- promocja
Kim jesteśmy? (Prawie) wszystko, co psychologia mówi o nas - ebook
Kim jesteśmy? (Prawie) wszystko, co psychologia mówi o nas - ebook
Jesteś wśród najbliższych i bez wyraźnego powodu masz zły humor. Czujesz smutek, choć tak naprawdę nie wydarzyło się nic, co mogłoby go spowodować. Pewnego dnia łapiesz za klamkę, by wyjść z domu, ale w ostatnim momencie zmieniasz zdanie i z powrotem siadasz na kanapie. I po raz tysięczny zadajesz sobie pytanie „dlaczego?”.
• Dlaczego nie potrafię przestać się przejmować rzeczami, na które nie mam wpływu?
• Dlaczego nie rozumiem siebie i swoich emocji?
• Dlaczego cały czas siebie krytykuję?
Stefanie Stahl – psychoterapeutka, autorka bestsellerowych książek – wyjaśnia, jak działa nasza psychika: jak postrzegamy samych siebie i innych, jak „pracuje” nasza świadomość, co nas skłania do działania, a co przed nim powstrzymuje oraz jak na nasze postępowanie wobec innych wpływa lęk przed odrzuceniem. Pokazuje także, jak odnaleźć motywację do życia i zrozumieć swoje emocje oraz nauczyć się z nimi żyć.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8135-607-7 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Plan budowy psychiki
Zaczęło się u mnie bardzo wcześnie. Już jako dziecko nieraz zastanawiałam się, jak „działają” ludzie. Dlaczego jedni denerwują się z jakiegoś powodu, który innych zupełnie nie wzrusza? Czemu jeden postępuje tak, a drugi inaczej? Dlaczego w mojej klasie są kujony i leniuchy? Dlaczego czasem bez wyraźnego powodu mam zły humor? I jak to zrobić, żeby być najlepiej zawsze w dobrym nastroju?
Nie wiedziałam wtedy, że stawiam sobie fundamentalne pytania psychologiczne, czyli pytania o sposób postrzegania samych siebie i innych ludzi. Do czego dążymy i czego się boimy. Co myślimy, kim jesteśmy i co musimy robić, by nas kochano. Co nas skłania do działania, a co przed nim powstrzymuje. Co decyduje o tym, czy rano mamy apetyt na nowy dzień, czy raczej wolimy zaszyć się w domu. Co sprawia, że jednych zadań się podejmiemy, a innych nie. Jak kształtujemy samych siebie, swoje relacje i swoje życie. Ogólnie rzecz ujmując, wszystkie te pytania to psychologia albo, jeśli podejdziemy do nich bardziej abstrakcyjnie, filozofia. Wielu ta dawna dyscyplina naukowa wydaje się nieprzydatna w życiu codziennym lub nawet oderwana od rzeczywistości. W istocie jednak filozofia od niepamiętnych czasów pomaga ludziom uporać się z trudnymi sytuacjami życiowymi. Na przykład filozof Wilhelm Schmid1, znany z bestsellerów _Spokój ducha_ czy _Selbstfreundschaft_ (Przyjaźń z samym sobą), przyjmuje podejście, które jest porównywalne z moim postępowaniem psychoterapeutycznym. Filozof chce pomóc „dojść do takiego zrozumienia życia, które umożliwi zaklasyfikowanie danej sytuacji i przyjęcie adekwatnej wobec niej postawy”.
Od czego zacząć? Zastanówmy się najpierw, z czego właściwie składa się człowiek. Z ciała i ducha. Słowo „duch” mimowolnie przywodzi mi na myśl jego podwójne znaczenie, ponieważ „duch” oznacza również zjawę. Być może to nie przypadek, ponieważ obydwa znaczenia trudno ująć w kategoriach materialnych. Natomiast gdy zastąpię słowo „duch” określeniem „psychika” – nie zagłębiając się w semantyczne rozważania – mogę stwierdzić, że człowiek składa się z ciała i psychiki. Mózg zaś jest materialnym ośrodkiem psychiki.
Frapuje mnie pytanie, jak jesteśmy zbudowani na płaszczyźnie psychiki. Jaka jest konstrukcja naszej psychiki? Czy istnieje podstawowy plan budowy psychiki wspólny dla wszystkich ludzi? I z jakich składa się ona komponentów?
Dane naukowe są bardzo złożone i (póki co) nie dają spójnego obrazu. Istnieje ogromne spektrum psychologicznych pojęć, modeli, teorii i wyników badań. Ten złożony obraz wynika zarówno z faktu, że psychologia dzieli się na liczne poddyscypliny, a tym samym bardzo wiele pól badawczych, jak i z tego, że w jej historii wykształciły się różne szkoły psychologiczne. Szkoły te reprezentują odmienne doktryny dotyczące fundamentalnego obrazu człowieka, a co z tym idzie, w znaczący sposób wpływają na treści i metody badań. Do najbardziej znanych szkół należą:
- psychoanaliza,
- psychologia poznawcza, której poglądy wpłynęły między innymi na tak zwaną terapię behawioralną,
- psychologia humanistyczna, na bazie której rozwinęła się psychoterapia zorientowana na klienta.
Modele terapii systemowej czy też rodzinnej rozwinęły się później na bazie tych trzech podstawowych kierunków.
Od lat dziewięćdziesiątych XX wieku coraz większego znaczenia nabierają badania neurobiologiczne, co idzie w parze z rozwojem medycznych metod badawczych. Dzięki nim można znacznie precyzyjniej badać procesy mózgowe. Jak funkcjonuje ludzkie postrzeganie? Gdzie powstają emocje i jak są przetwarzane? Jak przebiegają procesy myślowe? Jak powstaje motywacja? Jak wszystkie te procesy oddziałują na siebie? Neuronauka dostarczyła nam wielu informacji dotyczących procesów zachodzących w mózgu. Może ona jednak opisać tylko procesy mózgowe, ale już nie ich znaczenie dla badanej osoby. Co myśli w tym momencie badana osoba, co odczuwa, gdy słucha muzyki, jakie doświadczenia ją ukształtowały?
Do dziś nie odkryto też obszaru mózgowego, który byłby odpowiedzialny za nasze poczucie własnej wartości. Tak samo nie udało się precyzyjnie zlokalizować w mózgu naszych podstawowych potrzeb psychicznych związanych z więzią i autonomią.
Dygresja: Samoświadomość i mózg
Badania neurobiologiczne wykorzystujące techniki obrazowania przez dłuższy czas zakładały, że w tworzeniu samoświadomości biorą udział przede wszystkim trzy obszary mózgowe: kora wyspowa, przednia kora zakrętu obręczy i przyśrodkowa kora przedczołowa. Tymczasem jednak badania amerykańskich neuronaukowców wykazały, że lokalizacja ta nie jest tak jednoznaczna. U pewnego pacjenta, u którego domniemane obszary odpowiedzialne za samoświadomość zostały w dużej mierze zniszczone przez chorobę, funkcje te przejęły inne obszary mózgowe. Na podstawie tych badań możemy stwierdzić, że samoświadomość jest złożonym stanem, którego lokalizacja jest rozproszona w wielu obszarach mózgu.
