- promocja
- W empik go
Kobieta w deszczu - ebook
Kobieta w deszczu - ebook
Klimatyczny Kołobrzeg i historia, która udowadnia, że dobre dni jeszcze przed nami, a wszystko, co złe, można przezwyciężyć, zostawiając za sobą.
Aletta Różańska po śmierci swojego mentora przejmuje w spadku jego gabinet i otwiera własną praktykę. Oddana pracy i pacjentom psychoterapeutka prowadzi spokojne życie, zachodzi w nim jednak duża zmiana, gdy w drzwiach jej gabinetu pojawiają się dwie kobiety.
Julia wątpi we wszystko, zwłaszcza w siebie, przez chaos myśli nie panuje nad uczuciami. Martwi się, że dzieje się z nią coś niedobrego. Zastanawia się, czy miłość rani, czy jest lekarstwem na całe zło. Narzeczony oddala się od niej, związek przechodzi kryzys, a ona zgłasza się po pomoc.
Żywiołowa Eryka, z mężem i dwoma synami, czuje, że jej życie przypomina jazdę bez trzymanki. Nie jest w stanie zaakceptować zmian, nie radzi sobie z emocjami. Wybiera gabinet doktora Zakrzewskiego, ale na miejscu spotyka kobietę.
Gdy wydaje się, że wszystko zawodzi i nie możemy poradzić sobie ze sobą, najlepszym wyjściem jest zapisać się na terapię. Trzy kobiety, trzy pokolenia, które mierzą się ze swoimi problemami, a każda z innej perspektywy patrzy na świat. Czy mogą sobie wzajemnie pomóc?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67510-84-4 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie powinna była tego robić; to zakrawało na przekroczenie uprawnień, lecz czyż dobro pacjenta nie było ważniejsze?
Tonąc w szarościach budzącego się dnia, Aletta stanęła przed kamienicą. Nad Kołobrzegiem zawisły ciężkie chmury, wyczuwało się w powietrzu zapach morza i deszczu, który za chwilę zmoczy miasto. Podniosła głowę, jeszcze się wahając. Na tle zimowego nieba spostrzegła niepasujący ruchomy punkt. Miotany wiatrem, zbliżał się ku niej, z każdą chwilą potężniejąc. Czerwony balon w kształcie serca. Minął ją i poleciał dalej. Uświadomiła sobie, że dziś są walentynki.
„Miłość krąży wokół nas, jej magia kieruje naszym życiem”, pomyślała. „Czasem zalewa nas falą nieszczęść, a czasem szczęścia”. Aletta nieustannie ją badała, wciąż poszukując na nią wzoru.
Pchnęła ciężkie drzwi kamienicy, zostawiając za sobą wątpliwości. Wspięła się na najwyższe piętro i ostrożnie zapukała. Nic się nie wydarzyło, ale adres się zgadzał. Miała go od zaufanej osoby, wydawało się, że to najlepsza agencja w mieście, tylko ona mogła jej pomóc.
Nacisnęła niecierpliwie klamkę i weszła do mieszkania, jak się okazało, przerobionego na biuro. Przywitała się głośno i minęła ciemny korytarz. Drgnąwszy, cofnęła się o krok i zobaczyła przed sobą wysokiego mężczyznę; jego twarz ją przeraziła. Mrugnęła zdezorientowana, nie wiedząc, co myśleć. Nie tego się spodziewała.
– Słucham? – zapytał.
– Dzień dobry. Czy dobrze trafiłam? Do agencji detektywistycznej?
– Tak, dobrze. O czym świadczy szyld wiszący na kamienicy.
– Nie zauważyłam... – wymamrotała. – Jest za mało widoczny. – Popatrzyła niepewnie w jedno oko mężczyzny i tęczówkę w odcieniu szarości, wokół drugiego widoczny był obrzęk. Pół jego twarzy mocno napuchło, zniekształcając kontury. Bolało od samego patrzenia.
– Kto potrzebuje wsparcia, ten nas znajdzie – odparł sentencjonalnie mężczyzna, po czym przyjrzał się kobiecie: niewysokiej, kruchej, z szopą kręconych włosów okalających drobną twarz i sięgających brody. – Coś nie tak? – dodał z niepokojem. – Mam coś na twarzy? – Wiedział, że nie zrobił dobrego wrażenia swoim niecodziennym wyglądem. Nie powinien był w ogóle być dziś w biurze, miał się poddać rekonwalescencji po ostatniej sprawie, tak przykro odbijającej się na jego twarzy, ale nie mógł usiedzieć w domu. Dwóch pracowników jeszcze się nie pojawiło, załatwiali sprawy na mieście. Były walentynki. Przypuszczał, że cały świat tkwi w okowach miłości, spędzając ten dzień na przygotowaniach. Jak się okazało, nie wszyscy.
Aletta nie wiedziała, czy żartuje, czy nie, bo ostatnie słowa wypowiedział z zaskakującą powagą.
– Nie spodziewałam się takiego widoku – odrzekła. – Szukam prywatnego detektywa.
– Cóż, może na niego nie wyglądam, ale nim jestem.
Postanowiła mu nie sugerować, że w ogóle nie wygląda. Wzbudził jej ciekawość, tym bardziej że nie wytłumaczył ani oka, ani twarzy; ba! zupełnie to pominął.
– To się świetnie składa – powiedziała. – Potrzebuję wsparcia w delikatnej sprawie. – Mówiąc to, cały czas mu się przyglądała. Zastanawiała się, jak wygląda bez opuchlizny.
– W takim razie przejdźmy do mojego biura – rzekł.
Aletta ruszyła za mężczyzną, minęła rozległą przestrzeń z kilkoma biurkami i aneksem kuchennym. Nikogo innego tam nie było. Na biurkach piętrzyły się stosy papierów i teczek. Jej uwagę zwróciła korkowa tablica wisząca na ścianie. Mężczyzna przepuścił ją w drzwiach przodem.
