Każdego dnia - ebook
Każdego dnia - ebook
Opowieść o tym, że życie jest cenne, a człowiek powinien szukać szczęścia. Każdego dnia.
„Każdego dnia” to opowieść o różnych obliczach miłości. O dwóch siostrach, które więcej dzieli, niż łączy, ale mimo to próbują dogadać się ponad podziałami. O mężczyźnie, który od niechęci przechodzi do szacunku wobec kobiety będącej jego szefową, aż w końcu zaczyna ją lubić...
O kobiecie, która nie znosi, by jej coś narzucać, i nigdy nie przyznałaby, że się myli, aż do momentu, gdy uczy się, że nie zawsze musi mieć rację. A także o marzycielu, który kochał obrazy, a jeszcze bardziej pokochał kobietę, którą na nich uwiecznił.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8357-863-7 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ojciec i córka
Kiedy we wrześniu dwutysięcznego roku sklep z grami planszowymi przeniesiono do nowej lokalizacji, postanowił kupić to miejsce i zamienić je w galerię. Wszyscy jego znajomi pukali się wtedy po głowach. Po co mu galeria? Sztuka nie jest dochodowym interesem. Sztuka nie jest żadnym interesem. Niech nawet sobie kolekcjonuje te swoje bohomazy nieznanych „artystów”, ostatecznie każdy musi mieć jakieś dziwactwa, ale żeby jeszcze wyrzucać dodatkowe pieniądze (i to jakie pieniądze!), by pokazywać je innym? To już było więcej niż dziwactwo i strata pieniędzy. To było po prostu głupie. Niepotrzebna ekstrawagancja.
Przez lata ciężkiej pracy zgromadził dość pieniędzy, by móc je teraz trwonić na to, na co miał ochotę. Przyjaciele i współpracownicy mieli go za dziwaka. Ale on był dość pewny siebie i mógł sobie na to pozwolić. Kiedy więc miał czas, jeździł po mniejszych miastach, odwiedzał nikomu nieznane galerie i szkoły artystyczne, kupował prace ludzi, o których nikt wcześniej nie słyszał. Lubił myśleć, że kupując od tych młodych twórców ich obrazy, wspiera ich marzenia, popycha ich do przodu, pomaga wystartować. To samo chciałby robić dla niej. Może pomagając tym ludziom, zagłuszał swoje wyrzuty sumienia, że nie zrobił tego samego dla niej?
Nie tylko sam kupował, lecz także namawiał do tego znajomych. Jeśli któryś znalazł czas i wpadał na otwarcie nowej wystawy w jego galerii, zawsze starał się namówić kolegę lub współpracownika, by coś kupił. Gdy tylko zauważał, że któryś z nich na dłużej zatrzymuje się przed jakimś obrazem, że w pracy młodego artysty jest coś, co intryguje, każe przystanąć przy niej na dłużej potencjalnemu kupcowi, natychmiast kojarzył jednego z drugim. Czasem się udawało, czasem nie. Ale zawsze próbował. Zawsze. Tak, jak próbowałby dla niej, gdyby mógł.
Tam, gdzie inni widzieli pustą przestrzeń, wystające kable, kiepskie oświetlenie, popękane i brudne ściany po poprzednim właścicielu, on oczami swojej wyobraźni widział już małą przyjemną galeryjkę, pełną zgromadzonych przez niego prac, które udostępni (i to bezpłatnie!) zwiedzającym i miłośnikom sztuki. Wyremontował pomieszczenie, zapewnił odpowiednie światło, zamontował szyny, na których miały się pojawić elementy i linki do podwieszania obrazów, i wreszcie przeniósł tam swoją kolekcję.
Zainteresowanie nie było duże, ale nie przeszkadzało mu to. Nawet jeśli ludzie zaglądali do jego galerii tylko dlatego, że mieli czas między jednym a drugim pociągiem, to dzięki niemu obcowali ze sztuką. Jego galeria była miejscem, gdzie sztuka stykała się z codziennym życiem, ze zwykłym, codziennym, niewykształconym odbiorcą. Cieszył się z tego.
