- nowość
Klucz do Helheimu - ebook
Klucz do Helheimu - ebook
Gdzie ukryto Świętego Graala wikingów? I czym właściwie jest? Przypadkowo znalezione tropy prowadzą do jednej z islandzkich jaskiń, gdzie wieki temu w kamieniu wyryto wskazówki. Stają się one zarzewiem pasjonującej wyprawy na Islandię grupy składającej się z archeologów i młodych poszukiwaczy przygód. Nawet w marzeniach nie przewidzieli oni skutków swojej decyzji. O rozwikłanie tej przedwiecznej tajemnicy i odnalezienie potężnego, magicznego artefaktu zwanego Naczyniem będą się ścigać na śmierć i życie z tajemniczą organizacją oraz agentami CIA. Dlaczego służbom światowego mocarstwa tak zależy na przedmiocie, o którym wzmianki można znaleźć w mitologii wikingów? Czy Islandczycy pozwolą bezkarnie zabrać część swojego dziedzictwa? Sensacyjne wydarzenia niby nóż przecina skandynawski mit opowiadający o zorganizowanej w IX wieku wyprawie zbrojnej drużyny do Helheimu – miejsca pełnego nieprzebranych skarbów i przedmiotów mocy, gdzie straż pełnią pies Garm, olbrzymka Modgud i smok Nidhogg. Jednym z uczestników tego rajdu jest Magnu – strażnik ostatniego na Midgardzie zmiennokształtnego czystej krwi, powiernik świętego braektatu, Naczynia. Zanurz się w świecie nordyckich bogów, sprawdź, jak zakończy się wyprawa do piekła wikingów i czy uda się odnaleźć artefakt o niezwykłej mocy – skarb Magnu seimada! Odważysz się? Potem świat nie będzie już taki sam… Wspaniały pomysł, wciągająca przygoda, w której współczesność miesza się z nordyckimi mitami. Czyta się jednym tchem. Doskonały materiał na film. Michał Kubicz, autor powieści historycznych
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67942-00-3 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Współcześnie, Sala Kolumnowa Uniwersytetu Warszawskiego
Hola, brodaty, markotny drab ma zysk! Piekło: skarby, pakta
Halo, obdarty romantyk bard ma szyk! Opiekł skryba (*****)
Instytut Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego na Krakowskim Przedmieściu mieści się w budynku, którego bryłę trudno nazwać nowoczesną. Zważywszy jednak na funkcję, jest to bardziej zaletą niż wadą. Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę zainteresowania kształcących się tu ludzi.
Sala Kolumnowa w gmachu głównym przypomina pomieszczenie muzealne z bogatymi zdobieniami i wieńczącymi postumenty gipsowymi odlewami antycznych rzeźb. Odwiedzający ją po raz pierwszy często bezwiednie spuszczają wzrok na swoje buty, jakby wstydząc się braku filcowych kapci. Zwykle pustawa, teraz niemal pękała w szwach. Wypełniały ją tłumy studentów i doktorantów, którzy przyszli na tegoroczną konferencję Wydziału Historycznego. Tę i wiele innych imprez towarzyszących zorganizowano w związku z hucznie obchodzonymi Dniami Wydziału.
Dwa pierwsze rzędy składanych krzeseł zajmowali zaproszeni goście. Wśród nich władze pozostałych kierunków studiów, parlamentarzyści, przedstawiciele innych uczelni, magistratu, urzędu marszałkowskiego i wojewody. I to oni w zdawkowych, kurtuazyjnych rozmowach wyrażali zdziwienie, że konferencja cieszy się tak wielkim zainteresowaniem. A grupę tę stanowili wytrwali bywalcy tego typu imprez, wręcz można by rzec: eksperci w dziedzinie.
– Klucz do takiej frekwencji – perorował ściszonym głosem dziekan Wydziału Historii – to wielce tajemniczy odczyt końcowy profesora Grassera, podczas którego, jak sam mnie zapewniał, przedstawi informację o najdonioślejszym odkryciu ostatniego ćwierćwiecza, ten tego. – Dziekan dopytywany o szczegóły z uśmiechem zbywał rozmówców ogólnikami.
