Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

KIEDYŚ O TYM OPOWIEM - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 lipca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

KIEDYŚ O TYM OPOWIEM - ebook

Historia opowiada o młodym małżeństwie, którego całe dotychczasowe życie opierało się na planie. W ich pracoholicznym świecie nie było miejsca na spontaniczność. Nawet krótki wypad ze znajomymi był obmyślany z dość dużym wyprzedzeniem. Wszystko zmieniło się 9 września 2018 roku. Życie postanowiło dobitnie uświadomić im, że mimo idealnie ułożonego harmonogramu zawsze istnieje cząstka niezależna od nich. Od tego czasu zaczęli zupełnie inaczej postrzegać świat. Wiele ważnych do tej pory spraw zeszło na drugi plan. Inne zaś stały się całkowicie nieważne. 1390 dni - tyle zajęła im walka o to, co stało się w ich życiu najważniejsze, a chwilami wydawało się być tak bardzo nieosiągalne…

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397173408
Rozmiar pliku: 947 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

14 lipca 2018 roku, sobota. Ten dzień pamiętam jak dziś. Nasz ślub. Ja w bajkowej, lekko brzoskwiniowej sukni z trenem. W ręku wymarzony bukiet ze słoneczników. Na twarzy subtelny makijaż w odcieniach brązu, podkreślający moją urodę rudzielca. On w bordowym garniturze z idealnie przystrzyżoną brodą. Zestresowany jak nigdy. Z poważną miną i śmiejącymi się oczami. Życie wydawało się wtedy takie piękne i beztroskie. Dziś, gdy wracam myślami do tego dnia, znów pojawia się uśmiech na mojej twarzy. Ale nie zawsze tak było…

Z Grzegorzem poznaliśmy się jeszcze za czasów szkolnych. Byliśmy nastolatkami. Ja zaczynałam drugą klasę gimnazjum, a on pierwszą. Nasi wychowawcy bardzo często organizowali wspólne wycieczki, dzięki czemu nasza znajomość mogła się rozwinąć. Należałam raczej do grupy wzorowych uczniów. Chętnie udzielałam się w różnych szkolnych akcjach, uczęszczałam na spotkania poetyckie, pomagałam w organizacji przedstawień. Grzegorz też był „ambitny”. Równie chętnie brał udział w… bójkach i wagarach. Często gościł na dywaniku u dyrektora, co dla mnie było zupełnie obcym doświadczeniem. Patrząc realnie – związek między nami? To się nie mogło udać. Ale nie bez powodu mówią, że przeciwieństwa się przyciągają. Ostatecznie po kilku spotkaniach w parku, setkach wymienionych wiadomości i paru niewinnych pocałunkach zostaliśmy parą.

Gdy braliśmy ślub, staż naszego związku wynosił prawie siedem lat. Myślę, że to sporo. Niektórzy żartują, że przecież my „jesteśmy ze sobą od zawsze”. Zaręczyliśmy się dwa lata wcześniej. Grzegorz poprosił mnie o rękę na Kasprowym Wierchu, w naszym ukochanym Zakopanem. Pamiętam trzaskający mróz tam, na górze. Wyjeżdżając wtedy na urlop, postanowiliśmy, że będziemy nagrywać krótkie filmiki, a potem je zmontujemy i stworzymy fajną pamiątkę. Do tej pory chce mi się śmiać, kiedy wspominam tę sytuację. Grzegorz zaczepił turystę pod pretekstem zrobienia nam zdjęcia na tle gór. Bez mojej wiedzy włączył opcję nagrywania i poprosił mnie o ściągnięcie rękawiczek. Ja, mistrzyni romantyzmu, niczego się nie spodziewając, oczywiście naskoczyłam na niego z pretensjami. Nie rozumiałam, w czym akurat teraz przeszkadzają mu moje rękawiczki!? Przecież to zdjęcie na wysokości tysiąc dziewięćset osiemdziesięciu siedmiu metrów! Przy minus dwudziestu raczej logiczne, że w bikini mnie nie zobaczy. Dopiero gdy uklęknął, mój mało domyślny, zamarznięty mózg zaczął powoli ogarniać sytuację. Ale jedyne, co mu wtedy odpowiedziałam, to „Chyba sobie żartujesz?!”. Nie popisałam się tego dnia… Mimo wszystko nie zrezygnował z propozycji, jaką mi wtedy złożył. Wsunął pierścionek na siny, trzęsący się palec. I tak oto wskoczyliśmy na wyższy level.

