- nowość
- promocja
Klęska konwoju PQ-17 - ebook
Klęska konwoju PQ-17 - ebook
PQ-17 – konwój arktyczny z okresu II wojny światowej – przewoził materiały wojenne w ramach pomocy wojskowej Lend-Lease z Wielkiej Brytanii, Kanady i USA do Związku Radzieckiego. Okręty wypłynęły pod koniec czerwca 1942 roku w stronę północnej Rosji. W wyniku ataków niemieckiego lotnictwa i okrętów podwodnych PQ-17 poniósł najcięższe straty ze wszystkich konwojów. Alianci stracili nie tylko statki, ale też duże ilości sprzętu i materiałów wojskowych, na które czekali żołnierze Armii Czerwonej walczący na froncie wschodnim.
Ten kolejny tomik z reaktywowanego legendarnego cyklu wydawniczego wydawnictwa Bellona przybliża czytelnikowi dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii; przełomowe, nieznane momenty walk; czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadu.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-17817-5 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Chciałbym na wstępie przypomnieć, że z trzystu sześćdziesięciu tysięcy ton materiałów wojennych, które zdołaliśmy w drugim półroczu tysiąc dziewięćset czterdziestego pierwszego roku dostarczyć naszemu nowemu, sowieckiemu sojusznikowi, sto pięćdziesiąt cztery tysiące ton, a więc prawie czterdzieści pięć procent, dotarło na miejsce przeznaczenia najniebezpieczniejszym szlakiem, wiodącym przez Ocean Arktyczny. Przeprowadziliśmy tamtędy osiem konwojów, tracąc jeden tylko statek.
Zebrani w gmachu brytyjskiej Admiralicji z uwagą słuchali wywodów jej Pierwszego Lorda Morskiego, admirała sir Dudleya Pounda, który w dalszym ciągu swej wypowiedzi stwierdził:
– W tym roku sytuacja radykalnie się zmieniła. Wprawdzie pierwsze cztery konwoje udało się przeprowadzić jeszcze bez strat, ale potem nieprzyjacielska flota i lotnictwo wzmogły swą aktywność, czego wynikiem było zatopienie szesnastu naszych statków, w tym aż siedmiu w ostatnim konwoju, PQ-16.
Admirał nie wspominał o ofiarach, ponoszonych przez załogi okrętów. Osłaniając ten właśnie konwój, wsławił się męstwem polski niszczyciel ORP „Garland”, który uparcie odpierał ponawiane wielokrotnie ataki z powietrza, tracąc przy tym aż dwudziestu dwóch zabitych i czterdziestu sześciu rannych marynarzy – ponad jedną trzecią stanu załogi!
– Niemcy poważnie wzmocnili swe siły w Norwegii – mówił dalej Pound. – Do przebywającego na tym akwenie od początku roku pancernika „Tirpitz”, który bez żadnej przesady można określić jako jeden z najpotężniejszych obecnie okrętów na świecie, doszły małe pancerniki „Admiral Scheer” i „Lützow”, a także ciężki krążownik „Admiral Hipper”, wszystkie o nominalnej wyporności dziesięciu tysięcy ton, a w rzeczywistości o wiele większej. Jak wynika z wiarygodnych na ogół danych naszego radionasłuchu, liczba operujących tam U-Bootów wzrosła od początku roku z czterech do dwudziestu. Znacznie wzmocniono także siły Luftwaffe, dysponującej teraz w Norwegii przeszło dwustu samolotami, których załogi wyszkolone są do wykonywania zadań nad morzem. Przerwanie dostaw dla naszego sprzymierzeńca, który toczy ciężkie boje na południu frontu wschodniego, nie wchodzi w rachubę. Jedyne wyjście to zmniejszenie zagrożenia północnej trasy dowozowej, najlepiej poprzez zniszczenie ciężkich jednostek przeciwnika. Dotychczas trzymały się one w promieniu działania własnego lotnictwa i skierowane przeciwko nim akcje naszych pancerników oraz lotniskowców wiązały się z dużym ryzykiem, ale sądzę, że gdyby przynęta była dostatecznie duża i atrakcyjna, to może udałoby się wywabić niemieckiego lisa z jego kryjówki.