Lubił myśleć, że ona też kiedyś weszła do jego galerii. Choćby zupełnie przez przypadek. Może przechadzała się powoli wzdłuż każdej ze ścian. Może pomyślała o tym, że nie rozumie wystawianych tam prac. Może na dłużej stanęła przed wielkim obrazem przedstawiającym platformę wiertniczą? Czy pomyślała, że jest mroczny i niepokojący? A może zastanawiała się, po co w dzisiejszych czasach ktoś maluje dwuipółmetrową olejną platformę wiertniczą?
Lubił ją sobie wyobrażać. W jego marzeniach delikatnie zaciskała usta, przyglądając się kolejnym obiektom z jego kolekcji. W przeciwieństwie do innych zwiedzających nie śpieszyła się. Cierpły jej nogi, więc od czasu do czasu przenosiła ciężar z jednej na drugą. Może nawet zadzierała którąś stopę nieco do tyłu lub do przodu? Trochę, jakby tańczyła.
Właśnie z tego wyobrażenia zrodził się konkurs dla młodych artystów. Dokupił jeszcze jeden pusty sklep i połączył oba pomieszczenia w jedną, wspólną powierzchnię. Co roku organizował ogólnopolski konkurs dla twórców ostatniego roku uczelni artystycznych Portret mojej córki. Niektórzy z nich puszczali wodze wyobraźni, inni szukali informacji o jego rodzinie w internecie i portret naprawdę przedstawiał jego córkę. Gdy konkurs dobiegał końca, wszystkie prace wystawiane były w drugim pomieszczeniu galerii, a zaproszeni goście i zwykli zwiedzający wybierali zwycięzcę.
Od pierwszej edycji konkursu minęło już trochę czasu. Trochę? Niemożliwe, ale za chwilę minie ćwierć wieku. Jak ten czas leci. W drugim pomieszczeniu galerii pojawiły się do tej pory dwadzieścia trzy obrazy. Lubił myśleć, że kiedyś, przypadkiem, wpadła tu. Przechadzała się wzdłuż ściany pełnej obrazów, które ją przedstawiały. Na każdym z nich była inna. Na każdym wyjątkowa. Była dzieckiem. Była młodą, piękną kobietą. Była swoją siostrą. Była blondynką, brunetką, bywała ruda. Była bardzo konkretna i okropnie surrealna. Była zjawą ze snu i realną osobą. Ale czy na którymkolwiek z nich była sobą? Czy wiedziała, że ją przedstawiają, czy choćby to przypuszczała? Czy spacerując wolno wśród nich, pomyślała choć raz: „O, na portrecie z dwa tysiące piętnastego roku jestem do siebie całkiem podobna”? Czy ta myśl ją rozbawiła? A może wręcz przeciwnie? Chodziła wśród swoich własnych wizerunków, nie wiedząc, że przedstawiają właśnie ją? Może myślała o sobie samej z tych obrazów jak o zupełnie obcej kobiecie?
Tak, jak myślała o niej jej siostra.
Wciąż miał nadzieję, że ją przywoła, że kiedyś się spotkają, że jeszcze spojrzy jej w oczy.
W głębi duszy był marzycielem i nigdy nie stracił nadziei. Czy ona też taka była?
***
Weronika wygodniej wyciągnęła się na leżaku. Uniosła okulary przeciwsłoneczne i dokładniej przyjrzała się przystojniakowi po drugiej stronie basenu. Kiedy spojrzał w jej kierunku, mrugnęła do niego. Jeśli przejmie inicjatywę i podejdzie, może zyska szansę na jakąś rozkoszną popołudniową lub wieczorną krótką przygodę. Jeśli nie, trudno. I tak jest przyjemnie. Przystojniak jednak nie miał chyba ochoty korzystać z jej zachęty. Na cóż, szkoda, pies go drapał, nie wiedział, co traci. Weronika zamknęła oczy i ponownie zsunęła okulary. W takim razie się zdrzemnie.
