- W empik go
Klucz - ebook
Klucz - ebook
Mecenas Artur Madejski jest u szczytu kariery. Głośny, transmitowany w telewizji proces przynosi mu sławę i pieniądze. Zmęczony zamieszaniem wokół swojej osoby, postanawia spędzić urlop w samotności. Wtedy w jego życiu pojawia się Julia- młoda, zdesperowana matka, podejrzana o okrutne morderstwo. Kobieta prosi go o pomoc, a Artur, wbrew sobie, zgadza się, by została jego klientką. Na własną rękę próbuje rozwikłać zagadkę zabójstwa i znaleźć dowody, które oczyszczą Julię z podejrzeń.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8351-997-5 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Październik tego roku rozpoczął się, przynosząc ze sobą piękną pogodę. Przejrzyste, świeże powietrze i ciepłe promienie słońca grające wśród tysięcy kolorowych liści były jak nagroda po tygodniu okropnej pluchy. W powietrzu czuć było to coś, ten charakterystyczny, orzeźwiający zapach, który zawsze towarzyszy jesieni. Młoda kobieta i mała dziewczynka wychodziły właśnie z parku. Zaabsorbowane rozmową, raz po raz wybuchały śmiechem. Trzymały się za ręce, a ich długie jasne włosy fruwały unoszone podmuchami wiatru. Dziewczynka trzymała w ręce gałązkę z zielonymi, kolczastymi kulami. W szczelinach ich popękanej skórki błyszczały kasztany. Zatrzymywały się, co parę kroków pokazując sobie kolorowe drzewa i skaczące po nich wiewiórki. Przeszły przez bramę i po chwili zatrzymały się przy złotawym citroenie. Kobieta wyciągnęła kluczyki z torebki, przypięła dziewczynkę w foteliku i odjechały.
Dziesięć minut później ten sam złotawy citroen skręcił w jedną z osiedlowych uliczek na obrzeżach miasta. Po jednej jej stronie rozciągało się osiedle małych, nowoczesnych bloczków, po drugiej znajdował się ogrodzony plac z rzędami garaży. Samochód, który początkowo śmiało zmierzał w stronę ogrodzonego placyku, teraz nagle zwolnił, przejechał bez przekonania jeszcze parę metrów i w końcu zatrzymał się na żwirowym poboczu. Kobieta wysiadła zza kierownicy z niepokojem przyglądając się jaskrawej policyjnej taśmie, zagradzającej wjazd do garaży. Nakazała dziecku pozostać w samochodzie, a sama ruszyła wolno w stronę bramy. Grupka przypadkowych przechodniów tłoczyła się przy wjeździe, słychać było ich pełne wzburzenia szepty. Odbłyski kogutów z ambulansu i wozów policyjnych migotały między garażami. Kobieta przecisnęła się między ludźmi i wychyliła nad wstążką. W jednej chwili jej twarz pobladła, a palce kurczowo zacisnęły się na taśmie. Kilka sekund stała nieruchomo, nie mrugając nawet powiekami, potem nagle odwróciła się i szybkim, zdecydowanym krokiem pokonała powrotną drogę do samochodu. Wsiadła za kierownicę, wycofała citroena z osiedlowej uliczki i odjechała, dodając coraz więcej gazu.I
Dochodziła 22:00, kiedy mecenas Artur Madejski dotarł wreszcie do swojego domu. Jego ekskluzywny apartament mieścił się na ulicy Grodzkiej w samym sercu krakowskiego Starego Miasta. Okna mieszkania wychodziły na ogród na tyłach budynku, więc pomimo centralnej lokalizacji miał tu zapewnioną ciszę i spokój. A tego właśnie dziś najbardziej potrzebował po dniu spędzonym na wywiadach dla telewizji i radia, konferencji prasowej, wśród błysków fleszy. Początkowo cieszył go szum medialny, który narastał wokół jego osoby od pierwszego dnia procesu. Niewątpliwie była to świetna reklama dla jego kancelarii. Jednak teraz, po ostatniej rozprawie, zainteresowanie jego osobą osiągnęło apogeum i szczerze powiedziawszy, miał już tego dosyć. Marzył o samotnym wieczorze, dobrym filmie w telewizji i lampce czerwonego wina.
Otworzył drzwi, zdjął buty i wszedł do ciemnego salonu po omacku szukając włącznika małej lampki, stojącej na biurku. Starał się unikać zimnego światła jarzeniówek, które zamontowano na suficie. Kupił ten apartament ponad rok wcześniej, był umeblowany i kompletnie wyposażony, więc od razu mógł się wprowadzać. Od tamtej pory jakoś nie znalazł czasu na wprowadzenie tu jakichkolwiek zmian. Zdjął marynarkę i starannie rozwiesił ją na oparciu krzesła. Napełnił kieliszek wytrawnym Chianti i rozparłszy się wygodnie na przepastnej skórzanej kanapie zaczął przeglądać pocztę w swoim laptopie. Prywatna skrzynka była po brzegi wypełniona gratulacjami od znajomych i rodziny. To był najlepszy dowód na to, jak spektakularnym sukcesem było wygranie ostatniej sprawy. Na skrzynce kancelarii również wyświetliło się kilkanaście nowych maili. Wszystkie zaczynały się w podobny sposób. Nie zdziwiło go to szczególnie, ponieważ niemal codziennie od kilku miesięcy dostawał tego typu wiadomości od ludzi, którzy śledzili przebieg procesu i podziwiali go. Nie ma co ukrywać, że w większości autorkami były kobiety, zauroczone jego charyzmą i pewnością siebie. Był przystojnym mężczyzną, miał ciemne włosy, ostre i wyraziste rysy twarzy i oczy w kolorze piwa. Jego uniesione ironicznie brwi i kpiący uśmiech doprowadzały świadków zeznających w procesie do rozstroju nerwowego, zaś u kobiet śledzących kolejne rozprawy powodowały przyspieszone bicie serca. Artur nie przywiązywał do tego zbyt dużej wagi, poza tym czuł się tym wszystkim bardzo zmęczony. Otworzył właśnie ostatni email, kiedy zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu pokazało się nazwisko Sender. Artur z westchnieniem odebrał rozmowę od swojego wspólnika i najlepszego przyjaciela.
— Mam nadzieję, że nie chcesz mi pogratulować? — Rozpoczął rozmowę bez wstępów. W słuchawce rozległ się śmiech Dawida.
— Naprzykrzają ci się, przyjacielu? To cena sławy. Jesteś teraz bohaterem, pogromcą rzezi niewiniątek…
— Kpij sobie, kpij nieudaczniku. — Artur dolał sobie trochę wina i oparł nogi o blat szklanego stolika. — Czym mogę ci służyć, w mój pierwszy wolny od miesiąca wieczór?