Cudowna była reakcja turystów: krzyczeli, klaskali i życzyli szczęścia. Coś pięknego! Szczerze mówiąc, mimo dość długiego związku nie spodziewałam się zaręczyn. W żaden sposób nigdy nie próbowałam wymusić na Grzegorzu małżeństwa. Było mi dobrze tak, jak było. Ale on chciał zrobić kolejny krok. Z dumą oznajmiałam całemu światu, że jestem jego narzeczoną. To był cudowny czas. Zapowiadał wiele zmian – zmian na lepsze.

Zawsze marzyło mi się wielkie wesele. Oboje lubimy się bawić, więc co do tej kwestii byliśmy zgodni. Zorganizowanie przyjęcia na blisko sto czterdzieści osób okazało się nie lada wyzwaniem. Planowanie było wpisane w nasze życie od zawsze, więc mimo wielu spraw do załatwienia wspominam ten czas bardzo pozytywnie. Grzegorz uparł się na zespół muzyczny z dużą liczbą instrumentów, ja z kolei nie wyobrażałam sobie mszy bez pięknie przyśpiewujących nam osób. Dwa lata przygotowań do tego ważnego dnia minęły szybciej, niż się spodziewaliśmy.

W dniu ślubu czułam się spełniona jak nigdy wcześniej. Nie krępowało mnie to, że jestem w centrum zainteresowania. Gdy wchodziliśmy do kościoła, oczy wszystkich zgromadzonych skierowane były na naszą dwójkę. A ja, dumnie krocząc po czerwonym dywanie w stronę ołtarza, wiedziałam, że właśnie podejmuję jedną z najwłaściwszych decyzji w moim życiu.

„Najgorszy jest kościół, później to już z górki” – tak przed ślubem instruowali nas doświadczeni małżonkowie. I chyba mieli rację, bo wraz z końcem mszy skończył się też stres (przynajmniej u mnie). Drugą część imprezy otwierał pierwszy taniec. Czekałam na niego z niecierpliwością. Dla Grzegorza był to punkt kulminacyjny, jeśli chodzi o nerwy. Dla mnie zaś ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Krokami walca zaczęliśmy kolejny etap w życiu – nowy rozdział. Patrząc w oczy mojego świeżo upieczonego męża, czułam, że czeka mnie najlepsza przyszłość, jaką mogłam sobie wymarzyć. Poza nami nic się wtedy nie liczyło. Koniec końców dzień pełen emocji, stresu i wzruszeń minął w mgnieniu oka. Nie wiedzieć kiedy na dworze zaczęło robić się widno. Zespół zapowiedział serię ostatnich kawałków, a goście powoli zaczęli opuszczać salę. Jedyne, co z nami zostało, to zmęczenie i ból nóg.

Zaraz po weselu wróciliśmy do codziennych obowiązków. Nie mieliśmy zarezerwowanej żadnej podróży poślubnej, a najbliższy wypad ze znajomymi zaplanowany był dopiero na sierpień. Nie narzekałam w tamtym czasie na brak zajęć. Miesiąc przed ślubem przy pomocy – a raczej za namową – Grzegorza otworzyłam swój salon kosmetyczny. Do pracy nie miałam daleko, ponieważ gabinet wygospodarowaliśmy z jednego pomieszczenia mojego rodzinnego domu. Mój tata wraz z Grzegorzem stanęli na wysokości zadania, a nie było to wcale proste. Wytyczne, jakie narzucił sanepid, były przerażające. Gdy dostałam do ręki listę wymagań, przeszło mi nawet przez myśl, żeby dać sobie z tym wszystkim spokój. Mąż jednak szybko wybił mi ten pomysł z głowy. Kiedy prace dobiegły końca, salon nie tylko spełniał wymagania sanitarne, ale też wyglądał tak, jak sobie wymarzyłam.

