Klub Opiekunek. Świetny pomysł Kristy - ebook
Klub Opiekunek. Świetny pomysł Kristy - ebook
Kristy uważa, że Klub Opiekunek to świetny pomysł. W końcu ona i jej przyjaciółki - Claudia, Stacey i Mary Anne uwielbiają zajmować się dziećmi. Klub to szansa na dobrą zabawę i... zdobycie małej fortuny. Ale kto mógł przewidzieć, że telefon będzie wydzwaniał na okrągło, dwulatki będą nieznośne, zwierzaki dzikie, a rodzice nie zawsze będą mówić prawdę? Poza tym jest też Stacey, która zachowuje się coraz bardziej tajemniczo.
Prowadzenie Klubu Opiekunek nie jest łatwe, ale Kristy i jej przyjaciółki nie mają zamiaru się poddać, dopóki nie załatwią sprawy!
Poznajcie serię książek opowiadającą o przygodach przyjaciółek, które wspólnie zakładają Klub Opiekunek. Bestsellerowa seria autorstwa Ann M. Martin sprzedała się w 176 milionach egzemplarzy i wciąż inspiruje kolejne pokolenia czytelniczek na całym świecie.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66750-58-6 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wpadłam na niego w pierwsze wtorkowe popołudnie po rozpoczęciu siódmej klasy. To był bardzo gorący dzień. Tak upalny, że w moim pozbawionym klimatyzacji gimnazjum nauczyciele otworzyli na oścież wszystkie drzwi i okna, nie wspominając o tym, że wyłączyli również wszystkie światła. Włosy kleiły mi się do szyi i żałowałam, że nie mam gumki, aby związać je w koński ogon. Do klasy co rusz wlatywały pszczoły, które następnie krążyły natrętnie wokół głów uczniów. W końcu nasz nauczyciel, pan Redmont, ogłosił przerwę, żebyśmy mogli sobie zrobić wachlarze z kartonu. Na niewiele się one zdały, poza tym, że odpędzały pszczoły, ale przynajmniej udało nam się wyrwać dziesięć minut lekcji na coś ciekawszego niż nauka o społeczeństwie.
Tak czy siak, to duszne popołudnie ciągnęło się w nieskończoność, więc kiedy wskazówki klasowego zegara pokazały wreszcie 14:42 i rozległ się dzwonek, zerwałam się z miejsca i na całą klasę wrzasnęłam: „Huraaaa!”. Byłam taka szczęśliwa, że mogę w końcu stąd wyjść. Ogólnie lubię szkołę, ale czasami mam jej po prostu serdecznie dosyć.
Pan Redmont wyglądał na nieźle zszokowanego. Pewnie był zdania, że wykazał się niesamowitą wspaniałomyślnością, pozwalając nam zrobić sobie wachlarze podczas lekcji, a tu nagle wyskakuję ja, kompletnie niedoceniająca tego wszystkiego, za to wyraźnie zadowolona, że to wreszcie koniec lekcji.
Poczułam się podle, ale nic nie mogłam poradzić na to, co się przed chwilą wydarzyło. Taka już jestem. Przyjdzie mi do głowy, żeby coś powiedzieć – i od razu to mówię. Wpadnę na pomysł, aby coś zrobić – i natychmiast to robię. Mama twierdzi, że jestem impulsywna. Czasem dodaje też: „Będą z tego kłopoty”. I nie chodzi jej o jakieś tam kłopoty, tylko prawdziwe KŁOPOTY.
Wyglądało na to, że tym razem wpadłam po uszy. Czułam to na kilometr. Zdarzyło mi się to już tyle razy, że wiedziałam, co się święci.
Pan Redmont odchrząknął. Ewidentnie zastanawiał się, jak mnie ukarać, ale jednocześnie nie chciał upokorzyć mnie przed całą klasą. Takie sprawy są dla niego ważne.
