- promocja
Klaudiusz i Messalina - ebook
Klaudiusz i Messalina - ebook
To kontynuacja sławnej powieści historycznej Roberta Gravesa „Ja, Klaudiusz”. Tytułowy bohater miał już 51 lat, gdy po zamordowaniu Kaliguli w 41 roku n.e. niespodziewanie został wyniesiony do godności cesarza Rzymu. Ułomności fizyczne - to, że się jąkał, utykał na nogę, ślinił i miał tiki nerwowe - sprawiły, iż przetrwał liczne spiski i morderstwa, które przerzedziły ród cesarski. Jego żoną była Messalina, kobieta obdarzona nienasyconym temperamentem seksualnym i skłonnością do intryg. Klaudiusz długo tolerował jej wybryki, ale nadszedł czas, gdy musiał położyć im kres... Graves bardzo sugestywnie ukazał walkę o władzę, wpływy i bogactwa oraz towarzyszące jej namiętności.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-16768-1 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Projekt okładki i stron tytułowych: Aleksander Olesiejuk
Redaktor prowadzący: Joanna Markiewicz
Redakcja merytoryczna: Tadeusz Woźniak
Korekta: Elżbieta Adamska
Copyright © by The Trustees of the Robert Graves Copyright Trust
Copyright © by Dressler Dublin sp. z o.o., Ożarów Mazowiecki 2022
Wydawca
BELLONA
ul. Hankiewicza 2
02-103 Warszawa
www.bellona.pl
www.facebook.com/Wydawnictwo.Bellona
Księgarnia internetowa: www.swiatksiazki.pl
Dystrybucja
Dressler Dublin Sp. z o.o.
05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91
e-mail: dystrybucja@dressler.com.pl
www.dressler.com.pl
Wersję elektroniczną przygotowano w systemie _Zecer_OD AUTORA
OD AUTORA
System monetarny występujący w tej książce przedstawia się następująco. Podstawową jednostką monetarną jest „sztuka złota”, czyli aureus. Warta jest sto sesterców lub dwadzieścia pięć srebrnych denarów („sztuk srebra”). W przybliżeniu jest to równowartość dziesięciu złotych. Jednostką długości jest mila rzymska, równa 1478,5 metra. Daty w książce dla ułatwienia podano według kalendarza gregoriańskiego. Zachowano również współczesne nazwy miast oraz większości terminów wojskowych. Kalendarz grecki, którym posługuje się Klaudiusz, oparty jest na zasadzie liczenia od pierwszej olimpiady w roku 776 p.n.e. Podobną zasadę zastosowano odnośnie do najbardziej popularnych imion. I tak, pisze się Liwiusz zamiast Titus Livius, Cymbelin zamiast Cunobelinus, Marek Antoniusz zamiast Marcus Antonius.
Klaudiusz pisał po grecku, zgodnie z duchem jego czasów, starannie wyjaśniał zatem łacińskie dowcipy oraz zamieszczał swoje tłumaczenie fragmentu dzieła Enniusza.
Kilku recenzentów książki „Ja, Klaudiusz”, która poprzedza Klaudiusza i Messalinę, sugeruje, że pisząc tę książkę, korzystałem jedynie z „Roczników” Tacyta oraz „Żywotów cezarów” Swetoniusza, a uzyskany materiał poszerzyłem o wytwory swojej bujnej wyobraźni. Nie jest to prawda w wypadku „Ja, Klaudiusz”, a zupełnie inaczej jest w wypadku kolejnej książki. Źródłami do napisania „Klaudiusza i Messaliny” były prace następujących starożytnych pisarzy: Tacyta, Kasjusza Diona, Swetoniusza, Pliniusza, Warrona, Waleriusza Maksyma, Orozjusza, Frontyna, Strabona, Cezara, Kolumelli, Plutarcha, Flawiusza, Diodora, Focjusza, Ksylifina, Zonaraza, Seneki, Petroniusza, Juwenala, Filona, Celsusa, autorów „Dziejów Apostolskich” i apokryficznych ewangelii Nikodema i św. Jakuba, a także listy i mowy Klaudiusza.
Kilka zdarzeń opisanych w tej książce, mimo że nie popartych żadnymi faktami historycznymi, jednak, mam nadzieję, nie wydaje się nieprawdopodobne. Żadna z opisanych postaci nie jest fikcyjna. Największe trudności sprawiło mi opisanie zwycięstwa Klaudiusza nad Karaktakiem z powodu skąpych informacji na ten temat. By względnie wiernie przedstawić obraz brytyjskiego druidyzmu, dodatkowo korzystałem z wyników prac archeologicznych, ze starej literatury celtyckiej oraz z wiadomości o megalitycznej kulturze na Nowych Hebrydach, gdzie do dziś dolmeny i menhiry odgrywają znaczną obrzędową rolę. W krytyce wczesnego chrześcijaństwa starałem się nie wymyślać nowych zarzutów, lecz jedynie powtarzać te z czasów antycznych. Sam Klaudiusz nieprzychylnie odnosił się do chrześcijaństwa, a swoje sądy o religiach bliskowschodnich czerpał ze słów Heroda Agrypy, króla żydowskiego, który skazał na śmierć św. Jakuba i uwięził św. Piotra, a który był przyjacielem Klaudiusza.
Ponownie dziękuję Laurze Riding za staranne przygotowanie maszynopisu oraz za cenne wskazówki; T.E. Shaw za sczytanie „szczotek”; Jocelyn Toynbee, wykładowcy historii starożytnej w Newnham College w Cambridge, za serdeczną pomoc. Kieruję także słowa podziękowania do Arnalda Momigliano, autora monografii o Klaudiuszu.ROZDZIAŁ I
ROZDZIAŁ I
41 r. n.e.