Tak, jak się spodziewał, Dawid usiłował namówić go na imprezę, którą organizował dziś ich wspólny znajomy. Słuchając potoku słów płynącego ze słuchawki, Artur zabrał się do kasowania maili. Przytrzymując słuchawkę między brodą, a ramieniem, sięgnął ręką do klawiatury i odnalazł klawisz „delete”. Nagle jego wzrok przykuły ostatnie słowa wiadomości, którą właśnie zamierzał wyrzucić.
_…Musi nam pan pomóc. Proszę nie odmawiać. Proszę…_
Zaintrygowany, czym prędzej skończył rozmowę i pochylił się nad monitorem. List był krótki. Zaczynał się, jak inne, garstką pochwał i wyrazami podziwu dla jego sukcesów. Dalszy ciąg okazał się jednak zupełnie zaskakujący.
_…Znalazłam się w bardzo trudnej sytuacji i naprawdę nie wiem, gdzie szukać pomocy. Jest pan jedyną osobą, która przychodzi mi do głowy. Mam nadzieję, że zgodzi się pan mi pomóc._
_Wczoraj po południu został zamordowany mój były mąż, Marcin Radwański. Wiem, że zostanę oskarżona o to zabójstwo. Kompletnie nie wiem, jak się bronić! Nie mam pojęcia, kto to zrobił ani dlaczego. Za wszelką cenę muszę chronić moją córkę przed tym koszmarem. Musi mnie pan z tego wyciągnąć. Musi nam pan pomóc. Proszę nie odmawiać. Proszę._
_Julia Brańska_
Przez chwilę wpatrywał się w monitor, wstrzymując oddech. Co to ma być? Dowcip? Kolejna mistyfikacja? Westchnął i sięgnął po kieliszek.
Jakiś miesiąc wcześniej dostał maila o podobnym charakterze. Przedstawiona w nim sprawa była oczywiście zupełnie inna, jednak tamtej autorce także chodziło o to, żeby ją reprezentował. Umówił się z nią na spotkanie w jednym z krakowskich lokali, bo o przyjściu do kancelarii nie chciała nawet słyszeć. Na miejscu okazało się, że zamiast udręczonej matki porwanego dziecka czeka na niego niemiłosiernie wymalowana piętnastolatka w minispódniczce i szpilkach. Dlaczego ani przez chwilę nie pomyślał, że to raczej dziwne wybrać jako miejsce rozmowy umiejscowioną w centrum miasta knajpę zamiast zacisznego biura? Rozczarowanie było zresztą obustronne. Artur w pierwszej chwili miotał się bez sensu, kompletnie nie wiedząc, jak się zachować. Był wściekły na gówniarę, a chyba jeszcze bardziej na siebie, o to, że tak łatwo dał się oszukać. Usiadł wreszcie z kamienną twarzą i gotowym przemówieniem dla bezczelnej smarkuli, kiedy dziewczyna z zakłopotaną miną powiedziała:
— Wie pan, w telewizji wyglądał pan jakoś inaczej. Myślałam, że jest pan trochę lepiej zbudowany — bezceremonialnie otaksowała jego sylwetkę. — No i duuużo młodszy.
Niedowierzanie. Chyba tylko to mogła wyrażać wtedy jego twarz. Po prostu nie mógł uwierzyć, że ta scena rodem z komedii, dzieje się naprawdę. Miał wręcz wrażenie, że słowa uwięzły mu w gardle. Niezrażona tym dziewczyna kontynuowała wątek.
— Bardzo pana przepraszam — jej mina wyraziła szczerą skruchę. –Myślałam, że… no, w tej sytuacji to, sam pan rozumie, chyba nic z tego nie będzie…
Wyszła szybko, nieporadnie stukając zbyt wysokimi obcasami i zostawiając Artura samego przy stoliku. Oszołomiony tym wydarzeniem postanowił zostać w lokalu jeszcze przez chwilę i zamówić sobie coś mocniejszego, żeby ochłonąć. Kelner, który w tym momencie pojawił się przy jego stoliku z dwoma kartami dań, zauważył wychodzącą nastolatkę i zapytał uprzejmie: „Ta pani już wyszła?” Popatrzył przy tym na Artura z miną pełną zimnej satysfakcji, która mówiła: No cóż, tej małolatki nie udało ci się zbajerować, zboczeńcu”. A głośno dodał: „Rozumiem, że mam dopisać drinki, które wypiła ta pani, do pana rachunku?” Sender pękał ze śmiechu, kiedy Artur opowiadał mu całe zdarzenie i od tamtej pory ciągle dręczył przyjaciela docinkami na ten temat. Artur obiecał sobie, że nigdy więcej nie da się wkręcić w taką szopkę.
Jeszcze raz przeleciał wzrokiem po linijkach listu i zdecydował, że najbezpieczniej będzie zaproponować spotkanie z potencjalną klientką na własnym gruncie. Odpisał w kilku zdaniach:
_Szanowna Pani!_
_Powinna pani wiedzieć, że z reguły nie zajmuję się sprawami tego typu. Zapraszam jednak do mojej kancelarii, może po zapoznaniu się ze szczegółami uda mi się polecić Pani kogoś, kto mógłby Panią reprezentować._
_Z wyrazami szacunku_
_Mec. Artur Madejski_
Wysłał wiadomość i wyłączył komputer. Szczerze powiedziawszy marzył już tylko, żeby zanurzyć się w chłodnej pościeli i zakończyć ten dzień.
***
Od czasu rozwodu nie jadał śniadań. Zwlekał się z łóżka na wpół przytomny i pierwszą jego czynnością, kiedy już dotarł do kuchni, było uruchomienie ekspresu do kawy. Po dwóch filiżankach mocnej, czarnej esencji rozbudzał się całkowicie, jednocześnie tracąc ochotę na jedzenie. Kiedy był jeszcze z Aśką, zwykle budził go zapach jajecznicy, świeżego pieczywa i kakao. Zrywał się wtedy szybko, a na kuchennym stole czekało już śniadanie. Aśka bardzo dbała o to, żeby mogli zjeść razem, choćby ten jeden raz w ciągu dnia. Te wspólne śniadania sprawiały im obojgu wiele przyjemności. Po ich rozstaniu doszedł do wniosku, że jedzenie w samotności, bez tej całej krzątaniny, śmiechu i rozmów, nie smakuje już tak samo. Szkoda, że tak wiele rzeczy docenia się dopiero wtedy, gdy znikną bezpowrotnie.