– Przyszłam za wcześnie? – spytała.
– Dziś nie liczyliśmy na nawał klientów – odparł. – Święto miłości – pośpieszył z wyjaśnieniem, gdy się zorientował, że nie zrozumiała.
– Ach, tak. – Wszedłszy do biura, i tu się rozejrzała. Wnętrze wydawało się całkiem zwyczajne, bez żadnych ozdób, ot stół, a przy nim krzesła, w szeregu przy ścianie stały szafy. W zasięgu wzroku nie dostrzegła niczego osobistego. – Powinnam się była przedstawić – powiedziała. – Aletta Różańska, psychiatra i psychoterapeutka. – Kiedy wyciągnęła dłoń, zdała sobie sprawę, że się zawahał.
– Sebastian Wysocki. – Ujął jej rękę, skupiając się na oczach i próbując z nich coś wyczytać.
– Coś nie tak? Mam coś na twarzy? – zapytała bez ironii, gdy teraz i on się jej przyglądał. Schowała kosmyk ciemnych, kręconych włosów za ucho i usiadła na krześle, które wskazał.
– Nie, nic, wszystko w porządku, choć wiem, że wy w waszej profesji na każdego coś znajdziecie. – Zajął krzesło po przeciwnej stronie. Dostrzegł na jej szyi łańcuszek; kształt zawieszki go zaskoczył. Był to mały zegarek klasycznego typu, wskazywał prawidłową godzinę. Niewiele osób nosiło takie ozdoby, kobieta zaskakiwała też strojem. Ubrana w za duży o dwa rozmiary szary płaszcz, szerokie spodnie i adidasy na podwyższonej podeszwie, zdawała się ulotna; wrażenie to potęgowała cisza, z jaką stawiała kroki. Kruchość jej szyi podkreślał biały golf.
– Jakieś niemiłe doświadczenia? – zagaiła.
– O nie! – zaprotestował, znając dobrze ten ton. – Tutaj ja zadaję pytania. Więc z czym pani do mnie przychodzi? – zapytał, zmrużył powieki, przyglądając się wnikliwie jej postaci i próbując odgadnąć cel wizyty. Nie nosiła obrączki, co oczywiście nie dawało gwarancji, że nie ma męża. Oceniał, że była tuż po trzydziestce, do tego niezależna i aktywna zawodowo. Nie wyczuwał w niej zdenerwowania jak u większości osób, które przychodziły po pomoc do biura. Widział jednak wahanie.
Aletta poczuła się nieswojo, bo to zwykle z jej ust padało to pytanie.
– Rozumiem, że nasza rozmowa jest poufna – rzekła. – Zachowujecie dla siebie tajemnice swoich klientów.
– Oczywiście, chyba że dotyczy to czynu zabronionego. A dotyczy?
– Nie, skądże – odparła, żałując w duchu, że mało przekonująco. – Chodzi o mojego pacjenta.
– Pacjenta? – zainteresował się detektyw i odruchowo odchylił na krześle, jakby się chciał odsunąć. Kobieta wydawała się niegroźna, ale wiedział, że ze względu na wykonywany zawód ma styczność z najrozmaitszymi zagrożeniami i ludzkimi błędami. – Z tego, co wiem, to psychoterapeuci też mają w kodeksie zachowanie tajemnicy lekarskiej.
– Tak, ale ta sprawa jest wyjątkowa.
– Pacjent o tym wie? – W jego tonie pobrzmiewała podejrzliwość.
– Tak, współpracujemy.
Sebastian nieśpiesznie obserwował, jak drobnymi dłońmi chwyta pasmo włosów i okręca je w palcach. Mimo że tkwiła nieruchomo, to właśnie zdradzało jej zdenerwowanie. Bardziej odsłoniła twarz, wyraźniej teraz dostrzegł jej mały, prosty nos i kształtne usta.
– Więc o co chodzi?
– Poprosiłabym o zrozumienie i obiektywizm, to dla mnie bardzo ważne. – Wychwyciła jego drobny ruch głową na znak zgody, niewiele, ale musiało jej na razie wystarczyć. – Mój pacjent przejawia szereg zachowań dających podstawę do diagnozy zaburzenia paranoicznego, żywi podejrzenia wobec wszystkich dookoła, nawet własnej żony.
– Czasem to zdrowy objaw, w moim zawodzie niejednokrotnie się co do tego przekonałem.
– Kobieta wydaje mu się w pełni oddana, są małżeństwem od kilku lat. Bogdan jest sześćdziesięciolatkiem, ona jest kilka lat od niego młodsza. Można ich określić mianem ustabilizowanego małżeństwa. Ataki paranoiczne zaczęły się po jego wypadku, spadł ze schodów na klatce w ich bloku. Niczego z tego dnia, jak twierdzi, sobie nie przypomina, cierpi na zanik pamięci. Żona przerażona tym, jak się zachowuje, postanowiła zmienić otoczenie. Przyjechali do naszego miasta ze Szczecina. Zatrzymali się w ośrodku wczasowym, licząc na poprawę. Niestety, przeświadczenie, że ktoś go stale śledzi i czyha na jego życie, na tyle się nasiliło, że żona umieściła go na naszym oddziale psychiatrycznym.
– Czy nie ma na to leków?
– Nie pojmuje pan, ja mu wierzę. Bogdan się czuje zagrożony, bo ktoś wyrządził mu niezawinioną krzywdę i może ponownie to uczynić.
Na te słowa Sebastian osłupiał.
– Jasne... – wymamrotał. – Ile lat pracuje pani w tym zawodzie?
