Kaukaski płomień - ebook
Kaukaski płomień - ebook
Po zatrzymaniu chińskiej ekspansji i klęsce Amerykanów w Iranie rozpoczyna się nowa polityczna era.
Przymierze, niełatwy sojusz Polski, Rosji oraz i innych krajów Europy Wschodniej rośnie w siłę wbrew woli starej Unii Europejskiej i NATO.
Rozpoczyna się gra o wpływy na Kaukazie oraz zasoby Morza Kaspijskiego.
W Azerbejdżanie od kuli snajpera ginie prezydent Alijew. Podejrzenia padają na odwiecznego wroga – Armenię. Dochodzi do szybkiej eskalacji konfliktu i zbrojnych incydentów.
Świat zmierza w stronę wojny o ostatnie wielkie złoża ropy i gazu.
Na kaukaskich wyżynach rozpoczyna się konwencjonalne starcie na pełną skalę. W ogniu pocisków artyleryjskich, karabinowych kul i rakiet rozpoczyna się również walka o życie polskiej reporterki…
W cyklu ukazały się:
Wschodni grom
Perski Podmuch
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64523-38-0 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Baku, Azerbejdżan | 4 października 2020, godzina 12:04
Słońce było w zenicie. Wyspa Gum, leżąca u wybrzeży najbardziej roponośnej krainy Morza Kaspijskiego, tonęła w ciszy. Nikt nie mówił ani słowa, czekali. Kilkaset osób, które zebrały się w październikowe południe, tłumiło w sobie narastające emocje. Ceremonia, jakiej mieli być świadkami, była ukoronowaniem wielu lat starań, poczynając od dyplomatycznych rozmów w Rosji, USA i Turcji, aż po przetargi i wielomiesięczne zmagania z przeciwnościami natury technicznej. Do dzisiaj.
Otwarcie nowych szybów wydobywczych było początkiem kolejnego rozdziału w historii Azerbejdżanu. Zagraniczni kontrahenci zacierali ręce, podobnie jak administracja prezydenta Ilhama Alijewa. Ażurowy podest, z którego miał przemawiać prezydent, zainstalowano tuż nad brzegiem morza. Rozpościerał się stąd widok na mieniące się w słońcu wody Zatoki Bakijskiej i wystające ponad pianę instalacje. Szyby wydobywcze jeszcze nie rozpoczęły pracy, czekano na oficjalny, uroczysty rozkaz. Człowiek, który był odpowiedzialny za ożywienie maszynerii, właśnie wysiadał z pancernej limuzyny.
Czarny Mercedes W221 zajechał na wyznaczone miejsce w asyście kilku motocykli. Przedstawiciele służb bezpieczeństwa rozbiegli się, zajmując wcześniej ustalone pozycje. Przejście było bezpieczne. Zebrana przed podestem grupa najważniejszych tego dnia ludzi zamarła z kieliszkami szampana w dłoniach. Ilham Alijew w asyście mężczyzn w czarnych garniturach przeszedł kilka kroków i wydał dyspozycje podwładnym. Prężnie wskoczył na pierwszy stopień i wspiął się na szczyt mównicy. Przeczesał dłonią szpakowate włosy i spojrzał na szklany wyświetlacz, po którym zaczęły już spływać kolejne fragmenty przemówienia. Pozdrowił zebranych gestem dłoni i…
***
– Uśmiecha się, skubaniec… – powiedział strzelec i przeniósł wzrok z lunety celowniczej na ekran komputera balistycznego.
– Ty byś się nie cieszył? Właśnie nabija sobie kieszenie kolejnymi miliardami – odpowiedział obserwator, nie odrywając oczu od optyki.
– Mogłem posłuchać ojca i… – strzelec nie dokończył. W słuchawce zestawu komunikacyjnego odezwał się dowódca:
– Jupiter Jeden, tu Mars. Raport.
– Cel pojawił się na podeście. Zaraz zacznie mówić. Komputer analizuje dane. Za mniej niż minutę będę znał dokładne współrzędne. – Operator nazwany Jupiterem Jeden stuknął kilkukrotnie dłonią w rękawicy w ciekłokrystaliczny ekran komputera.
– Przyjąłem, Jupiter Jeden. Macie zielone światło.
– Przyjąłem, bez odbioru.
Urządzenie działało bez zarzutu. Czujniki umieszczone na dachu jednego z budynków portowych na bakijskim cyplu zbierały wszelkie potrzebne dane. Wielokrotnie szyfrowane połączenie przekazywało dane meteorologiczne i koordynaty oznaczonego celu prosto do komputera balistycznego sekcji snajperskiej oddalonej o kilkaset metrów. Program analizujący obliczał trajektorię pocisku i samoczynnie korygował ustawiony na niewielkim statywie karabin L115A3. Strzelcowi pozostawała obserwacja celu przez lunetę i naciśnięcie spustu.
