- W empik go
Kiedyś jest teraz - ebook
Kiedyś jest teraz - ebook
Gdy Amelia odwiedza nieznaną babcię w podłódzkiej wsi, nie spodziewa się, jak wiele ta wizyta zmieni w jej życiu. Rodzinne tajemnice, romans sprzed wieku i cenne klejnoty to tylko część niespodzianek. Czy stojąca na życiowym zakręcie dziewczyna znajdzie w cichej, położonej wśród lasów, wsi swój dom? Czy zamknięty w sobie Patryk stanie się dla niej kimś ważnym? Czy tych dwoje przełamie obawy przed uczuciem, zwłaszcza, gdy okaże się, że łączy ich coś więcej niż sąsiedztwo? „Kiedyś jest teraz” to refleksyjna, momentami zabawna opowieść o poszukiwaniu swojego miejsca w życiu, o samotności i miłości, która pojawia się zwykle tam, gdzie nikt jej nie szuka. Autorka zaprasza nas do urokliwej, leśnej miejscowości w centralnej Polsce, gdzie czas płynie inaczej, a przeszłość splata się z teraźniejszością i przyszłością.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788397118812 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Amelia wzięła do ręki list w intensywnie zielonej kopercie, zaadresowany do niej nieznanym jej charakterem pisma na adres redakcji. Pismo było równe, proste i bardzo wyraźne. Przyglądała się przez chwilę starannym literom i uznała, że autorem jest jednak mężczyzna. Pismo było może staranne, ale pozbawione wszelkich tych ozdobników, z którymi kojarzyły jej się zawsze kobiece litery. Choć teraz nigdy nic nie wiadomo. Listy są coraz większą rzadkością, a te pisane ręcznie, to w ogóle zanikające eksponaty.
Odwróciła kopertę w poszukiwaniu nadawcy. Ze zdziwieniem przeczytała: Krystyna Krzemińska, ul. Kapryśna 9, 95-073 Ustronie, Poland. Amelia wpatrywała się w to nazwisko, jakby przypominała sobie, czy zna tę osobę albo jakby starała się zapamiętać adres. Znała to nazwisko. Adres w zasadzie też, choć mało z tamtej wizyty pamiętała. Wizyty u jej babci. Niewidzianej od lat matki jej ojca. Nigdy niewidzianego ojca. Straciła ochotę na czytanie.
Odłożyła kopertę na brzeg biurka i zajęła się przeglądaniem zrobionych dziś zdjęć, które miały zilustrować najnowszy artykuł Oskara. Była zadowolona, bo były naprawdę dobre. Uchwyciła to, co chciała pokazać. Wiedziała, że dobre zdjęcia to połowa sukcesu. Przyciągają wzrok i zachęcają do przeczytania artykułu. Dobre fotografie uzupełniają tekst i nawet jeśli czytelnik znudzi się czytaniem, to obejrzy zdjęcia. Taka rzeczywistość obrazkowa. Jej zadaniem było sprawić, żeby te obrazki przemawiały. I jej fotografie mówiły. Była dobra w tym, co robiła. Wiedziała to i pilnowała, by inni to wiedzieli i szanowali. Wybrała kilka ujęć, które zaproponuje Oskarowi.
Nie miała już w sumie nic do roboty w redakcji, więc jej myśli zaczęły uciekać do tego niespodziewanego listu. Czego może chcieć od niej matka człowieka, który ją spłodził, ale który nigdy nie chciał być jej ojcem? Tak bardzo nie chciał, że nawet nie dał jej nazwiska.
Otworzyła powoli kopertę. W środku była gładka kartka zapisana pięknym, ozdobnym pismem, choć miało się wrażenie, że ręka autora była trochę niepewna i niektóre litery jakby lekko drgały. dziewczyna zaczęła czytać.
Kochana Amelio,
pewnie dziwi Cię mój list po tylu latach. Już nawet nie pamiętam, ile ich upłynęło od naszego ostatniego spotkania.
To był dla mnie zawsze wielki ból, że nie mogłam patrzeć, jak rośnie moja wnuczka i staje się piękną i mądrą kobietą.
Zbliżam się nieuchronnie do końca życia. Bardzo nie chcę umierać, ale chyba nie da się na to nic poradzić i nie zostało mi już dużo czasu. Nie zdążę nadrobić tych straconych lat, ale może uda mi się naprawić, choć część błędów, które popełniłam ja i mój syn. Nie zmienimy tego, że nie było nas w Twoim życiu, ale chciałabym się z Tobą spotkać, zanim umrę, opowiedzieć o naszej rodzinie, choć może nie uważasz mnie za swoją rodzinę. Chcę Ci przekazać to, co może być dla Ciebie ważne, bo na tym co było, często można budować przyszłość.
Wiem, że moja prośba może Ci się wydać spóźniona albo nawet niestosowna. Może uznasz, że nic nas nie łączy i nie mam prawa Cię o nic prosić. Ale mimo to proszę: spełnij prośbę słabej, samotnej kobiety u kresu życia.
Twoja babcia, Krystyna
Amelia patrzyła na kartkę. Prośba rzeczywiście była dziwna.
