Kiedy Katie poznała Cassidy - ebook
Kiedy Katie poznała Cassidy - ebook
Jeśli chcesz zapomnieć o swoim eks, przeczytaj tę powieść, zamiast ciągle sprawdzać powiadomienia w telefonie. – „Marie Claire”
Warta ekranizacji romantyczna komedia o odnajdywaniu miłości tam, gdzie się jej nie spodziewasz. – „Elle”
Czuła opowieść o odnajdywaniu siebie i zaufaniu nieoczekiwanym impulsom. – „Cosmopolitan”
Katie Daniels to 28-letnia prawniczka z Nowego Jorku, perfekcjonistka. Jest zaręczona z uroczym kuratorem sztuki Paulem Michaelem. Ma pieniądze, karierę i miłość. Można powiedzieć, że jej życie to sen, a o przeszłości i dzieciństwie w Kentucky już dawno zapomniała.
Jej idealnie poukładane życie rozsypuje się niczym domek z kart, a ona twardo ląduje na ziemi, kiedy ten jedyny ją porzuca. Pod wpływem chwili Katie decyduje się pójść na drinka z Cassidy Price – pewną siebie, wyzwoloną seksualnie kobietą, którą poznaje podczas negocjacji umowy z klientem. Ta znajomość postawi pod znakiem zapytania wszystko, co Katie wiedziała o pożądaniu i miłości.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66815-86-5 |
Rozmiar pliku: | 923 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Katie zostawiła za sobą na podłodze, niczym krowi placek, kłębek zatęchłej piżamy i weszła pod prysznic. _Poranny rytuał pora wznowić_, pomyślała, myjąc włosy po raz pierwszy od wielu dni. _Higiena jamy ustnej podtrzymana. Wyszorować, wypłukać, wypluć. Raz na jakiś czas użyć nitki. W chwili wyjątkowej euforii – paska wybielającego. Oto dni naszego życia, póki żyjemy, aż do śmierci. W samotności._
Owinięta w ręcznik, zaczęła przeczesywać labirynt kartonowych pudeł zalegających podłogę kawalerki w West Village, aż natrafiła na to zawierające jej strój służbowy. Wyjęła czarną garsonkę od Diora, którą zawsze nosiła na finalizacje, a której od-mięcie wymagało obecnie wiele zachodu.
Gdzie się podziała parownica? Z każdym kolejnym przeszukanym pudłem Katie wpadała w coraz większą histerię, aż faktom nie dało się dłużej zaprzeczać: Paul Michael zapomniał ją spakować. Albo, korekta, zapomniał polecić jej spakowanie komuś, kogo zatrudnił do pakowania.
Chyba że celowo ją sobie zostawił? Stale ją pożyczał, mimo że była intensywnie różowa, kosztowała zaledwie dwadzieścia dolarów i bez trudu mógł kupić taką w czerni lub szarościach.
„Kupię ci twoją własną parownicę”, powiedziała kiedyś, stojąc w progu łazienki z bluzką w rękach w oczekiwaniu, aż skończy wygładzać ostatnie zagniecenia na chinosach.
„Nie – odparł. – Posiadanie więcej niż jednej nie ma sensu”.
Zjawienie się na spotkaniu w garsonce pomarszczonej jak shar pei było nie do przyjęcia, ale co Katie mogła na to poradzić? W łazience wciąż jeszcze unosiły się resztki pary, więc wszystko tam przeniosła. Powiesiła marynarkę, bluzkę i spódnicę na drążku od zasłony prysznicowej, po czym przysiadła na brzegu wanny ze strojem dyndającym jej nad głową niczym zwłoki.
Do dzisiejszej finalizacji miało dojść z grupą prawników reprezentujących Falcon Capital. Falcon pieprzony Capital. Fundusze hedgingowe uwielbiały nadawać sobie nazwy z wykorzystaniem groźnych zwierząt, jak Lion Management czy Tiger Fund. Katie poprzysięgła, że gdyby kiedykolwiek miała otworzyć fundusz, pójdzie pod prąd z czymś w rodzaju Lemur Partners albo Leniwiec spółka z o.o. Albo na cześć ulubionej gry ogrodowej w jej rodzinnym stanie – Cornhole Capital. Można by sądzić, że taki żart zostanie doceniony, ale z dotychczasowego doświadczenia Katie wynikało, że finansistom – głównie mężczyznom – brakowało poczucia humoru. Zbyt zajmowało ich przeliczanie pieniędzy. A ich prawnicy byli jeszcze gorsi, bo to oni musieli walczyć w imieniu swoich klientów.
Innymi słowy, należało założyć, że nikt z obecnych dziś w sali konferencyjnej nie uśmiechnąłby się nawet, gdyby Katie wyjaśniła, że przeprasza, ale jej garsonka jest wymięta, bo jej życie przez weekend legło w gruzach, a były narzeczony odmawia przyznania jej pieczy nad jedyną rzeczą kupioną wysyłkowo, która miała dla niej jakiekolwiek znaczenie.
Kiedy Katie dotarła wreszcie do siedziby Falcon Capital, chciała spojrzeć na zegarek, żeby sprawdzić, jak bardzo się spóźniła, ale że zapomniała zegarka, spojrzała jedynie na goły nadgarstek. W środku czekała na nią przestronna recepcja, wypełniona po brzegi najgęstszym tłumem garniturów i krawatów, jaki ktokolwiek widział poza Grand Central Terminal czy Narodową Konwencją Republikanów – oczekującym na kolejną windę.
Usłyszała, jak jeden z garniturów mówi: „Awaria techniczna” – i zrozumiała, że ten dzień nie będzie dla niej łaskawy. Ruszyła powoli w kierunku recepcji, gdzie elegancki młodzieniec przy jednym uchu przytrzymywał ramieniem słuchawkę telefonu, w drugim natomiast miał bezprzewodową słuchawkę Bluetooth. Uniósł palec wskazujący, jakby chciał powiedzieć: „Chwileczkę”.
Katie powiedziała bezgłośnie: „Szukam schodów”, ale nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Posunęła się do odstawienia pantomimy z wchodzeniem na schody, ale nadal ją ignorował.
W tej samej chwili efektownie ubrany mężczyzna w skrojonym na miarę garniturze przedarł się do lady, zastukał w nią knykciami i rzucił władczo:
− Schody. Gdzie?
Recepcjonista podniósł na niego wzrok i wskazał proste drzwi po przeciwnej stronie sali.
Mężczyzna odszedł bez słowa podziękowania. Katie potruchtała za nim, korzystając z jego całkowitego braku uprzejmości przy torowaniu sobie drogi przez tłum i modląc się w duchu, żeby jej ośmiocentymetrowe szpilki od Diora nie zostawiły jej całkiem w tyle. Straciła go z oczu na schodach, ale kiedy otwarł z impetem drzwi na piętrze Falcon Capital, zdała sobie sprawę, że zmierzają w tym samym kierunku.
Weszła tuż za nim do sali i dostrzegła, że wszyscy już siedzą – rząd starych białych mężczyzn i jeden młody biały mężczyzna oraz masa łysych i łysiejących głów w najrozmaitszym wieku. Wszyscy podawali sobie ręce.
− Cassidy Price – powiedział ten w dobrze skrojonym garniturze, z lśniącymi ciemnymi włosami.
Uścisk dłoni miał silny, ale skórę delikatną. Katie spojrzała prosto w jego głęboko osadzone piwne oczy, jak powinno się spojrzeć przy profesjonalnym uścisku dłoni, i wtedy do niej dotarło. Cassidy Price był kobietą.
Poczuła się zaskoczona i zażenowana, ale i wdzięczna, że nie strzeliła gafy. W jej stylu byłoby rzucenie żartu, że jest jedyną kobietą w sali, a wtedy wszyscy musieliby odwrócić wzrok i udawać, że jej nie usłyszeli.
Pani Price i Katie usiadły dokładnie naprzeciw siebie przy środkowej części stołu konferencyjnego i wszyscy zabrali się do roboty.
− Poproszę o pierwszy komentarz do Sekcji 1 – rzucił łysol siedzący u szczytu stołu łysol, który, tak się złożyło, był również szefem Katie, i spotkanie potoczyło się takim samym torem jak wszystkie tego rodzaju spotkania.
− Dobrze, omówmy…
− Co dalej? Sekcja 2(a). W porządku, jakie macie uwagi?
… I tak dalej.
Katie uderzyła arogancja pani Price. Jej tupet, przyjemność, z jaką wypowiadała sformułowanie „Falcon nie może na to przystać”, jakby to było polecenie.
Podczas gdy ona wykazywała niedorzeczność każdego z ich postulatów, Katie usiłowała wyobrazić sobie jej życie. Wyglądało, że jest w podobnym wieku co Katie. Czy nosiła jakiś makijaż? Katie nie była pewna. Jeśli nie, to miała godną pozazdroszczenia cerę. I czego użyła do włosów? Glinki? Wosku? Pomady? Miały taką fakturę i objętość – i kosztownego fryzjera, bez wątpienia.
Musiała być lesbijką. Co po ostatnim weekendzie Katie uznała za znacznie łatwiejsze od bycia hetero. Choćby z powodu wygodniejszych ubrań. Czarny garnitur doskonale na niej leżał, ale wyraźnie nie był kobiecym strojem. To samo dotyczyło niebieskiej koszuli, którą do niego włożyła.
− Falcon absolutnie nie może na to przystać – powiedziała adwokat Price.
Nic dziwnego, że Katie pomyliła ją wcześniej z mężczyzną. Wyraźnie celowała w męski image, a głos miała na tyle niski i szorstki, że mógł należeć do obu płci.
− Wyjaśnij, jakie macie zastrzeżenia – poprosił szef Katie.
Biznesmeni z Falcona, a nawet inni – starsi, bardziej doświadczeni prawnicy pozwolili omawiać sprawę pani Price, bo kto mógłby ją powstrzymać?
Kiedy mówiła, Katie się zastanawiała, jak ktoś taki jak ona zaszedł tak wysoko z takim wyglądem – w branży, w której wymogi dotyczące stroju były tak surowe i głęboko zakorzenione, że jeśli miałoby się włożyć rajstopy w złym odcieniu, to równie dobrze można by zostać w domu. Katie pamiętała, jak doradca ze studiów prawniczych wyjaśniał jej to przed pierwszą rozmową o pracę. „Koniecznie musisz włożyć garsonkę – powiedział. – Żadnych spodni. Może i mamy dwudziesty pierwszy wiek, ale świat prawdziwych prawników zatrzymał się gdzieś na tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym piątym roku”.
Jak więc Cassidy Price udało się przeskoczyć granicę i znaleźć się po stronie znacznie wygodniejszego męskiego uniformu? Wyglądała wytwornie, Katie musiała jej to przyznać, a jej garnitur wyraźnie był skrojony na miarę – ale jednak. Gdyby był rok pięćdziesiąty piąty, panią Price za ten strój wrzucono by na tył radiowozu i zabrano za kratki.
− Zgadzamy się w tej sprawie? – spytał szef Katie.
Pytanie było skierowane do niej.
− Tak – odparła. – Zgadzam się, absolutnie.
Pani Price powtórzyła swoje dotychczasowe stanowisko, stwierdzając, że:
− Falcon nie może na to przystać.
Tym razem, nie wiedzieć skąd, Katie odparła atak płynnym prawniczym językiem, tłumacząc, czemu nie ustąpią pola.
Pani Price ani drgnęła, bynajmniej nie speszona, ale po raz pierwszy tego ranka stwierdziła:
− Myślę, że Falcon może się na to zgodzić.
Potem spojrzała na szefa Katie, a ten powiedział:
− Świetnie. Przejdźmy zatem dalej.
_Ha_, pomyślała Katie. _Dobrze._ Czyżby dostrzegła przelotny uśmiech na twarzy adwokat Price? Uśmiech miała w porządku. Ładne, białe zęby. Kości policzkowe modelki. Byłaby atrakcyjną kobietą, gdyby zapuściła włosy i przebrała się w coś bardziej kobiecego, jak Katie. Strój przeznaczony dla kobiet, z zaszewkami i bez kieszeni, i z idiotycznie głębokim dekoltem. Jak Pan Bóg przykazał.
Spotkanie z Falcon Capital zakończyło się jakąś godzinę czy dwie po porze, którą zwykły śmiertelnik uznałby za kolacyjną. Musieli wznowić rozmowy następnego dnia, ale chwilowo Katie była wolna. Tyle że wolność oznaczała dla niej jedynie krążenie w kółko, jako że została rzucona przez narzeczonego.
Katie wpatrywała się w telefon, samotna pośród wezbranej fali biznesmenów rozchodzących się pospiesznie z budynku i zmierzających do swojego wieczornego, pozazawodowego życia. W pierwszym odruchu chciała napisać do Paula Michaela, ale potem przypomniała sobie, że nie ma już Paula Michaela, a przynajmniej nie w jej życiu. I co teraz? Powinna po prostu wrócić do domu? Ugotować coś? To był długi, ciężki dzień – taki, który normalnie wykorzystałaby jako pretekst, żeby spotkać się z Paulem Michaelem w Le Coucou lub Shuko i nagrodzić się ulubioną butelką francuskiego wina albo po mistrzowsku przygotowanym _omakase_. Albo zadzwoniłaby do Amy i zaprosiła ją na babski wieczór w Otto, gdzie zamówiłyby pizzę i pastę, a na deser pucharek lodów bananowych. Nie powinna czuć się żałośnie, idąc do któregoś z tych miejsc w pojedynkę, ale tak się właśnie czuła. Może dlatego, że to jej pierwszy wieczór. A może dlatego, że Paul Michael i Amy prawdopodobnie byli właśnie w którymś z tych miejsc – razem – wznosząc toast za nową miłość ulubionym winem Katie i karmiąc się nawzajem romantycznie _omakase_.
Katie rozważyła więc opcję na wynos.
Godzinę później siedziała w piżamie na kanapie, zlizując z palców sos barbecue, i popijała taniego burbona, przełączając kanały w poszukiwaniu czegoś kiczowatego.
Gdyby ktoś powiedział jej tydzień temu, że będzie tak siedziała w zakurzonym, zatęchłym mieszkaniu, w którym nie było jej od dwóch lat, zajadając i zapijając ból, otoczona nierozpakowanymi kartonami, toby nie uwierzyła. Nie uwierzyłaby, że mężczyzna, za którego zamierzała wyjść, mógłby ją zdradzić tak jak zdradził – tuż przed planowanym wyjazdem do Hamptons, gdzie mieli uczcić weekend Święta Pracy wraz z Lincolnem i Lillian. Może więc nie była wyrocznią w sprawie tego, co jest lub nie jest wiarygodne, możliwe czy co czeka za rogiem, żeby ogłuszyć ją i zwalić z nóg.
Po trzech dnia picia bez wychodzenia – aż do dzisiejszego ranka – z domu wyglądała jak uosobienie zdjęcia „przed” z reklamy antydepresantów.
Kiedy to się skończy?
Odłożyła skrzydełko kurczaka. Zajadanie smutków wcale jej nie pocieszało. Co powiedziałaby na to Sheryl Sandberg albo ta kobieta, która mówiła na konferencji TED o sile mowy ciała? Z pewnością kazałyby się jej natychmiast pozbierać. Powiedziałyby: „Umyj cholerną twarz, włóż najseksowniejszą kieckę, jaką masz w szafie, i najbardziej zachęcające do przelecenia szpilki, jakie posiadasz, i idź poznać nowych ludzi”. Katie nie po to zaszła w życiu tak daleko, żeby teraz się poddać, żeby zakopać się pod warstwą tłustych ręczników papierowych, ściskając w dłoni lepkiego od sosu barbecue pilota. Była silna! Była współczesną kobietą, która codziennie przed wyjściem z domu przybiera pozę Wonder Woman. I musiała zacząć zachowywać się zgodnie z tą pozą. A dziś wieczorem oznaczało to wyjście do miasta w pojedynkę.
Zamierzała zajrzeć do nowej winiarni. Otwarto ją chyba przeszło rok temu, ale Katie wciąż tam nie była, bo Paul Michael zawsze powtarzał, że lokal wygląda zbyt hipstersko. Albo za mało hipstersko. Jedno z dwojga. Nie pamiętała które.
Starła z twarzy sos barbecue, rozpuściła włosy, włożyła najlepszą wydekoltowaną małą czarną i najwyższe, najbardziej zdzirowate szpilki i zamknęła za sobą drzwi.2
Chociaż Cassidy wróciła dopiero o drugiej w nocy, ustawiła budzik na szóstą, żeby mieć godzinę na siłowni, zanim uda się na dziewiątą do siedziby Falcon Capital. Późne wieczory i wczesne poranki stały się trudniejsze, odkąd przekroczyła trzydziestkę, ale nie miała zamiaru zwalniać tempa. Zamiast tego pracowała, bawiła się i wylewała siódme poty na siłowni intensywniej niż kiedykolwiek, podchodząc do wszystkiego – pracy, życia erotycznego i kondycji fizycznej – z taką samą energią i uwagą.
Wysiadła z taksówki przy Pięćdziesiątej Siódmej Zachodniej w poniedziałkowy poranek, równie zadowolona ze swojego hulaszczego weekendu co z porannych osiągnięć sportowych. Teraz była gotowa do pracy.
Dzisiaj czekała ją pierwsza tura negocjacji w imieniu Falcon Capital, hedgingowego klienta firmy. Cassidy uważała ich za bandę fiutków o ptasich móżdżkach, ale i tak zamierzała dać z siebie wszystko. Z powodu awarii windy dołączyła do negocjacji nietypowo jak na nią późno, ale z ulgą usłyszała, że ktoś jeszcze idzie za nią – z pewnością kobieta, sądząc po stukocie szpilek. _Yes,_ pomyślała Cassidy, bo kobiety znacznie łatwiej onieśmielić niż mężczyzn – potem jednak odwróciła się i na nią spojrzała.
Dziewczyna była śliczną, niebieskooką blondynką. Cassidy poczuła się przy niej tak odsłonięta, jakby nad jej głową pojawił się reflektor. Uścisnęły sobie dłonie i przez ułamek sekundy Cassidy wydało się, że dostrzega, jak coś w spojrzeniu dziewczyny ulega zmianie, jakiś element zaskoczenia. Czyżby zawiodła ją własna mimika?
Siedzący w sali prawnicy – pośród nich starszy partner z firmy Cassidy, łysiejący mężczyzna w średnim wieku, który od dawna nie oglądał siłowni od środka, a zarazem jej odwieczny wróg, Hamlin Ludsthorp – nie sprawiali wrażenia speszonych obecnością tej całej Katie Daniels. Rozpromienianie się na widok pięknej kobiety należało do ich naturalnych uprawnień. Tak właśnie mieli się zachowywać. Zupełnie tak jak dla pani Daniels naturalne było dostrzeganie ich i odrzucanie bez chwili namysłu. Tylko Cassidy utknęła gdzieś po drodze, w punkcie tyle niezdefiniowanym, ile żenującym.
Wszyscy zajęli miejsca przy stole konferencyjnym. Hamlin, rzecz jasna, zaanektował krzesło, w którego stronę ruszyła Cassidy. Hamlin – ze swoimi cholernymi szelkami i węzłem windsorskim, jakby był jakimś staroświeckim dziadkiem, a nie trzydziestodwuletnim gnojkiem z New Jersey.
Cassidy nie miała wyboru – mogła tylko siedzieć naprzeciwko pani Daniels i negocjować umowę sekcja po sekcji. Doszła do wniosku, że nie chodzi tylko o jej urodę. Widziała wiele pięknych dziewczyn. Niejedna rozjaśniała już wcześniej sale konferencyjne. Jasne, złote włosy Katie wymykały się z koka w idealnych pasmach, a nogi ciągnęły się jak okiem sięgnąć – ale prawdę mówiąc, garsonkę miała całkiem wymiętą, a włosy, choć seksownie i uroczo opadały jej na twarz, z pewnością nie miały wcale tego robić. Otaczała ją niezdefiniowana aura nerwowości, której Cassidy nie umiałaby precyzyjnie określić, jakiejś rozproszonej energii, którą Katie zdawała się usilnie powściągać. I ten akcent. Delikatny, ale dodawał każdej samogłosce wyraźnej słodyczy, uroku, który nie szedł w parze z eleganckim wyrafinowaniem, jakim starała się emanować.
Cassidy wypatrzyła, że Katie nie ma obrączki, co oznaczało, że była singielką lub chciała za nią uchodzić. Wyglądała młodo, pewnie rok czy dwa po studiach.
− Pani Price?
_Cholera_.
− Tak. Tak, myślę, że Falcon może się na to zgodzić.
