- W empik go
Kartki z podróży. Puławy - ebook
Kartki z podróży. Puławy - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 211 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Abuś jako jedno z ogniw, które niegdyś łączyły Puławy z Warszawą. – Czym są Puławy i jak się do nich jedzie? – Droga od kolei do osady. – Myśliwcy warszawscy. – „Ulica przyszłości” i – kaplica Jędrzeja. – Tak zwane „Krakowskie Przedmieście”. – Inne ulice i budynki. – Charakterystyka Puław. – Kościółek i przymusowa bezbożność. – Jarmarczek. – Znaczenie Ż ydków.
Niegdyś rodowici puławiacy jeździli do Warszawy Abusiem, który posiadał wielką frachtową budę płótnem krytą i trzy konie, a między nimi przynajmniej dwa ślepe. Podobno, gdy go ktoś zapytał: dlaczego posługuje się tego rodzaju inwalidami? Abuś odpowiedział:
– Dlatego, że ślepy k u ń nie pozna c e g i e mu dają: cy owsu, cy pliwy?
– Zawsze to jednak bieda ze ślepym koniem! – ciągnął dalej natręt,
– Z przeproszeniem godności osoby pańskiej – przerwał zniecierpliwiony Abuś – w u n nie dla tęgie jest, żeby gazety c y t o ł, ino zęby brykie ciungnął!
Czy w rzeczy samej Abuś taki miał pogląd na posłannictwo koni i ich przymioty, nie wiem, bom rozmowy tej sam nie słyszał. W każdym razie, był to Żydek niski, krępy, z jowialną i uczciwą fizjognomią. Pasażerowie za podróż do Warszawy płacili mu od pięciu do ośmiu złotych, a już kto dał dwa ruble, otrzymywał honorowe siedzenie w środkowej części wozu, z prawem opierania się na kolanach tych, którzy siedzieli za nim i kopania tych, którzy tłoczyli się na niego z przodu.
Abuś był najpotulniejszy z furmanów, lecz posiadał wszystkie narowy swoich braci po biczu. Zdarzało się, że go wynajmowano całego z furą i bebechami za pięć rubli. Wówczas obowiązywał się nie brać nikogo, wyjeżdżać wcześnie i nie stawać w karczmach żydowskich.
W takim składzie rzeczy interesant w wigilią wyjazdu posyłał zwykle po Abusia, aby go osobiście do punktualności zachęcić:
– No i cóż, Abusiu, jedziemy rano?
– Skoro świt, wielmożny panie! Przedy dniem.
– Pamiętajże, bo ja wstanę o szóstej.
– Co to o szóstej? Wielmożny pan kpi z Abusia?… Niech pan wstanie o piątej, a fura już będzie przed domem, bo przecie musimy rychło zajechać.
– Ale czy na pewno?
– Co to na pewno?… Żebym tak zdechł i wielmożny pan zdrów b u ł z wielmożną panią i z dzieciarni…
Na drugi dzień pasażer wstaje o szóstej, w domu hałas, pieczenie kurcząt, pakowanie reszty węzełków. O ósmej wszyscy żegnają się z płaczem, a o dziesiątej… posyłają do Abusia.
– W ten m u m e n t zajeżdżam, ino kunie byli na pastwisku i bez to się spóźnił ten złodziej…
Kto był „tym złodziejem?” nie wiadomo. To pewna, że o jedynastej przybiega nowy posłaniec.
– Aj waj! bodaj jemu ręce i nogi połamało! – krzyczy Abuś. – Muszę wóz naładować, bo przecie z takim państwem byle jak nie pojadę.
– Więc może nasz pan zjeść w domu obiad?
– Co nie ma zjeść, ale niech się kwapi, bo ja już wyjeżdżam!…
O trzeciej posłaniec przekonywa się, że brykę wytoczono ze stajni. Podróżny żegna się po raz drugi i – wysyła o siódmej nową sztafetę, która na własne oczy widzi, że syn Abusia już przygalopował na jednym koniu do budy. Nareszcie około dziewiątej wieczorem słychać turkot, tłuczenie się hamulcowej belki o koła, szczęk łańcuchów i woń obrzydliwego tytoniu. Abuś przybył.
– Hultaju! – krzyczy gość – wszakże mieliśmy wyjechać z rana?
– To jeszcze wielmożnemu panu krzywda? – pyta krzykliwie zdziwiony Abuś, wsadzając biczysko za kołnierz w celu podrapania się dokładnego. – Po co my mamy do rana czekać, kiedy jak wyjedziemy teraz, to staniemy o całe dziesięć godzin wcześniej…
Na takie argumenta nie ma odpowiedzi. Pasażer siada, wóz rusza, lecz Abuś popędza konie piechotą w stronę swojego domu.
– Gdzie ty jedziesz?
– Tylkie na mument!… Zapomniałem o w s u w ż ą c. – Zabieranie owsa wymaga przemiany koni, szwargotu, kłótni i gromadzenia się Żydków około bryki. O dziesiątej machina poczyna się chwiać ku Warszawie, lecz obciążona nowym pasażerem.
– A to co za jeden? – krzyczy gość. – Przecie ja miałem sam jechać?
– To mój pomocnik, wielmożny panie, ja go zawsze biorę dla doglądania, bo teraz kole Wiązowny są takie złodzieje, c o strach!