Nie otworzyła oczu, nawet kiedy Kasia usadowiła się na sąsiednim leżaku, a delikatny chrzęst szkła na stoliku uświadomił jej, że najprawdopodobniej przyjaciółka przyniosła jakieś koktajle. Weronika poczuła się cudownie lekka i odprężona. Uwielbiała te dziewięć dni w roku, które po miesiącach ciężkiej i wytężonej pracy w firmie spędzały, wygrzewając się w egipskim słońcu. Jeśli chodziło o Weronikę, pieprzyć zabytki, tradycje, piramidy, wielbłądy i targi z rękodziełem tubylców, za którymi tak przepadał ojciec. Ona mogła w ogóle nie wychodzić z hotelu. Spędzać całe dnie nad basenem, wylegiwać się na leżaku albo pływać. To było wszystko, czego potrzebowała. Świetnie się w tej sprawie dogadały, dlatego Weronika szybko zamieniła podróże z rodzicami na podróże z przyjaciółką poznaną na studiach.
– Twój ojciec znów to zrobił.
– Co zrobił? – zapytała Weronika, wystawiając twarz ku słońcu, chociaż wiedziała, że będzie miała od tego piegi.
– Ogłosił konkurs na twój portret. To już która edycja… dwudziesta druga?
Weronika westchnęła ciężko.
– Dwudziesta czwarta – poprawiła przyjaciółkę. – To będzie dwudziesty czwarty wernisaż w tej jego durnej galerii.
– Nie czujesz się głupio, patrząc co roku na samą siebie na tylu obrazach? A może to jest miłe? Ojciec tak bardzo cię kocha, że co roku chce mieć twój nowy portret. Można wpaść w samozachwyt.
Weronika westchnęła.
– Fakt, jestem atencjuszką, ale ten rodzaj uwagi akurat mnie nie bawi. A nie lubię, gdy coś mnie nie bawi.
Jak miała to wytłumaczyć? Nagle zaczęła żałować, że przystojniak jednak nie zareagował. Ostatecznie przyjeżdża się do Egiptu także po wrażenia estetyczne, prawda? Wrażenia estetyczne… każdego rodzaju. Sięgnęła po przyniesiony przez Kasię koktajl. Zawsze pozostawało się upić. To też jakieś wyjście.
– Słuchaj… A pamiętasz Wojtka?
Weronika się zastanowiła.
– Przewinęło się przez moje życie jakichś trzech Wojtków… – stwierdziła, przepatrując listę w pamięci.
– Wojtka ze studiów.
Weronice nie zrobiło się głupio. Zatem czterech. O tym Wojtku nawet nie pomyślała. Wojtek Barańczak z ich grupy zamajaczył niewyraźnie w zakamarkach jej pamięci. Nie był przystojny, pociągający ani przebojowy. Raczej nie zrobił wielkiej kariery, bo nigdy po studiach o nim nie usłyszała.
– Pamiętam go jak przez mgłę – odpowiedziała szczerze i ziewnęła.
Błogie rozleniwienie sprawiło, że zachciało jej się spać.
– Malował.
– Serio? Nie wiedziałam.
– Ciągnął dwie uczelnie. Rodzice chcieli, żeby miał porządny zawód, a on pragnął zostać artystą.
– Co za banał.
– Ciekawe, czy jeszcze to robi. Może wziąłby udział w konkursie twojego ojca?
– Odpada. On jest tylko dla dzieciaków z ostatniego roku studiów. Ojciec mówi, że ma im to otworzyć drzwi…
– I myślisz, że dla ukochanej córeczki nie zmieniłby zasad? Na przykład… – Kasia się zastanowiła. – Dla artystów, którzy dotąd nie mieli wernisażu czy jak to się tam nazywa?
– To byłby nepotyzm.
– Nie mówię, że masz mu załatwić wygraną, tylko możliwość udziału.
Weronika poczuła nagłą falę zainteresowania. Ponownie umieściła okulary na głowie. Spojrzała na przyjaciółkę.
– A tobie co tak na tym zależy?
Kasia wzruszyła ramionami.
– Podobał mi się… – wyznała.
