Kawa w samo południe - ebook
Kawa w samo południe - ebook
"Kawa w samo południe" to zbiór dziesięciu opowiadań, w których Łukasz Szopa opisuje życie w Bośni-Hercegowinie bezpośrednio po zakończeniu bratobójczej wojny, w latach 1992-1995. Autor, który był naocznym świadkiem tamtych wydarzeń, nie koncentruje się jednak na faktach, czy refleksjach polityczno-historycznych; w formie przypominającej zapisy z dziennika, przedstawia raczej atmosferę panującą w tamtym czasie, w którym mimo pokoju, nadal występowało realne zagrożenie rozpalenia tlących się nacjonalizmów. Okres ten Łukasz Szopa ukazuje jako czas zaskakującej swobody i luzu – czas, w którym odbywa się szalony taniec pod mieczem Damoklesa. Jego uczestnikami są bośniaccy i zagraniczni poeci, artyści, aktywiści pokojowi, pracownicy misji humanitarnych, globtroterzy oraz zwyczajni obywatele pokiereszowanego kraju. To właśnie ich doświadczenia i towarzyszące im emocje, są osnową poszczególnych opowiadań. Wskutek zastosowanej przez autora chronologii i ponownego przywoływania pewnych postaci oraz wątków, opowiadania te układają się w spójną opowieść o tworzeniu nowego życia, obserwowanego przez "snajperów", ukrytych w ruinach odbudowywanej rzeczywistości.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66180-93-2 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Halo?
– Zdravo! To ja, Lukasz.
– Eeejjj!, zdravo! Pa gdje si ti?... Odakle zoveš?
– Cześć!.. Jestem w Wiedniu.
– U Beču? Hajde, pa super...
– Spotkamy się? Kiedy masz czas? Pracujesz jutro?
– Pa ne znam... Imam ja vremena.
– Dobra, to w takim razie w czwartek, OK? Tak gdzieś około dziewiątej? Czy raczej ósmej?
– Može!
– No więc jak? Ósma czy dziewiąta?...
– Može već u osam.
– Važi. Mamy więc godzinę więcej!... A gdzie, jak zawsze na Karlsplatzu, tam gdzie staje twój tramwaj?
– Može! Super, onda se vidimo!
Rozmowa identyczna jak niemal za każdym razem od prawie dziesięciu lat. Przed wykręceniem 544 93 98, i identycznym lekko nerwowym czekaniem na podniesienie słuchawki, na jej głos, na to pierwsze „Halo?...”. I potem próba rozmowy, dialogu, próba słów.
Przez te dziesięć lat nie udało nam się nauczyć rozmawiać przez telefon. I oboje pewnie po cichu jesteśmy z tego zadowoleni. Bo telefon to tylko jedna mała struna, nić, kabel, ale – dlatego że jedyna – zbyt niebezpieczna, i zbyt ograniczająca. Niebezpieczna, bo każdy dotyk, każde jej poruszenie, przesłanie przez nią wibracji, wiele znaczy, jest to przebieg jednokanałowy, jednoznaczny. Żadnych stopek, marginesów, komentarzy, podkreśleń, nawiasów, cudzysłowów.
Rzeczywistej rozmowy nie ma też, gdy spotykamy się o ósmej na Karlsplatzu: od lat niemal identycznie w tym samym miejscu, na przystanku tramwajów linii 62 i 65, którymi Sasza przyjeżdża z piątej dzielnicy – podczas gdy ja już czekam, ze spokojem patrzę wokoło i wiem, że jak zwykle spóźni się 13 czy 15 minut. A więc jedynym napięciem jest obserwacja, z którego z kolejno nadjeżdżających i znów odsuwających się dalej tramwajów wysiądzie: z 65 czy 62, i z których drzwi: środkowych czy końcowych.
