- W empik go
Klątwa upadłego miasta - ebook
Klątwa upadłego miasta - ebook
Wojna dwudziestoletnia doprowadziła stary kontynent do ruiny. Królestwa, szargane biedą i nieufnością wobec sąsiadów, zamknęły się za żelazną kurtyną, zrywając ze sobą wszelkie stosunki dyplomatyczne. Pięć lat po zakończeniu wojny znajdujemy się w mieście Braga, niegdyś handlowym centrum królestwa Merkucji. Poznajemy tam historię Angusa, byłego oficera elitarnej jednostki zwiadowczej, który próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Dzięki nabytym w wojsku umiejętnościom stara się wiązać koniec z końcem, realizując drobne zlecenia dla mieszkańców miasta. Nie spodziewa się, że kolejna oferta pracy na zawsze zmieni jego dotychczasowe życie, wciągając w wir tajemniczych spisków i umieszczając w samym centrum ukrytego konfliktu, gdzie tajemnicze frakcje walczą ze sobą od stuleci. Jak odnajdzie się w tej nowej sytuacji?
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9798391986256 |
Rozmiar pliku: | 6,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chciałbym serdecznie podziękować za zakup mojej książki. To dla mnie ogromne wyróżnienie, ponieważ zawsze marzyłem o rozwoju w tym kierunku oraz o rozwinięciu uniwersum, które rozpoczęło się w tej opowieści. Chociaż uważam się za "nowicjusza" w pisaniu, jako wielki fan gatunku fantasy, pragnę zarazić nim kolejnych czytelników.
Historia, którą przedstawiłem w powieści, kołatała się w mojej głowie od jakiegoś czasu, a sam proces pisania zajął mi około miesiąca. Kolejny miesiąc zajęła opieka redakcyjna profesjonalistów z serwisu korekto.pl, którym serdecznie dziękuję za poświęcony czas i ogromną wiedzę, która pozwoliła na dopieszczenie produktu i uczynienie go bardziej przystępnym.
Mam nadzieję, że czytanie tej powieści przyniesie Ci tyle samo radości, co mi jej spisywanie.
Z wyrazami szacunku
A.K. LockwoodRozdział i
O geopolityce słów kilka…
Z
apadła noc. Księżyc górował nad miastem, przebijając się delikatnymi promieniami przez zachmurzone niebo. Uczciwi obywatele już dawno siedzieli w swych domach zamknięci na cztery spusty, spędzając schyłek dnia w rodzinnym gronie. Po zmroku robiło się tu niebezpiecznie. Ci, którzy pracowali od brzasku, teraz odpoczywali, ciesząc się każdą chwilą szczęścia. Dbałość o najbliższych w tym ogromnym, nieprzyjaznym mieście pozostawała bowiem zadaniem niezwykle trudnym i wymagającym.
Nie zawsze tak było. Braga, niegdyś handlowe centrum królestwa Merkucji – zwane także perłą centralnej części kontynentu – w pewnym momencie była nawet bogatsza od jego stolicy, miasta Merkald, któremu zawdzięczała swą nazwę. To tutaj przyjeżdżały karawany ze wszystkich krain, aby prowadzić wymianę handlową na niespotykaną w dzisiejszych czasach skalę. Handlowano wszystkim: aromatycznymi przyprawami i biżuterią z dalekiego wschodu, najwyższej jakości uzbrojeniem z północy oraz eliksirami z południa, potrafiącymi wyleczyć każdą znaną człowiekowi przypadłość. Podróżnik mógł przeznaczyć na plac targowy cały dzień, a i tak nie zdążył zobaczyć nawet połowy wszystkich stoisk wystawionych dla odwiedzających. Miasto tętniło życiem i opływało w bogactwa. Ulice były czyste, a straż miejska dofinansowana, co sprawiało, że obywatele czuli się tu bezpiecznie.
Każdy mieszkaniec dzięki uczciwej pracy miał przede wszystkim szansę osiągnąć coś w życiu. Nie musiał kombinować ani uciekać się do okradania przyjezdnych. Natomiast tych było ostatnimi czasy sporo. Kręcili się po ulicach i szukali schronienia, podróżując na zachodnie rubieże, skąd mieli zamiar kontynuować drogę za wielkie morze w poszukiwaniu nowych krain i obietnicy lepszej przyszłości. Tak się składa, że Braga była miastem graniczącym z bezkresnymi plażami tworzącymi całe zachodnie pasmo kontynentu, zwane zachodnimi rubieżami. Tędy prowadziła najszybsza droga do spełnienia obietnicy nowego życia, za którą wielu w dzisiejszych czasach dałoby się zabić. Drobni złodzieje i oszuści nie narzekali na brak zajęcia.