Dziś spał wyjątkowo długo i mocno. Dopiero trzecia dolewka kawy obudziła ostatecznie jego świadomość. I dopiero wtedy uzmysłowił sobie, że ma urlop. Zaraz po zapadnięciu wyroku w ostatniej sprawie doszedł do wniosku, że nie da rady pociągnąć w pracy ani jednego dnia więcej. Dawid musi sobie poradzić sam przez najbliższy tydzień, a może i dłużej.
Rozkoszując się myślą o błogim lenistwie, rozsiadł się wygodnie w fotelu i włączył laptopa. Włożył płytę ze swoją ulubioną gierką komputerową, ustawił poziom zaawansowania (oczywiście najwyższy) i zaczął grać. Wyglądał teraz jak uszczęśliwiony dzieciak, w skupieniu przechodząc przez kolejne plansze. Doszedł właśnie do ostatniego etapu, którego do tej pory nie udało mu się przejść, gdy na ekran dostojnym krokiem wmaszerował lokaj i oznajmił: You have mail, sir! Cholera, powinien wyłączyć modem przed rozpoczęciem gry albo chociaż usunąć tego idiotycznego notifiera informującego o nadejściu nowej wiadomości! Zrezygnowany kliknął dwa razy na ikonę lokaja i otworzył skrzynkę z zamiarem szybkiego wykasowania jej zawartości. Autorką jednego z maili była Julia Brańska. Artur, który od wczoraj zupełnie zapomniał o tej sprawie, teraz zaciekawiony otworzył wiadomość:
_Panie mecenasie!_
_Dziękuję, że zechciał pan odpowiedzieć na moją wiadomość. Zdecydowałam się zwrócić do pana, przede wszystkim dlatego, że pomimo tego całego blichtru, który pana otacza, wydał mi się pan uczciwym człowiekiem. Wierzę, że nie odmówi mi pan pomocy. Niestety nie mogę przyjechać do pana kancelarii. To zbyt duże ryzyko. Gdy zobaczyłam, co stało się mojemu mężowi uciekłam i ukryłam się. Wiem, jak idiotycznie to brzmi, ale nie miałam innego wyjścia. Musiałam ochronić moją córkę, ona ma teraz tylko mnie._
_Proszę się zająć moją sprawą, proszę nie odmawiać! Odpowiem na każde pana pytanie, opowiem o wszystkim, jeśli pan się zgodzi. Z góry panu dziękuję._
_J. Brańska_
Przeczytał maila kilkakrotnie, nabierając dziwnej pewności, że to jednak nie jest głupi żart. Musiał to sprawdzić, musiał się upewnić. Raz jeszcze spojrzał tęsknie na pasek z niedokończoną grą zanim wyłączył komputer. Potem wstał, pospiesznie się ubrał i wyszedł. Postanowił pojechać do sądu. Znał tylko jedną osobę, która mogła potwierdzić prawdziwość tej sprawy.
Mirek Wesołowski był biegłym psychologiem, od lat pracującym w sądzie. Poza tworzeniem profilów przestępców, Wesołowski miał jeszcze jedną nietypową pasję — morderstwa. Ten człowiek wiedział niemal o każdym zabójstwie w kraju i nikt nigdy nie zdołał dojść, skąd bierze te wszystkie informacje, często poufne i znane tylko prokuraturze. Co dziwne, nie zależało mu na wykryciu zabójcy, nie próbował na własną rękę rozwiązywać zagadek kryminalnych ani nic z tych rzeczy, on po prostu zbierał dane. Arturowi zawsze wydawało się to jakieś niezdrowe. Nie zdziwiłby się wcale, gdyby któregoś dnia okazało się, że Wesołowski sam dopuścił się jakiegoś zbrodniczego czynu w ramach swoich zainteresowań. Niemniej jednak teraz właśnie to dziwaczne hobby mogło się okazać dla niego pomocne.
Niestety biurko, przy którym rezydował psycholog okazało się puste. Artur zawrócił więc i skierował się do sekretariatu na tym samym piętrze. Za biurkiem siedziała jego ulubiona sekretarka. Nie znał jej co prawda zbyt dobrze, ale miała ten typ urody, który nie pozwalał Arturowi przejść koło niej i chociażby się nie obejrzeć. Wysoka blondynka o długich włosach, małym biuście i wąziutkich biodrach. Sportowy typ. Trochę przypominała Arturowi Aśkę, była jednak jeszcze wyższa i zgrabniejsza od jego byłej żony.
— Dzień dobry, mecenasie — odezwała się na jego widok. — Myślałam, że po procesie Galińskiej odpocznie pan trochę od nas. Jak mogę pomóc?
— Witam, pani Beatko — Artur uśmiechnął się czarująco. — Faktycznie dziś jestem tu całkiem prywatnie. Szukam Mirka Wesołowskiego. Niestety nie zastałem go w gabinecie.
— Pan Mirosław jest od dzisiaj na urlopie — oznajmiła odwzajemniając uśmiech. Zauważywszy rozczarowaną minę Artura dodała szybko. — Co nie oznacza, że pan go tu nie znajdzie. Pan Wesołowski, gdyby mógł, zamieszkałby w tym budynku. Teraz powinien być na stołówce, na lunchu.
— Spędza urlop w sądzie? — Brwi Artura uniosły się ze zdziwienia.
— Tak jak pan — roześmiała się pani Beatka na pożegnanie.
Trafne spostrzeżenie, pomyślał rozdrażniony, kierując się na parter, do stołówki.
Zapach obiadu, roznoszący się po korytarzu, od razu zaalarmował jego pusty żołądek. Pomimo że sala była urządzona nowocześnie, z długą samoobsługową ladą i barem sałatkowym, mieszanka zapachów od razu przywodziła na myśl szkolną stołówkę. Artur wciągnął go w nozdrza niemal z namaszczeniem i ustawił się w kolejce. Wybrał obfity posiłek, zapłacił i, manewrując tacą, ruszył na poszukiwania psychologa. Miał dziś szczęście. Wesołowski siedział sam, z pełna rozkoszy miną pochylając się nad tradycyjnym schabowym z kapustą.
— Można? — Zapytał Artur, stawiając swoją tacę po przeciwległej stronie stołu.
— Siadaj, zapraszam — z pełną buzią odpowiedział psycholog. — Co cię sprowadza?
Bezpośrednie pytanie przypadło Arturowi do gustu. Nie musiał wymyślać sztywnych wstępów, zadawać durnych pytań o samopoczucie. Zapytał wprost.
— Słyszałeś coś o morderstwie Marcina Radwańskiego? — Przez głowę przeleciała mu myśl, że może to jednak żart, że może wygłupił się tym pytaniem o fikcyjną postać.
— Żartujesz?? — Wesołowski przełknął porcję kotleta i uśmiechnął się od ucha do ucha. — To najgłośniejsza sprawa tego tygodnia! Cacko!