Wielu VIP-ów miało zwyczaj wychodzić po angielsku tuż po wstępnych przemowach, jednak ciekawość świata, choć w stanie mocno szczątkowym i ukierunkowanym na odniesienie osobistych korzyści, nieobca jest również politykom. Zostali.
Trzeba uczciwie przyznać, że organizatorzy konferencji stanęli na wysokości zadania. Wśród tematów prelekcji znalazły się m.in. „Sztuka grobów Izraela” i „Znaczenie genetyki w badaniach archeologicznych”, które to zagadnienia o niebo przerastały atrakcyjnością ubiegłoroczny leitmotiv: „Analiza trapezów mezolitycznych na podstawie stanowiska w Koronowie”. Ale wyobraźnię rozpalało kończące konferencję, interaktywne wystąpienie profesora Marka Grassera z Katedry Historii Średniowiecznej. Gdyby miano dzisiaj ożywić stwora doktora Frankensteina, frekwencja nie byłaby większa.
Tydzień przed konferencją profesor przesłał studentom uniwersytetu i umieścił w uczelnianym intranecie wiadomość, że dokonał przełomowego odkrycia w dziedzinie przedchrześcijańskiej kultury skandynawskiej. Odkrycia na miarę Nagrody Nobla, gdyby przyznawano ją z historii.
Wieści rozeszły się lotem błyskawicy, a akademiki i internet aż huczały od plotek. Jak twierdził sam Grasser, znalazł wskazówkę, gdzie ukryto Świętego Graala wszystkich badaczy złotej ery wikingów. A właściwie, to zrobił pierwszy krok w tym kierunku i żeby pójść dalej, planuje wyprawę na Islandię. Nie byłoby tu jednak tylu rozpalonych głów, gdyby nie fakt, że naukowiec – który uchodził na wydziale za lokalnego Indianę Jonesa – obiecał niecodzienną nagrodę. Mianowicie spośród uczestników dzisiejszej konferencji wybierze asystentów i stworzy z nich islandzki zespół badawczy.
Co ciekawsze, kryteriami nie miały być dotychczasowe osiągnięcia, zaangażowanie w kołach naukowych, czy – jak niekiedy bywało w przypadku dziewczyn – ładny tyłek i długie nogi, ale umiejętność nieszablonowego myślenia, zwana z angielska: myśleniem lateralnym. Grasser obwieścił wszem wobec, że przygotuje pięć pytań i pięć otwartych umysłów z dowolnych uczelni wyższych poleci z nim na wyspę. Oczywiście na koszt sponsora. Studiujący historię zaliczą tym samym staż, który w innym przypadku musieliby spędzać na którymś z krajowych stanowisk archeologicznych, a inni… Cóż, jednego, czego mogli być pewni, to tego, że nie zapomną kilkutygodniowej eskapady do końca życia. „To będzie przepustka do wielkiej przygody, a może i sławy godnej samego Schliemanna” – zachęcał pomysłodawca w ostatnim zdaniu.
Koledzy wykładowcy, którym również marzyła się wyprawa, z bezsilności zgrzytali zębami, ale Grasser miał prywatnego sponsora i nie musiał się oglądać na uniwersyteckie granty. Od dwóch lat prowadził niezależne, zakrojone na ogromną skalę i nieco tajemnicze badania w terenie, z których relację zdawał jedynie dziekanowi Banasiowi i swojemu donatorowi.
Jeśli chciał zaciekawić kandydatów z uniwersyteckiego Wydziału Historii, to trzeba przyznać, że efekty tego apelu przeszły jego najśmielsze oczekiwania. Zjawili się też liczący na dobrą zabawę żacy z innych warszawskich szkół wyższych. Ba, stało się to nawet przedmiotem pewnej rywalizacji i licznych zakładów, w których skrzynka taniego studenckiego wina nie była najwyższą nagrodą.
W tej sytuacji – gdy nadszedł czas na ostatni wykład i ekstrawagancki profesor stanął przy dębowej katedrze – wbrew odwiecznym tradycjom tego typu spotkań na sali znajdowało się więcej gości niż na początku konferencji.
Grasser mówił swobodnie i ze swadą pasjonata. Nakreślił ramy wczesnego średniowiecza w Europie, w wielkim skrócie wspomniał o trzech złotych wiekach wikingów i ich wpływie na kulturę i sztukę wielu współczesnych państw, w tym Polski, by przejść do meritum. Przez audytorium przetoczyło się westchnienie ulgi.