***
Nie tego się spodziewała. Sebastian Wysocki wprost zasugerował, by skonsultowała to z psychiatrami, nim on się podejmie zlecenia. Na nic się zdały jej zapewnienia o swojej wieloletniej pracy w zawodzie, o latach nauki, studiowania na psychiatrii i później na psychoterapii. Z zawodem miała do czynienia od najmłodszych lat, ustawicznie badała psychikę i zachowania, choć o tym akurat mu nie wspomniała, nie chcąc się znów narazić na sugestię, że to z nią jest coś nie tak. Kierowała się intuicją oraz nabytą przez lata wiedzą i doświadczeniem, a te zdobyła dzięki swemu mentorowi.
Doktor Zakrzewski był znanym psychiatrą i psychoterapeutą, jeszcze do niedawna ordynatorem oddziału w szpitalu, człowiekiem z wieloletnimi sukcesami w tej dziedzinie. Niestety odszedł niespodziewanie na zawał, pogrążając ją i otoczenie w smutku i żałobie. Nie mogła się pogodzić ze stratą nie tyle wybitnego specjalisty, ile wieloletniego przyjaciela, na którego zawsze mogła liczyć.
Doskwierała jej irytująca bezradność, nie mogła pojąć tak nieprofesjonalnego zachowania mężczyzny. Prośbę o jego wyszukanie wysłała do policjanta, który był niegdyś jej pacjentem, to on ją skierował do agencji Wysockiego. Napisała zwięźle w kilku zdaniach, co o nim myśli, i poprosiła o kogoś innego, kto będzie się kierował fachową wiedzą i zrozumieniem.
Minęła most, pod którym płynęła Parsęta. Ciemne wody rzeki burzyły się od wiatru wiejącego znad morza. W centrum miasta rozbrzmiewał zgiełk przejeżdżających aut; uwagę przykuwały witryny sklepów tonące w czerwieni baloników i ozdóbek w serca. Ten radosny klimat nie współgrał z szarą aurą dnia, a tym bardziej z samopoczuciem Aletty.
Przyśpieszyła kroku, czując, że zaraz lunie. Na niebie szarości obłoków przechodziły płynnie w ciemne, ołowiane, skłębione masy, nisko wiszące nad miastem. Dochodząc do starej części Starówki, poczuła pierwszą kroplę, która spadła jej na czoło i spłynęła po policzku. Następna uderzyła ją w głowę.
Aletta wbiegła na schody kawiarenki i wkrótce skryła się w jej cieple, delektując się zapachem świeżo pieczonego ciasta. Zamówiła kawę, patrząc, jak za oknami szaleje nawałnica. Wzięła napój na wynos, ale przez strugi deszczu przysiadła przy stoliku, czekając, aż minie ulewa. Chwyciła w dłonie zegarek zawieszony na łańcuszku i sprawdziła, ile czasu jej zostało do spotkania z klientką. Nie denerwowała się sesją; na każdym spotkaniu czuła się z pacjentem jak ryba w wodzie; stresowała się raczej miejscem, w którym się miała odbyć.
Spostrzegłszy, że gwałtowny deszcz ustał, Aletta opuściła kawiarenkę z kubkiem ciepłej kawy w ręce. W powietrzu unosiły się pędzone wiatrem zbłąkane krople. Miała raptem kilka minut na dotarcie do ulicy Granicznej, do gabinetu, który po śmierci mentora przeszedł na jej własność.
Mokra od deszczu wspięła się po trzech schodach i po chwili otworzyła kluczem drzwi gabinetu psychoterapeutycznego. Nad nimi wciąż wisiał szyld z danymi jej mentora. Odwróciła wzrok, nie chcąc się tym teraz zajmować. Wyczuła lawendę, która miała koić zmysły, resztki olejku stojącego w szklanym naczyniu na ladzie małej recepcji. Na korytarzu otoczyła ją cisza przetykana szeptem dużego zegara, jego wahadło miarowo kołysało się na boki. To też nie było przypadkowe: siedzący na krzesłach klienci, oczekujący na sesję z psychoterapeutą, mogli poddawać się jego miłemu uwodzeniu, a przy okazji wyciszać wraz z każdą odmierzaną przez niego sekundą.
Nie była w gabinecie od śmierci jego właściciela. Doktor Bogusz Zakrzewski – Bo, jak go nazywała – odszedł bez słowa pożegnania, ot, jednego dnia rozmawiała z nim jak zawsze podczas przerwy na kawę na oddziale szpitala, a drugiego już go nie było. Nie przyszedł do pracy ani się nie pokazał w miejscach dobrze im znanych. Śmierć miała wobec niego inne plany. Aletta wciąż to przeżywała. Wiedziała, jak wyglądają kolejne etapy żałoby, poddała się jej z wiarą, że później będzie lepiej, pozwalając sobie na płacz, rozterki i wspomnienia. Nie mogła nic uczynić poza zaakceptowaniem straty, poza pogodzeniem się z nieuniknionym, tyle tylko, że nawet na to wciąż nie potrafiła się zdobyć.
Żałobnicy na pogrzebie Bo – w większości jego byli pacjenci – to do niej podchodzili złożyć kondolencje. Wiedzieli, jak mocna łączyła ich więź. Jego rodzina – dwóch młodszych braci z żonami i dziećmi w podobnym wieku – traktowała ją chłodno, tak zresztą jak Bogusza, którego bliscy uważali za dziwaka, zwłaszcza że nie ożenił się, a swoje życie i czas poświęcił pacjentom.
Również na cmentarzu konsekwentnie ją ignorowali. Ona też do nich nie podeszła, czując niechęć, która przybrała na sile przy odczytywaniu testamentu. Okazało się, że Bo przepisał na nią wszystko, co posiadał, łącznie z oszczędnościami na koncie, z gabinetem na parterze w kamienicy i mieszkaniem mieszczącym się na najwyższym piętrze tego samego budynku.