Cassidy zerknęła na swoje notatki w nadziei, że nie omawiali właśnie strony, na której zaznaczyła duże koło i napisała „Nie zgadzać się!”.
Kiedy ponownie podniosła wzrok, Katie Daniels uśmiechała się do niej z tryumfem, że wygrała to starcie. I wtedy znów pojawił się ten blask.
Kiedy skończyli dniówkę, Cassidy zaczekała, aż Katie Daniels wyjdzie z sali konferencyjnej. Następnie, z teczką w dłoni, rzuciła się pędem po schodach, żeby znaleźć się w lobby, zanim Katie wyłoni się z windy. Z okularami przeciwsłonecznymi w pogotowiu ruszyła w bezpiecznej odległości za Katie i w ślad za nią wyszła z budynku.
Tuż za drzwiami Katie przystanęła, więc i Cassidy przystanęła. Katie wyjęła telefon, a Cassidy zanurkowała za dogodnie usytuowaną współczesną rzeźbę. Nie miała całkowitej pewności, czemu śledzi jakby prawniczkę przeciwnej strony, oprócz tego, że ją zaintrygowała. Zapragnęła przyglądać się Katie, kiedy ta nie czuła się obserwowana – niby nic perwersyjnego, choć jak się nad tym zastanowić, sytuacja nie była perwersji pozbawiona.
Katie wyglądała na zagubioną, jak gdyby właśnie nie wypaliły jej plany. Ramiona miała skulone pod szykowną marynarką profesjonalistki, a kiedy przestała wpatrywać się w telefon – niczym w jakiś nieznany bliżej obiekt, który właśnie pojawił się w jej dłoni – zagapiła się w przestrzeń.
Cassidy rozważała, czy nie podejść wolnym krokiem, nie wpaść na nią, niby przez przypadek, nie powiedzieć, że jej plany właśnie uległy zmianie i czy Katie nie ma czasem ochoty czegoś przekąsić. Zanim jednak zdołała zrobić coś tak żałosnego – i zawodowo wątpliwego – Katie ruszyła przed siebie, jakby podjęła jakąś decyzję, ustaliła być może nowy plan.
Pogodziwszy się z porażką, Cassidy zatrzymała jedną ręką taksówkę, a drugą napisała do Giny: „Wyszłam z pracy. Wracam się przebrać. Kolacja, a potem Met?”.
„Ty stawiasz?” – odpisała natychmiast Gina.
„Zawsze”.
„Znów zmusisz mnie do jedzenia sushi?”
Cassidy się uśmiechnęła.
„Kiedy ostatnio jadłaś coś zielonego?”
„Nie wiem, może przedwczoraj. Chyba że liczą się kwaśne żelki jabłkowe, które zjadłam na lunch”.
„Idziemy na sushi”.
Godzinę później Cassidy siedziała naprzeciw Giny, obserwując, jak ta pochłania talerz kurczaka teriyaki i ignoruje sałatkę ohitashi z wodorostów i brokułów, którą Cassidy dla niej zamówiła.
Gina była kimś, komu było najbliżej do przyjaciółki Cassidy. Choć miała zaledwie dwadzieścia pięć lat i dorastała w tak odmiennym środowisku, jak to tylko możliwe, już przy pierwszym spotkaniu w Metropolis Cassidy poczuła z nią natychmiastową więź. W tamtym czasie Gina była nowa w mieście, nowa w barze, a Cassidy zauważyła, jak podkrada na wpół dopite drinki, które ludzie zostawiają bez nadzoru. Wyglądała na zadziorną osóbkę – na jajowatej głowie miała robioną na drutach czapkę, workowate dżinsy zwisały jej w kroku, a trampki były kompletnie zdarte. Cassidy pomyślała, że Gina może być bezdomna. W ramach eksperymentu zamówiła gin z tonikiem, pociągnęła łyk, po czym zostawiła szklankę na barze. Z odległości jakiegoś metra obserwowała, jak młoda dostrzega drinka i mimochodem przemieszcza się w jego kierunku. W chwili, gdy Gina wzięła gin z tonikiem do ręki, Cassidy do niej podeszła.
− Cześć – powiedziała tylko tyle, ale Gina się przeraziła.
− O cholera, to twój drink? – Akcent miała ciężki i południowy. – Chyba pomyliłam go ze swoim.