Dla mnie osobiście przełomowe są prace badacza psychoterapii Klausa Grawego, który postulował, że odkrycia neuropsychologii powinny być w większym stopniu wykorzystywane w psychoterapii. Ponadto Grawe opowiadał się w psychoterapii za podejściem wykraczającym poza poszczególne nurty. Jego prace badawcze skupiały się na sposobie kształtowania przez ewolucję naszej struktury psychicznej. Podejście takie jest dla mnie przekonujące. Zgadzam się również z Grawem, że powinniśmy wyjść ponad myślenie bazujące na poszczególnych nurtach psychoterapeutycznych i wypracować uniwersalny plan leczenia problemów psychicznych. Mogę sobie nawet wyobrazić, że psychoterapia jest w niektórych obszarach rozwiązaniem tymczasowym, a w odległej przyszłości, gdy mózg będzie już lepiej poznany i będą dostępne odpowiednie narzędzia medyczne, zaburzenia psychiczne, takie jak ataki paniki, depresje czy zachowania kompulsywne, będziemy mogli „naprawiać” bezpośrednio w głowach osób nimi dotkniętych.
Nie oznacza to oczywiście, że możemy w ten sposób wyeliminować wszelkie cierpienie psychiczne! W końcu przyczyny smutku, złości czy lęku nie leżą w genetyce czy błędnych połączeniach neuronalnych, lecz wiążą się często z naszymi okolicznościami życiowymi i doświadczeniami. Śmierć ukochanego człowieka czy trudne dzieciństwo odciskają na nas swoje piętno. To, ile potrzebujemy czasu na przepracowanie trudnych doświadczeń i ciosów, które nas spotykają, jest kwestią bardzo indywidualną. Z tego względu zawsze radykalnie sprzeciwiam się propozycjom kas chorych czy ustawodawców, by z góry ustalać czas trwania leczenia problemów psychicznych. Takie założenie jest niezgodne z ludzką psychiką.
1 Wilhelm Schmid, _Das Leben verstehen. Von den Erfahrungen eines philosophischen Seelsorgers_, Berlin 2016.Sens życia
Co zatem kształtuje ludzką psychikę? Odpowiedź neurobiologów na to pytanie brzmi do bólu pragmatycznie – nasz mózg rozwinął się w toku ewolucji. Można więc stwierdzić, że jest wynikiem ewolucji, a tym samym także my, ludzie, jesteśmy ze swoimi upodobaniami i zachowaniami wynikiem ewolucji. Konstrukcja naszej psychiki jest oparta na interesach ewolucji. Według jakiego jednak planu przebiega ewolucja, co stanowi jej główny interes, jaki jest nadrzędny cel teatru istnienia? Odpowiedź wynikająca z obecnego stanu wiedzy brzmi: ewolucyjny sens życia tkwi w rozprzestrzenianiu genów. W teorii tej nie chodzi nawet o zachowanie gatunku. Zatem gatunek może nawet wymrzeć czy zmienić się. Sedno tkwi jedynie w przekazywaniu naszych genów. Teorię tę przedstawił brytyjski biolog Richard Dawkins1 przed ponad czterdziestoma laty w swojej najsłynniejszej książce _Samolubny gen_. Wyjaśnia on również, że geny w walce o przetrwanie są egoistyczne, natomiast bezinteresowność dopuszczają jedynie wtedy, gdy służy ich długofalowemu celowi. Z tego punktu widzenia na przykład uczynność ma sens tylko dlatego, że człowiek we współpracy z innymi może lepiej przekazywać i chronić swoje geny. Zgodnie ze stanowiskiem wielu przyrodników jesteśmy w zasadzie skazani na rywalizację. Darwiniści, następcy Charlesa Darwina2, są zwolennikami teorii, że konkurencja między różnymi gatunkami, formami i genami decyduje o tym, kto przetrwa i będzie mógł się dalej rozmnażać. Może to prowadzić do wniosku, że człowiek również bierze udział w tej rywalizacji. Jeśli w drodze wyjątku współpracuje, zamiast współzawodniczyć, ostatecznie służy to jego woli zwycięstwa.
Taka wizja ludzkiego istnienia odziera je ze wszystkiego, co rozumiemy pod pojęciem „sensu życia”. Pozbawia je empatii, romantyzmu i idealizmu. Ponadto przeczy konkretnym doświadczeniom, z którymi raz po raz mamy do czynienia w życiu codziennym. Dlaczego na przykład ludzie ryzykują życie, by ratować innych, mimo że nie chodzi nawet o ich własne potomstwo? I chociaż jest oczywiste, że taka interwencja nie pomoże w przekazywaniu ich genów. Przeciwnie, tacy „bohaterowie codzienności”, narażając się na śmierć, ryzykują wręcz „roztrwonienie” genów na rzecz gotowości niesienia pomocy i okazywania człowieczeństwa. Wszyscy znamy z mediów doniesienia o takich wydarzeniach. Na przykład młody mężczyzna podczas powodzi skacze w rwący nurt, by uratować starsze, zupełnie sobie nieznane małżeństwo, bezradnie dryfujące z prądem. Podczas akcji sam niemal tonie, ale ostatecznie udaje mu się uratować siebie i tych dwoje. Czyż kierując się naszym uwarunkowaniem biologicznym, nie powinniśmy napiętnować tak niebezpiecznych działań, uznając je za nierozsądne? A jednak jest odwrotnie – kochamy tych ludzi za ich bezinteresowne zachowanie.
Uczucia mówią nam, że „sens życia” nie leży jedynie w przekazywaniu genów i rywalizowaniu z innymi. Z punktu widzenia naukowców – filozofów i psychologów – definicja ta opisuje tylko ułamek tego, co składa się na bycie człowiekiem. Również sławny biolog, badacz mózgu i autor bestsellerów Gerald Hüther nie zgadza się z tą definicją. Hüther twierdzi, że nawet gdyby z astrofizycznego punktu widzenia nie udało się odkryć niczego, co odpowiadałoby naszemu rozumieniu sensu życia, nie moglibyśmy żyć, nie nadając własnemu istnieniu (subiektywnego) sensu. Potrzebujemy punktu orientacyjnego wykraczającego poza nasz jednostkowy byt. Nie możemy się obejść bez wyobrażania sobie, jakim człowiekiem chcemy być i jak mamy zamiar spożytkować swoje życie. W przeciwnym razie, bez punktu orientacyjnego, pogubilibyśmy się prędzej czy później.