Przeważnie są to końcowe, lub przynajmniej przedostatnie (gdy tramwaj jest dwuczęściowy), dzięki czemu, zauważając ją z oddali, wyławiając z tłumu jej przeważnie na ciemno ubraną, szczupłą, niemalże wysoką sylwetkę, mogę śledzić jak się zbliża (wie, że prawie zawsze czekam na nią na ławce w przedniej części przystanku), i jak powoli jej niepewny krok, szukający mnie, przemienia się w pewniejszy (gdy już wie, że nie zgubiła czy nie ominęła mnie wzrokiem w tylnej części przystanku), by wreszcie w momencie, gdy i ona mnie zauważa (w międzyczasie wstaję z ławki, i wysuwam się, by mogła mnie łatwiej zauważyć), jej krok przemieni się w niemalże eksplozywny, w sekundzie obierze dokładny kierunek i przyspieszy nagle, jak łódź, która złapała silniejszy podmuch wiatru i by to wykorzystać, natychmiastowo nastawiła ster w żądanym kierunku.
Profesor Walerij Jaremienko zaczynał akurat w „Seminarraum 02” drugą z kolei w tym (moim trzecim) semestrze lekcję „Russisch I”.
Wszedłem trochę spóźniony, Jaremienko swoim błędno-zaspanym wzrokiem nie zdążył jeszcze wykonać ruchu tablica – drzwi, gdy już zacząłem szukać (jak najszybciej) sobie miejsca, i tym samym znów musiał gonić mnie wzrokiem.
Znalazł mnie w trzeciej ławce lewego rzędu, gdzie przysiadłem się do czarno ubranej, długowłosej dziewczyny, o niemal bladej twarzy, wyraźnym lecz niewielkim nosie, kulistych cichych oczach, długiej szyi z metalowym wisiorkiem, piersiach wyraźnych nie tylko dzięki t-shirtowi, i ustach wielkich, zamkniętych. Aż do sekundy, gdy siadając spytałem: „Hallo. Ist hier frei?” – „Ja”.
Jaremienko usypiał gramatyką znaną mi jeszcze z piątej klasy podstawówki. Podczas gdy ja rozwiązywałem zadania z angielskiego na następne zajęcia – moja sąsiadka nie mogła kilka razy powstrzymać się od większego ziewnięcia. Poza tym jednak usta zamknięte, i żadnych między nami słów.
Zbliżamy się do siebie.
– Zdravo!!! (jej oczy, obejmujemy się).
– Vozdra!!! (nadal czasami lubię rzucić sarajewskim slangiem, pełnym sylabowych roszad).
– (pauza, też nieodzowny i niemal tradycyjny element naszych spotkań, niemalże rytuał, część liturgii... za chwilę – to bardziej retoryka, i też rytuał – zaczniemy się zastanawiać, dokąd pójść).
– Dokąd idziemy? (zaczynam).
– Ne znam... Šta ti misliš?... (to teraz jej kwestia)
– Też nie mam pojęcia (choć oczywiście w głowie mam nasze trzy miejsca: Café Altwien, Cafe Museum, i Schikaneder).
– Pa hajde reci nešto...
– Dobra, pójdźmy więc do Schikaneder, OK?
– Da, super. Hajmo.
Następuje kilka minut spaceru, przez Karlsplatz w stronę piątej dzielnicy, tu i tam zatrzymywanie się na licznych światłach, mijamy żółtą Kunsthalle (tu zdarzało się nam siadywać w lecie, zamawialiśmy kawę lub gin-tonic), potem w cień Wiedner Hauptstrasse, przez Technische Universität, Margaretenstrasse, jeszcze jedno przejście ze światłami (gdzie czeka się dłuuugo), i już Schikaneder, pół kameralne kino, pół kafejka, miks ciemności i barwnych projekcji na ścianach, gdzie jest się pod wrażeniem, że miejsce to albo jest niesamowicie puste, przestrzenne, albo nagle zawalone masą ludzi.
Przez te kilka minut, nadal niemal bez słowa, jest to raczej milcząca procesja ku miejscu naszej mszy. Spotkania.
Spotkania, które rzeczywiście zaczynają się w momencie, gdy siadamy przy jednym ze środkowych stolików, czy też raczej w momencie, gdy jedno z nas spyta się drugiego „Šta ćeš ti?”, po czym wstanie, podejdzie, mijając inne stoliki i krzesła, do długiego, ciemnego szanku, i będąc obserwowany przez osobę, która pozostała przy stoliku, zamówi, poczeka, zapłaci, obróci się, i ostrożnym krokiem ruszy z powrotem z napojami (tym razem zaczęliśmy od kawy, tak jakby aż za „balkańsko”), po czym usiądzie.
