Klimek i Klementynka - ebook
Klimek i Klementynka - ebook
Tytułowi bohaterowie to para jedenastoletnich bliźniąt. Klimek jest nie lada urwisem, a Klementynka, jak się okazuje, nie ustępuje mu w poszukiwaniu przygód i odwadze. Akcja toczy się podczas insurekcji kościuszkowskiej, kiedy Warszawa przygotowuje się do obrony, a jej mieszkańcy masowo ruszają sypać szańce. Marzeniem Klimka jest zaciągnięcie się do wojska. Na razie jednak udaje mu się jedynie ocalić z rąk pruskich szpiegów plany umocnień, niestety Prusakom udało się wyszarpać połowę dokumentów i rodzeństwo postanawia odzyskać cenne karty.
Potyczka może wydać się nierówna: dwójka dzieci przeciwko dorosłym, ale od czego jest spryt i odwaga?
Bardzo sympatyczna książka, przybliżająca dzieciom historyczne czasy i wydarzenia, a jednocześnie pokazująca, że dzieciaki są zawsze takie same, niezależnie czy to wiek XVIII czy XXI: zawadiackie, przekorne, samodzielne, sprytne, choć i po dziecięcemu naiwne.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7791-524-0 |
Rozmiar pliku: | 5,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jest w Warszawie piękna, stara ulica, zwana Krakowskim Przedmieściem.
Przed wielu laty, bo w roku 1794, w jednej z wąskich, dwupiętrowych kamieniczek przy tej ulicy mieszkała rodzina nosząca nazwisko Andrychiewiczów. Pan Andrychiewicz był jurystą — to znaczy w dzisiejszym języku: prawnikiem. Czasem przez wąskie okna kamieniczki można go było dojrzeć, kiedy siedząc za stołem zawalonym ogromnymi księgami pisał coś białym gęsim piórem. Można też było dostrzec przez te okna, jak w dużych, ciemnawych pokojach krząta się pani Andrychiewiczowa, a razem z nią grubiutka, zawsze uśmiechnięta gosposia Kordula oraz jej pomocnica, zapędzona i roztrzepana Marcysia.
Widać też było i dzieci. A było ich czworo. Jasnowłosa, piętnastoletnia Agnisia, która często siadywała przy oknie, pochylona nad krosienkami, i haftowała coś pilnie, siedmioletni Sylwek, który przez prawie cały dzień galopował na swoim drewnianym koniu, i wreszcie para bliźniąt, jedenastoletnich czarnowłosych diabelców: Klimek i Klementynka!
Wtedy kiedy Klimek i Klementynka przeżywali swe dzieciństwo w murach starej kamieniczki, czasy były niespokojne, trudne i pełne wydarzeń. Był to bowiem, jak już wspomniano, rok 1794. Działy się w owym roku rzeczy ważne i niezwykłe. W osłabionej drugim rozbiorem Polsce, której caryca Katarzyna zabrała część Litwy, Ukrainę, Podole, a także część Wołynia, a król pruski — prawie całą Wielkopolskę z Gdańskiem i Toruniem, lud burzył się. Wszyscy pragnęli wolności kraju i tylko zbrojne powstanie, którego celem byłoby zrzucenie panowania obcych, mogło tę wolność przywrócić.
W domu państwa Andrychiewiczów często i gorąco mówiło się o tych sprawach, a wszystkie dzieci, nie wyłączając Sylwka, wiedziały, jaka jest sytuacja w kraju. Wiedziały też, że to Naczelnik Kościuszko przewodzi tym, którzy dążą do oswobodzenia ojczyzny; że w dniu 24 marca ogłosił w Krakowie na Rynku akt Powstania i złożył przysięgę narodowi, iż walczyć będzie o jego wolność aż do ostatniego tchu. W tym samym dniu Naczelnik Kościuszko powołał pod broń mieszczan i chłopów, co wydarzyło się po raz pierwszy w historii Polski.
Najwięcej wiadomości o owych wydarzeniach przynosił zawsze do kamieniczki na Krakowskim Przedmieściu wujek Dziarkowski. Wujek Hiacynt Dziarkowski, rodzony brat pani Andrychiewiczowej, który żył w największej przyjaźni z panem Kilińskim. Pan Kiliński, ten sam, który przed Insurekcją¹ robił najpiękniejsze buty w Warszawie i miał sklep przy Rynku, zawsze wszystko najlepiej wiedział. Dlatego więc wujek Dziarkowski miał od niego najświeższe nowiny. I o bitwie 4 kwietnia pod Racławicami, i o tym, że w tej bitwie tak bohatersko bili się chłopi uzbrojeni tylko w kosy. A najdzielniejsi między nimi byli: Bartosz Głowacki, którego Naczelnik Kościuszko od razu na polu bitwy mianował chorążym, i Stach Świstacki. Naczelnik wtedy, kiedy wręczał sztandar Bartoszowi, ucałował go i nazwał bratem; sam też przywdział sukmanę krakowską na znak, że w ludzie upatruje moc i zbawienie ojczyzny — tak opowiadał wuj Dziarkowski.
Wkrótce potem, kiedy do Warszawy przyszła wiadomość o tej zwycięskiej racławickiej bitwie, to w sam Wielki Czwartek, o godzinie czwartej rano, ledwie świtać zaczęło, rozległo się w całym mieście wielkie bicie w dzwony i słychać było strzelaninę. Klimek i Klementynka, obudzeni tymi odgłosami wojennymi, rzucili się zaraz do okien, żeby zobaczyć, co się dzieje. Ojca wtedy w domu nie było, tylko mama i Kordulcia. Odciągnęły ich co prędzej w głąb pokoju i krzyczały na dwoje diabelców, że nie wolno stać przy oknie. Zwłaszcza Kordulcia wykrzykiwała, że na ulicach jest wojna, a wojna to nie zabawa, i że kule na ulicy świstają i mogą trafić w okno.
No i naturalnie, wskutek takiej gadaniny, mama zaraz kazała wszystkim dzieciom z wyjątkiem Agnisi — to znaczy bliźniętom i Sylwkowi — przejść do tych pokoi, które były od podwórza. Może gdyby ojciec był w domu, to pozwoliłby trochę powyglądać — Klimek i Klementynka byli o tym jak najbardziej przekonani — ale z Kordulcią i z mamą jakiekolwiek pertraktacje były po prostu beznadziejne.
A tymczasem do kamieniczki Andrychiewiczów coraz ktoś wpadał z nowinami o tym, że wojsko i mieszczanie biją się z carskimi żołnierzami, że rosyjskie pułki wycofują się z miasta i że sam Igelström, ambasador carycy i dowódca jej wojsk, po prostu uciekł z Warszawy, że pan Kiliński jest pułkownikiem i dowodzi powstaniem i że chyba najwaleczniej z całego polskiego wojska bije się pułk działyńczyków². Tę ostatnią wiadomość przyniósł Kuba — ten, który u państwa Andrychiewiczów był do pomocy w gospodarstwie. Tylko że teraz zapisał się do Gwardii Narodowej i był wobec tego okropnie ważny. Tatko, kiedy później, już prawie nocą wpadł do domu, bardzo chwalił dzielność Kuby.
Dziwnie wtedy było w Warszawie, groźnie i wspaniale. Dni to były niezwykłego uniesienia, bohaterstwa i zbratania ludu warszawskiego.
Tak więc zacny jurysta pan Andrychiewicz i jego rodzina całym sercem przeżywali wydarzenia, które rozgrywały się zarówno w Warszawie, jak i w innych częściach ciągle szarpanego przez wrogów kraju. W szarej, wąskiej kamieniczce na Krakowskim Przedmieściu, w owe pamiętne i gorące dni, Agnisia przestała haftować na swych krosienkach róże i niezapominajki, a jej cienkie palce zręcznie i szybko skubały teraz szarpie dla żołnierzy, którzy mogli zostać ranieni w bitwie. Mały Sylwek dosiadając swego drewnianego konia wołał, że jest żołnierzem, a Klimek i Klementynka…
To już jest cała długa historia, co robili Klimek i Klementynka wtedy, kiedy wojska moskiewskie opuściły już stolicę i miasto trwało w oczekiwaniu dalszych wydarzeń.