Weronika dokonała w myślach szybkich obliczeń.
– Nie widziałaś go od pięciu lat. Może ma już żonę, dwójkę małych dzieci, uroczego psa i hipotekę na dom pod lasem?
– Dlaczego z tego zestawu tylko pies jest uroczy? – zdziwiła się Kasia.
– No rusz głową. – Weronika prychnęła. – Przecież mówimy o Wojtku.
– A jeśli nie ma żony, dzieci, psa ani hipoteki i będzie chciał coś namalować? – Kasia nie ustępowała.
– Nie wiesz tego.
Przyjaciółka nie odpowiedziała. Weronika niczym rekin poczuła krew, więc podniosła się na leżaku i wyprostowała jak struna.
– Spotkaliśmy się ostatnio, przypadkiem, gdy zawoziłam firmowe dokumenty do galerii – przyznała Kasia.
– No, proszę, proszę…
Weronika zbyt lubiła Kasię. Uczucia… Czasami stanowiły problem. Nawet zwykła sympatia. Westchnęła.
– Dowiedz się, a wtedy pomyślę. – Wstała z leżaka. – Nudzę się, idę popływać.
Zadbała o to, by przystojniak, który wciąż tkwił z kolegą po drugiej stronie basenu, widział, jak rozpuszcza włosy, a potem znów je zwija w ciasny kok i poprawia klamrę. Wiedziała, że śledził ją wzrokiem, gdy wskakiwała do wody i przepływała pod taflą. Kiedy się wynurzyła i złapała jego spojrzenie, ponownie mrugnęła. Kto wie, może jeszcze coś z tego będzie.
***
Wojtek zdziwił się, że przez telefon Kasia była bardzo tajemnicza i nie chciała powiedzieć, o co chodzi. Bardzo jednak nalegała na spotkanie, a ponieważ miała wyjątkowy dar przekonywania, jak to ludzie, którzy pracują w reklamie czy też w marketingu (nie wiedział dokładnie, co dawna koleżanka ze studiów teraz porabia), w końcu uległ jej namowom. Może nie bez znaczenia był fakt, że Kasia, którą zapamiętał jako piękną blondynkę o prześlicznych sarnich oczach i w zwiewnych kolorowych sukienkach, dziś była równie ładna, choć może nieco bardziej… drapieżna?
Do kawiarni weszła prawdziwa bizneswoman. Zniknęły zwiewne sukienki, pojawił się za to idealnie skrojony i dopasowany lniany garnitur. Wojtek się uśmiechnął. W pewien sposób pasowali do siebie. On również miał tego dnia zmianę do osiemnastej. Nie zdążył wpaść do domu i się przebrać. On także miał na sobie jeden z garniturów, które nosił na co dzień do pracy. Tylko o ile jego strój był szary i cóż, nudny, jak na przeciętnego pracownika banku przystało (mieli wzbudzać zaufanie, a nie się podobać), o tyle ona prezentowała się pięknie i bardzo wytwornie. Garnitur dopełniała biżuteria – wisiorek, bransoletka, kolczyki oraz gustowny zegarek. Nadal była tamtą dziewczyną sprzed pięciu lat, a jednocześnie… nie była nią wcale. Jej spojrzenie nabrało twardości. Wyglądała na kobietę, która wie, czego chce, i potrafi to osiągnąć. Wyglądała na kobietę, która zrobiła karierę, znała swoją wartość i umie to wszystko wykorzystać.
Kiedy podeszła, wstał. Chciał jej podać rękę na przywitanie, ale Kasia przechyliła się nad stolikiem i bez skrępowania pocałowała go w policzek. Pięknie pachniała, zapewne drogimi, markowymi perfumami. Rzuciła torebkę, która również wyglądała na drogą, na sąsiednie krzesło, a sama opadła na to naprzeciw niego. Przez chwilę wachlowała się dłonią.
– Przepraszam, trochę się spóźniłam. Spieszyłam się, jak mogłam, ale właśnie ruszyliśmy ze sprzedażą mieszkań na świeżo oddanym osiedlu i jest z tym straszny młyn.