Wtedy dopiero zaczyna się (czy może dopiero po rozerwaniu torebek z cukrem, wsypaniu, pomieszaniu, i pierwszym słodkim, mocnym łyku?...). Zaczyna się częściowo rozmowa, ale przede wszystkim wspólne chwile ciszy. I właśnie dlatego przejście z Karlsplatzu do kawiarni nie może, nie mogłoby nadawać się do milczącego dialogu. Można ewentualnie podczas takiego spaceru (przerywanego schodami, przejściami, światłami, skrętami) niby rozmawiać, ale rzeczywiście ze sobą milczeć – z pewnością nie.
A jednak rozmawiamy. Czasami wydaje mi się, że chociaż minimalnie, z roku na rok, że jednak rozmawiamy więcej. Że z roku na rok, od spotkania do spotkania, przybywa kilka słów, może zdania są dłuższe, może trafiają się przecinki, a za nimi zdania podrzędne. Że za każdym razem stajemy się jednak o ileś promili bardziej rozmowni, bardziej korzystamy ze słów, nie boimy się ich, nie przeszkadzają. Może to dlatego, że pilnujemy, by chwile milczenia, ciszy, nie stawały się krótsze – a możliwe to wszystko tylko wtedy, gdy po prostu spędzamy takiego wieczoru więcej czasu. Więcej słów, nie mniej milczeń.
Rozmawiamy, lecz pierwsze zdania to tylko rozgrzewka. Wpierw trzeba nasycić oczy, nos, uszy, wzajemnym obrazem, który nigdy nie znika, i też się nie zmienia. Spotkania na żywo i ta pierwsza chwila obserwacji to jedynie zapełnienie kolorowanki – dopiero potem znane kontury stają się pełne. Podobnie z zapachem i przede wszystkim głosem. Dlatego też pierwsze zdania służą tylko temu, by druga osoba znów usłyszała, rozpoznała, ucieszyła się i przyjęła drugi głos. Jak rozgrzewka w tenisie, kilka pierwszych, podstawowych ruchów, uderzeń.
Nie wiem jak dla niej, jednak dla mnie istnieje tu jeszcze jeden szczególny element, jej właściwość. Fakt, że Sasza, będąc, prezentując się, tworząc swój obraz – czy to przez ubiór, czy perfumy, czy ruchy, czy też melodię głosu – balansuje zawsze na krawędzi pełnego otwarcia i pełnego zatajenia. Wydawałoby się, że to ekstrema, niemogące mieć żadnej wspólnej krawędzi – a jednak ją mają. Jej głos: niemalże matowy, bezuczuciowy, równomierny, jednak w niektórych momentach, w niektórych sylabach wyraźnie emocjonalny, z uniesieniem, pasją, uczuciem. Podobnie ubiór: równocześnie erotyczny, podkreślający formy, i równocześnie wszystko zakrywający, kamuflujący, nawet – rzadkie u niej – kolory w ubraniu wydają się nie metodą zwrócenia na coś uwagi, a raczej jej odwrócenia, zmylenia. I ruchy: niemalże ciągły bezruch, szyi, rąk, ud, stóp, i potem nagłe przemieszczenie, zmiana pozycji, roszada. W końcu zapach: który zawsze jest, lecz zawsze wymyka się definicji, a nawet nie sposób go udowodnić, zmysł węchu sam nigdy nie wie, czy coś sobie ubzdurał, czy coś odnalazł.
Na jedną, dwie sekundy jest – jeszcze ciemniejsza, lecz wyraźna w kontrastach – gdyż oświetlona przez jedną z jaskrawych lamp w pobliskim przejściu (ktoś nieopatrznie oparł się o kontakt). Obrzucona tym „jasnym cieniem” jest wyraźna. Jej twarz. Policzki. Wyraźne usta. Nie widać ich barwy, wydają się srebrnofioletowe. Rzęsy. Oczy, wielkie, niemal białe. I szyja. Piersi to tylko moja pamięć i wyobrażenie, ręce schowała pod stolikiem, zarysowane tylko rogi łokci i ramion.