W pokoiku socjalnym wytarła włosy w ręcznik. Spędziła tu tak wiele godzin, że znała na pamięć układ pomieszczeń i każdy kąt. Od zawsze czuła się tu bezpiecznie, jak u siebie, brakowało wszakże najważniejszego: jej mentora. Znała go od dzieciństwa.
Wiele razy zastanawiała się nad tym, dlaczego jej zostawił wszystko, co posiadał. Przecież dobrze wiedział, jak zareagują jego młodsi bracia. Po wyjściu od notariusza od razu jej zapowiedzieli, że tak tego nie zostawią i rodzina odzyska majątek po ich bracie.
Upiła łyk kawy, szukając mimo woli wewnętrznej siły, by wejść do gabinetu. Pchnęła lekko drzwi i stanęła w progu. Dopadły ją natychmiast dawne obrazy, gdy przesiadywali tu z mentorem wiele godzin, omawiając najróżniejsze przypadki i konsultując się w rozmaitych sprawach. Był jej ostoją, wyrocznią, niewyczerpanym źródłem wiedzy, choć z czasem się to zmieniło, to on się radził jej. Sądziła z początku, że ją sprawdzał, ale wielokrotnie ją zapewniał, że go przegoniła, że miała do zawodu nie tylko powołanie, ale i wiedzę. Teraz bardzo pragnęła w to wierzyć.
Usilnie ją namawiał do otwarcia własnego gabinetu, do przejęcia inicjatywy i stworzenia swojego miejsca, a tym samym ugruntowania własnej pozycji. Odmawiała, sądząc, że nie jest jeszcze na to gotowa, że przyjdzie jeszcze odpowiedni czas. Działała na tak wielu różnych polach, miała etat na oddziale psychiatrycznym w szpitalu, udzielała się w grupach superwizyjnych, przyjmowała w poradni. Nazywała się wolnym strzelcem, uważała, że wciąż zdobywa wiedzę i że własny gabinet niepotrzebnie zakotwiczy ją w miejscu; z pewnością dążyła do tego, taki miała cel, ale kiedyś, nie teraz. Śmierć mentora zmusiła ją do zmiany planów, w końcu jego spuścizna do czegoś zobowiązywała.
Dziś Aletta rozpoczynała własną praktykę. Oto zaczynał się dla niej nowy etap życia, niestety wkraczała w niego bez swego przyjaciela.
Cofnęła się na korytarz, usłyszawszy dźwięk otwieranych drzwi. Zobaczyła w progu jakiegoś młodego mężczyznę. Wyczytała z jego twarzy zdenerwowanie.
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – rzuciła na powitanie, gdy pochylił głowę, nie mówiąc słowa.
– Dzień dobry.
– Pan na sesję?
Aletta znała pacjentów mentora, ale tego chłopaka nie rozpoznawała. Zastanawiała się, czy aby nie przyjdzie do niej któryś z jego pacjentów, wiele przypadków i ich drogę leczenia znała, wiedziała jednak, że nić, która łączy terapeutę z pacjentem, jest wyjątkowa, że nie sposób ich ot tak przejąć. Z każdym z osobna musiała wypracować własne porozumienie, zasługując na zaufanie.
– Może innym razem – burknął niegrzecznie mężczyzna, po czym odwrócił się i wyszedł.
Aletta podeszła do drzwi i spojrzała przez szybę za nieznajomym. Z jego zachowania mogła wywnioskować, że dokądś się śpieszył, aczkolwiek najbardziej nurtowało ją pytanie, jakiej potrzebował pomocy.
Odepchnęła od siebie tę myśl, wiedząc, że musi się przygotować. Za kilka minut miała przyjść klientka.
***
Zapatrzyła się w morze, nic sobie nie robiąc z deszczu, który bił miarowo w jej rozłożony parasol. Potrzebowała chwili na oddech, gwałtownego szumu fal, który zagłuszyłby dudniące myśli i uporczywe zwątpienie.
Julia rozejrzała się, spoglądając w stronę Kamiennego Szańca, budynku położonego tuż przy plaży; odwróciła głowę w przeciwną stronę, po lewej dostrzegając oddaloną latarnię morską i molo wybiegające daleko w morze. Skupiła się jednak na miejscu, w którym była, stała przy Morskim Oku, porzuconym drewnianym budynku w kształcie litery L podsypanym przez tony piasku. Odpowiadały za nie zimowe wichury i fale wdzierające się na brzeg. Roztaczało się przed nią morze, zastępując jej drogę jak w prawdziwym życiu, gdzie czuła, że doszła do momentu, w którym już nie mogła posuwać się naprzód. Ugrzęzła w miejscu, całkiem tak jak w nadmorskim, wilgotnym piasku, zastanawiając się, w którą stronę skierować kroki, co wybrać, by uwolnić się od niepokoju, który ją trawił od środka.
Deszcz uderzał w taflę wody. Na brzegu przysiadły mewy, nie reagując, gdy podpływała ku nim fala i zalewała ich płetwiaste stopy. Stały nieruchomo, ze spokojem, nie wykazując najmniejszego zainteresowania otoczeniem. Przez chwilę im tego zazdrościła, ona nie potrafiła się wyzwolić od szarpiących nią emocji, od negatywnych myśli niszczących jej każdy dzień. Zamęt w głowie odbijał się na jej związku i życiu, nie dawała już sobie z tym rady. Wiedziona impulsem, w niezgodzie na ból, zgłosiła się na oddział psychiatryczny w szpitalu i poprosiła o szybką pomoc, ale przede wszystkim o zapewnienie, że nie jest z nią aż tak źle.
Kobieta, z którą się wtedy wdała w rozmowę, miała kręcone włosy, była drobna i niewysoka. Uwagę zwracało spojrzenie jej ciemnych, bystrych oczu; biła z nich jakaś nieokreślona nadzieja. Ton jej głosu również koił, od razu czuło się przy niej lepiej. Ich spotkanie miało się za chwilę zacząć i Julia się zastanawiała, czy to na pewno dobry krok.