– Gdzie teraz pracujesz? – zainteresował się.
– Zgarnęła mnie do siebie Werka Tułodzińska. Pamiętasz ją?
– Córka tego dewelopera? – zapytał dokładnie w momencie, kiedy podeszła kelnerka.
Kasia zamówiła mrożoną kawę. On poprosił o to samo. W ostatnich latach zimowa pogoda trzymała się długo, a kiedy już mijała, temperatura podnosiła się nagle tak, że pod koniec kwietnia stopni było już dwadzieścia pięć. Taka pogoda w mieście szybko dawała się ludziom we znaki. Starsze bloki, bez klimatyzacji, jak ten, w którym mieszkał, szybko się nagrzewały i wręcz dusiły mieszkających w nich ludzi. Wszyscy chodzili zmęczeni i źli.
Kasia potaknęła.
– Nie żebym nie cieszył się, że znów cię widzę… – zaczął najdelikatniej, jak się dało – …ale dlaczego właściwie zadzwoniłaś?
– No właśnie! – Kasia palnęła się w czoło, dzięki czemu przez chwilę znów przypominała dziewczynę w sukienkach boho widzianą przez niego ostatni raz pięć lat temu, a nie bizneswoman, na którą przez przypadek wpadł po latach w galerii kilka tygodni wcześniej. – Chodzi właśnie o ojca Weroniki.
– To znaczy?
Kasia upiła łyk swojej mrożonej kawy.
– Powiedz, malujesz jeszcze?
Wojtek roześmiał się szczerze.
– Zapamiętałaś? – zdziwił się.
Wzruszyła ramionami, jakby to nic nie znaczyło.
– Tak jakoś… Ciągnąłeś dwa kierunki. To mi imponowało. Ledwo dawałam radę na jednym.
– Od wielu lat nie miałem pędzla w ręce.
Kasia sięgnęła po torebkę, wyjęła z niej jakąś ulotkę i przesunęła ją po stole w jego kierunku.
– To może teraz jest okazja?
Wojtek podniósł ulotkę. Reklamowała konkurs organizowany przez galerię w Starym Browarze na portret córki Tomasza Tułodzińskiego. Coś tam kiedyś obiło się Wojtkowi o uszy, że ojciec jego koleżanki ze studiów ma swoją własną galerię, którą udostępnia za darmo zwiedzającym. Pamiętał, że miał nawet wziąć udział w konkursie na portret Weroniki, gdy był na ostatnim roku studiów, ale ze względu na egzaminy na ekonomii nie zdążył i jakoś tak… nie wyszło. Ponownie się zaśmiał.
– To pieśń przeszłości. Przecież ten konkurs jest dla studentów ostatniego roku studiów artystycznych. Czyżbyś zapomniała, że dawno już nie jesteśmy studentami?
Kasia mrugnęła do niego znad swojej kawy.
– A gdybym ci powiedziała, że ptaszki ćwierkają, a ja to przecież wiem z pewnego źródła, że w tym roku zasady mają zostać zmienione? Wziąć udział będą mogli wszyscy „nieznani artyści”.
– Nieznani artyści? Co to znaczy?
– No znaczy… Jeszcze nie wiem dokładnie… – Kasia machnęła ręką. – Ale na pewno będziesz się kwalifikował!
Rozmawiali jeszcze długo. Właściwie wyproszono ich z kawiarni. Kelnerka przyszła i powiedziała, że bardzo ich przeprasza, ale już zamykają. Noc była ciepła, więc Kasia zaproponowała jeszcze spacer. Długo chodzili ulicami nocnego, nigdy jednak nie do końca pustego Poznania. Gdy się rozstawali, na parkingu nieopodal kawiarni, gdzie, jak się okazało, oboje zostawili swoje samochody, uśmiechnęła się i zapytała:
– Spróbujesz?
Wojtek miał wrzucić ulotkę do śmieci, ale nie chciał robić dawnej koleżance przykrości. Wyglądała na taką szczęśliwą, że może mu to zaproponować. Teraz stała tam, przy otwartych drzwiach swojej toyoty, uśmiechała się do niego niepewnie i czekała na odpowiedź. Wojtek nie chciał jej zwodzić.
