- W empik go
Klejnot miłości - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - ebook
Klejnot miłości - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - ebook
Przed Stantonem Warem kolejna niebezpieczna misja. Tym razem w Pekinie. Mężczyzna zastanawia się, kto zostanie przydzielony mu do współpracy. Zdaje sobie sprawę, że partner powinien mieć doświadczenie w szpiegowaniu na terytorium wroga. Z pewnością będzie to ktoś oddany sprawom kraju i odznaczający się odwagą. Gdy Stanton słyszy dźwięk otwieranych drzwi, odwraca się i zamiera z wrażenia. Osoba, która przekroczyła próg pokoju znacznie odbiega od jego wyobrażeń. Oczom Stantona ukazała się najpiękniejsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek spotkał!
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-117-7008-5 |
Rozmiar pliku: | 386 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROK 1900
Nie rozumiem, dlaczego jest pan tak zaniepokojony, majorze Ware — powiedział sir Claude McDonald, ambasador brytyjski w Pekinie.
— Do premiera dotarły pogłoski o rozruchach na prowincji.
— W Chinach zawsze coś się dzieje. Zapewniam pana, że jestem doskonale przygotowany na wszelkie niebezpieczeństwa, nawet te najgroźniejsze.
Sir Claude mówił stanowczo, tak jakby jego autorytet był kwestionowany.
Stanton Ware, patrząc na niego, pomyślał, że premier, markiz Salisbury miał rację twierdząc, iż sir Claude nie jest właściwym człowiekiem do pełnienia powierzonych mu funkcji. Markiz Salisbury był zbyt taktowny, by powiedzieć coś bardziej dosadnego. Natomiast brytyjska prasa i Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie szczędziło ostrych słów krytyki pod adresem sir Claude’a.
Stanton Ware czuł, że sir Claude jest zupełnie niezdolny do radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Była to prawdziwa tragedia, że w tak krytycznym momencie Wielką Brytanię reprezentował w Pekinie człowiek bez doświadczenia, którego znajomość Chin opierała się na krótkim pobycie w Hongkongu, gdzie zajmował się wykładami o sposobach użycia ciężkiej artylerii. Sir Claude był, jak to określił jeden z krytykujących go dziennikarzy, człowiekiem słabym i krótkowzrocznym, gadatliwym dyplomatą szczycącym się sumiastymi, płowymi wąsami.
Stanton Ware uśmiechnął się w duchu, przypominając sobie te słowa, bo w tym samym momencie sir Claude podkręcił dumnie swe okazałe wąsy i powiedział:
— Może pan poinformować premiera, majorze Ware, że wszystko jest pod kontrolą, a te kilka incydentów, które miały miejsce jest bez znaczenia.
Stanton Ware zawahał się zanim odpowiedział:
— Wydaje mi się, że zabójstwo Brooksa może wydać się premierowi raczej poważną sprawą.
— Brooks był tylko misjonarzem — odparł sir Claude — a misjonarze odkąd pojawili się w Chinach w 1860 roku, stwarzali same problemy. Chińczykom nigdy nie spodoba się, że podważają ich wielowiekowe tradycje religijne, jak choćby oddawanie czci duchom przodków, co jest dla nich niezwykle ważne.
— Jestem tego świadom — odrzekł Stanton Ware — ale wiem też, że Chińczycy chrześcijańskiego wyznania ignorują wiele lokalnych tradycji religijnych i nie tylko.
Mówiąc to, miał na myśli chrześcijan, których misjonarze nawoływali do przejmowania chińskich świątyń, twierdząc, iż są one własnością Kościoła. Mając zaś zezwolenie władz, wybierali pod budowę kościołów miejsca dla buddystów najświętsze.
— Powtarzam — odezwał się sir Claude — te sprawy są bez znaczenia. Natomiast godny uwagi jest fakt, że odkąd rosyjskie okręty wojenne wpłynęły do Port Arthur, równowaga sił między Rosją a resztą mocarstw została zachwiana.
