- promocja
- W empik go
Klub Przyrodnika. Zagadka purpurowej orchidei. Tom 1 - ebook
Klub Przyrodnika. Zagadka purpurowej orchidei. Tom 1 - ebook
Pierwszy tom nowej serii Agnieszki Stelmaszyk – autorki bestsellerowej serii Mazurscy w podróży.
Purpurowa orchidea to zagrożony wyginięciem kwiat, którego ostatni okaz na świecie rośnie w trudno dostępnej azjatyckiej dżungli. Misji odnalezienia go i ocalenia gatunku podejmuje się botanik Paul Flynn. Okazuje się jednak, że dociera na miejsce za późno – kwiat zostaje skradziony przez najemników wynajętych przez bogatego kolekcjonera. W tym samym czasie w trakcie konferencji organizowanej w ramach szczytu klimatycznego w tajemniczych okolicznościach znika jedna z prelegentek Alicja Szafrańska, która badała wpływ ludzkiej działalności na globalne ocieplenie. Niewiele później czwórka przyjaciół z Klubu Przyrodnika – Natalia, Zuzanna, Tymek i Dominik – dowiaduje się o zaginięciu mieszkającego w pobliżu Wiktora Orlińskiego. Nikt nie wie, gdzie podział się starszy mężczyzna, ale jego ukochana szklarnia została wcześniej zdemolowana przez nieznanego sprawcę. Nastolatki postanawiają zbadać tę sprawę i spróbować rozwikłać tajemnicę zaginięcia zaprzyjaźnionego sąsiada. Szybko zwracają uwagę na wskazówki łączące jego zniknięcie ze sprawą Alicji Szafrańskiej. Nie spodziewają się jednak, że tym samym natrafią na ślad kryminalnej intrygi, przez którą może im grozić śmiertelne niebezpieczeństwo…
Wielowątkowa historia, która wciągnie nie tylko najmłodszych czytelników. W emocjonującą przygodowo-kryminalną fabułę autorka ponownie włączyła element edukacyjny, czytelnicy dowiedzą się wielu interesujących ciekawostek o roślinach, zwierzętach i ochronie przyrody. Po raz kolejny Agnieszka Stelmaszyk stworzyła historię od której wprost nie będzie można się oderwać!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-8960-0 |
Rozmiar pliku: | 8,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gigantyczny korek na autostradzie prowadzącej do stolicy sprawił, że Zbigniew Szafrański i jego żona Alicja weszli do wysokiego przeszklonego budynku bardzo spóźnieni. Właśnie rozpoczynała się konferencja podczas szczytu klimatycznego, na której profesor Szafrański był głównym prelegentem. Zerknął na zegarek i sapnął, zniecierpliwiony. Spotkanie odbywało się na siódmym piętrze, a on utknął na parterze w kolejce do wind. Tłum oczekujących niemal w jednej chwili wypełnił obie wolne kabiny. Mężczyzna bardzo się spieszył, więc wcisnął się do jednej z nich, pozostawiwszy żonę na zewnątrz. Gdy ta zorientowała się, że nie zmieszczą się oboje, rzuciła krótko:
– Spotkamy się na górze!
Po czym prędko wsiadła do windy obok.
Parę chwil później Szafrański wysiadł na siódmej kondygnacji. W tym samym momencie rozsunęły się drzwi sąsiedniej kabiny i pan Zbigniew przystanął, by zaczekać na żonę, która miała przy sobie teczkę z ważnymi dokumentami. Wszyscy opuścili windę, ale wśród wychodzących nie było Alicji. Po chwili drzwi się zamknęły i winda pomknęła w dół.
Szafrański, skonsternowany, rozejrzał się wokoło.
Gdzie jest żona? Przecież wsiedli do wind równocześnie i mieli się spotkać na górze.
Profesor nerwowo spojrzał na zegarek. Powinien już być w sali konferencyjnej. Nie chciał się spóźnić, tym bardziej że sprawa, którą miał omawiać, była niezmiernie ważna.
„Może Alicja pomyliła piętra?” – przyszło mu do głowy.
Ale winda była przecież pusta i wracała na dół, więc żona na pewno nie pojechała wyżej. „W takim razie pewnie czegoś zapomniała, wysiadła wcześniej i zaraz wróci” – uspokoił sam siebie.
– Profesorze! Wszyscy pana szukają! – oznajmiła zdyszanym głosem młoda kobieta ubrana w elegancką garsonkę. – Zaraz pana kolej! Nie odbierał pan telefonu! – dodała z lekkim wyrzutem w głosie. – Pani Alicja też nie! Martwiłam się, że nie dotarli państwo na konferencję.