– Niczego nie obiecuję – odpowiedział jedynie.
– Nie powiedziałeś „nie”. Nad resztą popracujemy. Spotkamy się jeszcze?
– Bardzo chętnie – odparł zgodnie z prawdą.
Uśmiechnęła się. Wsiadła do swojego samochodu, zapięła pas i odpaliła silnik. Kiedy światła auta rozbłysły, pomachała Wojtkowi. Patrzył, jak odjeżdża, dopóki jej samochód zupełnie nie zniknął mu z oczu.
***
Weronika siedziała właśnie nad stosem umów, które powinna tego dnia jeszcze przejrzeć. Nazajutrz rozpoczynała serię spotkań z nabywcami lokali na nowym osiedlu i chciała mieć pewność, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Choć klimatyzacja pracowała na najwyższych obrotach, Weronika czuła, że satynowa bluzka klei jej się do ciała. Wróciły z Egiptu dopiero dwa tygodnie temu, a ona już czuła się zmęczona i marzyła o kolejnych wakacjach. Najchętniej wskoczyłaby teraz do basenu i leniwie unosiła się na wodzie. Uwielbiała pływać. Tata twierdził, że w poprzednim wcieleniu musiała być syreną.
Wstała od biurka. Spódnica przykleiła jej się nie tylko do ud, lecz także do fotela ze skóry, w którym siedziała. Wszystko oderwało się od siebie z nieprzyjemnym plaśnięciem. Pomyślała, że wolałaby być wszędzie, tylko nie tutaj. Przyszło jej do głowy, że jeśli firma kiedyś będzie się przenosić, wybierze budynek, w którym będzie mogła mieć basen. Wybuduje sobie prywatny basen, z którego tylko ona będzie mogła korzystać.
Na razie jednak musiała jej wystarczyć chłodna woda z cytryną. Podeszła do stolika z karafką i była właśnie w trakcie napełniania swojej szklanki, gdy do jej gabinetu, bez pukania i z szybkością błyskawicy, wpadła Kasia. Ona również wyglądała na zmęczoną. Pomimo makijażu miała pod oczami worki, a jej skóra świeciła się od potu, jakby rzucała wyzwanie prężnie działającej klimatyzacji.
– Namówiłam go, namówiłam! – krzyknęła.
– Kogo namówiłaś i na co? – Weronika pomyślała, że z powodu upału jej umysł pracuje zdecydowanie zbyt wolno, bo nic nie rozumie. Nie spodobało jej się to.
– Namówiłam Wojtka! Będzie cię malował.
Weronika westchnęła.
– Ach, tę twoją dawną miłość… O to chodzi. No tak, zapomniałam.
Kasia pogroziła jej palcem.
– Słuchaj, on mi się naprawdę podoba, więc nie wystaw mnie teraz. Porozmawiaj z ojcem, dobrze?
Weronika machnęła ręką.
– Nie martw się. Nie ma nic, czego mój ojciec nie zrobiłby dla swojej ukochanej córeczki.
– Mam nadzieję. A gdyby jeszcze wygrał…
Weronika prychnęła w swoją szklankę z wodą.
– O to już mnie nie proś. Ojciec przez dwadzieścia trzy lata nie sfałszował głosowania.
– Może sfałszował, tylko o tym nie wiesz?
Weronika poczuła się urażona tą sugestią.
– Mówię ci, że nie – powiedziała twardo.
– No dobrze, już dobrze. Załatw mu tylko możliwość udziału, o resztę zatroszczy się sam.