− Nie, jest twój – odparła Cassidy.
Gina się zawahała, jakby rozważała, czy nie powinna prysnąć.
Cassidy wyciągnęła rękę.
− Jestem Cassidy.
− Wiem, kim jesteś – odparła Gina. – Przeczytałam o tobie na ścianie w łazience. Jesteś jakąś łowczynią? – Spojrzała jej prosto w oczy. – Zastawiłaś zasadzkę, żeby przyłapać mnie z drinkiem? Jeśli masz ochotę mnie przelecieć, mogłaś po prostu spytać. Ale od razu ci powiem, że nie jesteś w moim typie.
W tej właśnie chwili Gina podbiła serce Cassidy i od tamtej pory były nierozłączne. Okazało się, że Gina nie jest bezdomna, była natomiast niegdyś nastoletnią uciekinierką z wiejskiego Missisipi, córką idiotów, dlatego Cassidy robiła, co mogła, żeby młodej pomóc. Miała na nią oko, dbała, żeby jadła, płaciła czynsz i chodziła do lekarza, kiedy zachoruje. W zamian Gina zachowywała lojalność. Cassidy ufała jej na tyle, na ile była w stanie komukolwiek zaufać.
− Jesteś pewna, że możesz bezpiecznie iść dziś do Met po tej aferze w weekend? – spytała teraz Gina, nie podnosząc wzroku znad teriyaki. – A jeśli zjawi się wiesz-kto?
Cassidy wzruszyła ramionami.
− Nie obchodzi mnie to.
− Powinnyście wreszcie zakopać topór wojenny i wrócić do przyjaźni.
− Nie ma czego zakopywać. – Cassidy popijała zieloną herbatę.
− Przypomnij mi, żebym nigdy z tobą nie zadzierała – powiedziała Gina. – Sposób, w jaki wyrzucasz ludzi ze swojego życia, jest przerażający.
− Nie podpadnij mi, to nie będziesz się musiała tym niepokoić.
− Potrzebujesz terapii, C. Nie żartuję.
− Jedz swoje brokuły – rzuciła Cassidy.
Kręciło ją opiekowanie się Giną. Czuła się dzięki temu potrzebna, a popaprany dom Giny uderzał w jej czuły punkt. Cassidy dobrze znała wstyd i niechęć do siebie – efekt posiadania oziębłych rodziców. Wielu jej przyjaciół takich miało. Odkryła to dość wcześnie, w miarę poznawania innych bywalczyń Met – niejedna uciekała przed ludźmi lub miejscami, które nie przyjęły jej ciepło. Ale w jakiś magiczny sposób wszystkie znalazły drogę do tego miejsca, do miasta, do baru, gdzie poznawały się nawzajem i – nagle − czuły lepiej we własnej skórze. Do tego właśnie służył Metropolis pod całą tą lesbijską egzaltowaną maską. Do odnalezienia swoich i stworzenia wspólnej rodziny.
Po kolacji wciąż było trochę za wcześnie, żeby ruszyć do Met, więc Cassidy i Gina poszły na rozgrzewkę do Up&Up, baru przy Macdougal, gdzie zdaniem Cassidy serwowano najlepszy gin z tonikiem w mieście. Kiedy dwa drinki później wyszły na rześkie wrześniowe powietrze, Cassidy czuła się rozluźniona i pełna energii, a stres tego dnia stanowił już odległe wspomnienie. Ostatnią osobą, jaką spodziewała się zobaczyć, była Katie Daniels. Niemal potknęła się o własne botki.
− Hej! Stój! – Cassidy chwyciła Ginę za kaptur bluzy.
To z całą pewnością była ona – Katie Daniels, zagubiona i nie w sosie, zupełnie jak wcześniej pod budynkiem Falcona.
− Co jest? – spytała Gina. – Zobaczyłaś kogoś, kogo unikamy?
− Znam ją. – Cassidy wskazała głową Katie, która miała na sobie seksowną czarną sukienkę i uwolnione z ciasnego koczka włosy.
− Tę laskę, która wygląda, jakby zgubiła się w drodze na przesłuchania do _America’s Next Top Model_? – parsknęła Gina. – O-o!
− Cicho bądź. – Cassidy ruszyła przed siebie.