- W empik go
Kieszonkowe - ebook
Kieszonkowe - ebook
"Samotny Przypadek był niegroźny, ale już w komitywie z Opatrznością zwiastował niespodzianki". Tymon, architekt w łódzkiej pracowni Archi-design, wraca do rodzinnego miasta, żeby poukładać sprawy po śmierci matki. Porządkując rzeczy, siostra odkrywa mu tajemnicę słynnego obrazu, którego kopia, jak się okazuje, nieprzypadkowo wisi w pokoju rodziców. Gdzieś już widział tę falę miedzianych włosów. Przed oczyma pojawia się rudowłosa dziewczyna, która przyszła na pogrzeb – i zaburzyła spokój Tymona. Kim jest tajemnicza pieguska? Szalenie ciepła i wciągająca powieść, która daje nadzieję na to, że nigdy nie jest za późno na zmiany.
Małgorzata Wachowicz – polska autorka powieści obyczajowych, z wykształcenia inżynier architekt. Na co dzień mieszka w Łodzi, gdzie pracuje w wyuczonym zawodzie. Jako pisarka debiutowała we wrześniu 2018 roku powieścią obyczajową "Pokochaj mnie". W kwietniu 2019 roku ukazała się kolejna książka "Zatańcz ze mną", a w październiku 2019 roku powieść kryminalna "Maska Mefisto".
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-271-0406-5 |
Rozmiar pliku: | 517 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
DZIEŃ PRZEWODNIKÓW I RATOWNIKÓW GÓRSKICH
ŚWIATOWY DZIEŃ LWA
Ruch w mieście się uspokoił. Czerwone suzuki spisywało się niezawodnie. Było w doskonałym stanie. Skręcając w prawo z ulicy Zachodniej w Próchnika, sięgnęła do schowka po okulary przeciwsłoneczne. Chwila nieuwagi.
Ulicą Próchnika, pod prąd, nadjeżdżał samochód. Poruszał się jej pasem i zbliżał w zawrotnym tempie. Wyraźnie jego kierowca pomylił łódzką ulicę z rajdem Paryż–Dakar! Promienie nisko już zawieszonego słońca oślepiały, odbijając się od czarnej jak fortepian karoserii.
W panice nacisnęła hamulec, jednocześnie uciekając w prawo. Niemal otarła się o parkujące wzdłuż jezdni samochody. Rajdowiec ślizgiem zmienił pas na lewy, unikając w ostatniej chwili zderzenia czołowego. Gwałtowny manewr spowodował chwilową utratę kontroli nad pojazdem – zarzuciło go na wysoki krawężnik. Zgrzytnęły felgi.
Zza uniesionego ramienia mężczyzny, wykonującego gwałtowny obrót kierownicą, mignęły rozszerzone oczy. W momencie mijania, kiedy dzieliły ich jedynie tafle szyb bocznych, popukała się w czoło. Krótki kadr w ruchu...
Kamikadze, nie redukując prędkości, po mistrzowsku wszedł w zakręt i zniknął za rogiem. Ona zjechała na bok. Musiała uspokoić oddech i drżące dłonie.
*
_Czwartek, 11 sierpnia 2016 _
DZIEŃ KONSERWATORA ZABYTKÓW
Baśka nacisnęła klamkę drzwi pracowni Archi-design. Były zamknięte. Zdziwiona, wyjęła z torebki klucz. Tymon powinien już być w pracy. Zawsze przychodził pierwszy. Reszta zespołu, czyli jej mąż Waldek, Łukasz Wader, Piotr Oksa oraz Lotka, docierała wolniej… Sporo wolniej.
Obecnie zespół się skurczył. Piotr przeniósł się do rodzinnego Zakopanego i tam założył filię Archi-design. Współpraca drogą elektroniczną świetnie funkcjonowała, ale fizycznie go nie było. Łukasz, który aktualnie wygrzewał się na egzotycznej plaży, po wakacjach się z nimi rozstawał. Baśka już od dawna podejrzewała, że odejdzie. Jego była żona, Jagoda, związała się z Piotrem. I choć Łukasz był ewidentnie winny rozpadu swojego małżeństwa, atmosfera między chłopakami była napięta. Odległość ponad trzystu kilometrów, która ich dzieliła, okazała się zbyt mała.
Baśka prychnęła sadystycznie. Jagoda przyłapała męża _in flagranti_ . Nie ujawniając swojej obecności, napisała czerwoną szminką na ścianie przedpokoju „_Hasta la vista_” i cichutko wyszła. To było tuż przed świętami Bożego Narodzenia.
Jeden niuans budził przyspieszoną pracę synaps w głowie Baśki. Dziecko Jagody miało się urodzić po dziewięciu miesiącach od tamtego emocjonującego zdarzenia. Który z nich był jego ojcem?
Otworzyła szeroko okno. Włączyła komputer, co automatycznie uruchomiło drukarkę. Odmeldowała się piśnięciem i, nieproszona, zaczęła czyszczenie. Sprzęty pisały własną historię, wzorowo wypełniając zaprogramowane obowiązki. Jedynie ekspres ciśnieniowy trzeba było obsłużyć. Włączyła go po sprawdzeniu, czy pojemniki z wodą i kawą są pełne. Wyświetlacz pokazał, że czas na odkamienianie. Udała, że nie widzi komunikatu, i zaordynowała kawę.
Czekając, aż maszyna wypluje aromatyczne americano, podeszła do kalendarza ściennego. W tym roku wybrali ilustrowany reprodukcjami malarzy Młodej Polski. Sierpień zaanektował autoportret Wojciecha Kossaka. Wąsaty amant nie robił na Basi wrażenia. Męskie wzorce zmieniły się radykalnie od jego czasów.
Waldek jeszcze nie dotarł. Przyjechali z domu razem, ale jak co dzień wyskoczył po świeże bułeczki do Magdy. Uważał, że sam wybiera te z najbardziej wypieczoną i chrupiącą skórką. Lubił robić zakupy, niestety wyłącznie takie, które mógł przepuścić przez układ pokarmowy.
Otworzyły się drzwi i z impetem wpadła Lotka.
– Dzień do-be-rek, czuję kawę!
Rzuciła torbę na wieszak i z wigorem dwudziestolatki opadła na krzesło obrotowe przy swoim biurku. Wcisnęła stopą guzik na listwie elektrycznej, jednocześnie dźgając palcem wskazującym włącznik komputera. Zapiszczał. Monitor błysnął. Odepchnęła się dłonią od blatu i podjechała na krzesełku do biurka Tymona. Rzuciła na nie płaską skórzaną aktówkę, którą miała wciśniętą pod pachę. Zrobiła zgrabny obrót i wyhamowała przy swoim blacie. Baśka przyglądała się temu zafascynowana. Żadnego zbędnego ruchu!