Przypomniało jej się o wnuczce? Miłość w niej się nagle obudziła? Też coś – prychnęła. A może szuka opiekunki, bo jest stara, chora i samotna? Na litość mnie bierze? A przez te wszystkie lata ani znaku życia. Ani ona, ani ten jej synalek.
Amelia nie była nawet zła. Była zdziwiona i zaskoczona. Zapomniała zupełnie o mieszkającej gdzieś w dziurze pod Łodzią babce.
Przez lata jej nie obchodziłam, a teraz ona ma obchodzić mnie? – myślała.
Wzruszyła ramionami. Włożyła list do torby od laptopa. Zabrała komputer i wyszła. Musiała się przebrać, żeby jakoś wyglądać na dzisiejszej kolacji z Oskarem. Uśmiechnęła się. Ich związek nabierał rozpędu i nawet zaczęło jej się to podobać. Znała Oskara od roku i mimo że początkowo uznała go za zadufanego w sobie podrywacza, było im ze sobą coraz lepiej. Oskar był zdolnym korespondentem renomowanej angielskiej gazety, z pochodzenia Polakiem, który mieszkał w Madrycie od kilku lat. A właściwie pomieszkiwał, bo krążył między Madrytem i Londynem, z przystankami w kilku europejskich miastach, gdzie robił reportaże.
Poznali się na jakiejś nudnej konferencji, podczas której czatowali na polityków. On, bo chciał umówić się na wywiad z posłem, który skutecznie unikał dziennikarzy, a ona, bo chciała kilku z nich zrobić dobre zdjęcia dla agencji prasowej. Szybko nawiązali kontakt, a Oskar mówił trochę po polsku i rozczulił ją próbami mówienia w tym języku.
Na początku nie chciała z nim pracować, bo uznała, że praca to praca, a miłość to miłość i lepiej tego nie łączyć. Ale jakoś im szło i zaczynali nawet snuć plany na przyszłość. Prywatne, oczywiście, choć nie obeszło się bez kłótni o wspólne mieszkanie, a Oskar się obraził, że chłodno potraktowała propozycję przeprowadzki do niego.
Wieczorem, gdy kładła się spać w swoim mieszkaniu, jej myśli wróciły do Polski i do czasów dzieciństwa. Musiała mieć z osiem lat, gdy widziała tę babcię. Zadbana, elegancka blondynka budziła w niej jakąś nieokreśloną obawę, mimo że zawsze była odważnym dzieckiem. Słabo pamiętała tę wizytę. Przypominała sobie tylko, że mama bardzo się wtedy pokłóciła z babcią. Od tej pory Amelia jej nie widziała.
I niech tak zostanie – pomyślała, zasypiając.ROZDZIAŁ 2
Pół roku później
Pakowała się. Kończyła wszystkie swoje sprawy w Madrycie. Na biurku leżał bilet na samolot do Polski. Podjęła już decyzję i nie zamierzała jej zmieniać, mimo że w redakcji starano się ją do tego przekonać, kusząc nawet wyższą pensją. Nie wiedzieli, że po tym, co zrobił jej Oskar, nie mogła już żyć w tym mieście, pracować w tej samej redakcji, siedzieć na kolegiach w tej samej sali, a nawet chodzić po tych samych ulicach, co on.
Zamieszkałam z nim przecież, do cholery – wyrzucała sobie. Zależało mu, więc się wprowadziła, choć może wolałaby jeszcze trochę poczekać. Amelia nigdy nie była zbyt szybka w sprawach uczuć, a związki zawsze traktowała poważnie. Nie szła z byle kim do łóżka i mieszkać też nie zamierzała z byle kim, więc chciała mieć pewność. Ale jemu tak zależało i tak się cieszył, gdy wprowadziła się do niego dwa miesiące temu. A teraz? Klasyka. Wyświechtany banał. Wystarczyło wrócić dzień wcześniej ze zdjęć w Grenadzie, by zastać ich w łóżku. Dosłownie. Jakaś blond piękność z wielkimi cyckami. Wulgarna i seksowna. W ich wspólnym od dwóch miesięcy łóżku. A podobno nie lubił takich kobiet.
Amelia była tak zaskoczona, że nie wiedziała, co zrobić. Odwróciła się więc i bez słowa wyszła. Siedziała w pobliskiej kawiarni, nie mogąc uwierzyć w to, co zobaczyła. A później wynajęła pokój w hotelu na drugim końcu miasta.
Teraz się pakowała. Wiedziała, że Oskar siedzi w redakcji, więc przyszła zabrać swoje rzeczy. Obiecała sobie, że będzie trzymać fason, ale nie dała rady. Łzy same płynęły po twarzy. Patrzyła na to wspólne mieszkanie, w którym odciskała coraz więcej swoich śladów, i myślała o wszystkich planach, które snuli. Myślała o przyszłym życiu i karierze, którą jej przy okazji złamał. Owszem, poradzi sobie, ma fach, zna języki, wszędzie może znaleźć pracę równie dobrą jak ta. Ale tu powoli budowała swój dom. Przez duże de. O dziwo, była szczęśliwa, choć była kilka tysięcy kilometrów od Polski. Chciała wrócić, pewnie, że chciała. Kiedyś. A więc kiedyś jest teraz – westchnęła i zamknęła drzwi. Włożyła klucz do koperty i wrzuciła do skrzynki pocztowej.