Opuściła plażę i skierowała się w stronę miasta. Minąwszy plątaninę uliczek, zatrzymała się w końcu przed kamienicą z adresu i odczytała szyld. Przemknęło jej przez głowę, jak doszło do tego, że nie umiała zapanować nad sobą ani samodzielnie odzyskać równowagi. Tych i innych pytań kłębiło się w niej mnóstwo, na żadne nie znajdowała dobrej odpowiedzi – i dlatego tu przyszła, szukając pomocy.
Weszła do nagrzanego wnętrza, z lubością odgradzając się od chłodu z zewnątrz. Z parasola spływały kaskady kropel. Wsunęła go w stojak, z pedanterią skupiając się na poszczególnych czynnościach. Ściany pomieszczenia pokrywała ciemna tapeta we wzorki; dopatrzyła się na niej kwiatów. W rogu stał wysoki zegar, obok lampa, która rzucała wprawdzie słabe światło, ale rozpraszała mrok idący z zewnątrz od szarości ołowianego nieba.
Powiesiła kurtkę na wieszaku i nie wiedząc, co dalej począć, czy usiąść i poczekać, czy ruszyć na poszukiwania terapeutki, obróciła kilka razy bransoletką na nadgarstku. Usłyszała dobiegające skądś szuranie, skierowała się w jego stronę. Przemierzyła korytarz i minąwszy po drodze drzwi do zamkniętych pokoi, podeszła do uchylonych, skąd niósł się hałas.
Jej oczom ukazała się kobieta, ta sama, którą spotkała na oddziale; przesuwała akurat mebel, jej twarz zakrywały włosy. Julia nie wiedziała, jak się zachować, nie tego się spodziewała.
– A, jest pani! Dzień dobry. – Aletta uśmiechnęła się, prostując. – Chciałam, by tu było bardziej pospolicie. Mój mentor Bo miał swoje odwieczne przyzwyczajenia, myślę, że nie zmienił tu nic od momentu pierwszej sesji z klientem. – Rozejrzała się po ciężkim, mrocznym wnętrzu, z regałami wypełnionymi książkami po sufit i ciemną tapetą na ścianach. W gabinecie na honorowym miejscu stało szerokie biurko, opodal dwa fotele ze stoliczkiem i kozetką. Bliżej, w centrum pokoju, posadowiono wygodny welurowy szezlong w kolorze ciemnej szarości; to z nim właśnie mocowała się Aletta, próbując go przesunąć. Gabinet przypominał osobowość mentora – stateczny, bezpieczny i skryty w cieniu. – Przyzwyczaiłam się do tego wystroju, ale czas się tu chyba zatrzymał. Nie sądzi pani?
– Jakbym cofnęła się do lat dziewięćdziesiątych – przyznała Julia z lekkim uśmiechem. Napięcie wyraźnie ją opuściło. Nie miała pojęcia, czemu się tak stresowała, przecież przyszła tu z własnej woli. Wydawało jej się, że jest kobietą pewną siebie, że potrafi zarządzać ludźmi, skąd więc to zawirowanie, dlaczego od dłuższego czasu rozsypywała się na drobne kawałki, z coraz większym trudem zbierając się w całość?
– Właśnie. Kozetka dawno już odeszła do lamusa, choć mentor Bo uważał, że ma być szablonowo. Ludzie, którzy przychodzili tu na sesje, mieli swoje wyobrażenie, a on nie chciał ich zawieść. Uważał, że spełnienie wizji klienta wywoła w nim spokój i doda mu pewności siebie.
– Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Oczekiwałam raczej białych ścian, sterylności i minimalizmu. – Julia powiodła wzrokiem po drobiazgach, takich jak gramofon stojący na niskim stoliczku, fikuśna lampka ustawiona na blacie biurka i ciemne kotary, tłumiące blask i tak już szarego dnia.
– Wolałaby pani porozmawiać w jasnym gabinecie?
– Nie, nie! Wtedy poczułabym się jak więzień na przesłuchaniu, zanadto wystawiona na światło. Podejście pani mentora bardziej mnie przekonuje. Chyba niewiele bym tu zmieniła. – Młoda kobieta zaobserwowała u siebie kolejną rzecz: wydanie opinii na jakiś temat sprawiało jej kłopot, kiedyś z łatwością mówiła to, co myśli i czuje, teraz się obawiała, jak to zostanie odebrane, bała się krytyki.
– W takim razie zapraszam. Fotel, kozetka, cokolwiek pani wybiera i jak będzie wygodnie.
To powiedziawszy, uśmiechnęła się i wyciągnęła do kobiety dłoń. Poznały się na oddziale, tam spotkały się po raz pierwszy, wiedziała jednak, że gdy do głosu dochodzą silne emocje, wiele rzeczy umyka.
– Aletta Różańska, psychoterapeutka – dodała.
– Julia Ochota. Pacjentka? Tak się powinnam określać?
– Klientka brzmi nowocześniej. Trochę żartowałam z tą kozetką, aczkolwiek jakby pani wolała... – Aletta bacznie obserwowała Julię wahającą się, gdzie usiąść. Oceniała, jak reaguje i jak zachowuje się w błahej rozmowie, wtedy właśnie najwięcej zdradzamy o sobie i co najważniejsze, zapominamy o samokontroli. – Przepraszam, że zaczynamy naszą znajomość od urządzania wnętrz, ale mój mentor Bo, tak mi bliski, odszedł niespodziewanie, zostawiając mi w spadku ten gabinet. Próbuję się w nim odnaleźć bez niego, choć to trudne. Wydaje mi się wciąż, jakby wyszedł na chwilę. Pomyślałam o zmianach, bo zawsze powtarzał, że jesteśmy inni i powinniśmy to manifestować, by zaznaczyć swą obecność. Upierał się, że to wolność dana nam wraz z życiem.