O czym rozmawiamy?
Rozmawiamy, wymieniamy słowa, przeszłość, wspomnienia, obrazy, uczucia, osoby, miejsca.
Jak zwykle, zaczynając od Sarajewa. Od Bośni, lecz jednak tak, jakby Bośnia była tylko Sarajewem. W innych sytuacjach, rozmowach, z innymi ludźmi, nawet tymi z Sarajewa, nigdy mi się to nie zdarza, bym temu miastu podporządkował resztę kraju, miasta jak Mostar, Banja Luka, Trawnik, bym je stracił z oczu, przede wszystkim – tych ludzi.
W międzyczasie, między pytaniami i odpowiedziami, spoglądamy wokoło, to na ekran, gdzie projektor wyświetla jakiś średniostary film – lata 60.(?), 70.(?) – do tego muzyka Bacha, to znów jakiś hard-rock.
Istnieje jedna, ważna rzecz: od naszego poznania się, w miarę szybko lapidarne i szczere, proste odpowiedzi Saszy rozłupały powłokę patosu, przede wszystkim co do niej samej, częściowo też co do jej kraju.
Standardowe pytania, jak za każdym razem, od 10 lat. Pytania są te same, i tylko odpowiedzi, choć czasami też te same, mają całkiem inne znaczenia.
– Byłaś w ostatnim czasie w Sarajewie?
– A kad si ti išao posljedni put tamo?
– I jak było?
– Šta si radio, koga si sreo?
– Jak tam twoi? Mama, Barbara, tata?...
– A kako je ona tvoja baka, jesi li bio tamo na Mejtašu?
– A šta ima kod Meše? Je li on u Mostaru? (Sasza jako pierwsza przechodzi do innych miejsc).
– I jak ci tu leci, pracujesz gdzieś? Co to za praca? (Ja z kolei wracam rozmową do Wiednia, ale tylko na chwilę).
– Koliko sad ostaješ u Beču?
– I jak myślisz – chcesz, i kiedy – wrócić może dole?
– Kad češ ti ponovo ići tamo?
Zdarzają się i nowe pytania, jak o wystawę Francisa Bacona, jak o to, czy mam ochotę jechać z nimi na narty, czy Sasza nie wpadłaby do Berlina na festiwal filmowy, o to jak mają się nasze „związki”, lecz już po tym najnudniejszym z możliwych pytań wolimy wrócić do Bośni, do kilku wspólnych przyjaciół i znajomych (wspólnych w tym dziwacznym sensie, że poznanych oddzielnie, i dopiero po latach wychodziło, że ktoś-też-kogoś-przecież-od-lat-zna!) jak Mesza, Selma, Dżana, Kriża.
Czasami – znów krótko rozglądając się wokół siebie – komentujemy wystawione grafiki, obrazy, fotografie. Raz na jednym z obiektów zauważyłem urywek wiersza, zwrotkę, którą użyliśmy w jednym z numerów „Nepitani”, by wspomnieć rocznicę śmierci Aidy.
Rzadko kiedy rozmawiamy o dalekiej przeszłości. O przeszłej Bośni. O jej życiu tam przed, o ucieczce przed wojną, o pierwszych powrotach, o moich pierwszych tam krokach i szlakach jeszcze przed jej pierwszym powrotem, o moich perypetiach. Czasami wspomnę przyjaciół, Babcię, Mostar. Wojna i śmierć nie są tematami. Nie są tematami tabu, po prostu należą – przynajmniej „dla nas – dla nas” – do przeszłości przeszłej, której nie mogą zmienić dewaluacja lub dowartościowanie wspomnień, i która dla nas – gdy jesteśmy razem – nic nie znaczy. Podobnie jak historie o nałogach jej siostry czy mojej mamy, o podróżowaniach naszych ojców, jak stare historie miłosne.