Stary kontynent był wyniszczony wojną dwudziestoletnią i powoli obumierał. Królestwa – oddzielone niczym żelazną kurtyną – powodowane nieufnością wobec własnych sąsiadów zamknęły się na współpracę. Wstrzymano wszelkie stosunki dyplomatyczne – przynajmniej te oficjalne, gdyż magowie w porozumieniu z władcami starali się negocjować nowe umowy handlowe z sąsiednimi krainami i odbudować zniszczone przez wojnę zaufanie. Nic nie zapowiadało bratobójczego konfliktu między pokojowo współistniejącymi mocarstwami. Przed wojną współpraca i handel kwitły, zapewniając równowagę, która była gwarantem miru. Niestety ludzie zbyt często ulegają chciwości kosztem zdrowego rozsądku, co nieraz obserwowaliśmy w naszej bogatej historii. Wielokrotnie byliśmy świadkami zdarzeń wskazujących na to, że władcy nie zawsze kierują się dobrem swego ludu.
Ich decyzje – motywowane głęboko zakorzenionymi instynktami, poczuciem wyższości oraz złym doradztwem najbliższego otoczenia – często prowadzą do rozbudzenia najgorszych cech, powodując wyniszczający i niekontrolowany rozlew krwi. Równo dwadzieścia pięć lat temu, czyli w roku 1200, Królestwo Merkucji zawierało w sobie tę mieszankę wybuchową, która musiała prędzej czy później eksplodować.
Tylko tutaj, z nieznanych przyczyn, rodzili się i żyli magowie, z których najpotężniejsi pełnili rolę królewskich doradców. W zamian za to władca finansował z budżetu królestwa ich akademię, gdzie kształcili się w czterech dziedzinach magii, którą dumnie władali. Należałoby nadmienić, iż magia nie była ich jedyną domeną. Posiadali również ponadprzeciętny intelekt, dzięki czemu to głównie oni odpowiadali za rozwój nauki w krainie centralnej.
Magia wody, jak nazwa wskazuje, pozwalała na manipulowanie tą życiodajną cieczą, której – jak się okazało – posiadamy w sobie ogromne zasoby. Łatwo domniemywać, co mag wody mógłby zrobić z nieszczęśnikiem, który stanąłby mu na drodze. Najpotężniejsi z tej grupy potrafili wywołać powódź zdolną zetrzeć z powierzchni ziemi spore miasto.
Szkoła ognia władała przeciwstawną do wody siłą natury – ogniem. Ta moc również dawała życie. Ogrzewała w zimie lub podgrzewała surowe mięso, zapewniając przy tym niezbędne do przetrwania pożywienie. Jednak potrafiła również odbierać istnienie, służąc przy wyrobie potężnych broni oraz skomplikowanych machin oblężniczych, z których słynęła Merkucja. Technologia wojenna była w tej części kontynentu wysoce rozwinięta dzięki magom ognia. Tylko oni posiadali wiedzę, jak konstruować i wytapiać z żelaza maszyny ziejące płomieniami – niczym mityczne smoki występujące w baśniach dla najmłodszych i niszczące wszystko na swej drodze. Adept manipulujący ogniem potrafił rzucać proste zaklęcia ognistej kuli, która w mgnieniu oka paliła przeciwnika na popiół. Najpotężniejsi wybrańcy tego kręgu byli zdolni wzmocnić ten czar do granic możliwości, wywołując deszcz ognia. Zaklęcie tak potężne, że sam rzucający obawiał się jego mocy, jako że w swej naturze pozostawało bardzo nieprzewidywalne.
Kolejny krąg zajmował się magią powietrza. Może nie była tak widowiskowa jak dwa pierwsze żywioły, jednak magowie tego kręgu byli nie mniej groźni. Wszak powietrze otacza nas z każdej strony, natomiast adepci potrafili wywoływać z jego pomocą skoncentrowany podmuch w postaci kuli wiatru, która raziła wroga niczym pięść olbrzyma – cios nierzadko śmiertelny. Arcymagowie tego kręgu potrafili przy odpowiednim skupieniu wywołać tornado, zdolne zmieść z powierzchni ziemi całe miasto.
Ostatnią dziedziną, w której kształcili się magowie, była magia umysłu – najsubtelniejsza ze wszystkich sztuk magicznych. Członkowie tego kręgu mogli manipulować przedmiotami przy pomocy własnego umysłu, unosić je i rzucać wedle uznania. Arcymagowie tego kręgu byli potężnymi widzącymi, zdolnymi manipulować wolą swych oponentów. Zaglądali w głąb człowieka, by odnaleźć każde wspomnienie – nawet ukryte w najciemniejszych zakamarkach umysłu. Wśród nich pojawiali się również tacy, których nawiedzały prorocze wizje, posiadając przy tym zdolność do komunikacji ze zmarłymi.