– Kristy – powiedział, po czym zmienił zdanie i zaczął jeszcze raz: – Moi drodzy, wiecie, co macie zadane, zatem możecie już iść. Kristy, chciałbym zamienić z tobą słówko.
Podczas gdy reszta klasy zbierała swoje książki i prace, aby następnie wyjść z sali, rozmawiając i chichocząc ukradkiem, ja podeszłam do biurka pana Redmonta. Zanim zdążył w ogóle się odezwać, postanowiłam go przeprosić. Czasem to działa.
– Panie Redmont – zaczęłam. – Naprawdę bardzo przepraszam. Nie miałam nic złego na myśli. To znaczy… tak właściwie to nie cieszyłam się, że lekcje dobiegły końca, tylko że mogę iść do domu, bo tam jest klimatyzacja…
Nauczyciel skinął głową.
– Czy myślisz, Kristy, że byłoby możliwe, abyś w przyszłości pamiętała na lekcjach o zachowaniu dobrych manier?
Nie byłam do końca pewna, czy wiem, o co chodzi z tymi „dobrymi manierami”, ale domyślałam się, że raczej oznacza to powstrzymanie się w przyszłości od zrujnowania panu Redmontowi dnia skakaniem i wrzeszczeniem „Hurraaa!”, kiedy tylko zadzwoni dzwonek.
– Tak, proszę pana – odpowiedziałam.
Czasem bycie uprzejmym też się sprawdza.
– Dobrze – odrzekł pan Redmont. – Chciałbym jednak, abyś zapamiętała tę sytuację, a najlepiej zapamiętujemy rzeczy, kiedy je sobie zapiszemy. Dlatego dzisiaj wieczorem proszę, abyś napisała wypracowanie na sto słów o znaczeniu przestrzegania zasad dobrych manier w klasie.
Kurczę. Czyli ostatecznie będę musiała się dowiedzieć, co znaczą te „dobre maniery”.
– Tak, proszę pana – powtórzyłam.
Potem wróciłam do swojego biurka i bardzo powoli pozbierałam książki, a następnie równie niespiesznie wyszłam z klasy. Miałam nadzieję, że pan Redmont zauważył moje wolne tempo, bo mogłabym się założyć, że było ono ważnym elementem tych całych „dobrych manier”.
Pod klasą czekała na mnie Mary Anne Spier. Opierała się o ścianę i obgryzała paznokcie. Mary Anne to moja najlepsza przyjaciółka. Mieszkamy obok siebie. Nawet jesteśmy do siebie trochę podobne. Obie jesteśmy niskie jak na nasz wiek i mamy włosy do ramion. Na tym podobieństwa się kończą, bo mnie buzia nigdy się nie zamyka, a Mary Anne jest bardzo cicha i nieśmiała. Na szczęście to tylko pozory. Osoby, które dobrze ją znają, jak Claudia, Stacey i ja, mają szansę przekonać się, jaka jest w rzeczywistości. Ta Mary Anne, która gdzieś tam się ukrywa, potrafi być całkiem zabawna.
– Hej! – przywitałam się. – Mary Anne, jak będziesz mogła kiedykolwiek pomalować paznokcie, jeśli ciągle będziesz to robiła? – Wyciągnęłam dłoń z jej ust i przyjrzałam się paznokciom.
– Daj spokój – westchnęła. – Dobiję do siedemdziesiątki, zanim mój ojciec pozwoli mi użyć lakieru do paznokci.
Ojciec to jedyna rodzina, jaką posiada Mary Anne. Jej matka nie żyje, nie ma też żadnych braci ani sióstr. Niestety, jej tata jest dosyć surowy. Moja mama mówi, że zrobił się nerwowy, odkąd został na świecie sam z Mary Anne. Można by pomyśleć, że pozwoli jej chociaż nosić rozpuszczone włosy, zamiast ciągle kazać jej zaplatać warkocze, albo że będzie mogła raz na jakiś czas pojechać ze mną i Claudią na rowerze do centrum handlowego. Ale gdzie tam, nic z tego. W domu pana Spiera wszystko rozbija się o zasady. To cud, że w ogóle zgodził się, aby Mary Anne wstąpiła do naszego Klubu Opiekunek.