– Wszystko w porządku! Był straszny korek na autostradzie – wyjaśnił naukowiec asystentce. – Żona wsiadła do innej windy i jeszcze nie dojechała. Czekam na nią, bo ma teczkę z ważnymi statystykami.
– Musimy już iść! – ponagliła kobieta. – Wszyscy czekają.
– No tak, dobrze. – Szafrański był lekko zdezorientowany. – Ale moja żona…
– Na pewno zaraz do nas dołączy!
Profesor na moment się zawahał, a potem szybkim krokiem podążył do sali konferencyjnej. Po drodze zadzwonił jeszcze do żony, lecz jej telefon uparcie milczał.
– Może jest już w windzie i nie ma zasięgu – mruknął do siebie. – Albo zostawiła coś w samochodzie.
Sala była wypełniona po brzegi. Szafrański zwykle przemawiał bez większego stresu, ale tym razem było inaczej. Po pierwsze, swoją prelekcję zaczął spóźniony, co bardzo go zdenerwowało. Po drugie, sytuacja była niecodzienna. Pracował z żoną i zwykle stanowili doskonały duet. Razem w pracy, razem w życiu. Nie rozumiał, dlaczego nadal jej przy nim nie ma. Powagi sytuacji dodało jeszcze to, że jeśli Alicja zaraz się nie pojawi, będzie musiał cytować istotne dane z pamięci, a nie lubił być nieprecyzyjny.
Parę chwil później profesor rozpoczął przemówienie i stres zaraz ustąpił. Nadal jednak niepokoiło go, że żona nie pojawiła się w sali.
W czasie krótkiej przerwy dzwonił do niej kilka razy, ale nie odbierała. Wtedy ogarnęły go złe przeczucia i zdenerwował się jeszcze bardziej. Może zasłabła i potrzebuje pomocy?
– Przepraszam, proszę mnie zastąpić! – powiedział do zdumionej asystentki. – Zaraz wracam!
Pobiegł do windy i zjechał do recepcji. Zapytał o żonę, lecz nikt jej nie widział. Pobiegł na parking, ale tam również jej nie znalazł. Nie było jej w samochodzie ani w restauracji na parterze. Zdenerwowany, poprosił ochronę obiektu o pomoc.
Najpierw sprawdzono wszystkie łazienki i inne pomieszczenia. Strasznie długo to trwało, a poszukiwania nie przyniosły rezultatu. Wreszcie przejrzano nagrania z monitoringu.
– O, tu! Żona wsiada do windy! – Profesor stuknął palcem w ekran komputera. – A w tej jestem ja!
– To na pewno pana żona? – spytał Damian Szewczyk, obsługujący monitoring.
– Oczywiście! – potwierdził profesor. Drżącymi palcami wyciągnął z portfela zdjęcie Alicji. – To ona, proszę sprawdzić.
Szewczyk przyjrzał się uważnie zdjęciu, a potem porównał je z wizerunkiem osoby wchodzącej do windy.
– To rzeczywiście ona – stwierdził.
– No właśnie! W takim razie gdzie jest teraz? – zapytał pan Zbigniew. – Proszę poszukać nagrań z korytarza, gdy windy zatrzymały się na siódmym piętrze. Tam się umówiliśmy.
Po dłuższej chwili Szewczyk odtworzył nagranie. Było na nim widać profesora, gdy wychodzi z windy, a chwilkę później ludzi, którzy wysiedli z sąsiedniej kabiny, ale pośród nich nie było już Alicji.
– Nie pojechała wyżej? – Mężczyzna spojrzał pytająco na Szafrańskiego.
– Pusta winda zjechała w dół. Myślałem, że żona czegoś zapomniała i cofnęła się do samochodu albo… – Profesor zawiesił głos, bo nie miał pomysłu, dlaczego Alicja nie dotarła na miejsce.
– Albo? – dopytywał Szewczyk.
– Sam nie wiem… – Szafrański westchnął ciężko. – Żona nie przyszła na konferencję, nie odbiera telefonów, to bardzo dziwne – rzekł drżącym głosem.
—
Wkrótce o zaginięciu pani Szafrańskiej powiadomiono policję i sprawę przyjechał zbadać komisarz Michał Kromski. Ubrany po cywilnemu, w czarną kurtkę i dżinsy, wszedł do pomieszczenia, w którym Damian Szewczyk obsługiwał kamery monitoringu. Czekał tam także mąż zaginionej.