To tylko ułamek tego, czym dysponowała ta potężna grupa ludzi obdarzonych nadnaturalnymi mocami. Jednak pomimo swej potęgi mieli też pewne ograniczenia. W końcu nadal byli tylko śmiertelnikami, a korzystanie z magii bywało bardzo wyczerpujące. Magowie nie mogli używać mocy w nieskończoność. Osłabiony adept był podatny na zwykły cios mieczem, który mógł go uśmiercić jak każdego śmiertelnika. Mimo ogromnej wiedzy, jaką dysponowała ta grupa wybrańców (tak zwykło się o nich mawiać), zgubiła ich pewność siebie i pycha. Wymusili na władcy atak na sąsiednie królestwo celem poszerzenia własnych wpływów. Chcieli razem z nim władać całym kontynentem, a nie tylko jego centralnym wycinkiem.
Król Perun I nie wahał się zbyt długo. Już w roku 1201 wysłał swoje wojska na wschód – do krainy zamieszkanej przez Hasynów.
Był to dumny lud, wciąż kultywujący tradycje koczownicze. Mimo że Hasynowie byli królestwem i posiadali władcę, nie wznosili potężnych miast jak w Merkucji. Posiadali zaledwie kilka większych aglomeracji. Jednak swoim pięknem przyćmiewały największe grody północy czy miasta centralnych krain. Ogromne budowle stawiane z białego marmuru, z szeregiem palm, które gęsto nasadzano w ich otoczeniu, sprawiały wrażenie egzotycznych i majestatycznych. Ich kraina, mimo że w większości pustynna, posiadała ogromne bogactwa naturalne w postaci złota oraz kamieni szlachetnych, które stanowiły główne źródło dochodu. Posiadali także bogate złoża surowców, z których wyrabiali mozaikę, a ich rzemieślnicy tworzyli najpiękniejsze dywany, zdobiące domostwa na całym kontynencie. Tereny położone najdalej na wschód obfitowały w żyzne ziemie, na których uprawiano przeróżne odmiany przypraw – tak pożądanych przez dworskich kucharzy i bogatszych obywateli pozostałych krain. To wszystko stanowiło łakomy kąsek dla żądnego potęgi możnowładcy z Merkucji, który bez zabezpieczenia finansowego nie mógł myśleć o dalszych podbojach ani planowaniu kolejnych kampanii wojennych.
Król Perun I dość szybko, bo zaledwie w ciągu roku, podbił jedną trzecią królestwa. Istotnie przysłużyły się temu słynne machiny oblężnicze, jakimi dysponowało jego mocarstwo. Były one stylizowane na przerażające smocze głowy górujące na polu bitwy – osadzone na drewnianym podwoziu opatrzonym wielkimi kołami. Machiny zionęły ogniem na ogromne odległości, paląc wszystko na swej drodze.
Nic jednak nie trwa wiecznie. Król Perun i jego armia, ku zaskoczeniu magów i samego władcy, ugrzęźli w martwym punkcie, gdy Hasyni wykazali się hartem ducha, tworząc skuteczną linię obrony wzdłuż rzeki Acheron. Tam zatrzymali natarcie, dzielnie broniąc się przez lata. Konflikt okazał się morderczy dla obu stron, ginęły tysiące żołnierzy oraz cywilów.
Zamieszkałe przez potężnych wojowników zwanych Morgonami królestwo z północy, w międzyczasie zaatakowało Merkucję. Skusiła ich wizja łatwego poszerzenia własnych wpływów i terytoriów. Zauważyli bowiem, że Król Perun ponosi dotkliwe straty na froncie wschodnim. Ziemie zamieszkane przez Morgonów były nieprzyjazne, pokryte lodem i wieczną zmarzliną, ale bogate w złoża metali, z których wyrabiano wszelakiej maści uzbrojenie. Gdyby zdołali podbić północną część królestwa Peruna, zyskaliby dostęp do żyznych ziem, których brakowało w ich krainie. Wojska Morgonów miesiącami rabowały i plądrowały Merkucję, prąc naprzód w stronę stolicy.
Możnowładca centralnej krainy wysłał swych najpotężniejszych magów na północny front, chwytając się ostatniej deski ratunku. Wcześniej nie uczestniczyli w bitwach. Służyli mu jako doradcy mocno związani z polityką. W tej sytuacji jednak musieli zmierzyć się z rzeczywistością, którą _de facto_ sami stworzyli, prowokując go do wojny.
Na początku wyruszyło ich dwudziestu. Trzeba dodać, że magów było niewielu – mocami magicznymi władała tylko jedna osoba na sto tysięcy poddanych. Toteż byli wręcz rzadkością. Dodatkowo sprawy nie ułatwiał fakt, że ich zdolności objawiały się dopiero po wejściu w dorosłość, czyli po ukończeniu osiemnastego roku życia. Król Perun miał zatem do dyspozycji w tym czasie zaledwie stu magów. Z tego większość była adeptami akademii – nie umieli jeszcze w pełni władać mocami, a na pewno nie na taką skalę jak arcymagowie. Walki na północy były ciężkie. Magowie odpierali kolejne fale wrogich ataków, powodowali powodzie, zsyłali z nieba kule ognia. Raz nawet otrzymano raport stwierdzający, że na polu bitwy pojawiło się potężne tornado, które rozerwało oddział Morgonów na strzępy. Po dziesięciu długich latach udało się całkowicie odeprzeć wroga. Trzeba jednak pamiętać, że wojna nadal trwała, a natarcie na wschodzie nie zwalniało tempa, angażując ogromne zasoby – zarówno ludzkie, jak i finansowe. Największą ofiarę frontu północnego ponieśli magowie – zginęło ich równo osiemdziesięciu czterech. Przy życiu pozostało ledwie szesnastu, dziwnym zrządzeniem losu po czterech z każdej dziedziny magii.
