Klęczy cisza niezmącona - ebook
Klęczy cisza niezmącona - ebook
"Moje zainteresowania poezją w szczególnej mierze ukształtowały przeżycia osobiste i Australia, gdzie mieszkałem ponad 20 lat. To wyjątkowy kraj, wyjątkowy kontynent. Dla mnie jest ucieleśnieniem przestrzeni, nieskończonej przestrzeni oraz ciszy. Australia jest upalna, nostalgiczna, pastelowa, stara. Jest również zielona, kolorowa, potrafi też być przejmująco zimna.
Największym przeżyciem w moim życiu była pięciomiesięczna podróż po Australii, samochodem z przyczepą kempingową. Objęła ona stany Południowej Australii, Zachodniej Australii, Wiktorii i Tasmanii. Łącznie ponad 17.000 km.
W drodze do Australii Zachodniej w Nullarbor (nazwa ta oznacza bezdrzewną pustynię) robiłem „objazd” kamerą video, okrąg 360 stopni. Wokół pustka, teren całkowicie płaski, pokryty bardzo niskimi krzewami, buszem australijskim aż po horyzont. Tylko w jednym, jedynym miejscu, w odległości kilku kilometrów dojrzałem pojedyncze, samotne drzewko, nawet nie drzewo. Zbliżało się wtedy ku wieczorowi. Było bardzo ciepło. Zachwycające kolory nieba, człowiek sam ma sam z sobą, przestrzenią, rozgrzaną ziemią i ciszą. Przyszło mi wtedy na myśl, że tutaj nawet największy bezbożnik zacznie wierzyć w Boga. Poczuje i zrozumie własną małość i otaczające go piękno. Zrozumie, że on się nie liczy. Było to głębokie przeżycie, pozytywne i w jakiś szczególny sposób zniewalające. W takim momencie człowiek staje się poetą.
Pisząc wiersz piszę często o czymś, czego naprawdę nie pojmuję, lecz co mnie nurtuje. To śmieszne, ale nauka niewiele pomogła mi zrozumieć. Jest użyteczna w sensie zgromadzenia pewnej wiedzy, tak, ale nie mądrości. Do tego dochodzi się samemu popełniając niekiedy fatalne błędy i ponosząc ich konsekwencje.
Moja poezja to błądzenie w poszukiwaniu prawdy, piękna i uspokojenia." - Od autora do wydania 2
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-938869-2-0 |
Rozmiar pliku: | 659 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W eukalipta plamistym cieniu
ulegam dawnych dni wspomnieniu,
dąb pomnę, myślę, jak w mą dolę
wrosły dwa drzewa, dwa symbole.
Głęboko w sercu się rozrosły,
każdy z osobna potężny, wzniosły,
oba gościnne, bo w nich drzemie
starganej duszy tęskne pragnienie.
Przede mną płaszcz pól sfalowany,
te same kłosy, te same łany,
inna wszelako jest wiatru mowa,
nie taka swojska, nie te słowa.
Gdy tkwię tak w próżni, przepołowiony,
wielkiego świata nęcą dwie strony,
myśl uparta zakreśla koła,
duch Czarnolasu do mnie woła.
Merredin, 24 października 1996Burza nad lasami
Burza krąży nad lasami,
płoszy jezior chmurną toń,
werbli bije tysiącami,
strąca kwiatów słodką woń.
Chmura słońce w szal spowija,
ptakom nuty deszcz rozmywa,
przestrzeń smuci się niczyja,
jasność w szarą dal odpływa.
Pnie drzew wodą omroczniały,
liść schłodzony patrzy w dół,
krople w nim się rozszeptały;
pół ich spija, zrzuca pół.
Deszcz za deszczem płynie falą,
w strużki pereł las obleka,
przyszła bujność gra fanfarą,
w ziemię wsiąka życia rzeka.
Karri Valley Resort,
Pemberton, 30 listopada 1996Chwytanie piękna
Spadochron marzeń dostojnie spływa
pawimi piórami, łagodnością puchu,
serce pragnieniem się wyrywa,
biegniesz...lecz ciało tkwi w bezruchu.
Wzrok jednoczy się z pejzażem,
mrokiem strzelają drzew wodotryski,
rzęsy w cień kryją zmysłowe twarze,
drażnią uśpionej żądzy zmysły.
Biegniesz naprzeciw smukle radosny
i chwytasz piękno w ramion objęcia
...a ono znika jak podmuch wiosny,
zwodzi jak puchu nieme zaklęcia.
Sopot, 3 stycznia 1998Chciałbym miłość spotkać
Chciałbym miłość spotkać i wziąć ją w ramiona
- myśl taka prosta, a taka szalona -
śmiać się serdecznie i płakać do woli,
spazm szczęścia przeżyć, kiedy nic nie boli.
Chciałbym wybiec na łąkę, gdzie trawa zielona
- myśl taka prosta, a taka szalona -
krzyczeć w słońce i pędzić przed siebie,
tylko na chwilę znaleźć się w niebie.
Albo odejść od zmysłów, gdzie jaźń pomylona
- myśl taka prosta, a taka szalona -
wejrzeć w głąb duszy i odnaleźć Boga,
pojąć, jaka najprostsza do szczęścia jest droga.
Sopot, 18 stycznia 1998Ku Chrystusowi
Pola wybiegły prosto w słońce
i rozsypały w kolorów plamy;
zrzucam z piersi płomieni kagańce,
powstaję nagi, zbuntowany.
W zadumie kwiatów obmywam ręce,
w ziemię wsiąkają płatków rany,
promień nadziei składam w podzięce,
idę ku Tobie, oczekiwany.
Stoisz na wzgórzu, dłoni stygmaty,
szary len kształty bólu powiela,
lecz Twoich oczu jasne bławaty
niosą wino i radość wesela.
Ciepły dotyk łagodnej ręki
leczy, wyzwala od ziemskiej udręki.
Przestrzeń i cisza stają się zbawieniem,
modlę się oczami, zadumą, milczeniem.
Gdynia, 6 maja 1999