„Człowiek jest istotą, która zastanawia się, kim człowiek jest. Żadna inna istota tego nie czyni – uważa filozof Wilhelm Schmid. – Już choćby patrzenie w gwiazdy, jak to mieli w zwyczaju ludzie wszystkich kultur i czasów, pozwala wysnuć wniosek, że człowieka fascynuje wykraczanie poza to, co leży pod jego nogami, by umiejscowić siebie w szerszym kontekście”3.
Wielkie religie od niepamiętnych czasów dawały odpowiedzi na te fundamentalne pytania, wielu ludziom nakreślały wytyczne w postaci ścisłego zbioru reguł, pozwalających orientować się w życiu. Również dziś osoby wierzące z pewnością radykalnie sprzeciwiłyby się teorii „samolubnego genu” i zachowania gatunku jako jedynego celu. Dziś jednak wielu ludzi nie oczekuje teologicznych odpowiedzi na swoje pytania. Wynika to także z faktu, że niektórzy wiążą z religią wrogie ludziom dogmaty, zgodnie z którymi chrześcijaństwo długo opowiadało się przeciwko „jaźni” i „ego”. Nie jest to dobry punkt wyjścia do stawiania bardzo osobistych pytań.
Obecnie wiele osób szuka odpowiedzi na ważne pytania i drogowskazu w życiu poza wielkimi religiami świata. Z badań fundacji Bertelsmanna wynika na przykład, że religijność w Niemczech wprawdzie spada, ale jest zastępowana różnymi innymi formami duchowości. Ta zmiana jest niezależna od poziomu wykształcenia. Pragnienie wielkiego całościowego kontekstu, boskiego planu, wszechświata umiejscowionego całkowicie poza naszą fizycznie mierzalną rzeczywistością, pojawia się nie tylko w kręgach ludzi wykształconych. Wiele osób ma wrodzoną, być może nawet genetyczną potrzebę poszukiwanie sensu życia. Gerald Hüther twierdzi w książce _Die Evolution der Liebe_ (Ewolucja miłości)4, że przesłanie Jezusa i jednocząca ludzi miłość bliźniego wciąż odwołują się do naszych najgłębszych tęsknot. Pragnienie dobra bliźniego i ukierunkowanie na związane z tym wartości, takie jak uczynność, bezinteresowność, lojalność czy serdeczność, są niezmienne. Najwyraźniej my, ludzie, potrzebujemy uczuć, by odkrywać wartość życia. Gdy uczuć zabraknie, jak to się dzieje na przykład w ciężkiej depresji, życie traci dla nas wartość, a tym samym i sens.
Dygresja: Dlaczego potrzebujemy więcej współczucia i autorefleksji
Chciałabym podzielić się teraz refleksją nad tym, co dla mnie osobiście stanowi sens życia. W moim przekonaniu współczucie i autorefleksja to wartości, które wyróżniają (lub powinny wyróżniać) nas, ludzi. Uważność na innych, refleksja nad sobą i inspirowanie innych do głębszej empatii i autorefleksji stanowią ważną część mojego osobistego sensu życia. Oprócz przyjęcia tej altruistycznej postawy uważam, że należy również po prostu cieszyć się życiem. (Niestety nie rozwiązuje to problemów tego świata, ale przyczynia się do naszego osobistego komfortu). Sądzę, że wiele problemów na tym świecie rodzi się i trwa, ponieważ ludziom brakuje autorefleksji i współczucia dla innych. Nieprawdopodobną złość i agresję, które otaczają nas każdego dnia, a poprzez które część ludzi deprecjonuje, obraża, upokarza innych, z powodu których stosuje wobec nich przemoc, torturuje, morduje ich i prowadzi wojny, można zasadniczo wyjaśnić brakiem empatii i autorefleksji. Nieraz jestem zdumiona ksenofobią, którą tak wielu ludzi wyznaje otwarcie lub skrycie. Przeraża mnie, jak ludzie są szykanowani czy nawet zabijani z powodu religii, przynależności etnicznej, płci, figury czy wyglądu. Zawsze napawa mnie lękiem brutalność i wrogość, z jaką mamy codziennie do czynienia. Trudne do pojęcia jest także ogromne cierpienie, jakie zadajemy zwierzętom i środowisku naturalnemu. Jestem przekonana, że gdybyśmy potrafili wykazywać się większą empatią i odkrywać prawdziwe przyczyny własnej agresji, bylibyśmy dużo bardziej zgodni. Ludzie, którym trudno przychodzi okazywanie empatii wobec innych, zazwyczaj sami rzadko jej doświadczali. Gdy rodzice nie są empatyczni wobec swoich dzieci, przejmują one do pewnego stopnia tę postawę, a co za tym idzie, trudno im dostrzegać własne emocje i sobie z nimi radzić. Brak empatii wynika z zablokowania uczuć – by móc współodczuwać, trzeba mieć dostęp do własnych emocji. Do zaniku empatii może dojść również po traumatycznych przeżyciach. Wiele dzieci na całym świecie doświadcza traumy, co wiąże się z ryzykiem, że w wieku dorosłym same będą traumatyzować innych. Złość rodzi się z lęku, bezsilności i poczucia niższości. Dzięki autorefleksji można te wewnętrzne procesy dostrzec i zatrzymać. Dlatego moim zdaniem autorefleksja jest polityczną koniecznością. Im człowiek jest bardziej refleksyjny, tym większą ma świadomość schematów, według których postępuje, i wyznawanych przez siebie wartości (patrz również _Nadać życiu sens_, s. 376, oraz _Zakończenie_, s. 381). Im większa świadomość tych czynników, tym mądrzejszy jest człowiek. A mądrzy ludzie postępują z empatią, której nasze społeczeństwo tak bardzo potrzebuje.
W jaki jednak sposób możemy kształtować samoświadomość i wykazywać się większą empatią? Musielibyśmy lepiej zrozumieć strukturę ludzkiej psychiki, a tym samym mieć lepszy wgląd w zachodzące w nas procesy.