Lata mijały. Wojna trwała od dwóch dekad, kiedy wywiad wojskowy doniósł, że najbardziej tajemnicze i jednocześnie pokojowo nastawione ze wszystkich królestw planuje włączenie się do gry o wpływy. Chodziło oczywiście o krainę południa, którą rządziła jedyna kobieta w gronie możnowładców – królowa Nirva. Południe zamieszkiwali Metruskowie – podzieleni na plemiona i zajmujący się głównie wyrobem eliksirów oraz wszelkiego rodzaju lekarstw. Ich krainę w całości porastały gęste lasy, zapewniające schronienie i surowce do wyrobu medykamentów. Żyli w harmonii z otaczającą ich przyrodą, jednak nie byli bezbronni – posiadali w armii najzdolniejszych łuczników znanych na całym kontynencie. Królowa południa zdecydowała się przypuścić atak na Merkucję, widząc, jak bardzo Król Perun osłabł po dwudziestu latach prowadzenia kampanii wojennej. Nie miał dostatecznych sił do obrony ani tym bardziej do otwarcia kolejnego frontu. Ponadto w wielu miastach jego królestwo panowała zaraza, spowodowana brakiem leków, pochodzących wyłącznie z krain południa. W czasie wojny żadne medykamenty nie docierały do krain centralnych, gdyż na stolicę i całe królestwo nałożono embargo.
Wtedy magowie wpadli na pomysł, który miał odmienić losy wszystkich mieszkańców kontynentu na zawsze. Ich plan dążył do zakończenia wojny, która trwała już przeszło dwadzieścia lat i właśnie wchodziła w decydującą fazę. W porozumieniu z Perunem uzgodnili, że dla przywrócenia równowagi na kontynencie i uniknięcia dalszego rozlewu krwi, podzielą się na cztery kongregacje. Składały się z czterech członków reprezentujących każdą dziedzinę sztuk magicznych. Kongregacje miały udać się i na stałe zamieszkać w jednej z walczących krain, oddając się we władanie panujących tam królów. Miały też ślubować przy tym posłuszeństwo wyłącznie temu władcy, w którego królestwie zamieszkały. W zamian za pokój i zakończenie wojny każdy rządzący miał mieć do dyspozycji magów, którzy będą doradzać i dbać o dobrobyt jego królestwa poprzez rozwój nauki, zapewniając tym samym stabilność i wyrównując szanse każdej z krain. W ten sposób ustabilizował się balans sił na całym kontynencie. Żaden władca nie czuł się zbyt potężny ani wszechmocny.
Celem nadrzędnym każdego maga stało się utrzymanie pokoju. Wiedzieli, że to, do czego doprowadzili dwadzieścia lat wcześniej, nie może się powtórzyć. Stworzyli zatem Kontynentalne Zgromadzenie Magii, składające się ze stałej liczby szesnastu najpotężniejszych magów, którzy ponad podziałami mieli współpracować, zapewniając odrodzenie kontynentu. Liczba szesnastu nie była przypadkowa. Miała przypominać o wojnie, z której przeżyło tylko tylu magów. Zgromadzenie było w uproszczeniu połączeniem czterech kongregacji, jakie aktualnie panowały w każdym z królestw pod zarządem władców.
W trakcie wojny zginęli prawie wszyscy magowie i setki tysięcy ludzi. Ofiarę ponieśli wszyscy poza tajemniczym królestwem z południa, które najdłużej wstrzymywało się z dołączeniem do konfliktu. Chodziły pogłoski, iż planowany atak Metrusków był blefem, mającym zakończyć wojnę. Najbardziej pokojowe królestwo zyskało najwięcej – nie ucierpiało w wojnie i pozyskało magów, którzy przyrzekli królowej bezgraniczne posłuszeństwo.
Nirva wykazała się niesamowitą cierpliwością i mądrością. To zaowocowało podpisaniem paktu pokojowego, który wszedł w życie równo pięć lat temu, w roku 1221. Jednak pokój to nie wszystko. Bez wymiany handlowej i braku zaufania między królestwami cały kontynent powoli obumierał w dręczącej go agonii.
