- promocja
- W empik go
Każda historia miłosna jest historią o duchach. Życie Davida Fostera Wallace'a - ebook
Każda historia miłosna jest historią o duchach. Życie Davida Fostera Wallace'a - ebook
Odkąd zmarł przedwcześnie śmiercią samobójczą w 2008 roku, w wieku zaledwie czterdziestu sześciu lat, David Foster Wallace stał się kimś więcej niż przedstawicielem swojego literackiego pokolenia – został symbolem szczerości i uczciwości w nieautentycznych czasach, postacią, której sława i wpływ rozprzestrzeniają się z każdym kolejnym dniem. W tej biografii, od której trudno się oderwać, D.T. Max odtwarza pełną udręki, lecz często triumfalną batalię Wallace’a o sukces literacki, naznaczoną zmaganiami z depresją i uzależnieniem – walkę, której arcydzielnym wynikiem jest powieść Niewyczerpany żart. Pisana we współpracy z rodziną i przyjaciółmi Wallace’a, biografia tego niezwykłego autora została napisana na podstawie setek stron niepublikowanych listów, rękopisów i dzienników pisarza i ukazuje w rewelacyjny, poruszający i hipnotyzujący sposób unikatowy związek życia Wallace’a z jego twórczością.
Bolesna, przerażająca i trzymająca w napięciu… Trudno się oderwać.
„The New York Times Book Review”
Rzetelna, wnikliwa kronika życia i pracy literackiej wyjątkowego pisarza.
„San Francisco Chronicle”
D.T. Max – autor tekstów publikowanych w „New Yorkerze”, a wcześniej również w „New York Timesie”, pracował także jako redaktor w „New York Observer”. Jego pierwsza książka, The Family That Couldn't Sleep, ukazała się w 2006 roku, jednak rozgłos zyskał dzięki wydanej w 2012 biografii D.F. Wallace’a Każda historia miłosna jest historią o duchach. Mieszka w New Jersey z żoną i dwójką dzieci.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-9915-9 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Umierając śmiercią samobójczą we wrześniu 2008 roku, David Foster Wallace był wiodącym pisarzem swojego pokolenia, tym, który przetarł najnowsze ścieżki i uczynił najwięcej, by – bezpośrednio lub pośrednio – wskazać drogę innym.
Obwołany geniuszem po dwudziestce, przed trzydziestką był już wypalony i hospitalizowany z powodu depresji, alkoholizmu i narkomanii, a jednak odbił się od dna, by napisać Niewyczerpany żart, 1079-stronicową powieść o akademii tenisowej i domu przejściowym, które rozdziela „wysokie i nagie wzgórze”, uznawaną teraz powszechnie za przełomową amerykańską powieść lat dziewięćdziesiątych i najlepszą jak dotąd próbę uchwycenia rzeczywistości w nierealnym świecie. Imponującej postury, z kudłatymi włosami przewiązanymi bandaną, w okrągłych okularach, które prawie ginęły w dużej przystojnej twarzy, Wallace jako postać – nie inaczej niż Wallace jako pisarz – był niezwykłą mieszanką intelektualizmu i porywczości.
Podczas nabożeństw odprawianych po jego śmierci wspominali go zgromadzeni licznie pisarze. Zadie Smith, która prywatnie powiedziała o nim kiedyś, że jest „tak nowoczesny, jakby żył w innym kontinuum czasoprzestrzennym niż reszta nas”, teraz publicznie chwaliła „talent tak ewidentnie wielki, że peszył ludzi”. Jonathan Franzen mówił o niezrównanej „retorycznej wirtuozerii” i zapachu ozonu emanującym z „elektryzującej precyzji” prozy Wallace’a. To wrażenie naelektryzowania wywołuje styl literacki niepodobny do żadnego innego. Wallace’owe zdanie jest natychmiast rozpoznawalne przez swój ambitny zamysł, długość i składnię, która bywa tak nowatorska jak wiersze Gerarda Manleya Hopkinsa. Weźmy takie zdanie ze słynnego eseju o rejsie po Karaibach pod tytułem Rzekomo fajna rzecz, której nigdy więcej nie zrobię: „Wiedz, że nietrafiona rzutka przesuwa się po lazurowej kopule oceanicznego nieba jak słońce – tzn. pomarańczowo, parabolicznie i z lewa na prawo – po czym znika w morzu krawędzią w dół, bez chlupnięcia i bardzo smutno”. Te słowa wrzucają czytelnika prosto w samotną toń oceanu, wraz z dyskiem słońca. I różnią się od słów innych współczesnych autorów – nawet tych utalentowanych. Wallace podchodził do swoich tematów w sposób bardziej osobisty, intensywniejszy. A intensywność jego zaangażowania działała hipnotyzująco na czytelników.