– Macie dosyć? – Zaśmiał się, przekładając jakieś papiery.
W odpowiedzi na to retoryczne pytanie w sali zrobił się szum. Profesor spokojnie poczekał, aż umilkną śmiechy, żarty i oratorskie popisy tych, którzy lubią błyszczeć w tłumie.
– Wszyscy wiedzą, o co gramy?
– Nie do końca, panie profesorze. Czym jest Graal wikingów? I dlaczego przez setki lat pozostawał w ukryciu? No i czy uczestnicy ekspedycji dostaną na miejscu jakieś kieszonkowe?
– Ostatniego pytania nie było. – Naukowiec pogroził palcem uśmiechniętemu chłopakowi. – Co do reszty, to wiedza zarezerwowana dla tych z was, którzy zakwalifikują się do mojej ekipy, nazwijmy ją Drużyną Graala. – Błysnął zębami. – Przepadam za tolkienowską trylogią i za Harrisonem Fordem w roli archeologa – dorzucił jakby tytułem usprawiedliwienia. – Jednak winien jestem wyjaśnienie, dlaczego obrałem tak nietypową metodę selekcji. Już samo to wiele powie o czekających nas wyzwaniach. – Nieco teatralnym gestem rozłożył szeroko ręce. – Czy taka odpowiedź wystarczy?
Ten sam chłopak wzruszył ramionami.
– Jeszcze nic pan nie powiedział, psorze.
– Świetnie. Nie szukam wśród was potakiwaczy, ale ludzi myślących samodzielnie. Pierwsze wskazówki dotyczące ukrytego skarbu, które, muszę uczciwie przyznać, rozszyfrowałem dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, dają przedsmak tego, co nas czeka. Szukając punktu zaczepienia do dalszych badań, wgrałem te okruchy informacji do międzyuczelnianego systemu zawierającego kompendium dostępnej ludziom wiedzy historycznej. To potężna, międzynarodowa aktywna baza danych typu ECA. Doktoranci wiedzą, o czym mówię. I nic! Dacie wiarę?! Null! Cero! Sifr! Żadnych dostępnych analogii. Dopiero gdy w akcie desperacji wrzuciłem je do ogólnodostępnej sieci www, pojawił się tytuł: Sześć myślowych kapeluszy Edwarda de Bono.
– Bono, znamy! – rozległo się kilka głosów z sali.
– Nie wątpię, ale nie chodzi tu o wokalistę zespołu U2. Inna sprawa, że jego prawdziwe nazwisko to Hewson. Mam na myśli, rzecz jasna, rockmena. – Profesor położył palec na ustach, by uciszyć narastający szum komentarzy. – Okazało się, że do rozwiązania dylematów, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć, niezbędne jest to, o czym pisał ten lekarz, filozof i ekonomista w jednym, a co w wielkim uproszczeniu nazwiemy: myśleniem lateralnym. Tylko ktoś myślący nieszablonowo, ktoś, kto potrafi porzucić wertykalny sposób postrzegania przyczyny i skutku na rzecz lateral thinking, będzie w stanie właściwie zinterpretować dane. A ja nie zamierzam się spierać z komputerem, ani tym bardziej z internetem. Zagadki, które przygotowałem, wyłonią odpowiednich ludzi albo polecę na wyspę sam i sława wraz z bogactwem przypadną jednemu człowiekowi. Gotowi?
Chór nierównych głosów zlał się w niezrozumiałe buczenie.
– Pamiętajcie, dziesięć minut, w czasie których możecie zadawać pytania. Byle pojedynczo. Osoba, która chce coś powiedzieć, podnosi rękę i, wskazana przez moją asystentkę Anię, wstaje. Jeśli ktoś zna odpowiedź, postępuje w analogiczny sposób.
Jak dało się zauważyć, niektórzy pracownicy naukowi uczelni – udając mało zainteresowanych – również sposobili się do rywalizacji.
