- W empik go
Kilka rysów z literatury i społeczeństwa od roku 1848-1858. Tom 1 - ebook
Kilka rysów z literatury i społeczeństwa od roku 1848-1858. Tom 1 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 326 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Nie było rzeczy, którejby nie rozbierał, i nie odnosił do fdozolicznych kategoiyj; pierwsze drgnienie serca, pierwszy poryw wiaże-nia, głuszyła w nim potrzeba i'ozinyslania i zdawania sobie sprawy z wszystkiego… l'ic-kny boży świat, nie był dlań przedmiotem głębszych studjów. Zniżać się do tych spostrzeżeń, czuł wstręt i nie mial woli po temu. Dlatego wszystkie krajobrazy zawarte w Williel-mie Telu, nic są owocem jego osobistycji wrażeń, lecz dokumentów dostarczonych przcze-mnie, którym on umiał mocą prawdziwego poetycznego jeniuszu wyraz rzeczywistości nadać.”
To więccoujmowałopro.tocieipoetyczno.ści Szyllera, ta nieszczęsna metalizyka, ta wymę – j iSVHRPHBII|llli|
czona absfrakcya, stało się żywotnym 'zasiłkiem Deotymy. Sara styl jśj, sam sposób obra zoM-ania wyraźnie pokazuje, na czem były szczepione. Dla kochających i czujących poe zye, to niedośe, to mało – ale dla improwizaeyi, aż nadto wystarcza, bo jej użycza pe-wnój pompatyczności, pewnej podnioslości stylu i myśli, mającej wszystkie pozory liryzmu, wszystkie ułudy szczytnego natchnienia.
Lotne te słowa i obrazy, póki je druk nie utrwalił, mu.ciały robić na słuchaczach nielada effekt; bo lubo improwizatorka w razie danyiił nie może być zawsze pod wrażeniem rzuconego jej przedmiotu, wszakże przy rozległem oczytaniu, przywoławszy pamięcią cokolwiek napisano o nim, przykrawuje go do raz obranej formy, a choć nie jest w stanie tyle rozmaitych obrazów i porównań rozgrzać gorącem swego uczucia, lub wyrwać je zpod serca, zawsze zostaje jej środek tłumaczyć ich naturę, wykazywać estetyczne piękności, i tu owdzie wplatać pożyteczne sentencye. Duch działa tu na innej drodze: wiedza służy mu za środek i za cel.
D7Awnie mi tedy było, kiedy Deotymie przypisy w ano jakieś sybillińskie wieszczenie;
U3
ja bym to nazwał idcologicznem rojeniem dziś z deskretytowanem jalcoowoc )(ietycznej choć produkującej wszystkie przybory poezyi – co wszakże nie pociąga za soba, aby z tak górującemi zdołnościanń nie miała kiedyś tralić na prąd rzeczywisty. Z tego względu nie godzę się ze zdaniem jednego krytyka, który twierdzi, że Deotyma ide miała młodości, że reflektuje i filozofuje tak jak starzec. Jest bowiem rzeczą dowiedzioną, pierwsza młodość, jak późna starość, mają za sobą wiele wspóbiego. Starzec przebiegłszy' drogę życia, robi summe swoich doświadczeń i spostrzeżeń, i z tej wystikości spogląda na życie, a nie mogąc brać w niem udziału, kanni je morałem lub filozoficzną formułą. Jestto dydaktyka, spotykana zawsze na schyłku pewnych kreac}jn}'ch okresów. Z drugiej strony młodość w przeczuciu przyszłych kolei w praktyce życia, najpierwej chwyta za owoc starych doświadczeń i ubiera się w gotowe formułki, jak chłopię av poważną perukę swojego ojca, którą przecież odrzuci, odkąd pozna, że nui własny jego kędzior do twarzy. – Po
Dzieje hit – dobnie jak starość i młodość zawsze bywa chj-daktyczną; bo wprzód nim zetrze sie z życiem, otacza ją nauka, karmi morał i sentencya; nic nie zdobywa pracą wewnętrzną, ale do gotowego przychodzi, i z tego też zasobu, jeśli się żyłka odezwie, snuje swą tkankę.
Ktokolwiek w młodości brat się do pióra, zawsze od dydaktyki poczynał….
Odłączając, talent improwizatorski, fenomenalny prawie, uważam Deotymę w tym pierwszym okresie. Jaki będzie drugi? Kle wiem, i wj'znaję, iż mimo usilnej chęci zbadania dróg, któremi pójdzie, niepodobna mi było odgadnąć.
Daims sum non Edipw.
VI.
AUTORKA MALWINY I PIELGRZYMA.
„wielkie rzeczy zamilknieniem najlepiej się mówią.”
