Kobiety z Ravensbrück - ebook
Kobiety z Ravensbrück - ebook
Przerażająca, inspirująca i głęboko niepokojąca książka Sarah Helm jest wynikiem przełomowych badań historycznych. Przez dziesięciolecia historia Ravensbrück ukryta była za żelazną kurtyną i pozostawała mało znana. Wykorzystując świadectwa ujawnione po zakończeniu zimnej wojny i wywiady z ocalałymi, które nigdy wcześniej nie mówiły, Helm zagłębiła się w świat obozu i pokazała niewyobrażalny horror.
W Ravensbrück przez sześć lat więźniarki bito, torturowano, zmuszano do niewolniczej pracy, głodzono i rozstrzeliwano. Dokonywano również – w szczególności na Polkach – zbrodniczych eksperymentów medycznych.
„Kobiety z Ravensbrück” to nie katalog popełnianych w Ravensbrück okrucieństw. To przede wszystkim porywający opis heroizmu, nadludzkiej nieustępliwości i wyjątkowej siły ducha, która pozwoliła ofiarom bestialstwa przetrwać, a także dać świadectwo.
Wykorzystując materiał niegdyś ukryty za żelazną kurtyną, Sarah Helm dokonała niezwykłego aktu – ocaliła historię. Ta książka po raz pierwszy oddaje w pełni głos kobietom z Ravensbrück, jedynego nazistowskiego obozu koncentracyjnego dla kobiet.
Anne Applebaum, laureatka nagrody Pulitzera
Sarah Helm, brytyjska dziennikarka i autorka książek. Pracowała w redakcji „Sunday Times” i była korespondentką zagraniczną „The Independent”; obecnie współpracuje z kilkoma pismami.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8097-292-6 |
Rozmiar pliku: | 7,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z berlińskiego lotniska Tegel do Ravensbrück jedzie się niewiele ponad godzinę. Gdy udawałam się tam po raz pierwszy, w lutym 2006 roku, padał gęsty śnieg, a na obwodnicy Berlina jakaś ciężarówka wpadła w poślizg, więc podróż trwała dłużej.
Heinrich Himmler często jeździł do Ravensbrück, nawet w tak paskudną pogodę jak ta. Reichsführer SS miał w tamtej okolicy przyjaciół i mógł przejazdem wpadać na inspekcję obozu. Rzadko wyjeżdżał bez wydania nowych rozkazów. Raz nakazał, aby do zup więźniarek dodawano więcej warzyw korzeniowych. Innym razem stwierdził, że zabijanie nie postępuje dostatecznie szybko.
Ravensbrück był jedynym nazistowskim obozem koncentracyjnym wybudowanym dla kobiet. Nazwę wziął od pobliskiej wsi, która przylega do miasteczka Fürstenberg i leży około 80 kilometrów na północ od Berlina, w bok od drogi do Rostoku leżącego na wybrzeżu Bałtyku. Kobiety przyjeżdżające do obozu nocą czasem przeczuwały, że są blisko morza, ponieważ czuły sól w powietrzu; czuły też piasek pod stopami. Gdy nastawał świt, ich oczom ukazywał się obóz wzniesiony nad jeziorem i otoczony lasem. Himmler lubił umieszczać swoje obozy w miejscach naturalnie pięknych – i najlepiej nie na widoku. Dziś obóz nadal pozostaje w ukryciu; przerażające zbrodnie, do których tam doszło, i odwaga ofiar są w większości nieznane.