O potędze miasta Braga mogła świadczyć tylko jego architektura oraz majestatyczne budowle, przeplatające się z gęstą zabudową domostw. Wszystko to poprzecinane zwartym systemem dróg, przypominającym żyły w naszym ciele. Ulice wieczorami były niemal puste. Przy chodnikach spoglądały na przechodniów nieliczne szemrane typki i kurtyzany oferujące swoje wdzięki w pobliżu karczm czy lokalnych burdeli. Kiedyś okazji do zarobienia grosza było więcej – teraz mieszkańcy chwytali się wszystkiego.Rozdział ii
Kolejne zlecenie…
Z
akapturzona postać kroczyła pośród skąpo oświetlonych uliczek ociekających brudem. Atmosfera wydawała się gęsta. Złowroga aura tajemniczości kryła się w bocznych odnogach alejek dzielnicy biedoty. Sylwetka w kapturze z bogato zdobionym emblematem, na którym widniał miejski herb, minęła dwóch strażników przy uliczce niedaleko rudery, z której dobiegało liche światło przebijające zamglone powietrze.
Z każdym krokiem słychać było dźwięk monet ukrytych pod płaszczem. Skakały w solidnie przypiętej do spodni, wypełnionej po brzegi sakwie właściciela. Postać zatrzymała się przed drzwiami. Zakołatała, wykonując zamaszyste ruchy – jakby chciała wyważyć właz domostwa.
– Natychmiast otwórz te drzwi! – krzyknął przybysz donośnym głosem. – Mam sprawę! Jestem posłańcem zarządcy Mercuriusa! Nazywam się Gravo! – dodał, próbując przekonać do siebie właściciela przybytku.
Nie padła żadna odpowiedź, przez co zrobiło się niezręcznie cicho. Po chwili Gravo postanowił spróbować ponownie i zaczął mocniej dobijać się do drzwi.
– Wiem, że tam jesteś! Widzę światło! – rzekł w nadziei, że uda mu się zwrócić czyjąś uwagę. – Otwórz drzwi, to pilne! Masz okazję zarobić. Dobrze wiesz, jak ciężko w tych czasach o kilka monet! – kontynuował.
Po chwili przy drzwiach pojawił się smukły, dość wysoki mężczyzna w kwiecie wieku. Odziany w ciemny ćwiekowany napierśnik i narzucony równie ciemny płaszcz z kapturem. Miał gęste włosy, ciemne, z opadającą delikatnie na prawe oko wystającą grzywką i krótko przystrzyżonymi powyżej uszu bokami. Górną część ramion miał obszytą wypłowiałym wilczym futrem, a na samej zbroi – pas pełen przegródek, w których mężczyzna przechowywał jakieś narzędzia wyglądające jak wytrychy oraz fiolki z płynami niewiadomego pochodzenia. Spod kirysu wystawała mu ciemna szata, a w okolicy rąk figurowały ciemne karwasze z podwójnie utwardzanej skóry, delikatnie połyskujące w blasku okolicznych latarni. Przy spodniach – mocno uwiązany pas, z którego zwisały ostre jak brzytwa noże. Na jego plecach widniała bogato zdobiona pochwa. Wystawała z niej rękojeść miecza z połyskującym pod osłoną czarnym obsydianem – wyszlifowanym do granic możliwości. Kamień zdawał się chwytać delikatne promienie księżyca, które skąpo docierały w te rejony przez zachmurzone niebo, tworząc delikatną poświatę wokół miecza.
– Wiedziałem, że cię zainteresuję – rozpoczął Gravo. – Posłuchaj mnie uważnie, gdyż nie mam w zwyczaju się powtarzać. – Zrobił krótką pauzę, wziął głęboki oddech i kontynuował: – Słyszałeś o niedawnej serii dziwnych, niewyjaśnionych morderstw w dzielnicy mieszkalnej albo o tym, że ostatnimi czasy w mieście znikają ludzie w niewyjaśnionych okolicznościach?
Mężczyzna spojrzał na posłańca i odpowiedział bez jakichkolwiek emocji w głosie:
– Tak.
Gravo kontynuował:
– Jako że jesteś byłym oficerem Czarnych Duchów, mam dla ciebie zadanie, za które zostaniesz sowicie wynagrodzony. Zbadaj te morderstwa. Ustal, kto za nimi stoi i czy są powiązane ze znikającymi ludźmi. Mam już dość wysłuchiwania od petentów, że na naszym mieście spoczywa jakaś klątwa.
Należałoby tu wspomnieć, że Czarne Duchy to elitarna jednostka zwiadowcza, która zasłynęła wieloma spektakularnymi uderzeniami za linią wroga w bitwach jeszcze kilka lat wcześniej toczących się na froncie wschodnim.
Bohater wewnątrz domu, opierając się ręką o framugę, zaczerpnął powietrza. Wyglądał na zamyślonego. Po chwili ciszy zwrócił się do posłańca tymi słowy:
– To nie jest, przypadkiem, zadanie dla straży miejskiej?
