Kiedy umrę, chcę iść do nieba - ebook
Kiedy umrę, chcę iść do nieba - ebook
Kiedy umrę, chcę iść do nieba
Świadectwa osób, które miały doświadczenie z pogranicza śmierci
Ile razy zastanawiałeś się nad tym jak wygląda niebo? Czy wierzysz, że po śmierci to właśnie tam trafi twoja dusza?
W książce o. Thadego Doyla poznajemy prawdziwe i poruszające świadectwa osób, które przeżyły doświadczenie z pogranicza śmierci. W każdej z tych opowieści odnajdziesz prawdę o najważniejszym celu ziemskiego życia oraz zapewnienie o Bożej miłości, która chce dla nas największego dobra jakim jest raj.
Autor nie poprzestaje jednak tylko na historiach: proponuje także konkretne wskazówki dotyczące podążania ku niebu właściwą ścieżką już tu, na ziemi. One wszystkie mają na celu radykalną przemianę naszego życia zanim jeszcze opuścimy swoje śmiertelne ciało. Czy jesteś już gotowy na to by trafić do nieba?
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67291-24-8 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Każdy z nas ma wieczną (nieśmiertelną) duszę, która żyje dalej po śmierci ciała. Właściwsze byłoby jednak stwierdzenie, że jesteśmy wiecznymi (nieśmiertelnymi) duszami w śmiertelnych ciałach. Zazwyczaj przyjmuje się, że to ciało jest ważniejszym elementem ludzkiej istoty, a dusza jest czymś w rodzaju nieokreślonego, zagadkowego odbicia w jego wnętrzu; ale tak naprawdę jest odwrotnie: to nieśmiertelna dusza jest ważniejszą częścią tego, kim jesteśmy. Kolejne rozdziały tej książki, opisujące doświadczenia z pogranicza śmierci (NDE)¹ – a nawet doświadczenia pośmiertne, jak w przypadku Dona Pipera i George’a Rodonaia – dowodzą, że wieczna dusza nie tylko żyje po śmierci ciała, lecz także potrafi widzieć, słyszeć, czuć zapachy i dotyk oraz myśleć i pojmować nowe prawdy.
Podczas doświadczeń z pogranicza śmierci ludzie, którzy przez całe życie byli niewidomi – widzą, a później ze szczegółami opisują to, co zobaczyli. Ludzie, którzy przez całe życie mieli dobry wzrok, odkrywają, że po drugiej stronie widzą wszystko bez porównania lepiej. Ludzie, którzy przez całe życie byli głusi – świetnie słyszą. Ludzie, którzy przez całe życie mieli dobry słuch, słyszą z nową wrażliwością. Badając prawdziwe NDE, odkrywamy, że w rzeczywistości zdolność widzenia leży w nieśmiertelnej duszy człowieka. W czasie gdy jest ona związana ze śmiertelnym ciałem, oczy jedynie umożliwiają jej widzenie. Właściwa zdolność słuchu jest umiejętnością duszy; uszy naszego śmiertelnego ciała tylko umożliwiają jej słuchanie, gdy jest z nim złączona. Podobnie jest z innymi zmysłami, które są tylko czułkami dla nieśmiertelnej duszy.
Podczas NDE ludzie, którzy nie wierzyli w ciągłość życia po śmierci, odkrywają, że się mylili. Ludzie, którzy nie wierzyli w istnienie Boga, spotykają Go. Ludzie, którzy zawierzyli swoje życie Jezusowi, w niesamowity sposób doświadczają Jego miłości. Ludzie, którzy nie dostrzegali pełni prawdy o swoim życiu – byli ślepi na własny egoizm i krzywdę wyrządzaną innym – stają w prawdzie i nabierają umiejętności oceny dobra i zła w swoim życiu, a po doświadczeniu z pogranicza śmierci często przechodzą głębokie nawrócenie.
Mając do czynienia z NDE, musimy jednak zachować ostrożność. Każde z tego typu przeżyć jest częściowym zetknięciem się ze śmiercią, jednakże niektórzy mylnie uważają je za doświadczenie śmierci w pełni. Co gorsza, ci, którzy z własnej winy odrzucili Boga i wiedli egoistyczne życie, mogą znaleźć się pod wpływem Szatana udającego anioła światłości. Nawet jednak w takim przypadku człowiek doświadcza prawdziwego opuszczenia ciała i również zaznaje życia po drugiej stronie.
Jeśli ktoś podchodzi do doświadczeń z pogranicza śmierci z otwartym umysłem i bada wszystkie dowody, musi się zgodzić z tym, że centrum ludzkiego bytu stanowi nieśmiertelna dusza. To właśnie ona jest najważniejszym elementem istoty ludzkiej. Człowiek staje się żywy dopiero wtedy, gdy ożywa w nim wieczna dusza. Nasz intelekt, sumienie, wola, duchowe serce, osobowość – to wszystko elementy, które pozwalają nieśmiertelnej duszy działać poprzez nasze śmiertelne ciało.