Policjant pokazał odznakę.
– Co się stało? – zapytał, jednocześnie bacznie przyglądając się profesorowi.
Szafrański westchnął, zniecierpliwiony, ponieważ w kółko musiał powtarzać to samo kolejnym osobom, jednak i tym razem pokrótce opowiedział historię od początku do końca.
Kromski słuchał uważnie, notował, a potem oglądał zapisy z monitoringu. Wreszcie zwrócił się do profesora:
– Proszę pomóc mi zrozumieć, co tak naprawdę się wydarzyło – zaczął, ale pan Zbigniew wykrzyknął:
– Zrozumieć?! Liczyłem, że odnajdzie pan moją żonę. Sam nie rozumiem, co się z nią stało! – wybuchnął.
Na moment zupełnie stracił nad sobą panowanie, miał wrażenie, że nikt nic nie robi, by odnaleźć Alicję.
– Proszę się uspokoić! – zażądał komisarz stanowczym głosem. – Czy mieli państwo ostatnio jakieś kłopoty małżeńskie?
– Słucham? – Pan Zbigniew miał wrażenie, że nie dosłyszał, bo pytanie było wścibskie i dotyczyło jego życia prywatnego. – Nie mieliśmy żadnych problemów! – odparł prędko.
– Nie kłóciliście się?
– Nie! – uciął profesor.
– A to nagranie? – Kromski przewinął film z monitoringu do chwili, gdy małżonkowie wysiedli z auta na parkingu.
Na nagraniu było widać, że pani Alicja jest wzburzona i żywo gestykuluje. Przez moment trwała gwałtowna wymiana zdań między małżonkami, a potem oboje poszli w kierunku wyjścia z parkingu.
– I jak? Odświeżyłem panu pamięć? – zapytał policjant.
– Rzeczywiście, posprzeczaliśmy się trochę – przyznał pan Zbigniew. – Całkiem o tym zapomniałem, bo to była nic nieznacząca sprzeczka – podkreślił. – Po chwili się pogodziliśmy i już do tego nie wracaliśmy.
– Żona była jednak bardzo wzburzona, co mogło ją tak zdenerwować? – dociekał Kromski.
– Alicja zbyt długo poprawiała makijaż w aucie, więc trochę obcesowo ją ponagliłem.
– Co to znaczy? – dopytywał komisarz.
– Powiedziałem jej chyba, że zawsze pięknie wygląda, więc żeby dała spokój z tym pacykowaniem się, ale ona przywiązuje wielką wagę do wyglądu, więc się zezłościła. Nie powinienem był się tak wyrazić, ale byliśmy spóźnieni. Przed publicznym wystąpieniem lubię mieć zapas czasu, by się przygotować. Po prostu się zdenerwowałem. Alicja się obraziła, ale to trwało tylko chwilę, zaraz oboje się uspokoiliśmy, przeprosiliśmy się i myśleliśmy już tylko o konferencji. Pan nigdy nie sprzecza się z bliskimi? – odparował profesor.
Policjant nie odpowiedział na zaczepkę, zamiast tego zapytał:
– Kiedy po raz ostatni widział się pan z żoną?
– Zanim wsiadłem do windy, w pobliżu recepcji.
– Nie kontaktowała się z panem?
– Od tamtej pory nie odbiera telefonów. Czuję, że stało się coś złego! Alicja potrzebuje pomocy! Proszę ją odnaleźć! – błagał profesor.
– Zrobimy, co w naszej mocy – przyrzekł Kromski pojednawczym tonem.
Lecz do końca dnia nadal nic nie było wiadomo o Alicji Szafrańskiej.ROZDZIAŁ 2
W ogrodzie państwa Gajewskich, przy ulicy Chabrowej 8, trwał właśnie sąsiedzki piknik, na który przybyli mieszkańcy okolicznych domów.
Julia i Zuzanna rozdawały gościom lemoniadę i częstowały upieczonymi przez siebie babeczkami. Siostry piekły je przez cały ranek i sporo się przy tym napracowały. Włożyły w to mnóstwo serca, ponieważ miały nadzieję, że smakołyki wprawią zaproszonych gości w miły nastrój i dzięki temu ci chętniej przyłączą się do kampanii pomocy jeżom.
– Wystarczy, żeby każdy w swoim ogrodzeniu pozostawił niewielki otwór, by jeże mogły się przemieszczać – instruowała zebranych Zuza.