Stanton Ware wiedział, że to prawda. Pięć wielkich mocarstw przepychało się w kolejce do umocnienia swojej pozycji w Chinach i w rezultacie powoli okrawało to państwo z przygranicznych terytoriów. Jedynie zawiść i niezgoda wśród tych państw były przeszkodą w zaanektowaniu przez nie większych obszarów Chin. W Pekinie Mandżurowie bezmyślnie i ślepo wierzyli, iż są silni i zdołają się oprzeć obcym wpływom. Jak jednak powiedział jeden z członków brytyjskiego parlamentu:
— Mandżurowie są dumni i słabi, Europejczycy agresywni i silni, wszystko więc nieuchronnie prowadzi do wojny.
Sir Claude, jakby przeczuwając, iż Stanton Ware jest przekonany, że sytuacja w Chinach staje się kryzysowa, powiedział:
— Jestem pewien, że możemy polegać na cesarzowej, majorze. Ufam, że poradzi sobie z wewnętrznymi problemami.
— Polegać na cesarzowej?! — powtórzył zdumiony Stanton Ware. — Nie mówi pan poważnie! Informacje napływające do Londynu wskazują na to, że cesarzowa, chociaż temu przeczy, jest przeciwna obcym wpływom w Chinach.
Sir Claude roześmiał się podkręcając wąsa.
— Drogi majorze, to bajki! Cesarzowa zaprosiła ostatnio moją żonę i kilka innych pań z poselstwa na herbatę do Zakazanego Miasta. Celem odwiedzin było uczczenie jej urodzin i scementowanie przyjaźni łączącej Wschód z Zachodem.
Uśmiechnął się, zakładając, że dla Stantona Ware ta wiadomość jest niespodzianką, po czym kontynuował:
— Cesarzowa lub raczej Wiekuisty Budda, bo tak się do niej zwykle zwracają, obdarowała każdą z pań dużym, złotym pierścieniem z perłą i sama podała każdej po kolei dużą, nefrytową filiżankę wypełnioną herbatą, z której wszystkie zaczerpnęły łyk.
— Cóż za wspaniałomyślność! — mruknął ironicznie Stanton Ware.
— To symboliczny gest! — wyjaśnił sir Claude. — Cesarzowa wypiła z niej pierwsza, a potem zaniosła ją każdej damie, mówiąc: — Jesteśmy jedną, wielką rodziną!
— I pan w to uwierzył?
Sir Claude wzruszył ramionami.
— A dlaczego by nie?
— Uwierzył pan wiedząc, że Ho Ch’uan rozrasta się z każdym dniem?!
Sir Claude roześmiał się.
— To tajne stowarzyszenie „Pięść w imię sprawiedliwości i pokoju”, które my po prostu nazywamy Bokserami, tworzą sami młodzi ludzie. Tylko kilkoro z nich ma powyżej dziewiętnastu lat i są zgromadzeni jedynie w północnych prowincjach przy granicy z Rosją.
— Słyszałem, że są coraz liczniejsi i wciąż się przemieszczają.
— To bez znaczenia — sir Claude machnął ręką. — Prymitywni Chińczycy wierzą, że przedstawiciele tego związku mają jakąś magiczną siłę i bezmyślnie przyłączają się do nich. Dla inteligentnych ludzi jest to tylko dziecinadą.
— Dziecinadą, która może stać się dla nas zagrożeniem — poważnie powiedział Stanton Ware. — Nie sądzi pan, ambasadorze, że nasza placówka powinna otrzymać dodatkowe wsparcie wojskowe?
Sir Claude roześmiał się.
— Dodatkowe oddziały! Nie wiemy nawet, co zrobić z tymi, które już tu są! Panie majorze! Wyolbrzymia pan wszystko! Proszę zauważyć, że zagrażają nam jedynie smoki z papieru, a nie prawdziwe.
Roześmiał się rozbawiony.