Dwa lata mijają od chwili, kiedy ukończyłem swą długą opowieść o tym, w jaki sposób ja, Tyberiusz Klaudiusz Druzus Neron Germanik, kuternoga, jąkała, rodzinny głupek, którego żaden z moich krwi i władzy żądnych krewnych nie zadał sobie trudu skazać na śmierć, otruć, zmusić do samobójstwa, zamorzyć głodem – jednym słowem: pozbyć się praktykowanym w naszej rodzinie zwyczajem; w jaki sposób, powtarzam, przeżyłem ich wszystkich, nawet mego szalonego bratanka Kaligulę, i pewnego dnia, całkiem niespodzianie, zostałem przez optio¹ i centurionów pretorianów obwołany cesarzem.
Na tym dramatycznym momencie zakończyłem swoją opowieść; , przyznaję, w sposób, jak na historyka, wielce niestosowny. Historiografia bowiem nie uznaje efektownej maniery przerywania dzieła w momencie największego napięcia. Wedle przepisów powinienem był uwzględnić przynajmniej jeszcze jedno stadium w rozwoju zdarzeń. Powinienem był opowiedzieć o stanowisku, jakie zajęła reszta armii wobec samowoli pretorianów; o tym, co myślał i czuł senat, gdy mu przyszło przyjąć władcę tak nieświetne rokującego nadzieje; o tym, czy doszło do rozlewu krwi i jakie były dalsze losy pretorianów: Kasjusza Cherei, Akwili, Tygrysa, męża mej bratanicy, Winicjusza, i pozostałych zabójców Kaliguli. Zamiast tego zwierzyłem się w zakończeniu z myśli, które przebiegały mi przez głowę, gdy siedzącego niewygodnie na ramionach dwóch pretorianów, przystrojonego złotym wieńcem Kaliguli, krzywo wsadzonym na głowę, obnoszono mnie triumfalnie naokoło dziedzińca.
Jeżeli nie kontynuowałem dzieła, to dlatego, iż uważałem je raczej za rodzaj apologii niż pracę ściśle historyczną. Chciałem w jakiś sposób usprawiedliwić swoją zgodę na przyjęcie władzy cesarskiej. Prawdopodobnie bowiem przypominacie sobie, że zarówno mój dziadek, jak i ojciec byli republikanami z krwi i kości i że w spadku po nich przejąłem republikańskie przekonania. Rządy Tyberiusza i Kaliguli utwierdziły mnie jeszcze w niechęci do monarchii. Cezarem obwołano mnie w pięćdziesiątym roku życia; w tym wieku trudno już zmienić polityczną barwę. Chodziło mi więc o to, żeby przekonać czytelnika, jak obca mi była wszelka żądza władzy i że tylko nieuchronna konieczność kazała mi ulec kaprysowi żołnierzy. Odmawiając wydałbym wyrok śmierci nie tylko na siebie, ale i na Messalinę, którą gorąco kochałem, i na swe nienarodzone jeszcze dziecię. (Ciekawa rzecz, skąd biorą się tak silne uczucia do nienarodzonego jeszcze dziecka). Nie chciałem, żeby potomność widziała we mnie chytrego oportunistę, który robi z siebie półgłówka i przyczaiwszy się czeka cierpliwie, kiedy go zaleci od strony pałacu wiatr spisku przeciw cesarzowi, aby w pomyślnym momencie zgłosić się śmiało po sukcesję. Podejmując obecnie dalszy ciąg autobiografii, pragnę przede wszystkim wytłumaczyć, dlaczego linia mego postępowania w ciągu trzynastoletnich rządów wykazuje tyle załamań. Mam nadzieję, że uda mi się usprawiedliwić pozorny brak konsekwencji w mych poczynaniach z różnych okresów panowania, gdy wykażę ich zależność od przekonań, którym nigdy, przysięgam, dobrowolnie się nie sprzeniewierzyłem. A jeśli nie potrafię usprawiedliwić swych czynów, to może przynajmniej wykażę, w jak niezwykle trudnej znajdowałem się sytuacji, pozostawiając czytelnikom rozstrzygnięcie, jak powinienem był postępować.
Powróćmy więc do chwili, w której przerwałem swoje opowiadanie. Wpierw jednak pozwólcie mi podkreślić, że sprawy wzięłyby znacznie gorszy dla Rzymu obrót, gdyby właśnie w tym czasie nie bawił w stolicy król żydowski Herod Agrypa. On jeden w krytycznej chwili po zamordowaniu Kaliguli nie stracił głowy i ocalił życie tłumom zebranym w teatrze palatyńskim. Gdyby nie on, germańska straż przyboczna sprawiłaby wśród widzów niebywałą masakrę. Dziwne może się wydać moim czytelnikom, że aż do ostatniej strony tej historii nie spotkali się z najmniejszą wzmianką dotyczącą zdumiewających losów Heroda Agrypy, choć drogi naszego życia tyle razy się krzyżowały. Wynikło to stąd, że przygody Heroda tworzyły same przez się całość; chcąc je potraktować tak, jak na to zasługiwały, musiałbym ich bohatera uczynić pierwszoplanową postacią mojej opowieści, której punkt ciężkości miał przecież leżeć gdzie indziej, a której i tak już groziło nieustanne przeładowanie materiałem wątpliwej wartości. Dlatego też rad jestem, że pominąłem dotychczas Heroda. Ponieważ w wypadkach, na które teraz przychodzi kolej, odegrał on poważną rolę, mogę, nie obawiając się niewskazanej dygresji, opowiedzieć historię jego życia aż do śmierci Kaliguli i ciągnąć ją równolegle ze swoją własną aż do chwili śmierci samego Heroda. W ten sposób nie nadwerężę dramatycznej jedności, co nastąpiłoby, gdybym historię Heroda rozbił między obydwa tomy. Nie chcę przez to jednak powiedzieć, że należę do historyków dramatyzujących swe dzieła. Jak mogliście zauważyć, jestem raczej ostrożny w stosowaniu jakichś określonych form literackich. Faktem jednak jest, że nie można pisać o Herodzie, nie zaprawiając opowiadania pewną dozą teatralności. Życie jego bowiem przypominało teatralną sztukę; on sam grał w niej główną rolę, a reszta zespołu dzielnie mu sekundowała. Nie była to jednak tragedia w czystym stylu klasycznym; ten charakter posiadało tylko zakończenie z konwencjonalną karą bogów za konwencjonalny grzech pychy. Poza tym zbyt wiele było w sztuce elementów niehelleńskich. Tak na przykład bóg, który wymierzył karę, nie należał do wytwornego towarzystwa olimpijczyków. Przeciwnie, był to chyba najdziwaczniejszy z bogów, jacy znajdują się na obszarze moich rozległych dominiów i poza ich granicami; bóg, którego wizerunek nigdzie nie istnieje, którego imienia nie wolno wymawiać pobożnym wyznawcom (chociaż ku czci jego obrzezują napletek i dokonują wielu innych dziwnych i barbarzyńskich obrządków). Bóg ten podobno przebywa samotny w Jerozolimie, w antycznej cedrowej skrzyni obitej borsuczymi, na niebiesko farbowanymi skórami; nie chce mieć nic do czynienia z innymi bóstwami tego świata i nawet nie przyjmuje do wiadomości ich istnienia. Zresztą historia Heroda obok elementów tragicznych zawiera zbyt wiele farsowych, aby mogła się stać tematem dla dramaturga złotego wieku Hellady. Wyobraźcie sobie tylko dostojnego Sofoklesa, który w górnolotnym, poetyckim stylu ma mówić o długach Heroda.
Obecnie, jak już nadmieniłem, chcę szczegółowo opowiedzieć wszystko, co pominąłem poprzednio, i wydaje mi się, że będzie najlepiej, jeśli skończę najpierw starą historię, a dopiero potem przejdę do nowej.
Tak więc w tym miejscu rozpoczyna się wreszcie
HISTORIA HERODA AGRYPPY
Przede wszystkim trzeba pamiętać, że Herod Agrypa nie był ani krewnym, ani powinowatym wielkiego Marka Wipsaniusza Agrypy, Augustowskiego legata, który ożenił się z jedyną córką cezara, Julią, i został w ten sposób dziadkiem mojego bratanka Gajusza Kaliguli i mej bratanicy Agrypinilli. Nie był też wyzwoleńcem Agrypy, jak moglibyście przypuszczać ze względu na to, że w Rzymie wyzwoleni niewolnicy mają zwyczaj w dowód wdzięczności przyjmować imiona swoich poprzednich panów. Nie, nic podobnego. Został on tak nazwany przez swego dziadka Heroda Wielkiego, króla żydowskiego, na cześć wspomnianego Agrypy, który właśnie w tym czasie umarł. Przecież Herod Wielki, ten nieprzeciętny i groźny starzec, tron swój zawdzięczał w równym stopniu stosunkom z Agrypą, jak poparciu Augusta, który widział w nim pożytecznego sprzymierzeńca na Bliskim Wschodzie.
Rodzina Heroda wywodziła się z Edom, górzystej krainy leżącej między Arabią a południową Judeą, i nie była pochodzenia żydowskiego. Herod Wielki, urodzony z matki Arabki, otrzymał od Juliusza Cezara zarząd Galilei w tym czasie, kiedy ojciec jego dostał zarząd Judei. Miał wtedy zaledwie piętnaście lat. Od razu popadł w ciężkie tarapaty, gdyż tępiąc w swoim okręgu bandytyzm, skazał na śmierć bez sądu kilku obywateli żydowskich, za co pozwano go przed najwyższy sąd żydowski, sanhedryn. Na wezwanie to zareagował w sposób wysoce prowokacyjny, zjawiając się przed sędziami w purpurowym płaszczu, otoczony zbrojnymi żołnierzami. Ostatecznie jednak, nie czekając na wyrok, potajemnie opuścił Jerozolimę. Rzymski namiestnik Syrii, do którego się zwrócił z prośbą o poparcie, oddał mu zarząd nad innym okręgiem w tej samej prowincji, niedaleko Libanu. Nie chcąc się dłużej rozpisywać, powiem krótko, że Herod Wielki, którego ojciec tymczasem umarł otruty, został mocą wspólnej ustawy mego dziadka Antoniusza i stryjecznego dziadka Augusta (wówczas zwanego Oktawianem) królem żydowskim. Przez trzydzieści lat z wielką surowością i chwałą sprawował rządy nad krajami, których granice szczodrobliwość Augusta wciąż rozszerzała. Pojął aż dziesięć żon, w tym dwie własne siostrzenice, i po wielu nieudanych zamachach samobójczych umarł wreszcie na najstraszliwszą i najohydniejszą może chorobę, jaką zna medycyna. Zwie się ona chorobą Heroda. Innej jej nazwy nie znam, jak również nigdy nie słyszałem, żeby ktoś przedtem na nią zapadł. Charakterystyczne objawy to wilczy głód, wymioty, gnicie żołądka, robaki toczące członek i nieustanna biegunka. Przypadłości te stały się dla Heroda przyczyną niewypowiedzianych katuszy i doprowadziły do zupełnego szału tego już z samej natury niepohamowanego człowieka. Żydzi widzieli w nich karę bożą za dwa kazirodcze małżeństwa. W pierwszej żonie Mariamme, która pochodziła ze słynnej żydowskiej rodziny Machabeuszów, Herod był nieprzytomnie zakochany. Pewnego razu, wybierając się do syryjskiej Laodycei na spotkanie z mym dziadkiem Antoniuszem, wydał swemu szambelanowi poufny rozkaz, aby, w razie gdyby padł ofiarą intryg swoich wrogów, Mariamme została bezzwłocznie zabita. Nie chciał bowiem dopuścić, by stała się łupem Antoniusza. Podobnie postąpił, wyjeżdżając na Rodos, gdzie miał się spotkać z Augustem. Wszak obydwaj moi dziadkowie słynęli jako wielcy kobieciarze. Kiedy Mariamme dowiedziała się o tym rozkazie, poczuła słuszny żal do męża i powiedziała w obecności matki i siostry Heroda kilka słów, których było rozsądniej nie wypowiedzieć. Obydwie kobiety, zazdrosne o wpływ, jaki miała na ich syna i brata, powtórzyły mu słowa Mariamme zaraz po przyjeździe, dodając, że z zemsty dopuściła się ona cudzołóstwa z tym samym szambelanem, który otrzymał ów warunkowy rozkaz jej zgładzenia. Herod kazał stracić oboje. Ogarnęła go jednak później straszna rozpacz i wyrzuty sumienia, a wreszcie dostał gorączki i cudem udało się go ocalić. Kiedy wrócił do zdrowia, stał się tak ponury i podejrzliwy, że przy najbłahszej poszlace skazywał na śmierć swoich najlepszych przyjaciół i najbliższych krewnych. Jedną z jego ofiar był najstarszy syn Mariamne: oskarżony o spiskowanie przeciw ojcu, został wraz z bratem zgładzony. Autorem oskarżenia był ich przyrodni brat, którego Herod później też kazał stracić. Przy tej to właśnie sposobności August zrobił ową dowcipną uwagę: „Zaiste, wołałbym być świnią Heroda niż jego synem”. I rzeczywiście, świnie Heroda mogły spokojnie doczekać sędziwego wieku, gdyż przepisy religijne zakazywały Żydom spożywać wieprzowinę. Właśnie ów nieszczęśliwy książę, najstarszy syn Mariamne, był ojcem mego przyjaciela Heroda Agrypy, którego Herod Wielki, uczyniwszy sierotą, wysłał bezzwłocznie jako czteroletniego chłopca na dwór Augusta.
Herod i ja byliśmy rówieśnikami, a dzięki temu, że mieliśmy wspólnego przyjaciela – Postuma, do którego Herod poczuł specjalną sympatię – przebywaliśmy zawsze razem. Herod był ładnym chłopcem i należał do ulubieńców Augusta, który zaglądał czasami na boisko szkolne, aby zabawić się z chłopcami w ciągnienie liny, skakankę lub wojsko. Z Heroda urwis był nie lada. August miał ulubionego psa z gatunku wielkich puszystowłosych brytanów hodowanych w Adranas koło Etny. Pies ten słuchał tylko cezara, chyba że mu August wyraźnie powiedział: „Dopóki cię nie zawołam, masz być posłuszny temu a temu człowiekowi”. Bydlę, rade nierade, spełniało rozkaz, lecz trzeba było zobaczyć ten nieszczęśliwy wzrok, jakim patrzyło za odchodzącym panem. Herodowi udało się w jakiś sposób przywabić psa, a korzystając z tego, że zwierzęciu chciało się właśnie pić, dał mu miskę tęgiego wina. Pies urżnął się jak stary żołnierz, którego zwolniono z wojska. Wtedy Herod zawiesił mu na szyi dzwonek, ogon pomalował na żółto, a łapy i pysk na czerwono; do nóg przywiązał świńskie pęcherze, do grzbietu gęsie skrzydła i tak przystrojonego puścił na pałacowy dziedziniec. W pewnym momencie August przypomniał sobie swego ulubieńca. „Tyfon! Tyfon! – zaczął wołać. – Gdzie jesteś?”. Patrzy, aż tu jakiś dziwaczny potwór zatacza się od strony bramy. Był to jeden z najkomiczniejszych momentów tak zwanego Złotego Wieku. Ponieważ jednak zdarzyło się to podczas świąt Saturna, August wziął żart za dobrą monetę. Herod miał obłaskawionego węża, którego nauczył chwytać myszy. Nosił go zazwyczaj pod ubraniem i podczas lekcji, kiedy nauczyciel obrócił się do tablicy, wypuszczał ku wielkiej uciesze kolegów. W ogóle Herod tak absorbował uwagę klasy, że wreszcie odebrano go ze szkoły. Miał się uczyć razem ze mną pod kierunkiem Atenodora, mego białobrodego opiekuna z Tarsu. Początkowo usiłował płatać figle i Atenodorowi, ale skoro spostrzegł, że ten traktuje jego wybryki z pobłażliwym uśmiechem, a ja, będąc bardzo przywiązany do mego nauczyciela, nie zachęcam do nich, ustatkował się wkrótce. Herod posiadał bystry umysł, niezwykłą pamięć i szczególne zdolności do języków.
– Mam takie przeczucie, Herodzie – powiedział mu kiedyś Atenodor – że przyjdzie dzień, w którym zostaniesz powołany do objęcia najwyższej godności w swym ojczystym kraju. Powinieneś każdą godzinę młodości obrócić na przygotowanie się do tego zadania. Przy twoich zdolnościach możesz stać się równie potężnym monarchą jak twój dziadek Herod.
– Bardzo to piękne, Atenodorze – odrzekł Herod – ale cóż, kiedy ja mam tak liczną i tak przewrotną rodzinę. Nawet nie wyobrażasz sobie, co to za banda opryszków. Możesz rok podróżować po świecie i nie spotkasz gorszych drabów. Od czasu śmierci mojego dziadka, to jest od ośmiu lat, nie poprawili się, o ile mi wiadomo, ani trochę. Gdybym musiał powrócić do kraju, nie wiem, czy przeżyłbym pół roku. To samo mówił mój biedny ojciec, kiedy bawił w Rzymie, wychowując się w domu Azyniusza Polliona. I to samo powtarzał mój stryj Aleksander, który chował się razem z nim; obaj mieli rację. Stryj, który obecnie panuje w Judei, jest nieodrodnym potomkiem starego Heroda. Lecz gdy tamten wykazywał w swoich występkach pewną wielkość, ten jest tylko nikczemny. A moi stryjowie, Filip i Antypas, to para chytrych lisów.
– Jedynie cnota oprze się wielu zdrożnościom – odrzekł Atenodor. – Pamiętaj, że Żydzi są bardziej fanatycznie przywiązani do cnoty niż jakikolwiek inny naród. Jeżeli okażesz się cnotliwy, staną za tobą jak jeden mąż.
– Cnota żydowska jest inna niż grecko-rzymska, którą głosisz. Ale serdeczne dzięki za przepowiednię. Możesz liczyć na mnie, jeśli zostanę królem. Lecz dopóki nie zasiądę na tronie, nie mogę być bardziej cnotliwy niż reszta mojej rodziny.
Chcielibyście pewno, żebym wam jeszcze powiedział coś o charakterze Heroda. Na podstawie doświadczenia twierdzę, że ludzie przeważnie nie są ani cnotliwi, ani źli. Trochę tacy, trochę tacy – na ogół mierność bez znaczenia. Niewielu tylko posiada zdecydowanie krańcowy charakter. Ci zostawiają po sobie niezatarty ślad w dziejach. Podzieliłbym ich na cztery grupy. Do pierwszej zaliczyłbym czarne charaktery o kamiennych sercach. Ten typ doskonale reprezentuje Makron, prefekt pretorianów za Tyberiusza i Kaliguli. Następnie idą cnotliwi ludzie, również o kamiennych sercach; za przykład posłużyć może postrach mojego dzieciństwa, Katon Cenzor. Do trzeciej grupy należą ludzie cnotliwi o złotych sercach, jak stary Atenodor i mój biedny zamordowany brat Germanik. Ostatnią grupę stanowią bardzo rzadko spotykane okazy nicponiów o złotych sercach. Najdoskonalszym przedstawicielem tego typu był właśnie Herod Agrypa. Te nicponie o złotych sercach, te „antykatony”, okazują się w chwilach potrzeby najlepszymi przyjaciółmi. Człowiek niczego dobrego się po nich nie spodziewa. Nie posiadają, jak sami przyznają, żadnych zasad i dbają tylko o własną korzyść. Lecz kiedy znalazłszy się w rozpaczliwym położeniu, pójdziesz do takiego nicponia i powiesz mu: „Na litość boską, zrób dla mnie to a to”, zrobi to bez najmniejszej wątpliwości. I nie poczyta tego za przyjacielską przysługę. Powie, że wyświadczył ci tę przysługę tylko dlatego, że dogadzało to jego własnym krętackim planom. Nawet nie wolno mu wobec tego dziękować. Antykatony lubią uprawiać gry hazardowe i szastać pieniędzmi; lecz ostatecznie lepiej być kosterą i rozrzutnikiem niż żebrakiem. Przebywają ustawicznie w towarzystwie pijaków, morderców, filutów i oszustów, lecz rzadko upijają się sami, a jeśli zaaranżują jakieś skrytobójstwo, to można być pewnym, że zabitego nikt nie będzie bardzo żałował. Ofiarą ich oszustw padają raczej bogaci oszuści niż niewinna biedota; nie biorą też nigdy kobiety wbrew jej woli. Herod upierał się zawsze przy tym, że jest urodzonym szelmą.
– Mylisz się – twierdziłem ku jego irytacji. – Jesteś z gruntu uczciwym człowiekiem, który tylko udaje szelmę.
Na miesiąc czy dwa przed śmiercią Kaliguli rozmawialiśmy znowu na ten temat.
– Czy chcesz, żebym ci powiedział, kim jesteś? – zapytał.
– Zbyteczne – odrzekłem. – Jestem oficjalnym błaznem pałacowym.
– Są błazny, które usiłują robić wrażenie mądrych ludzi, i mądrzy ludzie usiłujący robić wrażenie błaznów, ale po raz pierwszy widzę błazna, który utrzymuje, że jest błaznem. Co do mnie, drogi przyjacielu, przyjdzie dzień, kiedy zobaczysz, jaki ze mnie będzie cnotliwy Żyd.
Po wygnaniu Postuma Herod zaprzyjaźnił się z synem Tyberiusza, Kastorem. Obaj młodzieńcy zasłynęli wkrótce jako najwięksi awanturnicy i hulaki w całym Rzymie. Prawie nie przestawali pić, a większą część nocy spędzali, jeśli wierzyć famie, na włażeniu i wyłażeniu przez okna i bójkach z nocną strażą tudzież z zazdrosnymi mężami i ojcami czcigodnych rodzin. Herod po dziadku, który odumarł go w siódmym roku życia, odziedziczył pokaźny majątek. Zaledwie jednak dostał pieniądze do rąk, przepuścił je i musiał zaciągać pożyczki. Najpierw pożyczał od swoich arystokratycznych przyjaciół – między innymi i ode mnie – a czynił to niby tak przypadkowo, że trudno było później domagać się zwrotu. Kiedy już wyczerpał kredyt w tych kołach, zaczął pożyczać od bogatych patrycjuszy, którzy radzi byli, że mogą się przysłużyć zażyłemu przyjacielowi cesarskiego jedynaka. Po pewnym czasie jednak i ci zaczęli się niepokoić o zwrot swoich pieniędzy; wtedy Herod zwrócił się do wyzwoleńców cesarskich kierujących finansami państwa, którzy, przekupieni, okazali gotowość udzielenia mu pożyczki ze skarbu. Herod zawsze umiał wytrząść jak z rękawa jakąś historię o bajecznych widokach, które go czekają w najbliższej przyszłości: raz miał przyrzeczone takie czy inne państwo na Wschodzie, kiedy indziej znów jakiś stary senator miał mu na łożu śmierci zapisać krocie sesterców. Wreszcie wszystkie tak pomysłowo odkrywane źródła zaczęły wysychać. W tym właśnie czasie – Herod miał wtedy trzydzieści trzy lata – umarł Kastor, jak się później okazało, otruty przez swoją żonę, a moją siostrę Liwillę, i Herod musiał czmychać z Rzymu przed wierzycielami. Byłby się może osobiście zwrócił o pomoc do Tyberiusza, ale ten oświadczył publicznie, że nie życzy sobie widzieć żadnego z przyjaciół zmarłego syna; widok taki bowiem mógłby „odnowić ojcowską boleść”. W rzeczywistości Tyberiusz podejrzewał przyjaciół Kastora o należenie do spisku na jego życie. Spisek ten istniał oczywiście tylko w fantazji Sejana, który też wmówił cezarowi, że inicjatorem sprzysiężenia był Kastor.
Herod uciekł więc do Edom, ziemi swych przodków, i zamieszkał w jakiejś zrujnowanej twierdzy na pustyni. Była to jego pierwsza od czasów dzieciństwa bytność na Wschodzie. W tym czasie stryj jego Antypas był wielkorządcą, czyli jak brzmiał właściwy tytuł, tetrarchą Galilei i Gilead. Państwo Heroda Wielkiego zostało bowiem podzielone pomiędzy jego trzech pozostałych przy życiu synów, a mianowicie: Antypasa, Archelaosa, którzy otrzymali Judeę z Samarią, i Filipa, tetrarchę Basanu, kraju leżącego za Jordanem, na wschód od Galilei. Wkrótce do twierdzy na pustyni przybyła żona Heroda, ubóstwiająca męża ponad wszystko księżna Cypros, i Herod zaczął nalegać, aby zwróciła się o pomoc do Antypasa, który był nie tylko jego stryjem, lecz równocześnie szwagrem, ożenił się bowiem z siostrą Heroda, Herodiadą, rozwiedzioną z poprzednim mężem, również własnym stryjem. Antypas całkowicie ulegał Herodiadzie i chcąc coś od niego uzyskać, trzeba było przede wszystkim zwrócić się do niej. Ale na to właśnie Cypros nie chciała się zgodzić. Niedawno podczas pobytu Herodiady w Rzymie obydwie niewiasty posprzeczały się ze sobą i Cypros przysięgła, że więcej słowem nie odezwie się do stryjenki. Zaklinała się więc teraz, że woli pędzić życie na pustyni, wśród barbarzyńskiego, lecz gościnnego ludu, niż upokorzyć się przed Herodiadą. Herod zaczął wtedy grozić, że popełni samobójstwo, rzucając się z fortecznej wieży w przepaść. Osobiście jestem najgłębiej przekonany, że na całym świecie nie ma człowieka, któremu samobójcze zamiary byłyby bardziej obce niż Herodowi, Cypros jednak w końcu uwierzyła w szczerość pogróżek, napisała do Herodiady list i przyznała się, że podczas ostatniej sprzeczki nie miała słuszności.
Herodiada, której dumę mile pogłaskała skrucha przeciwniczki, skłoniła męża, żeby zaprosił bratanka wraz z żoną do Galilei, gdzie Herod został urzędnikiem w Tyberiadzie, stołecznym mieście wzniesionym przez Antypasa ku czci Tyberiusza. Wkrótce jednak pokłócił się ze stryjem, człowiekiem dbałym o własne wygody, a skąpym, który, wyznaczywszy bratankowi skromny urząd i szczupłą pensyjkę, w przykry sposób wypominał wciąż swoje dobrodziejstwa. Pewnego razu w Tyrze, dokąd wyjechali razem na wywczasy, Antypas zaprosił Heroda z Cypros na biesiadę. Podczas dyskusji, która wywiązała się przy stole na temat prawa rzymskiego, Herod pozwolił sobie być odmiennego zdania niż stryj.
– Dziwię ci się, mój bratanku – oburzył się Antypas – że śmiesz spierać się ze mną, któremu zawdzięczasz, że masz co do ust włożyć!
– To oczywiście jest argument, jakiego można się po tobie spodziewać, stryju Antypasie – odparł Herod.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał rozgniewany tetrarcha.
– Tylko to, że jesteś ograniczonym gburem, równie źle wychowanym, jak niemającym pojęcia o zasadach prawa panującego w cesarstwie, i równie niemającym pojęcia o prawie, jak wstrętnym sknerą.
– Upiłeś się chyba! – wykrztusił purpurowy z gniewu Antypas.
– Tym gatunkiem wina, które ty podajesz, na pewno się nie upiłem. Zbyt dbam o własne nerki. Skąd, u licha, wydostałeś taką lurę? Musiałeś sobie dobrze nałamać głowę, zanim wynalazłeś coś podobnego. Czy to wino nie pochodzi przypadkiem z tego okrętu, który dość dawno temu zatonął w porcie i dopiero wczoraj został wydobyty? A może kazałeś popłukać wodą opróżnione amfory, zagotować te pomyje z wielbłądzim łajnem i rozlać do swych pięknych złotych czar?
Po tej rozmowie nie pozostawało oczywiście Herodowi nic innego, jak pognać z Cypros i dziećmi do portu i wskoczyć na pierwszy odchodzący statek. Statek płynął przypadkiem na północ, do Antiochii, gdzie namiestnik rzymski Flakkus ze względu na moją matkę Antonię przyjął Heroda bardzo uprzejmie. Ze zdziwieniem bowiem pewnie się dowiecie, że matka moja, ta cnotliwa matrona, która we własnym domu nie pobłażała żadnym zbytkom ani wybrykom, miała szczególną słabość do tego niepoprawnego urwisa. Miała jakby pewien rodzaj perwersyjnego podziwu dla jego awanturniczego życia, a Herod często przychodził zasięgać jej rady i ze szczerą skruchą spowiadał się z popełnionych szaleństw. Matka robiła zawsze zgorszoną minę, lecz w gruncie rzeczy chętnie słuchała tych spowiedzi i pochlebiał jej szacunek okazywany przez Heroda. Choć nigdy nie starał się naciągać jej na pożyczki, ona sama pożyczała mu od czasu do czasu pokaźniejsze sumy pod warunkiem, że będzie żył statecznie. Trzeba przyznać, że część tych długów nawet zwrócił. Były to właściwie moje pieniądze, o czym Herod wiedział, i za każdym razem przychodził mi serdecznie podziękować, jakbym to ja mu dawał. Kiedyś zwróciłem matce uwagę, że może jest zbyt szczodrobliwa dla Heroda. Odparła z gniewem, że jeśli pieniądze mają iść na marne, to niech je raczej z wytwornym gestem przepuści Herod, niżbym ja miał je przegrywać w kości do swych podejrzanych przyjaciół w trzeciorzędnych knajpach. Była to aluzja do wielkiej sumy, którą rzekomo przegrałem, w rzeczywistości zaś pożyczyłem w tajemnicy Germanikowi, kiedy potrzebował pieniędzy na uśmierzenie buntu w armii nadreńskiej. Pewnego razu, rozmawiając z Herodem, wyraziłem zdziwienie, że tak cierpliwie słucha długich wywodów mojej matki na temat rzymskich cnót.
– Mam wielki szacunek dla twojej matki, Klaudiuszu – odparł. – I pamiętaj, że w głębi duszy jestem wciąż jeszcze nieucywilizowanym Edomitą. Wielki zatem to dla mnie zaszczyt słuchać nauk rzymskiej matrony, której żywot jest równie nienaganny, jak pochodzenie znakomite. A poza tym mało kto w Rzymie mówi tak czystą łaciną jak ona. Jeżeli chodzi o właściwy szyk zdań podrzędnych i należyty dobór przymiotników, to z jednego kazania twojej matki odnoszę większą korzyść niż z wysłuchania całego kursu wykładów zawodowego gramatyka.
Namiestnik Syrii Flakkus służył swego czasu pod moim ojcem, znał przeto matkę, która towarzyszyła mężowi we wszystkich kampaniach, i miał dla niej wielki szacunek. Po śmierci ojca oświadczył się nawet o jej rękę, lecz matka odparła, że chociaż ma i zawsze mieć będzie dla niego wiele sympatii i uważa go za swego najlepszego przyjaciela, nie wyjdzie powtórnie za mąż, chce bowiem pozostać wierną pamięci swego wielkiego małżonka. Poza tym Flakkus, tłumaczyła, jest od niej znacznie młodszy i ich małżeństwo wywołałoby niemiłe plotki. Flakkus musiał więc ze swych zamiarów zrezygnować. Korespondowali jednak ze sobą przez długie lata, aż do śmierci Flakkusa, który umarł cztery lata przed śmiercią matki. Herod, wiedząc o tym stosunku, często z uznaniem podnosił szlachetność, piękność i dobroć Antonii i w ten sposób pozyskał sobie przychylność syryjskiego namiestnika, który zresztą sam nie mógł uchodzić za wzór cnót. Sławny był w Rzymie jego zakład z Tyberiuszem o to, kto więcej wypije. Flakkus pił dwie noce i dzień pomiędzy, nie omijając żadnej kolejki. Wreszcie o świcie drugiego dnia ze względów kurtuazji uchylił się od ostatniego kubka i w ten sposób pozwolił cesarzowi wygrać zakład. Tyberiusz jednak, jak opowiadają świadkowie tych zawodów, był już zupełnie wyczerpany, podczas gdy Flakkus mógł pić jeszcze przynajmniej przez parę godzin. Nic dziwnego, że teraz dobrze się czuł w towarzystwie Heroda. Nieszczęśliwy traf chciał jednak, że w Syrii bawił młodszy brat Heroda, Arystobul, a stosunki między braćmi nie były zgoła przyjacielskie. Herod obiecał kiedyś Arystobulowi udział w pewnej imprezie handlowej z Indiami i otrzymał od niego na ten cel odpowiednią sumę pieniędzy. Po pewnym czasie zawiadomił brata, że kapitał jego niestety przepadł, gdyż okręty wiozące towar zatonęły. Okazało się tymczasem, że okręty nie tylko nie zatonęły, lecz w ogóle nie wypływały z portu. Arystobul oskarżył teraz Heroda przed Flakkusem o oszustwo. Namiestnik o niczym nie chciał słyszeć. Jego zdaniem, oświadczył, Arystobul na pewno się myli, posądzając brata o nieuczciwość, a on, Flakkus, nie życzy sobie nie tylko występować w tej sprawie jako sędzia, lecz w ogóle nadawać jej urzędowego biegu. Arystobul dał za wygraną, postanowił jednak mieć brata na oku; spostrzegł bowiem, że Herod gwałtownie potrzebuje pieniędzy, i podejrzewał, że spróbuje je zdobyć w jakiś mniej lub bardziej nieuczciwy sposób. Wtedy zamierzał uciec się do szantażu i zmusić Heroda do zwrotu wyłudzonej sumy.