Osoby, które posiadają własną firmę, pewnie potwierdzą, jak ważne dla biznesu są pierwsze miesiące działalności. Cały swój czas poświęcałam wtedy na marketing, reklamę oraz budowanie wizerunku. Była to dla mnie przygoda, pełna nowości i wyzwań. W dość krótkim czasie zdobyłam bazę klientek, które z chęcią zapisywały się na kolejne wizyty. Bardzo mnie to cieszyło, a jednocześnie przerażało. Zaczęłam spędzać w pracy po trzynaście godzin dziennie, sześć dni w tygodniu. Nie potrafiłam nikomu odmówić. Mimo zmęczenia satysfakcja była ogromna. Otwierając salon, miałam wątpliwości, czy uda mi się utrzymać na rynku. Nasze małe miasteczko to swego rodzaju zagłębie kosmetyczek. Obawy były tym większe, że potencjalna konkurencja była duża, a większość z nich funkcjonowała w tej branży już ładnych parę lat. Nie chciałam zawieść najbliższych, którzy bardzo mnie dopingowali i poświęcili swój czas i siły, aby to miejsce powstało. Na szczęście niepewność szybko minęła. Nabierający rozpędu biznes dodał mi wiary w siebie. Dopiero wtedy poczułam, że podjęłam dobrą decyzję. W tamtym momencie nie miałam wiele do stracenia, więc zaryzykowałam i na szczęście się udało. Kalendarz zapełniał się w zaskakującym tempie, zatem z czystym sumieniem mogłam udać się na wyczekiwany i zasłużony urlop.

Na wakacje wybraliśmy się w szóstkę. Znowu padło na Zakopane. Każdy chyba wie, że na tamtejszej trasie tworzą się kilkunastokilometrowe korki, więc postanowiliśmy wyruszyć w nocy. W przeddzień wyszłam wcześniej z pracy, aby na spokojnie dopakować ostatnie rzeczy. Poza tym byłam dogadana z moją znajomą, że spędzi ona tę noc u mnie. Zrobiłyśmy sobie babski wieczór w basenie z kieliszkiem wina. Wyjechaliśmy o trzeciej nad ranem, załadowani walizkami po sufit. Mimo że spaliśmy niewiele, humor nam dopisywał. Zapowiadał się fajny czas! Wraz z Grzegorzem doszliśmy do wniosku, że żal byłoby nie wykorzystać takiej okazji. Zabraliśmy więc nasze stroje ślubne, by uchwycić kilka kadrów na tle gór. Okazało się to genialnym pomysłem. Finalnie zdjęcia wykonane telefonem przez naszego kolegę stały się piękną pamiątką na lata.

Urlop zaczęliśmy ambitnie, krocząc na Giewont. Ta wyprawa przełamała niejedne lęki i ograniczenia każdego z nas. Nigdy wcześniej nie zdobywaliśmy takich szczytów. To Grzegorz uparł się, że tam pójdzie – z nami czy bez nas. Mimo potwornego zmęczenia, bolących nóg, setek kropli potu dotarliśmy na szczyt. Byliśmy z siebie dumni. Pogoda tego dnia zapewniła nam cudowne widoki. Nie było na niebie żadnej niepokojącej chmurki. Tak zleciał nam cały dzień. Wieczorem marzyliśmy tylko o kąpieli i odpoczynku.

Następnego dnia postanowiliśmy trochę odpocząć. Żadni z nas alpiniści, nabawiliśmy się niemałych zakwasów. Zregenerowaliśmy siły na spokojnym spacerku i basenie. Wieczorem wybraliśmy się na koncert O.S.T.R. i Agnieszki Chylińskiej na Gubałówce. Wjechaliśmy kolejką na górę, uraczyliśmy się kaszanką w ulubionej restauracji i poszliśmy się bawić. Obydwa występy bardzo nam się podobały. Głośne śpiewy i skakanie w rytm muzyki pozwoliły nam zresetować głowy i choć na chwilę zapomnieć o codzienności. W mieszkaniu zjawiliśmy się późnym wieczorem.

Kolejnym punktem do odhaczenia było Morskie Oko. A że apetyt rośnie w miarę jedzenia, zaliczyliśmy także Czarny Staw. Tu już górska aura dała nam się we znaki. Nad Czarnym Stawem postanowiliśmy urządzić sobie piknik. Nic nie zapowiadało pogorszenia pogody. W pewnym momencie zza pasma gór wyłoniła się jedna mała czarna chmurka. Z wyglądu niepozorna, okazała się burzową. Zbieraliśmy się w zawrotnym tempie, ale ulewa i tak nas dopadła – przemokliśmy do suchej nitki.

Dzień w dzień pokonywaliśmy dziesiątki kilometrów, zachwycając się przyrodą. Wieczorami regenerowaliśmy siły, grając w planszówki i pijąc drinki. Urlop minął zdecydowanie zbyt szybko, ale dla nas wszystkich był owocnym czasem. Pozyskaliśmy spory bagaż wspomnień. Przez cały pobyt towarzyszyły nam piękne krajobrazy. Tatry zachwycają mnie za każdym razem coraz bardziej. Mimo że trudno nazwać ten urlop „wypoczynkowym”, wróciliśmy naładowani nową energią.

Po powrocie rzeczywistość dała się we znaki. Spadł na nas ogrom obowiązków. Wakacje są fajne, ale nagromadzone w tym czasie zaległości – już niestety mniej. Oboje lubimy swoją pracę, każdemu z nas przynosi ona satysfakcję i z chęcią sięgamy po nową wiedzę. Postanowiliśmy jednak mniej pracować, a więcej czasu spędzać wspólnie. Doszliśmy do wniosku, że jesteśmy młodym małżeństwem, które ciągle się mija. Pora to zmienić!

Początkowo wprowadzanie nowych zasad w życie szło mi opornie. Trudno było odmawiać klientkom lub proponować dość odległe terminy wizyt. Po czasie wszystko zaczęło się stabilizować. Nadal sporo pracowaliśmy, ale potrafiliśmy już wygospodarować chwilę na wypad do kina, kawę ze znajomymi czy po prostu wcześniejsze położenie się do łóżka.

Pewnego dnia zaczęliśmy dyskutować o przyszłości: o naszych oczekiwaniach, planach, które chcielibyśmy zrealizować. Pojawił się pomysł budowy domu. Oczywiście inicjatywa wyszła od mojego męża. Należę raczej do osób, hm… płochliwych? Mam marzenia, małe i te większe, ale potrzebuję osoby, która pchnie mnie w ich stronę, sprowokuje do działania i przekona, że są realne. Grzegorz jest całkiem inny, chce mieć na już to, co sobie założy. Dla niego nie ma rzeczy niemożliwych. Wszystko jest kwestią chęci i zaangażowania. I co? Ledwie wygospodarowaliśmy w swoim życiu chwilę na oddech, zaczęło mu się nudzić i wpadł na pomysł budowy domu. Cały Grzegorz! Ale wiecie co? To jedna z miliarda cech, które w nim cenię. Gdyby nie jego upór w dążeniu do celu, pewnie byłabym dziś daleko w tyle, opleciona mnóstwem marzeń, których z pewnością nigdy bym nie spełniła. Potrzebowałam w życiu kogoś takiego jak on.

Zaczęliśmy planować nasze cztery kąty. Jako że mamy sprecyzowany gust i na szczęście podoba nam się to samo, od razu wiedzieliśmy, czego wymagamy od przyszłego gniazdka. Nie jestem w stanie zliczyć godzin spędzonych na rozmowach o tym, jak ten dom ma wyglądać, co powinno w nim być, a czego z pewnością nie zastosujemy. W końcu w naszych głowach pojawił się wstępny szkic: okazały salon z jadalnią i wyjściem na taras, kuchnia oddzielona delikatną ścianką… Sypialnia z garderobą i własną toaletą była marzeniem Grzegorza. Ja zaś zażyczyłam sobie dużą łazienkę, w której będę przeprowadzać domowe spa. No i minimum trzy pokoje, bo przecież będziemy mieć kilkoro dzieci. Wszystko w ciemnych odcieniach, drewniane akcenty uzupełniające całość i ciepło domowego ogniska. O tak! To zdecydowanie nasz wymarzony dom.

Szybko przeszliśmy od planów do realizacji. Grzegorzowi tematy budowlane nie są obce. Jest elektrykiem, zatem wie, co z czym i dlaczego. On wziął na siebie całą brudną robotę, a moim zadaniem było wyszukiwanie inspiracji i tworzenie folderów z fotografiami, które miały posłużyć nam jako pomoc na etapie wykańczania pomieszczeń. Nasze życie znów nabrało pędu. Milion spraw do załatwienia, setki kwestii do obgadania. Dom stał się głównym celem, inwestycją w przyszłość i – co najważniejsze – miejscem, w którym będziemy tworzyć własne tradycje. Już na tym etapie niejednokrotnie wyobrażałam sobie siebie jako żonę i matkę dbającą o ciepło rodzinne i Grzegorza wracającego z pracy do domu pełnego miłości i śmiechu dzieci. Wtedy nie rozmawialiśmy jeszcze o potomstwie, ale w mojej głowie rysowała się już wizja naszego dalszego życia.