Artur poczuł, że robi mu się gorąco. Więc jednak… Mirek kontynuował.
— Lublin, pierwszy października. Ciało zostało znalezione po południu, w garażu jego byłej żony. Uderzony raz a skutecznie, kluczem francuskim w potylicę. Morderczyni, była żona, Julia Brańska, uciekła gdzieś, porywając pięcioletnią córkę.
Wesołowski przerwał raport, żeby popić obiad kompotem, co dało Madejskiemu szansę zadać pytanie.
— Skąd wiadomo, że to ona zabiła?
— Na kluczu są jej odciski palców, sprawdzano z tymi w jej domu. Poza tym w czasie zabójstwa nie było jej w pracy. Podobno wyszła wcześniej. Świadkowie twierdzą, że nie żyła z denatem w zgodzie. Wystarczy ci?
Zielonkawe oczy Wesołowskiego w czasie zdawania relacji rozbłysły chorą fascynacją, której Artur wcześniej u niego nie zauważył. Często spotykali się na sali rozpraw, niejednokrotnie Madejski prosił go o ustalenie profilu psychologicznego oskarżonego. Wesołowski był bardzo profesjonalny, zwięźle odpowiadał na pytania, ale wydawał się raczej znudzony tym, co robi. A już na pewno nigdy nie okazywał fascynacji, takiej jak teraz.
— Obaj wiemy, że w takich sprawach czasem pozory mylą. — Powiedział Artur, ale zaraz pożałował swoich słów, widząc uniesione brwi Mirka. — Nie sprawca mnie jednak interesuje — machnął lekceważąco ręką — a motyw. Chcę napisać publikację na temat motywów zbrodni, najlepiej opartą na bieżących przypadkach. — Z zadowoleniem zauważył, że Wesołowski gładko przełknął to kłamstwo. W końcu był tylko psychologiem, a nie chodzącym wariografem.
— Tu niestety niewiele ci pomogę. Ponoć chodziło o dziecko, ale to na razie tylko plotki. Ja jednak stawiałbym na odwieczny motyw zabójców — pieniądze. Radwański był bardzo bogatym człowiekiem.
Pogadali jeszcze chwilę i Madejski się pożegnał.
Po rozmowie z Wesołowskim spędził parę godzin w gmachu sądu próbując zebrać jak najwięcej informacji o Brańskiej. Wykonał kilka telefonów do Lublina, gdzie szczęśliwie miał paru znajomych w odpowiednich instytucjach. Wszędzie zasłaniał się tą samą, sprzedaną już Mirkowi, historyjką o publikacji. Niestety zdobytych z trudem danych nie było dużo: Julia Brańska, urodzona 7 stycznia 1981 roku w Lublinie. Magister chemii, przez pięć lat w związku małżeńskim z Marcinem Radwańskim, rozwód w roku 2007. Nie notowana, nie karana. Od niedawna pracownik naukowy UMCSu. Córka, Maja Radwańska, ma 5 lat. Udało mu się także zdobyć zdjęcie, którym dysponowała policja poszukująca podejrzanej. Z fotografii spoglądała na niego długowłosa blondynka o piwnych oczach, w których widać było iskierki radości. Miała poważną minę, ale patrząc na zdjęcie miało się wrażenie, że kąciki ust drgają od powstrzymywanego śmiechu. Ujęcie obejmowało jedynie twarz i ramiona, okryte ażurową chustą w kolorze oliwkowym. Artur siedział za kierownicą swojego samochodu i długo przyglądał się odbitce, analizując i układając w głowie zebrane fakty. Niestety nic, poza przyjaznym wizerunkiem na zdjęciu, nie świadczyło na korzyść tej kobiety. Pomyślał, że to nie będzie łatwa sprawa. Tak, będzie obrońcą Brańskiej. Podjął tę decyzję już w momencie, kiedy upewnił się, że historia jest prawdziwa. Uwielbiał wyzwania i szczerze wierzył, że każdy zasługuje na prawo do obrony. Dla Madejskiego to nie był tylko slogan, powtarzany na okrągło na sali rozpraw, wybrał zawód adwokata, ze świętym przekonaniem, że to rodzaj misji.
I od niemal dziesięciu lat praktyki tego się trzymał. Teraz jednak miał jeszcze jeden powód, by zająć się tą sprawą. Tym powodem była Maja Radwańska. Gdzieś w świadomości Artura pojawiła się bowiem myśl, że jeśli Julia Brańska jest winna, to jego obowiązkiem jest chronić dziecko. Nie powinien pozwolić na to, by mała przebywała gdzieś w ukryciu, pod opieką kobiety, która parę dni wcześniej, z zimną krwią zamordowała jej ojca.
Z zamyślenia wyrwał go klakson samochodu, usiłującego wydostać się z miejsca parkingowego, które Land Rover Artura skutecznie blokował. Podniósł rękę w przepraszającym geście, rzucił zdobyte materiały na fotel pasażera i czym prędzej ruszył.
Kiedy dotarł do domu, miał już mniej więcej sprecyzowany plan działania. Zdjął buty i kurtkę, zaparzył świeżą kawę i usiadł przy laptopie. Pospiesznie napisał wiadomość.
_Szanowna Pani!_
_Przemyślałem wszystko i zdecydowałem, że będę panią reprezentować. Nie bardzo wiem jednak, jak to ma wyglądać od strony organizacyjnej. Nie ukrywam, że porozumiewanie się z klientką tylko za pomocą maili jest dla mnie nowością, ale i dużym utrudnieniem. Liczę, że zdecyduje się pani spotkać ze mną osobiście, ale zaakceptuję każdą pani decyzję._
_Proszę o kontakt._
Wiadomość zwrotna ukazała się niemal natychmiast. Spodziewał się, że będzie zawierała co najwyżej dwa słowa, bo wydawało mu się, że więcej w tym czasie nie zdążyłaby napisać. Jakże się zdziwił, kiedy jego oczom ukazała się cała strona tekstu.
_Panie Mecenasie!_
_Trudno znaleźć słowa, żeby wyrazić Panu moją wdzięczność. Dziękuję, że pan się zgodził. Naprawdę, to dla mnie jedyna nadzieja._
_Wiem, że to raczej nietypowe porozumiewać się w ten sposób, dlatego pomyślałam, że może łatwiej byłoby używać czatu. Byłoby to przynajmniej namiastką prawdziwej rozmowy. Mój numer ICQ to 580020502…_
ICQ… Artur przestał czytać i uśmiechnął się do siebie. Kilka tygodni wcześniej przeczytał książkę „Samotność w sieci”. Nie to, żeby był fanem historii miłosnych, wolał raczej sensacje lub kryminały. Usłyszał jednak opinię koleżanki, która stwierdziła, że tę książkę powinni przeczytać wszyscy mężczyźni, by wiedzieć, czego oczekują od nich kobiety. Zaintrygowany postanowił dokształcić się w kwestiach damsko–męskich. Książka okazała się naprawdę niezła i musiał przyznać, że dokładnie zrozumiał, co jego znajoma miała na myśli. Zastanawiał się również jak wiele kobiet po tej lekturze zmieni swoje wysłużone Gadu–Gadu na komunikator ICQ, wierząc, że tak jak bohaterka, znajdzie tam swój ideał mężczyzny. I proszę, nie musiał długo czekać na potwierdzenie swoich przypuszczeń. Najwidoczniej pani Brańska była jedną z nich. Powrócił do czytania. Dalszy ciąg wiadomości nie wywołał już uśmiechu na jego twarzy.