Ravensbrück został otwarty w maju 1939 roku, zaledwie cztery miesiące przed wybuchem wojny, a Rosjanie wyzwolili go sześć lat później – jako jeden z ostatnich obozów, do których dotarli alianci. W pierwszym roku przebywało tu co najmniej 2 tysiące więźniarek, z których prawie wszystkie były Niemkami. Wiele aresztowano z powodu opozycji wobec Hitlera – na przykład komunistki i świadkowe Jehowy, które nazywały Hitlera antychrystem2. Inne naziści po prostu uznali za istoty niższe i chcieli je odciąć od społeczeństwa: prostytutki, przestępczynie, bezdomne i Cyganki. Później obóz przejął tysiące kobiet schwytanych przez nazistów w krajach okupowanych, w tym wiele członkiń ruchu oporu. Przywożono tu także dzieci. Mały odsetek więźniarek – około 10 procent – stanowiły Żydówki, ponieważ formalnie obóz nie był przeznaczony dla Żydów.
W szczytowym punkcie w Ravensbrück więziono 45 tysięcy kobiet; przez ponad sześć lat istnienia obozu przez jego bramy przeszło około 130 tysięcy kobiet; były bite, głodzone, zamęczane pracą na śmierć, trute, rozstrzeliwane i zagazowywane. Szacuje się, że liczba ofiar śmiertelnych obozu wynosi od 30 tysięcy do 90 tysięcy; prawdziwa liczba leży prawdopodobnie gdzieś pośrodku, ale zachowało się tak niewiele materiałów SS dotyczących obozu, że nikt nigdy nie pozna realnej wielkości. Masowe zniszczenie dokumentacji Ravensbrück to kolejny powód, dla którego historia obozu pozostaje mało znana. W ostatnich dniach esesmani palili teczki wszystkich więźniarek w krematorium lub w ogniskach, razem ze zwłokami. Popioły wrzucono do jeziora.
Po raz pierwszy usłyszałam o Ravensbrück, kiedy pisałam książkę o Verze Atkins, agentce brytyjskiej tajnej organizacji, Zarządu Operacji Specjalnych (Special Operations Executive – SOE). Zaraz po wojnie Vera na własną rękę zorganizowała poszukiwania Brytyjek z SOE, które zostały zrzucone na spadochronach nad terytorium okupowanej Francji, aby wesprzeć ruch oporu; wiele z nich zaginęło. Vera zaczęła tropić ich ślady i odkryła, że kilkanaście z nich trafiło do niewoli i zostało wywiezionych do obozów koncentracyjnych.
Starałam się zrekonstruować poszukiwania Very i zaczęłam badania od jej osobistych dokumentów, które spoczywały w brązowych kartonowych pudłach w domu jej szwagierki Phoebe Atkins w Kornwalii. Na jednym z pudeł widniał napis: „Ravensbrück”. W środku znajdowały się odręczne notatki z rozmów z osobami, które przeżyły, oraz z podejrzanymi esesmanami – były to moje pierwsze materiały źródłowe dotyczące obozu. Przekartkowałam dokumenty. „Rozebrali nas do naga i zgolili nam włosy”, powiedziała Verze jedna z kobiet. W niebo unosił się „słup dławiącego niebieskawego dymu”.
Ocalałe kobiety mówiły o obozowym szpitalu, gdzie „więźniarkom wstrzykiwano do rdzenia kręgowego zarazki syfilisu”. Inne opisywały kobiety, które przybyły do obozu po „marszu śmierci” w śniegu z Auschwitz. Agent SOE więziony w Dachau napisał, że ponoć kobiety z Ravensbrück zmuszano do pracy w burdelu w Dachau.
Wiele razy wspominano o młodej strażniczce Binz o „jasnych, równo przystrzyżonych włosach”. Inna była wcześniej nianią w Wimbledonie. Według brytyjskiego śledczego więźniarki należały do „europejskiej elity”; znalazła się wśród nich bratanica generała de Gaulle’a, była brytyjska mistrzyni kobiet w golfie i wiele polskich arystokratek.
Zaczęłam sprawdzać daty urodzeń i adresy ocalałych kobiet – a także strażniczek – na wypadek gdyby któraś z nich jeszcze żyła. Ktoś dał Verze adres pani Chatenay, „które wie o sterylizacji dzieci w bloku 11”. Doktor Louise Le Porz spisała wyczerpujące oświadczenie, w którym twierdziła, że obóz wybudowano na ziemi należącej do Himmlera, w pobliżu jego prywatnego Schloss. Podała jako miejsce zamieszkania Mérignac w Żyrondzie, ale z daty urodzenia wynikało, że raczej już nie żyje. Kobieta z Guernsey, Julia Barry, mieszkała w Nettlebed w Oxfordshire. Innych adresów nie udało się odczytać. Ocalała kobieta z Rosji pracowała prawdopodobnie „na oddziale matki i dziecka na dworcu kolejowym w Leningradzie”.
Na dnie pudła znalazłam odręczne spisy więźniarek przeszmuglowane przez Polkę, która sporządzała w obozie notatki, oraz szkice i mapki. „Polki miały najlepsze informacje”, głosił dopisek. Okazało się, że autorka listu od dawna nie żyje, jednak znajdowały się w nim londyńskie adresy żyjących jeszcze więźniarek.
Na pierwszą wyprawę do Ravensbrück zabrałam te szkice, w nadziei, że pomogą mi zorientować się na miejscu. Ale w miarę jak śnieg sypał coraz mocniej, zastanawiałam się, czy w ogóle dotrę do obozu.
Wielu osobom nie udała się próba odnalezienia tego miejsca. Przedstawiciele Czerwonego Krzyża, którzy próbowali namierzyć obóz w chaosie ostatnich dni wojny, musieli zawrócić z powodu fali uchodźców podążających w przeciwną stronę. Kilka miesięcy po wojnie, kiedy Vera Atkins jechała tą drogą, gdy zaczynała swoje śledztwo, została zatrzymana na rosyjskim punkcie kontrolnym; obóz znajdował się w radzieckiej strefie okupacyjnej, gdzie obowiązywał zakaz wstępu dla obywateli innych państw alianckich. W tym czasie poszukiwanie zaginionych kobiet przez Verę stało się już elementem szerszego brytyjskiego śledztwa w sprawie obozu, które doprowadziło do pierwszych procesów zbrodniarzy wojennych z Ravensbrück w Hamburgu w 1946 roku.
W latach pięćdziesiątych, gdy zaczęła się zimna wojna, Ravensbrück pozostało za żelazną kurtyną, która rozdzieliła ocalałych – Wschód od Zachodu – i przecięła historię obozu na dwoje.
Za plecami Zachodu miejsce stało się świątynią komunistycznych bohaterek, a ich nazwiskami nazywano ulice i szkoły w całym NRD.
Tymczasem na Zachodzie Ravensbrück dosłownie zniknęło z pola widzenia. Ocalałe kobiety, historycy i dziennikarze z Zachodu nie mieli dostępu do obozu. We własnych krajach byłe więźniarki walczyły o publikacje swoich historii. Źródła były trudno dostępne. Zapisy z procesów hamburskich sklasyfikowano jako „tajne” i zamknięto na trzydzieści lat.
„Gdzie to było?”, takie pytanie padało najczęściej, kiedy zaczęłam pisać o Ravensbrück, a także: „Dlaczego tam był osobny obóz dla kobiet? Czy trzymano tam Żydówki? Czy był to obóz zagłady? Pracy niewolniczej? Czy ktoś stamtąd wciąż żyje?”.
W tych krajach, skąd pochodziło najwięcej ocalałych kobiet, ich grupy próbowały ocalić wspomnienia. Szacuje się, że w Ravensbrück więzionych było 8 tysięcy Francuzek, tysiąc Holenderek, 18 tysięcy Rosjanek i 40 tysięcy Polek. Jednak z różnych przyczyn w każdym z tych krajów ich historia nie była popularyzowana.
Zdumiewająca jest ignorancja w Wielkiej Brytanii, z której nie więcej niż 20 kobiet trafiło do obozu, podobnie jak w Stanach Zjednoczonych. Brytyjczycy mogą znać Dachau, pierwszy obóz koncentracyjny, i być może Bergen-Belsen, dlatego że wyzwolili go brytyjscy żołnierze, a także z powodu przerażającej sytuacji, jaką uchwycili na filmie, który wywarł trwałe piętno na świadomości Brytyjczyków. No i skojarzenia budzi jeszcze Auschwitz, synonim gazowania Żydów.
Po przeczytaniu materiałów Very zaczęłam szukać innych pisanych relacji na temat obozu dla kobiet. Historycy głównego nurtu – prawie wyłącznie mężczyźni – nie mieli praktycznie nic do powiedzenia. Nawet książki pisane o obozach po zakończeniu zimnej wojny dotyczą wyłącznie męskiego świata. Wtedy przyjaciółka z Berlina pożyczyła mi ogromny zbiór artykułów napisanych w większości przez kobiety, przedstawicielki niemieckiego świata nauki. W latach dziewięćdziesiątych feministki-historyczki zaczęły walkę. Ich książka obiecywała, że „uwolni kobiety od anonimowości, która kryje się za słowem: więźniarka”. Lawinowo ruszyły dalsze badania, w miarę jak inni autorzy – zwykle Niemcy – wybierali wąskie zagadnienia dotyczące Ravensbrück i badali je „naukowo”, co nie przyczyniało się do popularyzacji wiedzy o obozie. Znalazłam wzmiankę o Księdze Pamięci, która zapowiadała się o wiele bardziej obiecująco, i podjęłam próby skontaktowania się z autorką.
Natrafiłam na garść pamiętników więźniarek, głównie z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, które zalegały na tylnych półkach bibliotek publicznych, często opatrzone sensacyjnymi okładkami. Okładka wspomnień nauczycielki literatury francuskiej, Micheline Maurel, przedstawia ponętną kobietę, w typie dziewczyny Bonda, na tle drutu kolczastego. Książka o Irmie Grese, jednej z pierwszych strażniczek Ravensbrück, nosi tytuł Piękna bestia. Język tych pamiętników wydaje się staroświecki i na pierwszy rzut oka sztuczny. Jeden z autorów pisze o „lesbijkach o okrutnych twarzach”, a inny o „zezwierzęceniu” niemieckich więźniarek, „które trzeba traktować jako podstawową cechę rasy”. Tego rodzaju uwagi wprowadzały zamęt; wyglądało to tak, jakby nikt nie wiedział, jak opowiedzieć tę historię. W przedmowie do jednego z tych pamiętników francuski pisarz François Mauriac napisał, że Ravensbrück był „ohydą, o której świat postanowił zapomnieć”. Być może powinnam zająć się pisaniem o czymś innym. Pojechałam do Yvonne Baseden, jedynej żyjącej więźniarki, o której wówczas wiedziałam, żeby zapytać ją o zdanie.
Yvonne była jedną z kobiet z SOE Very Atkins, schwytaną, gdy pomagała ruchowi oporu we Francji, po czym wysłaną do Ravensbrück. Chętnie opowiadała o walce w ruchu oporu, natomiast za każdym razem gdy poruszałam temat Ravensbrück, mówiła, że „nic nie wie”, i zmieniała temat.
Tym razem powiedziałam Yvonne, że planuję książkę o obozie, licząc na to, że powie coś więcej, ale ona spojrzała na mnie z przerażeniem.
– Och nie – powiedziała. – Nie może pani tego zrobić.
Spytałam dlaczego.
– To jest zbyt straszne. Nie może pani napisać o czymś innym? Co pani powie dzieciom, kiedy spytają, co pani robi? – spytała.
Czy nie sądzi, że tę historię powinno się opowiedzieć?
– O, tak. Ludzie nic nie wiedzą o Ravensbrück. Nikt nigdy nie chciał się o tym dowiedzieć od chwili, kiedy wróciłyśmy.
Popatrzyła w okno.
Gdy wychodziłam, dała mi małą książeczkę. Był to kolejny pamiętnik, ze szczególnie okropną obwolutą przedstawiającą dwie splecione czarno-białe postacie. Yvonne jej nie czytała, zepchnęła to na mnie. Wyglądało to tak, jakby chciała, by zniknęła jej z oczu.
Kiedy dojechałam do domu, okazało się, że koszmarna obwoluta spadła, odkrywając zwykłą niebieską okładkę. Czytałam pamiętnik, nie zakładając jej z powrotem. Autorką była młoda francuska prawniczka Denise Dufournier, która napisała prostą i poruszającą relację o przetrwaniu na przekór wszystkiemu. „Ohyda” nie była jedynym elementem historii Ravensbrück, który został zapomniany; podobnie rzecz się miała z walką o życie.
Kilka dni później w mojej automatycznej sekretarce rozległ się głos mówiący po francusku. Była to doktor Louise Le Porz (obecnie Liard) z Mérignac, o której myślałam, że nie żyje. Zaprosiła mnie do siebie, do Bordeaux, gdzie obecnie mieszkała. Miałam u niej zostać tak długo, jak będę chciała, gdyż jest wiele do opowiedzenia. „Ale proszę się pośpieszyć, mam dziewięćdziesiąt trzy lata”.
Niedługo potem nawiązałam kontakt z Bärbel Shindler-Saefkow, autorką Księgi Pamięci. Bärbel, córka więzionej niemieckiej komunistki, sporządziła bazę danych więźniarek; przejechała wiele kilometrów, żeby zestawić listę nazwisk ukrytych w tajnych archiwach. Przesłała mi adres Walentyny Makarowej, białoruskiej partyzantki, która przeżyła marsz śmierci z Auschwitz. Walentyna odpisała mi i zaproponowała spotkanie u niej, w Mińsku.
Kiedy dojechałam do przedmieść Berlina, śnieżyca nieco się uspokoiła. Minęłam drogowskaz na Sachsenhausen, gdzie mieścił się obóz koncentracyjny dla mężczyzn, co oznaczało, że znajdowałam się na właściwej drodze. Sachsenhausen utrzymywało bliskie kontakty z Ravensbrück. Obóz dla mężczyzn wypiekał chleb dla kobiet; bochenki codziennie pokonywały tę drogę. Na początku każda kobieta otrzymywała co wieczór pół bochenka. Pod koniec wojny dawano im zaledwie kromkę, a „darmozjady” – jak naziści nazywali te, których chcieli się pozbyć – nie dostawały nic.
Oficerowie SS, strażnicy i więźniowie krążyli często między obozami, gdy administratorzy Himmlera próbowali maksymalnie wykorzystać zasoby. Na początku wojny wydzielono obóz kobiecy w Auschwitz – a później w innych obozach męskich; Ravensbrück zaś zapewniło i wyszkoliło strażniczki. Pod koniec wojny kilku wysokich oficerów SS z Auschwitz odesłano do pracy w Ravensbrück. Więźniarki również przekazywano między obozami. Skutkiem tego, chociaż Ravensbrück miało typowy żeński charakter, zwyczaje dzieliło z obozami męskimi.
Imperium SS Himmlera było rozległe: w połowie wojny istniało już aż 15 tysięcy nazistowskich obozów, które obejmowały obozy pracy tymczasowej i tysiące podobozów powiązanych z głównymi obozami koncentracyjnymi, rozrzuconych po Niemczech i Polsce. Największe i najstraszniejsze były te zbudowane w 1942 roku w ramach „ostatecznego rozwiązania”. Szacuje się, że do końca wojny naziści eksterminowali 6 milionów Żydów. Fakty związane z ludobójstwem Żydów są obecnie tak dobrze znane i tak przytłaczające, że wielu ludzi uważa, iż program eksterminacji Hitlera obejmował wyłącznie zagładę Żydów.
Ludzie, którzy pytają o Ravensbrück, często są zaskoczeni, że tak wiele zabitych tam kobiet nie było Żydówkami.
Dziś historycy rozróżniają poszczególne obozy, ale etykiety mogą być mylące. Ravensbrück często opisuje się jako obóz „pracy niewolniczej”; termin ten pomniejsza horror, jaki się tam rozgrywał, a być może przyczynia się również do jego marginalizacji. Z pewnością było to miejsce pracy niewolniczej – fabrykę miał tam Siemens, elektryczny gigant – ale praca niewolnicza stanowiła tylko etap na drodze ku śmierci. Ówczesne więźniarki nazywały Ravensbrück obozem śmierci. Francuzka, która przeżyła, etnolożka Germaine Tillion, nazwała go obozem „powolnej zagłady”.
Za Berlinem droga na północ przebiega między białymi polami, po czym wpada między drzewa. Od czasu do czasu mijałam porzucone państwowe gospodarstwa rolne, pozostałości po komunistycznych czasach.
W głębi lasu śnieg utworzył zaspy, co utrudniło szukanie drogi. Kobiety z Ravensbrück często wysyłano w zasypany śniegiem las, by wycinały drzewa. Śnieg oklejał ich drewniaki tak, że szły niczym na rakietach śnieżnych, a kostki wykręcały im się przy każdym kroku. Strażniczki spuszczały ze smyczy wilczury, a one rzucały się na więźniarki, które upadły.
Nazwy leśnych wiosek zaczęły brzmieć znajomo – czytałam o nich w swoich materiałach. Ze wsi Altglobsow pochodziła strażniczka o równo przystrzyżonych włosach, Dorothea Binz. Potem pojawiła się iglica kościoła w Fürstenbergu. Z centrum miasteczka obóz był niewidoczny, ale wiedziałam, że jest na przeciwległym brzegu jeziora. Więźniarki mówiły, że widziały iglicę, kiedy przechodziły przez bramę obozu. Przejechałam obok dworca w Fürstenbergu, gdzie kończyło się tak wiele tragicznych podróży pociągiem. Pewnej lutowej nocy w bydlęcych wagonach przyjechały tu czerwonoarmistki z Krymu.
Po drugiej stronie Fürstenbergu do obozu prowadziła brukowana leśna droga – zbudowana przez więźniarki. Z lewej strony pojawiły się domy o dwuspadowych dachach; z mapy Very wynikało, że mieszkały w nich strażniczki. Jeden przerobiono na schronisko młodzieżowe, gdzie zamierzałam przenocować. Oryginalny wystrój z czasów wojny dawno zniknął i zastąpiły go nowoczesne sprzęty, chociaż dawne mieszkanki nadal nawiedzały swoje stare pokoje.
Z prawej strony otworzył się widok na jezioro: ogromne, białe i zamarznięte. Przede mną ukazała się siedziba komendanta i wysoki mur. Kilka minut później stałam u wejścia do kompleksu. Przed bramą rozciągała się ogromna biała przestrzeń ograniczona linią drzew – lip, które, jak się później dowiedziałam, zasadzono podczas budowy obozu. Usadowione niegdyś pod nimi baraki zniknęły. Za czasów zimnej wojny Rosjanie wykorzystywali obóz jako bazę dla pułku czołgów i usunęli większość budynków. Radzieccy żołnierze grali w piłkę nożną w miejscu obozowego placu apelowego. Słyszałam o radzieckiej bazie, ale nie spodziewałam się takich zniszczeń.
Obóz Siemensa, kilkaset metrów za południowym murem, był zarośnięty i trudno dostępny, podobnie jak podobóz Jugendschutzlager Uckermark przekształcony w obóz zagłady. Próbowałam sobie wyobrazić, jak wyglądały, ale nie musiałam wyobrażać sobie zimna. Więźniarki stały tutaj, na placu apelowym, przez wiele godzin w cienkich ubraniach. Schroniłam się w „bunkrze”, kamiennym budynku więziennym, w którego celach podczas zimnej wojny urządzono izby pamięci zmarłych komunistek. Nazwiska wyryto w błyszczącym czarnym granicie.
W jednej sali robotnicy demontowali wystawę i urządzali ją na nowo. Teraz, kiedy Zachód przejął obóz, historycy i archiwiści pracowali nad nową interpretacją i nową ekspozycją.
Za murami obozu znalazłam inne, bardziej osobiste miejsca pamięci. Obok krematorium znajdowało się długie przejście między wysokimi murami, nazywane aleją rozstrzeliwań. Leżał tutaj mały bukiet róż; zwiędłyby do tej pory, gdyby wcześniej nie zamarzły. Przyczepiono do nich tekturkę z nazwiskiem.
Małe bukieciki kwiatów znajdowały się też w krematorium, leżały na piecach, a na brzegu jeziora ktoś rozrzucił kilka róż. Ponieważ obóz ponownie był dostępny dla wszystkich, byłe więźniarki przychodziły wspominać nieżyjące przyjaciółki. Musiałam znaleźć więcej ocalałych kobiet, póki jeszcze był czas.
Teraz zrozumiałam, czym powinna być ta książka: biografią Ravensbrück, która zaczyna się na początku i kończy na końcu, składającą rozbitą historię w całość, najlepiej jak będę potrafiła. Książką, która rzuci światło na nazistowskie zbrodnie na kobietach i pokaże jednocześnie, jak zrozumienie tego, co wydarzyło się w obozie dla kobiet, rozszerza wiedzę o historii nazistów.
Tyle źródeł uległo zniszczeniu, tyle zapomniano i zniekształcono. Jednak spora część się zachowała i przez cały czas nowe fakty wychodzą na światło dzienne. Zapisy z brytyjskich procesów od dawna są jawne i zawierają bogactwo szczegółów; dokumenty sądowe przechowywane za żelazną kurtyną również udostępniono. Po zakończeniu zimnej wojny Rosjanie częściowo otworzyli archiwa i w kilku europejskich stolicach można dotrzeć do niebadanych wcześniej dokumentów. Ocalałe kobiety ze Wschodu i z Zachodu dzielą się wspomnieniami. Dzieci więźniarek zadają pytania, znajdują listy i ukryte pamiętniki.
Najważniejsze w tej książce będą głosy samych więźniarek; to one prowadziły mnie podczas rekonstrukcji wydarzeń. Kilka miesięcy później, wiosną, wróciłam na rocznicową ceremonię upamiętniającą wyzwolenie, żeby spotkać się z Walentyną Makarową, która przeżyła marsz śmierci z Auschwitz i napisała do mnie z Mińska. Miała niebieskobiałe włosy i twarz ostrą jak wykuta z kamienia. Kiedy spytałam, jak udało jej się to przeżyć, rzekła: „Ponieważ wierzyłyśmy w zwycięstwo”, tak jakby powinno to być dla mnie oczywiste.
Gdy stałam przy alejce straceń, na krótko błysnęło słońce. W koronach lip gruchały gołębie, próbując przekrzyczeć odgłosy pojazdów. Wtoczył się autobus z francuskimi uczennicami, dziewczęta ustawiły się dookoła i paliły papierosy.
Patrzyłam przez zamarznięte jezioro na iglicę kościoła w Fürstenbergu. W oddali robotnicy krzątali się w warsztacie szkutniczym; latem turyści wypływali łodziami na jezioro, nie wiedząc, że na dnie spoczywają prochy. Wiatr toczył po lodzie czerwoną różę.
2 W dalszej części książki stosujemy nazwy „badaczki Pisma Świętego” i „bibelki”, występujące we wspomnieniach Polek więźniarek Ravensbrück i w opracowaniach dotyczących obozu (przyp. tłum.).