Kilka dni lata - ebook
Kilka dni lata - ebook
Trzy kobiety i jedno mieszkanie. Trzy pokolenia i jedna historia. Wciągająca saga z Polską ostatnich dekad w tle.
Czy decyzje, które podejmujemy, są naszymi własnymi decyzjami, czy też nieświadomie powielamy wzorzec przekazany nam w genach? Na ile rzeczywiście kontrolujemy swoje życie, a na ile ulegamy mechanizmom silniejszym od nas? W najnowszej powieści Małgorzaty Sobieszczańskiej trzy kobiety: babcię, matkę i córkę łączy nie tylko więź krwi, ale coś jeszcze – doświadczenie jednej nocy, które zadecyduje o całym życiu. Tak jakby los potrafił uprzeć się przy swoim i zdecydował, że nasza historia okaże się powieloną historią naszych matek, babek i prababek.
Amelię od śmierci dzieli kilka chwil. Ma ostatnią szansę, by opowiedzieć o swojej przeszłości. Na powiernika wybiera prawnuka, który niewiele z jej historii rozumie. Prawda odejdzie razem z nią, bez szansy, by kiedykolwiek została odkryta.
W odchodzeniu towarzyszą jej córka i wnuczka. Janina zrezygnowała z pracy w biurze i całe dnie spędza w warszawskim mieszkaniu, opiekując się matką. Maja z kolei nie potrafi pozbierać się po rozwodzie. Niegasnąca miłość do byłego męża pcha ją do szalonych czynów, po których wszystkim robi się jeszcze bardziej niezręcznie.
Amelia, Janina i Maja żyją w jednym mieszkaniu, ale niewiele o sobie wiedzą. Razem z nimi mieszka mąż Janiny, Kostek, którego historia splata się z losami kobiet. Zmianę przyniesie wspólny wyjazd matki i córki do rodzinnego Gdańska, gdzie letni poranek okaże się kluczem do skomplikowanej i przemilczanej przeszłości.
„Kilka dni lata”, nowa książka scenarzystki i dziennikarki Małgorzaty Sobieszczańskiej, to skomponowana z wdziękiem opowieść o skryptach rodzinnych i próbach ich przełamania.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-05780-3 |
Rozmiar pliku: | 746 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nigdzie na świecie poranek nie ma takiego zapachu i smaku jak nad morzem. Janina obudziła się i ogarnęła ją niezrozumiała radość, była pełna oczekiwania na to, co przyniesie dzień. Przeciągnęła się i zmrużyła powieki, słońce świeciło jej prosto w twarz. Spała w swoim dawnym pokoju, przez chwilę poczuła, jakby znów miała osiemnaście, dziewiętnaście lat, a życie było jedną wielką obietnicą. Wstała energicznie, otworzyła okno. Uderzyła ją fala rozgrzanego powietrza, przetykana chłodną nadmorską bryzą. Wciągnęła powietrze głęboko w płuca. Nagle pożałowała, że tak rzadko odwiedzała matkę, brakowało jej tego powietrza, zapachu, widoku za oknem na nieduże podwórko z huśtawką i piaskownicą, na krzaki akacji, fasadę bloku naprzeciwko. Idąc do łazienki, zauważyła, że Maja w drugim pokoju jeszcze spała, w ubraniu, przykryta tylko kocem, na podłodze leżała otwarta książka. Janina bezszelestnie nacisnęła klamkę do toalety, nie chciała budzić córki. To, co zamierzała, mogła zrobić sama.
Pół godziny później równie cicho opuściła mieszkanie, w kuchni zostawiając kartkę: „Wyszłam do spółdzielni, nie wiem, kiedy wrócę. Odpoczywaj. Mama”.
Nie poszła jednak do spółdzielni. Gdy znalazła się przed domem, zamiast w lewo, skręciła w prawo — nogi same ją tam zaprowadziły, przez park Reagana, prosto nad morze. Słońce kusiło obietnicą upalnego dnia, plaża wabiła rozgrzanym piaskiem i chłodem wiatru od morza. Nie miała ze sobą koca czy leżaka, postanowiła przejść się wzdłuż brzegu, przypomnieć sobie, jak to jest spędzać beztroski dzień wakacji.