– Wyrazy współczucia. Prawdę mówiąc, tego właśnie potrzebowałam, niezobowiązującej rozmowy chociażby o kozetce. – Po czym usadowiła się na niej i popatrzyła w okno z szarą firaną, która nawet w słoneczny dzień musiała hamować promienie słońca. – Jest tylko ryzyko, że zasnę.
– A jednak fotel. Kawy? Herbaty? A może wody?
– Woda wystarczy. Czyli to już? – Niepokój Julii na nowo się wzmógł. Usiadła w fotelu, czując, jak napinają się jej mięśnie.
– Już? A... sesja. Nie, jeszcze chwileczkę. – Aletta wyszła po szklanki i wodę, które znajdowały się w recepcji. Mentor zatrudniał do pomocy zaufaną panią Irenkę, emerytkę, która przychodziła tu na godziny; dbała o kwiaty, odbierała telefony i parzyła kawę, często też przynosiła ciasto własnej roboty. Wraz z jego śmiercią odeszła na dobre, tłumacząc się koniecznością zadbania o zdrowie.
– Jak mam się do pani zwracać? – Julia upiła łyk wody, zwilżając suche usta.
– Jak pani chce. To pani powinna się tu czuć komfortowo. Może być po imieniu. – Przejście na „ty” z pacjentem jest zabronione. Nie powinno się przekraczać granicy pacjent–terapeuta, ale Aletta wolała nagiąć zasady dla szybszego pozyskania zaufania i przejścia do rozwiązania problemu. To ją najbardziej w tym zawodzie fascynowało.
– W takim razie poproszę po imieniu. Od dziecka na nie reaguję, więc niech tak zostanie. – Uśmiechnęła się, ale zaraz przygasła.
– Masz poczucie humoru, to świetnie, Julio.
– Wypada, by terapeuta był na „ty” z klientem?
– Ach, to zależy od nas. I tylko od nas. Wyobraź sobie, Julio, że weszłaś do bańki, takiego swojego prywatnego sanktuarium, i że ja w nim tylko tymczasowo goszczę. Nic z niej nie wychodzi ani też do niej nie wchodzi. To będzie nasza własna próżnia czasowa, będziesz się znajdować w niej wyłącznie ty i twoje emocje – pozwolisz im dojść do głosu – oraz intuicja, której wysłuchasz. Niczego więcej na razie nie potrzebujesz.
– Brzmi dobrze. – Julia mrugnęła parę razy, czując wzbierające pod powiekami łzy.
– Chciałabym, żebyś się tu poczuła bezpiecznie. Będziemy pracować nad kruchą materią: nad twoją wrażliwością. Ale najpierw musimy się lepiej poznać. Zaczynamy!
***
– Jak ci minął dzień, Julio? – zagadnęła Aletta, zaczynając rozmowę od standardowego pytania. Obrzuciła kobietę uważnym spojrzeniem. Klientka miała blond włosy sięgające ramion i dyskretny makijaż. Ubrana była w białą koszulę i ciemne schludne spodnie. „Pierwsze wrażenie się liczy”, pomyślała Aletta. Od razu naszkicowała w głowie jej rys psychologiczny, chcąc dotrzeć do tego, co wewnątrz. W Julii wyczuwało się opanowanie i dystans. Kiedy spotkały się pierwszy raz na oddziale, była totalnie rozbita i wycieńczona.
– Dobrze, choć wypatruję wiosny – szepnęła z nostalgią.
– Odpowiedziałaś odruchowo. Z twoimi odczuciami niewiele ma to wspólnego. – Aletta spostrzegła, że zaskoczyła kobietę. – Chcę cię, Julio, lepiej poznać i stąd moje pytanie. Początkowo nasze spotkania potraktujemy jak konsultacje, dobrze? Ustalimy, co się dzieje i nad czym trzeba będzie popracować.
– Oczywiście, to brzmi sensownie. – Speszyła się, przez chwilę milcząc. – Pracuję w pizzerii, temat pogody jest uniwersalny. – Wzruszyła ramionami. – Faktycznie, tak to mogło zabrzmieć.
– Czym się dokładnie zajmujesz?
– Wszystkim. Księgowością, zakupami, kelnerowaniem, sprzątaniem. Zawsze jest coś do zrobienia. Na początku, zanim znaleźliśmy z narzeczonym pracowników do kuchni, i tam pomagałam. Stworzyliśmy pizzerię od podstaw, sama malowałam ściany i ją urządzałam. – Uśmiechnęła się do wspomnień.
– Lubisz to?
Dziewczyna się zawahała.
– Tak, sporo się dzieje, wokół wciąż jest mnóstwo ludzi, każdy dzień jest inny.
– To było twoim celem? Prowadzenie restauracji?
– Nie, skąd. To marzenie mojego narzeczonego. Pomogłam mu w jego realizacji, ja miałam inne plany, ale gdy postanowiliśmy być razem, wszystko się zmieniło.
– Dużo o nim mówisz, dlatego zapytam, czym on się zajmuje. Dobrze zrozumiałam, że prowadzicie razem restaurację?
– On nią zarządza.
Aletta oczekiwała szczegółów, jakiegoś wyraźniejszego podziału obowiązków, ale niczego takiego się nie doczekała.
– Spotkałyśmy się na oddziale, nasza rozmowa trwała krótko, dlatego cieszę się, że przyszłaś.
– Dla mnie była ogromnie ważna. Bardzo mi pomogłaś w tamtej chwili. Dziękuję. – Julia zacisnęła powieki, chcąc powstrzymać napływające łzy. Przypomniała sobie tamto zagubienie. Stanął jej przed oczami obraz siebie, tego, jak żałośnie musiała wtedy wyglądać. Dzięki Aletcie mogła odetchnąć z ulgą, zyskać pewność, że nie jest z nią aż tak źle, jak uważała.