Gravo parsknął śmiechem, po czym odparł:
– Straż miejska to banda nieudaczników, których interesuje tylko to, z czym mogą sobie poradzić, czyli burdy w zamtuzach z zapijaczonymi klientami. Więc zostajesz nam tylko ty.
Przybysz wziął kolejny wdech i kontynuował:
– Nasze miasto zbyt wiele już wycierpiało. Ludzie się wyprowadzają, inni giną w niewyjaśnionych okolicznościach, szerzy się korupcja wśród miejskich urzędników, a teraz jeszcze to. Lud zaczyna panikować. Dlatego nasz wspaniały zarządca Mercurius pragnie uczynić wszystko, aby Braga odzyskała dawny blask i należną jej chwałę. Wiem, że twoja służba zakończyła się lata temu i zapewne odrobinę zardzewiałeś, jednak pewnych umiejętności nie można ci odmówić. Już jako oficer górowałeś inteligencją nad resztą jednostki. Znam historię twych czynów, w tym słynną bitwę o miasto Al-Ramun, gdzie zupełnie sam przekradłeś się do garnizonu nieprzyjaciela. Zebrałeś informacje, które pomogły zniszczyć wszystkie jednostki wroga bez straty choćby jednego z naszych. Co prawda twoja historia w armii nie skończyła się najlepiej, zostałeś zdegradowany i wyrzucony dyscyplinarnie. Nie znam szczegółów, ale masz teraz szansę na odzyskanie dobrego imienia. Przy okazji zarobisz trochę pieniędzy. Myślę, że nie zawiedziesz naszego wspaniałego zarządcy, Mercuriusa. Zresztą całe miasto poleca twoje usługi. Jesteś tu całkiem popularny. Wchodzisz w to?
Mężczyzna w drzwiach zaczął gładzić swoją krótko przystrzyżoną brodę i z zaciekawieniem zapytał:
– Przede wszystkim powiedz mi, co dziwnego jest w tych morderstwach? Codziennie w tym mieście giną ludzie, a nikt się tym nie interesuje. Już zdążyłem się przyzwyczaić do plakatów z opisami i zdjęciami zaginionych, które wiszą na każdym rogu…
Gravo odpowiedział:
– To, co teraz powiem, jest ściśle tajne. Mieszkańcy miasta wiedzą tylko, że trzech mężczyzn nie żyje. Nie chcemy wzbudzać paniki. Co do samej sprawy, obrażenia na ciałach ofiar są nietypowe, ale o tym dowiesz się więcej od miejskiego koronera. Ponadto jeden z denatów nie ma głowy. Znaleziono ją kilka metrów od jego zwłok. Na czołach dwóch z nich wycięto jakimś ostrym narzędziem dziwny symbol, który wygląda jak dwa rogi. Między nimi pośrodku znajduje się przewrócona na bok cyfra osiem. Przypomina trochę oczy. Ale nie będę się w to zagłębiał, nie jestem uczonym. Podobne symbole znajdują się na monolitach z zachodnich rubieży, odkrytych na plaży przed dwoma tygodniami. Były głęboko zakopane, jednak ostatni sztorm podmył nieco dno i zwiadowcom ukazały się te dziwne wystające z ziemi skały. Całe pokryte symbolami, których znaczenia nie rozumiemy. Sprawę bada profesor Salandril, mag umysłu, najwybitniejszy badacz historii oraz lingwista. Podobno znalazł tam coś ciekawego. Nic więcej nie mogę w tej chwili powiedzieć, ale jeśli się zdecydujesz, będziesz miał okazję z nim porozmawiać. Rozumiesz, jak delikatna jest natura tego, co w tym momencie usłyszałeś? Zainteresowało cię to?
– Odrobinę – odparł niewzruszony mężczyzna.
Nie był zbyt rozmowny. Co więcej, wydawał się nawet nieco obojętny. Jednak po kilku chwilach spojrzał prosto w oczy posłańcowi i rzekł:
– Zajmę się tą sprawą, ale będę potrzebował glejtu, dającego mi dostęp do każdej dzielnicy w mieście. Straż miejska nie powinna mi wchodzić w drogę, a sprawę będę prowadził sam.
Posłaniec z uśmiechem na ustach nie krył ekscytacji:
– Oczywiście! Mam przy sobie dokumenty, wiedziałem, że się zgodzisz! Kapitan Andre zostanie poinformowany o Twoim śledztwie i nie będzie ingerował. Masz też spis dotychczasowych ustaleń straży miejskiej. Nie ma tego zbyt wiele, ale lepszy rydz niż nic, jak mówi przysłowie. Udało nam się również odrysować symbol z miejsca zbrodni. Być może tobie uda się go rozszyfrować.
