- W empik go
Kłosy z rodzinnej niwy - ebook
Kłosy z rodzinnej niwy - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 211 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
DO PANI
SEWERYNY Z ŻOCHOWSKICH PRUSZAKOWEJ.
(AUTORKI DOMOWEJ ZAGRODY, DWÓCH DWORÓW, POWIŚLA I T. D)
Ej! nie odłogiem rodzinna niwa, (1)
Nie brak nam chleba za łaską Bożą;
Bo srebrne pługi pod zasiew orzą,
Bo złote sierpy stają do żniwa!
–- (1) Jest to odpowiedź na wiersz, zaczynający się od słów:
Leżą odłogiem rodzinne niwy,
Dalej na rolę, pługu poczciwy!
Żniwiarko skrzętna! i w twojej dłoni
Sierp złoty błyska tnąc plenne kłosie,
I chyżo snopek za snopkiem goni,
I chyżo bróg się przy brogu wznosi.
Dostatek chleba w Twojej Zagrodzie,
Siła go mają Twoje dwadwory,
I na Powiślu plon widzę spory,
Kędy Twa ręka sierp złoty wodzi.
A każde ziarno – to perła szczera!
Pono je sami Święci Anieli
Z rajskich spichlerzy dla Cię zasieli…
Czystaż być musi dłoń, co je zbiera!
Szcześćże Ci Boże w poczciwym trudzie!
Niechaj nas żywi Twe rajskie ziarno,
Aż większe siły w duszy nam wzbudzi,
Aż nam ją świętsze chęci ogarną…
Jam kmieć ubogi, pług mój drewniany,
Ale do pracy ochota szczera,
I kiedy w pole włość się wybiera,
I ja z innymi ciągnę na łany.
Pług mój drewniany, lecz, Święta para,
Miłość z Nadzieją w jarzmo się dały,
A przy lemieszu stanęła Wiara,
Co w Imie Boże przenosi skały.
Gdy więc na niwę wychodzę zrana,
Ufny w Niebiosa, że mię wspomogą,
Z miłością korne zginam kolana,
Rodzinną ziemię całując drogą.
I Niebo łaski swojej nie skąpi,
I ziemia jakoś snadno się orze;
A spotkam skałę, to w Imie Boże
Zaklnę ją z Wiarą – i precz ustąpi.
Lecz Święta Wiara, Miłość z Nadzieją
Rychło upadną w daremnym trudzie,
Gdy w nie cudownej siły nie wleją
Bratniem współczuciem poczciwi ludzie.
Łaskaw Bóg wielki! On na mnie baczy,
On nad zasługi za trud mój płaci
Szczerem współczuciem dobrych spółbraci,
Zachętą złoto-płużnych oraczy!
I Ty, żniwiarko o złotym sierpie,
Z sercaś mi rzekła słodkie szczęść Boże!
Nowe ztąd siły do pracy czerpię
I raźniej pługiem drewnianym orzę.
Daj tylko Boże słońca a rosy,
I z mojej skiby powstaną brogi;
Tymczasem wdzięcznie przyjm choć te kłosy,
Które Ci składa rolnik ubogi.
1855 r. 7 KwietniaSKARBY ZAKLĘTE.
"Gmin baśnie prawi, bo gmin stare dziecię,
Gmin baśniom wierzy, bo mu przesąd wiarą."
Tak mówią mędrcy wzgardliwi, a przecie
Ileż to baśni mieści prawdę starą?
Podania gminu niby sfinxy stoją,
Hieroglifami dokoła okryte,
Co nieraz dziwną symboliką swoją
Głoszą przedwieczne prawdy znakomite.
Umiejmy czytać, a wiele tych baśni,
Wiele tych dziwnych fantastycznych znaków,
Iskrą mądrości dla nas się rozjaśni,
Co z Niebios zbiegła do serca prostaków.
Ileż to krąży śród gminu powieści,
Bajd czarodziejskich o skarbach zaklętych!
W nich leży symbol prawd wzniosłych i świętych,
A świat je w rzędzie dzikich bredni mieści.
Skarby zaklęte: tam w mrocznej pieczarze,
Śród głuchej puszczy stoją beczki złota;
Tam się na stepie stos ognisty żarzy,
Siny płomyczek nad bagnem migota.
Ówdzie ponure zamczysko w ruinie,
Pod niem podziemia z żelaznemi wroty,
W podziemiach kotły i dębowe skrzynie,
W kotłach i skrzyniach złoto i klejnoty.
Z ust do ust wieść się w okolicy szerzy,
Wiedzą ludziska gdzie skarby się kryją;
Lecz dotąd ręką nie tknięte niczyją,
Bo pod zaklęciem, bo piekło ich strzeże.
Bo ówdzie zbójcy rękoma krwawemi
Znieśli te skarby z mordu i łupieży;
Te znowu zlane łzami sierocemi,
Na onych krzywda sług i kmieci leży.
Ówdzie się znajdzie i praca gorliwa,
Owoc zabiegów całego żywota;
Ale i nad tem gniew Boży spoczywa.
Przeklęte złoto, zbierane dla złota!
Ich posiadacze, żyjąc tu na ziemi,
Djabłu swą nędzną duszę zaprzedali,
Co dzisiaj sinym płomieniem się pali,
Z djabłem czuwając nad bogactwy swemi.
Więc choć do skarbów tych znajoma droga,
Ktoby tam zechciał z złym duchem wieść boje?
Byli odwaźni i brali jak swoje,
Lecz jakoś straszno kusić Pana Boga.
Choć zmoże czarta znamie Krzyża Święte,
Zdobycz nie zawsze zdobywcę zbogaci;
Nieraz i mienie i duszę zatraci,
Bo klątwę wiodą te skarby zaklęte.