Amelia nie miała żadnego planu. To wszystko stało się tak nagle i tak szybko podjęła decyzję o wyjeździe, że nie zdążyła się zastanowić. Później, gdy o tym myślała, stwierdziła, że zachowała się trochę histerycznie. Reakcja godna temperamentu Hiszpanów, wśród których żyła kilka lat. Może gdyby wzięła głębszy oddech, wyjechała na kilka dni, pomyślała… Ale wtedy chciała tylko do Polski. Siedziała więc w samolocie. Bez planu na przyszłość, bez celu. I ze złamanym sercem. Miała wylądować w Gdańsku, więc zamierzała odwiedzić mamę, posiedzieć może trochę u niej, a później będzie musiała wynająć jakieś mieszkanie i znaleźć pracę.
Matka przyjęła ją niezwykle ciepło, a nawet wylewnie, i Amelia się zastanawiała, czy rzeczywiście stała się taka otwarta, czy to zawodowa uprzejmość. Może jako szefowa salonu sukien ślubnych, który podarował jej nowy mąż, wyrażała wobec wszystkich wręcz służbową radość? Amelia była w zbyt kiepskim nastroju, by się nad tym pochylać dłużej. Mama nie zadawała dużo pytań, gdy się zorientowała, że córka nie ma ochoty opowiadać, dlaczego tak nagle postanowiła wrócić do Polski. Od kilku lat widywały się rzadko i w ich relacje wkradło się chyba trochę niezręczności.
– Co teraz zamierzasz, córeczko? – spytała, gdy siedziały wieczorem po kolacji, a Marek, jej ojczym, który od razu, gdy się poznali, poprosił, by mówić mu po imieniu, dyplomatycznie wyszedł, by mogły swobodnie porozmawiać.
– Nie wiem, zatrzymam się u was kilka dni, jeśli pozwolisz. A później coś znajdę i poszukam pracy. A jak mi się nie uda, to będziesz mnie polecać swoim klientkom i będę robić zdjęcia na ślubach.
– A wiesz, Amelko, że to całkiem dobry pomysł. To może być dochodowy interes. Bo ładne te zdjęcia robisz. Oglądam czasem.
Amelia popatrzyła na mamę nieco zdziwiona. Nie wyczuła ironii. Bo przecież nie zamierzała robić zdjęć na ślubach, rozmieniać się na drobne i pstrykać ustawione fotki. Ona była fotoreporterką. Fotograficzką z dyplomem. Artystką. Do tego musiałaby patrzeć na te szczęśliwe, wpatrzone w swoich mężów naiwniaczki. Aż ją mdliło na samą myśl. Ale nie chciało jej się tego tłumaczyć mamie, kiwnęła więc tylko głową. Widać obudzony niedawno instynkt przedsiębiorczyni kazał jej szukać wszędzie okazji do dobrego biznesu.
Poszła do pokoju, który pani Witkowska, teraz już Michalczyk, oddała do jej dyspozycji, mieszczącego się na piętrze okazałego, jak na gust Amelii nieco zbyt okazałego, domu. Pokój był wygodny, musiała przyznać. Zachęcające szerokie łóżko, duży telewizor, niewielka brązowa kanapa i dwa fotele oraz gustowna toaletka z lusterkiem pozwalały na całkiem wygodne mieszkanie. Do tego miała łazienkę tylko do swojej dyspozycji, bo mama z Markiem korzystali z tej przy swojej sypialni. Na piętrze były jeszcze trzy pokoje, a na parterze, oprócz dużego salonu z jadalnią i kuchnią, dodatkowo gabinet i spory taras. Marek był właścicielem firmy budowlanej i po tym domu było widać, że mu się powiodło. Amelii to jakoś specjalnie nie imponowało, ale potrafiła docenić, że osiągnął sukces, a zaczynał od remontowania mieszkań. Umiał wykorzystać czas, koniunkturę, był pracowity, ale może miał jakieś inne sposoby, które uczciwemu człowiekowi mogłyby się nie spodobać? Tego Amelia nie wiedziała. Ale ponieważ nie było powodu, żeby cokolwiek mu zarzucić, więc nie zarzucała. A mama była chyba wreszcie szczęśliwa.
Oskar dzwonił codziennie. Amelia nie odbierała tych telefonów i za każdym razem obiecywała sobie, że zablokuje jego numer, ale z jakiegoś powodu wciąż tego nie robiła. A przecież była pewna, że zamknęła tamten rozdział życia. Może chciała sprawdzić, po ilu dniach mu się znudzi? Pisał też esemesy z przeprosinami, prośbami o wybaczenie i deklaracjami miłości, niektóre nawet po polsku ze śmiesznymi błędami, zwłaszcza ortograficznymi. O polskiej ortografii Oskar nie miał pojęcia. Podobnie jak o miłości. Na początku czytała te wiadomości, później kasowała je bez zaglądania.