Stanton Ware wstał.
— Dziękuję za poświęcenie mi czasu, ambasadorze. Złożę premierowi raport z tego, co od pana usłyszałem. Nie wątpię, że zainteresują go pańskie opinie.
— Wraca pan do domu?
— Nie od razu — mruknął Stanton Ware. — Najpierw muszę spotkać się z kilkoma znajomymi. Potem udam się do Tientsin, a stamtąd statkiem do Hongkongu.
— A zatem szczęśliwej drogi! — powiedział sir Claude. — Miło mi było pana gościć, majorze Ware.
Stanton Ware ukłonił się i opuścił ambasadę. Spodziewał się, że sir Claude jest upartym i bezmyślnym politykiem, ale nie sądził, że okaże się aż takim głupcem jak to udowodnił w ciągu ich krótkiej rozmowy.
Jeszcze tego samego wieczora wysłał do Ministerstwa Spraw Zagranicznych zakodowany telegram z prośbą o „pilną wymianę mechanizmu sterującego całą brytyjską maszyną w Pekinie”, po czym wrócił do hotelu, w którym się zatrzymał. Usiadł na łóżku i jeszcze raz przeanalizował wszystkie informacje, które miał na temat sytuacji w Chinach.
Jego doświadczenie w sprawach dotyczących Dalekiego Wschodu było ogromne. Kiedy więc premier, markiz Salisbury, zaczął się niepokoić wiadomościami napływającymi z Chin, poradzono mu, by wysłał tam właśnie Stantona Ware. Stanton Ware niechętnie zjawił się w kancelarii premiera. Nie był zachwycony wyjazdem z kraju. Gdy jednak premier szczerze wyjawił mu swoją opinię na temat sytuacji w Chinach i dał do przejrzenia wszystkie sprawozdania brytyjskich tajnych agentów, Stanton doszedł do wniosku, że doniosłość zadania, które go czekało może uczynić je interesującym. Czuł się przy tym wyróżniony, że to właśnie jemu je powierzono.
Miał zaledwie trzydzieści trzy lata, a był już ekspertem w polityce dalekowschodniej. Biegle władał kilkoma wschodnimi językami, w tym dwoma dialektami chińskimi. Nieraz przemierzał nieznane i niebezpieczne tereny Chin i z każdej wyprawy wracał z tarczą. Jego szczęśliwa gwiazda cały czas nad nim czuwała, a jego wyczyny i doświadczenie sprawiły, że stał się żywą legendą.
— Bardzo jesteśmy panu wdzięczni, majorze Ware, za to co pan zrobił dla nas w Afganistanie — powiedział premier rozstając się ze Stantonem Ware — i chyba nie okażę się niedyskretny, jeżeli już teraz zdradzę panu, że zamierzamy wpisać pana na noworoczną listę kawalerów Wielkiego Krzyża Imperium Brytyjskiego.
Markiz Salisbury nie potrafił wyczytać z wyrazu twarzy majora, czy informacja ta usatysfakcjonowała go czy nie. Stanton Ware skinął jedynie głową, mruknął coś w podziękowaniu i wyszedł zanim premier zdążył znów się odezwać.
— Dziwny typ, ale niewątpliwie bardzo nam potrzebny — szepnął do siebie markiz Salisbury, kiedy został sam.
Stanton Ware za każdym razem, gdy stawał przed nowym problemem, którego rozmiarów mógł się jedynie domyślać, miał zwyczaj najpierw się relaksować. Niewielu ludzi wiedziało, że przez kilkanaście lat praktykował jogę, a także doskonale poznał tajniki wschodniej sztuki medytacji, której nauczył się od jednego z lamów podczas swych wypraw w Tybet. Umiejętności te pomagały mu utrzymywać się w znakomitej kondycji fizycznej jak również psychicznej. Miał bystry umysł i był wyczulony na wszelkie niebezpieczeństwa, jakby miał trzecie oko widzące więcej niż tylko złudną rzeczywistość.
Teraz właśnie korzystał ze swoich umiejętności, siedząc w pozycji sprzyjającej rozluźnieniu i jednocześnie koncentracji na tym co go czekało. Starał się wyczuć i zrozumieć sytuację w Chinach, która niepokoiła go tym bardziej że ani premier, ani jego doradcy nie byli świadomi rzeczywistego niebezpieczeństwa kryjącego się za zwykłymi doniesieniami ich agentów.
Powoli zapadała noc. Wzdłuż szerokiej drogi, która wiodła przez ubogie dzielnice Pekinu stała niezliczona ilość straganów i sklepików. Wśród nich zorganizowane „gangi” żebraków zaczepiały w tłumie przechodniów i kupujących. Stanton Ware obojętnie spoglądał zza firanek lektyki szybko niesionej gwarną ulicą, na tancerzy i akrobatów, fryzjerów, pisarzy i sklepikarzy, którzy zachwalali swoje towary i usługi w progach domów. Wszystko to było dobrze mu znane, a jednak znów z przyjemnością wdychał zapachy smażonego mięsa, duszonego czosnku i gryzącego w oczy tytoniowego dymu. Poddawał się oszałamiającej różnorodności barw i dźwięków ulicznego tłumu, dopóki jego lektyka nie znalazła się w mroku jednej z uliczek prowadzących do bogatszej części miasta, gdzie zatrzymała się przed Domem Tysiąca Rozkoszy.
Fasada budynku była niemal obskurna, lecz gdy Stanton Ware wysiadł z lektyki i wszedł do środka, powitały go blask i świeżość. Za drzwiami frontowymi znajdowały się drugie, purpurowe, ozdobione pięcioma wielkimi gałkami. Za nimi zaś był dziedziniec zajmujący rozległy teren, na którym stało pięć połączonych ze sobą parterowych pawilonów. Przed każdym z nich w otoczeniu barwnych lampionów połyskiwała woda w małych, złoconych basenach, a w nich pływały ryby o bajecznych kształtach i kolorach.
Służący, który wprowadził Stantona Ware na dziedziniec, przyglądał mu się podejrzliwie. Stanton owinięty był w zimowy, jedwabny płaszcz mandżurski, przykrywający głowę tak, że widać było jedynie jego błyszczące oczy bacznie przypatrujące się Chińczykowi.
— Chciałbym się widzieć z Rozbudzoną Rozkoszą.
— Czcigodny panie, zobaczę, czy będzie mogła cię przyjąć.
Służący zaprowadził Stantona Ware do pomieszczenia wypełnionego cennymi chińskimi starymi meblami i malowidłami. Było wśród nich jedno z dzieł Hung Hsiena, którego kontemplacją zajął się Stanton Ware do powrotu służącego.
— Rozbudzona Rozkosz prosi cię do siebie, Czcigodny panie — rzekł Chińczyk kłaniając się nisko.
Stanton Ware ruszył za nim przemierzając wiele długich i krętych korytarzy, zanim wszedł do okazałego pokoju. Lśniły w nim niskie, bogato zdobione, lakierowane meble, a wśród zwiewnych, wyszywanych jedwabną nicią draperii stało mnóstwo waz i dzbanów z motywami ptaków i smoków. Oczy Stantona spoczęły na czekającej na niego kobiecie. Jej umalowana i upudrowana twarz wyrażała rozdrażnienie, lecz na widok Stantona Ware pojawił się na niej nikły uśmiech.
Ukłoniła się nisko i odezwała się:
— Miałam nadzieję, że to ty. Najszlachetniejszy, chociaż opis służącego nie był zbyt dokładny.
Stanton Ware zrzucił z siebie płaszcz, po czym usiadł na niskim stołku przykrytym jedwabną poduszką. Chwilę później znalazł się przed nim mały kieliszek z winem Samshu.
— Minęło wiele pełni księżyca od naszego ostatniego spotkania — odezwała się Rozbudzona Rozkosz.
Nie było w jej słowach oskarżenia, lecz rozżalenie.
— Wróciłem tylko dlatego, że w Chinach źle się dzieje.
— Domyslam się, że również do mnie zawitałes tylko z tego powodu.
— Nie tylko — odpowiedział szczerze — ale rzeczywiście odwiedziłem cię głównie dlatego, że potrzebuję twojej pomocy.
— Zatem, co chciałbyś wiedzieć?
— Wszystko o sytuacji w twoim kraju. Czy te złowieszcze pogłoski, które do nas docierają są prawdziwe?
— Tak. Dzieje się tu coraz gorzej i prawdę mówiąc, spodziewałam się, że wcześniej czy później zjawisz się, żeby się przekonać, jak można temu zaradzić.
— A więc, co się tu dzieje?
Rozbudzona Rozkosz uczyniła gest ręką, który był wymowniejszy niż słowa, po czym powiedziała:
— Rok 1900 jest dla Chin naznaczony nieszczęściami.
— Opowiedz mi coś o tym.
— Wskazuje na to wiele znaków astrologicznych — odrzekła.
— Ci, którzy je rozumieją przepowiadają rozlew krwi i same niepowodzenia w naszym kraju.
— Jakie? — zapytał Stanton Ware.
Robił wrażenie odprężonego z przyjemnością popijając ulubione wino, lecz jego umysł był w ciągłym pogotowiu. Był świadomy, że informacje Rozbudzonej Rozkoszy mogą być niezwykle ważne i pomocne.
Dom Tysiąca Rozkoszy był najbardziej ekskluzywny, drogi i sławny z wszystkich Domów Miłości w Chinach. Krążyły pogłoski, że nawet sam cesarz, zanim stracił swą pozycję w kraju, bywał tu częstym gościem. Z pewnością jednak protekcję nad Domem Tysiąca Rozkoszy roztaczali najznamienitsi dworzanie i mandaryni z Pekinu oraz dostojnicy z bogatych prowincji Chin odwiedzający stolicę. Pijani łatwo pozwalali sobie na zwierzenia w ramionach pięknych kobiet, które zręcznie potrafiły wydobyć z nich informacje o najtajniejszych sprawach zarówno politycznych jak i wojskowych.
Nowo przybyli do Chin Europejczycy często pytali Stantona Ware czy to możliwe, by ci możni dostojnicy szczycący się wieloma konkubinami byli rzeczywiście zainteresowani usługami świadczonymi przez kobiety z Domu Tysiąca Rozkoszy. Niezmiennie odpowiadał im, że konkubiny z Zakazanego Miasta lub te należące do mandarynów i bogatych kupców nie miały kontaktu z zewnętrznym światem. Poza swą urodą nie miały więc nic do zaoferowania swoim panom, a ich towarzystwo było często nudne i męczące. Tymczasem kobiety z Domu Tysiąca Rozkoszy odznaczały się nie tylko niezwykłą urodą, lecz również inteligencją i umiejętnością zabawiania swych gości. Wśród nich Rozbudzona Rozkosz nie miała sobie równych. Ona też była największą skarbnicą najświeższych i najważniejszych informacji o tym, co dzieje się w całych północnych Chinach.
— Opowiedz mi wszystko po kolei — zwrócił się do niej Stanton Ware wolno popijając wino.
Było w jego głosie i uśmiechu coś, co wiele kobiet uznałoby za zniewalające.
— Jesteś nieznośny, Najszlachetniejszy! — uśmiechnęła się Rozbudzona Rozkosz. — Wpadasz tu i wypadasz, kiedy zechcesz! Zostawiasz mnie w strachu o twoje życie, a kiedy wracasz obojętnie, jak sok z cytryny wyciskasz ze mnie wiadomości.
Stanton Ware ucałował jej rękę.
— Przez te wszystkie lata nigdy mnie nie zawiodłaś — powiedział — i wiem, że teraz też mogę na tobie polegać.
Westchnęła z rezygnacją.
— Nie umiem ci odmówić, chociaż bardzo bym chciała. Zatem co chcesz wiedzieć?
— Wszystko — odparł. — Jak wiesz nie byłem w Chinach przez dwa lata. Wiele musiało się tu zmienić.
— Owszem i to na gorsze.
— Tak mi właśnie powiedziano, gdy opuszczałem Anglię.
— Chyba już wiesz, że realizacja wszystkich planów rozwoju kraju została wstrzymana? Cesarzowa poinformowała zachodnie mocarstwa, że nie zostanie wybudowana w Chinach żadna nowa trasa kolejowa i w związku z tym bezcelowe są ich ciągłe propozycje pomocy w tej dziedzinie.
— Słyszałem o tym — mruknął Stanton Ware.
— A brak kolei oznacza brak postępu!
— To zrozumiałe.
— Cesarzowa ma w głowie tylko jeden rodzaj kontaktów z Zachodem: handel bronią. Chce, żeby nasi generałowie przyswoili sobie zachodnią taktykę wojskową i technikę zbrojeniową, a zakupili to, czego sami nie możemy wyprodukować. Wiesz w jakim celu?
— Nie, ale jestem tu po to, by się tego od ciebie dowiedzieć.
— Żeby pozbyć się z Chin cudzoziemców!
— Chiny są na to za słabe — odpowiedział wolno.
— Są za słabe nawet na to, by opanować wewnętrzne rozruchy.
Stanton Ware był zaskoczony tą uwagą. Nie spodziewał się, że Rozbudzona Rozkosz jest tak świadoma otaczającej ją rzeczywistości.
— Cesarzowa zaprząta sobie głowę cudzoziemcami — cicho ciągnęła Rozbudzona Rozkosz — a tymczasem Bokserzy podburzają tłumy, wykrzykując: Palmy i zabijajmy!
— Czy są dość silni, by to uczynić?
— Wiara każdemu dodaje sił — odrzekła. — Przywódcy Bokserów, jak wy ich nazywacie, znają różne sztuczki, które prostym ludziom zdają się być nadprzyrodzonymi wyczynami. Oszukują naiwnych, głupich wieśniaków i wmawiają im co zechcą!
Stanton Ware nie odezwał się, więc dodała:
— A w pewne wymysły Chińczycy uwierzą bez wahania.
— Jakie wymysły?
— Takie, że kolej żelazna, wagony i tory niepokoją podziemnego smoka i zakłócają zbawienne ziemskie promieniowanie.
Stanton Ware uśmiechnął się. Wszędzie, gdzie po raz pierwszy przeprowadzano kolej powstawały podobne kłopoty, zwłaszcza tam, gdzie jej trasa przebiegała przez tereny ludów prymitywnych.
— Przywódcy Bokserów twierdzą, że rdzawa ciecz kapiąca z „żelaznej żmii”, która w rzeczywistości jest rdzą zmieszaną z wodą, to krew znieważonych duchów powietrza.
— Czy ktoś mógłby uwierzyć w takie bzdury? — zapytał.
— Mówią też, że misjonarze wydłubują oczy, wyciągają szpik kostny i wyrywają serca zmarłym, tworząc z nich mikstury, po których wypiciu mózg rozsadza czaszkę, powodując śmierć!
Rozbudzona Rozkosz nie patrzyła na Stantona Ware, mówiąc cicho dalej:
— Bokserzy mówią nawet, że osierocone dzieci trafiające do misyjnych przytułków są zabijane, a ich wnętrzności używane są do zamieniania ołowiu w srebro i jako składnik lekarstw.
— Ludzie, którzy w to wierzą muszą być skończonymi głupcami — powiedział Stanton Ware, nie zapominając jednak o prawdziwych problemach, które rzeczywiście stwarzali misjonarze.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.