Gravo szybkim ruchem prawej ręki uniósł nieco płaszcz i sięgnął po sakiewkę pełną złotych monet. Wręczył ją mężczyźnie do ręki, po czym rzucił na pożegnanie, śmiejąc się pod nosem:
– Masz! To na twoje wydatki operacyjne. O wiele więcej dostaniesz po rozwiązaniu sprawy i wskazaniu sprawcy. Musimy rozwiązać ją jak najszybciej, ponieważ za miesiąc zjawi się tu kongregacja magów z naszego wspaniałego królestwa na spotkanie z Mercuriusem. Musimy działać szybko i dyskretnie.
Mężczyzna zabrał wszystkie przekazane dokumenty, po czym pospiesznie zamknął drzwi od domostwa i wbiegł na górę, gdzie czekał na niego wielki stół oraz notes. Zaczynał już tworzyć plan działania na najbliższe dni, opierając się na informacjach, jakie otrzymał od posłańca. Był zaciekawiony. Dawno nie miał żadnej poważnej sprawy. Dorabiał jako wykidajło w lokalnych karczmach, dbając, aby goście mogli napić się w spokoju. Czasem, dla odmiany, musiał dać komuś po mordzie, pilnując na zlecenie właścicielki lokalnego zamtuza, czy klienci nie krzywdzą jej pracowników. Wszak zdarzali się przecież degeneraci, którzy traktowali ich jak przedmioty, zadając przy tym cierpienie dla zabawy.
Najciekawsze były sprawy drobnych kradzieży. Miał ich sporo, ale zazwyczaj były to proste zlecenia, nie wymagające zbyt dużego zaangażowania. Praca jak każda inna, z czegoś trzeba żyć, ale nie dawała mu żadnej satysfakcji. Nie czuł w tym głębszego sensu, jak wtedy, gdy służył w armii króla Peruna I, kiedy jego czyny miały znaczenie.
Noc powoli przechodziła w świt. Angus – tak miał na imię ten mężczyzna – nadal zagłębiał się w dokumenty, starając się połączyć elementy tej krwawej układanki. Choć na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się przypadkowymi i szczególnie okrutnymi morderstwami, był pewien, że musi kryć się tu coś więcej. Ofiary znaleziono obok siebie, w dzielnicy biedoty. Na ich głowach wyryto dziwny symbol, który nie pasował do niczego, z czym miał wcześniej do czynienia. Angus uznał, że na ten moment to najbardziej rzucająca się w oczy poszlaka. Dlatego postanowił, że pierwszym miejscem, do którego się uda, będzie akademia w górnej dzielnicy, gdzie wykładał światowej sławy profesor Salandril, znany między innymi z badania wymarłych języków zapomnianych kultur. Gravo wspominał o profesorze jako szefie wykopalisk na zachodnich rubieżach, który może pomóc rozszyfrować symbol i nawet w niewielkim stopniu przybliżyć go do rozwiązania tej sprawy. Angus zanotował to pospiesznie w dzienniku, po czym udał się na zasłużony sen. Był już znużony i marzył, aby tylko zamknąć oczy i odpocząć przed kolejnym dniem, w którym czekało go mnóstwo pracy.
Nazajutrz Angus skierował się do akademii. Miejsca niezwykle majestatycznego – strzeliste wieże gmachu górowały nad wejściem do kampusu i studentami. Na dziedzińcu rósł ogromny dąb, którego rozłożysta korona dawała cień wszystkim osobom znajdującym się na placu. Teren porastała idealnie przystrzyżona zielona trawa, a drobne dróżki okalające całość i łączące różne części uczelni obsiano ławkami, na których studenci przygotowywali się do kolejnych zajęć, wertując notatki z wykładów.
Angus udał się do głównego budynku w poszukiwaniu profesora Salandrila. Z planu prelekcji wynikało, że powinien on przebywać w sali numer 314. Obiekt był ogromny, ale wszystko dobrze opisano, więc przybysz nie miał trudności ze znalezieniem właściwej sali. Musiał jednak pokonać sporo schodów, aby dostać się na trzecie piętro.
Przed salą Angus spotkał zdezorientowanych studentów. Podszedł do jednego z nich i zapytał:
– Dlaczego nie jesteście na wykładzie? Szukam profesora Salandrila, który powinien z wami prowadzić zajęcia.
Student rozejrzał się po kolegach i odpowiedział:
– Niestety profesor się nie zjawił. Czekamy na niego już trzydzieści minut, jednak nic nie wskazuje na to, aby miał się zjawić. Inne grupy przekazały nam, że na ich wykładach też go nie było, a to do profesora niepodobne. Jest jedynym wykładowcą, który nigdy nie spóźniał się na żadne zajęcia.
Angus rozejrzał się jeszcze raz, jakby upewniając, czy nikt nie zmierza w kierunku sali, po czym odparł zmęczonym głosem:
– Rozumiem. Dziękuję w takim razie za informację.