Odkrywamy również, że podczas doświadczenia z pogranicza śmierci, gdy dusza jest oderwana od ciała, człowiek może odmienić swoje życie. Czasami ktoś, kto od urodzenia był ofiarą, przechodzi głęboką przemianę dzięki temu, że jego nieśmiertelna dusza została otoczona Bożą miłością. Koleje losu Barbary Harris Whitfield były naznaczone cierpieniem, ale po tym, jak jej dusza podczas NDE zaznała Bożej miłości, wszystko się zmieniło – stała się inną kobietą. Często przeniknięcie Bożą miłością wiąże się z przewartościowaniem życia. Angie Fenimore, która również była ofiarą wielu nadużyć, próbowała popełnić samobójstwo po latach głębokiej rozpaczy, a potem, gdy Bóg objął ją swoją miłością, a jej czyny zostały poddane ocenie, mogła wrócić do śmiertelnego ciała i zacząć nowe życie. Marino Restrepo był uzależniony od narkotyków, alkoholu i seksu przez trzydzieści trzy lata, ale po tym, jak znalazł się u bram piekła, a później został otoczony Bożą miłością, wróciwszy do ciała, całkowicie poświęcił życie Bogu.
Krótko mówiąc: uzdrów duszę człowieka, a jego życie się odmieni. Nawet ludzie, którzy borykali się z cierpieniem albo byli uzależnieni od narkotyków, alkoholu i seksu, mogli zacząć wszystko od nowa po tym, jak ich nieśmiertelne dusze zostały zmuszone, by stawić czoła prawdzie, a następnie, otoczone Bożą miłością, wróciły do śmiertelnych ciał, uwolnione od wszelkich uzależnień.
Pierwszą część książki stanowią historie osób, które mają za sobą tego typu doświadczenia. Taka przemiana życia ma trzy kluczowe elementy: otoczenie Bożą miłością; dostrzeżenie pełni prawdy o własnym życiu; a także, jeśli ktoś z własnej winy dokonywał złych wyborów, stawienie czoła wiecznym konsekwencjom.
W drugiej części książki skupię się na tym, jak otworzyć się na Bożą miłość i odmienić swoje życie, jeszcze zanim opuścimy swoje śmiertelne ciało. Bóg pragnie pomóc każdemu z nas doświadczyć Jego miłości oraz przemiany tu, na ziemi. Otwórz się na Jego działanie, a z radością będziesz mógł wyczekiwać życia po śmierci.
Wiemy, że jak długo pozostajemy w ciele,
jesteśmy pielgrzymami, z daleka od Pana. Chcielibyśmy raczej opuścić nasze ciało i stanąć w obliczu Pana.
2 Kor 5, 6.8
On będzie „BOGIEM Z NIMI”. I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już nie będzie.
Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły.
Ap 21, 3–4BYŁ MARTWY PRZEZ DZIEWIĘĆDZIESIĄT MINUT²
W styczniu 1989 roku Don Piper brał udział w konferencji Teksańskiego Ogólnego Zgromadzenia Baptystów nad jeziorem Livingston niedaleko Houston. Kiedy w drodze do domu przejeżdżał przez most nad Trinity River, nadjeżdżająca z przeciwnej strony ogromna osiemnastokołowa ciężarówka zjechała na jego pas, zderzyła się czołowo z jego autem i po nim przejechała, miażdżąc siedzącego w środku Dona.
Mężczyzna doznał ciężkich złamań. Fragmenty kości jednej ręki i nogi nigdy nie zostały odnalezione. Miał rozległe obrażenia. Z nosa, oczu, uszu i ust ciekła mu krew. Kiedy o godzinie 11.45 przyjechali lekarze i go zbadali, stwierdzili zgon. Zanim jego ciało można było przetransportować do kostnicy, zgon musiał zostać potwierdzony przez starszego, bardziej doświadczonego lekarza, więc o 13.15 ponownie zbadano ciało Dona. Nadal był martwy. Wrak samochodu przykryto płachtą na czas oczekiwania na możliwość wydobycia zwłok.
Przez ten czas na drodze utworzył się ogromny korek. Dick i Anita Onerecker, którzy również wracali do domu z konferencji, utknęli w ogonku samochodów i w końcu postanowili pieszo podejść bliżej miejsca wypadku. Zauważyli czerwony samochód przykryty brezentem. Powiedziano im, że kierowca nie żyje. Nie wiedzieli, że to ich przyjaciel Don. Baptyści nie uznają modlitwy za zmarłych, ale Dick nagle usłyszał wewnętrzny głos, mówiący: „Musisz się pomodlić za człowieka z czerwonego samochodu”. W pierwszej chwili chciał porzucić ten pomysł, uznawszy go za niedorzeczny – przecież ten mężczyzna był martwy. A jednak nabrał przekonania, że właśnie przemówił do niego Bóg, że to On sam prosił go o modlitwę za zmarłego.
Wydarzenia te miały miejsce w kraju zamieszkanym głównie przez baptystów. Wszyscy obecni na miejscu zdarzenia byli baptystami. Kiedy Dick powiedział, że chciałby się pomodlić z mężczyzną w czerwonym samochodzie przykrytym płachtą, przypomniano mu delikatnie, że ów człowiek nie żyje. Gdy powtórzył, że mimo wszystko chciałby się z nim pomodlić, bezceremonialnie oznajmiono mu, że kierowca nie tylko jest martwy, ale samo miejsce wypadku jest tak przerażające, że lepiej, by go nie oglądał. Dick wyjaśnił, że służył jako sanitariusz podczas wojny w Wietnamie, więc nie będzie miał problemu z widokiem obrażeń mężczyzny. Odpowiedziano mu:
– Nie widział pastor czegoś równie makabrycznego.
Pozwolono mu jednak pomodlić się nad nieboszczykiem, skoro aż tak mu na tym zależało.
