Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Klub Auschwitz i inne kluby - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 stycznia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Klub Auschwitz i inne kluby - ebook

Nagroda „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej

Joanna Gierak-Onoszko, autorka „27 śmierci Toby’ego Obeda”: „Dziś, po wielu latach od wyzwolenia KL Auschwitz, możemy odkryć osobiste świadectwa, które często stają w poprzek obowiązującym narracjom i naszemu wyobrażeniu o heroizmie czasów wojny. Agnieszka Dauksza uzupełnia podręczniki o historię tego, co dziś nadal jest nie do pojęcia, a na zawsze – nie do usprawiedliwienia”.

Marian Turski, historyk, były więzień obozu Auschwitz: „Nie ma jednej odpowiedzi na pytania: jak sobie tam poradziłeś, jaki łut szczęścia musiał się Tobie przytrafić. Agnieszka Dauksza, o dwa pokolenia młodsza od ocaleńców, potrafiła stać się dla nich członkiem rodziny. I dlatego w jej relacjach droga do Auschwitz i przez Auschwitz staje się prosta w odbiorze czytelnika i niesłychanie poruszająca”.

Co się robi po wyjściu z Auschwitz?

Jedzie się do domu, rodziny? A co, jeśli domu już nie ma, a nikt z rodziny nie przeżył wojny? Jak toczy się życie pięć, dziesięć, pięćdziesiąt lat później? Agnieszka Dauksza – autorka bestsellerowej, wielokrotnie nagradzanej „Jaremianki” – postanowiła zapytać przeżywców, jak wygląda życie po obozie.

Stefan Lipniak całą swoją młodość spędził w obozach. Gdy w końcu udało mu się uciec i wrócić do domu, matka go nie rozpoznała. Obóz śnił mu się do końca życia.

Alfreda Gorączko z koleżankami doczekały wyzwolenia przez Rosjan i Anglików. Wspomina, że żołnierze z obu armii pili i dopuszczali się gwałtów. Dziś nikt nie chce jej uwierzyć, że Rosjanin bronił ich przed Anglikami.

Halina Krzymowska razem z matką wydostały się transportem z niemieckiego obozu do Szwecji. Nie miały planu, nie wiedziały dokąd pójść. Los zesłał im hrabinę Siensford i tak trafiły na szwedzki zamek.

Wielu byłych więźniów nadal nosi w sobie wojnę. Paradoksalnie dotąd nie ma zbiorczej nazwy dla doświadczenia polskich przeżywców. Ich życie jest życiem „po obozie”. Niektórzy z rozmówców autorki, ostatni świadkowie, po raz pierwszy opowiedzieli swoją historię. I nieformalnie przyjęli ją do swojego klubu – bo jako jedna z niewielu chciała ich wysłuchać.

Agnieszka Dauksza – Laureatka Górnośląskiej Nagrody Literackiej „Juliusz” za najlepszą biografię roku 2020 oraz Ogólnopolskiej Nagrody dla Autorki „Gryfia 2020”, a także finalistka Nagrody Literackiej Nike 2020 za biografię „Jaremianka”. Laureatka Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej za najlepszą książkę 2017 roku w dziedzinie literatury faktu za „Klub Auschwitz i inne kluby”. Laureatka wielu innych, prestiżowych nagród.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6239-3
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Agnieszka Dauksza

WPROWADZENIE

Zaczęło się od Alfy, 27 stycznia 2015 roku. Zapis rozmowy o obchodach wyzwolenia KL Auschwitz sprawił, że kolejne dni upłynęły na poszukiwaniach. Przeważała ciekawość, kogo zastanę po drugiej stronie, kim są ci ludzie ponad siedemdziesiąt lat po wojnie. W końcu odebrał telefon i kruchym głosem spytał, czy lubię spacerować, czy aby się go nie boję: „Możemy rozmawiać, możemy nawet się spotkać, zwykle nie bywam agresywny”. Zabrakło wówczas sił na spotkanie.

13 kwietnia, gdy wiał halny, co w Krakowie ma znaczenie, wbrew oporom ciśnień przedostałam się do pobliskiej apteki. Nie spojrzałam w twarz wychodzącej osobie. Usłyszałam fragment rozmowy dwóch farmaceutek. Dotyczyła zniżek ustawowych. Padło nazwisko: „Czy pamiętasz, jak nazywa się tamten pan?” – pytała jedna z nich. – „Lipniak. Stefan Lipniak” – odpowiedziała druga. Nie odszedł daleko. W ten sposób poznałam Stefana Lipniaka, Alfę, jednego z nielicznych dziś działaczy krakowskiego klubu Auschwitz. Wkrótce został moim rozmówcą i przewodnikiem po wspólnocie ostatnich świadków.