Admirał Pound rozwinął następnie swój plan, który po dyskusji przybrał postać oficjalnych wytycznych Urzędu Admiralicji skierowanych do dowodzącego Home Fleet¹ admirała sir Johna Toveya. Ten okazał się zwolennikiem ryzykownej koncepcji i czynił wszystko, by ją dokładnie wcielić w życie. Prywatnie głosił opinię, że „zatopienie »Tirpitza« ma dla dalszego przebiegu zmagań na morzu nieporównywalnie większe znaczenie niż bezpieczeństwo i losy jakiegokolwiek konwoju”.
Wszystkie te poglądy miały swe źródło w swego rodzaju kompleksie, na który po błyskawicznym zatopieniu krążownika liniowego „Hood” przez pancernik „Bismarck” cierpiało brytyjskie kierownictwo wojskowe i polityczne: przeceniało ono siłę bojową, a zwłaszcza niezatapialność bliźniaczego „Tirpitza”, zbytnio uzależniając od niego całe planowanie operacyjne. Tym razem postanowiono powtórzyć polowanie, urządzone w poprzednim roku na „Bismarcka”.
Plan operacji był nieskomplikowany. W razie wyjścia w morze ciężkich niemieckich jednostek i skierowania się ich ku konwojowi, ten miał zawrócić i przez kilkanaście godzin płynąć z powrotem w zachodnim kierunku. W tym właśnie czasie uderzyłyby na Niemców ciężkie brytyjskie i amerykańskie jednostki oraz samoloty z lotniskowca.
Przynęta była rzeczywiście nęcąca. Sam ładunek statków przedstawiał wartość 700 milionów dolarów, licząc po ówczesnym kursie giełdowym. Równie cenne było jego zestawienie dla radzieckiego użytkownika: 594 czołgi, 4246 pojazdów mechanicznych, 297 samolotów i przeszło 156 tysięcy ton innych środków materiałowych, w tym także żywności. W warunkach ostrych napięć na froncie i ponoszonych strat dostawy sojuszników zachodnich ZSRR spełniały wówczas niemałą rolę. Rozwój wydarzeń po stronie niemieckiej zdawał się tymczasem sprzyjać tym zamierzeniom. Rosnące natężenie żeglugi na trasie do Murmańska, w połączeniu z lądowaniem amerykańskich wojsk na Islandii i rajdem brytyjskich komandosów na Wyspy Lofockie u wybrzeży Norwegii, wywołały w niemieckim dowództwie poczucie zagrożenia północnego skrzydła. Zaniepokojony Hitler nakazał wzmocnienie sił w Norwegii i zarządził przerzucenie pancerników „Scharnhorst” i „Gneisenau” oraz ciężkiego krążownika „Prinz Eugen” z bazy w Breście na ojczyste wody.
„Operacja się udała, ale pacjent zmarł” – mówi stare porzekadło. Tak było i teraz: wprawdzie okrętom tym udało się w dość niejasnych okolicznościach zmylić czujność Brytyjczyków i przepłynąć przez kanał La Manche, ale wszystkie trzy odniosły w toku operacji lub wkrótce po niej tak poważne uszkodzenia, że musiały przez dłuższy czas pozostać w dokach. Zamiast nich skierowano do Norwegii – jak to ustalił brytyjski wywiad – wszystkie sprawne w danym momencie ciężkie jednostki Kriegsmarine.
Posiłki otrzymała też operująca z baz norweskich 5 Flota Powietrzna. Ta jej część, która przeznaczona była do współpracy z marynarką wojenną, składała się w połowie 1942 roku ze 103 należących do 30 pułku dwusilnikowych bombowców nurkujących typu Junkers Ju-88, z 30 nurkowców Ju-87, z 42 torpedowych Heinkli He-111 z I dywizjonu 26 pułku bombowego, 15 również torpedowych wodnopłatowców He-115 lotnictwa morskiego oraz 44 samolotów wywiadowczych rozmaitych typów – od rozpoznawczej wersji Junkersa Ju-88 poprzez łodzie latające Blohm-Voss BV-138 do czterosilnikowych dalekiego zasięgu Focke-Wulfów FW-200, słynnych „Condorów”.