Dni mijały powoli i wiosnę czuć było coraz bardziej. Zaraz nad morzem zaczną pojawiać się turyści i ciszę, która panowała teraz, diabli wezmą. Dziewczyna pomyślała, że wykorzysta ten spokój i zrobi trochę zdjęć. Może gdzieś sprzeda jakieś ładne nadmorskie widoczki? A jak nie, to zrobi sobie przyjemność. Pojechała więc do Sopotu, żeby połazić po plaży. Popstrykała trochę, ale szybko ją to znudziło. Po raz kolejny się okazało, że żeby zdjęcie wyszło dobre, trzeba w nie włożyć serce.
Teraz to mogę najwyżej pokazywać brudne podwórka i rynsztoki. To wyjdzie mi na pewno kapitalnie – pomyślała, przeglądając zrobione fotki.
Chodząc po plaży, nie umiała rozkoszować się pięknem wokół, tylko wciąż myślała, jak mogła być taka głupia. Jak on mógł jej to zrobić i jak mogła niczego nie zauważyć? Była przecież pewna, że to nie był jego pierwszy wyskok. A nawet jeśli, to na pewno nie ostatni. Co to w ogóle było? Miłość? A może potrzebował dobrej, dyspozycyjnej i swojej własnej fotoreporterki? I wyjściowej partnerki. Wiedziała, że podoba się mężczyznom. Wysoka, z ciemnorudymi długimi włosami i zielonymi oczami przyciągała wzrok. Oskar też to wiedział. Lubił, gdy mu zazdrościli. Chełpił się tym. Dlaczego wcześniej tego nie widziała? Przypomniała sobie kilka scen zazdrości, które jej zrobił o niewinne flirty podczas imprez czy w pracy. Święty się znalazł!
Poradzę sobie – przekonywała samą siebie. Po co mi taki facet? Mamy dwudziesty pierwszy wiek! Czasem czuła tylko mocniejsze ukłucie w sercu, gdy pomyślała, że zbliża się do trzydziestki i powoli chciałaby już myśleć o tym, co najważniejsze w życiu: małżeństwo, rodzina, dzieci, dom przez duże de. Bo zaraz może być za późno. Ale miała pecha. Przyciągała dwa typy mężczyzn: fajtłapów jak ten Paweł, który łaził za nią jeszcze w Polsce, i drani. Jak Oskar. Nie wiedziała, czy było z nią coś nie tak. Postanowiła przez jakiś czas nie zaprzątać sobie tym głowy.
Gdy wyjmowała laptop, żeby zgrać zdjęcia z aparatu – choć była przekonana, że na nic jej się nie przydadzą – z torby wypadł list w jaskrawozielonej kopercie. Zastanowiła się, o co była ta kłótnia mamy z babcią. Tylko to pamiętała. Postanowiła się dowiedzieć.
– Mamo, pamiętasz babcię Krysię? – spytała, gdy kończyli kolację.
Matka niemal zakrztusiła się herbatą.
– Babcię Krysię? – spytała, unosząc wysoko wypielęgnowane brwi. – Jaką Krysię?
Amelia spojrzała na nią zdziwiona.
– Jak to jaką? Jego matkę. Ojca. Pamiętam, że byłyśmy u niej…
Barbara spojrzała szybko na swojego męża. Marek był całkowicie pochłonięty sałatką. Amelia zauważyła, że z reguły nie wtrącał się do ich rozmów, jakby z góry przyjął, że wszystko, co mówią do siebie matka i córka, jego nie dotyczy. Dziewczyna nie wiedziała, czy taki przybrał styl w kontaktach z – jakby nie było – pasierbicą, by nie powodować konfliktów, czy to wyraz lekceważenia. A może to mama go o to prosiła? Amelia nie odnosiła się do niego wrogo ani z niechęcią. Już przed ich ślubem wydał jej się porządnym facetem. O ile tacy istnieją. Może wśród jego pokolenia tacy jeszcze są? Uważała, że mama zasługiwała na trochę szczęścia. Nie była jeszcze przecież stara i była wciąż całkiem atrakcyjna.
Marek pocałował żonę lekko we włosy i powiedział, że na chwilę wychodzi.
– On nie chciał być twoim ojcem – powiedziała twardo.
– Wiem, mamo. Nie chodzi mi o niego, ale o nią. Jak tam byłyśmy, to strasznie się o coś kłóciłyście. Dobrze pamiętam?
Basia miała niezbyt zadowoloną minę. Pewnie nie miała ochoty wspominać trudnej przeszłości.
– Skąd ci przyszła do głowy ta stara wiedźma? – spytała ze złością.
– Wiedźma? – Amelia była trochę zaskoczona takim określeniem. Pomyślała, że w liście nie brzmiała jak wiedźma. Już miała powiedzieć, że babcia do niej napisała, ale coś ją powstrzymało.
– Dlaczego wiedźma?