Zaczynam od tych słów naszego moralisty, Andr. Max. Fredra, mając opowiedzieć żywot bardzo cichy, ale wielki i głośny zasługami, które dopiero na mogile zgasłej osoby, wolno pozbierać, jak najwonniejsze kwiaty i położyć przy sercu. Kto je tam umieści, będą mu balsamem na te wszystkie rany zadawane przez świat samolubny i próżny, wymagający a dokuczliwy, obojętny na cierpienie i nieskwapliwy do usług,kiedy te niemają mieć rozgłosu, lub prędkiej nagrody.
Budującym jest żywot chrześciańskiego poświęcenia się wubożuchnym stanie; leczw stanie wielkości, dostatków i flostojeiistw, żywot prosty, skazujący się na ubóstwo przez miłosierne uczynki, na wytrwałą pracę służenia Ijliżniemu, budzi w nas tem większe uwielbienie, gdy z sfer swoich wysokich dopatrzeć umie i najdrobniejszej istoty, aby ją wesprzeć ramieniem, gdy upada… Takim był żywot księżnej ]Iaryi Wirtemberskiej – a żjwot bardzo dhigi, bo przechodzący zwykły luuledwo zakres lat dzisiejszych ludzi. Maryia Anna, córka księcia Adama Kazimierza na Żukowie i Klc-waniu Czartoryskiego, Generała Ziem Podol– …skich foldniarsz… wojsk austr. i Elżbiety (Izabelli) z Flemmgów podskarbianki W. Ks. Litewskiego, przyszła na świat dnia 15 Marca 1768 r. iiyła ona najstarszą z rodzeństwa, które szło IV tym porządku: Adam (ur. 1770J, Konstanty (1773) i Zofia (Zamoyska) 1774 r.
Od pierwszych lat dziecięctwa, rozwijała się w niej ta wrodzona słodycz duszy i charakteru, ta niewj-czerpana dobroć, która złączona z urokiem młodości i z wysokiemi da rami umysłu, robiła z niej istotę wyjątkową, prawdziwą rozkosz i pociechę rodzicielskiego domu. W pańskim tyra dwoi-ze Avszyscy, do najniższego sługi, gotowi dla niej do poświęceń bez granic oświadczyli tem samśm, ile szczęścia umiała rozlewać w swojem kółku, ile obudzać sympatyk Nieraz, kiedy jej miłosierdziu i chęci oświadczenia zbywało na sposobności wywiązania się względem podobnych sobie istot, zwracała pieczołowdtość swoje do zwici-ząt, a nawet roślin, zagrożonj-ch czemkolwiek; śliczna tadusza nie mogła znieść, kiedy co cierpiało; a choćby cierpień swyełi opowiedzieć ide mogło, miała na to dar zgadywania, miała tę domyślność serca, którą położyła na tytule nutosnej i tkliwej-powieści: Malicina. Wychowanie Maryi staranne i pańskie odbyło sie pod okiem matki śródprzepyehówispaniało-. sci Pulau; tego czarującego ogrodu opiewanego przez Dełilaitylu innych rymotwórców zeszłego wieku. Dwór prawdziwie książęcy, napływ go sci sąsiedińch i zagranicznych, wabionych uprzejmością, dostojeństwem i światłem gospodarzy, głośne uczty, festyny; zgoła ten wir wielkiego świata, który po Warszawie miał tu drugą stolicę – wszystko tonie mogło ani jej.skromnych nawyknień, ani wstrętu do wykwintnego życia, przerobić. Zostając zawsze przy uroczej prostocie, poczytywała się najszczęśliwszą, kiedy składając wymuszoną etykietę przywiązaną do swego położenia, mogła w świecie zmieszać się w tłum i zniknąć, aby pośpieszyć ilo swoich idubionych wieśniaków i poufnych przyjacioł, których jej serce wybrało.
Zaledwie wstępowała w lata panieńskie, kiedy w r. 1784 nad. 28 Października przyszło jej oddać ręko Ludwikowi księciu Wirtember-skienm*) Lubo przez związek ten wchodziła w powinowactwa z dwoi'em Pruskim i llosyj-tjkim, nietylko, żc nio wzbiła się w dumę z tego wyniesienia, ale owszem nie mogła się z tem 08W'oić, że jej tyle nowych wielkości przybyło-Małżeństwo to wypłynęło ze względów politycznych. Fryderyk II. król pruski, postrzegłszy jjod koniec swego świetnego panowania, że mimo całej wielkości odgrywał tylko podrzędnej rolę na północy, zaczął o tćm pj-zemyśli-wać, czyliby jakie książę iiieraieckie, niemogło wstąpić na tron po Stanisławie Auguście, aby
sie tym sposobem od zhyt przeważnogo w]dy-wii gabiiielu pólnoeiiego zasłonie.
W tyeh widolcach, zvi'óeił się myślana swego siostrzeńca Liitlwika księcia AVirtem-berskiego, upatrując w nim przyszłego, elekta czy kandydata; ażeby mu zaś przygotować umysły w kraju, ułożył sobie ożenić go z księżniczką Marya, – Poboczne wpływy i namowy, a zwłaszcza własnoręczny list króla Fryderyka skłoniły rodziców do przyjęcia tej propozycyi, w której zdało im sie upatrywać dość wyraźną rękojmię zbliżetua się Prus do Rzeczypospolitej.