W jakiś rok później Flakkusowi wypadło rozstrzygnąć spór graniczny pomiędzy Damaszkiem i Sydonem. Wiedziano powszechnie, że w tego rodzaju sprawach namiestnik polega na zdaniu Heroda, który posiadał nie tylko doskonałą znajomość wielu języków, ale i odziedziczoną po dziadku umiejętność orientowania się w gmatwaninie sprzecznych zeznań, jakie zazwyczaj składają przed sądem mieszkańcy Wschodu. Toteż damasceńczycy wysłali po kryjomu do Heroda deputację, która zaproponowała mu pokaźną sumę pieniędzy w zamian za uzyskanie u Flakkusa pomyślnego dla Damaszku wyroku. Dowiedział się o tym Arystobul i kiedy spór rozstrzygnięto na korzyść popieranych przez Heroda damasceńczyków, udał się do brata i oświadczywszy mu, że wie o całej sprawie, zażądał zwrotu sumy wpłaconej ongiś jako udział handlowy. Herod wpadł w taką wściekłość, że Arystobul ledwie umknął z życiem. Widząc, że groźbą szantażu nie wymusi od brata ani grosza, poszedł do Flakkusa, opowiedział całą historię i dodał, że lada dzień mają nadejść dla Heroda worki złota z Damaszku. Flakkus przejął cenną przesyłkę u bram miasta i posłał po Heroda. W tych warunkach Herod nie mógł zaprzeczyć, że pieniądze były istotnie przeznaczone dla niego jako wynagrodzenie za pomoc w sporze o granicę. Nie tracąc jednak rezonu, prosił Flakkusa, aby łaskawie nie uważał tej sumy za łapówkę. Opinia, jaką wypowiedział w sądzie, była zgodna z prawdą: słuszność mieli za sobą damasceńczycy. Dodał też, że również sydończycy wysłali do niego deputację; oświadczył im jednak, że nie mają racji, nic więc nie może im pomóc.
– Prawdopodobnie Sydon ofiarował ci mniej niż Damaszek – zaśmiał się urągliwie Flakkus.
– Bądź łaskaw nie znieważać mnie – odparł Herod z miną skrzywdzonej cnoty.
– Protestuję przeciwko kupczeniu sprawiedliwością w sądzie rzymskim! – krzyknął wzburzony do głębi Flakkus.
– Sam sądziłeś tę sprawę, dostojny namiestniku.
– A ty mnie wystrychnąłeś na dudka w moim własnym trybunale! – pienił się Flakkus. – Między nami wszystko skończone. Ruszaj do stu diabłów, i to najkrótszą drogą!
– Obawiam się, że będzie to droga taenaryjska. Nie mam bowiem nawet obola, żeby opłacić Charona. – (Taenarum jest najbardziej na południe wysuniętym cyplem Peloponezu. Można się stamtąd dostać do podziemi drogą na przełaj, omijając Styks. Tamtędy to właśnie wyciągnął Herkules na ziemię Cerbera. Sprytni tubylcy, grzebiąc swoich zmarłych, nie wkładają im do ust tradycyjnej monety; wiedzą bowiem, że nie będą musieli opłacać przewozu). – Zupełnie niepotrzebnie gniewasz się na mnie, Flakkusie – ciągnął dalej Herod. – Wiesz chyba dobrze, jak się sprawa istotnie przedstawia. Na myśl mi nie przyszło, że źle postępuję. Pochodzę ze Wschodu i choć prawie trzydzieści lat spędziłem w Rzymie, trudno mi zrozumieć wasze szlachetne rzymskie skrupuły, gdy chodzi o tego rodzaju sprawę. Dla mnie przedstawia się ona całkiem prosto: damasceńczycy zaangażowali mnie w charakterze adwokata, a adwokaci biorą w Rzymie ogromne honoraria i nie przestrzegają tak sumiennie prawdy, jak ja w tym wypadku. Wyświetliwszy należycie sprawę, tym samym dobrze wywiązałem się z zadania, jakim mnie obarczyli damasceńczycy. Cóż więc może komu szkodzić, jeśli przyjmę ofiarowane mi dobrowolnie pieniądze? Bynajmniej też nie opowiadałem o tym, jakobym miał wpływ na ciebie. O tej możliwości wspominali sami damasceńczycy; pochlebiło mi to i zdumiało zarazem. A jak często podkreślała Antonia, ta niezwykle mądra i piękna kobieta…
Lecz na próżno Herod powoływał się na moją matkę. Flakkus dał mu dwadzieścia cztery godziny na opuszczenie miasta, zapowiadając, że jeśli po tym terminie Herod nie będzie już w drodze ku granicy syryjskiej, pociągnie go do odpowiedzialności karnej.