Ledwo wyszłam ze szkoły, puściłam się biegiem przed siebie. W jednej chwili zapomniałam o dobrych manierach, bo przypomniałam sobie o czymś zupełnie innym.
– O mój Boże! – krzyknęłam.
Mary Anne w końcu mnie dogoniła.
– O co chodzi? – wydyszała.
– Dzisiaj wtorek – rzuciłam przez ramię.
– I co z tego? Zwolnij, Kristy. Jest za gorąco, żeby biegać.
– Nie mogę zwolnić. We wtorki po południu pilnuję Davida Michaela. Muszę być pierwsza w domu. Inaczej on dotrze tam przede mną i sam będzie musiał się sobą zająć.
David Michael to mój sześcioletni brat. Moi starsi bracia, Charlie i Sam, no i ja, jesteśmy za niego odpowiedzialni przez jedno popołudnie w tygodniu, dopóki mama nie wróci z pracy. Kathy, piętnastolatka, która mieszka kilka bloków dalej, zajmuje się nim przez dwa pozostałe popołudnia. Tylko że ona dostaje za to pieniądze. A my niestety nie.
Biegłyśmy z Mary Anne całą drogę do domu. Gdy w końcu znalazłyśmy się przy drzwiach wejściowych, byłyśmy kompletnie spocone i zziajane. Na schodach siedział David Michael, który wyglądał jak kupka nieszczęścia. Ciemne loki opadały mu bezładnie na czoło. Gdy tylko nas zobaczył, od razu uderzył w płacz.
– Coś się stało? – Usiadłam obok niego i objęłam go ramieniem.
– Nie mogę wejść do domu… – zawodził.
– A twój klucz?
Chłopiec potrząsnął głową.
– Nie wiem, gdzie go mam. – Wytarł oczy, ale z płaczu zdążył już dostać czkawki.
– No dobrze, ale już wszystko w porządku – powiedziałam i wyjęłam z torebki swój klucz.
Wtedy David Michael znowu się rozpłakał.
– Nic nie jest w porządku! Nie mogłem wejść do domu, a muszę do toalety.
Przekręciłam klucz w zamku. Kiedy młody złapie taką fazę, najlepiej po prostu zignorować jego zawodzenie i udawać, że wszystko jest OK. Przytrzymałyśmy mu z Mary Anne drzwi wejściowe, a potem zaprowadziłam brata do łazienki. Nasz owczarek collie, Louie, wyskoczył na zewnątrz w momencie, kiedy wchodziliśmy. Zawsze tak robi. Nie może się doczekać, aż w końcu wyjdzie na dwór, zwłaszcza że siedział zamknięty w domu od śniadania.
– Kiedy będziesz w łazience, przygotuję nam lemoniadę, dobrze? – zapytałam Davida Michaela.
– OK! – Mój młodszy brat wreszcie się uśmiechnął.
Dobrze sobie radzę z dziećmi. Podobnie jak Mary Anne. Tak mówi mama. Obie mamy dużo zleceń na popołudniową i weekendową opiekę nad maluchami. Dostałam nawet propozycję pracy dzisiaj po szkole, ale musiałam odmówić ze względu na Davida Michaela.
Nagle przypomniała mi się pewna rzecz.
– Wiesz co – powiedziałam do Mary Anne, włączając klimatyzację. – Pani Newton prosiła mnie, żebym dzisiaj po południu zajęła się Jamiem. Nie zadzwoniła przypadkiem do ciebie po tym, jak rozmawiała ze mną?
Mary Anne usiadła przy kuchennym stole i patrzyła, jak miksuję lemoniadę w szklanym dzbanku.
– Nie. – Potrząsnęła głową. – Być może zadzwoniła do Claudii.
Dom Claudii Kishi znajduje się po drugiej stronie ulicy. Ona, Mary Anne i ja mieszkamy tutaj, na Bradford Court, od urodzenia. Dorastałyśmy razem, ale jakimś sposobem Claudia nigdy nie spędzała z nami tyle czasu, ile ja z Mary Anne. Po pierwsze, odkąd pamiętam, pasjonowała się sztuką i niemal codziennie biegała na lekcje rysunku lub zaszywała się w swoim pokoju, malując albo rysując. No albo czytając kryminały. To jej kolejne hobby. Claudia jest o wiele bardziej dojrzała niż my. Kiedy byłyśmy małe, razem z Mary Anne często bawiłyśmy się lalkami albo w szkołę czy przebieranki, ale żeby namówić Claudię do wspólnej zabawy, za każdym razem musiałyśmy jej zrobić niezłe pranie mózgu. Na ogół jednak się tym nie przejmowałyśmy, zwłaszcza że Claudia zawsze była chętna na przejażdżkę rowerową, wyjście do kina czy na basen. Jeśli o mnie chodzi, jedną z najlepszych cech Claudii jest to, że jej tata to nie pan Spier. Pan Kishi jest wymagający w kwestii zadań domowych, ale przynajmniej nie mdleje, kiedy usłyszy o pomyśle wyskoczenia do miasta na colę czy coś w tym rodzaju.
Niestety, latem poczułyśmy, że Claudia się od nas oddala. Chociaż wszystkie miałyśmy pójść do siódmej klasy, ona nagle zdawała się być… starsza. Zaczęło jej zależeć na chłopcach i spędzała coraz więcej czasu na odświeżaniu swojej garderoby i gadaniu przez telefon. Gdy wakacje zbliżały się ku końcowi, znowu lepiej się dogadywałyśmy, niemniej jednak co jakiś czas pojawiało się to uczucie, że zmierzamy w zupełnie innych kierunkach.
W kuchni pojawił się David Michael i usiadł obok Mary Anne. Wyglądał o niebo weselej niż wcześniej.
– Trzymaj. – Podałam mu szklankę lemoniady.
W tym momencie do domu wszedł Charlie, podrzucając przed sobą piłkę do nogi. Sam dotarł kilka minut później, z Louie ślizgającym się za nim po podłodze. Charlie ma szesnaście lat, a Sam czternaście. Obaj chodzą do Stoneybrook High. Sam to pierwszoroczniak, a Charlie jest w trzeciej klasie.
– Cześć wszystkim. Hej, dzieciaku – rzucił Charlie w stronę Davida Michaela.
– Nie jestem żadnym dzieciakiem – odparł młody.
Ostatnimi czasy Charlie uważał, że jest po prostu wspaniały, bo dostał się do szkolnej drużyny. Całkiem jakby był pierwszą osobą, która gra w piłkę nożną w szkole średniej Stoneybrook.
– Idziemy pograć w nogę na podwórku Hansonów – oznajmił Sam. – Kristy, idziesz z nami?
Chętnie bym to zrobiła, ale David Michael na pewno nie zechce. Był jeszcze za mały.
– Nie wiem. Myślałam, że razem z Mary Anne zabierzemy młodego nad strumyk. Chcesz pobawić się w wodzie? – zapytałam Davida Michaela.
Radośnie skinął głową.
– Do zobaczenia później! – krzyknęłam za chłopakami, którzy właśnie wychodzili z domu, trzaskając drzwiami.
Razem z Mary Anne i Davidem Michaelem poszliśmy nad strumyk. Patrzyłyśmy, jak chłopiec brodzi w wodzie, robi żaglówki i próbuje łapać małe rybki. Louie biegał wokoło, szukając wiewiórek.
– Lepiej już pójdę – powiedziała Mary Anne po jakiejś godzinie. – Tata będzie niedługo w domu.
– Tak, nasza mama też wkrótce wraca. Davidzie Michaelu! – zawołałam. – Pora się zbierać.
Wstał niechętnie i cała nasza trójka wraz z Louie ruszyła w drogę powrotną.
Kiedy znaleźliśmy się przy podjeździe, mój brat pobiegł przez trawnik do domu, a Mary Anne szepnęła do mnie:
– O dwudziestej pierwszej, dobra?
– OK. – Uśmiechnęłam się.
Mamy z Mary Anne sekretny kod. To ona go wymyśliła. Wysyłamy sobie sygnały latarkami. Kiedy wyjrzę przez okno mojej sypialni, widzę dokładnie okno Mary Anne. Wiele nocy przegadałyśmy w ten sposób, ponieważ jej nie wolno rozmawiać przez telefon po kolacji, chyba że chodzi o dodatkowe zlecenia pracy jako opiekunka albo jakieś zadanie domowe.
Mama pojawiła się za chwilę, z pizzą. Staliśmy z braćmi w kuchni, wdychając obłędny zapach sera i pepperoni. A jednak Sam i Charlie sprawiali wrażenie sceptycznych.
– Ciekawe, czego ona może chcieć – mruknął Sam.
– Dokładnie – dodał Charlie.
Mama przynosi pizzę tylko wtedy, gdy potrzebuje od nas jakiejś przysługi, dlatego zdecydowałam, że nie będę owijać w bawełnę.
– Mamo, dlaczego kupiłaś pizzę? – zapytałam.
W tym samym momencie Charlie kopnął mnie w kostkę, ale go zignorowałam.
– No, dawaj. O co chcesz nas poprosić tym razem?
Na twarzy mamy pojawił się uśmiech. Doskonale wiedziała, co robi, i wiedziała, że my też to wiemy.
– No dobrze – westchnęła. – Kathy zadzwoniła do mnie, kiedy byłam w pracy, i powiedziała, że nie da rady przypilnować jutro Davida Michaela. Zastanawiałam się, co wy wtedy robicie…
– Ja mam trening – rzucił szybko Charlie.
– Klub matematyczny – wszedł mu w słowo Sam.
– Pilnuję u Newtonów – dodałam.
– A niech to! – jęknęła mama.
– Ale jest nam przykro, że nie możemy ci pomóc – zapewnił Sam.
– Tak, wiem…
Zajęliśmy się dłubaniem w pizzy, podczas gdy mama obdzwaniała kolejne osoby. W końcu dodzwoniła się do Mary Anne, ale ona pilnowała u Pike’ów. Potem do Claudii, która z kolei miała zajęcia z plastyki. Następnie zadzwoniła do dwóch dziewczyn ze szkoły średniej. Niestety, żadna z nich nie mogła do nas przyjść z powodu treningu cheerleaderek. David Michael wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać.
W końcu mama wybrała numer pani Newton i zapytała, czy ta nie miałaby nic przeciwko temu, żebym przyprowadziła ze sobą Davida Michaela, kiedy będę opiekowała się Jamiem. Na całe szczęście pani Newton od razu się zgodziła.
Przeżuwając ser i pepperoni, myślałam, że to beznadziejne, że mamie stygnie pizza, podczas gdy ona musi obdzwaniać wszystkie te osoby. Podobnie beznadziejny był fakt, że David Michael musiał tu siedzieć i czuć się, jakby to on był sprawcą całego tego zamieszania, bo ma zaledwie sześć lat i nie może sam się sobą zająć.
I właśnie w tym momencie przyszedł mi do głowy pomysł na Klub Opiekunek, przez co omal się nie zakrztusiłam. Nie mogłam doczekać się dwudziestej pierwszej, kiedy za pomocą latarki będę miała okazję podzielić się nim z Mary Anne.