_…Tymczasem jednak, przygotowałam dla pana opis zdarzeń z tamtego dnia. Starałam się umieścić jak najwięcej szczegółów, chociaż pisanie o tym nie jest dla mnie łatwe. Nie wiem też, co panu może wydawać się istotne, proszę więc pytać, obiecuję, że niczego przed panem nie ukryję._
_Tego dnia wróciłyśmy do domu później niż zwykle. Byłyśmy w Parku Saskim. Obiecałam Mai, że nazbieramy kasztanów, była piękna pogoda, więc nie spieszyłyśmy się z powrotem. Kiedy dotarłyśmy na miejsce zauważyłam, że nasze garaże są zabezpieczone taśmami policyjnymi. Wysiadłam sama, podeszłam tam i wtedy go zobaczyłam. Miał zakrwawioną głowę, leżał w wejściu do mojego garażu, a policjanci właśnie zakrywali jego twarz. Wtedy zrozumiałam, że nie żyje. W pierwszej chwili chciałam tam podbiec, zapytać co się stało, ale wtedy usłyszałam głos tego mężczyzny. Stał z policjantem i mówił, że to ja zabiłam Marcina. Powiedział, że słyszał naszą kłótnię dwa dni wcześniej.,,Panie, ja od razu wiedziałem, że ona jest jakaś niezrównoważona. Darła mordę na tego tu...nieboszczyka, jak jakaś wariatka. To na pewno ona go tak załatwiła.”_
_I wtedy uświadomiłam sobie, jak to wszystko wygląda. Mój były mąż leży martwy w moim garażu, do którego tylko ja mam klucze. Połowa garażowej społeczności słyszała zapewne naszą ostatnią kłótnię o Maję. A do tego wyszłam wcześniej z pracy i nie mam absolutnie żadnego alibi. Musiałam uciec. Nie mogłam dać się zamknąć, mam przecież dziecko, które ma teraz tylko matkę. Bałam się wrócić do domu, choćby na chwilę. Jechałam przez sześć godzin, z jednym tylko postojem, żeby zatankować i kupić jakieś ubrania i niezbędne rzeczy…_
W głowie Artura kłębiły się już dziesiątki pytań, zabrał się więc szybko do instalacji ICQ na swoim laptopie. Już po chwili na jego pulpicie pojawił się mały zielony kwiatuszek, sygnalizujący, że komunikator jest aktywny. Wybrał numer Julii i umieścił ją na swojej liście kontaktów. Teraz mógł przystąpić do pracy.
Artur: _Proszę określić jak najdokładniej czas poszczególnych zdarzeń. Kiedy wyszła pani z pracy? Ile czasu spędziła pani w parku itd._
Julia_: Normalnie kończę o 16:00. Tego dnia wyszłam pół godziny wcześniej, odebrałam Maję z przedszkola jakieś 10 minut później. W parku byłyśmy koło czterdziestu minut, może godzinę. Nie patrzyłam na zegarek, ale przypuszczam, że na osiedle dojechałyśmy chwilę przed piątą._
Artur: _Czy pomiędzy 15:45 (zakładam, że ktoś w przedszkolu musiał oddać dziecko w pani ręce) a 17:00 dzwoniła pani do kogoś, ktoś dzwonił do pani, rozmawiała pani z kimś na ulicy, w sklepie?_
Julia: _Tamtego dnia zostawiłam komórkę w domu, podejrzewam więc, że jest teraz w posiadaniu policji. Niestety nie rozmawiałam też z nikim po wyjściu z przedszkola, poza Mają naturalnie._
Artur notował na kartce poszczególne godziny, układając sobie plan wydarzeń feralnego dnia. Musiał wziąć pod uwagę wszystkie ewentualności, także tę, że ktoś próbuje wrobić Brańską w to zabójstwo.
Artur: _Pani mąż został zamordowany pomiędzy 15:30 a 16:30. Zastanawiam się jakby to wyglądało, gdyby skończyła pani pracę o normalnej porze i nie wybrała się tego dnia do parku…_
Julia: _Czy zdążyłabym dotrzeć na osiedle i zabić mojego męża w przeciągu pół godziny?…Tak, to byłoby możliwe. Jeśli nie ma nadmiernych korków, trasa z uczelni do domu zajmuje mi jakieś 10 minut. Po drodze musiałabym zabrać Maję z przedszkola, ale i tak mogłabym dotrzeć do garażu przed 16:30. Chyba wiem, do czego pan zmierza… Uprzedzę pana pytanie. Nikt nie wiedział o tym, że wybieram się z Mają do parku. Ktoś zabił Marcina, wiedząc, że tak, czy inaczej podejrzenia spadną na mnie, a ja jeszcze ułatwiłam mu zadanie._
Była bystra, a jej odpowiedzi szybkie i precyzyjne. Artur zastanawiał się, czy nie zbyt szybkie i precyzyjne, jak na kogoś, kto dwa dni temu stracił męża i znalazł się nagle po uszy w tym koszmarze. Żałował, że nie może na nią patrzeć, jak przy normalnej rozmowie z klientem. Wiedział z doświadczenia, że dużo łatwiej zapanować nad swoimi wypowiedziami, niż nad mimiką twarzy i mową gestów. No, ale na rozmowy twarzą w twarz przyjdzie jeszcze czas. Na razie musiał przygotować sobie podłoże do dalszej pracy, nawet jeśli był zmuszony robić to w tak niecodziennych warunkach.
Po chwili namysłu Julia dodała jeszcze jedno zdanie: _Marcin musiał zginąć najpóźniej chwilę po 16:00, w przeciwnym razie zabójca ryzykowałby, że go zobaczę, wracając._
To było logiczne, zakładając oczywiście niewinność Brańskiej, ale co do tego Artur nie miał pewności.
Artur_: Czym zajmował się pani były mąż?_
Julia: _Marcin był właścicielem firmy o dość dużym zakresie działalności. Głównie jednak chodziło w niej o wykup akcji od spółek, którym groziło bankructwo. Nie znam się na tym i nie wiem, jak to się fachowo nazywa, ale mam nadzieję, że rozumie pan, co mam na myśli._
Artur doskonale wiedział, co Julia ma na myśli. Działalność takich firm nigdy nie przysparzała im zwolenników, za to bardzo często wywoływała wrogość i niechęć u firm, które zostały postawione pod ścianą. Mało prawdopodobne jednak, żeby któryś z bankrutów zabił nowego właściciela z zemsty. Ponieważ jednak Brańska wspomniała o różnorodnej działalności firmy, nie można było wykluczyć, że śmierć Radwańskiego miała związek z jego interesami. Na to przyjdzie czas później, zdecydował Artur. Na razie, podczas całej rozmowy, nie przestawał myśleć o córce Julii i zastanawiał się jak nakłonić ją do oddania małej.
Artur: _Co powiedziała pani córce? Czy ona wie, że jej ojciec nie żyje?_
Julia: _Rozmawiałam z nią dziś rano. Starałam się jak najdelikatniej przekazać jej to, co się stało. Powiedziałam, że jej ojciec zginął w wypadku. Maja chyba nie do końca rozumie, że on już nie wróci. Wiem, że to zabrzmi trochę bezdusznie, ale teraz cieszę się, że nie widywali się zbyt często od czasu rozwodu. Może dzięki temu Maja nie odczuje tak dotkliwie jego straty._
Artur_: Pani Julio, rozumiem, że w pierwszej chwili uległa pani panice i ucieczka wraz z córką wydała się pani jedynym słusznym wyjściem. Teraz jednak musi się pani zastanowić, czy przetrzymywanie dziecka gdzieś z dala od świata, w ciągłym strachu, że ktoś was rozpozna, jest rozsądne? Musi się pani liczyć z tym, że w najbliższym czasie policja roześle za panią list gończy. Myślę, że powinna pani zostawić Maję u kogoś z rodziny lub przyjaciół._
Julia: _Nie mam nikogo takiego. Moi rodzice od dawna nie żyją. Matka Marcina umarła w tamtym roku. Żadne z nas nie ma rodzeństwa._
Artur nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jak wygląda życie, jeśli nie posiada się żadnej rodziny. On, co prawda poniósł porażkę przy zakładaniu swojej, miał jednak oboje rodziców i trzy siostry.
Artur: _W takim razie może ktoś ze znajomych, na pewno ma pani przyjaciół ze studiów albo z liceum?_
Julia: _Miałam kilka bliskich osób w szkole średniej, ale od tamtej pory nie utrzymuję z nimi kontaktów. Nie zadzwonię przecież po latach ze słowami ‘Słuchajcie chłopaki, jestem oskarżona o morderstwo, może zajęlibyście się moją córką?”_
Artura od razu uderzyło określenie „chłopaki”. Skoro pani Brańska przyjaźniła się z męską częścią swojej klasy, to albo była typem kumpla i chłopczycy albo… Przypominając sobie ją na zdjęciu, Artur skłaniał się raczej ku drugiej opcji. Wizerunek Julii obdzielającej swoimi wdziękami wszystkich chłopców w klasie jakoś zniechęcił mecenasa. Tak, czy inaczej, pomysł ze znajomymi z liceum był faktycznie bezsensowny.
Julia: _Myślałam nawet o Sylwii, żonie Marcina. Wyobrażam sobie jednak, przez co teraz przechodzi. Poza tym ona pewnie też obwinia mnie za to, co się stało. Wiem, jak niewiarygodnie to brzmi, ale naprawdę Maja ma tylko mnie._
Początkowo Artur zamierzał nakłonić Brańską do zgłoszenia się na policję. Zgodził się być jej adwokatem, nie powinien więc pozwolić jej na ukrywanie się. Doskonale wiedział, że to kolejna rzecz, która później w sądzie zadziała na jej niekorzyść. Teraz jednak wiedział, że oddając się w ręce prokuratury Julia musiałaby także przekazać im dziecko. Miał jednak poważne wątpliwości, czy byłoby to najlepsze rozwiązanie. Kilkakrotnie podczas prowadzenia spraw zdarzyło mu się odwiedzać pogotowie opiekuńcze i miał nigdy nie zapomnieć tej tragicznej mieszanki smutnych, wystraszonych twarzy maluchów i hardych spojrzeń młodocianych przestępców. Nie miałby serca skazać małej Mai na pobyt w takim miejscu. Żadne dziecko nie zasłużyło nawet na pięć minut w takiej placówce. Wyglądało na to, że miał związane ręce. Maja musiała zostać z matką w ukryciu. Przynajmniej, dopóki nie wymyśli czegoś sensownego. Zapytał więc chociaż o warunki, w jakich przebywają, czy niczego im nie brakuje i czy są bezpieczne. Brańska długo nie odpowiadała. Pomyślał, że odeszła od komputera i sam skoczył do kuchni po coś na ząb. Kiedy wrócił z talerzem pełnym kanapek wypełnionych wszystkim, co miał w lodówce (nie było tego wiele), odpowiedź Julii już pojawiła się na ekranie.
Julia_: Jesteśmy bezpieczne i niczego nam nie brakuje. Mieszkamy w domku w górach, który należy do mojej zmarłej niedawno sąsiadki. Przyjeżdżałam tu z Mają już wcześniej. Pani Stefania dała mi klucze w ubiegłym roku. Nigdy nikomu nie mówiłam o tym domu, dlatego myślę, że znalezienie mnie tu nie będzie łatwe. Nie podam panu na razie więcej danych, bo nie chcę narażać ani pana, ani siebie. Dopóki pan nie wie, gdzie jestem, nikt nie może pana oskarżyć o pomoc w ukrywaniu przestępcy, prawda?_
Analityczny umysł Artura natychmiast skojarzył i podsumował fakty. Jechały sześć godzin, są w górach. Biorąc pod uwagę położenie Lublina i zakładając, że z dzieckiem w samochodzie nie jechała jak wariatka, najbardziej prawdopodobne wydawały się Bieszczady. Postanowił jednak nie drążyć tematu, tym bardziej, że w tym, co napisała było dużo racji. Nie musiał namawiać jej na oddanie się w ręce policji, ale pomaganie jej w ukrywaniu się to już inna sprawa. Zamiast tego napisał:
Artur: _Czy pani wie, w jaki sposób został zabity pani były mąż?_
Julia: _W Internecie jest napisane, że zginął od uderzenia ciężkim przedmiotem w tył głowy. Pan zapewne już wie, co to był za przedmiot?_
Artur: _Klucz francuski. Są na nim pani odciski palców. Jak pani to wyjaśni?_
Pochylił się nad ekranem, w napięciu oczekując odpowiedzi.
Julia: _To chyba logiczne, że w moim garażu, na moich narzędziach są moje odciski palców._
Pomimo, że nie słyszał jej głosu, ani nie widział jej twarzy, wyczuł irytację, która ją ogarnęła. Postanowił iść za ciosem.
Artur_: Często posługuje się pani kluczem francuskim?_
Miał nadzieję, że teraz ona wyczuje ironiczny ton jego pytania i że ją to speszy. Przez kilkanaście sekund nie było odpowiedzi. Pomyślał, że Julia próbuje wymyślić naprędce coś wiarygodnego.
Julia_: Pan wybaczy, ale to pytanie nie było zbyt mądre_.
Artura zamurowało. Nawet na sali rozpraw nieczęsto zdawało mu się słyszeć, że zadał głupie pytanie. Po chwili pojawił się dalszy ciąg jej wypowiedzi.
Julia: _Częstotliwość używania klucza francuskiego jest zależna od stanu technicznego samochodu. Jeśli o to pan pyta, to mój samochód wymaga dość częstych napraw._
Artur: _Sama naprawia pani swój samochód?_
Linia obrony, którą najwyraźniej przyjęła i próbowała mu narzucić wydawała się Arturowi zupełnie niedorzeczna. Naprawdę mogła wymyślić coś bardziej sensownego.
Julia_: Nie ma w tym chyba nic dziwnego, to mój zawód._
Artur przetarł oczy ze zdziwienia. Miał wrażenie, że wszystko wymyka mu się spod kontroli.
Artur: _Wydawało mi się, że jest pani chemikiem?_
Julia_: Tak, dostałam się na chemię zaraz po maturze w technikum samochodowym._
Jeden zero dla Julii. Artur był wściekły na siebie za to niedopatrzenie. Ale się wygłupił. Czuł się jak ostatni idiota. Od razu też dotarł do niego sens jej wcześniejszego sformułowania. Z kim niby, jeśli nie z chłopakami, miała się kolegować w technikum samochodowym? Pomyślał, że wypadałoby ją przeprosić. Przeczytał jeszcze raz ich dialog, widniejący na pulpicie i uświadomił sobie, że nie napisał niczego obraźliwego, a ironii i kpiny w jego pytaniach mogła się jedynie domyślać. Nie zmieniało to jednak faktu, że zachowywał się bardziej jak prokurator, niż jej obrońca. Postanowił zmienić swoje nastawienie. Zamierzał właśnie zadać kolejne pytanie, kiedy napisała.
Julia: _Przepraszam panie mecenasie, ale musimy kończyć na dziś. Muszę zrobić Mai kolację i wykąpać ją. Proszę się do mnie odezwać, o której pan chce. Nigdzie się jutro nie wybieram:)_
Ostatnie zdanie wywołało uśmiech na jego twarzy. A więc miała też poczucie humoru. Wyłączył ICQ i ze zdumieniem stwierdził, że zapadł już zmrok. Pomyślał ze znużeniem, że pierwszy dzień urlopu przeszedł mu koło nosa. Co gorsza to dopiero początek, na jutro zaplanował bowiem podróż do Lublina. Nie mógł dalej działać bez podstawowych informacji o tej sprawie. Zamierzał wykorzystać swoje znajomości i pogrzebać trochę w zeznaniach świadków oraz wynikach rewizji z mieszkania Brańskiej, bo już wiedział, że została ona przeprowadzona. Musiał wyjechać o świcie, by dotrzeć na miejsce przed południem. Sobota i tak nie była najlepszym dniem, żeby coś załatwić, a godziny popołudniowe w ogóle wykluczały taką możliwość. Postanowił więc jak najszybciej się położyć, by zapewnić sobie chociaż kilka godzin snu.IV
Poniedziałkowy ranek obudził Artura słońcem. Złota polska jesień wdarła się do jego sypialni i jasnymi promieniami rozesłała po pościeli. Przeciągając się nad pierwszym kubkiem kawy Artur postanowił oderwać się trochę od pracy i nadrobić zaległości w domowych obowiązkach. Ustalili z Julią, że w ciągu tygodnia będą omawiać swoje sprawy tylko wieczorami, no chyba, żeby coś nagłego… Miecio ma szkołę i obowiązki u siebie w gospodarstwie, więc Julia musi poświęcić więcej uwagi córce.
Artur zastanawiał się od czego zacząć, bo zarówno porządek jak i zawartość lodówki pozostawiały wiele do życzenia. Miał ochotę wyrwać się z domu, choćby na zakupy, bo pogoda była naprawdę super, ale po chwili wahania pedantyczna natura zwyciężyła. Artur miał co prawda panią Halinkę, która przychodziła sprzątać we wtorki, ale nie byłby sobą, gdyby dał kurzowi zbierać się przez cały tydzień. Kwestia bałaganu w ogóle nie wchodziła w rachubę, bo Madejski zawsze odkładał rzeczy na swoje miejsce. Marynarki wisiały w szafie, elegancko rozpostarte na wieszakach, brudne skarpetki w koszu koło pralki a buty, uprzednio starannie oczyszczone z błota, stały w przedpokoju ustawione równiutko jak od linijki. Dawid zawsze naśmiewał się z tych jego nawyków. Jesteś jak stara panna– mawiał, kiedy Artur próbował wyegzekwować taki sam porządek w kancelarii– Wyluzuj.
I w sprawie miejsca pracy Artur rzeczywiście wyluzował, bo doskonale wiedział, że pedanteria jest strasznie uciążliwa dla osób, których bałagan nie razi. Ale w domu, to co innego.
Tak więc po kolei sprzątanie, potem duże zakupy w supermarkecie i o wpół do trzeciej Artur miał już czas tylko dla siebie. Zjadł szybki obiad i postanowił połazić po Rynku. Szedł wolno, leniwie gapiąc się na grupki turystów oblegających Sukiennice i Kościół Mariacki. Okoliczne knajpki nie były dziś zbyt zatłoczone. W końcu to październik, a na „lunch” już za późno. Artur nabrał ochoty na zimne piwko w jakimś zacisznym kącie. Myśl o piwie niemal natychmiast pobudziła potrzebę zapalenia papierosa, więc Artur ruszył w stronę najbliższego kiosku. Pochylił się do okienka, by poprosić o paczkę Marlboro, kiedy coś z ogromnym impetem uderzyło w jego nogi. Odruchowo chwycił za parapet przy okienku i z trudem udało mu się utrzymać równowagę. Drugą ręką złapał napastnika i w ostatniej chwili ocalił go przed lądowaniem w kałuży. Ciemnowłosy chłopiec, mniej więcej dziesięcioletni, podniósł na Artura zawstydzone spojrzenie, mamrocząc przeprosiny i w ułamku sekundy jego twarz rozjaśniła się uśmiechem.