Auto Dona zostało zmiażdżone, ale drzwi bagażnika były urwane, więc Dick mógł się przez nie wczołgać do środka. Wpełzł na tyle głęboko, by dosięgnąć ciała Dona i sprawdzić tętno. Nie wyczuł go. Don wciąż był martwy! Dick nadal nie wiedział, z kim ma do czynienia. Wiedział jedynie, że chociaż ten człowiek nie żyje, Bóg każe mu się za niego modlić, zatem tak właśnie postąpił. Kiedy zabrakło mu słów, zaśpiewał psalm; potem ponownie modlił się i śpiewał, czując Boże prowadzenie. Kiedy to robił, poczuł, że powinien poprosić, by mężczyzna został uzdrowiony z ran, których nie było widać – a więc obrażeń mózgu i narządów wewnętrznych. Była to dość osobliwa modlitwa, ponieważ kierowca bez wątpienia był martwy i miał rozległe widoczne obrażenia. Dick modlił się z taką pasją i żarliwością, jak jeszcze nigdy w życiu. A potem znowu zaczął śpiewać, tym razem pieśń What a Friend We Have in Jesus . Wyobraźcie sobie jego szok, gdy „martwy” mężczyzna nagle zaczął śpiewać razem z nim!
Dick jak najszybciej wysiadł z samochodu i podbiegł do lekarza, krzycząc:
– On żyje! Ten człowiek nie umarł! Żyje!
Lekarz pomyślał, że Dick zwariował. Don został przecież zbadany i stwierdzono jego zgon – nie raz, ale dwa razy. Doktor na własne oczy widział, że ciało zostało zgniecione. A teraz jakiś kaznodzieja twierdził, że człowiek ten nie tylko ożył, lecz także zaczął śpiewać.
– On żyje! Zaczął śpiewać razem ze mną.
Już samo stwierdzenie, że „martwy” człowiek ożył, było dość głupie. Ale że śpiewał?! To już zdecydowanie za wiele. Lekarz był przekonany, że ma do czynienia z beznadziejnym przypadkiem kompletnego wariata. Dick nie poprawiał sytuacji, wciąż krzycząc:
– On śpiewa! On żyje!
Nikt nie słuchał Dicka – przecież Don nie tylko był martwy, lecz także zmiażdżony i okaleczony. Wreszcie Dick zagroził, że położy się w poprzek jezdni, jeśli ratownicy nie sprawdzą ponownie stanu rannego kierowcy. W końcu jeden z sanitariuszy powiedział, że sprawdzi, czy nieboszczyk wciąż jest martwy. Teatralnie podszedł do samochodu, zdjął nakrycie, sięgnął do środka, by udowodnić, że mężczyzna nadal nie żyje – i nagle głośno krzyknął! Raptem wszyscy rzucili się do akcji – albo przynajmniej próbowali. Samochód był jednak zmiażdżony, a ciało Dona zakleszczone, więc nie było możliwe oswobodzenie go bez ciężkiego sprzętu, który trzeba było sprowadzić z miasta oddalonego o pięćdziesiąt kilometrów.
W czasie oczekiwania Dick wrócił do Dona i dalej się z nim modlił. Obrażenia mężczyzny były bardzo poważne. Przejechały po nim koła ciężarówki. Deska rozdzielcza przytrzasnęła mu nogi, miażdżąc prawą i łamiąc lewą w dwóch miejscach. Lewe ramię było przemieszczone i przewieszone nienaturalnie przez siedzenie. Ręka ledwie trzymała się na swoim miejscu i brakowało w niej kawałka kości. Z lewego przedramienia została tylko miazga łącząca dłoń z resztą kończyny. Podobnie było z lewą nogą. Brakowało jedenastu centymetrów kości udowej, których nigdy nie odnaleziono. Łydka i stopa trzymały się jedynie na skórze i mięśniach. Nie istnieje medyczne wyjaśnienie faktu, że Don nie wykrwawił się na śmierć.
Z oczu, uszu i nosa leciała mu krew. Było jasne, że Don odniósł ogromne obrażenia głowy i narządów wewnętrznych. Kiedy Dick pomodlił się o uzdrowienie z niewidocznych ran, coś musiało się wydarzyć. Mimo to Don nadal był bardzo ciężko ranny. Jazda do szpitala okazała się udręką, potem zaś trzeba było przetransportować go do innej kliniki karetką, ponieważ pogoda nie pozwalała na lot helikopterem. Co gorsza, nie pozwalano mu zasnąć i podawano mu tylko określoną dawkę leków przeciwbólowych, by nie stracił przytomności. To był istny koszmar. Wydawało mu się, że ta podróż nigdy się nie skończy, ale wreszcie dotarł do celu. Okropny ból towarzyszył mu jednak jeszcze przez wiele miesięcy. Chwilami Don pragnął tylko umrzeć.
– Boże, czy po to wróciłem na ziemię?! – krzyczał raz po raz. – Sprowadziliście mnie z powrotem, żebym tak cierpiał?!
Z samego wypadku Don zapamiętał tylko widok mostu, a potem to, że został otoczony światłością, której blasku nie potrafił opisać słowami.
W następnym momencie zarejestrowanym przeze mnie znajdowałem się już w niebie. Stałem tam, przepełniony radością; rozejrzałem się i zobaczyłem tłum ludzi. Kiedy się zbliżali, od razu wiedziałem, że wszyscy oni umarli w ciągu mojego życia. Ich obecność wydała mi się naturalna. Biegli do mnie, uśmiechając się, wołając radośnie i wielbiąc Boga. Zrozumiałem, że to mój niebiański komitet powitalny, chociaż nikt mi tego nie powiedział. Wyglądało to tak, jakby wszyscy oni zebrali się tuż przed bramą nieba w oczekiwaniu na mnie.
Pierwszy powitał go dziadek Joe Kulbeth, a następnie przyjaciel z dzieciństwa Mike Wood, który sam zginął w wypadku. Don nie potrafił się otrząsnąć po jego śmierci, lecz teraz, gdy się spotkali, cały smutek minął.
Następnie przywitał go wielki tłum ludzi, których poznał na ziemi. Wszyscy emanowali ogromnymi szczęściem i radością. Don nie potrafił tego opisać:
To dlatego, że muszę posługiwać się ziemskimi określeniami, by opisać niewyobrażalną radość, podniecenie, ciepło czy absolutne szczęście. Ciągle ktoś mnie ściskał, dotykał, mówił do mnie, śmiał się czy wychwalał Boga.
Interesujące, że Don pisze o ludziach „starych, młodych i w średnim wieku”. Wszyscy oni w jakiś sposób wpłynęli na jego życie. Piperowie chętnie organizowali spotkania rodzinne, ale to było wspanialsze niż wszystkie poprzednie. Jak twierdzi: „Moje doświadczenie nieba było wspaniałe pod wieloma względami – jednym z nich było to, że czułem się jak na największym z możliwych zjeździe rodzinnym”. Atmosfera była cudowna: „Otaczała mnie ciepła, promieniejąca światłość. Rozglądając się, ledwie byłem w stanie ogarnąć wzrokiem wszystkie żywe, oszałamiające kolory”.
Dalej Don pisze:
Nigdy dotąd, nawet w najszczęśliwszych chwilach, nie czułem się tak pełen życia. Stałem bez słowa naprzeciw tłumu ukochanych osób; nawet po dłuższym czasie nadal próbowałem ogarnąć wszystko, czego doświadczałem. Zebrani wciąż na nowo wyrażali radość i podniecenie z powodu spotkania ze mną i tego, że do nich dołączam. Właściwie nie wiem, czy w rzeczywistości wypowiadali słowa, wiedziałem jednak, że czekali na mnie i spodziewali się mnie.
Nie byłem świadomy niczego, co pozostawiłem na ziemi, nie czułem żalu z powodu opuszczenia żony i dzieci czy też posiadanych rzeczy. Było tak, jak gdyby Bóg usunął z mojej świadomości wszystkie negatywne odczucia i wszelkie niepokoje. Mogłem tylko radować się głęboko z bycia razem ze wspaniałymi ludźmi, którzy wyszli mi na spotkanie. Wyglądali dokładnie tak jak dawniej, kiedy ich znałem, byli tylko bardziej radośni niż kiedykolwiek na ziemi.
Jego prababcia Hattie Mann była rdzenną Amerykanką. Don poznał ją, gdy była już starszą, przygarbioną kobietą o wysuniętej naprzód głowie i mocno pomarszczonej twarzy. Nie miała też ani jednego zęba, ponieważ rzadko zakładała protezę. Teraz, wyprostowana, stała tu, by go powitać, i promieniała szczęściem. Kiedy się uśmiechała, cała jej twarz się rozjaśniała, a Don widział jej błyszczące zęby – nie miał wątpliwości, że to jej własne. Nie wyglądała już staro, nie była zmęczona życiem. U wszystkich osób zniknęły wszelkie skutki i oznaki doczesnych cierpień. Nawet ci, którzy z ludzkiego punktu widzenia nie byli piękni, teraz wyglądali idealnie.
Don pisze:
Wszyscy zaczęli mnie ściskać i przytulać i w którąkolwiek stronę spojrzałem, wszędzie dostrzegałem jakąś osobę, którą kochałem i która kochała mnie. Czułem się kochany bardziej niż kiedykolwiek dotąd w życiu. Kiedy się we mnie wpatrywali, wiedziałem, co znaczy doskonała miłość, którą opisuje Biblia. Owa miłość emanowała z każdej spośród otaczających mnie osób. I ja wpatrywałem się w nie, i czułem się, jak gdybym chłonął ich miłość do mnie.
Dalej przed nim znajdowało się coś, co opisał jako wejście do nieba. Wydobywał się z niego „blask jaśniejszy niż światło, które nas otaczało, po prostu najbardziej jaśniejący blask, jaki można sobie wyobrazić”. Don twierdzi, że ziemskie słowa nie są w stanie opisać tego, co oglądał, ani uczucia zachwytu, którego doświadczał.
Widziałem jedynie intensywne, promieniejące światło, nic więcej. Tymczasem intensywne światło, które mnie otoczyło, gdy spotkałem się ze swoimi bliskimi i przyjaciółmi, słabło, zamieniając się w ciemność; równocześnie opalizująca światłość przede mną narastała. Było tak, jak gdyby każdy mój krok wzmacniał jarzącą się intensywnie poświatę. Nie mogłem zrozumieć, jak to możliwe, ale właśnie tak się działo.
Tymczasem ja nie byłem oślepiony, za to zdumiewałem się, że blask i natężenie światła coraz bardziej rosną. Wydaje się to dziwne, ale mimo że wszystko było jaskrawe i wspaniałe, z każdym moim krokiem owa wspaniałość rosła. I im dalej szedłem, tym jaśniejsze stawało się światło. Otoczyło mnie w końcu i wtedy miałem poczucie, że zostałem zaprowadzony przed oblicze Boga.
Na ziemi, gdy wchodzimy do jasnego światła, nasze oczy potrzebują czasu, by się przystosować, ale nieśmiertelna dusza Dona nie miała tego problemu. Widział wszystko bez przeszkód.