Nasza psychika rozwijała się wraz z ewolucją człowieka, dlatego jeszcze raz do niej sięgnę. Zgodnie z aktualnym stanem wiedzy naukowej ewolucja zmierza do rozprzestrzeniania naszych genów. Chciałabym ten pogląd sformułować w nieco delikatniejszy sposób: ewolucja chce, żebyśmy żyli. Opowiada się zatem za życiem jako takim. Skoro życie stanowi nadrzędny cel, a zatem sens życia z ewolucyjnego punktu widzenia, logiczne jest, że nasza psychika jest temu celowi podporządkowana. Tak jak nasze ciało i wszystkie istoty żywe na Ziemi przez miliony lat przystosowywały się do służenia nadrzędnemu celowi, jakim jest przetrwanie, tak samo nasza psychika kierowała się tym planem natury. Podstawowa struktura naszej psychiki ma jasną, ewolucyjną konstrukcję, jednolitą dla wszystkich ludzi wszelkich kultur. Tak samo jak ludzkie ciało jest we wszystkich kręgach kulturowych tak samo zbudowane. Drobne, indywidualne różnice są jedynie wariantami tej struktury. Dotyczy to zarówno płaszczyzny cielesnej, jak i psychicznej. Wiedza o budowie i funkcjonowaniu naszego ciała jest powszechna, w przeciwieństwie do wiedzy dotyczącej naszej konstrukcji psychicznej. Wynika to z faktu, że psychika, nawet jeśli jest zakotwiczona w mózgu, jest niematerialna, zasadniczo więc trudniej ją opisać i zrozumieć niż ciało. Psychika nie jest mierzalna, a jej pracy można przyglądać się jedynie w ograniczonym stopniu. Można wprawdzie zwizualizować obszary mózgu, w których aktywują się neurony, ale subiektywnego znaczenia tych procesów mózgowych, na poziomie myśli i emocji, nie da się zmierzyć. Może ono jedynie zostać zwerbalizowane przez właściciela danego mózgu. Przykładowo, skanując mózg, można zobaczyć, że określone obszary uaktywniają się, gdy badany słucha Czajkowskiego, ale co ta muzyka oznacza dla niego osobiście, może nam tylko on opisać słowami. Tak samo wysoce indywidualną kwestię stanowi to, jakiego celu potrzebuje człowiek, by móc żyć.
W mojej pracy psycholożki i psychoterapeutki ustawicznie mam do czynienia z trzema stałymi: uwarunkowaniami genetycznymi, strukturą naszej psychiki i indywidualnymi poszukiwaniami sensu i szczęścia w życiu.
Człowiek chce zrozumieć samego siebie i lubi siebie odkrywać. Jest „bytem możliwości”. Stwierdzenia tego, które bardzo do mnie przemawia, użył filozof Wilhelm Schmid w swojej książce _Dem Leben Sinn geben_ (Nadać życiu sens). Każdy z nas może sprawdzać się wciąż na nowo i ponownie odkrywać, podejmować próby czy przeprowadzać eksperymenty.
My, ludzie, często wykraczamy poza standardy, szablony czy granice. Chcemy odkrywać możliwości życia, ale też sięgać po to, co niemożliwe. Czyniąc to, pragniemy odkrywać, kim jesteśmy i jak możemy stać się tym, kim chcemy i możemy być.
Ostatecznie, kto zrozumie podstawy własnej psychiki, dostrzeże piętno doświadczeń i wzorce zachowań, temu łatwiej będzie odnaleźć swój osobisty sens życia.
Uczucie szczęścia to nasz życiowy narkotyk
Aby mieć motywację do życia i przekazywania genów, potrzebna nam wola życia. Natura zaszczepiła w nas niezwykle silny instynkt przetrwania i ogromny strach przed śmiercią. Ale nie tylko on utrzymuje nas przy życiu. Strach przed śmiercią istnieje, ponieważ chcemy żyć. Ludzie, którzy są znużeni życiem, aż tak nie boją się śmierci. To przyjemne uczucia, a przede wszystkim szczęście, trzymają nas przy życiu. One czynią życie wartościowym. Gdy nie doświadczamy ich przez dłuższy czas lub, co gorsza, nic już nie czujemy, przestaje zależeć nam na życiu. Osoby z ciężką depresją cierpią na całkowity brak uczuć. Depresji towarzyszy zupełna pustka i idące z nią w parze głębokie poczucie bezsensu, dlatego osoby w skrajnej depresji często pragną śmierci, a czasem niestety do niej doprowadzają.
Centralnym elementem naszej konstrukcji psychicznej jest zatem to, że czujemy, a najbardziej pożądane uczucia to te, które sprawiają nam przyjemność. Dążymy do szczęścia, jakby to był narkotyk. Uczucie szczęścia motywuje nas do życia. Narkotykiem, który zastępuje szczęście, jest nadzieja. Gdy spotka nas w życiu nieszczęście, nadzieja na poprawę może trzymać nas przy życiu. Nawiasem mówiąc, u osób z depresją nadzieja ta jest niemal równa zeru, co stanowi kolejny powód, dla którego choroba ta odbiera chęć życia.
Również mniej przyjemne uczucia stale przypominają nam, że życie jest cenne. Strach, ostrzegając nas, chroni przed urazem fizycznym lub psychicznym. Smutek uświadamia nam, że utraciliśmy coś cennego. Wstręt przestrzega przed zarażeniem lub zatruciem. Wstyd sprawia, że podporządkowujemy się normom społecznym, a tym samym pozostajemy członkami społeczności, bez której nie moglibyśmy przetrwać. Poczucie winy jest konsekwencją skrzywdzenia przez nas siebie samych lub innego człowieka. Zawiść może być impulsem do działania, a zazdrość skłania nas do utrzymywania ważnych relacji. Bez tych uczuć nie mielibyśmy żadnej motywacji do pozostawania przy życiu, nie mówiąc już o robieniu czegokolwiek. Dlatego osoby z depresją dręczy nie tylko wewnętrzna pustka i poczucie bezsensu, ale również radykalny brak napędu. Z tego względu w ciężkich przypadkach osoby te nie mogą nawet zebrać się w sobie, by popełnić samobójstwo. Stąd lekarze zwracają szczególną uwagę na to, by w początkowym etapie leczenia leki przeciwdepresyjne bardziej podnosiły nastrój, niż zwiększały napęd. W przeciwnym razie ich działanie mogłoby być fatalne w skutkach.
Jeśli więc jesteśmy tak żądni pozytywnych uczuć, najskuteczniej byłoby skupić się bezpośrednio na uczuciu szczęścia jako takim. Chcę przez to powiedzieć, że zwykle szukamy szczęścia w okolicznościach zewnętrznych, takich jak szczęśliwy związek, sukces zawodowy, zgromadzenie pieniędzy i wspaniałych rzeczy, które możemy za nie kupić. Analogicznie, przeciwności losu z kolei mogą nam zepsuć humor – brzydka pogoda, korek, stres w pracy, mrukliwy małżonek. Niemiłe uczucia pojawiają się zawsze wtedy, gdy nie otrzymujemy tego, czego byśmy chcieli. Gdybyśmy jednak potrafili tak wpływać na mózg, żebyśmy byli zadowoleni z tego, czego właśnie doświadczamy, bez względu na to, co by to było, nasze problemy skończyłyby się raz na zawsze.