ICsiężniczka Marya uległa woli rodziców, a może też i chętnie przystała na związek, który zyskiwał takiego sprzymierzeńca…..
Książę Ludwik chociaż zostawał w służbie rzeczypospolitej, i miał za sobą córkę pierwszego obywatela tego kraju – musiał odstąpić i pierwszego zaszczytu i zrzec sę drugiego szczęścia.
Jak zaś usunął się i od jednego i drugiego, opowiada w współczesnych pamiętnikach Kitowicz (Tom lli… w Poz. 1845),
„Książę Ludwik, który w czasie pokoju dosyć się dobrym żołnierzem pokazywał, pilnie i pożyteciiie jazdę i piechotę swojej liomen-dzie oddaną exercytovvał, że u całego narodu zyskał wielką reputacyę i wdzięczność. Aż gdy wojna nastąpiła, w roku 1792, w której wodzem był synowiec królewski książę Józef, on się najprzód ezj'nil chorjin na nogę, a gdy ]rni tę racjo zona wy|ierswadowała, pogrozi-WSZ3' rozwodem, jeżeU nie zechce służyć krajowi w tęi potrzebie – wynalazł dragą, że niema o ezćm jecłuić na kampanią. Król wiele się po nim dobrego spodziewając, ułatwił mu i tę przeszkodę, kazawszy 'Jiiczyć ze skarbu koronnego 20 tysięcy czer. zł. Nabrawszy tego złota, poszedł z wybornj-m pułkiem swoim od jenerała Byszewskiego niedawno nabytym. Jednak nieposzedl z nieprzyjacielem do rozprawy – gdyż król Stan. August nie chcąc go wystawiać na trudną próbę kazał nm zdać komendę na rzecz Jen. Judyckiego. – Poczem książę wyjechał za granice.”
Zapewne w tych czasach i rozwód nastąpił. Z nmlżeństwatego został się jedTiy owoc sjTi Adam, urodzony d. 16. Stycznia I79ir. I-ułmcaci, który był jenerałom brygady. Taka jak widzimy była osoiia księcia ir stosunkach zewnętrznych: w wewnętrznych zaś czyli doiiiow}'ch, nie mogło zapewne panować więcej harmonii, jeżeli weźmiemy – na uwagę skromne nawyknienie Księżny, jej życie całkiem sercowe, zmuszone każdej chwili ścierać się z zimną etykietą dvorską, której po niej w każdym kroku zapewne wymagał małżonek. Ani pochwały, ani uprzejmość Fryderyka W. nazywającego ją swoją siostrzenicą i zaszczycającego uprzedzającemi względami, nie miały dość mocy pogodzić ją z nowem jej położeniem, które musiało zapewne i tego wielkiego monarchę razić, kiedy jak powiadają, miał raz odezwać się do matki księżnej: „ Qu'est-ce qui imis a porte (i donner lotre ange de jiUe a motrcoiisin?''– Odezwanie się totem więcej niewytłumaczone, że przecież jak widzieliśmy wyżej, związek ten ukart(jwauy był z natchnienia samegoż Fryderyka..Jak widać dyplomacya nigdy nie jest w kłopocie' ' o zrzucenie ze siebie pozoru winy; a Fryderyk w umiejętności tej nie był przecież poślednim mistrzem.
Owoż księżna Marya, jak to sarna w starości swojej mawiała, nigdy się nie czuła bardziej nieszczęśliwą, jak od tej chwili, kiedy dama honorowa i szambelan zaczęli składać główną część jej dworu. Do niej to moiuiiby zastosować słowo poety: „Wyniesiona do szczytu, pragnęła sie zniżyć.”
Zawieziona przez ksiecia małżonka swego do domu rodziców, którzy wtenczas przebywali w Montl)eliard, mieście friincuzkiem, ale iiależącem do Rzeszy, miała być przez starych Księstwa prezentowaną na dworze Wersalskim, mąż zaś miał wracać jako zostający jeszcze w służbie króla pruskiego do swego gar-! nizonu w matom miasteczku Pomeranii.
Była to ndidcr pociągająca [)okiisa poziittć ten dwór peleu uroku dowcipu, a nadewszystko królowe Marya-Antonine będącą wówczas przedmiotem tiwielbienia i dumy całej Francyi; pokusa tćin większa, że jtiż strapienia domowe dawały się jej uczuwać dotkliwie; jednakże w duszy swej chrześciaiiskiej umiała odróżnić czego po niej wymagał obowiązek małżonki, i bez wahania się wróciła z mężem swoim do l-'omeranii. Jeżeli dziś Pomerania liczy się do bardzo smutnych krajów, to cóż nmsialo hyć w uplynionym wieku, kiedy ciemnota i nieokrzesanie jej mieszkańców odpotriadaly zupełnie dzikiej i jiiłowej zitinl? Nic naturalniejszego, że się znalazła tam zupełnie obcii, prawie wygnanką; jednaliże wielka dusza, umiała, sobie złagodzić to położenie, dzieląc nudne i długie chwile nnedzy modlitwą, a nauką.
Wykształciwszy swój umj-sl na literaturze francuzkiej, postanowiła pisać w języku autorów, których uważała, za swoich mistrzów; i wtenczas to miały wypłynąć z jej pióra wiersze pełne wdzięku, jednakże świat nigdy ich nie znał; jeżeli je zachowała, to tylko jako prywatną pamiątkę, wsponmienie chwili.
Rzecz pewna, że tylko w pierwszych latach swojej młodości, kiedy jeszcze szukała, a nie odkryła ostatecznego powołania do jakiego Ran Bóg ją przeznaczył – poświęcała się literaturze z całym zapałem i gorliwością. Zrolńwszy sobie imie w ojczystem piśmiennictwie, w)'daniem dwóch szezuplych, ale znaczących dziełek, odrzuciła później te zwodnicze ponęty miłości własnej, i jeżeli kiedy brała pióro do ręki, to na to, aby kreślić ustawy miłosiernych swoich zakładów. Ktokolwiek tćż mniemał, że się jiy przypodoba przez naprowadzenie rozmowy ojej dawniejszych pracach literackich, aczkolwiek pełnych powabu i dowcipu, mocno się mylił. Nie lubiła nawet wspominać o nich. Matrona oddana Bogu i wiellcim obowiązkom chrześciańskim przyjętym na siebie, żałowała może zmarnowanych chwil na tych igraszkach dowcipu i wyobraźni młodzieiiczej.
Jednak, choćby jej czyste cienie oblokły się wyrazem politowania nad marnością ziemskiej sławy, niech wolno będzie pomówić o tych dwóch utw(jrach, któremi ubogaciła literaturę naszą. Wspaniały dawca może być nierad, kiedy odbierający rozgłasza imie i hojność jego, jednakże głos wdzięczności świadczy, że datek niepadł ua grunt jałowy.
Powieść Malwina, czyli domyślność serca, ukazała się bezbniennie w 18IG r. w Warszawie. 1'onfne osoby wiedziały zapewne kto był jej autorem i żc ją mogłii tylko pisać kobieta; ale iv-laściwe luizwisko, ponumo wielkiego powodzenia, nio ukazało się nigdy na hcznych-wydaniach, których było do 1828 r aż cztery; nie licząc w to przekładu na francuzki je zyk dokontinego przez Anne Nakwaską.
O ile wnosić można z barwy i szczegółów zawartych w romansie, utwór ten mógł być na[)isany w czasach Księstva WarszaAVskiego. Już W nim nie widać tej młodziutkiej kobiety, co, jak Siima powiada o swojći Malwinie – ledwo z dziecinnych lat wychodząc, nigdy nad jirzyszlo.scią nie była się zastanowiła, a ja dodam, i nad rzeczywistością i ludźmi, którzy ja otaczali – „co o szczęściu, o nieszczęściu stanowić nie mogła, świata bymijmniej nie znaią, i żadnego innego uczucia, żadnej innej myśli nie miała, prócz przywiązania do rodziców.” – Taką mogła być zapewne i była, nią księżna Marya, kicd)' w pierwszych latach zamężcia rzucona w jakiś głuchy zakąt Pomeranii, nie znajdując szczęścia w pożyciu małżeńskiem, szukała go w książkach, i w tych natchnieniach serca wylcwającyeli się na papier w mowie fraucuzkiej, uznanej wówczas za jedyne narzędzie mogące oddać tkliwe i delikatne uczucia. – Ta uwaga naprowadza, w braku bliższych szczegółów, na ten domysł prawdopodobny, że Malwina powstała daleko później, kiedy jej autorka przeszła już przez gorzką szkołę doświadczeń, nauczyła się postrzegać i poznawać ludzi, patrzyć z wysokości swojej moralnej na grę namiętności, oceniać skryte pobudki, zgoła ogarniać świat rzeczywisty grający dokoła niej wszystkiemi interesami i sprężynami życia. Serce jej, które tyle cierpiało, które zasługiwało, aby kochać i być kocharićm, szukało choćby urojonego świata, in'ojonych postaci, urojonej miłości, dla powierzenia im własnych tęsknot i marzeń. To była właśnie ta poctyczvia szata, w jaką oblokła swoją bohatyrkę i bohatyra, i sccne, na której ich pokazała; – reszta jest owocem poznania charakterów i stosunków towarzyskich, tak, jak jc malowała rzeczyvi-stość. – Ztąd możnaby dwie strony ukazać w tym romansie: jedne, jako płód wyobraźni i maniery urobionej podług ówczesnych romansów francuzkich przedstawiających świat i ludzi zbyt kon wencyonalnych, a często nieprawdziwych; drugą, jako owoc studyów branych z natury, postrzcżeń schwytanych na uczynku, słowem odbicie się tego, na co autorka codzień własnemi patrzyła oczyma.
Co do pierwszego: Malwina ma głÓAvną zaleto w ruchliwości akcyi, w utrzymaniu ciekawości czjtelińka do końca przez wplątanie go w najdziwaczniejszą intrygę; żywa wyobraźnia autorki zatrudnia co chwila różnemi niespodziankauu', które niekiedy trącają oiiad-zwyczajność i niopodobieństuo, a częstokroć są powtórzeniem scen i obraaów używanycJi i zużytych przez (amtowieczuych roinansistów. Nieopoxyiadajtjc tu treści znanej powszecljnie, tyle napomknę, że zawikłaną tajemnica tych dwóch Ludomirów jest tak nieprawdopodobna, jak i owe turnieje, które zapewne dały powód, wcale nieusprawiedliwiony, pewnemu krytykowi *), że ilalwinę położył tuż obok Koloandra i Leonildy.
Dodajmy do tego spotkania się nadzwyczajne, znikania naglc,trafy losu najdziwaczniejsze, a znajdziemy wkompozycyi Malwiny nic innego, tylko powtórzenie tych samych środków i sprężyn, jakiemi się posługiwali w modzie będący pisarze romansów francuzkich z czasów cesarstwa.
Druga strona o której nadmieniłem, strona własnych studiów nad otaczającera autorkę społeczeiistem wyższego świata "Warszawy, zasługuje na rzetelne uznanie, jako pierwszy krok stawiony na drodze samodzielnych postrzeżeń. Któż przeczytawszy Malwinę, może zapomnieć tę elegancką, zalotną, mieszającą śię we wszystko, kłócącą wszystkich, złośliwą kobietkę Dorydę, „która niełubiona od niko-
*) Sowiński o uczonych Polkach. W Warszawie 1821.
go, bo nikogo nie lubiła, nie mogąca wytrzymać życia wielkiego świata, gdzie pierwszych ról grać już nie raogla, a nie umiejąca się zatrudnić w samotności, ciężaru nudów znieść dłużej w Warszawie nie mogąc, umyśliła nareszcie długie przedsięwziąć podróże, i tęsknotę swoje z miejsca na miejsce przenosząc, nie więcej' szczęścia za graidcą, jak na ojczystej ziemi znalazła.
Podobne postrzeżenia trafnie pochwycone z czasów Księstwa Warszawskiego, mieszają się tu i owdzie w ciągu opowiadania romansowych zdarzeń, a niektóre nawet osobne rozdziały, stanowią skończone w sobie studia. Do takich należy najlepszy, pod napisem: Kwe-Ma: – IMalwina Zjkarbonką czy woreczkiem, wychodzi w piękny dzień marcowy zbierać dla idjogich i puka do mieszliari nieznanych sobie osób.
Tym sposobem jak w latarni czarnoksięzkiej, pokazuje nam różne warstwy społeczeństwa: tu miłosierdzie przy ubóstwie, oirdzic zatwardziałość przy bogactwie, gdzieindziej py-sznoskąpstwo i próżność, lub światowe roztargnienie i zepsucie przy niezłem sercu. Salo wszystko szkice domowego życia, nie powiem skończone i doskonałe, ale często bardzo szczę-śliwio schwycone z Haniandzką wiernością, a nadewszystko pierwsze w swojem rodzaju.
Przypatrując się jnkierai kolejami rozwijała się u nas powieść domowa, zawsze autorce Mahcimj zostaje ta nieoceniona zasługa, ze ona pierwsza półspójrzeniem uwięziona jeszcze w sferze urojonego romansu,' drugą połowę ośmieliła się zapuścić w odmęt życia i rysować z natury. AVprawdzie rysunek jeszcze niepewny i efekta szukane; ale droga prawdziwa już odkryta.
lire.-ląc ten ż.ywot tak niezupełny w szczegółach, miałem sobie za obowiązel-c nagrodzić te niedostatki podniesieniem choćby talentu pisarskiego księżnej Maryi, którym ubogaciła naszą literaturę; a talent to nie urojony, ani pośledni; bo przed nią, gdzie jest powieść, któraby na ten ślad trafiała? a i po niej jakże nieprędko znaleźli się tacy, coby nań trafili.
Zjawienie się Walterskoekich romansów pchnęło pióra ku historycznym postaciom, którym znów nie dostawało życia, tak samo, jak go nic miały sentymentalne Julije i Adolfy, żyjący przypomnieniami Heloizy i Werterów.
Czy więcej w lytn rodzaju co pisała Itsię-zna Marya, nie wiadomo mi-, to jednali dałoby się na pewne przypuścić, ze gdyby była powołanie autorskie przyjęła za cel swego żyeia, ona jedna, liyłaby w stanie nas obdarzyć obrazami współczesnego jej towarzystwa, tak doskonalemi i trafnemi, a pcłnemi delikatnych cicniowań i postrzeżeii nie każdemu dostępnych, że kto wie czy przy nabytej wprawie w język i styl, nie byłaby tem, czem jest p. Zofia Gay, w nowszej literaturze francuzkiej.
Jeżeli dzisiaj wartość literacka Malwiny nic mogłaby wytrzymać porówrrania z utworami młodszego miotu, to zawsze.osta.nie ona, drogą pamiątką uczuć i marzeń księżnej Maryi, tem droższą, że przypatrzywszy się uważniej niektórym rysom Malwiny, poznajesz jakby własny jej portret przez nią samą skreślony i pamiętniki z kilku chwil życia, ale nie tych szczęśliwych w Krzewinie lub Stolicy – tylko w posępnym Głazowiu.
Posłuchajmy tej ile nń się zdaje autobiografii:
„Idąc za mąż Malwina, choć daleka od tego, żeby powab albo przyjemność w przyszłcm
Dzieje hist. 1
obiecywała sobie postanoAvieniu, wstręt nawet i odrazę czując do męża, litórego jej radzono, przyjęła go jednalj, bo rodzice przyjąć jiazali; lecz nim ostatnie dała swoje zezwolenie, oświadczyła przyszłemu mężowi, żenię czując żadnego do niego przywiązania, jedynie z rozljazu rodziców za niego idzie; na co jej odpowiedział: że bynajmniej to lue szkodzi; żc raz będąc jego żoną, do niego się przyzwyczai, i że w wypełnianiu swoich obowiązków znajdzie i szczęście. – Zupełny ten brak delikatności przejął trwogą serce Malwiny, nader smutnym nadal wróżąc jej losem…
„Mąż, który niewyrozumialą zazdrość, do iviełu innych łączył przywar, wywiózł ją zaraz od familii i znajomych, do odludnego zamku w głąb najdalszej prowincyi… Tam, dzikością charakteru, zazdrością bez powodów i ustawicznemi popędliwemi wyrzutami, że go nie kocha – truł młode jej lata, dnie i godziny… Malwina wprawdzie kochać go nie mogła, ale żadnej mu przyczyny nie dawała, aby mogł słusznie powiedzieć, że mu w czem uchybia.,.
„Po dwóch leciech takiego pożycia, uprzykrzył sobie męczyć ż.onę niedzielonem kochaniem; zmieniwszy całkiem sposób życia, dnie cale trawił z kilką sąsiadami równie jak on grzecznemi, na gonieniu, meczeniu i zabijaniu biednych sarn, lisów i zajęcy, a wieczorami z polowania wróciwszy, z tymiż samymi sąsiadami, pił okropnie do późnej nocy…
„…Zrazu to zupełne opuszczenie zasmuciło i zatrwożyło Malwinę, ale szczęściem natura dała jej imaginacyę żywą i chęć zatrudnienia się. Te dwa przymioty, broniąc ją od nudów uczyniły stan Malwiny nietylko znośnym, ale często nawet przyjemnym.
„Obfita biblioteka pozwalała jej kształcić umysł dziecinny jeszcze i w zasady pewne ustalić… Przytem nie gardziła niewieśeiemi robotami, a ranki i wieczory poświęcała długim przechadzkom pomiędzy skałami, lasami i t… d. – Nieraz w tych samotnych przechadzkach, serce jej znajdowało miłe zajęcie, gdy do ubogich chat wstępując, pocieszenie, dobry byt i zdrowie co zatem idzie, z sobą przynosiła. Błogosławieństwo starych, dzięki młodych, uśmiech dzieci odbierała w nagrodę, i wieczór do ponurego swego zamku z najpogo-dniejszem sercem wracała”
Po tym ostatnim rysie, będącym niejako programem całego jej życia, któżby nie poznał portretu księżny Maryi?
Kiedy Opatrzność dotknąwszy ją srogim losem, zapewne w tym widoku, aby duszę swoje oderwaną całkiem od ziemi, skierowała ku idebu – natenczas małżonka i matka nieszczęśliwa przyszła pod dach rodzicielski szukać przytułku i pociechy. Odtąd żyła tylko obowiązkami dziecięcia względem swoich rodziców, i temi, które 13óg wkłada na bogatych względem ubóstwa. Spełniała je też z gorącością chrześciańsldej miłości.
Nie było nic bardziej rozrzewniającego, jak słyszeć ją, kiedy pod koniec życia mówiła o swojej matce; myślałbyś, że się dopiero wczoraj rozstały: głos drżący, oczy łez pełne, towarzyszyły każdemu słowu: „Jakżeż to słodko! – mawiała – kiedy córka nie odłącza się od matki! Bóg i rodzice moi – to mi wystarczyło w życiu, aby zapełnić wszystkie tajniki serca mego!” – Serce tak zapełnione musiało być niewyczerpanym skarbem. Miłosierdzie jej doznało też nowego popędu kiedy się znalazła w tych Puławach, błogosławionych przez dwa pokolenia.. Pożyteczne zakłady mnożyły się; a młoda dobroczymia pa-
15
ni przemyśliwała tyiko o nowych ulepszeniach,
"Wiadomo, że ojciec jej założył był szkole kadetów, a luatka jej w swych dobrach założyła instytut wychowania ubogich córek szlacheckich. Do tych zakładów dołączyła księżna Marya szkołę dla dziewcząt wiejskich, gdzie się takowe kształciły na poczciwe iumie-jętne gospodynie. Jeszcze prawie nikt w tamtych prowincyach nie myślał o szkołach wiejskich, kiedy ona utworzyła zakład, z którego w wielkiej liczbie wychodzili parobcy i rolnicy doświadczeni.
Dla użytku tych szkółek, widząc brak elementarnych książek, ułożyła ona popularne dziełko Pielgrzym te Dobromilii, drugie, które nam przekazała w spuściznie. Są to rysy z dziejów, wplecione w opowiadania z żywota, wieśniaczego. Nieporównana prostota stylu, połączona z wielką moralnością praktyczną, zrobiła niezmierną wziętość tej książeczki; od roku bowiem 1817, kiedy sie ukazała po raz jjierwszy, do dziś, nie wiem już wiele wyszło edycyj. I w (ej pracy przy księżnie Maryi zostaje pierwszeństwo pomysłu – forma przyjęta pa'zez nią, okazawszy się nadzivyczaj uła fwifljącą nauką, znalazła poźniej częste zastosowanie.
Ależ wszystkie te prace dobroczynne, nie wystarczały jeszcze tej szlaciietnej duszy; diciała ona jeszcze głębiej wejrzyć w przyczyny zepsucia lub nędzy wieśniaków, aby im skutecznie zaradzić. Tym koiicem postanowiwszy nie odmawiać nikomu z wieśniaków, kiedy ją prosili, aby im dzieci trzymała do chrztu, weszła z niemi w duchowe krewieństwo, czyli jak u nas mówią: pokumała się. Przez ten stosunek mogła niezmiernie wpływać na poprawienie obyczajów i życia prostego ludu, który czy to w obawie zasłużenia na jej nicu-kontentowanie, czy w chęci zyskania pochwał, wszjstkich sił dokładał, aby nie wykraczać z karbów moralnego i pobożnego życia.
W późniejszych czasach gdziekolwiek zmuszoną była przebywać, wszędzie używała tak swego czasu i dochodów, jak w rodzinnem miejscu w Puławach, Do dóbr swoich w Wysocku, które miała w Galicyi, sprowadziła z wielkim zachodem Siostry Miłosierdzia; a chcąc im zapewnić utrzymanie i fundusze opatrzyć na szpital dla chorych, uposażyła je wsią Moszczana.
Ktokolwiek cierpiał, czy swój czy obcy, już tem samem doznawał jśj wspaniałości i poświecenia się nierobiącego różnicy. Ca ty świat był jej ojczyzną, kiedy szło o członki cierpiące Chrystusa. I tak przed jakie trzydziestą laty przejeżdżając przez Genewę, chciała mieszkańcom tego miasta tę samą zapewnić korzj-ść, jaką zapewniła wieśniakom klucza Wysockiego. – Po przełamaniu tysiącznych przeszkód, sprowadziła tamże zakonnice świętego Wincentego ii Paulo i uposażywszy je, osadziła w stolicy Kalwina. Dziś może już tam zapomniano o dobroczynnej ftmdatorce, ale dla tego miłosierny zakład trwa dotąd; a tak protestanci jak katolicy jednogłośnie błogosławią tym aniołom miłości chrzesciań-skiej, w nuirach swoich.
Stratę majątku, zniosła księżna Marya ze zwykłą sobie pogodą i tylko wtenczas przypomniała sobie, że była dawniej bogatą, kiedy szczupłe zasoby nie pozwalały iść za popędem miłosiernych uczuć. – Sądząc po zwykłych jej datkach, w ostatnich latach, nie można się było domyśleć, że szczupłe miała dochody; albowiem kiedy miała majątek ogromny, oddanała wszystko, co jej od potrzeb ferwalo; a kiedy odjęto go jej, z i-ówmtż lioj-ością ogołacała sie… samychże potrzeb.. W osmdziesiątym roku życia opuściła Wiedeń, gdzie długi czas bawiła i pojechała do brata przepędzić z uim resztę dni żjcia…
W późnej starości zachowała umysł czerstwy, wesoły i żywość młodociana, bo też i czystą była, jak ndodość. 1'uuała należyć do każdej rozmowy, prowadzić: ją z ujnmją-cym wdziękiem, i niekiedy dowcipem ożywiać.
Nigdy nie traciła wiary w dobroć, w poczciwość ludzi, a choeiaż wiele złego doznała w ciągu tak długiego żywota, nikogo nic pomawiała o złe uczynki. Nie wziąwszy nie od świata, a oddawna objaśnioną l)ędąc światłem wiary i stoiicem miłości bożej, w całej czysto-cie oddała piękną duszę Niebu na dniu – 21 Października 1854, OstatLiiem słowem pożegmiła ukochanego bi-ata, ostatnią my.slą wzniosła się do Boga.
VII.
TRADYCYE SZLACHECKIE i koloryt miejscowy w powieściach
Zyg. Kaczkowskiego.
Dowcipny i oryginalny sędzia utworów literatury Saint-Beuve, wybornie wytłumaczy! co jest krytyka: „jest to coś, co umie czytać, i uczy czytać drugich.” Jabym mógł dodać, że krytyka bywa częstokroć miłosiernym, a nawet.bohntyrskim czytelnikiem, zmuszonym czytać za siebie i za bliźnich swoich. U nas bowiem wszyscy o fem sadza, co czytają tylko niektórzy; bo też nie znam kraju jak na.sz, gdzieby chciano więcej umieć, a mniej się uczyć; gdzieby miano więcej pociągu do sądów ogól iij-di, a mniej cJięei do niepodległego roztrząsania. Z tego powodu wyrobiła się wielka stronniczość w krytykach dających pewien ton, tak dalece, iż po pismach czasowych rzadko sie spotkasz z prawdziwą analizą, a zawsze prawie z przesadzoną pochwałą, zakrawającą na panegiiyk, lub z naganą na paszkwil. To sprawia, iż zamiast prawdziwych zdań litcrtickich, opartych na stałych pojeciach o sztuce, o kompozycyi, o pieknocie, powstaje tylko wrzawa wykrzykników: to piękne, to cudowne! to istny Walter-Skot, a to Ihdzak! dobrze jeszcze, że nie Szekspir, Dant lub Homer.
Jak niegdyś na clekcyjnćm polu, tęgie piersi przeważały wotti na tego lub owego kandydata, tak dziś to samo ma się z artykułami dziennikarskierai, które nie dając się odezwać sądem umiejętnym, fcwytują swoich kandydatów zupełnie na sposób żurnalów mód, propagujących formę nowego kapelusza, lub mantyli, doj)óki ta się nie zużyje i nowa zastąpioną nie będzie.
Nie znam nic ptytszego jak panowanie mody w literaturze; niejedeti bowiem piszący, któremu się udało coś nieźle, nie idzie już da-
Iśj; tylko zostaje własnym swoim naśladowcą, rozrabiajcie poźniej w grube tomy, eo z razu w szczu|i!ycb lecz Tnisternycb mieściło się – ra-maeb. Taki modny autor natychmiast tworzy sobie estetykę dla własnego użytku: podobałem się, a więc to mój arcywzór, podłóg którego będę już wszystko robili – i robi, ale już nie tworzy, nie studjuje więcej; pierwiastkowa woii natchnienia, coraz w subtelniejsze rozdziela się cząsteczki, życie ulatnia się… niera zostaje i trwa tak długo, jak wiosenna moda: l'cspace d'im malin.
Że się piszący temu oprzeć nie może, nie dziwnego; autorowie nie są wyłączeni od zwykłych ludziom słabości; ale że ci, co pióri swego używają, aby tłumaczyć czytelnikom naturę literackich utworów, wykazywać zalety i wady, ulegają takiej słabości schIcMania, biją w trąbę pochwalną z gorączkowym zapałem, to już dowodzi albo koteryjności, albo nieumiejętności sądzenia. Ostatnie, czyli brak sądu najgęściej się zdarza, a głównie w tem, że krytyk nie wiedząc, w jakiej kategoryi pomieścić sądzony utwór, zawiesza go albo w obłokach odurzających kadzideł, albo szarża po biocie. Pierwszy z tych dwóch przyiiadkuw spotkiil powieści p. Kaczkowskiego, o któiych chciiiJbyai pomówić w niniejszym zarysie zamierzającym rozbiór ich spokojny, bezstronny, gdyż dotąd słyszeliśmy same tyiko wykrzylcniki, same wielkie słowo, a miedzy innemi: że prześcignął autora Listopada, że to prawie Walter-Skott Sanocki. –' Wprawdzie jak wSanockiem tak i w Szkocyi są góry, aio nie idzie zatem, ahyMurdelio miał być Guj – Mannei'yngcm,i?rai:"((e śluhii 'Wsmer-leyem. Sara p. Kaczkowski nierad zapewne tym kompromitującym eksklamacyom, które go nie uczą, które nawet nie… tłumaczą natury jego utworów, ani ich stawią na tćm miejscu, z którego sąd umiejętny i zimna rozwaga wy-ruszyćby ich nie mogły.
Główną zasługą p. Kaczkowskiego jest pochwycenie tradycyi utrzymujących się jeszcze w Sanockiem, tym zakątku naszego kraju, gdzie najdłużej przechował sie nietyle staroświecki, ile szlachecki z koiica 18 wieku obyczaj. – Ziemia ta, stojąca na boku różnj-ch prądów cywilizacyi nowoczesnej, pielęgnowała dłużej żywot patryarchalny i towarzyski; i kiedy wszystko w okół się odmieniało, ona nie wyzuwala się z właściwej sobie fizyonomii.