Tak lud nam prawi; tak wierzy w prostocie
Baśniąż to marną, przesądem nazwiecie?
Wszakże i dzisiaj na szerokim świecie
Skarbów zaklętych spotykamy krocie.
I dziś nie jeden, złą chucią wiedziony,
W czarną godzinę wbiegłszy na rozdroże,
Zdarł z nędznej duszy święte znamię Boże,
By za grosz marny dać ją djabłu w szpony.
I gdy mu sercem brudna chciwość miota,
Gdy nie dość skarbów, co znoszą złe duchy
Zdrady i krzywdy; w piekielne łańcuchy
Żonę i dzieci zakuje dla złota.
I nie trza zwalisk, ni ciemnych podziemi,
Ani szatana co straszy w noc czarną;
Zaklęte skarby będą zaklętemi,
Choć tam dzień jasny i ludno i gwarno.
A biada, kto ich dotknąć się ośmieli,
Już tam grosz każdy klątwa Boża gniecie
I choćby wyszedł z ręki krzywdzicieli,
Łzy pokrzywdzonych pójdą z nim po świecie.
Serce zastyga wskróś zgrozą przejęte,
Usta niemieją na on widok srogi
Klęsk tych, jakiemi znaczą swoje drogi
Nieprawe zbiory, te skarby zaklęte!
Ale nie każdy wziął z Nieba dar cudny
Jasnowidzenia wśród ziemskich zamroczy;
Nie jeden olsnął patrząc w blask ułudny,
Aż Anioł śmierci otworzył mu oczy.
Znałem ja człeka co ziemskie okowy,
Raz już złożywszy, duszą z po za świata
Widział blaskowy i słyszał głosowy,
Co w Niebo z skarbów zaklętych ulata.
Bóg mu w cudownem miłosierdziu swojem
Dał wznowić życia przerwane koleje,
I obmyć duszę łez pokutnych zdrojem,
I skarb on zebrać, który nie rdzewieje.
Jego to powieść powtórzę przed wami.
Czyliż ją przejmę żalem jego duszy,
I owym jękiem bolesnym i łzami?
Czyliż wam serce rozrzewni i wzruszy?…
Więc tak mi powiadał: w dostatkach zrodzony,.
W dostatkach chowany po śmierci rodzica,
Gdym z braćmi rozdzielił dziedziczne miljony,
Zostałem zaledwie z fortunką szlachcica.
Nie szczupły był kąsek. Bez trudu i troski,
Wiek cały by przeżył nie jeden z tem mieniem
Lecz dręczył mi duszę błyskotnem wspomnieniem
On, niegdyś tak świetny majątek ojcowski.
Więc dalej w zabiegi i marne rachuby,
Więc jarzmo na kmieci i zamki na zbiory,
Więc sługom zła odzież, chleb czarny i gruby,
I licha zapłata i Pański gniew skory.
Już darmo biedactwo do wrót mi kołata,
Daremnie już płacze sierota i wdowa,
Już niczem mi skarga i siostry i brata.
"Pracujcie, pracujcie! – odpowiedź gotowa.
I sam ja człek biedny mam dzieci i żonę,
I nocy nie dośpię i kęsa nie dojem,
I świata nie widzę za ciągłym tym znojem,
I w ciężkim mozole gdzieś ducha wyzionę."
A złoto płynęło do skrzyni potokiem,
I serce mi rosło w roskoszy i dumie!
Da sobie człek rady na świecie szerokim,
Gdy pracy nie skąpi, oszczędnym być umie.
Jam pracy nie skąpił, lud gnębiąc ubogi,
A byłem oszczędny, gdym wyszczuł żebraki,
Więc pracą to było, gdym sypał batogi, '
Szczędziłem, z zapłaty sług grabiąc grosz jaki.
Tak rosły me zbiory i sława u świata….
Że kmieć tam złorzeczy, że sługa się żali;
Któż słucha, co podło hołota wyplata?
A sąsiad coś bąka – to zawiść go pali!
Bo gdy mi tak wszystko wciąż idzie szczęśliwie,
Gdy Niebios nademną widoma opieka.
To pewno przed Bogiem sumieniem nie krzywię,
I bluźni, kto na mnie jak podły pies szczeka.
Wszak widzą to ludzie jak zawsze w kościele,
Na klęczki rzucony, w pierś tłukę ze skruchą,
Jak nieraz i krzyżem na ziemi się ścielę,
I nigdy z powieką nie modlę się suchą.
Wszak wiedzą domowi, jak ważne mi posty,
Jak stoję od zbytków pokarmów na straży,
Jak święcę dni święte, jak u mnie lud prosty
Próżniactwem niedzieli żadnej nie znieważy.
Lecz natem nie koniec… uderzcie mi czołem!
Niech sława ma z wieku do wieku zasłynie!
Ja, wdzięczny ku Bogu, wspaniałą świątynię
W rodzinnem swem gnieździe w obłoki dźwignąłem.
Tak żyłem pół wieku z spokojnem sumieniem,
Ufając, że Bóg mi da jeszcze lat tyle;
Lecz przyszła choroba i gasną me chwile!…
Żal życia!…. lecz Bożych wyroków nie zmieniem!
I kapłan wnet przybiegł ze słowem pociechy,
I słuchał spowiedzi całego żywota,
I kazał za grzechy żałować!… mnie złota,
Mnie życia żal było!… gdzież były me grzechy?
Jam w pracy, modlitwie, i poście dni trawił,
I skarbów nie trwonił zdarzonych od Boga,
I Bogum Świątynię wspaniałą wystawił,