– Na ekranie za mną wyświetlimy treść, a jej zniknięcie będzie oznaczać koniec czasu na udzielenie odpowiedzi. Aha – profesor zatoczył ręką szerokie półkole – przypominam, że moja oferta nie ogranicza się tylko do studentów Uniwersytetu Warszawskiego. W zasadzie każdy z was ma szanse i może wybrać się ze mną na tę pasjonującą wyprawę. Let’s get ready to rumble!1 – Przywołane słowa Buffera wywołały nieco niepewnych uśmiechów. – No to do dzieła.
Historyk wcisnął klawisz laptopa i niebieski ekran z symbolem systemu Windows zastąpiła treść pierwszego pytania. Salę wypełnił lekko nosowy głos Ani.
Mężczyzna był namiętnym palaczem. Gdy zorientował się, że nie ma papierosów, wyjął z portfela jedną z dziesięciu stuzłotówek i zostawiwszy dla bezpieczeństwa resztę w kasie, wyszedł, by poszukać sklepu. Kiedy wrócił po piętnastu minutach, nie było śladu po pieniądzach i portfelu. Następnego dnia policjant z miasta oddalonego o trzysta kilometrów zadzwonił pod numer telefonu, który mężczyzna na wszelki wypadek nosił w portfelu, z informacją, że posiada jego własność. Poza częścią pieniędzy nic nie zginęło.
Pytanie: Jakim sposobem portfel znalazł się trzysta kilometrów od swojego właściciela?
Założenia:
Nikt go nie ukradł.
Właściciel nie miał nic wspólnego z jego zniknięciem.
Portfela nie zabrała też roztargniona żona właściciela ani nikt z jego rodziny lub przyjaciół.
Cisza, podczas której zebrani próbowali zrozumieć treść zagadki, przywodziła na myśl egzamin i Grasser uśmiechnął się mimowolnie. Gdy zobaczył dziekana Banasia skrobiącego coś zapamiętale w swoim wysłużonym notatniku, uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Miłośnicy papierosów mają klarowny dowód na to, że palenie szkodzi. – Organizator próbował nieco rozładować atmosferę, ale z mizernym skutkiem.
Jakiś chłopak podniósł rękę i gdy zobaczył, że asystentka skinęła głową, wstał.
– Panie profesorze, czy mężczyzna był sprzedawcą?
– To nie ma znaczenia – odpowiedział Grasser.
– No ale jest ważne, czy skradziono mu pieniądze z kasy w sklepie czy z kasy pancernej…
– Nie skradziono mu pieniędzy – uciął te wywody mężczyzna.
– Panie profesorze… – Tym razem głos zabrała wysoka blondynka. – Może on zwyczajnie zgubił ten portfel i znalazł go ktoś jadący do innego miasta? A gdy dotarł do miejsca przeznaczenia, oddał policjantom i tyle?
– A jak pani wytłumaczy brak jedynie części gotówki w portfelu?
– No znalazca potrącił sobie jakieś koszty. Albo policjant…
Śmiech przetoczył się przez salę, ale Grasser pozostał poważny.
– Może to wzbudzać wesołość – powiedział, gdy zapadła cisza – ale wasza koleżanka idzie dobrym tempem, tylko w złą stronę. To i tak więcej niż niektórzy śmiejący się koledzy.
– No a może, jak mówiła Natalia, portfel wypadł, a pieniądze porwał wiatr, i… – Chłopak siedzący obok dziewczyny podrapał się po gęstej czuprynie.
– Dobrze, uproszczę zadanie. W trakcie pobytu w mieście, w którym mężczyzna szukał sklepu z papierosami, portfel cały czas pozostawał w kasie.
– Chyba utrudnię – odezwał się ponuro ktoś z tłumu.
Co rusz próbowano swoich sił, jednak Grasser wszystkie odpowiedzi kwitował przeczącym ruchem głowy. Gdy zdawało się, że w wyznaczonym czasie nikomu nie powiedzie się sztuka rozwiązania zagadki, rękę podniósł poważny, chyba młody mężczyzna, co jednak trudno było stwierdzić z całą pewnością. Gęsta, skołtuniona czarna broda i zmierzwione, opadające na czoło włosy zakrywały większość jego twarzy. Gdy zobaczył skinienie asystentki, wstał i dopiero teraz dało się zauważyć, jak jest wysoki.
– Samolot. To był samolot.