– Bo chciała mi cię zabrać. – Twarz matki wykrzywiła wściekłość. – Wiedźma uznała, że jak ma pieniądze, to może cię kupić.
– Jak to kupić? – zdziwiła się Amelia.
– Kiedy byłaś mała, to nie wiodło nam się zbyt dobrze. Starałam się, żebyś tego nie odczuwała. Zresztą babcia i dziadek pomagali, ale lekko nie było. Znalazła nas jakoś i zaprosiła. Wiedziałam, że on pochodził z bogatej rodziny. Pojechałam, bo, nie powiem, liczyłam na jakieś wsparcie. Dla ciebie oczywiście – podkreśliła. – Mogła zapewnić ci jakąś przyszłość, założyć lokatę, coś podarować, ale ona chciała, żebym cię u niej zostawiła. Że niby zapewniłaby ci warunki, zadbała o przyszłość i tak dalej. – Rozłożyła ręce.
– I co? – spytała Amelia, bo nic z tego nie pamiętała. Mama nigdy też o tym nie wspominała, choć o ojcu i jego rodzinie w ogóle się w domu nie mówiło.
– Pokłóciłyśmy się – szepnęła. – Powiedziałam jej parę przykrych słów… – Basia jakby się zawahała, czy powiedzieć, co to były za słowa. – Powiedziałam, co sądzę o niej i jej synalku – dodała tylko i zamilkła.
Amelia była wstrząśnięta.
– Chciała, żebyś się zrzekła praw do mnie? – spytała zdziwiona.
– Tak by się to skończyło. Proponowała, żebyśmy zamieszkały u niej, pewnie po to, żeby mogła cię nastawić przeciwko mnie.
– A on tam był? – spytała Amelia. O ojcu najczęściej mówiła „on”. Nigdy nie uważała go zresztą za ojca i właściwie nie mówiła o nim w ogóle.
– Nie, jego nie było. Czemu ci się, córciu, przypomniała ta wiedźma? – spytała żałośnie matka, jakby chciała uciąć temat.
I rzeczywiście Amelia uznała, że lepiej tego nie ciągnąć. Po co robić przykrość mamie?
Ale babcia próbowała nawiązać kontakt, więc może coś ją jednak z nami łączyło? Może nie wyparła się nas tak całkiem? Może naprawdę chce coś naprawić? – myślała.
– A nic, ktoś wołał jakąś Krystynę na plaży i tak mi się skojarzyło – powiedziała Amelia, machając ręką.ROZDZIAŁ 3
Wiosna przebijała się w tym roku wyjątkowo powoli. Dni ze słońcem można było policzyć na palcach jednej ręki. A nawet jak już to słońce się pokazało, nie zdołało ogrzać zziębniętej ziemi. Pierwsze roślinki, które nieśmiało wysunęły główki w cieplejsze dni, marzły albo kuliły się w sobie, zamiast wybuchać zielenią. Wszystko było jeszcze szare, uśpione, zimne.
– Pani Krysiu, mogę? – spytał młody człowiek, zaglądając przez uchylone okno. Rano pierwszy raz od wielu dni słońce świeciło mocno, ale teraz znów padało i czuć było przejmujący chłód. Nie powinna otwierać okna – pomyślał. Trochę na to jeszcze za zimno.
– Wejdź, chłopcze. – Z wewnątrz domu słychać było dźwięczny, choć dość słaby głos.
– Pani Krysiu, nie za zimno trochę na to wietrzenie? – spytał z lekką przyganą, patrząc uważnie na bladą, wymęczoną twarz.
– Zamknij, Paciu, zamknij. Trochę chciałam przewietrzyć i zapomniałam – powiedziała zgodnie pani Krysia.
„Chłopiec” zamknął okno, wytarł starannie buty w wiklinową wycieraczkę i wszedł do wielkiej kuchni, w której przy piecu siedziała pani Krysia, próbując rozpalić ogień. Miała na sobie nieodłączną długą czarną spódnicę i gruby fioletowy sweter, w którym jej siwe włosy wyglądały na jeszcze bielsze, niż były w rzeczywistości. Na stole leżał otwarty opasły zeszyt, w którym prowadziła swój dziennik. Co jakiś czas kazała mu kupować kolejny i zawsze prosiła, by był gruby.
– Zgasło?
– Ano, chyba tak – powiedziała pani Krysia. – Nie dopilnowałam, zapomniałam – dodała bezradnie.
Uśmiechnął się tylko lekko.
– Zdarza się. Pomóc?
Starsza pani zaprzeczyła.
– Dzwoniła? – spytała, patrząc na niego z nadzieją w oczach.
Chłopak pokręcił tylko głową, podchodząc do pieca i sprawdzając, czy rzeczywiście nie musi pomagać. Ale ogień już płonął i za chwilę po domu rozniesie się miłe ciepło. Starsza pani westchnęła.
– Nic nie poradzę, pani Krysiu. Dzwoniłem do tej redakcji, ale wyjechała i nie chcą nic powiedzieć. Kazali napisać mail, ale nie ma odpowiedzi. Z takim samym skutkiem szukałem w mediach społecznościowych. Jakby się pod ziemię zapadła. Nic nie poradzę. – Rozłożył ręce. – Ale będę próbować – dodał, bo widział, że kobieta jakby skurczyła się w sobie i zrobiła się jeszcze smutniejsza.