– Gdzie Tymon? – zaniepokoiła się Lotka.
– Cześć! – Basia się roześmiała. – Masz tyle energii, że mogłabyś napędzać ten sprzęt, zaoszczędzilibyśmy na rachunkach za prąd! Tymona jeszcze nie ma. Dziwne, nie? Zawsze przychodzi pierwszy.
– Ostatnio ma wyjątkowego doła, nawet jak na niego. Zauważyłaś? Moje pytanie w tej kwestii zbył oczywiście mruknięciem.
– Niereformowalny introwertyk. I melancholik. On to nazywa pragmatyzmem…
– Tymon kogoś ma?
– Miał. Dlaczego się rozleciało, nie mam pojęcia.
– Chociaż tyle ci powiedział, to już jest coś! – Lotka spojrzała z podziwem na Basię.
– Optymistka! Słowa nie pisnął. Sama wydedukowałam. Coś oglądał z dziwnym grymasem na twarzy, a kiedy podeszłam, szybko schował do szuflady. Zajął się robotą i zapomniał. Więc jak wyszedł… to, no wiesz… ciekawość rzecz ludzka – zaczerwieniła się Basia.
– Ładna? – Lotka nie próbowała udawać dyskretnej.
– No… – Basia przeprowadziła walkę wewnętrzną. Krótką. – Chcesz zobaczyć?
– Jasne!
– To szybko!
Wysunęła dolną szufladę biurka Tymona. Wyjęła teczkę ze szkicami.
– Rany, ależ on ma kreskę! – wpadła w zachwyt Lotka. – Dużo bym dała, żeby tak rysować…
– Oto ona.
Basia wyjęła zdjęcie wsunięte pomiędzy kartki. Czarnowłosa, krótko ostrzyżona kobieta na motorze ubrana była w skórzany kombinezon. W dłoni trzymała kask. Patrzyła prosto w obiektyw.
– Niebrzydka, ale mało kobieca… – skrzywiła się Lotka.
– Chowamy. I cicho… Tymon by się wkurzył, że grzebałyśmy w jego rzeczach.
– My? – Lotka wzruszyła ramionami. – Ja bym nigdy w życiu...!
– Cwaniaro! – Basia pokiwała jej palcem.
– Właściwie ile Tymon ma lat? – Lotka wielokrotnie rozgryzała ten temat. – Kiedy wpada w smętny nastrój, to ma tak... cztery do pięciu dych. Usta zacięte, broda wysunięta do przodu, czoło marsowe! Ale jak się odrywa od swoich trudnych problemów egzystencjalnych i włącza luz, to i trzydziestki bym mu nie dała!
– Albo – Basia była tego samego zdania – jak Piotrek opowiada góralski dowcip, jak tylko on potrafi… No nie?
– Nie da się nie zauważyć! Inny facet… Tu mu się takie męskie bruzdy robią. – Lotka ścisnęła palcami skórę obu policzków, aż poczerwieniały. – Wygląda jak na tej reklamie braveranu…
– Ze śmiechem mu do twarzy – sparafrazowała Baśka tytuł filmu. – Ma piękne zęby. I świetny zgryz. Mało o kim można to powiedzieć.
– Gadasz jak stomatolog, a nie jak kobieta!
– Mała musi nosić aparacik korekcyjny. Mogę robić doktorat z tego tematu.
– O, to współczuję. Musiało was nieźle szarpnąć po kieszeni…
– Pomińmy bolesne sprawy. Wróćmy do obgadywanego, dopóki nie dotarł do pracy!
– Słusznie! To w końcu ile on ma lat?
– Dychę więcej niż ja. – Basia westchnęła. – Czterdzieści cztery. Słusznie zauważyłaś, że nastrój radykalnie zmienia jego _image_. Piotrek opracował teorię, że Tymon uosabia swoje nazwisko.
– Walter? – Lotka zmarszczyła brwi, próbując to rozszyfrować. – Jak ten generał? Jest też taka broń Walter… Że on taki pistolet jest?
– Nieeee… – skrzywiła się Basia – „W” po angielsku czyta się „dablju”, co znaczy podwójny. W-alter. _Alter_ oznacza też „zmienny”. Kapujesz?
– Zmienny jest. Czasami bardziej ponury, a czasami mniej.
– Słuchaj dalej! „Alter ego” oznacza też drugą osobowość. Jak doktor Jekyll i mister Hyde. Kapewu?
– Podwójna tożsamość…? Genialne! Piotrek jest strasznie inteligentny!
Lotka nie bez powodu dwa razy zakochiwała się w nim, aż dała sobie spokój po przeprowadzeniu analizy szans.
– Co Tymon na to? Obraził się na Piotrka?
– Znasz kogoś, kto by obraził się na Piotra? – Basia klepnęła się w czoło. Po namyśle sprostowała. – Jedynie z Łukaszem nie są w dobrej relacji. Konflikt interesów.
– Ty świntucho!
– Nie te interesy miałam na myśli, ale niech ci będzie!
Obie wybuchły śmiechem.
– Więc jak Tymon zareagował? – musiała zaspokoić ciekawość Lotka.
– Wytarmosił własną czuprynę z miną, jakby miał zatwardzenie…
– Czyli standardowo!
– Burknął, że Piotrek powinien był powiedzieć mu to wcześniej. Nie marnowałby kasy na psychoterapeutę!
– Ha, ha!
– I że wydawało mu się, że jego upierdliwe ja nie wychyla głowy na zewnątrz w pracy.
– Jakby to było możliwe, co? Ale numer!
– Ale diagnoza przypadła mu do gustu. Sprytnie ją wykorzystywał: „Dziś jestem Alter, zejdźcie ze mnie!”. I humor mu wracał! Czasami…
– Waldek powiedział raz Alter do Tymona. Byłam pewna, że się przesłyszałam.
– To już wiesz, że nie. Widziałaś, jakich dziś mamy solenizantów? Znasz jakiegoś Falkona albo Miłorada?
– Nie znam. Ale reprodukcje w kalendarzu są super. To najładniejszy kalendarz, jaki mieliśmy.
– Może oprawimy zdarte kartki z poprzednich miesięcy w antyramy?
– Antyramy nie mamy – zrymowało się Lotce. – Obetnę paski z datami i zawiesimy je przy każdym biurku. Ja chcę „Główkę Helenki” Wyspiańskiego!
– Ja biorę „Rybaków brodzących w wodzie” Leona Wyczółkowskiego.
Waldkowi przydzieliły _Kobietę w granatowej sukni_ Józefa Mehoffera.
– Co dla Tymona? Może „Ule”__Stanisławskiego? – Basia przechyliła głowę. – Ileż tu słońca!
Przypięły kartkę do korkowej tablicy.
