umrę. Ale jakoś to przetrzymałam. Teraz jest już mniej natarczywy, za to częściej chodzi na bibki. A ja mam przynajmniej spokój – zaśmiała się.
– W każdym razie udawaj zadowoloną – powiedziała Stefania. – I pamiętaj, że to należy do obowiązków żony.
*
W czasie gdy Ludwika słuchała rad swoich przyjaciółek, Karol z niewielką grupą kolegów i przyjaciół spędzał wieczór kawalerski w winiarni u Fukiera.
Wśród zaproszonych byli: Józef Schlade, Franciszek Leszczewski, Henryk Haberbusch, Władysław Kijok oraz Leopold hrabia Trauter. Henryk właśnie podzielił się wiadomością, że wraz z braćmi przejmują od ojca część udziałów i zarządzanie w rodzinnej firmie browarniczej. Miał więc, podobnie jak Karol, powód do świętowania.
– A więc w końcu i ciebie, mój drogi Karolu, dosięgła strzała Amora – powiedział Leopold, gdy tylko usiedli przy stole. – Skończą się nasze nocne rauty.
Przyjaciele starali się przekazać Karolowi swoje dobre rady.
– Pamiętaj, najważniejsze to nie dać się wziąć pod pantofel – powiedział Józef. – Zanim się obejrzysz, będziesz niewolnikiem.
– Ależ Ludwika nie jest zdolna do takich rzeczy. Ona jest taka delikatna, subtelna – zaprotestował Karol.
– Z każdego cielęcia wyrasta kiedyś krowa – odezwał się na to Henryk.
Wszyscy zareagowali śmiechem na te słowa.
– Proponuję wypić za noc poślubną – powiedział Józef, mrugając do przyjaciela.
– A ja proponuję toast za pierwszego syna – dodał Leopold.
W pewnej chwili Henryk wstał i zapytał:
– A dlaczego my właściwie siedzimy w winiarni, skoro wszyscy jesteśmy piwowarami? Proponuję przenieść się do ogródka piwnego „Pod lipką” albo „Pod filarkami”. Znajdziecie tam wyborne piwo pilzneńskie, kulmbachskie, bawarskie i inne, według upodobań.ROZDZIAŁ III Życie towarzyskie
Po urządzeniu się w nowym przestronnym mieszkaniu przy ulicy Elektoralnej 796 młodzi małżonkowie zaczęli przyjmować gości i bywać w towarzystwie. Karol chciał koniecznie pochwalić się przed krewnymi i znajomymi swoją śliczną, młodą żoną.
Każdego tygodnia na marmurowym stoliku w przedpokoju ich mieszkania pojawiała się sterta zaproszeń.
– Spójrz, dostaliśmy zaproszenie od mojej siostry Felixy i jej męża Ludwika Kosińskiego na kolację w najbliższą sobotę – powiedział Karol, otwierając białą kopertę. – Pamiętam doskonale ich zaręczyny. Ludwik elegancko ubrany, z butelką wina i bukietem kwiatów w ręku przyszedł ze swoim sędziwym ojcem. Był bardzo przejęty. Mój ojciec uważał, że to dobra partia, gdyż Ludwik był dziedzicem majątków w Guberni Siedleckiej. Poza tym ojciec lubił swojego przyszłego zięcia. Wyraził więc zgodę. Felixa wniosła niezły posag do tego związku. Są szczęśliwym małżeństwem. Jestem pewien, że ich polubisz.
„Tylko czy oni mnie polubią” – zastanawiała się w duchu Ludwika.
– A to z kolei zaproszenie jest od mojego kuzyna Adama Józefa, syna wuja Eustachego Dunina, i jego żony Aleksandry Sosnkowskiej. Adam jest starszy ode mnie o dziesięć lat. Proszą nas na obiad w przyszły czwartek. To bardzo mili i otwarci ludzie. Na pewno się z nimi zaprzyjaźnisz.
– W rodzinie Bornholtzów nie było nikogo z arystokracji, tylko sami kupcy – powiedziała Ludwika. – Natomiast dziadkowie ze strony mamy, Langowie, legitymowali się szlachectwem.
– Mój ojciec też jest kupcem – odpowiedział Karol. – Małżeństwa kupców z przedstawicielkami arystokracji czy odwrotne są coraz częstsze. Obie strony na tym korzystają. Jak chcesz, opowiem ci historię Duninów – dodał. – Tylko uzbrój się w cierpliwość, bo to zajmie trochę czasu.
– Chętnie posłucham – odpowiedziała Ludwika.
– Naszym protoplastą był Piotr Włostowic, zwany Duninem. Żył w XII wieku. Był właścicielem znacznych majątków na Śląsku i w Małopolsce. Od 1118 roku piastował funkcję wojewody króla Bolesława Krzywoustego, a następnie Władysława Wygnańca. Miał również kasztelanię w Ziemi Skrzyńskiej. Piotr wsławił się porwaniem kniazia ruskiego Wołodara i wzięciem olbrzymiego okupu za jego uwolnienie. Całość okupu przekazał Bolesławowi Krzywoustemu. Z Piotrem Duninem wiąże się pewna legenda. Otóż gdy w wyniku sporów między braćmi po śmierci Bolesława Krzywoustego został przez Władysława II oskarżony o sprzyjanie młodszym Piastom i okaleczony, tak że stracił wzrok i słuch, zwrócił się o pomoc do Matki Boskiej Staroskrzyńskiej. Modlił się długo i żarliwie. W końcu jego prośby zostały wysłuchane i Piotr Dunin odzyskał wzrok i słuch. Być może również w podzięce za cudowne uzdrowienie Piotr wybudował kilkadziesiąt kościołów na terenie Polski. Natomiast najsłynniejszym z tej linii Duninów był Mszczuj ze Skrzynna herbu Łabędź, zwany również Mściwojem.
Był jednym z najznakomitszych rycerzy owego okresu, bohaterem spod Grunwaldu w 1410 roku i zwycięskim uczestnikiem turnieju rycerskiego w Budzie na Węgrzech w 1412 roku, dokąd zabrał go ze sobą król Władysław Jagiełło. Otóż, jak głosi legenda, Mszczuj wsławił się tym, że zabił w bitwie pod Grunwaldem samego Wielkiego Mistrza Zakonu Krzyżackiego, Ulricha von Jungingena. Na dowód tego pokazał królowi Władysławowi złoty pektorał z relikwiami świętych, który jego giermek Jurga zdjął z ciała zabitego.
Innym naszym sławnym przodkiem był Piotr Dunin z Prawkowic, naczelny wódz wojsk polskich w wojnie trzynastoletniej z Krzyżakami. Dzięki jego zwycięskim bitwom Pomorze zostało przyłączone do Polski.
Zdjęcie pomnika Mszczuja na 600-lecie zwycięstwa rycerza polskiego pod Grunwaldem, otrzymane przez autorkę podczas Zjazdu Duninów na Zamku w Gniewie w 2014 roku od Bożydara Dunin-Kozickiego
Zdjęcie obrazu „AKT PODPISANIA II POKOJU TORUŃSKIEGO”.
Zdjęcie otrzymane przez autorkę podczas Zjazdu Duninów na Zamku w Gniewie w 2014 roku od Bożydara Dunin-Kozickiego. Piotr Dunin – drugi po lewej stronie króla, przy chorągwi, w zbroi i hełmie z pióropuszem.
Ludwika była pod wrażeniem opowiadań Karola. „Czy to możliwe, żeby to wszystko było prawdą? – zastanawiała się. – Jeśli to tak znakomity ród, czy jego rodzina mnie zaakceptuje?”
Kolejne zaproszenie przyszło tym razem od rodziny Ludwiki, a mianowicie od jej ciotki Józefy z Langów Ziembińskiej.
– Ziembiński – zastanawiał się Karol. – Chyba słyszałem to nazwisko. Czy nie w sferach urzędniczych?
– Adam Ziembiński był radcą stanu w Królestwie Polskim. Pieczętował się herbem Sas. A druga siostra mojej mamy Anna wyszła za mąż za Józefa Kuczkowskiego, sędziego Sądu Apelacyjnego i Poprawczego.
Zdjęcie Anny z Langów Kuczkowskiej przekazane przez kuzynkę Beatę Jaroszyńską
– W rodzinie Kuczkowskich często powtarzano czterowiersz, który dobrze zapamiętałam jako dziecko: „Karolina Kuczkowska, kasztelanka krakowska, kazała kowalowi kare konie kuć”. Nigdy nie zastanawiałam się nad znaczeniem tych słów, ale ta rymowanka zawsze mi się podobała – powiedziała Ludwika ze śmiechem.
– Widać Kuczkowscy mieli kasztelanię krakowską – powiedział Karol. – A może powiesz mi coś więcej na temat twoich przodków Langów. To jest niemieckie nazwisko?
– Tak, to byli emigranci niemieccy. Przybyli do Polski w czasach, gdy Rzeczpospolita była imperium rozciągającym się od morza do morza. Przyciągała wielu cudzoziemców. Była atrakcyjnym miejscem do zamieszkania ze względu na swoją kulturę, tolerancję i możliwości wzbogacenia się. Moi przodkowie szybko się zasymilowali. Choć zachowali język i religię przodków, to czuli się Polakami. Mój dziadek Jan Fryderyk Lange, jak większość naszej rodziny, był kupcem. Miał kamienicę na Krakowskim Przedmieściu. Ożenił się z moją babką Karoliną z Wiemanów, też niemieckiego pochodzenia. Ona często zwracała się do dziadka „Friedrich”. Wszyscy mówili jeszcze płynnie po niemiecku.
– Hm, stąd wasze ewangelicko-augsburskie wyznanie – skonstatował Karol. – Wiesz, wielu moich przyjaciół i znajomych też jest protestantami. Część z nich była na weselu. Jutro będziesz miała okazję poznać ich bliżej, gdyż razem kupiliśmy bilety na przedstawienie do Teatru Letniego na Normę. W tym sezonie jest mnóstwo przedstawień teatralnych, zwłaszcza ogródkowych, na które chciałbym cię zabrać. A jutro w Dolinie Szwajcarskiej odbędzie się koncert Orkiestry Berlińskiej. Wiesz, ja nie mam słuchu muzycznego, ale będzie tam liczne grono osób z towarzystwa. Moi rodzice też się tam wybierają. Jeśli zechcesz, to możemy do nich dołączyć.
W Antrakcie
– Jak ci się podoba nowy tenor?
– Oj źle, śpiewa tak cicho, że go nic słyszeć nie można.
– Tak? No to jeśli go nie słychać, to jakże możesz powiedzieć, że źle śpiewa?
(„Mucha. Tygodnik humorystyczny ilustrowany” 1889, nr 2)