Zaprzątająca uwagę Niemców rzekoma aliancka operacja desantowa w Norwegii jakoś się nie chciała zmaterializować, toteż fakt skoncentrowania poważnych sił postanowili oni wykorzystać do przeprowadzenia silnego lotniczego ataku na najbliższy konwój do ZSRR.
Zachował się pełny tekst wydanego w tej sprawie rozkazu. Brzmiał on:
1. Zadanie: atak na konwój zmierzający do Rosji.
2. Siły własne: grupa bojowa Trondheim – „Tirpitz”, „Hipper” i 6 niszczycieli, grupa bojowa Narvik – „Lützow” i 6 niszczycieli. Okręty podwodne – 3, których zadaniem będzie wykrycie i śledzenie konwoju, zajmą od 10 czerwca pozycje wyczekiwania na północny wschód od Islandii, a 3 lub 4 czekać będą między wyspami Jan Mayen a Niedźwiedzią, zaś kilka pozostałych na wschód od Wyspy Niedźwiedziej.
3. Struktura dowodzenia: dowództwo operacyjne sprawować będzie grupa floty „Północ” z siedzibą w Kilonii, dowództwo taktyczne – dowódca floty zaokrętowany na „Tirpitzu”. Okręty podwodne podlegać będą dowództwu grupy „Północ” za pośrednictwem admirała, dowodzącego w Arktyce.
4. Realizacja: Po wykryciu konwoju obie grupy bojowe wyruszą mu na spotkanie, przy czym grupa z Trondheim uzupełni paliwo w Altafjordzie. Podstawowym zadaniem jest zniszczenie nieprzyjacielskich transportowców, a przynajmniej uszkodzenie ich tak, by stały się łatwym łupem okrętów podwodnych i samolotów. Eskortę zwalczać tylko w takim stopniu, jakiego wymaga realizacja głównego zadania. Starcia z przeważającymi siłami nieprzyjaciela unikać.
5. Rozpoznanie lotnicze: w celu szybkiego wykrycia głównych sił nieprzyjacielskiej floty należy intensywnie rozpoznawać rejony Rejkiawiku na Islandii, Scapa Flow na Orkadach oraz Firth of Forth i Muray Firth w Szkocji. Jeśli nie uda się wykryć tam nieprzyjaciela, należy prowadzić rozpoznanie w promieniu 250 mil wokół konwoju. Po wykryciu należy śledzić ruchy nieprzyjaciela na równi z poruszeniami konwoju.
6. Użycie bojowe lotnictwa: Luftwaffe otrzyma rozkaz atakowania tylko statków handlowych i lotniskowców.
7. Uwagi: można oczekiwać korzystnych warunków atmosferycznych. W czerwcu mija okres wiosennych sztormów, a nie występują jeszcze tak częste latem mgły. Podobnie korzystnie przedstawia się sytuacja lodowa. Topnienie lodów nie jest jeszcze zaawansowane i granica ich występowania jest zbliżona do zimowej. W tych warunkach począwszy od rejonu na zachód od Wyspy Niedźwiedziej nieprzyjaciel będzie musiał płynąć w odległości 200 do 250 mil morskich od brzegów Norwegii. Akwen ten jest pod kontrolą naszego lotnictwa; nieprzyjacielska flota nigdy jeszcze się tam nie zapuszczała.
8. Operacja otrzymuje kryptonim „Rösselsprung”².
Tymczasem załogi trzydziestu sześciu statków handlowych, nieświadome roli, jaką miały odegrać w stosunku do niemieckiego pancernika, opuściwszy zacisze Hvalfjordu, wrzynającego się daleko w głąb Islandii tuż koło jej stolicy Rejkiawiku, znajdowały się od 25 czerwca 1942 na pełnym morzu. Dwa statki miały wkrótce po wypłynięciu awarie i musiały zawrócić. Pozostałe sformowały dziewięć kolumn, które szeroką ławą podążały na północny wschód.