– Mam nadzieję, że pomogę bardziej. Ile trwa ten stan niepokoju, Julio? Jak myślisz, kiedy się zaczął?
– Nie mam pojęcia. Zawsze byłam spokojna, opanowana, zrównoważona, a teraz targa mną nieustająca huśtawka emocji. Czasem miewam lepsze dni, czasem gorsze, i nie wiem, od czego to zależy. Rano jestem w świetnym humorze, po południu wpadam w przygnębienie, a wieczorem zalewam się łzami. Mój narzeczony kiepsko to znosi. Czy to jest depresja?
– Nie śpieszmy się z diagnozą. Tym bardziej że za szybko dziś przylepiamy tę łatkę; za często krąży ona w naszym świecie. – Aletta uśmiechnęła się z troską. – Czy kiedykolwiek poddałaś się terapii?
– Nigdy, zawsze byłam zdrowa.
– A teraz się tak nie czujesz?
– Właśnie to sobie uświadomiłam, że kiedyś było zdecydowanie lepiej, byłam spokojna, radosna, nie wiem... kilka lat temu? Trudno mi wskazać datę, może to wina tego, że poświęciłam się pracy, obowiązkom, że nie mam już tyle siły.
– Na pewno do tego dojdziemy. To będzie jeden z naszych punktów. Sama o tym zdecydowałaś? Żeby poprosić o pomoc?
– Nikt mi tego nie zasugerował. To była moja decyzja. – Julia popatrzyła na swoje dłonie, niespokojnie splatając palce. – Ale robię to dla Damiana, dla naszego związku, bo mój niestabilny stan wpływa na nasze relacje.
– Długo jesteście ze sobą?
– Pięć lat. Damian jest starszy ode mnie dwa lata. Mieszkamy ze sobą i planujemy ślub, teraz jednak mamy na głowie ważniejsze rzeczy niż wydatki na wesele i wspólne mieszkanie. Damian marzy o otwarciu prestiżowej restauracji przy samym brzegu morza. To jest na razie nasz cel.
– A co jest ważne dla ciebie?
– Czasami sama już nie wiem, czego chcę.
– Spróbujemy poszukać odpowiedzi i na to pytanie – zapewniła Aletta uspokajająco, wyczuwając nerwowość klientki.
– Może, kiedy wyzdrowieję, odpowiedź sama do mnie przyjdzie.
– Nie myśl o sobie jak o chorej, to zdecydowanie za szybko.
– Kiedy można to stwierdzić?
– Nie ja to zrobię, Julio, tylko ty, ja ci w tym tylko pomogę. Razem zobaczymy, co ci w duszy gra, która struna fałszuje. Po naszej pierwszej rozmowie wykluczyłam poważne zaburzenia, nie zagrażasz ani sobie, ani innym. To się dzieje w tobie i musimy to odkryć.
Julia rozluźniła się i zaczęła o sobie opowiadać. O rodzinie, o jej rodzinnym domu w Gryficach, o rodzeństwie. Rozsiadła się w wygodnym fotelu, a słowa same popłynęły jej z ust. Z tą chwilą przestała się dystansować, uwierzyła w bańkę, w której poczuła się bezpieczna.
Słuchając jej, Aletta kiwała głową, zadawała kolejne pytania, czasem się uśmiechała, bo Julia zmieniała się, mówiąc o różnych osobach i miejscach. Mimika, podobnie jak wzrok, natychmiast zdradzała jej emocje i odczucia. Nie pilnowała się, nie dbała o efekt, jaki wywiera jej opowieść; była jak otwarta księga i to właśnie zaczynało Alettę martwić. „Serce na dłoni” brzmi szlachetnie, nie każdy ma jednak wobec nas pokojowe zamiary.
– Chciałam zamieszkać w Kołobrzegu, to tu planowałam zacząć swą dorosłą przygodę. Trudno mnie było zatrzymać, gdy coś postanowiłam. Studiowałam turystykę, znalazłam pracę w recepcji w ośrodku wczasowym. Miałam odważne plany, apetyt na zdobywanie coraz wyższych stanowisk. Po prostu chciałam.
– Co się zmieniło od tamtego czasu?
– Życie zweryfikowało moje plany. – Julia umilkła, jej entuzjazm przygasł. – Poznałam moją miłość, Damiana. To był przypadek, lecz od początku rozumieliśmy się bez słów.
Aletta wyczytała z oczu Julii szczere uczucie, a z jej słów oddanie. Popatrzyła na zegarek stojący między książkami, mało widoczny za plecami klientów. Mentor Bo zawsze poświęcał każdemu klientowi godzinę na rozmowę, ona też nie chciała jej zanadto przedłużać, zamęczać pacjenta. Z psychoterapeutą i pacjentem musiało być jak z pierwszą randką – musiała się pojawić ochota na kolejną.
Czas się skurczył, ale Julia ją zafascynowała. To była od zawsze jej słabość – pragnienie odkrycia tego, co szwankuje w drugim człowieku, co jest powodem do niepokoju i zmartwień. Poszukiwania odbywały się tylko w labiryncie myśli pacjenta, co wydawało się tym większym wyzwaniem. Stało za tym założenie, że nasze emocje i uczucia są jak jedwabna nić, która przez toczące się wokół życie z łatwością wpada w drgania, wywołując czasami efekt tsunami – efekt, nad którym nie potrafimy sami zapanować. Wymaga czasu, by go wyciszyć, by przestał poruszać naszym światem.