– Nie wkurzy się? – zaniepokoiła się Lotka. – Musiałam przesunąć na bok jego notatki.
– Spoko.
Basia usiadła do pracy. Zaczęła od sprawdzenia wiadomości.
– Dziś jest Dzień Konserwatora Zabytków – oznajmiła.
– Mam nadzieję, że nie łódzkiego.
Lotka postukała w klawiaturę.
– Faktycznie! Ale widzę, że ósmego przegapiłyśmy… Międzynarodowy Dzień Kobiecego Orgazmu!
– Kto przegapił, ten przegapił! – Basia podparła się pod boki.
– Ups! To zapamiętaj, że dwudziestego pierwszego grudnia będzie Dzień Orgazmu. Gorszego sortu, bo nie międzynarodowy. O! A dziewiątego listopada wypada Światowy Dzień Gry Wstępnej. Znaczy, ma być taka długa czy jak? Weź to rozgryź i wytłumaczysz mi.
– To sprawy wyłącznie dla dorosłych!
– Nie skomentuję. Pani architekt, co nie wiedziała, że pierwszego lipca był Światowy Dzień Architektury! A dwudziestego dziewiątego Światowy Dzień Tygrysa… Obchodziłaś? Masz jednego w domu!
– Tym razem przegapiłam. Oraz wczoraj Światowy Dzień Lwa! W filmie „Miś” był Dzień Pieszego Pasażera! – przypomniała sobie Basia.
– To już jest oksymoron.
– Za dużo tego jest! Ja będę obchodziła dwudziestego pierwszego października Międzynarodowy Dzień Odpoczynku od Świętowania.
– Ja Dzień Odpoczynku dla Zszarganych Nerwów dwudziestego ósmego października!
Zabawę przerwało wejście Waldka. Zapach świeżego pieczywa rozszedł się po pracowni.
– Co wam tak wesoło? Słychać was już w bramie. Lada moment przyjdzie inwestor po dokumentację! Lotka, skończyłaś opis?
– Prawie. Sprawdź obszar oddziaływania. Nie byłam pewna, czy mieści się w całości na jego działce. Ze względu na komin przy granicy.
– Godzinę szwendasz się po sklepie – Basia ujęła się za koleżanką – a potem się awanturujesz!
– Godzinę? Mogłaś sama stać w kilometrowej kolejce! – Waldek okazał święte oburzenie. – Czy wiesz, ile było kas w SAM-ie, kiedy w sześćdziesiątym siódmym roku zbudowano Dom Gospodyni Magda? Trzydzieści trzy! A teraz są trzy, w czym czynna jedna!
– Magda działa tylko od sześćdziesiątego siódmego roku? To co tam było wcześniej? – zdumiała się Lotka.
– Teatr Urania w drewnianym budynku, który rozebrano po drugiej wojnie światowej. Prowadził go Teodor Junod, ojciec Eugeniusza Bodo! Na jego scenie amant przedwojennego kina stawiał pierwsze kroki.
– Nie wiedziałam.
– Po to u nas pracujesz, żeby poszerzać wiedzę. Siadaj i słuchaj!
– Z przyjemnością.
Basia wyszła do sąsiedniego pomieszczenia. Mała salka do spotkań z klientami pełniła funkcję pomieszczenia socjalnego. Był tu stół na osiem osób i aneks kuchenny. Zajęła się przygotowywaniem posiłku, słuchając jednym uchem.
– Dom Gospodyni Magda – Waldek założył nogę na nogę – zaprojektowali Jerzy Wilk i Antoni Beill. Obaj pracowali w Warszawie, w Biurze Studiów i Projektów Handlu Wewnętrznego. Beill był architektem. Jerzy Wilk też, ale również grafikiem i rzeźbiarzem, a w czasie wojny był żołnierzem Armii Krajowej w stopniu podporucznika.
– O!
– Budynek Magdy stworzyli w stylu modernistycznym i miał po wybudowaniu tyluż zwolenników, ilu przeciwników.
– Mnie tam się podoba.
– Za to – Waldek zgromił Lotkę wzrokiem – jednych i drugich połączył zachwyt dla neonów na elewacjach, zwłaszcza kaskady trójkątów od strony ulicy Jaracza.
– Już ich tam nie ma!
– Niestety. Dodam, że w tym samym roku co Magda, ale nieco wcześniej, powstał pierwszy dom handlowy w Łodzi, w którym były też pierwsze schody ruchome.
– Uniwersal? – niepewnie wydukała Lotka.
– Tak. Znany też jako PDT. Zaskakujący był przerób klientów. Czasy były siermiężne, a przez sklep przewijało się dziennie sto trzydzieści tysięcy osób! Dla porównania, Manufakturę odwiedza pięćdziesiąt tysięcy! I zgadnij, kto go zaprojektował…
– …?
– Również Jerzy Wilk i Antoni Beill!
– Dwa takie duże tematy w tym samym roku? Płodni architekci. Ciekawe, czy w innych dziedzinach też mieli takie osiągi.
– Sprowadzasz zagadnienie do poziomu rynsztoka! – zdenerwował się Waldek. – Nie będę z tobą gadał!
– Nie gniewaj się. Czy jeszcze coś zaprojektowali w Łodzi? – przymilała się Lotka. – Proooszę, tak ciekawie opowiadasz.
– No dobrze. Bar Balaton. Modernistyczny pawilon, również z przepięknym neonem.
– Też w sześćdziesiątym siódmym roku?
– Wcześniej, w sześćdziesiątym trzecim. A kiedy w roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym czwartym odbywały się mistrzostwa świata w piłce nożnej, zainstalowano tam telewizor, żeby klienci mogli oglądać. Fajnie, nie? Polska zajęła wówczas trzecie miejsce!
– Chodźcie na śniadanie – przerwała im Basia. – Najpierw rozgryziemy pieczywo, a potem to oddziaływanie. Tymona coś długo nie ma.
– Już się melduję. – Tymon wpadł zziajany z posępną miną. – Cholera jasna, zgubiłem wczoraj teczkę z rysunkami.
– Jaki problem? Uruchamiam ploter.
Waldek podszedł do stojącej w rogu maszyny.
– A taki, że były już uzgodnione i ostemplowane przez rzeczoznawców, sanepid i bhp. Wydaje mi się, że je…
Jego wzrok padł na leżącą na biurku aktówkę. Urwał w pół słowa i spojrzał na Waldka.
– Co jest grane?
– Ale o co chodzi? – Waldek nie zrozumiał pytania.
– To moja teczka!
Tymon podszedł do niej zdziwiony.
– Musiałeś wczoraj jej nie zabrać.
Waldek zauważył, że koledze drżą dłonie, a na czole pojawiły się krople potu. Położył mu uspokajająco dłoń na ramieniu.
– Wyluzuj. Problem się rozwiązał.
– Z całą pewnością miałem ją ze sobą!
Tymon wsunął palce we włosy i zmierzwił je jeszcze bardziej.
– Kiedy wkładałem obraz na tylne siedzenie samochodu, dziewięćdziesiąt centymetrów na sześćdziesiąt czteru plus nowa rama, odłożyłem tę aktówkę na dach. To pamiętam.
– Jaki obraz?
– Olejna kopia, starsza ode mnie. Rozpadła się rama, trzeba było dać nową. Wczoraj odbierałem od ramiarza. Lotka! Baśka!
– Tak? – Obie wychyliły się zza drzwi.
– Jak ta aktówka znalazła się na moim biurku?
– Ja położyłam. – Lotka wzruszyła ramionami. – Ta nowa z kancelarii po drugiej stronie korytarza podała mi ją, kiedy wchodziłam. Niezła szprycha, co?
– Lotka, taki tekst nie zdziwiłby mnie w ustach Łukasza, ale w twoich… Ech, szkoda gadać. Łukasza szanuj, ale przykładu nie bierz! A skąd ona ją wytrzasnęła?
– Nie mam zielonego... – Lotka wgryzła się w kanapkę. – Sam ją zapytaj. Nie zawadziłoby też, żebyś podziękował. Nie uważasz?
– Czekaj… – Tymon intensywnie myślał. Nagle doznał olśnienia. – Eureka! Jak ona wyjechała zza rogu, uciekałem przed czołowym zderzeniem i zarzuciło mnie jak cholera! Jeżeli aktówka była na dachu, to wtedy musiała się zsunąć. O rany! – wrzasnął na całe gardło.
– Dobrze się czujesz? – zaniepokoiła się Lotka.
– Mam już jasność, jak to się stało! Nie macie pojęcia, co mi się wczoraj przydarzyło. – Roześmiał się szeroko i długie bruzdy przecięły mu policzki.
Lotce przebiegła przez głowę myśl, że Tymona w tym wydaniu z łóżka by nie wyrzuciła. Wymieniły z Baśką spojrzenia, pokiwały głowami. Rozumiały się jak łyse konie.
– Opowiadaj...
– Prułem Próchnika. Oba pasy były wolne, mogłem nadepnąć na gaz. Ulica jednokierunkowa. Żadnego ryzyka. – Pokręcił głową z niedowierzaniem. – Przygotowałem się do skrętu w lewo w Zachodnią i właśnie wskoczyło tam zielone światło… Zmieniam pas na lewy… – zawiesił głos, zwiększając dramaturgię sytuacji.
– Prawidłowo! – Waldek uważnie śledził jego słowa.
– W tym momencie zza rogu, z Zachodniej, wyskakuje czerwone suzuki Sx4. Model produkowany w Japonii… Kojarzycie? Te węgierskie mają plastikowe nakładki na nadkolach. Napęd na dwa koła. Ośmioletni, tak na oko. Wgnieciona rama drzwi przy słupku. Ścina zakręt – Tymon zobrazował to zamaszystym ruchem dłoni – i jedzie pod prąd prosto na mnie. Uciekam w prawo. Zarzuca mnie. Udaje mi się wyprowadzić samochód i właściwie jednym ślizgiem wchodzę potem w Zachodnią w lewo. Cudem ratuję życie, a ona w momencie mijania… puka się w czoło!
– Nie!? – Waldek odchylił głowę i zaczął się śmiać. – O kur…tyna!
– Wtedy musiała spaść na jezdnię ta aktówka.
Eksplozja wesołości trwała dłuższą chwilę.
– Jedzie na ciebie pod prąd i puka się w głowę! _You made my day_! – Waldek powtarzał z zachwytem w kółko: – Kooobieeeta!
– Tymon – pierwsza oprzytomniała Basia. – Ona nie zostawiła twojej teczki na ulicy. Podziękuj jej i… daruj sobie komentarz.
– Nie jest najlepszym kierowcą, ale zachowała się w porządku – podsumowała Lotka. – I w efekcie przecież nic się nie stało!
Tymon z Waldkiem jęknęli teatralnie.
– Pójdę jej podziękować. – Tymon westchnął z rezygnacją. – Cokolwiek to było, skończyło się happy endem.
– Happy end to będzie dopiero, jak… – Lotka urwała i zakryła usta dłonią.
Tymon rzucił jej spojrzenie z puli ponurych. Tych miał cały katalog do wyboru. Lotka zanuciła pod nosem _Marsz weselny_ i mrugnęła do Baśki.
– To przeznaczenie! Chodź ze mną, pokażesz mi, która to jest.
– Tylko jedna kobieta tam pracuje. Nowa, zastąpiła panią Zenię, która odeszła na emeryturę. Spodoba ci się. Ciemne długie włosy, bardzo ładna. No i ma to, co lubią faceci…
– Usta zamknięte na kłódkę? – skrzywił się Tymon.
– Ma miseczkę co najmniej D.
– I do pracy ją przynosi? – zdumiał się szczerze.
– To rozmiar biustonosza – uświadomił go zorientowany w temacie Waldek. Dodatkowo rozczapirzonymi dłońmi zobrazował, o co chodzi.
– A! – dotarło do Tymona. – O… o…
– Nie dla psa kiełbasa! – Baśka trzepnęła męża ścierką.
– Załatwię to od razu.
Tymon w roztargnieniu pomasował kark. Nieznajoma budziła pewną ciekawość. Jej spontaniczna i nieadekwatna do sytuacji reakcja była… bardzo kobieca. Bardziej go zaintrygowała, niż wkurzyła.
Zapukał do drzwi kancelarii po drugiej stronie korytarza. Za biurkiem siedziała brunetka z długimi włosami. Szare oczy i… wzrok powędrował niżej… Tak. Wszystko się zgadzało.
Z całą pewnością nie rozpoznałby jej na ulicy. To był ułamek sekundy w ekstremalnej sytuacji. Słońce w lusterku oślepiało, a całą uwagę skupił na uniknięciu kraksy. Gdyby jego uwagi nie przyciągnął gest pukania się w czoło, a raczej jego irracjonalność, nawet by nie wiedział, że prowadziła kobieta. Co innego, jeśli chodzi o samochód. Tu jego mózg sam rejestrował szczegóły. Wgniecenie przy słupku w przednich drzwiach było tak nietypowe, że wciąż zachodził w głowę, jak mogło do niego dojść. Wyglądało, jak zrobione od środka.
– Dzień dobry…
Zastanawiał się, czy go pozna.
– Dzień dobry. Szef wróci za kwadrans. – Uśmiechnęła się kokieteryjnie.
Więc nie poznała. Ładna buzia, mocny makijaż. Wtedy miała chyba okulary przeciwsłoneczne. Pochwalił się za spostrzegawczość. Nie cierpiał na prozopagnozję, ale przedmioty bardziej wpadały mu w oko niż twarze.
– Nazywam się Tymon Walter. Pracuję w Archi-design po drugiej stronie korytarza.
– Ach, tak… Alicja Baśniowska. – Uścisnęli sobie dłonie. – Jeszcze nie znam wszystkich, pracuję tu od niedawna.
– Przyszedłem pani podziękować.
– Mnie? Ale za co?
– Za zaopiekowanie się moją aktówką. – Tamtą niezręczną sytuację jako dżentelmen przemilczał. – Dziękuję.
– To drobiazg… Usiądzie pan?
– Nie będę zajmował pani czasu. To ja…no, to... jeszcze raz dziękuję… – zająknął się.
Owszem, była kobieca, aż zanadto. I ostentacyjnie to demonstrowała. Poczuł się zawiedziony, nie tego się spodziewał. Własna reakcja zaskoczyła go i zdeprymowała.
– Jeżeli będzie miała pani wolną chwilę, zapraszamy do nas na kawę. Dziewczyny się ucieszą.
– Dziękuję. – Przyglądała mu się taksująco. – Chętnie.
– To… do widzenia.
Za drzwiami z ulgą wypuścił powietrze z płuc.
– Boska, prawda? – Lotka była rozemocjonowana. – W sam raz dla ciebie! I widziałeś, jakie ma… no… wiesz…
– Wróć na ziemię, Lotka! Pomasuj opuszki palców na klawiaturze – Waldek przerwał dziewczynie wywody. Mina Tymona wskazywała na konieczność szybkiej interwencji. – Wpisałaś już, że obszar oddziaływania mieści się w całości w granicach terenu inwestora?
– Oczywiście!
– Kto mi to przypiął bez pytania o zgodę? – Tymon zauważył _Ule_ Stanisławskiego.
– Nie dziękuj. Może wolisz inny?
Basia położyła przed nim pozostałe zerwane kartki.
– Są jeszcze takie do wyboru.
Tymon przejrzał je uważnie.
– „Czesząca się” Władysława Ślewińskiego… – Zamyślił się. – Zadziwiająca koincydencja... Właśnie ten obraz wiozłem.
– Wtedy, kiedy zdarzyła się ta emocjonująca sytuacja? – wyrwała się Lotka.
– Emocjonująca sytuacja! – jęknął Waldek. – Kobieto, nie osłabiaj mnie! Masz pojęcie, jak to się mogło skończyć, gdyby nie jego męski refleks?
– To znak!
– Raczej apofenia, Lotka.
– Obrażasz mnie?
– Apofenia to doszukiwanie się ukrytych znaczeń tam, gdzie w rzeczywistości ich nie ma. Są wyłącznie w twojej głowie! – Waldek uśmiechnął się z pobłażaniem.
– O to chodzi! – poparł go Tymon.
– Aha! – Basia ujęła się za koleżanką. – Czy dobrze usłyszałam, Tymon, że powiedziałeś „koincydencja”? Sam zauważyłeś zbieżność zdarzeń! Ha!
– Po pierwsze, nie mówiłem o sytuacji na Próchnika, tylko o obrazie Ślewińskiego… Po drugie, nie twierdziłem, że coś z tego wynika… – Tymon zamilkł.
– No? – nie odpuszczała Basia. – Co cię tak wcięło?
– Przez ciebie poplątały mi się myśli. Zbiegi okoliczności są kwestią naszego postrzegania. Możemy im nadać znaczenie albo je zignorować. Tak czy siak, to tylko projekcje mózgu!
– E… No… To jaki wniosek?
– Przypniesz mi to, Lotka? – Tymon nie chciał kontynuować tematu. – Wszystkie pinezki mają być w jednakowym kolorze i symetrycznie rozmieszczone!
– Tak jest!– Lotka sprawnie wykonała polecenie. – Może być?
– Ujdzie.
– Lubisz ten obraz?
– Czy ja wiem? Nigdy się nie zastanawiałem.
– Nie zwraca się uwagi na to, co się ma stale przed oczami.
– Piątka z filozofii.
Lotka z werwą zaczęła walić w klawiaturę. Zasłużona pochwała mobilizowała do wysiłku.
Tymon natomiast ponownie sposępniał.
Oparł stopy na blacie biurka i zapatrzył się w obraz Ślewińskiego. Nigdy nie poświęcał mu uwagi. Tak było i teraz. Zamiast czeszącej fale miedzianych włosów kobiety przed oczami miał blade, zapadnięte policzki umierającej mamy. Alzheimer w ostatnim stadium. Zaburzenia neurodegeneracyjne. Halucynacje. Afazje. Niepanowanie nad czynnościami fizjologicznymi. Etap agresji minął, nadszedł stan otępienia. Straciła łączność ze światem. Tymon coraz gorzej to znosił. Buntował się przeciw własnej bezradności. Przerażało go to, jak słaby jest materiał biologiczny człowieka. Jak bezlitosny dla niego jest czas, a konsekwencje nieuniknione. Dom wypełniał mdły zapach rozpadu fizycznego ciała, moczu, leków, śmierci... Wgryzał się we wszystko, przeżerał.
Tymon początkowo dojeżdżał do Sokolnik z Łodzi, a na noc wracał do siebie. Kiedy dojazdy przestały wystarczać, musiał przenieść się do rodzinnego domu, z którego uciekł ćwierć wieku wcześniej przed despotyzmem ojca. Ich relacje były na tyle fatalne, że choć ojciec od kilku lat nie żył, on nadal nie potrafił uwolnić się od złych wspomnień. Przełamał opór, zamknął na klucz przytulne dwupokojowe gniazdko przy Uniwersyteckiej w Łodzi i zajął pokój na pięterku domu rodziców. Gęste, duszące wspomnienia blokowały oddech!
W dniu przeprowadzki powiadomił siostrę i brata o sytuacji. Wcześniej nie miał sumienia ich martwić. Kiedy Tymon był w biurze, mamą opiekowała się pani Jagusina. Sześćdziesięcioletnia sąsiadka zza wspólnego płotu, emerytowana pielęgniarka. Była wdową, a jej jedyna córka mieszkała za granicą. Podziwiał, z jakim spokojem i cierpliwością traktowała tę sytuację. Nic nie było w stanie wyprowadzić jej z równowagi. Ale wkrótce fizycznie sytuacja zaczęła ją przerastać. Wtedy to Tobiasz wziął na siebie finansowanie profesjonalnej pielęgniarki.
Tobiasz i Teresa, bliźniaki starsze od niego o dwanaście lat, zdążyli dorosnąć i wyfrunąć z rodzinnego gniazda, zanim Tymon stał się pełnoletni. Teresa wyprowadziła się do Krakowa, rodzinnego miasta męża. Urodziła syna. Tobiasz z żoną wyemigrował za ocean. Prosperował tam doskonale. I to dzięki niemu sytuacja została opanowana.
Nikt z zespołu o tym nie wiedział. Gdyby nie Tobiasz… musiałby zrezygnować z przyjazdów do pracy i wykonywać ją w domu. Tobiasz… Właśnie, _à propos_ hojnego braciszka…
Tymon zdjął stopy z biurka. Sięgnął do odzyskanej teczki po wieczne pióro, które było prezentem od brata. Pod skuwką miało logo Batmana, a grafitowy korpus pokrywały wygrawerowane nietoperze. Świetnie leżało w dłoni.
Zewnętrzna kieszonka, w której je przechowywał, okazała się pusta. Zmarszczył brwi. Nerwowo przejrzał pozostałe zakamarki. Wysypał zawartość aktówki na biurko. Pióra nie było. Musiało wypaść na jezdnię. Dostał je w dniu, w którym zerwał z Judytą. Od tamtej pory minęło sześć lat. Potraktował je jako ekwiwalent za kobietę. Teraz nie miał ani kobiety, ani pióra. Żałował tylko pióra.
Ciszę przerwał melodyjny dzwonek telefonu Basi.
– Cześć, Piotr. Fajnie cię słyszeć! – ucieszyła się. – Jaka pogoda w Zakopanem?
– …
– Zazdroszczę! A jak się czuje Jagoda? To super… Rysunek z grzejnikami i lokalizacja anemostatów… Już ci wysyłam, są dwie zmiany. Przełączę cię na głośnomówiący. Wszyscy za tobą tęsknimy.
– Prawidłowo. To może przyjedziecie?
– Nie da rady. Opowiedz dowcip o góralach.
– Dowcip? – Piotr przez chwilę się zastanawiał. – Kiedy kogut znosi jajka?
– Nigdy!
– Kiedy schodzi po drabinie.
– Ha, ha. Góralski miał być.
– Górolski? – Piotr przeciągnął słowo. – Dwóch góroli stoi przed knajpą. „Józek, staj tu, a jo bedom wypiyrzgoł tustela ceprów na ulica. Licz, ilu wypirzgnołem”. Wszedł i ze środka dobiegł wrzask, łomot i przez dźwierze wypadały kolejne osoby. „Jeden, dwa, trzy…” – odlicza je Józek. Nagle słychać brzęk szkła, szyba w oknie pęka. Przez okno wypada z impetem kolejny człowiek i w locie wrzeszczy: „Tera nie licz, bo to jo”.
– Ha, ha. Nawet Tymona rozbawiłeś, a on ostatnio ciągle nie w sosie.
– A co się u niego dzieje? – Piotr był zawsze uważny.
– Też bym chciała wiedzieć. – Basia bezczelnie wpatrywała się w Tymona.
– Zejdźcie ze mnie. – Tymon skupił się na monitorze. – Zgubiłem pióro.
– W nietoperze?
– Miałem tylko to jedno.
Kolejny telefon skupił uwagę zespołu. Dzwoniła inwestorka, dla której projektowali budynek jednorodzinny. Była chimeryczna, a co gorsze, miała kuriozalne pomysły. Najlepszy w takich sytuacjach był Piotr. Tylko on potrafił tłumaczyć z całkowitym spokojem, że ściany nośnej nie da się w całości wyrzucić, a wody z dachu nie można sprowadzać na działkę sąsiada.
– Mówi Brzezińska. Bardzo drogo zaczyna mi ten dom wychodzić!
– Dzień dobry. Pani temat prowadzi żona, już otwiera rysunki. Proszę zaczekać momencik. – Waldek podał słuchawkę Basi, mrugając do niej. – Pani Brzezińska do ciebie.
– Dzień dobry. Jakiś problem?
– Proszę zwęzić drzwi tarasowe – wszyscy słyszeli bezdyskusyjny ton – stolarka jest bardzo droga. Miałam zrobiony wstępny kosztorys całości, a teraz zwiększył się prawie dwukrotnie!
– To oczywiste. – Basia przerzucała notatki. – Planowała pani postawić dom parterowy, drewniany, o powierzchni trzydziestu metrów. Taki zaprojektowaliśmy i do niego był przygotowany kosztorys. Potem zdecydowała się pani zwiększyć szerokość o ponad metr. Następnie do długości doszły trzy metry i sześćdziesiąt centymetrów. Dodaliśmy też piętro i podnieśliśmy dach.
– Jak już się buduję, to nie będę w kurniku mieszkać.
– Oczywiście. Tylko kubatura zwiększyła się ze stu siedemdziesięciu pięciu metrów kwadratowych do pięciuset trzydziestu sześciu...
– Dlatego zmniejszamy okna. Na czymś muszę zaoszczędzić.
– Przyjęliśmy zgodnie z ustaleniami najmniejsze możliwe we wszystkich pokojach. Jeżeli je zmniejszymy pomieszczenia będą niedoświetlone.
– Ja płacę za okna, a nie pani!
– Obowiązują nas normy. Przepisy prawa budowlanego…
– Na mojej działce – przerwała zdenerwowana kobieta – ktoś mi będzie dyktował, co mam robić?! Za moje pieniądze?
– Pani działka nie jest na Księżycu! – Basia wygłosiła to z satysfakcją. – Pani by była zadowolona, gdyby sąsiad zbudował w granicy blok pięciokondygnacyjny i zasłonił pani światło słoneczne?
– Chyba nikt by na to nie pozwolił? – ta wizja ją wystraszyła.
– Dlaczego? Przecież na własnej działce będzie go stawiał! – Basia udawała zdziwioną.
– Jest jakieś prawo w budowlance, nie? A nie wolna amerykanka, co?
– Cieszę się, że pani zrozumiała.
– Co? Ale…
– Wróćmy do otworów okiennych… Muszą stanowić nie mniej niż jedną ósmą powierzchni podłogi pomieszczeń, które doświetlają. W pokojach musimy zapewnić minimum trzy godziny czasu nasłonecznienia w godzinach pomiędzy siódmą a siedemnastą w dniach równonocy.
– Słońce to ja będę miała na działce!
– Cóż, takie obowiązują nas wymogi.
Baśka pogroziła palcem zwijającemu się ze śmiechu Waldkowi. Lotka zaciskała usta.
– Okna już zamówiłam, jak miał być dom trzydziestometrowy! Załapałam się jeszcze na stare ceny! W salonie miało być to wąskie.
– Okna dobiera się do wielkości pomieszczeń, a nie odwrotnie!
– Niech to pani rozgryzie, żeby było, jak mówię! Za to pani płacę.
– Na razie czekamy na zaliczkę. Jeszcze nie wpłynęła.
– A dobrze, dobrze… Żebym nie zapomniała, ściany robimy z betonowych pustaków, a nie z porothermu. Zasadnicza różnica w cenie, sprawdzałam w hurtowni.
– To inna grubość muru! I inne parametry!
– Muszę kończyć. Dostawę mam. To do widzenia!
– Chwileczkę, to dosyć istotna zmiana… – Baśka zorientowała się, że mówi do głuchej słuchawki.
– Słońce będzie miała na działce! – rechotał Waldek.
– A pamiętacie film „Bezsenność w Seattle”…? – Lotka prychnęła.
– Tam leje trzysta sześćdziesiąt dni w roku.
– No! Więc… jak Tom Hanks, grający architekta, opowiada koszmar współpracy z kobietą, która każe mu przestawić ścianę budynku, bo musi zmieścić większą lodówkę, do której wejdą szersze tace, niż początkowo planowała?
– Opowiada to kobiecie, która rżała jak hiena!
– Dobrze wam się śmiać! – Basia była zdołowana.
– Basiu – dołek psychiczny nie przeszkadzał Tymonowi uważnie słuchać – ludzie, którzy cię wkurzają, są twoimi nauczycielami.
– W takim razie dzisiejsza lekcja nie była skuteczna. Jeszcze mnie nosi.
– Ależ byłaś świetna. Blok w granicy był w sam punkt! A napomknięcie o braku zaliczki perfekto.
– Myślisz? – Basia nie była przekonana.
– Jestem pod wrażeniem. Lotka, dlaczego opisałaś pomieszczenie przy hali produkcyjnej jako WC? To jest odlewnia!
– WC brzmi bardziej elegancko.
– To odlewnia żeliwa przy hali produkcyjnej, dziewczyno!
– _You made my day_! – Waldek po raz kolejny tego dnia skręcił się ze śmiechu.
*
Alicja Baśniowska wyszła z biura punktualnie o szesnastej. Była umówiona z Bobbym na rogu Piotrkowskiej i Próchnika. Tydzień temu go poznała w sposób tak emocjonujący, że na samo wspomnienie przebiegł ją dreszcz.
Pojechała wtedy do Manufaktury po odbiór zamówienia i idąc pasażem, zauważyła na wystawie jedwabny biustonosz z koronkowymi dodatkami. Cudo! Wykrój idealny dla jej piersi w rozmiarze XXL – tutaj natura wyposażyła ją hojnie.
Weszła do przymierzalni. Letnia sukienka zsunęła się na podłogę. Na nią spadł mocno już znoszony biustonosz. Ażurowe ramiączka miał przetarte i zszarzałe. Została tylko w skąpych koronkowych figach. Zapięła białe cudeńko. Wyprostowała się, uwypuklając klatkę piersiową. Biustonosz leżał idealnie! Niechętnie go zdjęła i skupiła się na metce – cena była adekwatna do jakości. Straciła humor. Taki wydatek musiała przemyśleć.
Odwiesiła go na wieszak i schylając się po sukienkę, napotkała w lustrze odbicie patrzącego na nią mężczyzny. Nie zauważyła, że zasłona przymierzalni była odsunięta. Zaciągnęła ją gwałtownie, a gorący prąd przebiegł przez całe jej ciało. Facet był nieziemsko przystojny, jakby wycięty z kadru filmowego.
– Jak rozmiar? – ekspedientka przerwała przeszukiwanie szuflad. – Może podać inny kolor?
– Dziękuję. Ten jest idealny.
Ubrała się i wyszła z przymierzalni.
Był tam. Nie odrywał od niej wzroku. Nieświadoma naelektryzowanej feromonami atmosfery ekspedientka stanęła pomiędzy nimi.
– Nie mogę pomóc – zwróciła się do mężczyzny. – Przeszukałam wszystkie szuflady. Nie jestem w stanie dobrać niczego podobnego. Żona musi kupować bieliznę w sklepach plus size.
– Rozumiem – powiedział do sprzedawczyni, ale patrzył na Alicję.
– Jeżeli to wszystko, przejdę do pani. Jaka decyzja? – zwróciła się do niej.
– Na razie rezygnuję. Muszę się zastanowić.
– To może podam inny krój?
– Nie trzeba. Ten jest idealny. Jedynym niedopasowanym parametrem jest cena – zażartowała.
– Och! To może odłożę? To ostatnia sztuka w białym kolorze.
– Sama nie wiem… Nie, jednak nie! Do widzenia.
Wychodząc, lekko się o niego otarła, rzucając powłóczyste spojrzenie. Zwierzyna została ustrzelona. W tej dziedzinie się nie myliła.
Na zewnątrz zderzyła się z falą gorąca i endorfiny oszalały. Promienie słoneczne odbijały się od jego złotej obrączki, rzucając ostrzegawcze błyski. Intuicja szeptała cichutko „nie”, ale nie miała mocnych argumentów. Był żonaty? To było takie emocjonujące! A jego oczy… były niesamowite… niewiarygodnie blisko.
Łączność między umysłem a ciałem została zerwana.
Ala nie zamierzała się wiązać na stałe. Do założenia rodziny zniechęciła ją siostra, zaharowana matka trzech chłopców i czwartego w drodze. Zagoniona, zakopana w pieluchach, kaszkach, smoczkach i garach, wyglądała jak własna babcia! Ala zmieniała facetów jak rękawiczki, lecz do tej pory byli to wyłącznie single. Cudzy mąż był nowym wyzwaniem. Wartym grzechu.
Okazał się fantastycznym kochankiem, o czym przekonała się, zanim odjechali jego samochodem z położonego na dachu parkingu.
Cały tydzień czekała, żeby go dziś zobaczyć. Trzymał ją na dystans... Starszy od niej, elokwentny, doświadczony. Imponował. Konspiracja spotkania ekscytowała. Tajemnica i jej siostra niepewność dorzucały do ognia, podsycając płomień. Tego też do tej pory nie znała. Napomknęła delikatnie, że chce spotykać się z nim często. Nie odważyła się zaproponować „codziennie”. Zacisnął usta. Powtórzył, że nie może odejść od żony, a Ala wolała nie rozstrzygać różnicy między „nie może” i „nie chce”. Widziała, że w telefonie zapisał ją pod hasłem „księgowa”. A potem zrobił to, co statystyczne dziewięćdziesiąt procent facetów.
„Co mężczyzna robi po stosunku?” – pyta profesora studentka seksuologii. „Trzy procent bierze prysznic, dwa procent zapala papierosa, pięć procent zasypia” – odpowiada wykładowca. „A pozostałe dziewięćdziesiąt procent?” „Ubiera się i wraca do żony”_._ Była ciekawa, ile kobiet przewinęło się przez łóżko Bobby’ego… Nie była naiwna, żeby sądzić, że ona jedna. Ważne, żeby była ostatnia.
Żona zajmowała przez ten ciągnący się tydzień więcej miejsca w głowie Alicji, niż powinna. Nie chciała nazywać tego zazdrością… Bo jakie ta mało atrakcyjna, zahukana, zaniedbana stara kura domowa mogła mieć szanse z nią, trzydziestotrzylatką, za którą oglądał się każdy żywy facet?
Kumpela zapytała ją, co z kobiecą solidarnością… Nie oszukujmy się, była odwrotnie proporcjonalna do atrakcyjności zdradzającego mężczyzny.
Wyjęła lusterko i poprawiła włosy.
– Koniec pracy? – usłyszała i odwróciła się gwałtownie.
To był ten potargany architekt.
– Tak.
– A ja wyskoczyłem tylko do sklepu. Jeszcze wracam. Mam sporo roboty.
– Aha… – Kompletnie jej to nie interesowało.
– Widzi pani ten znak? Biała strzałka na niebieskim tle. Na rogu. Wie pani, co on oznacza?
– Znak? – Otworzyła szeroko oczy.
Facet był naprawdę porąbany. Od samego początku sprawiał wrażenie lekko rozkojarzonego.
– Chyba… kierunek jazdy?
– Tak. To jest ulica jednokierunkowa.
– Tak mi się wydawało.
– Nie jest pani pewna?
– Nie jestem w tej dziedzinie ekspertem. – Wkurzał ją coraz bardziej.
– To jak pani zdała egzamin na prawo jazdy?
– Nie mam prawa jazdy! – odburknęła zniecierpliwiona.
– Nie ma pani… – ze zdziwienia aż się zatrzymał.
– Przepraszam – przerwała mu w pół słowa. Nadjeżdżał chabrowy subaru forester. Bob był punktualny. – Jestem tutaj umówiona. Do widzenia.
Samochód zatrzymał się przy krawężniku. Wskoczyła na przednie siedzenie. Tymon Jakiśtam przestał ją interesować. Kątem oka zauważyła zdumienie na jego ascetycznej twarzy. Całkiem niezłej, gdyby nie był taki ponury. Porąbany artysta!
– Witaj, Bobby!
Na tylnym siedzeniu zauważyła firmową papierową torbę sklepu, w którym się tydzień wcześniej poznali. Zapięła pas bezpieczeństwa.
– Co to za facet? – Zmarszczył brwi, zerkając kontrolnie w lusterko wsteczne.
Tymon przechodził przez jezdnię, śledząc wzrokiem ich samochód.
– Jesteś zazdrosny?
Położyła dłoń na jego udzie. Nie zamierzała tracić ani chwili z okrojonego czasu, który dla niej miał. Odsunął jej rękę i skarcił ją wzrokiem.
Kwadrans później, już w mieszkaniu, zachwycona Alicja wyjmowała koronkowe mgiełki w pastelowych kolorach z firmowej torby. Musiały kosztować majątek! W przypadku markowej bielizny obowiązywała zasada, że im mniej zakrywała, tym więcej trzeba było za nią zapłacić.
Początkowy entuzjazm jednak przerodził się w zaskoczenie, a po chwili zmienił się w złość, gdy Bobby oświadczył, że nie mogą się spotykać… Spojrzał w jej oczy, które rzucały gromy, i sprostował, że chodzi o dwa tygodnie. Wyjeżdżał na wakacje z inną kobietą! Co z tego, że tamta była jego żoną!
Alicja próbowała wyperswadować mu ten pomysł. Był nieugięty... Miała tydzień zaległego urlopu, mogła sprawić mu niespodziankę. Zapytała, dokąd wyjeżdża. Zmarszczone brwi i zaciśnięte usta były jedyną odpowiedzią.
Oceniła możliwości. W tym momencie mogła jedynie postarać się, żeby zapamiętał każdą spędzoną z nią sekundę. Zatrzymała go wbrew jego oporowi w ostatniej chwili. Był już w drzwiach! Zafundowała mu nieziemski odlot. Jej samej wywaliło korki! Potrzebował czasu na uspokojenie oddechu. I zanim zrobił to, co statystyczne dziewięćdziesiąt procent facetów, z pełną premedytacją zostawiła ślad szminki na jego koszuli.
Obserwowała przez okno, jak wsiadał do samochodu. Nie odjechał od razu. Nad czym się zastanawiał? Kiedy zdecydowała się do niego zejść, samochód ruszył.
…dwa tygodnie…
Otworzyła jego zdjęcie w iPhonie. Nie wiedział, że je zrobiła. Wzrok prześlizgnął się po firmowej torbie. Było w niej jeszcze coś, czego nie zdążyła wyjąć. Koronkowy top. Chmura tiulu jak aureola widma Brockenu. Czyżby miało to jej coś wynagrodzić?
Włożyła tę filigranową pajęczynę na gołe ciało. Sfotografowała odbicie w lustrze. Wysłała Bobby’emu ememesem.
– To byłby naprawdę nieszczęśliwy zbieg okoliczności – uśmiechnęła się chytrze do odbicia w lustrze – gdyby połowica przypadkiem to odkryła.
Obraz w lustrze był tego samego zdania.
*
Wsiadł do samochodu. Zacisnął dłonie na kierownicy, aż pobielały mu kostki. Umówił się dziś z Alicją wyłącznie po to, żeby zakończyć tę chorą relację. Zainicjowaną w niezrozumiałym przypływie szaleństwa! Zdradził żonę, oszukał ją! Alicji, która nic dla niego nie znaczyła, powiedział prawdę, że jest żonaty… Niestety, prawda nie zawsze oznacza uczciwość.
Próbował ochłonąć. Opuścił szybę. Późnowieczorne powietrze wypełniło wnętrze. Odgłosy ulicy stały się głośniejsze. Przejechało pogotowie, trąbiły klaksony, a jemu nadal w uszach tłukło się histeryczne: „Bobby, nie, nie zgodzę się, nawet o tym nie myśl!”, kiedy jej oświadczył, że to koniec. Początkowe niedowierzanie Alicji przepoczwarzało się we wściekłość. Nie trzeba było być psychologiem, żeby dostrzec preludium nadchodzącej furii. Zachował się jak ostatni tchórz!
Przestraszył się, że Alicja w desperacji skontaktuje się z jego rodziną… Musiał wyciszyć jej emocje. Skłamał, że to tylko dwa tygodnie. Przestał patrzeć dziewczynie w oczy. Przeraził się tym, co tam zobaczył… Był jedynie obcym facetem, któremu pozwoliła się przelecieć! Widzieli się raptem jeden raz! „Widzieli” to oczywiście też eufemizm… Lub duże niedopowiedzenie.
Nic nie potoczyło się zgodnie z planem…
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.