Psycholog i autor książek Jens Corssen mówi w tym kontekście o „podwyższonym nastroju”. Słusznie zauważa, że wiele spraw w życiu jest kwestią osobistego wyboru. Jeśli więc zdecydowałam się jeździć samochodem, muszę wziąć pod uwagę, że utknę w korku. Zamiast się więc denerwować, powinnam sobie powiedzieć, że sama zdecydowałam się na samochód. Czyli chcę jeździć samochodem. A zatem chcę stać w korku! Inny przykład – wybrałam partnera, który stale jest w złym nastroju. Wynika więc z tego, że chcę mieć partnera w złym nastroju. Zasada Corssena jest tyle prosta, co genialna. Chodzi o radykalną akceptację własnych wyborów życiowych lub też o podjęcie nowej decyzji. Ideą przewodnią jest tu kontrola nad własnymi emocjami, a w mniejszym stopniu nad warunkami zewnętrznymi, na które często nie mamy zbyt dużego wpływu, jak na przykład korek czy mrukliwy partner. Chodzi więc o strategie radzenia sobie z emocjami, a nie z sytuacjami (coping dotyczący emocji, a nie sytuacji). Coping jest fachowym terminem psychologicznym przejętym z języka angielskiego, który oznacza uporanie się z czymś lub poradzenie sobie z jakąś sprawą.
Dygresja: Buddyjski sposób zarządzania oczekiwaniami
Buddyści również dążą do zaakceptowania rzeczywistości takiej, jaka jest, i uwolnienia się od przywiązania do różnych nadziei. Pojęcie „przywiązania” rozumiane jest jako tęskne pragnienie, poleganie na obiecujących szczęście ludziach, przedmiotach i stanach, jak na przykład na dobrach materialnych, sławie, statusie, ale także nadmierne poleganie na innych ludziach. Im mniej jestem przywiązany, tym spokojniej i bardziej niewzruszenie mogę przyjmować życie, a ostatecznie także śmierć, ponieważ potrafię zrezygnować z własnego ja. Im mniej się przywiązuję, tym mniej oczekiwań czy wręcz żądz może mnie dotyczyć. Doświadczeni buddyści w zasadzie praktykują skuteczne zarządzanie oczekiwaniami, które chroni ich przed silną huśtawką emocjonalną, a tym samym wprowadza ich w stan całkowitego spokoju.
Przyjemne uczucia powstają wtedy, gdy w świecie zewnętrznym wydarza się to, do czego w duchu dążymy. Uczucie szczęścia ogrania nas wówczas, gdy dostajemy więcej, niż oczekujemy. Natomiast nieszczęście czy wręcz chorobę powoduje w nas sytuacja, w której wydarzenia zewnętrzne znacznie odbiegają od tego, czego pragniemy i oczekujemy. To spełnienie oczekiwań w psychologii jest nazywane _zasadą spójności_.
Zasada spójności
Gdy z rana cieszę się na filiżankę kawy, a okazuje się, że ekspres się zepsuł, ogarnia mnie niezadowolenie. Gdy na urodziny zażyczyłam sobie naszyjnik, a zamiast tego dostaję żelazko, jestem rozczarowana. Gdy niespodziewanie usłyszę bardzo miły komplement, cieszę się. Brzmi banalnie? Niemniej jednak z tych obserwacji można wysnuć istotny wniosek: z jednej strony nasze życie emocjonalne jest silnie zależne od naszych oczekiwań i pragnień, z drugiej strony od naszego postrzegania rzeczywistości. Krótko mówiąc, czujemy się fatalnie, gdy coś idzie gorzej, niż się spodziewaliśmy albo sobie życzyliśmy.
To, że nie dostaliśmy wymarzonego naszyjnika lub że zepsuł się ekspres do kawy, to wciąż wydarzenia, z którymi psychicznie jesteśmy sobie w stanie całkiem dobrze poradzić. Natomiast odrzucenie w sprawach sercowych może już wywołać znacznie większe cierpienie.
Gdy nasze wewnętrzne oczekiwania i pragnienia odbiegają od rzeczywistości, pojawia się poczucie _niespójności_. Na poziomie emocjonalnym niespójności doświadczamy jako rodzaju wewnętrznego napięcia. Można sięgnąć tu po obraz gumowej taśmy – pragnienie jest siłą działającą w jedną stronę, a rzeczywistość w drugą. Im mocniejsze jest pragnienie i im większa jego rozbieżność z rzeczywistością, tym silniejsze powstaje napięcie.
Dygresja: Jak przejawia się niespójność?
Zgodnie z teorią spójności Klausa Grawego każdy człowiek dąży do spójności, czyli do zbieżności i zgodności między wewnętrznymi potrzebami (procesy psychiczne) a przeżywaniem w rzeczywistości. Im wyższa spójność, tym zdrowszy i bardziej zadowolony jest człowiek. Przeciwny stan nazywany jest niespójnością i jest dla człowieka przykry.
Istnieją dwa rodzaje niespójności:
- O dysonansie poznawczym mówimy wtedy, gdy istnieją co najmniej dwa ledwo dające się pogodzić lub wręcz wykluczające się cele czy pragnienia. Taka sytuacja ma przykładowo miejsce, gdy zagorzała weganka zakocha się w mężczyźnie, który bardzo chętnie je mięso. Powstaje wówczas rozdźwięk między jej postawą wobec spożywania mięsa a relacją łączącą ją z tym mężczyzną.
- W przypadku niezgodności człowiek nie może osiągnąć swoich celów lub ma poczucie, że nie jest to możliwe. Postrzeganie rzeczywistości nie pokrywa się wówczas ze stawianymi sobie celami. Tak się dzieje na przykład, gdy jesteśmy nieszczęśliwie zakochani i nie możemy zaspokoić potrzeby bliskości.
Stan niespójności w obrębie psychiki może inspirować do zmian, a zatem być źródłem motywacji. Ale też doświadczanie niespójności może mieć działanie silnie hamujące.
Nasz mózg od rana do wieczora ocenia, czy otrzymujemy to, czego chcemy. Nieustannie wytwarza przy tym oczekiwania, co powinno się dalej wydarzyć i jak mogłyby wyglądać kolejne kroki. Neuropsychologiczny mechanizm, który działa i jest aktywny w tym procesie, określamy mianem _komparatora_. Gdy na przykład słyszymy znaną melodię, w której nagle pojawia się fałszywa nuta, powoduje to w nas poczucie niespójności, drobne wewnętrzne napięcie, zgrzyt. Czy to podczas jazdy samochodem, w czasie zakupów, w pracy czy na spacerze, komparator stale sprawdza aktualną sytuację i opracowuje kolejny krok naszego działania.
Gdy wszystko idzie zgodnie z planem, a komparator nie doszuka się żadnych odstępstw od planu, czujemy się odprężeni. Jeśli komparator wykaże silne odchylenia od programu, odczuwamy stres. Stopień nasilenia stresu jest ściśle związany z naszą subiektywną oceną, czy będziemy potrafili daną sytuację przezwyciężyć. Im silniejsze poczucie, że sprostamy zadaniu, tym mniejszy stres odczuwamy.