W niebie każdy z naszych zmysłów staje się niewyobrażalnie zwielokrotniony i jest w stanie obserwować to wszystko, co nas otacza. Było to prawdziwe święto dla zmysłów! Postępowałem naprzód i ogarnął mnie nabożny lęk. Nie wiedziałem, co znajduje się przede mną, lecz czułem, że z każdym moim krokiem wszystko będzie coraz wspanialsze.
I wtedy usłyszałem muzykę.
Jak piosenka, która nie ma końca. Osłupiałem z podziwu, chciałem tylko słuchać i słuchać. Nie można powiedzieć, że po prostu słyszałem muzykę. Czułem się tak, jak gdybym stał się częścią owej muzyki, grała także w moim ciele, przenikała mnie. Stałem nieruchomo, lecz czułem, że dźwięki jak gdyby mnie obejmują.
Nie tylko ludzie śpiewali i grali. Trzepot anielskich skrzydeł wygrywał zniewalającą, nieustającą pieśń pochwalną. Don nie widział aniołów, ale jest absolutnie przekonany, że to właśnie ich słyszał. Co więcej, była to muzyka zupełnie niepodobna do tej, którą poznał na ziemi.
Pochwalne melodie wypełniały otaczającą mnie atmosferę. Ich nieskończona rozmaitość i niesłabnąca intensywność wprost mnie oszałamiały. Ów koncert ku czci Boga nie miał końca. Najistotniejsze było dla mnie to, że równocześnie śpiewane były setki pieśni i wszystkie wyrażały cześć dla Niego.
Panowała atmosfera pełna chwały, której samym centrum był Bóg. Don pisze:
Wszędzie wokół odbywało się wychwalanie Boga i miało ono w całości charakter muzyczny, choć składało się z melodii i dźwięków, których nigdy wcześniej nie słyszałem. Pośród muzyki rozbrzmiewały słowa takie jak: „alleluja!”, „chwała!”, „cześć Bogu!”, „chwalmy Króla!”. Nie wiem, czy śpiewali je aniołowie, czy też ludzie. Czułem się tak zachwycony, do tego stopnia ogarnięty panującym w niebie nastrojem, że się nie rozglądałem. Moje serce przepełniała najgłębsza radość, jakiej kiedykolwiek doświadczałem. Ja nie śpiewałem, a jednak czułem się, jak gdyby moje serce wprost rozbrzmiewało tą samą intensywną energią i radością, jaka mnie otaczała.
Mimo że śpiewano jednocześnie tysiące hymnów, wszystko idealnie ze sobą harmonizowało. Każdy dźwięk zlewał się z resztą i ją uzupełniał, ale mimo tej mnogości śpiewanych harmonicznie psalmów Don umiał rozróżnić każdą pieśń. Były wśród nich hymny i psalmy, które Don sam śpiewał przez lata, ale też setki innych, których nie słyszał nigdy wcześniej:
Moje uszy przepełniały zarówno klasyczne pieśni kościelne, jak i utwory chóralne o nowoczesnym brzmieniu czy chorały sprzed stuleci. Wywoływały we mnie poczucie głębokiego spokoju, a równocześnie najbardziej intensywnej radości, jaką w życiu czułem.
Nic dziwnego, że Don wrócił do życia na ziemię, śpiewając wraz z Dickiem: „What a friend we have in Jesus”!
OCENA ŚWIADECTWA DONA
Don był martwy. Jego doświadczenie jest raczej pośmiertne niż z pogranicza śmierci. W chwili wypadku wracał z chrześcijańskiej konferencji. Już wtedy był oddanym chrześcijaninem – baptystą – który nie tylko znał i kochał Jezusa, lecz także wiódł przemienione życie skoncentrowane na miłości.
W momencie śmierci był gotów pójść do nieba. Ośmielam się zasugerować, że to właśnie dlatego u progu śmierci nie doświadczył przeglądu życia w odróżnieniu od większości ludzi z NDE. Nie potrzebował go. Wszystko zostało już załatwione w czasie, który spędził na ziemi. W chwili śmierci był gotów pójść prosto pod bramy nieba. To wszystko, co opisał, miało miejsce przed wejściem. Pomyślcie tylko, jak musi być w środku!
Don był gotów trafić pod samą bramę nieba. My również powinniśmy wyznaczyć sobie ten cel – żyć w taki sposób, by tuż po śmierci móc znaleźć się w niebie. Jeśli idziemy za Jezusem, zaczynamy z niecierpliwością wyczekiwać nieba; Biblia mówi nam, że Bóg pragnie wybawić nas od lęku przed Nim oraz przed śmiercią i sądem. Bóg jest miłością, a idealna miłość przepędza wszelki strach. Bóg cię kocha, a jeśli kroczysz z Nim przez życie, On pragnie, byś o tym wiedział. Jeśli naprawdę za Nim idziesz, On chce, byś z radością wyczekiwał życia po śmierci.
Anna, świecka apostołka (zob. s. 59), modliła się kiedyś u boku umierającego księdza, który miał za sobą dobre kapłańskie życie. W trakcie modlitwy miała wizję przygotowań, które już się odbywały, by powitać go w niebie. Dla nas też zostanie rozwinięty niebiański czerwony dywan, jeśli w tym życiu pójdziemy za Jezusem; i tak jak Dona Pipera, nas również przywita komitet powitalny złożony z ludzi, którzy towarzyszyli nam na drodze wiary albo którym my towarzyszyliśmy.