– Nie chcę jeży w ogrodzie! – burknął na to Józek Dubas, znany w okolicy zrzęda i maruda, któremu wszystko przeszkadzało, nawet liście na drzewie, bo zbyt głośno szeleściły, a jesienią zaśmiecały mu podjazd. – Nie chcę żadnych jeży! – powtórzył dobitnie, po czym sięgnął po babeczkę leżącą na stole i całą wpakował do ust.
– Cóż, nikt nie mówił, że będzie lekko. – Julia uśmiechnęła się, komentując zachowanie niemiłego sąsiada.
– Pan Dubas to wyjątkowo trudny przypadek – skwitowała jej młodsza siostra.
Obie miały ten sam niebieski kolor oczu, ale Zuza odziedziczyła po mamie jasne pukle, podczas gdy jej siostra była bardziej podobna do taty i tak jak on miała ciemnobrązowe włosy. Siostry różniły się nieco temperamentem, ale rzadko się kłóciły, ponieważ łączyły je wspólne pasje i zainteresowania.
– Co gorsza, przypadek pana Józka wcale nie jest odosobniony – westchnął ich przyjaciel Dominik, który również uczestniczył w pikniku.
Tych troje mimo młodego wieku niejeden raz miało już do czynienia z niereformowalnymi dorosłymi, których za nic nie dało się przekonać do zmiany poglądów na temat przyrody i ochrony środowiska. Mieli też jednak szczęście, bo ich rodzice doskonale rozumieli wagę problemu, ale przede wszystkim po prostu lubili naturę i przyrodnicze zainteresowania starali się przekazać dzieciom.
Pewnego dnia państwo Gajewscy doszli do wniosku, że ich córki za dużo czasu spędzają w domu. Niektórzy znajomi Julki i Zuzy mieszkali w blokach i jeszcze trudniej było im oderwać się od komputerów i mediów społecznościowych. Dlatego Gajewscy wpadli na pomysł założenia Klubu Przyrodnika dla młodych ludzi i ich rodziców. Kilka razy w miesiącu członkowie klubu spotykali się i organizowali wycieczki, pikniki oraz wyprawy połączone z poznawaniem przyrody.
Początkowo klub liczył tylko kilka osób, ale z czasem zaczął się powiększać o nowych członków. Gajewscy wkrótce nawiązali kontakty z podobnymi organizacjami na całym świecie i od tej pory ich córki zyskały nowych, czasem kompletnie zwariowanych przyjaciół, z którymi co jakiś czas przeżywały niezwykłe przygody. Dla członków klubu stworzyły również „Biuletyn Przyrodniczy”, w którym umieszczały ciekawe i przydatne porady oraz informacje o faunie i florze.
Tego dnia na pikniku rozdawały ulotki prezentujące jeże i informujące o tym, jak ważną rolę odgrywają one dla środowiska. Populacja tych sympatycznych zwierzątek mocno się kurczy, dlatego siostry postanowiły przyłączyć się do kampanii mającej na celu ich ratowanie.
Zuza wręczała właśnie Maciejowi Nowickiemu, który niedawno zamieszkał przy ulicy Chabrowej, kolejną ulotkę, gdy podszedł do niej Tomek, kolega z klubu, mocno czymś zaaferowany.
– Słyszałaś już o tym, co się wydarzyło u pana Wiktora?
Zuza spojrzała na niego zdumiona.
– Nie, o niczym nie wiem. Nie przyszedł na wczorajsze spotkanie klubu ani na dzisiejsze przyjęcie. Zastanawiałam się, co go zatrzymało.
– W jego domu jest pełno policji! – oznajmił Tomek.
– Co? – zdziwiła się Julka, która właśnie dołączyła do siostry. – Dlaczego?
– Chyba stało się coś złego…
– Co masz na myśli? – spytał Dominik, zaintrygowany rozmową przyjaciół.
– Policjanci nie chcieli mi nic powiedzieć, a wejście do domu Orlińskiego ogrodzono czerwoną taśmą… – relacjonował Tomek.
– Jejku! – Zuzanna aż westchnęła z przejęcia. – To musi być coś poważnego…
– Znam tajemne przejście do ogrodu pana Wiktora, sam mi je kiedyś pokazał, więc zakradłem się, by sprawdzić, co się stało – mówił dalej Tomek. – Obawiałem się, że pan Orliński może potrzebować naszej pomocy.
– Słusznie! – oceniła Julia.