– Zawsze mówią, że jak już opowiadać o sobie historię, to trzeba zacząć od początku. Opowiedz mi: jak się poznaliście? – „Jeszcze jedno pytanie i koniec”, obiecywała sobie Aletta. Wybrała już trzy drogi, trzy odpowiedzi, którymi będą podążać, by się przekonać, która leży najbliżej prawdy i z czym tak naprawdę zmaga się Julia. Jedno było pewne: czuła się w jej towarzystwie dobrze, a intuicja nigdy jej nie zawodziła.
– Była wtedy wiosna, piękna wiosna nad morzem.
***
_– Julka, musisz iść się z nim spotkać, przetrzymać go, bo ja się trochę spóźnię._
_– Malwina, na pewno chcesz to zrobić? Jesteś tego pewna? – Julka o mało nie wypuściła telefonu z rąk, słysząc prośbę przyjaciółki. Razem wynajmowały mieszkanie, bo obie pochodziły z odległych miast. Poznały się na pierwszych zajęciach, na których usiadły obok siebie, to było porozumienie od pierwszego słowa._
_– Już czas. Jestem pełna nadziei, wiem, że randkowanie przez internet stwarza ryzyko, ale poznałam go, wiem, co to za człowiek. Nasze długie rozmowy przez telefon wiele mi o nim powiedziały. Czas na przejście na wyższy poziom i spotkanie na żywo, w końcu muszę go zobaczyć._
_– Nie chciałabym, żebyś się rozczarowała._
_– Ja też, ale kurcz_ę, _nie słyszę dzwonków alarmowych, tylko potrzebę, by posunąć się dalej._
_Julia poczuła zaraźliwy optymizm przyjaciółki. Jeśli tak ma wygląda_ć _miłość, to też chciała ją poczuć, doświadczyć, jak to jest oddać się drugiej osobie, komuś, kto staje się dla nas całym światem, otrzymując w zamian wsparcie i czułość. Tak jawiło się jej prawdziwe uczucie._
_– On też chce się spotka_ć?
_– Tylko czekał, aż to zaproponuję. Czuję, że jesteśmy sobie pisani. Idź do kawiarni, Julka, i przytrzymaj go dla mnie. Niech mi czasem nie zwieje._
_– Skoro tego chcesz, zrobię wszystko, co w mojej mocy. Podziwiam cię, że przejęłaś inicjatywę._
_– Chodzi ci o to, że zdecydowałam się wejść na grupę dla singli w Kołobrzegu? Ty sama powinnaś to zrobić. Po mojej randce ze szczęśliwym zakończeniem wrzucę na grupę rekomendację._
_– Może pójdę za twoim przykładem?_
_– Zuch dziewczyna._
_Julia popatrzyła na zachód słońca, wiosenny spektakl natury, który ozdabiał świat mocą kolorów jarzących się na powierzchni pofałdowanego morza. Popatrzyłaby dłużej, chłonąc widok tarczy zanurzającej się w falach, ale zobowiązała się spełnić prośbę przyjaciółki._
_Pchnęła drzwi restauracji położonej tuż przy nadmorskim deptaku. Zapach jedzenia rozbudził jej apetyt, przez cały dzień niewiele zjadła. Zajęcia i praca w recepcji pochłaniały jej cały czas, wierzyła jednak, że cele są do osiągnięcia. Miała skryte marzenia i siłę do ich spełnienia._
_Malwina nie miała zdjęcia swojego tajemniczego wybrańca, była to randka w ciemno. Julia zajęła wolny stolik przy oknie i zamówiła wodę, zerkając na zegarek. Denerwowała się, choć to nie ona była tą, która czekała na miłość swego życia. Urodzona optymistka, miała wewnętrzne przekonanie, że gdzieś tam czeka na nią coś dobrego, co w odpowiednim momencie przyniesie jej szczęście._
_Obserwowała przez okno deptak, turyści mieszali się z mieszkańcami, a większość kierowała się w stronę mola, nie chcąc przegapić wieczornego widowiska. Poczuła na sobie czyjś wzrok i odwróciła się, gdy koło jej stolika zatrzymał się mężczyzna._
_– Dobry wieczór – przywitał się. – Czeka pani na kogoś?_
_Julia nie zdołała ukryć zaskoczenia, nieznajomy zrobił na niej wrażenie._
_– Tak – wydusiła, przypominając sobie, po co tu jest i kogo ma przed oczami. – Czekam._
_– Na Tomasza?_
_– To pan? – spytała z dziwnym żalem._
_– Żałuję, że nie. Nie spodziewałem się tak pięknej kobiety. Mój przyjaciel był zachwycony waszymi rozmowami, przestrzegałem go, ale nie chciał mnie słuchać. Widzę, że miał rację. Jestem Damian, Tomek się spóźni, a ja miałem zatrzymać kobietę jego życia. Malwina, tak?_
_– Właściwie jestem tu z tego samego powodu, co ty, Damianie. Julia, przyjaciółka Malwiny._
_Oboje zaśmiali się, nie odrywając od siebie wzroku._
_– Może zanim do nas dołączą, moglibyśmy się poznać bliżej, piękna Julio._
_– Czemu nie. – Czekały na nią notatki na zaliczenie, ale zupełnie o nich zapomniała._
_Wkrótce dołączyli do nich Malwina i Tomasz, zapanowała radosna atmosfera. Gdy Damian zaprosił Julię na spacer brzegiem morza, zgodziła się bez wahania. Wywiązała się rozmowa. Ona opowiadała mu o sobie, on dopytywał i cierpliwie słuchał. Pierwszy raz poczuła się adorowana i zauważona. Nie odsunęła się, gdy pochylił się do jej ust, skracając dystans. Odniosła wrażenie, jakby ją całą pochłonął, zamknął w ramionach, kryjąc przed światem. Szeptał jej do ucha miłe słowa, które przebijały się przez szum morza w tle. Zapamiętała tę chwilę, każdy szczegół wrył się w jej pamięć. Ten moment zaważył na całym jej życiu, na zawsze je zmieniając._
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------