Tymczasem my, katolicy, powinniśmy zwrócić szczególną uwagę na to, co Don napisał o śpiewie w niebie. Nie przepadamy za zbiorowym śpiewem. Czasami uparcie się przed nim wzbraniamy. Ale nasze nieśmiertelne dusze zostały stworzone z miłością do śpiewu i z potrzebą śpiewu, zwłaszcza na chwałę Bożą. Duchowy śpiew karmi naszą nieśmiertelną duszę. Tam, gdzie jest płynący z serca żywy śpiew, w Kościele lub grupach modlitewnych, często ludzie wzrastają w wierze i niejednokrotnie dzieją się cuda. Co więcej, nie wejdziemy do nieba, dopóki nie uwolnimy się od wewnętrznego sprzeciwu względem duchowego śpiewu.
PRZYPIS OD AUTORA
Książka 90 minut w niebie, którą napisali Don Piper i Cecil Murphey, została pierwotnie wydana przez wydawnictwo Revell z Grand Rapids w stanie Michigan. Choć jest to publikacja związana ze wspólnotą baptystów, polecam wszystkim chrześcijańskim księgarniom, by miały ją na półce. To bardzo poruszająca opowieść. Bez wahania oceniam ją jako jedną z dziesięciu najlepszych książek, jakie kiedykolwiek czytałem.
Wtedy sprawiedliwi jaśnieć będą jak słońce w królestwie Ojca swego.
Mt 13, 43
rzekł : „Młodzieńcze, tobie mówię, wstań!” A zmarły usiadł i zaczął mówić.
Łk 7, 14–15
A wszelkie stworzenie, które jest w niebie i na ziemi, i pod ziemią, i na morzu, i wszystko, co w nich przebywa, usłyszałem, jak mówiło: „Zasiadającemu na tronie i Barankowi błogosławieństwo i cześć, i chwała, i moc,
na wieki wieków!”
Ap 5, 13
Miastu nie trzeba słońca ni księżyca, by mu świeciły, bo chwała Boga je oświetliła,
a jego lampą – Baranek. I w jego świetle będą chodziły narody, bo już nie będzie tam nocy.
Ap 21, 23–25
Potem ujrzałem: a oto wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem.
Odziani są w białe szaty, a w ręku ich palmy.
Ap 7, 9
I na oblicza swe padli przed tronem, i pokłon oddali Bogu, mówiąc: „Amen. Błogosławieństwo i chwała, i mądrość, i dziękczynienie, i cześć, i moc, i potęga Bogu naszemu na wieki wieków! Amen”.
Ap 7, 11–12CZYŚCIEC ISTNIEJE
Don Piper był w pełni gotowy na pójście do nieba już w momencie „śmierci”. Zjawił się u bram nieba bez uprzedniego przeglądu życia i bez konieczności uporania się z jakimikolwiek nieprzyjemnymi doświadczeniami. Prawdziwie kochał Boga i żył dla Niego oraz dla swojej rodziny. Jezus był jego najbliższym przyjacielem. Ale co z tymi, których stosunek do Boga jest w najlepszym razie oziębły, albo z tymi, którzy buntują się przeciw Niemu lub wyrządzili głębokie moralne i duchowe krzywdy wielu ludziom?
To, czego doświadczyły niektóre osoby w stanie „śmierci”, można najlepiej zrozumieć w świetle katolickiego pojmowania czyśćca. Chrześcijanie innych wyznań mają problem z czyśćcem, głównie dlatego, że według nich nie jest to pojęcie biblijne. Proszę was więc teraz o odrobinę cierpliwości, ponieważ spróbuję wykazać, że czyściec jest jak najbardziej doktryną biblijną. (Możecie też przejść od razu do następnego rozdziału).
Apokalipsa (21, 27) mówi o niebie: „nic nieczystego do niego nie wejdzie”³. Jest jednak całkiem jasne, że wielu ludzi, którzy uważają się za zbawionych, jest równocześnie przywiązanych do jakiegoś grzechu, nawet niejednego. Często wymagają przemiany, niejednokrotnie bardzo trudnej. Jeśli nie dojdzie do niej w tym życiu, może się ona dokonać, zanim wejdą do nieba.
Pytanie brzmi: Jak dokonuje się taka przemiana? Niektórzy wierzą, że po prostu zostaniemy „okryci płaszczem sprawiedliwości” (por. Iz 61, 10), ale Jezus mówił: „Nie ma bowiem nic skrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie było poznane i na jaw nie wyszło” (Łk 8, 17).
Święty Paweł ostrzegał: „przyjdzie Pan, który rozjaśni to, co w ciemnościach ukryte, i ujawni zamysły serc. Wtedy każdy otrzyma od Boga pochwałę” (1 Kor 4, 5).
Mówił również: „tak też jawne się stanie dzieło każdego: odsłoni je dzień ; okaże się bowiem w ogniu, który je wypróbuje, jakie jest. Ten, którego budowla wzniesiona na fundamencie przetrwa, otrzyma zapłatę; ten zaś, którego dzieło spłonie, poniesie szkodę: sam wprawdzie ocaleje, lecz tak jakby przez ogień” (1 Kor 3, 13–15).
Słowo „czyściec” – po łacinie purgatorium – pochodzi od czasownika „czyścić” i w języku łacińskim jest tradycyjnie kojarzone z ogniem. W Nowym Testamencie wymienione są dwa rodzaje ognia i ich rozróżnienie jest niezmiernie ważne. O pierwszym z nich czytamy jako niegasnącym ogniu, przypominającym płonące wysypisko śmieci – w ten sposób przedstawiane jest piekło. W Piśmie Świętym opisany jest też jednak inny ogień. Jezus mówi: „Bo każdy ogniem będzie posolony” (Mk 9, 49). To właśnie ten ogień wypróbuje dzieło każdego człowieka; to „ogień złotnika” z Księgi Malachiasza (3, 2). Ten ogień nie niszczy, ale oczyszcza. Jeden reprezentuje zniszczenie, jakim jest piekło, a drugi jest obrazem oczyszczenia, jakim jest czyściec. Ogień służy zobrazowaniu tego, co dzieje się w czyśćcu, ale pamiętajmy, że to tylko wyobrażenie. To nie oznacza, że naprawdę płonie tam ogień. Święty Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian (3, 15) używa sformułowania: „tak jakby przez ogień”.