Ludzie – zaskakująco różni ludzie – wyczuwali to, czytając Wallace’a. To, że innym pisarzom będzie brak Wallace’a, nie było zaskoczeniem podczas licznych spotkań upamiętniających go po samobójstwie. A cóż dopiero mówić o młodzieży zebranej tłumnie na nabożeństwie w Uniwersytecie Nowojorskim, na które poszedłem w miesiąc po jego śmierci – dla nich Wallace był nie tylko ulubionym pisarzem, ale właściwie jedynym pisarzem. Po ceremonii jeszcze długo kręcili się na miejscu, nie chcieli się rozejść. To byli czytelnicy bliscy statusu groupies, których Wallace, jak się dowiedziałem, miał wielu. Niektórzy tatuowali sobie jego słowa na ciele. Jedna z kobiet nosi na ramieniu daty rozpoczęcia i zakończenia lektury Niewyczerpanego żartu. Przerzucają się ulubionymi fragmentami. „Stary, a ty co mi opowiesz?” – lubią zaczepiać, cytując jedną z kluczowych scen tej książki. Albo przytaczają słynne pytanie chochoła, które Wallace postawił w eseju Consider the Lobster : „Czy to jest w porządku, gotować żywcem czującą istotę tylko dla rozkoszy naszego podniebienia?”. Chętnie podają własną interpretację wieloznacznego zakończenia Niewyczerpanego żartu (swego czasu Wikipedia podsuwała cztery możliwe rozwiązania).
A w pewnym sensie jeszcze bardziej zdziwili mnie tamtego dnia ci liczni studenci NYU, którzy albo wcale nie czytali książek Wallace’a, albo w najlepszym razie je liznęli. Co oni tam robili? Podsłuchiwałem potem ich rozmowy: mówili o jego życiu. Dla tej grupy straszny koniec Wallace’a oznaczał osobiste pomniejszenie. Świat stał się miejscem, w którym trudniej się poruszać, które trudniej zrozumieć. To poczucie zranienia w późniejszych dniach dało o sobie znać także w sieci. „Jestem zdziwiony tym, jak silnie dotknęła mnie śmierć Wallace’a; dotknęła nie w sensie: «Kurczę, przykra sprawa», lecz: «Dajcie mi spokój, nie chcę z nikim gadać» – napisał ktoś na chrześcijańskiej stronie internetowej. – Ostatni raz przeżyłem coś takiego wobec osoby, której nie znałem i nigdy nie spotkałem, z Johnem Lennonem”. Na innej stronie ktoś opisał, jak przykład Wallace’a pomógł mu pokonać własne uzależnienie od heroiny.
Garth Risk Hallberg z wydawnictwa The Millions przenikliwie zdiagnozował ten odruch utożsamiania się z Wallace’em, pisząc, że Wallace „był jak skrajna karykatura wielu cech pokoleniowych: wszechstronny, ironiczny, błyskotliwy, ułomny i działający pod silną presją wykazania się”. Ten komentarz uświadomił mi, jak dalece ludzie odczytują własne życie w życiu Wallace’a. Identyfikują się z jego geniuszem, jego depresją, jego niepokojem, jego samotnością, jego frustracjami, jego wczesnym sukcesem, jego zdumieniem, że świat nie jest lepszy, i jego zmartwieniem, że tak trudno jest powiedzieć, co się ma na myśli. Ludzie znają lub intuicyjnie wyczuwają jego zmagania. Rozmawiają o tym, jak bardzo starał się zachować zdrowie psychiczne i szczęście w trudnym świecie.