O tak wczesnej porze na plaży więcej było osób z obsługi niż letników. Janina zdjęła sandały i zanurzyła stopy w chłodnej wodzie, wyższe fale obmywały nie tylko jej kostki, ale też sięgały do połowy łydek. Podwinęła sukienkę, założyła dziś pierwszy raz tę nową, zgniłozieloną, którą kupiła w dniu, gdy umarła matka. Przed wyjściem zrobiła sobie nawet dyskretny makijaż; była zadowolona z efektu, choć nie potrzebowała tak naprawdę kosmetyków, jej twarz odmłodniała, może dlatego, że pierwszy raz od dawna naprawdę się wyspała, a może to efekt przyjazdu do domu? Czuła się, jakby rzeczywiście był to pierwszy dzień jej nowego życia. Życia po śmierci.
Przechodziła właśnie obok wyjścia na plażę — w pobliżu kościoła — pełnego nadmorskich kafejek i barów, nad którymi unosił się zapach świeżo parzonej kawy i jajecznicy. To pewnie ta woń przypomniała jej, że od wczorajszego popołudnia nic nie jadła. Skręciła do najbliższego baru i usiadła na zewnątrz. Był jeszcze pusty, za szybą zauważyła tylko jedną znużoną kelnerkę, która ziewała, przecierając stoły. Pomachała do niej, kobieta dostrzegła ją dopiero po dłuższej chwili, leniwie odłożyła szmatkę i niechętnie wyszła na taras.
— Słucham?
— Chciałam napić się kawy. I coś zjeść.
— Śniadania podajemy od dziesiątej.
Janina spojrzała na zegarek. Była za pięć dziesiąta. Spacer zajął jej więcej czasu, niż przypuszczała, zupełnie straciła rachubę.
— Poczekam. Co mogę dostać?
— Zestaw polski. Jajecznica, chleb, żółty ser…
— Poproszę.
— Pomidory, masło… Albo francuski: croissant, dżem…
— Polski może być.
Kelnerka zamilkła i zabierając ze stołu pusty serwetnik, odeszła nieco urażona. Janina spojrzała w stronę morza. W świetle słońca było wyjątkowo błękitne, tylko gdzieniegdzie dało się zauważyć jakby domalowane zielone smugi. Promenadą zmierzali na plażę letnicy z wielkimi torbami pełnymi koców, leżaków, piłek, materacy i jedzenia. Z każdą chwilą było ich więcej, Janina przypomniała sobie, jak w dzieciństwie nigdy nie wybierała się na tutejszą plażę po jedenastej, ciężko było przejść między ciałami do wody, nie mówiąc o znalezieniu wolnego miejsca.
— Kawa dla pani.
Usłyszała męski głos, a na stoliku pojawiła się filiżanka.
— Dziękuję.
Podniosła głowę i zamarła. Mężczyźnie zastygł na twarzy uprzejmy uśmiech, do którego teraz zupełnie nie pasowało spojrzenie, pełne zdumienia, niedowierzania. Przez chwilę przyglądali się sobie w milczeniu, jak zatrzymani w stop-klatce. Janina poczuła, że coś ciężkiego uwięzło jej nagle w gardle i odchrząknęła.
— Krzysztof?
Jak w mężczyźnie po sześćdziesiątce, w jego zmarszczkach i siwych włosach dostrzegła młodego, dwudziestoparoletniego chłopaka? Gdzie była ta pamięć, bo przecież nie w ciele, czy odkryła ją w spojrzeniu, geście, uśmiechu?
— Janka…
* * *
„Odpoczywaj”. Maja po raz kolejny czytała kartkę, którą zostawiła jej Janina. To do matki zupełnie niepodobne, nie pamiętała, kiedy dobrowolnie zrezygnowała z wytycznych, co jest do zrobienia, sprawdzenia, załatwienia. Po prostu… „odpoczywaj”. W kuchni rozległ się dźwięk gwizdka od czajnika, Maja wyłączyła gaz i zalała sobie kawę. Kiedy się obudziła, czuła, że rozpiera ją energia. Chciała pojechać do Sopotu albo na gdańską Starówkę, ale nigdzie nie mogła znaleźć kluczy. Matka schowała je tak sprytnie albo zabrała ze sobą i niechcący uwięziła ją w mieszkaniu babci. Maja rozejrzała się. Skoro i tak musi tu spędzić samotnie czas do powrotu Janiny, postanowiła zacząć zapowiadane porządki.
Nalała wody do miski, znalazła pod zlewem płyn do mycia drewna i przeszła do pokoju. W rogu stała piękna secesyjna szafa, zawsze jej się podobała, choć zupełnie nie pasowała do wnętrza, jedyna tutaj ładna rzecz. Na szafie leżała walizka. Maja podsunęła krzesło, ściągnęła ją, okazała się zaskakująco ciężka. Położyła walizkę na sofie i ponownie weszła na krzesło. Umyła górę szafy; spojrzała na gąbkę, która okazała się zupełnie czarna. Z szafy wyrzuciła wszystkie ubrania i jeszcze jedną walizkę, z kożuchem, swetrami i bielizną. Ciekawe, po co Amelia ją tutaj trzymała? Wyczyściła porządnie wnętrze. Przejrzała garderobę, muszą to z matką spakować i gdzieś oddać. Odsunęła szafę i wyszorowała porządnie podłogę, umyła nawet ściany pokryte siatką kurzu i pajęczyn. Przysunęła mebel z powrotem i wyprostowała się, patrząc z satysfakcją na swoje dzieło. Jeden róg mieszkania załatwiony. Na środku pokoju piętrzyła się góra ubrań, na sofie leżała walizka zniesiona z góry szafy, zerknęła do środka — papiery, dokumenty, listy, zdjęcia. Potem się nimi zajmie. Przed nią kolejny róg pokoju: szafka z meblościanki pełna filiżanek, kieliszków i nalewek zrobionych przez Amelię. Maja zakasała rękawy.
* * *
Krzysztof siedział naprzeciwko lekko spięty, ziewająca kelnerka — teraz zalotnie uśmiechnięta, z błyskiem w oku, bez śladu dawnego znużenia — przyniosła drugą kawę dla niego i śniadanie dla Janiny.
— Dzięki, Aśka.
Uśmiechnął się do niej, kelnerka z trudem ukryła zadowolenie i odpłynęła, kołysząc biodrami, w stronę baru. Krzysztof spojrzał na Janinę, wciąż miał w oczach niedowierzanie, choć teraz lepiej je ukrywał pod warstwą uprzejmego zdziwienia.
— Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
— Ja też. Myślałam, że wyjechałeś do Stanów.
— Wróciłem rok temu.
Zapadła cisza. Ta informacja mogłaby wystarczyć, zakończyć temat, Janina nie oczekiwała zresztą dodatkowych wyjaśnień, nie miała do nich żadnego prawa, choć była ich ciekawa. Posmarowała chleb masłem i ugryzła kromkę. Krzysztof bezmyślnie przyglądał się letnikom zmierzającym promenadą na plażę.
— Rozwiodłem się dwa lata temu. Oddałem żonie firmę i mieszkanie. Pomyślałem, że już nic mnie tam nie trzyma. Że chcę wrócić na starość do domu.
Chleb był świeży i pachniał znajomo. Ciekawe, czy pochodził z piekarni pod domem matki? Idąc na plażę, zauważyła, że choć wiele się w okolicy zmieniło, piekarnia wciąż pozostała taka, jak ją zapamiętała. Więc i chleb musiał mieć ten sam smak i zapach. Rozwiódł się… Przez chwilę chciała zadać mu pytanie dlaczego, dlaczego dwa lata temu? Ale zrezygnowała.
— Tym bardziej że rok temu zmarł mój ojciec.
Spojrzeli na siebie.
— Przykro mi. Moja matka zmarła dwa tygodnie temu.
Tak to jest, pomyślała Janina, przyjaciele z czasów młodości są bliżsi niż rodzina. Krzysztof nie musiał niczego tłumaczyć, rozumiała doskonale, co oznacza śmierć jego ojca, tak jak on wiedział, jakie uczucia i emocje wiążą się ze śmiercią Amelii. Sięgnęła po ser, położyła plasterek na świeżym chlebie.
— Masz dzieci?
— Dwóch synów. Obaj są już dorośli. Starszy, Alan, jest adwokatem, ma żonę i córkę.
Znowu zapadła cisza, Krzysztof wyglądał, jakby zatrzymał się nagle w zwierzeniach, uświadamiając sobie, że nie wszystko musi jej powiedzieć.
— A co u ciebie?
Janina machnęła niecierpliwie ręką, pijąc jednocześnie kawę. Była gorąca i gorzka.
— A młodszy?
Krzysztof sięgnął po cukiernicę, okazała się pusta. Odwrócił się w stronę baru i gestem przywołał kelnerkę. Przybiegła natychmiast.
— I przynieś mleko.
Skinęła potakująco i błyskawicznie, z nieodłącznym, nieco głupkowatym według Janiny uśmiechem ruszyła spełnić jego prośbę.
— To twój bar?
— Kupiłem go za to, co mi zostało z trzydziestu lat harówki w Stanach.
— To całkiem sporo ci zostało…
Uśmiechnęła się, ale Krzysztof nie odwzajemnił uśmiechu. Siedział zamyślony i nie silił się nawet na uprzejmość. Nagle wstał.
— Przepraszam cię, muszę jechać do urzędu miasta, zupełnie o tym zapomniałem.
Wiedziała, a przynajmniej domyślała się, że to wymówka. Ale pokiwała ze zrozumieniem głową. Odszedł, nie zdążyła nawet pożałować, że tak szybko zakończyło się to spotkanie, bo po chwili wrócił.
— Spotkajmy się wieczorem. Jeśli możesz?
— Tutaj?
— Tak. Aha. Jesteś, oczywiście, moim gościem…
— Dziękuję.
Odszedł na dobre. Patrząc na jego oddalającą się sylwetkę, uderzyło ją nagle, jak bardzo zrobił się podobny do swojego ojca. Widziała go tylko raz, ale jego rysy twarzy bardzo dobrze wryły jej się w pamięć. Po chwili pojawiła się kelnerka z mlekiem i pełną cukiernicą. Patrzyła na Janinę surowym wzrokiem, oceniającym. Najwyraźniej nie zobaczyła w niej rywalki, bo potraktowała ją z lekko wyczuwalną lekceważącą protekcjonalnością.
* * *
Biblioteczka nie skrywała żadnych skarbów, jeśli nie liczyć nalewek. Maja wypróbowała każdą z nich i poczuła w końcu lekki szum w głowie, który sprawił, że życie naraz wydało jej się absurdalnie głupie i bez znaczenia. Bo co z tego, że Janek i jego nowa kochanka widzieli ją nagą? Wielka rzecz, kawałek mięsa na jego łóżku. Wstyd zastąpiła rozbawieniem. Wyobraziła sobie, jak musiała czuć się kobieta, którą zaprosił Janek. Miała nadzieję na miły, niezobowiązujący wieczór, może noc, w łóżku atrakcyjnego dziennikarza, a tymczasem okazało się, że zaprosił ją jakiś pokręcony Sinobrody, który w sypialni skrywa nagie ciało byłej żony. Nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Nalewka z wiśni była zdecydowanie najlepsza, Maja nalała sobie kolejny kieliszek i usiadła na tapczanie obok walizki.
Jej rzeczywistość od roku była płynna, nieuchwytna. Tak samo czuła się podczas początkowej fazy romansu z Jankiem, nic nie było pewne, życie płynęło jak lawa, by w końcu zastygnąć w rutynie, stać się znowu przewidywalne i w tej przewidywalności bezpieczne. Bo przecież nie była szczęśliwa czy nawet zwyczajnie zadowolona w małżeństwie. Nigdy nie zdradziła Janka, nawet o tym nie pomyślała, chociaż nie oznacza to, że brakowało jej okazji. Wypełniła ją nagle złość na niego i na siebie. Na niego, że jak tylko pojawiła się okazja, natychmiast z niej skorzystał, i na siebie, że z takiej okazji zrezygnowała. W imię czego? Małżeństwa, które okazało się kompletną iluzją? Nawet nie ma czego teraz wspominać.
Nie zauważyła, kiedy opróżniła kolejny kieliszek. Postawiła na stoliku pięć nalewek babci. Dwie opróżniła do połowy. Nalewka z czarnego bzu też była nienajgorsza… Z kieliszkiem w dłoni postanowiła przejrzeć papiery z walizki.