Weronika poczuła niepokój. Nie skłamała, mówiąc Kasi, że ojciec zrobiłby dla niej wszystko. Od dziecka miała na niego olbrzymi wpływ. Wystarczyło, że się uśmiechnęła lub zmusiła organizm, by wyprodukował kilka łez, i już, wszystko działo się tak, jak chciała. Jeśli mama na coś się nie zgadzała, córeczka tatusia szła do niego się poskarżyć. Zwykle wystarczało. Ojciec dawał jej wszystko, czego pragnęła, i jeszcze więcej. A jednak nigdy dotąd nie mieszała się w konkurs Portret mojej córki. Nie znosiła go. Nie znosiła tego, że musiała się pojawić na otwarciu wystawy i obserwować, jak przeliczano głosy, a następnie ojciec ogłaszał zwycięzcę, od którego kupował obraz znacznie powyżej jego wartości i triumfalnie wieszał go pośród poprzednich na już przygotowanym miejscu. Weronika nie cierpiała tej farsy, choć wiedziała, że ojciec był tego dnia zawsze szczęśliwy. Cóż za dziwne zrządzenie losu. Jeden i ten sam wieczór, kiedy on był taki szczęśliwy, a ona cierpiała katusze. Jak jedno i to samo wydarzenie może wywoływać tak skrajne emocje u dwóch spokrewnionych ze sobą osób?
Nieopatrznie obiecała Kasi, że jeśli Wojtek wyrazi taką wolę, załatwi mu możliwość udziału w konkursie. Przecież na studiach nie byli ze sobą nawet zaprzyjaźnieni. Wojtek, ciągnący dwa kierunki studiów, był wciąż myślami przy kilku czynnościach naraz. Wciąż zabiegany, zapracowany. Zresztą sam w sobie mało interesujący. Do szpiku kości przeciętny. Weronika uważała, że niepozorny, spokojny chłopak, w gruncie rzeczy pewnie straszny nudziarz, nie pasował do przebojowej i pewnej siebie Kasi. Ale kto tam wie, miłość jest w końcu ślepa. Głucha i głupia. Przynajmniej takiego zdania na jej temat była pani prezes Weronika Maria Tułodzińska, kobieta, która bardzo dbała o to, by się nie zakochać.
Szkoda, że w tej całej sprawie z obrazem, Kasią i Wojtkiem Barańczakiem Weronice przypadła wątpliwa rola kupidyna. Zwłaszcza że czuła w kościach, że to może być ten jeden z niewielu razów, kiedy ojciec jej odmówi.
Upiła kolejny łyk wody. Wróciła do biurka i do sprawdzania umów. Chciała wpaść do rodziców na kolację i załatwić sprawę, ale najpierw praca. Sporo pracy.
***
Kiedy zjawiła się w rodzinnym domu, z którego wyprowadziła się zaraz po studiach do mieszkania podarowanego jej na urodziny przez rodziców, a stanowiącego jedno z najnowocześniejszych i najpiękniejszych mieszkań w całym mieście i wchodzącego w skład kompleksu Brzegi Warty, było już zdecydowanie za późno na kolację.
Mama siedziała w salonie i robiła na drutach kolejny sweter. Wątpliwe dzieło, którego nikt nigdy nie będzie nosił. Matka i jej staromodne rozrywki.
Weronika cmoknęła w przelocie powietrze wokół jej głowy.
– Jak się masz? – zapytała, opadając na wygodny fotel stojący obok kanapy, na której siedziała mama z koszykiem z włóczką na kolanach.
– Cześć, kochanie, jak miło, że wpadłaś.
– Muszę porozmawiać z ojcem, a nie zdążyłam złapać go w pracy.
– Zdecydowanie zbyt długo pracujesz – westchnęła matka. Weronika nie podjęła tematu, bo nie chciała się o to spierać. – W firmie coś nie tak?
Mama zapytała, choć Weronika miała wrażenie, że odpowiedź wcale jej nie interesuje. Nawet nie podniosła wzroku znad przeliczanych oczek.
– Nie, w porządku.
