- W empik go
Kasjan z Krasiwej Mieczy - ebook
Kasjan z Krasiwej Mieczy - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 172 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Był to pogrzeb. Na przedzie, furmanką zaprzężoną w jedną szkapinę, wolno jechał duchowny; diaczek siedział przy nim i powoził; za furmanką czterej chłopi bez czapek nieśli trumnę przykrytą białym płótnem; dwie baby szły za trumną. Wtem dobiegł do mych uszu cienki, utyskliwy głosik jednej z nich; zacząłem słuchać baczniej: zawodziła. Posępnie rozlegał się wśród pustych pól ten jednostajny, rozlewny, beznadziejnie smutny przyśpiew. Furman zaciął konie: chciał wyprzedzić kondukt. Spotkać w drodze nieboszczyka – to zły omen. Jakoż udało mu się przejechać wyciągniętym kłusem, zanim nieboszczyk zdążył dotrzeć do drogi; aliści nie ujechaliśmy jeszcze ani stu kroków, gdy raptem nasz wózek mocno się wstrząsnął, przechylił i omal nie wywrócił. Furman zatrzymał rozpędzone konie, machnął ręką i splunął.
– Co tam? – zapytałem.
Mój furman zlazł z kozła w milczeniu i bez pośpiechu.
– Co się stało? – powtórzyłem.
– Oś się złamała… przepaliła się – odrzekł chmurnie i z takim oburzeniem poprawił szleję na przyprzeżnym, że koń aż się zachwiał na nogach, jednakże nie upadł, prychnął, otrząsnął się i jął najspokojniej drapać się zębem pod kolanem przedniej nogi.
Wysiadłem i jakiś czas stałem na drodze z uczuciem przykrego niezdecydowania. Prawe koło niemal całkowicie podwinęło się pod wóz i jakby w niemej rozpaczy podnosiło do góry swą piastę.
– Cóż teraz zrobimy? – zagadnąłem w końcu.
– To ten jest winien! – rzekł mój furman wskazując biczyskiem na kondukt, który tymczasem skręcił już na drogę i zbliżał się do nas. – Dawno już się przekonałem – podjął – że spotkać nieboszczyka to znak niechybny… Tak.
I ponownie skarcił przyprzężnego, który widząc jego zły humor i surowość postanowił stać bez ruchu i tylko z rzadka pozwalał sobie nieśmiało machnąć ogonem. Parę razy przeszedłem się tam i z powrotem i znów zatrzymałem się przed kołem.
Nieboszczyk tymczasem dopędził nas. Powoli zawróciwszy z drogi na trawę smutna procesja mijała nasz wózek. Obaj z furmanem zdjęliśmy czapki, pokłonili się kapłanowi, zamienili spojrzenia z niosącymi trumnę. Szli z trudem; ich szerokie piersi podnosiły się wysoko. Z dwóch bab idących za trumną jedna była bardzo stara i blada; nieruchome jej rysy, srodze wykrzywione strapieniem, zachowywały wyraz surowej, uroczystej powagi. Szła w milczeniu, od czasu do czasu podnosząc chudą rękę do wąskich, zapadniętych warg. Druga, młoda kobieta w wieku jakich dwudziestu pięciu lat, miała oczy czerwone i wilgotne, a całą twarz obrzękłą od płaczu; zrównawszy się z nami przestała zawodzić i zakryła sobie twarz rękawem… Lecz oto nieboszczyk wyminął nas, kondukt wszedł znów na drogę – znów rozległ się żałobny, rozdzierający śpiew kobiety. Mój furman odprowadził wzrokiem kołyszącą się miarowo trumnę, po czym zwrócił się do mnie.
– To chowają Martyna-cieślę – oświadczył – tego z Riabej.
– Skąd wiesz?
– Poznałem po babach. Stara to jego matka, a młoda – żona.
– Chorował, co?
– Tak… frybra… Pozawczoraj rządca posyłał po dochtora, ale nie zastali go w domu… A cieśla był jak się patrzy; ździebko trunkowy, ale dobry cieśla. Jak też ta jego kobieta się zamartwia… Ano, wiadomo: babom o łzy nietrudno. Babie łzy to jak woda… Tak.
Schylił się, przeszedł popod lejcem przyprzężonego i oburącz uchwycił za dugę.
– Ale cóż my teraz poczniemy? – rzekłem.