— Ja pana znam! — wykrzyknął cofając się o krok. Artur uśmiechnął się w odpowiedzi, chociaż najchętniej odwróciłby się na pięcie i odszedł. Przeszło mu przez myśl, że jego popularność po ostatnich wystąpieniach w telewizji chyba posunęła się już o krok za daleko. Czy teraz będzie nagabywany na ulicy nawet przez dzieciaki i proszony o autograf? Rozejrzał się dokoła ale nigdzie nie zauważył nikogo, kto mógłby być opiekunem chłopca.
— Jestem Artur, a ty? — zapytał.
— Jaś — odpowiedział mały z powagą.
— A skąd mnie znasz? — zapytał Artur.
— Widziałem pana na zdjęciach w albumie mojej mamy — wyjaśnił chłopiec i też się rozejrzał. — Chyba właśnie mi się zgubiła– dodał zmartwiony.
Artura uderzyło jakieś dziwne uczucie, którego nie potrafił sprecyzować.
— Na pewno zaraz ją znajdziemy — powiedział uspokajająco do Jasia, który coraz niespokojniej rozglądał się po okolicy. — Musi być gdzieś w pobliżu.
Chłopiec wyjaśnił, że mama bardzo długo oglądała jakieś obrazy, rozwieszone na całej ścianie. Jasiowi znudziło się to wreszcie i postanowił się trochę rozejrzeć. Niechcący wplątał się w grupę wycieczkową i kiedy udało mu się wydostać z tłumu, mamy już nigdzie nie było. Artur pomyślał, że tam trzeba zacząć poszukiwania i razem z chłopcem ruszył w stronę Bramy Floriańskiej.
— Może pamiętasz, jak była ubrana? — zapytał chłopca zdając sobie sprawę, że mały może nie dostrzec jej wśród turystów.
— Na zielono — odpowiedział Jaś po chwili wahania.
— Czemu mnie to nie dziwi? — pomyślał Artur i uśmiechnął się do siebie. Poprosił chłopca, żeby przypomniał sobie jakieś inne szczegóły jej wyglądu, jednocześnie powątpiewając, by dziesięciolatek zwracał jakakolwiek uwagę na strój czy fryzurę swojej mamy. Stanęli na moment i Artur patrzył jak mały marszczy czoło usiłując najwyraźniej przypomnieć sobie jakieś istotne szczegóły. To dziwne wrażenie, które odczuł na początku stawało się coraz silniejsze. Coś jakby _dejavu_. Coś w sposobie mówienia chłopca, w jego ruchach wydawało się Arturowi znajome, nie potrafił jednak tego skojarzyć z konkretną osobą albo zdarzeniem.
— Jak nazywa się twoja mama? — zapytał nagle i uważnie przyjrzał się chłopcu. Układ oczu i ich przejrzyście niebieski kolor, wyrazisty podbródek… Artur znał odpowiedź zanim jeszcze usłyszał ją z ust małego.
— Joanna Madejska-Kieresz — wyrecytował chłopiec jednym tchem. Artur nie mógł w to uwierzyć. Boże, co za zbieg okoliczności!
Uśmiechnął się na myśl, że Aśka zostawiła sobie jego nazwisko. Teraz stało się jasne, dlaczego jej syn rozpoznał Artura. A on, głupi, przypisał to swojej rzekomej sławie. Zrobili jeszcze parę kroków rozglądając się i nagle Artur ją zobaczył. Miała na sobie długi zielony płaszcz, eleganckie czarne spodnie i szpilki. Kiedyś, gdy byli małżeństwem, ubierała się zupełnie inaczej. Nosiła jeansy, sportowe kurtki i buty na płaskiej podeszwie. Dopiero parę miesięcy przed ich rozstaniem zaczęła częściej zakładać sukienki i biżuterię. Artur uświadomił to sobie, kiedy odeszła i zrozumiał, że w ten sposób próbowała przyciągnąć jego uwagę i zainteresować go sobą. Tylko, że on był wtedy ślepy na wszystko poza pracą.
Aśka dostrzegła ich w tym samym momencie, a na jej twarzy widać było mieszankę ulgi i absolutnego zaskoczenia.
— Artek? Co ty tu robisz? Jasiek, gdzie ty byłeś? Jak wy się… — popatrzyła na nich w zdumieniu, jakby zmieszana. Jaś zaczął ze szczegółami opowiadać, w jaki sposób się spotkali, a Artur miał chwilę, by dokładnie przyjrzeć się swojej byłej żonie. Nie zmieniła się bardzo przez te dziesięć lat od czasu ich rozwodu. Była może trochę okrąglejsza, pełniejsza w biodrach i miała grzywkę. Wciąż była piękna. Artur ze zdziwieniem zauważył perłowe kolczyki w jej uszach.
Kiedyś, niedługo po ślubie kupił jej bransoletkę. Była zrobiona z różowych pereł, z ozdobnym zapięciem z oksydowanego srebra. Była potwornie droga. Artur wydał na nią niemal połowę swojej pensji, chciał jednak, żeby jego piękna żona miała coś wyjątkowego. Kiedy podarował Aśce bransoletkę od razu zobaczył, że coś jest nie tak. Jego żona próbowała pozorować zachwyt, ale nie udało jej się zatuszować rozczarowania, które ukazało się na jej twarzy po odpakowaniu prezentu. Tak długo naciskał na nią aż w końcu przyznała, że nienawidzi pereł. Obrzydliwie jej się kojarzyły — z jakąś opasłą ciotką, która uwielbiała perły i nawet w trumnie kazała się spowić w ich sznury. Aśka jako mała dziewczynka uczestniczyła w jej pogrzebie i te perły błyszczące na woskowym ciele ciotki jakoś jej się wryły w pamięć. Jak widać gust jej się zmienił i wstręt do pereł jakoś zmalał… Z zamyślenia wyrwał go głos Aśki. Zapytała go o coś i teraz patrzyła na niego wyczekująco.
— Przepraszam Asiu, zagapiłem się na ciebie — powiedział po prostu Artur. — O co pytałaś?
— Słyszałam, że masz własną kancelarię. Z Dawidem? — Artur przytaknął. — Widziałam cię w telewizji, chyba nieźle wam idzie?
— No, nie narzekam–odpowiedział skromnie Artur. To by było na tyle, jeśli chodzi o jego oszałamiającą karierę w mediach. Na Aśce najwyraźniej nie zrobiło to żadnego wrażenia.
— Macierzyństwo ci służy. Pięknie wyglądasz. — powiedział, żeby zmienić temat. — Nie wiedziałem, że mieszkasz w Krakowie…