– Nie przyjedzie, prawda?
– Nie wiem, naprawdę. Robię, co mogę.
Ponownie na nią popatrzył. Wydawało mu się, że wygląda gorzej niż wczoraj.
– Jak się pani dziś czuje? – powiedział, stawiając na stole dużą czarną torbę.
– Dobrze, synku, dobrze. Tylko trochę słabo mi się robi czasem. Tchu ciężko złapać – powiedziała. – Jakby przyjechała, to zrobiłoby mi się lepiej – dodała.
Młody człowiek mocno wątpił w leczniczą moc jakiejkolwiek wizyty, może poza lekarską, ale ludzki umysł to niezbadana wciąż tajemnica i różne cuda już widział. Zresztą lekarze niewiele mogli już pomóc jego sąsiadce.
– Potrzebuje pani czegoś? – spytał, wyjmując aparat do mierzenia ciśnienia.
– Dziękuję, synku, mam wszystko. Nie zjadłam jeszcze tej pysznej zupy, którą mi wczoraj przyniosłeś. Chleb też jeszcze jest. I mleko.
Starsza pani niedawno zaczęła mówić do niego „synku”. Było to nawet miłe, choć nieco krępujące, ale nie zamierzał ani jej pouczać, ani oponować. Zbliżała się do kresu. Nic nie dało się na to poradzić, więc niech sobie mówi, jak chce. Nawet to „Paciu” przełykał, choć nie znosił, jak ktoś tak się do niego zwracał. Ciśnienie było za wysokie. Westchnął, wyjmując stetoskop.
– Po co to wszystko, synku? – powiedziała, patrząc na stetoskop i lekarstwo, które wyjmował.
– Serce trzeba wzmocnić, pani Krysiu. Sił będzie więcej – tłumaczył cierpliwie.
Zawsze, gdy ją badał i podawał leki, zadawała to samo pytanie, a on za każdym razem odpowiadał podobnie. Ale dziś pierwszy raz stwierdził, że trzeba będzie zorganizować jakąś stałą opiekę – pielęgniarkę albo opiekunkę – choć na kilka godzin dziennie. Cały dzień nie może tu siedzieć, a pani Krysia nie powinna zbyt długo zostawać sama.
Po raz kolejny pomyślał, że starość i samotność to najgorsze możliwe połączenie. Miała pieniądze, dom, była wykształcona i pewnie kiedyś piękna. A dziś stara, chora i przeraźliwie samotna. I na co to wszystko? Pewnie, że robił, co mógł. Przychodził codziennie, leczył ją całkiem bezinteresownie, choć przecież stać by ją było na lekarzy i nawet na luksusowy ośrodek opieki, o którym w ogóle nie chciała słyszeć – gdy o tym kiedyś wspomniał, wyrzuciła go z domu, za co później wylewnie przeprosiła. Ale był przecież dla niej obcy, był tylko sąsiadem, który z sympatii i poczucia lekarskiego obowiązku niósł jej pomoc.
Znów przypomniał sobie o tej zadowolonej z siebie, pięknej dziewczynie pozbawionej serca, której nie stać było na to, żeby odwiedzić starą kobietę u kresu życia, potrzebującą tylko jej. Której nie stać było na to, żeby chociaż zadzwonić i o cokolwiek spytać.
– Patrysiu, pamiętaj, jakby kiedyś tu przyjechała, jest dla niej list. Dopilnuj, żeby dostała. Pamiętaj – mówiła starsza pani. – Chcę, żeby zrozumiała, chcę, żeby wybaczyła.
Zaczęło jej brakować tchu z emocji.
– Pani Krysiu, niech się pani nie denerwuje, bo serce będzie boleć. Będę pamiętał o liście i o wszystkim.
– Myślisz, że dobrze zrobiłam, że jej to wszystko napisałam?
Mówiła to już któryś raz i czasem miał wrażenie, że po prostu nie pamiętała, że pytała go już wcześniej. Ale nie – umysł miała ostry, czas go nie dosięgał. Widać nie była pewna, czy to, co napisała, nie zburzy spokoju tej dziewczynie bez serca. Ona martwiła się nawet tym, a tamta nie pomyśli o starej, samotnej kobiecie, która kiedyś zrobiła błąd i teraz rozpaczliwie próbuje go naprawić.
– Rozmawialiśmy, pani Krysiu. Może nie zawsze trzeba w życiu wszystko wiedzieć…
– Ale chcę, żeby zrozumiała i żeby mi wybaczyła.
– Czasem wystarczy tylko poprosić o wybaczenie, nic więcej nie potrzeba… – powiedział i zastanowił się, czy ma na myśli panią Krysię i dziewczynę bez serca, czy siebie i Monikę.
Rozumiał starszą panią. Też już wiedział, czym jest samotność, bo choć rodzice, brat i siostra mieszkali niedaleko, to gdy wracał tu, był przeraźliwie samotny. Mimo że miał Wiki. Może dlatego tak chętnie i z takim zapałem zajął się panią Krysią?
Westchnął. Wieczorem pomyśli o jakiejś opiekunce. Teraz musi się przespać.
– Zajrzę po południu, pani Krysiu – powiedział, wychodząc.
Szesnaście godzin dyżuru to chyba trochę za dużo. Może jednak trzeba zmienić tę pracę? – pomyślał, wyciągając pościel. Ale czy gdzieś będzie inaczej?
1 sierpnia 1962 r.
Wiem już, że nie będę szczęśliwa. Robiłam wiele, by tak się nie stało. Starałam się ze wszystkich sił pokochać tego przystojnego, pięknie uśmiechającego się człowieka. Ale czy można pokochać kogoś pozbawionego serca? Czy można sobie nakazać, że od jutra wyrzuca się kochanego całą duszą człowieka i oddaje się tę duszę innemu? Nie można. Można tylko część siebie oddać, sprzedać, wyrzec się.
Czym jest szczęście w życiu człowieka? Czy naprawdę czymś najważniejszym? Niezbędnym do życia? Można mieć poczucie spełnionego obowiązku, kochać innych, dawać z siebie tyle, ile się da – tak też można czuć się szczęśliwym. Nie będę szczęśliwa w tym sensie, w jakim mogłabym być z Karolem. Ale zrobię wszystko, by przeżyć dobrze życie. To był mój wybór i zawsze muszę o tym pamiętać.
Mój mąż nie jest takim złym człowiekiem, choć robi złe rzeczy. Może musi, może chce, może tak mu się układa. Nie znam go chyba tak naprawdę, więc jak mogę ocenić? Przy mnie jest miły, układny, grzeczny, bardzo się stara, ale i tak jest bardzo zimny. Nawet w tych chwilach, gdy jesteśmy ze sobą jak mąż i żona wydaje mi się taki nieczuły. Może nie powinnam tego wszystkiego pisać, bo gdyby tak kiedyś znalazł ten mój dziennik, to miałabym duże kłopoty, ale dzięki temu mogę sobie wszystko układać i dawać sobie radę każdego dnia. Chowam go dobrze i pilnuję tego. Skrytki, które zrobił mi kiedyś Karol, tak bardzo się przydają. Jan szanuje na szczęście moje przywiązanie do drobnych rzeczy – rodowego biurka, zabytkowego krzesła i mojej toaletki z lustrem, choć pewnie uważa je za burżuazyjne zabawki. Sam w końcu też lubi kilka burżuazyjnych przeżytków, oczywiście, gdy nie widzą tego jego nowi postępowi koledzy od równości proletariatu.
Jestem dobrą żoną i taką będę. Jestem dla niego miła, staram się być zgodna, pięknie wyglądam i zachowuję się jak trzeba. Jestem i będę mu wierna. Mam nadzieję, że urodzę dzieci, które wychowam na dobrych Polaków. Tak jak ja rozumiem dobrego Polaka.
Przyjmuję jego gości, choć nie zawsze wiedzą, do czego służy widelec. Uśmiecham się do nich i podaję im własnoręcznie przyrządzone jedzenie. Znoszę bezwstydne spojrzenia, gdy wypiją zbyt dużo, a nawet i bez tego. Na szczęście Jan ma zbyt dobrą pozycję, by któryś ośmielił się mi uchybić w czymkolwiek, choć przecież sama ich obecność w tym domu z wielką historią jest uchybieniem. Przodkowie, których portrety pochowane są na strychu, razem ze świętymi obrazami i krzyżami, o które dbam i które często odkurzam, przewracają się chyba w grobach.
Moja rodzina jest bezpieczna, to najważniejsze. Mogą w spokoju żyć w naszym rodzinnym domu, choć muszą ciężko na to życie zapracować. Mam ich przy sobie i zrobię wszystko, żeby im niczego nie zabrakło. To będzie mój życiowy cel. Chcę o nich dbać. Chcę dać życie mym dzieciom i dla nich żyć. Będę się modlić, by wytrwać. Oby Karol kiedyś mi wybaczył…ROZDZIAŁ 5
Amelia wynajęła pokój w hoteliku w Zgierzu. Nic specjalnego, ale też nie szukała niczego niezwykłego. Chciała mieć miejsce do spania, żeby dotrwać jakoś do jutra. Siedziała wieczorem w pokoju i zastanawiała się, czy zadzwonić do matki. W sumie powinna, ale pamiętała przecież jej reakcję, więc może tylko zburzy jej spokój, a i tak nic to nie da. Myślała też, jak ta dzisiejsza wiadomość wpłynie na jej własne życie. Czy w ogóle wpłynie? Czy fakt, że babcia, z którą chciała porozmawiać i która chciała jej coś wytłumaczyć, umarła, coś zmienia? Po prostu nic nie powie. Amelia żyła przez tyle lat w błogiej niewiedzy i była szczęśliwa, będzie więc żyć dalej. Tyle że wtedy nie wiedziała, że ona ma coś do powiedzenia wnuczce. No i ten dziwny sąsiad, który nazwał babcię dobrym człowiekiem i który tak się stara, by miała godny pogrzeb. Nie umiała się zdecydować. No, ale zostanie tu kilka dni, więc jakoś trzeba to uzasadnić. Wybrała numer.
– Cześć, mamo.
– Co słychać, córciu? Wracasz dziś? – spytała, jak się Amelii zdawało, z lekkim niepokojem w głosie.
– Nie, zostanę tu kilka dni – powiedziała ostrożnie Amelia. Wciąż nie zdecydowała, ile jej powie.
– Ta praca to coś ciekawego? Bo jakoś dziwnie brzmisz… – zaniepokoiła się mama.
– Nie, nic ciekawego. Ale muszę tu zostać z innego powodu.
W telefonie zapadła cisza. Matka czekała.
– Pojechałam do Ustronia… – zaczęła Amelia.
– Ama, po co? – Basia wiedziała, że córka nie lubi, jak mówi się do niej „Ama”. Mówiła tak, gdy była na nią zła.
– Pomyślałam, że zobaczę. Rozmawiałyśmy i… – urwała. – Chciałam zobaczyć – dodała tylko, rezygnując z obszerniejszego tłumaczenia.
– Po co ci ta stara wiedźma? Namiesza ci tylko w głowie. – Głos Barbary był pełen złości.
– Mamo, ona nie żyje.
Matka była chyba zaskoczona, bo milczała. Nie trwało to jednak długo.
– I bardzo dobrze. Wreszcie nie będzie się wtrącać w nasze życie.
– Jak to wreszcie?
– No wreszcie – tłumaczyła Barbara. – Nie będę sobie musiała tego przypominać. I w ogóle.
Amelia pomyślała, że mama brzmi dziwnie. Jakoś tak fałszywie. Gdyby rozmawiała z nią twarzą w twarz, może by odkryła, o co chodzi, ale przez telefon było trudniej.
– Dowiedziałam się też, że on umarł pięć lat temu.
Amelia była pewna, że jej rozmówczyni świetnie wie, kogo ma na myśli.
W telefonie znów zapadła cisza.
– Mamo? – Amelia sprawdziła, czy nie zerwało połączenia.
– Po co tam zostajesz? – spytała Barbara, zupełnie nie komentując informacji o śmierci ojca. Amelia ją poniekąd rozumiała. W końcu nie spotkało ją nic dobrego od tego człowieka.
– Bo muszę zorganizować jej pogrzeb. Zmarła dwa tygodnie temu. Tak chciała.
– Czyli jak?
– No… żebym wyprawiła jej pogrzeb.
– A skąd wiedziała, że tam się pojawisz?
Robiło się niezbyt dobrze. Mama zaczynała myśleć i kojarzyć.
– Podobno prosiła, że jeśli się pojawię, to mam ją pochować, a jeśli nie, to sąsiad.
– To niech uznają, że się nie pojawiłaś. Amelko, po co ci to? Po co masz się zatruwać tym wszystkim? Jesteś młoda, masz życie przed sobą. Po co grzebać w przeszłości? – Matka niemal ją prosiła.
Teraz to Amelia nie rozumiała. Jakie grzebać? W jakiej przeszłości?
– Mamo, chcę tylko być na pogrzebie. Nic więcej.
– Zrobisz, jak będziesz chciała, ale posłuchaj rady matki: uciekaj stamtąd, bo to była stara wiedźma.
Gdy się rozłączyły, Amelia pomyślała, że mama zachowywała się dziwnie. Histerycznie. Mogła zrozumieć, że ma żal do babki, a nawet, że wspominanie tej przeszłości jest bolesne, ale co jej może zrobić babcia Krzemińska zza grobu? I dlaczego ma nie grzebać w przeszłości?
Patryk przyjechał do hotelu tuż przed dziesiątą. Powiedział, że to niedaleko i mogą iść pieszo. Aż tak blisko jednak nie było i Amelia była zła, że nie wzięła samochodu. Przez drogę niemal nie rozmawiali, choć z twarzy Patryka zniknęła wczorajsza wrogość. Amelia miała wrażenie, że widzi na niej raczej zmęczenie.
– Trudna noc w pracy? – spytała ostrożnie, z grzeczności, bo przecież nic o nim nie wiedziała. Także o jego pracy. Może jest na przykład grabarzem. Grabarzem? W nocy?
– Raczej tak – odpowiedział oględnie. – W sumie jak zwykle – dodał.
Popatrzyła na niego dziwnie. Nie wie, czy było ciężko, czy jak zwykle?
– Czym się zajmujesz? Jeśli można… – Popatrzył tak dziwnie, że aż urwała.
– Jestem… – zawahał się, aż Amelia spojrzała zdziwiona. Nie wie, gdzie pracuje?
Patryk się uśmiechnął, jakby mówił dobry żart.
– …piekarzem.
Amelia popatrzyła na niego ponownie. Coś było nie tak z tym człowiekiem. Był jakiś zdenerwowany, spięty. I w ogóle dziwny.