Jeśli natomiast _zawsze_ wszystko idzie zgodnie z planem, czujemy, że stawiane są przed nami zbyt niskie wymagania i zaczyna nas ogarniać nuda. Potrzebujemy więc również pewnych wyzwań w życiu, aby poczuć się pobudzeni do działania. Jednak by wyzwania nas nie przytłoczyły, musimy oczekiwać, że nawet jeśli będzie to wymagać dużego wysiłku, podołamy im (do tej kwestii wrócę jeszcze w rozdziale _Daję sobie w życiu radę. Wewnętrzne poczucie kontroli_, s. 64).
Słynny pies Pawłowa boleśnie doświadczył tego, co dzieje się z nami, istotami żywymi, gdy jesteśmy długotrwale narażeni na poczucie niespójności. Rosyjski lekarz Iwan Pietrowicz Pawłow na początku XX wieku badał odruchy warunkowe (czyli wyuczone). Nauczył swojego psa, że może spodziewać się karmy, gdy badacz pokazywał mu projekcję świetlną w kształcie koła. Natomiast pojawienie się elipsy nie wiązało się z podaniem pożywienia. Pies błyskawicznie zrozumiał ten mechanizm i za każdym razem, gdy pojawiało się koło, cieszył się ogromnie, oczekując karmy. Nauczył się więc łączyć pojawienie się koła z otrzymaniem jedzenia. Później już sam widok koła wystarczył, by zaczynał się ślinić z radości. Takie powiązanie bodźca i reakcji określa się mianem _warunkowania_. My, ludzie, również uczymy się przez warunkowanie. Z punktu widzenia procesów mózgowych nie ma znaczenia, czy warunkowanie jest pozytywne, czy negatywne. Poprzez skojarzenie bodźca z reakcją możemy „nauczyć się”, że nieodzownym towarzyszem filiżanki kawy jest papieros (podobny bodziec jak świetlne koło w przypadku psa). Czy na przykład, że zawsze jest ciasto, gdy dziadkowie składają nam wizytę. Albo że po długim pocałunku dochodzi do współżycia.
Wróćmy jeszcze raz do psa Pawłowa, którego pan był trochę wredny. Badacz pokazywał mu koła i elipsy, które były coraz bardziej do siebie podobne. Pies był zdezorientowany. Nie wiedział, czy może się cieszyć, że będzie jedzenie, czy nie. Pies stawał się coraz bardziej zdesperowany. Miał poczucie skrajnej niespójności. W końcu położył się w kącie i przestał robić cokolwiek. Stracił więc nadzieję, że może poradzić sobie z sytuacją. Stan ten nazywa się rezygnacją. Nas, ludzi, również ogarnia rezygnacja, gdy przez dłuższy czas nie potrafimy adekwatnie postępować, gdy wszystkie nasze wysiłki spełzają na niczym. Depresję i syndrom wypalenia zawodowego można w pewnym sensie nazwać formą rezygnacji.
Niespójność i wiążący się z nią stres są podstawą problemów i zaburzeń psychicznych. Poczucie niespójności pojawia się zawsze, gdy moje pragnienia są w konflikcie z rzeczywistością lub w konflikcie z innymi wartościami i życzeniami, które sam sobie narzucam. Przykładem może tu być sytuacja, gdy mężczyzna pragnie być dobrym mężem, a równocześnie chce żonę zdradzić. Typowe konflikty, które mogą wywołać w nas poczucie niespójności i stres, to:
- _Chcę czegoś, ale tego nie dostaję._
(Przykład: Chciałabym mieć partnera, ale nie mogę go znaleźć).
- _Dostaję coś, czego nie chcę._
(Przykład: Sąsiad mnie zwyzywał).
- _Nie potrafię ocenić sytuacji._
(Przykład: Nie mogę pojąć zachowania przełożonych; albo sytuacja, w jakiej znalazł się pies Pawłowa).
- _Mam pragnienia, które trudno pogodzić._
(Przykład: Chcę żyć zdrowo, ale regularnie piję alkohol).
- _Chcę czegoś, a równocześnie się tego boję._
(Przykład: Bardzo chciałbym stworzyć związek, ale ogromnie boję się rozczarowania).
- _Chciałbym osiągnąć cel, ale boję się, że mi się nie uda._
(Przykład: Chciałbym zakończyć szkolenie, ale boję się, że nie zdam egzaminu).
Oczywiście jest sprawą bardzo indywidualną, co kogo stresuje. Warto zauważyć, że istnieje duża różnica między psychicznymi i fizycznymi czynnikami wywołującymi stres, takimi jak hałas, chłód, nadmierny upał, wypadki itd. Fizyczne bodźce stresowe dotyczą wszystkich ludzi, nawet jeśli jedni są na nie bardziej wrażliwi niż inni. Powodem, dla którego stresory fizyczne do pewnego stopnia we wszystkich ludziach wywołują stres, jest to, że istnieją obiektywnie. Jednak to, co stanowi dla nas stres psychiczny, jest ściśle zależne od subiektywnego znaczenia, jakie przypisujemy danemu wydarzeniu. Podczas gdy stres fizyczny jest wywoływany przez mierzalne zmiany w środowisku zewnętrznym (na przykład skrajny upał), stres psychiczny powstaje w naszym mózgu, czyli w świecie myśli. Dla niejednej osoby publiczne wygłaszanie przemówienia jest wizją jak z horroru, dla innych z kolei ogromną frajdą. Jedni traktują osobistą krytykę jako ważny feedback, inni jak zniewagę. Dla jednych nowa praca oznacza radosne wyzwanie, podczas gdy inni będą zmagali się z lękiem przed porażką.
Nasuwa się więc pytanie, w jaki sposób te subiektywne znaczenia powstają w naszym mózgu. Jakie procesy psychiczne i fizjologiczne są zaangażowane w indywidualne formowanie i kształtowanie się naszych uczuć, myśli, motywów działania i sposobów postępowania?