Po tym „niewymuszonym zejściu”, jak to określił Lipniak, nie było między nami niedopowiedzeń – wystarczyło, bym raz otwarcie spytała o obozowe doświadczenia, a on rozpoczął swą wielowątkową opowieść. Mówił w dowolnych okolicznościach – gdy spacerowaliśmy, podróżowaliśmy, jedliśmy, piliśmy – w parku, na cmentarzu, w tramwaju, na ulicy, w restauracji. Zdumiewająca była siła materialnej obecności świadka, który dzieląc ze mną ławkę na Plantach, jednocześnie przedzierał się wspomnieniami przez ogródki przedwojennej Trzebini, obóz Klein Mangersdorf, Rattwitz, Auschwitz, Monowice i przez bieszczadzkie lasy. Choć stopniowo oswajałam się z dynamiką, a niekiedy też z drastycznością relacji, nigdy nie przestałam się dziwić sprawczości świadka.

Stefan Lipniak wprowadził mnie do środowiska Polskiego Związku Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych. Do krakowskiego oddziału zapisanych jest obecnie około pięćdziesięciu osób, jednak – co oczywiste – ich liczba dość szybko maleje. Zrzeszeni są głównie osiemdziesięcio-, dziewięćdziesięcio- i stulatkowie, choć wielu działaczy jest już nieaktywnych.

Stefan Lipniak, prezentując ręcznie spisaną listę członkiń i członków Związku, zastrzegał, jak ważna jest sporządzona przez niego legenda oznaczeń: osoby, których nazwiska podkreślone są zieloną kredką, to czynni związkowcy, fioletową – żywi, ale nieuczęszczający na zebrania, niebieską – schorowani i leżący, czerwonym kolorem oznaczono zmarłych.

Gdy po raz pierwszy wybraliśmy się na spotkanie, klubowicze przypuszczali, że jestem wnuczką Stefana Lipniaka. Potraktowali mnie ulgowo, z marszu zostałam zaangażowana do pomocy – mieliśmy złożyć i schować do szklanej gabloty związkowy sztandar. W ten sposób przekroczyliśmy pierwszy poziom obcości. W kolejnych tygodniach i miesiącach jeździliśmy razem na pogrzeby i pikniki, celebrowaliśmy wojenne rocznice, dyskutowaliśmy o ich problemach. Wkrótce zaczęłam funkcjonować w tym środowisku na prawach wnuczki „wspólnej”. Związkowcy byli ostrożni i skryci, ale – jakby na przekór panującym w ich wspólnocie tendencjom – okazywali wiele życzliwości. Bez ich pomocy nie udałoby się zrekonstruować sieci poobozowych zależności.

Z każdego kolejnego spotkania wracałam wyposażona w nowe nazwiska, adresy i numery. Kraków rozrastał się i nabierał nowych wymiarów. Dane lokalizacje zaczęły znaczyć – postrzegałam je teraz przez pryzmat konkretnych wydarzeń z cudzych biografii. Ożywiły się także kontakty między związkowcami, wymieniano się moimi danymi. Sieć znajomości rozszerzała się błyskawicznie. W pewnym momencie nie ja szukałam kolejnych osób, ale to one zgłaszały się do mnie. Dzwoniły o różnych porach dnia i nocy. Przeświadczone, że jeszcze nie znam ich nazwisk, przedstawiały się następująco: „Dobry wieczór, Auschwitz mówi”, „Dzień dobry, Płaszów z tej strony…”, „Halo, jestem z Buchenwaldu, mój numer to…” – i nie chodziło, rzecz jasna, o numer telefonu.

Szybko zdałam sobie sprawę, że rozmówcy oczekują konkretnej reakcji i działania – nie chodzi tylko o współbycie czy uwagę, ale o przejęcie narracyjnej inicjatywy, o świadczenie o świadczących.