Na sali rozbrzmiały śmiechy z kolegi, który – jak widać – nie zdążył jeszcze wylądować po ostatniej imprezie. Szybko jednak umilkły, gdy profesor zaprosił chłopaka do siebie.
– Proszę państwa, nie rozumiem, skąd ta wesołość. Wasz kolega udzielił prawidłowej odpowiedzi.
– Co ma samolot z… Ej, bez jaj.
– Niech sam wytłumaczy. – Historyk odsunął się od mównicy, by zrobić nowo przybyłemu miejsce przy mikrofonie.
– Nooo… – Trochę speszony zwycięzca szybko doszedł do siebie. Próbował nawet przeczesać włosy, ale palce utknęły gdzieś w ich gęstwinie. – Pytanie naprowadziło nas na fałszywy trop. Ale może pan, panie profesorze…
– My się chyba skądś znamy. – Stojący obok Grasser z uwagą przyglądał się zwycięzcy.
– Byłem słuchaczem na pańskich wykładach.
– Aaa tak, teraz pamiętam, chociaż uciekło mi imię…
– Konrad, panie profesorze.
– Już pamiętam. Uśmiechnięty, ciągle głodny wiedzy… tylko ten – naukowiec wskazał na zarośniętą twarz i nieco niechlujny wygląd – kamuflaż mnie zmylił. No to, Konradzie, wyjaśnij swoim niecierpliwym koleżankom i kolegom, jak trafiłeś na właściwą odpowiedź.
– No bo „kasa” to nie musi być sejf czy kasa w sklepie, ale równie dobrze samolot o takiej właśnie nazwie. Wiecie, jak ten, który rozbił się w Mirosławcu z wojskowymi na pokładzie. Wprawdzie to się pisze inaczej, ale słyszymy „kasa” i…
– Ale na ekranie mamy polskie słowo kasa, a nie jakiś skrót od sam nie wiem czego! – krzyknął ktoś z tłumu.
– Gdyby to miało być takie proste – odpowiedział profesor – musiałbym zadać to pytanie dzieciom w drugiej klasie szkoły podstawowej. Konradzie, dokończ swoją wypowiedź.
– To nas wszystkich wprowadziło w błąd. Gość z zagadki był pasażerem i gdy wyszedł, samolot odleciał razem z jego bagażem i portfelem. To nie są rejsowe maszyny, więc byłoby to możliwe.
– No ale co się stało z częścią pieniędzy? Gdy ps… policja dostała portfel, brakowało trochę hajsu – odezwał się chłopak wygolony niemal na zero. Był niższy od Konrada, ale umięśniony kark znamionował częstego gościa siłowni.
– Pieniądze przywłaszczył sobie ktoś z obsługi samolotu.
– Czyli ukradł! – Triumf w głosie tego samego gościa był niemal namacalny. – A sam pan mówił, psorze, i wszyscy to potwierdzą… – patrzył na Grassera, szczerząc zęby – …że hajsu nikt nie zwinął!
– Nie, jeśli brakowało dziesięciu procent kwoty, czyli znaleźnego, które przezorny i niezbyt wierzący w ludzką wdzięczność znalazca potrącił z sumy w portfelu – wyjaśnił Konrad.
Szmer zrozumienia i śmiechów przetoczył się po sali. Wiele było też klepnięć w czoło.
– No to jeden stażysta, lub, jeśli wolicie, członek Drużyny Graala, już jest. – Historyk wyprostował splecione dłonie, aż cicho chrupnęły stawy. – Czekamy na pozostałą czwórkę. Mogę was zapewnić, że islandzka ekspedycja będzie przygodą życia. Kto wie, może też odmieni losy świata?
------------------------------------------------------------------------
1 Let’s… (ang.) – Przygotujcie się na grzmoty! Legendarny zwrot wypowiedziany przez Michaela Buffera, amerykańskiego konferansjera bokserskiego.MAGNU
Rok 900
Wilk z niedźwiedziem gnębią to obejście
Żuraw zbiera coraz większe żniwo
Krwawi ranne starych bogów serce
Nowe idzie, podstępne, kąśliwe.
Mija właśnie dziewięćset lat od narodzin Chrystusa. Wśród moich braci inaczej znaczymy kolejne zimy, ale relacja jest w języku Paparów, który zwą łaciną, i to ludzie przez nich nauczani przeczytają te słowa.
Wszystko, co poniżej skreśliłem, jest prawdą. Wiele z tych wydarzeń widziałem na własne oczy, a to, czego niedane mi było dotknąć i powąchać, zasłyszałem od godnych zaufania braci. Klnę się na bogów i jeśli łżę, niech spadnie na moją głowę ich gniew.
Niektórzy uznają, że losy mego pana i przyjaciela nie były godne sagi. Inni zaczną wątpić, czy wydarzyły się naprawdę. Taka jest ludzka natura i takimi zawistnymi i nieufnymi stworzyli nas bracia: Odyn, Wili i We. Osądźcie tę opowieść swoim rozumem. Proszę tylko, byście dotrwali do końca. To ważne. Tylko wtedy bowiem dane wam będzie pojąć niebezpieczeństwo grożące całej ludzkości. A wierzajcie mi, musicie stoczyć straszny bój o przyszłość tego świata, waszego świata! Czas nie ma tu znaczenia.
W każdym pokoleniu są mężowie o dzielnych sercach, dźwigający na barkach ciężary większe od innych. Są też ludzie jednego dnia, żyjący chwilą. Wielu z nas odbija się od tych dwóch murów i zajmuje miejsce odpowiednie dla talentów i zgodne z wolą bogów. Mój pan wychynął ponad przeciętność niby pływak nad taflę wody, wypełnił obowiązek, zatrzymał to, co mogło się rozlać na wszystkie światy Yggdrasila. Teraz wasza kolej.
Jeśli znaleźliście te zapiski, to taka była wola stwórców i nastał czas na działanie. Nadchodzi mrok, a wy, uzbrojeni w topór i tarczę, musicie stanąć mu na przeszkodzie. Choćbyście płakali ze strachu krwawymi łzami, zmoczyli uryną własne buty, nie odstąpcie nogi.
Nie wiem, ile dziesiątek, a może setek lat minęło od dnia, gdy skreśliłem te słowa, ale żywię nadzieję, iż mgła snuta przez wyznawców Jednoboga nie zniszczyła waszej prawdziwej wiary, wiary dziadów. Nie ufam mędrcom Jednej Księgi, nie ufam ludziom niosącym krzyż. Czyż to bowiem nie odwrócony miecz? Ich pragnienia zdają się nie znać granic, nigdy nie będą syci złota, pokłonów i władzy. Obserwowałem poczynania Paparów na wyspie lodu. Choć z początku zginali plecy i myli stopy biedakom, z czasem każdy z nich obrastał w pychę i twierdził, iż to sam bóg przemawia jego ustami. Może tak było w istocie, coraz mniej bowiem przypominali ludzi. Ale dość o tym, słuchajcie.
Brałem udział w wyprawie, z której nie powinienem wrócić żywy. To znaczy, wyruszyło na nią moje ciało i jedno oko, dlatego też przekażę słowa kogoś, kto był jedynie obserwatorem, a nie pełnoprawnym członkiem drużyny. Niczym sokół śledzący z góry krzątaninę w obejściu.
Wszyscy złożyli przysięgę w obliczu samego Odyna, że zachowają w sekrecie wydarzenia tamtych tygodni. Dla pewności władca bogów rzucił na nich klątwę i wspomnienia blakły, aż w końcu zniknęły, przywracając im spokój ducha. Ja, z powodów znanych tylko Jemu, nie przyrzekałem i jako jedyny pamiętam. Wiele dumałem o tym dlaczego. Czar zapomnienia byłby przecież lekarstwem, a nie trucizną. Doszedłem do tego, że Syn Ziemi chciał, bym spisał historię minionych wydarzeń i przekazał ją potomnym. Jako świadectwo, że bogowie nie porzucili nas, a jedynie wycofali się do swoich światów i dali ludziom wolną rękę, ciekawi, gdzie nas to zaprowadzi. Pozostawili też oręż zdolny odwrócić bieg wydarzeń. Albo dopełnić dzieła zniszczenia.
Z biegiem lat żal zmienił się w odrętwienie, bo los każdego został utkany przez Norny już w dniu narodzin. Mój również. Cóż więc pomoże zamartwianie się i jałowe pytanie: „Dlaczego właśnie ja?”.
Biały Chrystus i chrześcijanie na całym świecie rosną w siłę, dotarli przecież nawet do nas, na wyspę wśród lodów. Nikt nie zdoła powstrzymać tego pochodu, a skoro nie można przeciwstawić się wielkiej fali, należy usunąć się w bok i poczekać, aż wody opadną. Zawsze w końcu opadają.
Więc ja, Magnu, ostatni strażnik zmiennokształtnego ulfhednara, powiernik świętego braektatu, zwanego przez bogów Naczyniem, ślę ci, mężu znający mowę Rzymian, wieści poprzez czas. Niech będą niczym płomień przyłożony do zgasłej dawno świecy lub blask dnia oglądany przez ślepca po wielu latach błądzenia w ciemności. Czytając moje słowa, zastanów się, czy wszystko, co powiedziano ci o otaczającym świecie, jest kamieniem i żelazem, a nie jeno wonnym dymem otumaniającym umysł i zmysły. Jeśliś piśmienny, nie możesz być głupcem i fakty otworzą ci oczy.
Młody uczeń, ledwie jeszcze podrostek, przysiągł na pierścień, że wypełni mą wolę i schowa manuskrypt zgodnie z instrukcjami, tak aby przez wieki żaden wścibski Grek czy plujący na wiarę ojców Norman nie dostał go w swoje ręce. A nie myśl, że nie spróbują. Sam byłem świadkiem, gdy przebywałem z kupiecką misją na wyspie Irów, jak z wielką zaciekłością słudzy Kościoła szukali włóczni Gae Bulg woja Cúchulainna. Łupieżczy napad moich ziomków wydał mi się przy tym jeno gospodarską wizytą. Nie cofali się przed niczym, by posiąść moc tego artefaktu. Jak twierdzili, miał zawierać w sobie fragment włóczni przeznaczenia, tej samej, którą przebito bok Białego Chrystusa. Ale kto zrozumie prawdziwe intencje złotoustych Paparów?
Rodziny tych wieśniaków, którzy mogli coś wiedzieć, rozrywano końmi, by wydobyć od nich informacje o miejscu ukrycia przedmiotu mocy. Pomimo rzeki krwi nie ustawano w poszukiwaniach, gdyż upór i konsekwencja kristmaðrów są ogromne. Za to należy im się wielki szacunek.
Tyle starczy, by cię ostrzec i uczynić twoje kroki cichymi.
Nic nie jest wieczne. Kiedyś fala znużona własnym ciężarem opadnie. Wtedy świat na nowo odkryje starych skandynawskich bogów. Oby dla nas, ludzi, nie było już za późno, a Biały Chrystus nie zabił w człowieku prostej radości życia, zapełniając pustkę nieskończonym poczuciem winy.
I jeszcze jedna przestroga: mądrze użyj Naczynia. Tylko wtedy bogowie zwani Asami, a nie Hel z jej sługami, powrócą na Ziemię. Þarnik þéreigiúrr2, nieznany przyjacielu. Bądź rozważny, bo dostajesz do ręki władzę nad światami. Jeśli, jak ja, uznasz się niegodnym tej potęgi, poszukaj męża o niezłomnym charakterze, którego słuchają drudzy, a on nie czerpie z tego uciechy. Męża dbającego o swoje obejście, co nie zna strachu ni pychy. Daj mu to, coś znalazł. Pamiętaj jednak: wybierz roztropnie!
------------------------------------------------------------------------
2 Þarnik… (staronord.) – Oby nie zabrakło męskiej mocy.SPIS TREŚCI
Okładka
Strona przedtytułowa
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Dedykacja
Drużyna Świętego Graala
Magnu
Krwawy poranek w Mosfellsdalur
Marcin
Jarl Sigmund Olafsson
Osada Ýdalir
Zadanie piąte
Wyprawa do królestwa bogini Hel
Gabinet dziekana Banasia
Helgardh
Lotnisko
Reykjavík
Rejs
Stöng
Dimmuborgir
Zamek Hel
Pole namiotowe
Dom
Okolice jeziora Mývatn
Suplement – więcej o tych, których zdążyliście polubić
Konrad
Natalia
Karol
Wiktoria
Podziękowania