Postrzeganie
Gdy spojrzymy na świat tak, jak ja to właśnie robię, siedząc przy biurku, wszystko, co widzimy, wydaje nam się niezwykle realne. Faktycznie jednak rzeczywistość rozgrywa się niemal wyłącznie w naszych głowach. Weźmy chociażby widzenie kolorów. Prawdziwy świat zewnętrzny składa się tylko z fal elektromagnetycznych o różnym natężeniu i długości. W świecie tym kolory nie istnieją. (Swoją drogą taka myśl napawa mnie przerażeniem, ponieważ dobitnie odzwierciedla oziębłość wszechświata). Iluzja koloru powstaje na siatkówce naszego oka. Inne widma promieniowania elektromagnetycznego, jak na przykład podczerwień czy promieniowanie rentgenowskie, są dla nas niewidoczne. Ale i one, jak udowodniono, istnieją. Zwierzęta natomiast potrafią percypować niektóre zjawiska, jak na przykład ultradźwięki, znacznie lepiej niż my. Nasze ludzkie postrzeganie rzeczywistości jest prawdopodobnie tak odległe od prawdy o niej, że nawet nie potrafimy sobie wyobrazić, jak rzeczywistość mogłaby faktycznie wyglądać. Wydaje się jednak, że ograniczone ludzkie postrzeganie jest sensowne z ewolucyjnego punktu widzenia, ponieważ już na wstępie zostaje odsianych wiele informacji, które nie mają znaczenia dla naszego przetrwania, a tym samym nie absorbują naszego mózgu. Zatem jako gatunek ludzki, aby sobie poradzić, nie musimy nic wiedzieć o wielu sprawach, które dzieją się wokół nas.
Nasza ograniczona ludzka percepcja jest więc jednym z powodów, dla którego nasze postrzeganie rzeczywistości jest częściowe i zniekształcone. Na płaszczyźnie czysto zmysłowego postrzegania wydaje się, że niemal wszyscy ludzie widzą to samo. Zgadzamy się co do tego, co jest okrągłe, a co kanciaste, co jest drzewem, a co stołem.
Dygresja: Prawda i filozofia
W filozofii nie ma zgody co do tego, na ile również w przypadku tak prostych spraw jesteśmy w stanie dostrzec „prawdę”. Pod koniec XVIII wieku słynny filozof Immanuel Kant doszedł do wniosku, że cała wiedza dotycząca świata zasadza się na złudnej ludzkiej percepcji zmysłowej. Nie będę się jednak teraz zagłębiać w tę filozoficzną perspektywę.
W dalszej części rozważań wychodzę z założenia, że mózgowe przetwarzanie informacji przebiega u wszystkich ludzi tak samo, wyłączając odstępstwa od normy, takie jak całkowita ślepota barwna czy zmienione postrzeganie, które może towarzyszyć niektórym uszkodzeniom neurologicznym.
Kluczowe dla specyfiki naszego postrzegania jest _subiektywne znaczenie_, jakie przypisujemy temu, co widzimy. Decyduje ono nie tylko o tym, jak postrzegamy, ale także _co_ postrzegamy. Nasza percepcja tylko w niewielkim stopniu jest ukierunkowana na to, co dzieje się na zewnątrz, znacznie bardziej jest odpowiedzią na nasze pragnienia, potrzeby i braki. Aktualny nastrój ma zatem kolosalny wpływ na nasze postrzeganie. Gdy jestem głodny, skupiam się na jedzeniu. Gdy mi się nudzi, gram na telefonie. Gdy jestem smutny, świat staje się szary. Gdy jestem zakochany, otaczający mnie ludzie wydają mi się znacznie sympatyczniejsi niż zwykle. Jeśli pragnę mieć dziecko, ciągle rzucają mi się w oczy ciężarne kobiety.
Drugim kryterium, które przyciąga naszą uwagę, jest _niezwykłość_ danego zjawiska. Gdy na deptaku w Trewirze natkniemy się nagle na wielbłąda, z pewnością go zauważymy, bez względu na to, jak bardzo bylibyśmy pogrążeni w myślach czy skupieni na swoich potrzebach. To, że zauważamy bodźce, które są szczególnie jaskrawe, wynika z naszej chęci przetrwania, stąd musimy dostrzegać nagle pojawiające się zagrożenie.
Gdy jednak dane zjawisko ani nie jest niecodzienne, ani nie nadajemy mu subiektywnego znaczenia, nie trafia do naszej pamięci krótkotrwałej. A to, co do niej nie dochodzi, w ogóle się dla nas nie wydarzyło. Oko może wprawdzie rejestrować obrazy, ale dopóki obraz nie zostanie przekierowany do pamięci krótkotrwałej, nie istnieje w naszej świadomości. Pamięć krótkotrwała nazywana jest również _pamięcią roboczą_ i można ją do pewnego stopnia utożsamić ze _świadomością_. Ocena, co jest ważne, a co nieistotne, czyli co jest świadomie postrzegane, a co wpada do „czarnej dziury”, dokonuje się nie przez nasze narządy zmysłu, ale z pomocą mózgu. Świadome postrzeganie można porównać do latarki w ciemności. To, na co skierowany jest strumień uwagi, zależy od naszych wewnętrznych potrzeb i wcześniejszych doświadczeń. Wszystko, co widzimy, nie trafia tak po prostu do mózgu, lecz jest filtrowane przez nasze wcześniejsze doświadczenia. Gdy natomiast zobaczymy coś, czego nigdy wcześniej nie widzieliśmy, nie potrafimy tego zdarzenia zaklasyfikować i uchwycić jego znaczenia. Każdy obraz rzeczywistości zewnętrznej, który trafia na naszą siatkówkę, jest porównywany z doświadczeniami z przeszłości. Proces ten odbywa się oczywiście tak szybko, że go nie zauważamy. _Wrażenie zmysłowe ze świata zewnętrznego trafia do korowego pola pierwszorzędowego – jest to obraz pochodzący z zewnątrz, z rzeczywistości. Obraz ten jest porównywany i scalany ze śladami pamięciowymi z drugorzędowego pola korowego, zwanego również polem kojarzeniowym. Dopiero w ten sposób obraz zyskuje subiektywne i indywidualne znaczenie._ Z tego względu wszystko, co widzimy, jest połączeniem rzeczywistości i właściwych nam subiektywnych doświadczeń. Postrzeganie jest więc silnie zdeterminowane przez nasze wspomnienia. Zasada ta, czyli powiązanie wrażeń zmysłowych z osobistym doświadczeniem, obowiązuje, nawiasem mówiąc, również w przypadku innych narządów zmysłu, czyli uszu, nosa, języka i skóry.
Co ważne, postrzeganie wywołuje w nas _doznania_. Nie sposób ich doświadczać bez ich subiektywnego zabarwienia i znaczenia. Na przykład zapach, jaki roztacza filiżanka kawy, wywołuje u małego dziecka zupełnie inne doznania niż u dorosłego, który po wstaniu rano z łóżka pilnie tej kawy potrzebuje. Zapach kawy budzi u dorosłego zupełnie inne skojarzenia, a tym samym inne odczucia, niż to się dzieje w przypadku dziecka.
Z ewolucyjnego punktu widzenia pożądany jest ten ścisły związek między percepcją a doświadczeniem. Za jego sprawą możemy bowiem błyskawicznie ocenić zagrożenie, na przykład odróżnić uroczego kociaczka od jadowitego węża. Poprzez integrację postrzegania, doświadczenia i odczuwania dochodzi do _uczenia się_. Jak już wyjaśniałam wyżej, emocje są w tym kontekście kluczowe dla przetrwania. Gdyby bowiem widok jadowitego węża nie wywoływał w nas natychmiast strachu, nie mielibyśmy jednoznacznego wyobrażenia, jak adekwatnie zachować się w obliczu tej sytuacji. W zależności od subiektywnej oceny szans strach albo popycha nas do ucieczki, albo skłania do ataku.
Podsumowując, postrzegamy tylko ułamek otaczającej nas rzeczywistości, a mianowicie przede wszystkim to, co ma dla nas subiektywne znaczenie. W mniejszym stopniu reagujemy na samą rzeczywistość, a bardziej na znaczenie, jakie jej nadajemy przez subiektywne doświadczenia poznawcze. Ściślej ujmując, reagujemy więc na własne myśli i interpretacje, które wynikają przede wszystkim z naszych osobistych wspomnień.
Jesteśmy swoimi wspomnieniami
Gdy przychodzimy na świat, nasz mózg jest wykształcony w zaledwie mniej więcej 25 procentach. Te 25 procent dotyczy podstawowych funkcji zapewniających przetrwanie, takich jak regulacja głodu i sytości. Także nasze życie emocjonalne jest wówczas rozwinięte dopiero w elementarnym stopniu i w zasadzie rozróżnia tylko dwa stany – komfort lub jego brak. Struktura funkcjonalna mózgu, ukształtowana już w momencie naszych narodzin, nazywana jest _pniem mózgu_ lub _mózgiem gadzim_. U niższych kręgowców ta część mózgu stanowi niemal cały organ. Oznacza to, że na początkowym etapie życia zakres naszego funkcjonowania jest taki jak u gadów. Wszystkie wyżej położone obszary mózgu, takie jak układ limbiczny odpowiedzialny za nasze interakcje emocjonalne i oczekiwania oraz kora przedczołowa, w której opracowywane są złożone procesy myślowe i decyzyjne, rozwijają się dopiero poprzez interakcje z innymi ludźmi.
Jeśli chodzi o „twardy dysk”, czyli cechy funkcjonalne, takie jak struktura układu nerwowego, nasz mózg w chwili narodzin dysponuje szerokim wachlarzem możliwości. Natomiast w jaki sposób myśli i uczucia, czyli „oprogramowanie”, będą ostatecznie sformatowane i jak odbywa się przepływ informacji w mózgu, zależy w głównej mierze od tego, jakie doświadczenia zebraliśmy podczas dorastania. Mózg rozwija się szczególnie intensywnie w pierwszych sześciu latach życia, dlatego okres ten jest tak ważny dla naszego warunkowania psychicznego. Zwykle w dwudziestym roku życia nasz mózg jest już w pełni rozwinięty. Warto jednak dodać, że do uczenia się jest zdolny do końca życia. W starszym wieku nadal możemy zdobywać nowe umiejętności, ale także zmieniać swoje psychiczne oprogramowanie. Ale doświadczeń z pierwszych dwóch lat życia nie możemy w dorosłym życiu wymazać. W tym okresie kształtuje się podstawowa ufność lub nieufność do siebie samych i świata. To uwarunkowanie jest nieodwracalne. W dorosłym wieku można jednak poprzez autorefleksję, wypracowanie nowej postawy wewnętrznej i uczenie się nowych sposobów zachowania z powodzeniem rekompensować ewentualne „uszkodzenie oprogramowania”.
Zanim zaczniemy świadomie zastanawiać się nad swoimi wczesnodziecięcymi doświadczeniami, a tym samym nabierzemy do nich pewnego dystansu, wczesne uwarunkowania odgrywają rolę okularów, przez które postrzegamy rzeczywistość. W neuropsychologii okulary te są określane mianem _mapy mentalnej_ (ang. _mind map_). Nasze wdrukowane mechanizmy z wczesnego okresu życia decydują o obrazie siebie i poczuciu własnej wartości, a one z kolei mają ogromny wpływ na to, jak postrzegamy innych ludzi i czego od nich oczekujemy. Jako że nie jesteśmy zdolni do istnienia bez innych ludzi i bez społeczności, sposób, w jaki postrzegamy i kształtujemy relacje, jest podstawą naszego psychicznego funkcjonowania i przetrwania.
Gdy małe dziecko wielokrotnie przekonuje się, że jego potrzeby bliskości i bezpieczeństwa nie są przez rodziców zaspokajane, jego mózg zapamiętuje, że ogólnie rzecz biorąc, otrzymuje mało uwagi i nie może polegać na innych. Jako że mózg tego dziecka jest jeszcze zbyt słabo rozwinięty, by mogło ono zrozumieć, że rodzice są przeciążeni czy być może wykazują zaburzenia przywiązania, dziecko obwinia siebie za tę nieprawidłowość. Myśli i czuje, że nie jest wystarczająco warte kochania i nie zasługuje na troskę. Można powiedzieć, że dziecko odzwierciedla błędy swoich rodziców, nawet jeśli w większości przypadków działanie rodziców nie jest zamierzone. Proces ten nazywa się w psychologii _lustrzanym poczuciem własnej wartości_ i jest uwarunkowaniem, które towarzyszy nam przez całe życie. Do tego tematu będę jeszcze wielokrotnie powracać. Przez nieczułe zachowanie rodziców dziecko internalizuje poczucie niższości i pewien sceptycyzm wobec innych ludzi i ich wiarygodności. W jego mózgu powstały takie, a nie inne połączenia synaptyczne i z tak ukształtowanym mózgiem będzie dorastało, a jako przyszły dorosły właśnie z tymi wspomnieniami z dzieciństwa będzie porównywało wszystkie dalsze doświadczenia gromadzone w relacjach z innymi ludźmi. Jednak tak uwarunkowany mózg powoduje, że człowiek nie zbiera obiektywnych doświadczeń, ponieważ poprzez nieustanne porównywanie z dawnymi wspomnieniami są one subiektywnie zniekształcane. Dotyczy to wszystkich ludzi, również tych, którzy mają zakodowane przede wszystkim dobre wspomnienia, a co za tym idzie, mają na wstępie pozytywne nastawienie do innych. Nasze doświadczenia wyniesione z relacji z rodzicami decydują więc o tym, czy nosimy w sobie raczej pozytywny, czy negatywny obraz człowieka.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
1 Richard Dawkins, _Samolubny gen_, tłum. Marek Skoneczny, Warszawa 1996.
2 Charles Darwin, _O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego_, 1859.
3 Wilhelm Schmid, _Dem Leben Sinn geben,_ Berlin 2013.
4 Geralt Hüther, _Die Evolution der Liebe. Was Darwin bereits ahnte und die Darwinisten nicht wahrhaben wollen_, Göttingen 1999.