Nieco z tyłu płynęły trzy statki ratownicze; ich zadaniem miało być niesienie szybkiej pomocy. Tę kategorię jednostek pomocniczych wprowadzono pod wpływem ostatnich doświadczeń bitwy o Atlantyk. Były to małe pasażerskie parowce, w których urządzono dobrze wyposażone sale opatrunkowe, a załogę uzupełniono personelem medycznym różnych specjalności. Niskie burty oraz sieci ratunkowe, po których mogło się wspinać równocześnie na pokład wielu ludzi, umożliwiały szybkie wyławianie z wody rozbitków.
Osłonę PQ-17 można określić jako wystarczającą, a nawet silną. Stanowiło ją sześć niszczycieli, cztery korwety, trzy poławiacze min, cztery rybackie trawlery, przystosowane do zwalczania okrętów podwodnych, i dwa – również pomocnicze – okręty obrony przeciwlotniczej. Dysponując łącznie kilkudziesięciu działami do zwalczania celów morskich i tyluż armatami przeciwlotniczymi, zespół ten był w stanie odeprzeć skoncentrowane nawet naloty czy ataki całych „wilczych stad” U-Bootów. W skład osłony wchodziły także dwa okręty podwodne. Dziewięć innych jednostek tego typu zajęło z końcem czerwca pozycje wzdłuż dwóch linii patrolowania na wodach pomiędzy północnym wybrzeżem Norwegii a przewidywaną trasą konwoju.
Bezpośrednia eskorta mogła także w razie potrzeby liczyć na poważną pomoc ze strony zespołu, wsparcia złożonego z czterech krążowników i trzech niszczycieli pod dowództwem kontradmirała Lesliego Hamiltona. Natomiast uderzeniowy zespół floty admirała Johna Toveya – jego zadaniem było zniszczenie ciężkich niemieckich jednostek – stanowiły dwa okręty liniowe, lotniskowiec, dwa krążowniki i czternaście niszczycieli. Dawno już Królewska Marynarka nie pojawiła się na północnych wodach w takiej sile.
W łonie Admiralicji zrodziły się jednak pewne wątpliwości i wahania co do słuszności koncepcji jej pierwszego Lorda Morskiego, czego wyrazem było uzupełnienie pierwotnego planu o pewne posunięcie, mające nieco zmniejszyć ryzyko, na które wystawiono konwój. Z głównej bazy Home Fleet w zatoce Scapa Flow na Orkadach wypłynął 29 czerwca mieszany, osłaniający cztery frachtowce zespół: dwa krążowniki, pięć niszczycieli, cztery stawiacze min i kilka trawlerów, który miał skierować się na wschód. Razem z głównym zespołem uderzeniowym miał on zasugerować Niemcom próbę desantu na położonych u wybrzeży Norwegii Wyspach Lofockich czy też nawet na samym kontynencie. Wybiegając nieco w przyszłość można stwierdzić, że choć zespół ten dwukrotnie, 30 czerwca i 1 lipca, zbliżył się na odległość zaledwie paruset mil morskich do brzegów norweskich, nie został jednak wykryty przez samoloty Luftwaffe. Ta pozorowana operacja nie wywarła więc żadnego wpływu na losy konwoju PQ-17.PQ-17 ODPIERA ATAKI
Konwój podążał nakazanym kursem z prędkością 8 mil morskich na godzinę. Spokojne morze i niezła widoczność ułatwiały utrzymanie nienagannego szyku i przeprowadzenie dodatkowych ćwiczeń z zakresu obrony przeciwlotniczej. Wokół uganiały się zygzakami okręty eskorty, na których zmieniający się co godzina marynarze czujnie wsłuchiwali się w poszum hydrofonów. Przez pierwsze dni nie zdarzyło się nic, co wskazywałoby na wykrycie przez nieprzyjaciela, na narastanie groźby.
Niemcy zaś przeczuwali, że coś się święci. Najpierw zwróciła ich uwagę cisza radiowa w rejonie Islandii, czemu towarzyszyło nasilenie sygnałów z rejonu Murmańska. Zwiększyła się częstotliwość lotów brytyjskich samolotów wywiadowczych nad Trondheim, gdzie stał na kotwicy „Tirpitz”, jak też wzdłuż całego położonego dalej na północ wybrzeża Norwegii.
Dowódcy dziewięciu okrętów podwodnych, zajmujących stanowiska wyczekiwania w pobliżu wyspy Jan Mayen, mniej więcej w połowie drogi między Szkocją a Spitsbergenem, poza zasięgiem operujących z Islandii i Szetlandów alianckich łodzi latających, otrzymali polecenie wzmożenia czujności.
Luftwaffe zareagowała bardziej aktywnie. Bombowce 5 Floty przeprowadziły 30 czerwca ciężki nalot na Murmańsk. Tamtejsza obrona przeciwlotnicza nie mogła – mimo zestrzelenia i uszkodzenia kilku Junkersów – odeprzeć zmasowanego ataku, w wyniku którego wybuchły rozległe pożary, obracając w zgliszcza trzecią część wówczas jeszcze przeważnie drewnianej zabudowy miasta. Znaczne szkody powstały także w urządzeniach przeładunkowych i brytyjska misja łącznikowa, która po nalocie przeniosła swą siedzibę na bardziej bezpieczne przedmieścia, sugerowała, by miejscem przeznaczenia PQ-17 stał się położony znacznie dalej na wschód Archangielsk. Oznaczało to mniejsze zagrożenie w końcowym odcinku trasy, ale także i znaczne jej wydłużenie.
Również następny dzień należał do Luftwaffe. Po południu operator radaru z okrętu przeciwlotniczego „Palomares” dostrzegł na ekranie szybko przemieszczające się i zbliżające echo. Wkrótce można było gołym okiem dostrzec nadlatujący samolot. Czterosilnikowy Focke-Wulf „Condor” z II dywizjonu 40 pułku bombowego zatoczył nad konwojem kilka szerokich kręgów, po czym oddalił się nieco, by spokojnie nadać meldunek.
Dowództwo Lotnicze „Lofoty” nie popisało się w tym wypadku, przekazując tę tak istotną dla Niemców wiadomość dowodzącemu siłami morskimi Kriegsmarine na Morzu Norweskim admirałowi Schmundtowi aż z dziesięciogodzinnym opóźnieniem. W praktyce okazało się to o tyle nieistotne, że w godzinę po „Condorze” konwój wykrył także U-456 kapitana Teicherta (tego, który przed dwoma miesiącami zatopił na tych samych wodach krążownik „Edinbourgh” z cennym ładunkiem złota na pokładzie).
Wprawdzie nie zdołał się on pochwalić swym odkryciem, zmuszony do szybkiego zanurzenia przez okręty eskorty, tropiące go następnie przez kilka najbliższych godzin, ale wkrótce potem na trasie konwoju pojawił się inny okręt podwodny, U-295, który nadał meldunek o dostrzeżonych jednostkach eskorty i licznych dymach na horyzoncie. Potwierdzenie tych wiadomości uzyskali Niemcy także inną drogą. Po wykryciu konwoju przez samolot, a później przez U-Booty, dowódca eskorty komandor Jack Broome uznał, że można już przerwać ciszę w eterze, i zawiadomił Admiralicję o tych wydarzeniach, uzupełniając swój meldunek dłuższym raportem sytuacyjnym, zawierającym informacje o statkach, które zawróciły z drogi, o stanie zapasów paliwa na okrętach eskorty itd. Niemieckie stacje goniometryczne z łatwością namierzyły położenie konwoju, znajdującego się teraz w odległości 60 mil na wschód od wyspy Jan Mayen.
Oznaczało to, że zdołał on niepostrzeżenie przepłynąć znaczną część swojej trasy. Co więcej, pogoda wyraźnie nie sprzyjała U-Bootom. Powietrze było spokojne, na niemal gładkiej powierzchni wody nawet tak drobny przedmiot jak wysunięty peryskop zostawiał wyraźny, z dala widoczny ślad. Wprawdzie nad morzem snuły się pasma mgieł, ale była to przesłona złudna i zdradliwa, gdyż między nimi rozciągały się wielokilometrowe przestrzenie czystego powietrza, gdzie widoczność sięgała wielu mil.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki