Kilar. Geniusz o dwóch twarzach - ebook
Kilar. Geniusz o dwóch twarzach - ebook
Fascynująca podróż przez życie jednego z najciekawszych twórców ubiegłego stulecia. Sugestywna opowieść, w której nie tylko Kilar, ale i charyzmatyczne postaci drugiego planu (Penderecki, Komeda, Harasiewicz, Boulanger, Kutz, Zanussi i inni) grają główną rolę. Wpuszczają nas do jego pracowni, do kuchni i za kulisy. Towarzysząc im niemal czujemy smaki i zapachy, słyszymy barwy głosu bohaterów dramatu. To jest podróż o prawdziwie ludzkim wymiarze.
Leszek Możdżer
Żył poza schematami, z naturą pełną sprzeczności. Wojciech Kilar Mówił o sobie: jestem jak Dr Jekyll i Mr Hyde.
Zawsze wzbudzał emocje. Rozdarty między ojczyzną, którą kochał, a Hollywood – gdzie spełnił swój American dream. Potrafił pędzić jednym ze swoich mercedesów z szaleńczą prędkością, a potem, w domowym zaciszu, odmawiał żarliwie różaniec.
Serce oddał swojej żonie Basi. Nazywano ich najpiękniejszą parą w polskim świecie artystycznym.
Człowiek z krwi i kości. Uwielbiał drogie perfumy, eleganckie krawaty i podróże po świecie. Kochał książki i koty. Był jednym z największych twórców epoki. W muzyce pozostał wierny przede wszystkim sobie. Pisał dla kina i szczerze przyznawał, dlaczego to robi.
Owoce jego współpracy z Andrzejem Wajdą, Romanem Polańskim czy Francisem Fordem Coppolą na trwale zapisały się w historii światowego kina.
Ta pełna anegdot biografia nie mogłaby powstać, gdyby nie wielogodzinne rozmowy, które autorka odbyła z Mistrzem przed jego śmiercią. Jest świadectwem prawdy – może nie zawsze wygodnej, ale zawsze szczerej.
fot. Łukasz Gaffling
Maria Wilczek-Krupa – dziennikarka prasowa i radiowa, związana . z „Dziennikiem Polskim”, „Kinem”, „RMF Classic”. Ukończyła teorię muzyki w krakowskiej Akademii Muzycznej. Przygotowując rozprawę doktorską na temat twórczości filmowej Wojciecha Kilara, przeprowadziła z nim wielogodzinne rozmowy.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-4075-9 |
Rozmiar pliku: | 6,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Panie Wojtku, a co z naszym umówionym wywiadem kamerowym?
– Muszę chyba bardziej ważyć obietnice. Wie pani, że nie cierpię kamer prawie tak samo jak urzędów…
– Wiem. Ale to nie potrwa długo, obiecuję. A w ekipie będę tylko ja i reżyser filmu.
– Mam inną propozycję. Poczeka pani, aż umrę, i napisze pani o mnie książkę…
Nie nakręciliśmy filmu dokumentalnego z Wojciechem Kilarem, bo tego po prostu nie chciał. W ogóle stronił od rozmów publicznych, zwłaszcza pod koniec życia, kiedy tak bardzo cenił sobie zwykły święty spokój. Na prośbę mojej uczelni o pomoc w doktoracie też najpierw powiedział:
– Nie. Ja się na muzyce filmowej absolutnie nie znam. Ja ją po prostu piszę, a ściślej, pisałem. A to nie to samo.
Potem jednak spotkaliśmy się na koncercie jubileuszowym profesora Andrzeja Jasińskiego i wtedy zmienił zdanie. Z prostego powodu – kobiecie, w cztery oczy, odmówić nie umiał. Miało być jedno spotkanie, weryfikujące moje wnioski i uzupełniające wiedzę. Ale tak się złożyło, że zamiast wyłącznie o filmie, zaczęliśmy mówić także o Śląsku, bo on kochał Katowice, a ja – Cieszyn. Potem o samochodach, bo natychmiast zauważył, że jeżdżę „koreańczykiem”, a on zawsze się zastanawiał, czy to dobre auta. Potem zeszło na literaturę – na Agathę Christie i Stephena Kinga, których książki uwielbialiśmy obydwoje. Wreszcie na biografie i dzienniki, które on zaczął doceniać pod koniec życia. Mówił przy tym, że to najlepsi przyjaciele ludzi starszych, jak on.