Matka nigdy nie interesowała się firmą. Weronika natomiast od zawsze czuła, że będzie tą, która przejmie rodzinny biznes. Po maturze i awanturze z ojcem, który zablokował pomysł studiowania budownictwa i zostania przez córkę inżynierem, bez zastanowienia poszła na studia ekonomiczne, by ogarniać finansowe sprawy firmy i być dobrym dyrektorem. Skoro ojciec postawił weto w sprawie budownictwa, twierdząc, że to nie zawód dla dziewczynek, wciąż sam zajmował się firmą od strony deweloperskiej – kontrolował i umawiał wykonawców, jeździł na budowy, pilnował terminów. Ona natomiast ogarniała faktury i umowy. Byli dobrym, zgranym zespołem. Czasami jednak Weronika łapała się na myśli, że chciałaby mieć brata, który po przejściu ojca na emeryturę zająłby się tą częścią rodzinnego biznesu, na której ona niestety się nie znała.
– Tata jest w gabinecie.
Weronika przeszła do zamkniętych drzwi gabinetu ojca. Zapukała (wyjątkowa sytuacja wymagała wyjątkowych działań), a kiedy usłyszała pozwolenie, wzięła głęboki oddech i weszła do środka. Nie wiedziała, czy to wszystko nie skończy się za chwilę tak rzadką w ich przypadku kłótnią.
Ojciec siedział przy biurku. Lampka była włączona. Dochodziło wpół do dziewiątej i w pokoju panował półmrok. Kiedy weszła, podniósł oczy znad planów budowlanych rozłożonych na blacie i uśmiechnął się. Weronika spojrzała na zegarek.
– Pracujesz jeszcze?
– Już to odkładam.
Weronika podeszła i – inaczej niż w przypadku matki – przytuliła ojca. Krótko, ale jednak. Ojciec wskazał jej kanapę pod ścianą. Przenieśli się na wygodniejsze miejsca.
– Cieszę się, że wpadłaś. Choć trochę już późno na wizytę.
– Wpadłam, bo chciałabym o czymś z tobą pogadać, a w firmie nie zdążyłam.
Ojciec spojrzał na nią. Mimo że głośno by tego nie przyznała, w ostatnich latach dostrzegła, że się postarzał. W końcu dobiegał sześćdziesiątki. Coraz częściej przebąkiwał o emeryturze. Od pewnego czasu zaczął się odsuwać od interesów. Zamiast kontrolować place budowy, chętniej jeździł na ryby albo wychodził z kolegami na kilka piw. Wiedziała, że tkwił w firmie głównie ze względu na nią. Bał się, że nie znajdą dla niej odpowiedniego doradcy. Ona też nie wyobrażała sobie, że miałaby pracować z kimś innym.
Ojciec, mimo że w ostatnim czasie w końcu mocno posiwiał, trzymał się prosto i był przystojnym mężczyzną. Miał nietypowy zielonozłoty kolor oczu. Wiedziała, że oboje mają tę samą wyniosłą postawę i twarde spojrzenie. Zdecydowanie była córką swojego ojca i była z tego dumna.
Milczała, więc ojciec nachylił się do niej i wziął ją za ręce.
– O co chodzi?
– Chciałabym, żebyś w tym roku zmienił zasady konkursu na portret.
Ojciec popatrzył na nią zdziwiony.
– Dlaczego? – Chciał wiedzieć.
Weronika odpowiedziała, jakby to miało wszystko wyjaśniać:
– Ponieważ ja cię o to proszę.
Kilka chwil później Weronika wsiadała już do swojego mercedesa w poczuciu spełnienia i triumfu. Nareszcie, po tylu latach! Nareszcie to ona dyktowała warunki konkursu Portret mojej córki. Kto wie, jeśli tak dalej pójdzie, może uda jej się doprowadzić do tego, że dwudziesta piąta, jubileuszowa edycja będzie nareszcie ostatnią? Weronika pozwoliła sobie na tę nieśmiałą myśl. Na razie jednak rozsiadła się wygodnie na skórzanym siedzeniu swojego samochodu i poleciła samochodowi:
– Zadzwoń do: „Kasia”.
Samochód wykonał polecenie. Z głośników usłyszała sygnał wybieranego połączenia.
– Załatwione – powiedziała bez zbędnych wstępów. – Dzwoń do tego swojego Wojtka i powiedz, że może zacząć malować.
Ciąg dalszy w wersji pełnej