Co ich tak pociąga w życiu i nadziejach Wallace’a? Co sprawiło, że Wallace stał się ucieleśnieniem uczucia wspólnego ludziom, którzy nie wyszli poza siedemdziesiątą stronę Niewyczerpanego żartu? Śmierć Wallace’a niewątpliwie wzmocniła ten związek, ale relacja czytelników z autorem Niewyczerpanego żartu trwała dłużej. W swoim krótkim, czterdziestosześcioletnim życiu Wallace stał się niejako symbolem pewnego pokolenia. Dostrzegłem to w roku 2008, a dziś zjawisko to jest znacznie bardziej nasilone. Wallace rozprzestrzenia się w kulturze amerykańskiej na tak wiele sposobów, że trudno wyłonić z nich te najważniejsze. Może Infinite Summer, spontanicznie zawiązana grupa internetowa, powołana w celu przeczytania wielkiej powieści Wallacea’a w rok po jego śmierci? Albo 4 miliony widzów nieautoryzowanej internetowej wideoadaptacji pamiętnego przemówienia do absolwentów Kenyon College z roku 2005 – przemówienia, które wydawca Wallace’a opublikował jako hołd dla autora po jego śmierci, nadając mu tytuł This Is Water? Zresztą kto dziś potrzebuje moich zapewnień, że D.F.W. roznosi się jak wirus?
Nie dybałem na pisarza, o którym mógłbym napisać książkę. Byłem czytelnikiem Wallace’a, ale czytałem też wielu innych autorów. Byłem czytelnikiem Updike’a, Kingsleya i Martina Amisa, i wszystkich trzech sióstr Brontë. Przez długi czas podziwiałem kąśliwą kanciastość Raymonda Carvera, a wcześniej oczarowała mnie przewrotna łagodność brytyjskiego powieściopisarza Anthony’ego Powella. Wallace’a uznawałem za mistrza stylu literackiego, pisarza, który posiadał uwodzicielską zdolność narzucania czytelnikowi swojego widzenia świata. Ale dopiero na upamiętniających go spotkaniach zrozumiałem, co może znaczyć projekt opowiedzenia historii życia Wallace’a.
O nim można napisać inaczej, ponieważ jego cele sięgały ponad przeciętność. Życie i dzieło D.F.W. były powiązane w unikatowy sposób. Zaczynał, owszem, jak większość pisarzy, z nadzieją zaimponowania czytelnikowi, przekonania go o swoim geniuszu, lecz nadzwyczajne wypadki jego życia spowodowały nagłą i radykalną zmianę tej intencji. Pierwszą połowę kariery literackiej poświęcił na sprawianie nam uciechy, ale w drugiej połowie usiłował nam pokazać, że możemy osiągnąć głębszą przyjemność z lektury, jeśli tylko jej poszukamy. Tym samym uchwycił kluczową walkę pospiesznej epoki, w której żyjemy, w której pierwsza reakcja, ta łatwa, ta usankcjonowana przez media, jest jak narkotyk i tylko z pozoru łagodzi to, co nas boli. Nalegał, abyśmy angażowali się w świat, abyśmy wraz z nim pracowali nad znalezieniem szczerego rozwiązania problemu, jak żyć dobrze w pełnych napięcia czasach. Dla Wallace’a literatura, aby była ważna, musiała zaspokoić jakąś potrzebę, tak jak wiara lub miłość. „W mrocznych czasach definicja dobrej sztuki odnosiłaby się do takiej, która znajduje i reanimuje te elementy tego, co ludzkie i magiczne, które jeszcze żyją i jaśnieją, pomimo mroku swoich czasów” – powiedział w wywiadzie z roku 1993. W tle wszystkich tych imponujących zdań, tych nieskończenie nawracających myśli, tego upodobania do przypisów, które stało się jego znakiem rozpoznawczym, wyrósł oto zamysł moralny. Wielu pisarzy z pokolenia Wallace’a potrafiło wyśmiewać się ze strzelania do rzutków i z ludzi korzystających z rejsów wielkimi liniowcami. Wallace miał szczególny zmysł, którym wyczuwał, że szyderstwo nie wystarczy, toteż zapytywał, co więcej powinniśmy zrobić, nie tylko dla czytelnika, ale i dla pisarza. „Nauka myślenia tak naprawdę polega na uczeniu się, jak sprawować kontrolę nad tym, jak i co myślimy – stwierdził w przemówieniu na forum Kenyon College, na trzy lata przed śmiercią. – Bo jeśli nie będziecie umieli albo nie zechcecie dokonywać tego rodzaju wyborów w dorosłym życiu, poniesiecie totalną porażkę”.