Odszedł na bok i zaczął rozmyślać, czy profesor jest powiązany z całą sprawą. Co szanowanego profesora lingwistyki i maga umysłu w jednej osobie miałoby łączyć z ofiarami czy zbrodniami? To nie miało sensu, ale Angus musiał uznać go w tym momencie za głównego podejrzanego. Profesor jako jedyny znany mu człowiek mógł pojmować znaczenie tych symboli. Nie znał zbyt wielu uczonych, którzy znali się na wymarłych językach, a już na pewno nie było takich osób w tym mieście.
Angus napisał coś na kartce i podążył do dziekanatu, aby uzyskać adres zamieszkania nieobecnego uczonego. W gabinecie zastał młodą kobietę. Piękną niewiastę o długich blond włosach, niebieskich oczach, smukłej twarzy i delikatnych dłoniach, którymi wertowała właśnie stosy dokumentów znajdujące się na jej biurku.
– W czym mogę pomóc? Domyślam się, że nie przyszedł pan po plan zajęć? Wydaje mi się, że jest pan odrobinę za stary na studenta – zapytała z uśmiechem.
Wpatrywała się uważnie w mężczyznę, a wyraziste tęczówki jej urodziwych oczu odbijały jego twarz. Wyglądało to trochę tak, jakby kobieta chciała go zahipnotyzować swą urodą. Nic dziwnego, mężczyzna był bardzo przystojny i przyciągał spojrzenia płci pięknej.
– Słuszna uwaga. Gdybym był o kilka lat młodszy i wiedział, że pracuje tutaj taka kompetentna osoba jak pani, na pewno zdecydowałbym się na jakiś kierunek w tym kampusie. Jednak moja kariera potoczyła się zgoła inaczej – odparł mężczyzna z wrodzoną gracją.
Prowadząc powierzone mu sprawy, często starał się korzystać z każdej możliwości, aby zdobyć potrzebne informacje. W tym momencie flirt wydawał się odpowiedni, gdyż gesty ze strony rozmówczyni wskazywały, że jest nim zainteresowana. Nie mylił się. Kobieta po chwili kontynuowała, mówiąc:
– Mogłabym pomyśleć, że pan czyni mi awanse.
Zarumieniła się nieco i zaczęła nerwowo przeglądać kartki leżące na biurku, po czym powróciła do rozmowy:
– Nic pan nie stracił. Pracuję tu dopiero od dwóch tygodni. – Po tych słowach nastąpiła chwilowa pauza, gdyż kobieta przyglądała się Angusowi z zaciekawieniem, zastanawiając się, co mężczyzna robi w jej gabinecie. – W takim razie, jeśli nie przyszedł pan po plan zajęć, to co pan tu robi? – zapytała.
– Nazywam się Angus i na polecenie zarządcy Mercuriusa prowadzę śledztwo w sprawie niedawnych morderstw. Szukam profesora Salandrila, który może pomóc w rozwiązaniu pewnych kwestii, jednak nie zastałem go dziś na uczelni. Potrzebuję adresu zamieszkania pana profesora – wyjaśnił mężczyzna.
– To straszne, że ktoś morduje w naszym mieście. Słyszałam tylko plotki. Straż nie dopuszcza nikogo do miejsca zbrodni, ale oczywiście już szukam adresu. Proszę zaczekać. Zajrzę do dokumentacji kadrowej – odparła kobieta, po czym zniknęła za długą szafą na dokumenty.
Chwilę później urodziwa niewiasta wróciła z kwitkiem, na którym widniał adres. Przekazała go ochoczo w ręce Angusa i wróciła do swych zajęć.
– Dziękuję pani za pomoc, pani… – odparł mężczyzna, zastanawiając się, jak kobieta ma na imię.
– Ach, gdzie moje maniery, nazywam się Flavia – rzekła zawstydzona.
– Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, Flavio – rzucił na pożegnanie.
– Mam taką samą nadzieję, panie niedoszły studencie! Powodzenia w śledztwie. Proszę odnaleźć sprawcę i oddać go w ręce straży miejskiej. Mieszkańcy tego miasta zbyt wiele wycierpieli – powiedziała ze smutkiem w głosie i wróciła do swoich obowiązków.
Angus wsadził kwitek do kieszeni pod płaszczem i ruszył w stronę mieszkania profesora. Idąc główną aleją górnego miasta, był strasznie rozkojarzony. Rozmyślał nad sprawą oraz losem tego miasta i starał się zebrać myśli do kupy. Paradoksalnie górną dzielnicę, mimo że była najpiękniejszą częścią miasta, zamieszkiwali najbardziej zdeprawowani i zepsuci ludzie, jakich widziała Braga. Piękno przeplatało się tu z wewnętrznym zepsuciem niczym gangrena rozprzestrzeniająca się w organizmie człowieka. Spoglądał na pobliskie ławki przylegające do chodników, na których siedzieli robotnicy pracujący na rzecz bogatszych obywateli. Korzystając z chwili wytchnienia zajadali się kawałkami czerstwego chleba, na który ciężko zapracowali, sprzątając okoliczne domostwa, zajmując się ogrodami czy dorabiając przy drobnych pracach remontowych.