Chłopak zawahał się przez chwilę, po czym rzekł złowieszczym tonem:
– To, co zobaczyłem, mnie przeraziło…
– Chyba nie chcesz powiedzieć, że pan… – Zuzanna miała straszliwe podejrzenia, ale słowa nie chciały przejść jej przez gardło.
– Nie widziałem go! – zastrzegł prędko Tomek, po czym dodał: – Zniszczono jego szklarnię! Wszystkie rośliny są połamane, a doniczki porozbijane. To był naprawdę szokujący widok.
– Kto mógł zrobić coś takiego? – zmartwiła się Zuza.
– Nie mam pojęcia – westchnął Tomek.
– A pan Wiktor? Co z nim? – dopytywała Julia.
– Podobno zniknął. Nikt nie wie, gdzie przebywa. Słyszałem rozmowę policjantów. Mają kilka teorii, jedna z nich zakłada, że pan Orliński zbzikował.
– Co?! – wykrzyknęły równocześnie siostry Gajewskie.
– No, zwariował – powtórzył Tomek. – Twierdzą, że sam zniszczył rośliny.
– Kto mógł wymyślić coś tak głupiego? – prychnęła Julka, oburzona. – Pan Orliński kocha swoje rośliny! W życiu by ich nie zniszczył! Policjanci go nie znają! Po co miałby zrobić coś takiego?
– Jeśli zwariował, nie potrzeba logicznego wytłumaczenia – wtrącił Dominik.
– Bzdura! – stwierdziła Zuzanna. – Musi być inne wyjaśnienie.
– Słyszałem też, jak jakiś policjant mówił, że to przez demencję. Dostał ataku furii, a potem zapomniał, kim jest, i gdzieś zniknął.
Julka kręciła głową z niedowierzaniem.
Każda z tych hipotez wydawała się przyjaciołom coraz mniej wiarygodna.
– To pewnie Rudnicka rozpuszcza takie paskudne plotki! – stwierdziła Zuza. – Pan Wiktor był zawsze bardzo miły i nigdy nie widziałam, by wpadł w jakąś furię.
– Słuchajcie, nie możemy tak zostawić tej sprawy! – oznajmił Dominik po dłuższym namyśle. – Musimy ustalić, co się wydarzyło w tamtym domu.
ROZDZIAŁ 3
Paul Flynn, botanik z Królewskiego Ogrodu Botanicznego w Edynburgu, brudny i zmęczony, kolejną już dobę przedzierał się samotnie przez dżunglę. Jego pełna niebezpieczeństw misja w Azji była owiana tajemnicą, mimo to informacje o niej w jakiś sposób przedostały się do ludzi, którzy nigdy nie powinni się o tym dowiedzieć.
Oglądając się za siebie, pod presją umykającego czasu, parł mozolnie naprzód, brnąc przez błoto i strumienie. Co jakiś czas przystawał i nasłuchiwał. Gdzieś blisko był skarb, którego poszukiwał: tak cenny, że mógł przez niego stracić życie, i tak rzadki, że z łatwością dało się go przeoczyć.
Purpurowa orchidea, którą pragnął odnaleźć, prawdopodobnie rosła gdzieś w pobliżu. Był to ostatni okaz na świecie, niezwykły rarytas dla bogatych kolekcjonerów. Paul spieszył tej roślinie na ratunek i miał nadzieję, że nie jest za późno. Wiedział, że na jej tropie jest już kilka ekip poszukiwawczych. Na własne oczy widział jedną z nich. Była lepiej wyposażona i liczyła wielu uzbrojonych ludzi. Przewodził jej Cliff Scott, o którym Paul słyszał same najgorsze rzeczy.
Flynn działał w pojedynkę, ponieważ nie ufał już nikomu, a roślina, której poszukiwał, była cenniejsza niż złoto.
– Muszę ją ocalić! – powtarzał, gdy opadał z sił, bo od palącego bólu mięśni gorszy był strach o to, że nie zdąży na czas.
Martwił się, że ludzkość bezpowrotnie utraci kolejny cud natury, którego nie będą mogły poznać przyszłe pokolenia.
Orchidea, którą pragnął ocalić, rosła tylko w jednym miejscu na Ziemi. Długo studiował rozwój tej rośliny i miał nadzieję, że zdoła zapewnić jej odpowiednie warunki. Chciał, by przetrwała.
I nagle jego wysiłek został nagrodzony.
Tuż nad głową ujrzał promień słońca przedzierający się przez zieloną gęstwinę. Delikatnie muskał purpurowy płatek orchidei, jakby wskazywał botanikowi obiekt jego poszukiwań.
– Jesteś! – szepnął Paul z nabożną czcią.
Rozejrzał się dookoła z nadzieją, że dostrzeże więcej okazów, lecz z bólem serca stwierdził, że jego obawy się potwierdziły: wszystkie zostały zagrabione! Ten jeden zachował się prawdopodobnie tylko dlatego, że zakwitł dopiero niedawno i nie zwrócił wcześniej uwagi leśnych szabrowników.
Paul wziął głęboki oddech. Przez chwilę musiał się zastanowić, jak najlepiej zabezpieczyć kwiat. Potwierdził jego istnienie, teraz musi zapewnić mu ochronę, lecz jak to zrobić? Miał kilka pomysłów i przygotowaną strategię, ale nagle wszystkie okazały się nic niewarte, gdy z zarośli wyszła grupa uzbrojonych bandytów.
– Patrzcie, chłopcy! – zawołał ich przywódca, w którym Flynn rozpoznał Cliffa Scotta. – Ten kolega chciał zwędzić nasz łup!
– Nie jest wasz! – odparł stanowczo Flynn. – I nie jest łupem.
– Dla nas jest! Jeśli ktoś płaci krocie za parę kwiatków, to my mu je dostarczamy – zarechotał Cliff.
Paul namyślał się gorączkowo.
– A gdybym zapłacił wam więcej za pozostawienie orchidei w spokoju? – zaproponował.
Wiedział, że to głupia propozycja, bo za chwilę i tak przyjdą inni źli ludzie, ale na razie po prostu próbował grać na zwłokę.
Scott wybuchnął śmiechem.
– Sorry, ale nie wyglądasz na dzianego gościa. – Znowu zarechotał.
Paula dotknęła ta zniewaga, ale dalej próbował negocjować:
– Może nie wyglądam, ale obiecuję wam sowitą zapłatę…
Oczywiście nie dysponował odpowiednimi środkami, a ogród botaniczny nigdy nie opłacałby przestępców, ale chciał zyskać na czasie, by obmyślić plan.
– Tfu! – Cliff splunął pod nogi. – Wiem, kim jesteś i dla kogo pracujesz. Jesteś marnym botanikiem i nie masz tyle szmalu, ile by nas satysfakcjonowało. A nasz klient jest sprawdzony i wypłacalny – podkreślił.
– Nie możecie zerwać tej orchidei! – zaprotestował Paul z rozpaczą w głosie.
– Możemy i za chwilkę to zrobimy – Scott wzruszył ramionami. – I co? Będziesz płakać nad tą głupią roślinką?
– Sam jesteś głupi! – zawołał Paul. – Wszyscy jesteście głupcami! Nie rozumiecie, że podcinacie gałąź, na której siedzicie? Naprawdę chcecie wszystko zniszczyć? A co z waszymi dziećmi? Wnukami? Już nigdy nie zobaczą tej pięknej rośliny, jeśli ją zniszczycie!
Bandytów jedynie rozbawił ten emocjonalny apel.
– Zrozum, inteligenciku – odezwał się Scott kpiąco. – Mamy gdzieś tę twoją roślinę. Mamy gdzieś ten paskudny las pełen robali i moskitów! Mogą go zrównać z ziemią! A o nasze dzieci i wnuki się nie martw, poradzą sobie bez ciebie.
– Beze mnie owszem, ale bez lasu raczej nie – odparł Paul, z trudem panując nad emocjami.
Ileż to razy w swojej pracy borykał się z ignorancją ludzi, brakiem szacunku do przyrody i niezrozumieniem jej podstawowych praw. Ze łzami w oczach spojrzał na purpurowe płatki orchidei i wiedział już, że kolejny raz przegrał batalię o zachowanie unikalnego gatunku.
W tej samej chwili promień słońca rozproszył się i po chwili zgasł, jakby z orchidei uszło życie.
Posępny mrok spłynął na Paula i otaczających go ludzi.
Kwadrans później las przeszył dźwięk piły spalinowej, a potem rozległ się huk upadającego drzewa. Banda Cliffa nie zamierzała trudzić się wspinaczką, by zdobyć upragniony kwiat. Mężczyźni ścieli drzewo, na którym rosła orchidea, a Paul z rozdartym z rozpaczy sercem musiał się temu przyglądać z lufą pistoletu przystawioną do skroni.
– A więc wszystko stracone! – załkał w ciszy, bo nic więcej nie mógł zrobić.