– O rany – przeraziłam się. – Ja też od jakiegoś czasu wolę literaturę faktu od beletrystyki. Starzeję się…
– Dojrzewa pani – poprawił mnie z mocą.
Potem były następne spotkania i kolejne, bo dobrze nam się rozmawiało i wspólnych tematów znaleźliśmy wiele. Mówiliśmy o domu na Brynowie – o tym, że wciąż jest w nim Basia i że on marzy o tym, by kiedyś było to miejsce pamięci. Spróbowałam spełnić jego życzenie w pierwszej części książki, oprowadzając Czytelnika po zakamarkach domu przy ulicy Kościuszki i opisując go w sposób, w jaki sama go zapamiętałam. Rozmawialiśmy o fascynacjach – muzycznych, książkowych, duchowych. To druga i najobszerniejsza część biografii, a i tak niepełna, bo tych fascynacji było przecież mnóstwo. I wreszcie była mowa o twarzach. Filmowych, klasycznych, duchowych, przyziemnych. O różnych obliczach i wielu naturach, z których każda była prawdziwa. O twarzach Dr. Jekylla i Mr Hyde’a, o których próbuję opowiedzieć w ostatniej części książki.
Od początku chciałam się przekonać, co drzemie pod powłoką jego świętości. Bo że coś drzemie, to było widać od razu. W pełnym elegancji geście, kiedy podawał płaszcz. W szarmanckim ukłonie, gdy całował w rękę. W błysku oka i ożywieniu, kiedy spoglądał na samochód. Wreszcie w chichocie, gdy opowiadał o dawnych, zabawowych czasach albo o kotach, które wzbudzały w nim skrajne uczucia, od bezwarunkowej miłości do rozpaczy i pasji.
Jestem mu wdzięczna za szczerość. Za to, że ze ściągniętą bólem twarzą opowiedział mi wzruszającą historię ostatnich dni spędzonych z żoną, ale także za to, że krygując się i mitygując (wulgaryzmy? przy kobiecie!?), zaśpiewał lwowską piosenkę pełną nieprzyzwoitych słów. Za prawdę o sobie i o swoich twarzach. I wreszcie za to, że mimo podeszłego wieku pozostał bardziej młody niż ja.
– Fajnym językiem pani pisze, takim ciętym, współczesnym – powiedział podczas autoryzacji któregoś z wywiadów. – Czemu w takim razie używa pani słowa „utwory”, skoro powiedziałem „kawałki”? I co za Barbara? To była Basia albo Baśka, nigdy nie nazwałbym mojej żony Barbarą!
Po dwóch latach wypełnionych rozmowami w domu albo przez telefon (jeśli to on dzwonił, robił to zawsze późnym wieczorem, rozpoczynając rozmowę mrocznym: „To ja. Kilar”) zrozumiałam wreszcie, że pod powłoką świętości kryje się… człowiek. Barwny i nietuzinkowy, z mnóstwem zalet i wad i ze skłonnością do wpadania w furię, czego doświadczyłam na własnej skórze.
To było wiosną 2012 roku, przed jubileuszowym koncertem jego muzyki filmowej, który organizowaliśmy w Krakowie. Zadzwoniłam dopytać się o jakieś szczegóły, a on huknął na mnie ni stąd, ni zowąd, że ma tego wszystkiego dość, żebyśmy mu dali święty spokój i przestali go dręczyć pytaniami o partytury.
Jakie partytury? Nie mówiłam nic o partyturach!
Przeprosiłam grzecznie i zakończyłam rozmowę. A potem, na jubileuszowym koncercie właśnie, wypatrzył mnie w tłumie dziennikarzy i niepewnym krokiem (miał już wtedy zawroty głowy) podszedł i ujął pod ramię.
– Pani Marysiu, tak bardzo panią przepraszam. Zadzwoniła pani dosłownie minutę po kimś, kto wyprowadził mnie z równowagi. Prawda jest taka, że wyżyłem się na pani. Proszę wybaczyć staremu człowiekowi…
Wojciech Kilar. „Człowiek w najwyższym stopniu nadający się do człowieczeństwa”1.
1. Tak o Kilarze mówił Gustaw Holoubek, w: M. Malatyńska, A. Malatyńska-Stankiewicz, _Scherzo dla Wojciecha Kilara_, Kraków 2002, s. 59.