Druga Księga Machabejska (12, 40–45) opisuje Judę, który po odkryciu, że jego polegli żołnierze poważnie zgrzeszyli, nosząc pogańskie symbole, zebrał kolektę i posłał do Jerozolimy, by ofiarowano modlitwę w ich intencji. „Dlatego właśnie sprawił, że złożono ofiarę przebłagalną za zabitych, aby zostali uwolnieni od grzechu” (2 Mch 12, 45).
Drugiej Księgi Machabejskiej nie ma w protestanckiej Biblii, ale istnieją mocne argumenty za tym, że powinna się tam znaleźć. Co więcej, księga ta jest znakomitym świadectwem wierzeń tamtej epoki, powszechnych również w czasach Jezusa. Gdyby Jezus odrzucał te przekonania, na pewno wyraźnie by to powiedział. Zamiast tego Chrystus mówi o grzechu, który nie zostanie odpuszczony „ani w tym wieku, ani w przyszłym”: „lecz jeśli powie przeciw Duchowi Świętemu, nie będzie mu odpuszczone ani w tym wieku, ani w przyszłym” (Mt 12, 32).
Ze słów tych można wywnioskować, że Jezus miał świadomość, iż ludzie wierzyli w odpuszczenie niektórych grzechów „w przyszłym wieku”. Nie odrzucił tego poglądu, ale przemówił w sposób, który można zinterpretować jako jego aprobatę. Co więcej, w Pierwszym Liście św. Piotra Apostoła (3, 18–19) odkrywamy przesłanie, które jest przynajmniej częściowo podobne do tego zawartego w Drugiej Księdze Machabejskiej: „Chrystus zabity wprawdzie na ciele, ale powołany do życia przez Ducha poszedł ogłosić nawet duchom zamkniętym w więzieniu”.
Kim były owe duchy w więzieniu? To ci, którzy byli „niegdyś nieposłuszni” (1 P 3, 20). Piotr otwarcie wymienia tych, którzy w czasach Noego testowali Bożą cierpliwość, ale bez wątpienia chodzi tu o wszystkich „nieposłusznych” w przeszłości.
Dlaczego Jezus głosił zbawienie tym duszom w więzieniu? Piotr odpowiada: „Dlatego nawet umarłym głoszono Ewangelię, aby wprawdzie podlegli sądowi w ciele po ludzku, żyli jednak w Duchu – po Bożemu” (1 P 4, 6). Innymi słowy, chociaż byli nieposłuszni Bogu tu, na ziemi, po drugiej stronie otrzymali drugą szansę, by odpowiedzieć Jezusowi i móc wejść do nieba.
W kolejnych rozdziałach zobaczymy, że dr Howard Storm, Angie Fenimore, Gloria Polo, George Rodonaia i kilka innych osób twierdzą, że dokładnie to przydarzyło im się podczas doświadczenia z pogranicza śmierci. Doktor Storm w młodości odrzucił Ewangelię. George Rodonaia nigdy jej nie poznał. Angie Fenimore popełniła samobójstwo. Gloria Polo sponsorowała aborcje. Każde z nich twierdzi, że znalazłszy się poza ciałem, spotkało Jezusa. Każde z nich doświadczyło czyśćca, stawiając czoła prawdzie o własnym życiu. Można powiedzieć, że dr Storm i Gloria Polo o włos uniknęli piekła. Angie Fenimore odwiedziła najgłębsze czeluści czyśćca.
Jednak każde z tych doświadczeń – choć miały one miejsce w nieodległej przeszłości – odzwierciedla to, co opisuje Biblia, gdy Jezus tuż po swojej śmierci zszedł służyć duszom w więzieniu.
Trzeba też zauważyć, że choć Jezus powiedział do Dobrego Łotra: „Dziś będziesz ze Mną w raju” (Łk 23, 43), tak naprawdę sam znalazł się w niebie dopiero w momencie Wniebowstąpienia. Możliwe, że ów „raj” odnosi się tutaj nie do nieba, ale do wyższych rejonów czyśćca. Pamiętajmy, że tuż po śmierci Jezus poszedł głosić „duchom zamkniętym w więzieniu”, a więc w dniu zgonu odwiedził czyściec, a nie niebo.
Doktor Richard Eby ma za sobą prawdziwe doświadczenie śmierci, które odmieniło jego życie i doprowadziło do porzucenia praktyki lekarskiej – w której odnosił sukcesy – na rzecz podjęcia posługi duszpasterskiej. Twierdzi, że Jezus powiedział mu wtedy: „W raju jest miejsce dla dusz, które przyjęły Mnie jako Zbawcę. Raj jest też moją niebiańską szkołą doskonalenia świętych. Musicie się nauczyć, jak zostać kapłanami i królami w moim królestwie, aby uczyć innych, jak czcić mojego Ojca w duchu i prawdzie”.
Te słowa przywodzą na myśl wyższe sfery czyśćca. Obietnica dana Dobremu Łotrowi przez Jezusa, że jeszcze tego samego dnia dołączy do Niego w raju, ma więc sens, chociaż Jezus odszedł do Ojca dopiero w momencie Wniebowstąpienia. Należy jednak zachować ostrożność wobec nauki otrzymanej przez ludzi doświadczających NDE – również wobec stwierdzeń dr. Eby’ego (por. s. 244–245).
Warto również wspomnieć historię Łazarza i bogacza. Zazwyczaj przyjmuje się, że bogaty człowiek poszedł do piekła – nazywa on jednak Abrahama ojcem, co świadczy o szacunku okazywanym przez duszę czyśćcową. Dusze w piekle musiałyby mieć jakiś przebiegły cel, by nazywać Abrahama ojcem. Jeszcze bardziej wymowne jest to, że bogaty człowiek chciał ostrzec swoich braci, by odmienili swoje życie. Widać tu spójność z wierzeniem, że dusze w czyśćcu mogą wstawiać się za nami, pozostającymi na ziemi. Dusze w piekle na pewno tego nie robią i nie chcą, byśmy otrzymywali ostrzeżenia co do naszego stylu życia. Historia Łazarza i bogacza jest jednak tylko przypowieścią, która ma dowieść pewnej racji, więc jest ważne, by nie wczytywać się przesadnie w szczegóły.
W różnych fragmentach Biblii znajdziemy pewne sprzeczności dotyczące zbawienia, które najlepiej można wyjaśnić tym, że oprócz nieba i piekła istnieje również czyściec. Z jednej strony Biblia zawiera wersety, w których wszystko wydaje się całkiem łatwe: „Albowiem każdy, kto wezwie imienia Pańskiego, będzie zbawiony” (Rz 10, 13); „A łaskawość Pana na wieki wobec Jego czcicieli, a Jego sprawiedliwość nad synami synów, nad tymi, którzy strzegą Jego przymierza” (Ps 103, 17–18a); „Kto poda kubek świeżej wody do picia jednemu z tych najmniejszych, dlatego że jest uczniem, zaprawdę, powiadam wam, nie utraci swojej nagrody” (Mt 10, 42).
Z drugiej strony istnieją fragmenty, które przedstawiają zbawienie jako coś bardzo wymagającego. „Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują!” (Mt 7, 13–14).
Te diametralne różnice można wytłumaczyć, jeśli przyjmiemy, że część z nich odnosi się do nieba, a inne mówią o „byciu zbawionym”, czyli o uniknięciu piekła.
Słowa Jezusa również można odczytywać przez pryzmat różnych etapów zbawienia. „To bowiem jest wolą Ojca mego, aby każdy, kto widzi Syna i wierzy w Niego, miał życie wieczne. A Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym” (J 6, 40). Nie powiedział: „ten, kto wierzy, pójdzie prosto do nieba”. Wydaje się jednak jasne, że do nadejścia końca czasów nie pozostaniemy uśpieni, wbrew temu, w co wierzą niektórzy ludzie. Mojżesz i Eliasz podczas wydarzenia, które nazywamy przemienieniem Pańskim, pojawili się przy Jezusie, a więc na pewno nie trwali w uśpieniu. Jezus obiecał Dobremu Łotrowi: „Dziś będziesz ze Mną w raju”, więc człowiek ten na pewno nie miał „zasnąć”. Okazuje się więc, że zbawienie będzie podzielone na etapy: pierwszy – gdy umrzemy, i drugi – który nastąpi na końcu czasów.
Niektórzy to wyjaśniają, powołując się na „zmartwychwstanie ciała”. Ale czym ono jest? W niebie będziemy mieli ciało, ale nie będzie ono materialne. Jezus zmartwychwstał ciałem i duszą, ale to Mu nie przeszkodziło we wchodzeniu do zamkniętych pomieszczeń. „Ciało” Maryi w objawieniach jest oczywiście ciałem duchowym, chociaż my, katolicy, twierdzimy, że Matka Boża cieszy się teraz pełnią nieba – również tym wszystkim, co wiąże się ze „zmartwychwstaniem ciała”.
Bardziej logicznym wyjaśnieniem tych zagadnień jest istnienie etapów zbawienia: to, że ktoś otrzyma życie wieczne, nie gwarantuje, że pójdzie do nieba w momencie śmierci. Oznacza jedynie, że uniknie wiecznego potępienia. Możliwe, że niektórzy ludzie pozostaną w czyśćcu aż do końca czasów.
PRZYPIS OD AUTORA
W orędziach fatimskich, zatwierdzonych przez Kościół katolicki, jedna z kontrowersji dotyczy tego, co odpowiedziała Najświętsza Maryja Panna, gdy Łucja zapytała Ją o dwie młode kobiety, które zmarły. Maryja odrzekła, że jedna z nich pozostanie w czyśćcu aż do końca czasów. Nie stoi to w sprzeczności ze świadectwem Angie Fenimore (por. s. 141).
Byłem umarły, a oto jestem żyjący na wieki wieków i mam klucze śmierci i Otchłani.
Ap 1, 18
Ten zaś czyni to dla naszego dobra,
aby nas uczynić uczestnikami swojej świętości.
Hbr 12, 10
„Panowie, co mam czynić, aby się zbawić?”
„Uwierz w Pana Jezusa – odpowiedzieli mu – a zbawisz siebie i swój dom”.
Dz 16, 30–31
Wtedy przejrzą oczy niewidomych i uszy głuchych się otworzą. Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń i język niemych wesoło wykrzyknie.
Bo trysną zdroje wód na pustyni i strumienie na stepie.
Iz 35, 5–6