Też niekoniecznie o przyszłości. Sasza – jako jedyna ze swej rodziny – nie wróciła jeszcze do Sarajewa. Jakby chciała, by ta historia nigdy się całkiem nie zakończyła.nota biograficzna autora
Łukasz Szopa (ur. w 1973 r. w Tychach) – poeta, prozaik, tłumacz, założyciel ukazującego się w Sarajewie pisma literackiego „Album” oraz ukazującego się w Mostarze pisma literackiego „Kolaps”. Jest redaktorem działu literatury chorwackiej w piśmie „Pobocza”. W latach 1997-1999 przebywał w Bośni-Hercegownie. Mieszka w Berlinie i Włosieniu. Wydał tomy wierszy: Roadmovie (2000), Film (2001, wspólnie z Mehmedem Begiciem) oraz zbiór opowiadań Kawa w samo południe. Opowiadania bośniackie (FORMA 2009).w serii kwadrat ukazały się:
„2008”, „2011”, „2014”, „2017” – antologie współczesnych polskich opowiadań
Marcin Bałczewski „Eva Morales de Nacho Lima”, „Malone”
Waldemar Bawołek „To co obok”
Kostia Berezin (Paweł Laufer) „Buty Mesjasza”
Jacek Bielawa „Kościelec”
Jarosław Błahy „Rzeźnik z Niebuszewa”
Dariusz Bitner „Książka”
Roman Ciepliński „Diabelski młyn”
Tomasz Dalasiński „Nieopowiadania”
Jerzy Franczak „Święto odległości”
Krzysztof Gedroyć „Przygody K”
Andrzej Grodecki „Iluzje”
Brygida Helbig „Anioły i świnie. W Berlinie!!”, „Enerdowce i inne ludzie”
Lech M. Jakób „Ciemna materia”
Bogusław Kierc „Bazgroły dla składacza modeli latających”
Wojciech Klęczar „Wielopole”
Bogusława Latawiec „Ciemnia”
Ryszard Lenc „Chimera”
Artur Daniel Liskowacki „Capcarap”, „Eine kleine”, „Mariasz”, „Skerco”, „Spowiadania i wypowieści”
Miłka O. Malzahn „Fronasz”, „Kosmos w Ritzu“
Agnieszka Masłowiecka „Pyszne ciało”, „Splątanie”
Jarosław Maślanek „Ferma ciał”
Dariusz Muszer „Homepage Boga”, „Niebieski”, „Wolność pachnie wanilią”
Krzysztof Niewrzęda „Czas przeprowadzki”, „Poszukiwanie całości”, „Second life”, „Wariant do sprawdzenia”, „Zamęt”
Ewa Elżbieta Nowakowska „Apero na moście”
Cezary Nowakowski, Jakub Nowakowski „Błogosławieni”
Paweł Orzeł „Arkusz ”, „Nic a nic”, „Ostatnie myśli (sen nie przyjdzie)”
Paweł Przywara „Ricochette”, „Zgrzewka Pandory”
Krystyna Sakowicz „Księga ocalonych snów”, „Praobrazy”
Alan Sasinowski „Pełna kontrola”, „Rupieć”, „Szczery facet”
Grzegorz Strumyk „Kra”, „Nierozpoznani”
Łukasz Suskiewicz „Egri bikaver”, „Mikroelementy”, „Zależności”
Leszek Szaruga „Dane elementarne”, „Podróż mego życia”, „Zdjęcie”
Izabela Szolc „Śmierć w hotelu Haffner”
Łukasz Szopa „Kawa w samo południe”
Andrzej Turczyński „Bruliony Starej Ziemi”, „Brzemię”, „Koncert muzyki dawnej”, „Zgorszenie”, „Żywioły”
Anatol Ulman „Cigi de Montbazon i Robalium Platona”
Emilia Walczak „Hey, Jude!”
Miłosz Waligórski „Kto to widział”
Henryk Waniek „Miasto niebieskich tramwajów”
Maciej Wasilewski „Jednodniowy spacer po dwudziestu kilku głowach”, „Rozmowy młodej Polski w latach dwa tysiące coś tam dwa tysiące coś”
Bartosz Wójcik „Christiania. Historie z tamtej strony dobra”
Grzegorz Wróblewski „Nowa Kolonia”
Maciej Wróblewski „Historie Jakuba Blottona z widokiem na Toruń”
Tadeusz Zubiński „Rzymska wojna”