Potrzeba i gotowość współtworzenia książki wynikała – jak sądzę – nie z próżności moich bohaterów, lecz z przeczucia kresu ich życia oraz świadomości, jak unikalny jest ten ostatni moment świadczenia. Ostatni, a także niejednokrotnie pierwszy, gdyż – jak się okazało – niektórzy z byłych więźniów nie mieli okazji opowiedzieć o swoich doświadczeniach obozowych nikomu spoza kręgu najbliższych. Co za tym idzie – ich opowieści nie zostały dotąd w żaden sposób zarchiwizowane. Tymczasem dla wielu z tych ludzi wojna nadal trwa – w ich ciałach i umysłach – ujawnia się we wspomnieniach, snach, gestach, w pamięci ciała, poprzez choroby, nawyki, zachowania czy sposoby konfrontowania się z innymi.

Relacje w środowisku najczęściej sprowadzają się do wspólnego podtrzymywania ram instytucjonalnych, asekuracji finansowo-prawnej oraz praktyk symbolicznych, na przykład gdy celebrowane są rocznice wydarzeń historycznych ważnych dla tej grupy. Istotnym, konsolidującym aspektem jest także wsparcie medyczne i psychologiczne oferowane przez przychodnię Fundacji „Pro Vita et Spe” mieszczącą się na parterze kamienicy Dietla 64, gdzie ma swoją siedzibę Związek.

Byli więźniowie, których określam mianem „przeżywców”, pozostają jednak osobni. Są razem, gdyż obowiązuje ich solidarność pamiętania, ale dzieli ich niemal wszystko. Animozje albo pozostają niezwerbalizowane, albo tracą na mocy, gdy w grę wchodzi obrona honoru wspólnoty. Trudno dziś mówić o przyjaźniach czy zażyłościach. Przeżywcy są na to chyba za bardzo nieufni, wsobni, wciąż poranieni. Większość cierpi chroniczną samotność. Podczas zebrań związkowych o przeżyciach wojennych praktycznie się nie mówi. Nie teraz i nie w tym gronie, gdzie przecież „wszyscy wiemy, jak było”. Próby opowiadania o indywidualnych losach wojennych traktowane są jako forma nietaktu, egoistyczne epatowanie własnym koszmarem. Tymczasem prawie każdy zmaga się na co dzień z trudną przeszłością.

Wspólna uwaga skupia się natomiast na faktycznych, bieżących wyzwaniach i problemach, jak wciąż zmieniający się status prawny byłych więźniów obozów koncentracyjnych, topniejące ulgi, odbierane zapomogi i przywileje społeczne, niesatysfakcjonujące świadczenia czy problemy finansowe. Rzeczywiście, można mówić o pewnej ignorancji władz i organów państwowych względem tych, którzy przeżyli. Mowa jest często o „sprawie Suchockiej”, czyli o pamiętnym zmniejszeniu rent przez rząd Hanny Suchockiej. Wyraźnie akcentowane bywa także poczucie odtrącenia przez kolejne pokolenia, podwójna stygmatyzacja – starością i kombatanctwem – oraz przeświadczenie przeżywców o społecznym „niewykorzystaniu” w sferze polskiej polityki pamięci.

Większość rozmówców nie tyle lubi, ile czuje etyczną powinność mówienia o doświadczeniach obozowych, zwłaszcza młodym ludziom. Z jednej strony, mają świadomość, że jako „ostatni świadkowie” są predestynowani do opowiadania, z drugiej – twierdzą, że jest na to za późno. Wprost deklarują, że ich pamięć jest „zniszczona”, „dziurawa” i zależna od cudzych relacji, literatury oraz filmów, a narracje są wybrakowane lub zniekształcone. Faktycznie, wielokrotnie widziałam ogromny trud, z jakim przeżywcy odpominają przedwojenne i wojenne zaszłości, konfrontują swoje aktualne wspomnienia z przygotowanymi wcześniej autobiograficznymi zapiskami, próbują dopytać o minione wydarzenia bliskich ludzi lub powołują się na znane motywy z tekstów kultury. Jednak taki tryb opowiadania wcale nie dyskredytuje ich opowieści. Można słusznie argumentować, że każda ludzka pamięć ma charakter relacyjny i protetyczny, podobnie jak każda, nawet pierwsza, tużpowojenna narracja siłą rzeczy nie jest „obiektywną” reprezentacją obozowej rzeczywistości, ale jest reprezentacją tego, jak dana jednostka odczuwała, percypowała i oceniała tamte realia. Chodzi jednak o coś jeszcze.

Wraz z rozmówcami nie rozstrzygamy historii II wojny światowej. Gdy przeżywcy wahają się co do dat wydarzeń historycznych, nie poprawiam ich. Naszym zamysłem nie było przygotowanie książki historycznej. Bliżej nam z pewnością do literatury świadectwa, która rządzi się swoją logiką. Zebrane opowieści mają mówić nie o tym, jak było, ale o tym, jak jest – kim są i w jakim miejscu znajdują się dziś ci, którzy kilkadziesiąt lat temu przeżyli obozy, jak zmieniły się ich oceny i odczucia, co pamiętają i jakim językiem chcą o tym opowiadać.

Interesowały mnie także powojenne losy przeżywców, co „zrobili” z odzyskaną wolnością, jak się wówczas czuli, w jaki sposób docierali do domów lub konstatowali, że nie mają dokąd wracać, jak układali się ze wspomnieniami i konfrontowali się z bliskimi, słowem – jak przystosowywali się do dalszego życia. Dlatego punktem wyjścia było zwykle pytanie o chwilę wyzwolenia lub ucieczki z obozu, którą traktowaliśmy jako „moment zerowy” narracji. Jednak większość osób po wstępnym zarysowaniu obecnej sytuacji albo błyskawicznie przeskakiwała do czasów wojennych, albo wprost deklarowała, że czuje się niekomfortowo, mówiąc o współczesności, zanim wprowadzi w to, co dla nich najważniejsze, czyli w świat obozowy. W takim momentach odsłaniał się ewidentnie tożsamościotwórczy aspekt doświadczenia obozu.

Rejestrując tę zróżnicowaną konstelację postaw i strategii przetrwania, miałam chwilowe poczucie swoistej „nieśmiertelności” moich bohaterów, którzy w opowieściach raz za razem wychodzą z kolejnych opresji. Szybko jednak uświadomiłam sobie ich dzisiejszą kruchość. Odkąd tylko zaczęłam uczęszczać na zebrania Związku, nie było miesiąca, by nie umarł ktoś z jego przedstawicieli. Najgłośniejszym echem odbiła się w tym czasie śmierć Józefa Paczyńskiego, wieloletniego prezesa klubu Auschwitz, niegdyś obozowego fryzjera komendanta Rudolfa Hößa. Przez kolejne miesiące związkowcy pytali, czy zdążyłam nagrać opowieść Paczyńskiego; zabrakło dosłownie kilku dni.

Pogrzeb Paczyńskiego był okazją do obserwowania specyficznej solidarności przeżywców. Gdy czekaliśmy przed cmentarną kaplicą na rozpoczęcie ceremonii, moi towarzysze zaczęli nieco nerwowo gmerać w kieszeniach, z których wyciągali opakowane w folię zawiniątka. Okazało się, że to biało-niebieskie repliki opasek obozowych z nadrukiem czerwonego winkla. Jako że rodzina zmarłego nie wyraziła zgody na akcentowanie jego wojennej przeszłości, związkowcy przez moment krępowali się ubierać opaski, jednak po chwili – wzmocnieni wspólnym oburzeniem – honorowo nałożyli je na ramiona. Opaski miały jednak zbyt duży obwód, usiłowali więc naprędce przypiąć je za pomocą agrafek.

Osobnym problemem było odgrywanie ról ofiar i oprawców. Niektórzy proponowali na przykład, bym fotografowała ich z numerami obozowymi wypisanymi na kartonikach, udawali, że tatuują moje przedramię, wcielali się w rolę muzułmana, kiedy indziej retorycznie sugerowali, że jestem ich znajomą współwięźniarką. Wyraziście pamiętam zwłaszcza zaproszenie do udziału w kolejnych obchodach wyzwolenia KL Auschwitz, gdy jeden z klubowiczów, wyraźnie podekscytowany, zadzwonił do mnie o świcie z pytaniem: „Jedziesz z nami?”. Spytałam mało przytomnie, gdzie miałabym jechać. „Do Auschwitz, jedź z nami koniecznie, już powiedziałem kolegom, że bez ciebie nie jedziemy”. A następnie: „Mamy transport, ale już może nie być wolnych miejsc. Musisz się szybko zgłosić, bo dwaj tacy, co są wpisani na listę, chyba wykorkują do tego czasu, są zbyt słabi. Zgłoś się na listę rezerwową, bo kolejnych transportów może nie być”. Gdy zdałam sobie sprawę, że wbrew pozorom mowa o całkiem współczesnej perspektywie wyjazdu i obiecałam, że postaram się „załapać na ten transport”, padła radosna odpowiedź: „Jedziemy do Auschwitz, jest pięknie”.

W podobnych przypadkach nie zawsze możliwe było stwierdzenie, co jest wyrazem figlarności czy żartem, a co slangiem i specyficznym, poobozowym stylem bycia. Przekonałam się jednak wielokrotnie, że prowokowanie przez klubowiczów tego typu niejednoznaczności nie jest działaniem na pokaz. Nie byłam ani jedyną, ani główną odbiorczynią tych zachowań. Na przykład w sprzeczkach między kolegami z klubu padały analogiczne argumenty: „Zachowujesz się tak, że ja nie wiem, jak ty przetrwałeś ten obóz”, „Jesteś stary, ale ogarnij się, nawet byś miesiąca tam nie przeżył”, „A ty byś po tygodniu wykitował, bardzo mi przykro”. Również na co dzień byli więźniowie używają obozowego żargonu, analizują bieżące sytuacje w kontekście wydarzeń z przeszłości, oceniają innych nie tylko pod kątem rang i zasług z okresu II wojny, ale też przez pryzmat praktycznych wartości wewnątrzobozowych. Ciągłe oscylowanie między współczesnością a rzeczywistością wojenną jest na porządku dziennym.

Podobnie jak nieciągła jest granica między przeszłym i obecnym, tak porwane są narracje moich rozmówców. W toku ich opowieści dochodzi do częstych zerwań i zawieszeń zarówno w płaszczyźnie chronologicznej, jak i przestrzennej. Starałam się w takich momentach nie ingerować w bieg wspomnień, najczęściej ograniczałam się do pytań mogących pomóc odbiorcy (mnie jako słuchaczce, ale i czytelnikowi tej książki) w zlokalizowaniu aktualnej pozycji. Nie usiłowałam również wtórnie spajać czy ujednolicać tych poszarpanych wątków.

Klub Auschwitz to nazwa stosowana przez przedstawicieli Związku. Gdy w Krakowie czynnych było wielu byłych więźniów różnych obozów, istniało także wiele klubów: klub Ravensbrück, klub Buchenwaldu, klub Gross-Rosen i tak dalej. Klub Auschwitz funkcjonował długo na specjalnych prawach, co uzależnione było w znacznej mierze od kulturowego i politycznego uznania tego obozu za „epicentrum” przemocy nazistowskiej. Więźniowie Auschwitz mogli z reguły korzystać z dodatkowego wsparcia finansowego otrzymywanego po wojnie od Niemców. Według niektórych było to jawną niesprawiedliwością, według innych klub Auschwitz mógł dzięki tym funduszom dofinansowywać działania krakowskiego oddziału Polskiego Związku Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych. Dzisiaj – jak zgodnie przyznają moi rozmówcy – ten klub walczy o trwanie resztkami sił.

Jeszcze jedno wyjaśnienie wydaje się istotne. Nazywam byłych więźniów mianem „przeżywców”, gdyż już na początku naszych interakcji zauważyłam, że zupełnie nie utożsamiają się oni z określeniami „ocalony” czy „ocalały”. Mimo szeroko komentowanych i opisanych różnic między tymi wariantami „ocalenie” nadto kojarzy się z pasywnością. Moi bohaterowie nie mówią nigdy, że „ocaleli” z obozu, lecz że „przeżyli”. Pewnym rozwiązaniem mogłoby być z pewnością zastosowanie terminu proponowanego przez Zygmunta Baumana – „przeżytnik”. Jednak z kilku względów to pojęcie nie wydaje się trafne. Nie dość, że w polszczyźnie „przeżytnik” zbyt mocno kojarzy się z „przemytnikiem”, to jeszcze pobrzmiewa w tym słowie pewne domknięcie aktu, ukończenie procesu. „Przeżywca” natomiast silniej oddaje ciągłe, procesualne – minione i obecne – wydarzanie się życia.

Gdańsk – Kraków 2016

Postscriptum

W 2020 roku, gdy przygotowujemy drugie wydanie tej książki, żyje jeszcze pięcioro jej bohaterów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: