- W empik go
Karolina Tom 2: powieść w trzech tomach - ebook
Karolina Tom 2: powieść w trzech tomach - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 291 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ VII.
Pierwsza podróż Państwa młodych.
Łzy i dumanie na których Leon zszedł Karolinę, miały przykrzejsza, może gorycz od tych, na jakich schodziliśmy ją nieraz. Pobudką im była jakaś zupełnie nowa niespokoj-uość, oburzenie, i coś nakształt ciekawości; w podobieństwie do tego co dzieje się z nami, kiedy podsłuchamy słów kilku zajmującej a gorszącej tajemnicy, której wiedzieć nam się nie godziło; radzibyśmy i zapomnieć, to cośmy usłyszeli, i dowiedzieć się reszty. – Bo Karolina już traciła nadobną i szczęśliwą niewinność umysłu; tchnienie choć przemijając
Tom II
zepsutych przesyconych i niebacznych łudzi zdmuchnęło pył świeży tego lubego kwiatu; juz jak szkło na nagłą zmianę powietrza wybawione, lekką parą zachodziła czysta jej dusza; już w niej tak wyraźnie jak dotąd przejrzeć się nie mogła, i snuły się w jej myśli dziwaczne i nieznane obrazy. –
Szkoda! powie tu może niejedna z czytelniczek; zapewne, że szkoda; i mnie żal owej pierwotnej, przejrzystej Karoliny; żal mi skracać dla niej owe rajowe niedoświadczonej młodości chwile, żal wypchnąć ją na skażoną ziemię, i obrywać po listku, ów kwiat ledwie rozwiły. – Lecz taka jest konieczna rzeczy stworzonych kolej; od człowieka do rośliny nic kwitnąć zawsze nie może; i nie byłoby nigdy owocu, gdyby pierwej ozdoby kwiatu nie znikły. –
Korolina jak prawie każda młoda osoba w zaciszu domowem, bogobojnie wychowana i pilnie strzeżona, żyła dotąd początkowym, patryarchalnem życiem. W domu rodzicielskim widziała jedynie cnotę i porządek; wszystko w niej i koło niej było zgodne, łatwe, godziwe, zbawienne. – W staropolskich rodzinach panowała dawniej – a zapewne i dziś panuje – wielka baczność na słowa i rzeczy przed dziećmi i przed młodzieżą mówione. Owa baczność nie kończyła się na unikaniu lub obchodzeniu wyrazów i szczegółów nieskromnych, obejmowała złe wszelkie. Uznawali tam w prostej mądrości, że każda cnota ma wstyd swój, każdy występek swą zgrozę; i że czystość duszy nie zawisła na jednej tylko skromności, jak stan pomyślny ciała nie zależy od zdrowia jednej części. – W owych rodzinach, w których dzieci i młodzi długo dziećmi i młodemi byli, książek złych i niebezpiecznych wcale nie dawano w niedojrzałe ręce; nowy to jest wynalazek i dla francuzkich romansów odkryty, pozwalać panience czytać całą książkę, prócz kilku założonych kartek; jak gdyby duch szkodliwy dzieła nie zaraził każdej stronnicy!
Cześnikowstwo oboje przejęci byli tą staroświecką bacznością, którą dziś wielu zby – i *
teczną nazywa; nigdy słowo nieprzyzwoik w żadnym rodzaju nie obiło się o uszy ich córki; nigdy nie tknęła się książki, którejby całej przeczytać z pożytkiem nie mogła: Wzrosła tez niewinna, prosta, ufająca, taka jakaby w życiu cichem, w wiejskiej ustroni, wśród równych sobie niemal na zawsze uchować się potrafiła, ale jaką na wielkim świecie zostać niepodobna. –
Dotąd, w jej niedojrzałem przekonaniu dobre postępowanie było nie tylko powinnością religijną, warunkiem wewnętrznego szczęścia, ale nawet jedynym środkiem do nabycia przyzwoitego mienia i powszechnej wziętości; każda cnota, każdy piękny uczynek sprowadzał widoczną i rychłą cześć i nagrodę, każdy występek, każdy błąd wzgardę i karę. – O złych ludziach wiedziała że są, ale prawie pewną była, iż nigdy nie napotka żadnego; a w reszcie spotkawszy pozna od razu; bo ili ludzie muszą wyglądać zupełnie inaczej niż inni; mają zapewne jakieś właściwe piętno; jak owi złoczyńcę za któremi dozorcy po ulicach chodzą, różnią się od uczciwego ludu. – W wysokiem poważeniu dla wielkich panów, którem przesiąkła z domowego przykładu, pewną była, że im kto znamienitszy rodem i znaczeniem, tem jest rozumniejszy i cnotliwszy; zgoła, wystawiała sobie świat jak zwykle młodzi, nie jak jest, ale jak być powinien.
List Leona mogł był otworzyć jej cokolwiek oczy jeźli nie co do złości, to przynajmniej co do przewrotności ludzkiego umysłu. Przecież nie sprawił takiego skutku. Zdziwił ją, zmartwił, ale jej nie zgorszył. – Karolina słyszała ogólnie z ust starszych o gwałtownych namiętnościach, młodego wieku, jak o burzach na morzu, o wulkanach w dalekich krajach; wiedziała, że się trafiają między ludźmi wielkie obłąkania, przykłady ich czytała nawet w księgach świętych; lecz słyszała także, iż człowiek wychodzi lepszy z tej walki błędu z prawdą. Rozkochana w Leonie, jak się kocha w ośmnastu leciech, może i rada w duszy, iż gra rolę w nadzwyczajnej przygodzie, miała ciągle nadzieję, że czy poźniej, czy prędzej, pomyślna zmiana w mężu nastąpi, a ona przyczyni się do znalezienia tej owieczki zgubionej, co więcej radości sprawi na ziemi i w niebie, od dziewięćdziesiąt dziewięciu, które nie zbłądziły nigdy. – W nieznajomości zupełnej miary czasu, sił własnych i ciężaru długiego nieszczęścia, widzieliśmy jak pełna cnotliwych chęci, to dziękowała Bogu, że jej tak wzniosłe cierpienie wydzielił, to upadała zniechęcona kiedy owo cierpienie dłużej trwało nad trzy dni.
Lecz wszystko to dotąd, jeszcze że tak powiem na dziewiczość jej duszy się nie targnęło; jeszcze wewnętrzna jej harmonia roztrojoną nie była, wiara w cnotę niczem nie zachwiana. Słowem, jako nowa Ewa – boć niemal wszystkie powtarzamy spólnej matki historyą – szła ku drzew7u wiadomości, ale ani widziała, ani pragnęła owoców jego; zły duch nie nasunął jej jeszcze zdradliwych podszeptów; jeszcze ani do Boga, ani do ludzi przyznanego żalu nie miała; jeszcze nie wyszło z jej ust żadne: Dla czego? –
Pobyt gości w Modrogórze, lubo tylko dwudziestodniowy, poprowadził ją szybko ku tej zmianie. Byli oni próbką owego tak zwanego wielkiego świata, co zwykle w życiu kobiety do niego przeznaczonej węża kusiciela zastępuje; a jeźli jej zupełnie do błędu nie namówi, napełni ją przynajmniej ciekawością; obudzi w niej próżność, ową pychę niewieścią; wrznieci żal, że patrzy a nie używa, kiedy drudzy używają; odejmie jej niewinność, zakłóci swobodę i sprawi: że po ciężkiej dopiero próbie, dochodzi do cnoty i wraca do wewnętrznego pokoju. –
Podobny zarzut znamienitym gościom Mo-drogórskim uczyniony, a w ich osobie, wielkiemu światu, wymaga może raz na zawsze niejakiego wytłomaczenia; ile, że w ciągu niniejszej powieści powtarzany jeszcze będzie.
Wiemy wszyscy, bardzo dobrze, iż nie na samym tylko wielkim świecie, złe mieszka; ściśle mówiąc, pod względem cnot publicznych i domowych, klassa najwyższa urodzeniem, majątkiem, polorem, nie jest gorszą od reszly ludzi: ale każdy na lo się zgodzi, że można być względem niej surowszym; bo jest słuszne prawo wymagania od niej więcej. – Naprzód, m którzy ją sładają, acz są w małej liczbie, mają w sobie to głębokie przekonanie, że są najpierwsi między ludźmi, że garstka ich większą ma wagę niż miliony niższych; powtóre, oni są na świeczniku, a „Im wyżej, tem widoczniej, Najjaśniejszy Panie*).” Nareszcie, oni są co do ziemskich darów, wybranemi losu; mają wychowanie, imie, znaczenie, i mniej więcej, ową mamonę, owo złoto, dla którego niemal wszelkie złe na świecie się dzieje. Jeżeli więc grzeszą, stokroć są win-niejsi od tych, których lekce ważą. Człowiek z niczego co się spodli dla chleba, dla wyniesienia się, mniej oburza od człowieka fortuny i imienia, który grzęźnie w kałuży jakby z nałogu albo dla uciechy; a dziewczyna uboga ro za suknią lub powóz wstyd przeda, zaprawdę, mniej godna pogardy, od wielkiej damy,
Krasicki w satyrze do Króla.