Naturalnie, że do pisania zwabiło mnie też życie pełne wydarzeń, przeżyte w znacznym samozwątpieniu – nie mówiąc już o mnóstwie listów, które po nim zostały i miały za zadanie zarówno ochronić go przed światem, jak i stanowić kronikę wewnętrznej walki (listy to tlen dla biografa). Ludziom zdawało się, że znają Wallace’a, a przecież opublikował on zaledwie kilkadziesiąt słów pamiętnika i unikał prasy. Mamy za to olśniewające dzieła literackie, począwszy od The Broom of the System poprzez postmodernistyczny gabinet osobliwości, którym jest Girl with Curious Hair , arcydzieło w postaci Niewyczerpanego żartu i niepokojące zbiory opowiadań – Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi oraz Niepamięć – które z każdą kolejną lekturą robią na mnie coraz większe wrażenie. Podsumowując: jeżeli ta książka mi się uda, to mam nadzieję, że uda się tak jak, powiedzmy, biografia Thomasa Mertona: ukazując nam nadzwyczajną istotę w procesie powstawania.
W powieści Blady Król, która tak boleśnie pokonała Wallace’a pod koniec życia, występuje student college’u, który nałogowo ogląda telewizję (Wallace sam był uzależniony od telewizji). Postać ta – nazywa się Fogle – codziennie zasiada z niepokojem przed telewizorem i słyszy: „Oglądasz Jak kręci się ten świat”, aż w końcu uświadamia sobie, że czołówka tej amerykańskiej opery mydlanej usiłuje mu coś powiedzieć. Ty sam jesteś odpowiedzialny za to, żeby twoje życie miało sens. Nikt inny nie może ci pomóc, musisz sam. Wallace wiedział, jak łatwo jest w naszych czasach patrzeć, jak kręci się świat. W epizodach depresji i uzależnień sam zaliczał się do takich gapiów. Przychodziło mu to naturalnie, ale nienawidził siebie w tej postaci. Dzielność, z jaką walczył o wyrwanie się z fotela przed telewizorem, by ruszyć w pogoń za kręcącym się światem – to jest właśnie to, co nas do niego przyciąga. Koniec końców, utożsamiamy się z Wallace’em nie dlatego, że pochodził z naszych stron, ale dlatego, że podpowiada nam drogę, którą można dojść gdzie indziej. Nie dlatego, że znalazł odpowiedzi, ale dlatego, że nigdy nie zwątpił w wartość zadawania pytań. Ten pełen nadziei, wrażliwy, energiczny, gniewny, zrozpaczony, optymistyczny, nieśmiały produkt amerykańskiego Środkowego Zachodu, pomimo wszystkich mrocznych chwil swojego życia, nigdy nie przestał być czystszą wersją nas samych.
D.T. Max
Montclair, New JerseyROZDZIAŁ 1. „MÓW MI DAVE”
Każda historia ma początek, a oto początek Davida Wallace’a. Urodził się w Ithaca, w stanie Nowy Jork, 21 lutego 1962 roku. Jego ojciec, James, pochodzący z rodziny inteligenckiej, był wtedy doktorantem na wydziale filozofii Uniwersytetu Cornella. Matka, Sally Foster, wywodziła się ze środowiska wiejskiego, miała rodzinę w Maine i Nowym Brunszwiku, a jej ojciec był hodowcą ziemniaków. Dziadek Sally Foster był duchownym kościoła baptystów i nauczył wnuczkę czytać na Biblii. Sally uzyskała stypendium szkoły z internatem, a następnie studiowała filologię angielską w Mount Holyoke College. Została tam przewodniczącą samorządu studenckiego i jako pierwsza osoba z rodziny uzyskała stopień licencjata.
Amy, córka Jima i Sally, przyszła na świat dwa lata po Davidzie. Rodzina zdążyła się tymczasem przenieść do dwumiasta Champaign-Urbana w centrum stanu Illinois, gdzie znajduje się najważniejszy w tym stanie uniwersytet publiczny. Niechętnie rozstawali się z Cornell – Sally i Jim uwielbiali pofałdowany pejzaż tego regionu – ale Wallace’owi zaproponowano posadę na wydziale filozofii na Uniwersytecie Illinois, której po prostu nie mógł nie przyjąć. Gdy przybyli do Urbany, zaskoczyła ich ponurość tego miasta, które wydało im się płaskie i jałowe. Na szczęście wkrótce Jim uzyskał pełny etat naukowy z perspektywą profesury, a Sally wróciła na studia, aby zrobić magisterium z literatury angielskiej. Wreszcie w roku 1969 osiedli w Urbanie na dobre, kupując mały żółty dwupoziomowy dom przy uliczce będącej pojedynczym ciągiem zabudowań, blisko uniwersytetu. Parę przecznic za ich domem rozciągały się pola kukurydzy i soi, preriowe tereny rolnicze, sięgające aż po horyzont.
W takim to otoczeniu dorastali David Wallace i jego siostra, wśród rówieśników z rodzin, w których wykształcenie ceniło się wysoko. Zarazem jednak wyznawano tam środkowozachodnie cnoty normalności, uprzejmości i wspólnoty. Popisywanie się nie było dobrze widziane, najważniejszy był duch koleżeństwa. Okna niedużego domu Wallace’ów wychodziły na inne domy skromnych rozmiarów. Zawsze było się tam blisko sąsiadów, a dzieciaki – jak wspomina kolega Davida – żyły własnym życiem, tworząc bandy i uganiając się na rowerach. Zdaje się, że co drugi chłopiec z tego pokolenia miał na imię David.
Po powrocie z podstawówki w Yankee Ridge mali Wallace’owie odrabiali lekcje. Wspólny posiłek jedzono o 17.45. Po nim Jim Wallace miał zwyczaj czytać bajki Amy i Davidowi. A każdego wieczoru, leżąc już w łóżkach, każde z dzieci miało kwadrans na rozmowę z matką o ważnych dla siebie sprawach. Światło w pokojach dziecinnych gaszono o 20.30 – z upływem lat, oczywiście, coraz później. Kiedy dzieci już spały, Wallace’owie opowiadali sobie nawzajem wydarzenia minionego dnia, oglądali wieczorne wiadomości o 22.00, po czym Jim gasił światło dokładnie o 22.30. Co tydzień przynosił do domu z biblioteki naręcze książek. Sally lubiła zwłaszcza powieści, od Johna Irvinga po klasyki ze studenckiej listy lektur, które chętnie czytała ponownie. W oczach Davida ich dom był perfekcyjną, niezawodnie działającą maszyną; w późniejszych wywiadach przywołuje on obraz rodziców leżących w łóżku, trzymających się za ręce i czytających na głos Ulissesa.
Matka stanowiła dla Davida centrum wszechświata. Gotowała mu ulubione dania, rostbef i makaron z serem, na każde urodziny piekła dla niego tort czekoladowy i zawsze, gdy było trzeba, woziła dzieci swoim volkswagenem garbusem (po wypadku zamieniła garbusa na gremlina). Przyrządzała Davidowi na urodziny wołowinę po burgundzku i ozdabiała jego stroje naszywkami (niektóre z nich Wallace nosił jeszcze w college’u).
Nikt nie umiał słuchać Davida tak jak matka. Była inteligentna i dowcipna, łatwo było jej się zwierzać, a poza tym zaraziła syna swoim umiłowaniem słów. Nawet w późniejszych latach, zmagając się z traumami dzieciństwa, Wallace zawsze z czułością mówił o namiętności do słów i gramatyki, którą przejął od matki. Jeżeli na coś brakowało słowa, Sally je zmyślała: greebles oznaczało drobne kłaczki, zwłaszcza przynoszone na stopach do łóżka; twanger to coś, czego nazwy nie można sobie przypomnieć. Ulubionym jej słówkiem było fantods, oznaczające dojmujący lęk lub obrzydzenie, a kiedy lęk ten się nasilał, mówiła, że doświadcza howling fantods . Te słowa, razem ze znaczną częścią dzieciństwa, znalazły sobie miejsce w utworach Wallace’a.