Komputer wypluł właśnie finalne dane i zamrugał diodą. Cel został namierzony.
***
– Nie byłoby nas tutaj, gdyby nie wy. Tak, to właśnie dzięki pracy każdego z was możemy celebrować dzisiaj to wspaniałe święto. Jest to sukces nie tylko naszego rodzimego przemysłu wydobywczego, ale też tysięcy ludzi, którzy przyczynili się do powstania nowych odwiertów, i każdego robotnika, który wkręcił śrubę w powstającą konstrukcję… – Ilham Alijew zrobił krótką pauzę, by nasycić się reakcją tłumu, który nagrodził go burzą oklasków. Prezydent spojrzał odruchowo w bok, gdzie stał uśmiechnięty premier Artur Rasizadə. Obaj wiedzieli, jak wielkie plany wiązano z ukończonym projektem. Odkryte przed laty złoża gazu ziemnego i ropy naftowej miały zapewnić Azerbejdżanowi tłuste dekady. – Obiecuję wam! – ciągnął dalej Alijew. – Obiecuję, że każdy mężczyzna i każda kobieta Azerbejdżanu doświadczy sukcesu tego przedsięwzięcia. Nikt i nic nie będzie stało na przeszkodzie, byśmy mogli zająć należne nam miejsce w regionie i na świecie.
Wrzawa podniosła się na nowo i nie cichła przez kolejne sekundy. Mieli swoje pięć minut.
***
Strzelec przywarł do poduszki na regulowanej kolbie karabinu i skupił wzrok na głowie azerskiego prezydenta. Widział, jak ten porusza ustami i gestykuluje w płomiennej przemowie. Jupiter Jeden zgiął kilkukrotnie palec wskazujący i oparł opuszek na spuście. Obserwator zamarł z wzrokiem przyklejonym do lunety.
– Ognia – powiedział.
Strzelec przydusił język, odrzut szarpnął ramieniem. Kolba zamortyzowała energię wystrzału, przenosząc na bark strzelca jedynie lekkie kopnięcie. Precyzyjny pocisk kalibru trzysta trzydzieści osiem wystrzelił z lufy w jasnym ogniku. Komputer balistyczny doskonale obliczył tor lotu. Głowa azerskiego prezydenta powinna eksplodować jak arbuz.
Nie wzięto jednak pod uwagę dodatkowej zmiennej. Baku leżało na dość aktywnym sejsmicznie obszarze. Płyty pod dnem Morza Kaspijskiego drgały niemal bez ustanku. Pech chciał, że silniejsze, choć i tak niewyczuwalne przez człowieka trzęsienie nastąpiło dokładnie w momencie wystrzału. Na tak dużym dystansie poskutkowało to różnicą kilkunastu centymetrów. Pocisk, zamiast trafić w czoło, wbił się w szyję Ilhama Alijewa, rozdzierając kręgi szyjne. Prezydent zmarł, zanim upadł na podest.
– Mars, tu Jupiter Jeden, cel zneutralizowany – meldunek popłynął w eter.
– Przyjąłem, Jupiter Jeden, zmykajcie stamtąd.
– Robi się.
– Brawo, właśnie pobiłeś rekord świata. Dwa tysiące pięćset sześćdziesiąt metrów. Gratuluję – powiedział obserwator, zbierając sprzęt do walizki.
– Szkoda, że strzelał za mnie komputer – burknął strzelec.
***
Krew chlusnęła na stojących za prezydentem oficjeli. Pocisk wbił się w pierś rosłego ochroniarza stojącego tuż za Alijewem. Na tym dystansie impet zwalił go z nóg, jednak nie przebił ukrytej pod koszulą kamizelki.
Rasizadə z niedowierzaniem patrzył, jak ciało prezydenta osuwa się po pulpicie, zostawiając za sobą krwawą smugę na szkle. Zanim zdążył zareagować, operatorzy instynktownie rzucili nim o podłogę i nakryli go własnymi ciałami. Tłum zafalował w panice. Białe koszule i doskonale skrojone garnitury zmieszały się z astronomicznie drogimi sukniami. Instynkt zwyciężył nad manierami. Chaos ogarnął umysły, teraz liczył się tylko jeden cel – przeżyć.
Premier z najwyższym wysiłkiem obrócił głowę w stronę prezydenta, który leżał z otwartymi ustami ledwie kilka kroków od niego. Niewidzące oczy spoglądały w twarz przyjaciela i wieloletniego kompana kuluarowych rozgrywek.
– Znajdę ich, obiecuję ci, że ich znajdę. Zapłacą za to wszyscy, co do jednego. ■