która mając strojów, przyjemności życia do syta, przecież cnoty niewieściej nie strzeże, nie dba o to co ludzie o niej mówią, i pokątnych uciech, nieprzyzwoitych zabaw szuka. Tamtych wiele rzeczy umiewinnia, tych wszystko potępia. –
Wracając do naszych gości Modrogórskich przyznać potrzeba, że i między niemi, było zapewna kilka zacnych osób płci obojga, nie znalazłoby się żadnej bez jakowejś zalety i zasługi; ale zdania, rozmowy niemal wszystkich, samo zdrożne położenie niektórych, tak były przeciwne temu, w czem Karolina wzrosła, a przytem owi panowie starodawnych imion, w7ysokiej edukacyi, pięknego układu, tak mało mieli podobieństwa z jej wyobrażeniem o złych ludziach: że razem była i zdziwiona i zgorszona, a co więcej niekontenta z samej siebie; to, wymawiała sobie że posądza niesłusznie, to znowu, że ma upodobanie w złem; bo zdrożności ją raziły, a osoby i zabawy dziwnie jej się podobały. Żałowała przeto, że ją los w tę otchłań popchnął, a obok tego cieszyła się, że do owych wybranych ziemskich już odtąd należy; a czy żal przemógł, czy radość, zawsze brała ją ciekawość poznania lepiej owego wielkiego świata, i dowiedzenia się czy to ona, czy drudzy się mylą?
Jakoż nie wchodząc w zgorszenia zakryte, nie otwierając tajemnych kronik owej próbki klassy najwyższej, zebranej w Modrogórze, dosyć będzie napomknąć o tem co z wierzchu razić w niej mogło niewinny umysł; bo pamiętać i to należy, że kaziły ją zabytki po czasach największego zepsucia obyczajów u nas, po czasach Stanisława Augusta.
W gronie tych osób wysoko edukowanych i ubranych modnie, było tylko jedno małżeństwo zgodne i kochające się, i to niedawne, bo od roku; mieli za to z sobą czteroletniego synka, który szczebiocąc zawsze po francuzku, mówił ty ojcu i matce. Dama celująca urodą i rozumem, obecnych mężów miała dwóch, a przyjaciołki wróżyły jej trzeciego; bo z pierwszym się rozwiodła i ten ożenił się z jej rodzoną siostrą, z drugim była źle; a grzeczności innych mężczyzn, zwłaszcza jednego, przyjmowała bardzo mile. Poważna matka z dwienia dorosłemi córkami, pewnie Cześnikowej wieku, więcej się gorsowała stroiła, wdzięczyła od córek; one też śmiały się z niej na boku. – Duchowny wysokiego stopnia nadskakiwał damom, całował je po rękach, a zamiast brewiarza czytywał Helwe-cyusza. Jeden ze znakomitszych mężczyzn, orderami kilku dworów okryty, majątek zrobił z kart, i dotąd go przysparzał tymże samym sposobem. – Prócz tego, każda panna, wdowa, rozwódka, mężatka (wyjąwszy ową jedną z synkiem) miała obiekt swój, którym prześladowały się na wzajem, do którego wzdychały głośno. Wszystkie wtedy były mówiące, wesołe, przyjemne, kiedy młodzi mężczyźni należeli do towarzystwa; w obec samych kobiet albo dojrzałych mężczyzn złego były humoru. Często także napadały je i mijały równie prędko, jakieś nagłe słabości, płacze niełzawe, bojaźnie, wstręty, o jakich Karolina nigdy nie słyszała. Zwały to spazmami. Dwie z nich nawet mdlało niekiedy; ale wśród i omdlenia nie traciły przytomności, i umiały padać z wielką gracyą. Najszczersze na pozór przyjaciołki obmawiały się bez litości; ledwie jedna z nich za drzwi wyszła, już wyśmianą była, często z tego samego co w niej dopiero w oczy chwalono. Młode panny naśladując stare mówiły źle o wszystkich; wiele śmiechu, więcej złości; taka była treści sól ich słów.– A w ogólnych rozmowach najstarszych nawet osób, jakaż swawola, jakie skrzywienie w zdaniach! W zebraniu tak dobrego tonu nie pozwalano sobie zapewne wyrazów grubych, osobliwie po polsku; ale w zamian nie szczędzono dwu znacznych ucinków i anekdot, wszysko w śmiech obracano, nawet Religią!