Natłok spraw, które na nas spłynęły, może wywołać wrażenie, że wszystko ciągnęło się latami. Otóż nie. Pomysł budowy pojawił się niedługo po ślubie. Chwilę później zajęliśmy się ogarnianiem papierkowych spraw, które były zdecydowanie najgorszym i najmniej cieszącym oko etapem. Bieganie po urzędach, załatwianie pozwoleń, proszenie się o wyciągi z ksiąg wieczystych to zdecydowanie nie moja bajka. Koszty projektu, dokumentów i usług osób nadzorujących budowę zaczęły konkretnie uszczuplać nasz portfel. Co najgorsze, mimo uciekających pieniędzy efektów wizualnych nie było wcale. W końcu sytuacja się uspokoiła i wszystko zaczęło iść według planu. Tak jak zakładaliśmy, wraz z przyjściem wiosny budowa ruszyła pełną parą.W wirze wszystkich obranych celów i wytyczonych zadań pojawił się jeszcze jeden aspekt. Dość ważny, o ile nie najważniejszy – dziecko.

9 września 2018 roku to data, która utkwiła mi w pamięci i raczej pozostanie w niej na zawsze. Właśnie tego dnia postanowiliśmy, że zrobimy krok dalej. Temat dziecka pojawił się spontanicznie. Zainicjował go Grzegorz. Początkowo byłam zaskoczona, ale przecież wiedziałam, że Grzegorz będzie ojcem idealnym. Więc na co czekać? Przeanalizowaliśmy nasze życie. Mieliśmy budowę na głowie, a nie ukrywajmy, że dziecko jest również swego rodzaju inwestycją. Ostatecznie doszliśmy jednak do wniosku, że nawet jeśli na jakiś czas musiałabym zrezygnować z pracy, to damy sobie ze wszystkim radę. Mamy gdzie mieszkać, a to już duży plus. Dzieliliśmy opłaty z moimi rodzicami i wspólnie się żywiliśmy, więc było nam łatwiej. Mieliśmy z czego odłożyć na czarną godzinę. W tamtym czasie nadprogramowe pieniądze przeznaczaliśmy głównie na materiały budowlane, ale w najgorszym wypadku braliśmy też pod uwagę opcję wstrzymania budowy. Pomysłów na zaoszczędzenie kilku groszy było sporo, co tylko utwierdziło nas w podjętej decyzji.

Początku naszej nowej drogi nie nazwałabym staraniami. Nie śledziłam cyklu, nie prowadziłam żadnych obserwacji. Po prostu doszliśmy do wniosku, że nie wszystko warto w życiu planować. Tak, wiem: kłóciło się to z naszym dotychczasowym podejściem do życia, ale czułam, że ta spontaniczność jest tego warta. Daliśmy losowi wolną rękę – przestaliśmy się zabezpieczać i kontrolować podczas zbliżeń z myślą, że co ma być, to będzie. Sama się sobie dziwiłam, że tak szybko zgodziłam się na dziecko. Zawsze mówiliśmy, że po ślubie odczekamy minimum rok. Nacieszymy się sobą, a później przejdziemy do planowania rodziny. Widzieliśmy jednak u znajomych, ile radości w życie potrafi wnieść dziecko, więc nie zamierzaliśmy odkładać tego w nieskończoność. Postanowiliśmy nieco przyspieszyć bieg zdarzeń. Poza tym nad czym tu się zastanawiać? Jestem mężatką, nasz związek trwa już siedem lat. To oczywiste, że ojcem mojego dziecka będzie Grzegorz. Dlaczego się przed tym wzbraniać?

Przed weselem kilkukrotnie poruszaliśmy temat rodziny. Myślę, że takie rozmowy nie powinny być zostawiane na „po ślubie”. Warto znać poglądy drugiej osoby na różne kwestie, aby uniknąć ewentualnych rozczarowań i niedomówień. Pamiętam spotkanie przedślubne z księdzem. Pytał, jak wyobrażamy sobie wspólną przyszłość. Odpowiadaliśmy zgodnie. Zdarza się jednak, że dopiero podczas takich rozmów okazuje się, że na przykład jedno z przyszłych małżonków nie chce mieć potomstwa. Byliśmy zszokowani. Dla nas to niewyobrażalna sytuacja. Jak można planować wspólne życie, organizować ślub, jednocześnie nic o sobie nie wiedząc?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: