Kocham Pana, Panie Jones - opowiadanie erotyczne - ebook
Kocham Pana, Panie Jones - opowiadanie erotyczne - ebook
Rok temu Jennifer straciła na wojnie chłopaka. Teraz stoi na lotnisku w Nowym Jorku po podjęciu ważnej decyzji. Rozwiązała dotychczasową umowę z armią, zerwała wszelki kontakt z rodzicami i opuściła dom w Orange County, aby rozpocząć zupełnie nowy rozdział w życiu – i kto wie, co na nią czeka tuż za rogiem?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-262-0908-2 |
Rozmiar pliku: | 327 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jennifer weszła na terminal lotniska Johna F. Kennedy’ego w Nowym Jorku. Opuściła dom rodziców w Orange County i wątpiła szczerze, że jeszcze kiedyś tam powróci. Po prostu nie mogło być inaczej, nie miała z nimi dłużej nic wspólnego, ich miłość do niej najwyraźniej nie była bezwarunkowa.
Minął rok, od kiedy odesłano ją do domu z Afganistanu. Była przy tym, kiedy trumny Marka i pozostałych przywieziono do West Point.
Udało jej się rozwiązać kontrakt ze względu na zaistniałe okoliczności i wiedziała, że w oczach rodziców nie mogła zrobić nic gorszego. Obydwoje pracowali w akademii wojskowej. Także Jennifer zdobyła tam wykształcenie i dobrze wiedziała, jak wiele to dla nich znaczy.
Właśnie tutaj pięć lat temu poznała Marka. Szybko stali się parą i żadne z nich nie miało wątpliwości, gdy najpierw wysłano ich do Iraku, a trzy lata później do Afganistanu.
Od kiedy pamiętała, wojsko było dla niej oczywistością. Praktycznie dorastała w West Point, a w jej pamięci obraz rodziców bez mundurów pojawiał się niezwykle rzadko. Śmierć Marka zachwiała ją w tej wierze, nie była dłużej przekonana, że służba wojskowa ma sens, w każdym razie nie dla niej. Nie potrafiła poradzić sobie z tą wielką osobistą stratą, której doznała, a rodzice zupełnie tego nie rozumieli. Rozczarowanie przerodziło się w złość i wtedy właśnie w Jennifer zakorzeniło się poczucie bezsensu całego dotychczasowego życia.
W kieszeni jej skórzanej kurtki spoczywała kartka z adresem i numerem telefonu. Natrafiła na to ogłoszenie w „New York Timesie” i wybierała się do Los Angeles na rozmowę u menedżera tajemniczego pracodawcy. Jedyne, co wiedziała o pracy, to że będzie mieszkać w willi, która inaczej stałaby pusta podczas pobytu właściciela w Anglii, gdzie najwyraźniej przebywał częściej. Z pewnością ten człowiek nie miał żadnych problemów finansowych, inaczej nie zatrudniałby kogoś do mieszkania u siebie w domu pod swoją nieobecność.
Brando Mills, czyli ten menedżer, zapytał, czy nie boi się pozostawać sama na takim uboczu. Willa znajdowała się tuż przy Solana Beach w Del Mar, na północ od San Diego i do najbliższego sąsiada było naprawdę daleko.
Uśmiechnęła się do telefonu. A jak się mu wydaje, skoro była kiedyś żołnierzem… I do dobrym, często pełniła służbę jako snajperka, poza tym nie zamierzała rezydować sama w takim miejscu bez żadnego uzbrojenia.
– Nie, niczego się nie boję, panie Mills – zapewniła go, a on nie ukrywał, że mu zaimponowała.
_To zaskakujące, jak mało zwykli ludzie wiedzą o wojsku_ – pomyślała. Gdyby Mills miał choć minimalną znajomość życia żołnierskiego, rozumiałby, że Jennifer nie powinna niczego się bać. Nie zabrała ze sobą niczego prócz walizki z ubraniami na sam początek i oczywiście trochę broni ręcznej wraz z pozwoleniem na jej używanie.
Gdyby dostała tę pracę, po prostu kupi sobie to, czego będzie potrzebowała. Jedyne, na czym się teraz skupiła, to żeby jak najdalej uciec od domu rodzinnego. Niecałe siedem godzin później wyszła przed terminal w Los Angeles i zaczęła rozglądać się za autobusem, którym dojechałaby do wypożyczalni samochodów, gdzie czekało już na nią wynajęte auto.
Po raz pierwszy w swoim dwudziestoośmioletnim życiu postawiła się rodzicom. Odczuwała z tego powodu satysfakcję i ulgę. W Los Angeles z pewnością nie będzie musiała oglądać zbyt wielu mundurów, w każdym razie nie takich, do których widoku się przyzwyczaiła.
Po odebraniu samochodu pojechała prosto do hotelu. Zbliżała się północ, a już o dziesiątej rano następnego dnia miała się stawić w biurze u Brandona Millsa. Wzięła kąpiel i położyła się spać, chciała być wypoczęta podczas rozmowy.
Naprawdę zależało jej na tej pracy. Stanowiła dla niej szansę na zapomnienie o całym dotychczasowym życiu, a żadne inne miejsce nie nadawało się do tego celu lepiej niż Kalifornia. Jeśli nie zostanie wybrana, będzie musiała rozejrzeć się za czymś innym, ale była przekonana, że na pewno znajdzie tu coś, do czego mogłaby się przydać.
Następnego dnia, kiedy się wykąpała i uszczknęła trochę śniadania w hotelu, obrała kurs na biuro Brandona Millsa. Znajdowało się w bocznej ulicy od Hollywood Boulevard i kiedy skręciła w Vine Street, postanowiła zaparkować w pewnej odległości od biura. Potrzebowała trochę czasu, żeby ochłonąć po nieco zbyt gorączkowym poranku. Kiedy w końcu oznajmiła swoje przybycie na recepcji, była zupełnie spokojna, w końcu jedyne, co się mogło stać, to odmowa. Gdyby się tak zdarzyło, to mówi się trudno, ale postanowiła dołożyć wszelkich starań, żeby się stało inaczej.
Jak tylko sekretarka zaanonsowała ją przez głośnik, od razu wpuszczono ją do środka. Wystrój biura imponował. Rozejrzała się dookoła i serce prawie zamarło jej w piersi, kiedy dostrzegła wiszące na ścianach zdjęcia i obramowane złote i platynowe płyty. Brando Mills wstał, podał jej dłoń i także powiódł wzrokiem po pomieszczeniu.
– A więc tak, chodzi o pana Jonesa… Zna go pani chyba? Widać to zresztą po pani, nie mam racji, panno Harrison?
Wyprostowała się przed swoim rozmówcą. Nie mogła gapić się ze zdumieniem jak jakaś pensjonarka, jeśli naprawdę zależało jej na tej pracy.
– Tak, tak… Oczywiście, zresztą kto go nie zna?
Zaczął ją wypytywać o misje, w których uczestniczyła, ale ominęła temat Marka. Opowiadanie o tym nie było konieczne, żeby dostać pracę. Uzasadniła swoją motywację tym, że chciałaby spróbować czegoś zupełnie nowego i że pragnie przeprowadzić się do Kalifornii z przyczyn osobistych.
Mills opowiedział jej o pracy polegającej na tym, żeby przez cały rok mieszkać w willi, zwłaszcza podczas pobytu pana Jonesa w Londynie. Na kilka godzin w tygodniu miała tam przychodzić gosposia, w pobliżu czuwa także firma ochroniarska, do której Jennifer dostanie bezpośredni kontakt, ale poza tym będzie jej tam doskwierać samotność, także podczas obecności pana Jonesa.
– No, cóż, musi pracować… Pisze teksty i komponuje muzykę właśnie w tym domu. To miejsce bardzo wiele dla niego znaczy.
Przyjrzała się Brandonowi Millsowi. Był mężczyzną przy kości w wieku około pięćdziesięciu pięciu lat, jak zgadywała. Widać, że doskwierał mu upał, jego twarz świeciła się, a przy linii włosów widniały kropelki potu.
– To nie będzie żaden problem, panie Mills. Potrafię zająć się sobą.
Poprosił ją, żeby zaczekała w holu, podczas gdy on miał wykonać telefon do pana Jonesa.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, siedząc na rozłożystej sofie. Panowała tam miła atmosfera, a dzięki klimatyzacji było cudownie chłodno. Wnętrze urządzono ze smakiem i Jennifer wyobrażała sobie Kevina Jonesa w tym otoczeniu. Kevina Jonesa – przecież to zupełnie niemożliwe, jego utwory towarzyszyły jej, od kiedy pamięta. Fantastyczny facet. Jego muzyka należała do absolutnie najlepszej odmiany rocka, ale najbardziej podobały jej się jego spokojne ballady. Słuchała jego ochrypłego głosu i gitary elektrycznej, kiedy nie mogła spać w obozowiskach w Iraku i Afganistanie. Mieszkanie z nim pod jednym dachem wydawało się jej zupełnie nierzeczywiste.
– Proszę, może pani wejść z powrotem.
Mills usadowił się za swoim olbrzymim biurkiem, wypełnił jakieś dokumenty, mówiąc, że jeśli ma czas, pan Jones chciałby z nią teraz porozmawiać. – Ma pani możliwość pojechać do Del Mar, to zajmie około dwóch godzin w każdą stronę?
Szybko skinęła głową. – Oczywiście, że mam.
Mills oznajmił sekretarce, że nie będzie go w biurze do końca dnia, i zjechali razem do garażu podziemnego. Zerknął na Jennifer kątem oka, nie mógł się doczekać, aż Kevin zobaczy, kogo mu przywiózł. Panna Harrison to najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek spotkał. Sam by się nie wahał ani chwili, gdyby to dla niego miała pracować. Jej długie, kasztanowe włosy falowały, kiedy szła. Była wysportowana i na dodatek… piersiasta.
Wiedział, że Kevin tego nie wykorzysta, bo przecież był żonaty… Ale atrakcyjność dziewczyny chyba w niczym nie przeszkadzała.
– To ogromny dom, panno Harrison. Kiedy pan Jones w nim przebywa, będzie pani mogła robić co chce, ale podczas jego nieobecności musi pani spędzać tam jak najwięcej czasu… Proszę mi wierzyć, że będzie się pani czuła naprawdę samotna.
Wyglądał na zmartwionego, natomiast ona się zaśmiała. Dobrze rozumiała, że dla niego sprawa przedstawia się nieco osobliwie. Z jakiego powodu młoda kobieta zamierza odizolować się od świata na wiele tygodni, a nawet miesięcy? Mills nie mógł przecież wiedzieć, że właśnie tego pragnie po dramatycznych doświadczeniach w Afganistanie. Źle się czuła w wielkich skupiskach ludzi i nie miała siły być towarzyska. Wierzyła, że odnajdzie spokój, którego tak paląco potrzebowała.
Po prawie dwugodzinnej jeździe samochodem Mills skręcił w mniejszą drogę prowadzącą do kolejnej, jeszcze mniejszej, przy której stał wielki mur z ogromną, podwójną bramą. Brando otworzył okno i wsunął kartę do odczytu, brama rozsunęła się na dwie strony i mogli podjechać przed sam dom.
Miał rację, budynek był olbrzymi, nigdy nie widziała podobnego. Rozmiarami przypominał zamek. Na kilka minut odebrało jej mowę. Mury otynkowano na biało, w słońcu lśniły czarne dachówki, a wielkie palmy kiwały się w lekkiej bryzie. Usłyszała szum morza z drugiej strony, czyli znajdowali się blisko brzegu, a kiedy otworzyły się wielkie, ciężkie drzwi wejściowe, wydawało się zupełnie naturalne, że ukazał się w nich Kevin Jones.
– Witam w Del Mar, panno Harrison.
Podał jej dłoń, a ona odwzajemniła uścisk, posyłając mu olśniewający uśmiech.
– Dziękuję, panie Jones… To przecudowne miejsce.
Brando na pewno miał dobre intencje, ale Kevin nie był przekonany, czy to aby wypadało, żeby mieszkał zupełnie sam z aż tak pociągającą kobietą. Bez dwóch zdań przydałoby to prasie plotkarskiej dodatkowej pracy, a jemu problemów w stosunku do żony. Kiedy później siedzieli na rozległym tarasie wychodzącym prosto na plażę, zapytał, czy jest pewna, że będzie jej się dobrze mieszkało samej w takim dużym domu.
– Jestem przyzwyczajona do różnych rzeczy, panie Jones… Na pewno sobie poradzę, proszę w to nie wątpić.
Wydawało mu się, że dostrzega w jej pięknych, ciemnych oczach gorzki błysk, ale w rzeczywistości martwiło go zupełnie coś innego. Panna Harrison była posiadaczką najpiękniejszej pupy, jaką kiedykolwiek miał okazję widzieć, i musiał bardzo się powstrzymywać, żeby nie gapić się na jej fantastyczne, okrągłe piersi, większe, niż by oczekiwał u tak szczupłej kobiety. Obcisły, czarny top idealnie opinał jej kształty i Jones zdążył zarejestrować fragment kuszącego dekoltu, nim szybko odwrócił wzrok. – Na pewno wie pani sama najlepiej. Dobrze, w takim razie zatrudnię panią na okres próbny. Na razie jeszcze nie wyjeżdżam, więc będzie pani miała czas, żeby się przyzwyczaić do nowego otoczenia.
Pokazał jej apartament, w którym miała zamieszkać. Podobnie jak wszystko inne nie przypominał niczego, co widziała wcześniej.
– Nie próbowałem dotąd takiego rozwiązania, kiedyś nocował tutaj jeden z moich muzyków z zespołu, ale ostatnio kupił dom w Los Angeles, więc musiałem wymyślić coś innego.
Przyglądała się mu, kiedy sądziła, że tego nie widzi. Okazała się jeszcze atrakcyjniejszy, niż przewidywała, i na pewno dużo od niej starszy, ale właśnie dlatego wydał jej się czarujący… i przystojny… Kevin Jones był cholernie przystojnym facetem i kilkakrotnie musiała spuszczać wzrok, kiedy jego oczy trochę za długo zatrzymywały się na niej. Oprowadził ją po całym domu, a ona pomyślała, że dużo czasu upłynie, zanim zacznie się tu orientować.
Cieszyła się, że na samym początku on też będzie tu mieszkać.2.
Del Mar, Solana Beach, Kalifornia – sześć miesięcy później
Luksusowa willa przy plaży stanowiła ramy dla kreatywnej twórczości Kevina. Przez ostatnie dziesięć lat tworzył muzykę w tym wielkim domu na uboczu, sam albo w towarzystwie reszty zespołu powoływał do życia jedną balladę rockową za drugą. Pochodzący z Anglii czterdziestoośmioletni muzyk spędzał tu, na zachodnim wybrzeżu USA, wiele miesięcy w roku.
Właśnie zakończył rozmowę telefoniczną z żoną, na stałe mieszkającą w Londynie. Sarah była jego trzecią małżonką, tworzyli związek od prawie dwudziestu lat i mieli razem czworo dzieci. Oprócz tego Kevin miał dwoje dzieci z pierwszego małżeństwa. Po raz pierwszy został ojcem w wieku osiemnastu lat, kiedy urodził się Liam. Liam także był muzykiem i właśnie ukończył trzydzieści lat, więc Kevin lubił się z nim droczyć, że niedługo staną się równolatkami. Ślepo kochał się w starszej od niego o dziesięć lat Susan i kiedy mniej niż rok po narodzinach Liama oznajmiła mu, że znowu jest w ciąży, nie posiadał się z radości.
Susan była jedną z najbardziej rozchwytywanych aktorek brytyjskich, Kevin był dumny jak paw z niej i z synów, zdawali się nierozłączni i dlatego nikt nie rozumiał, dlaczego się rozeszli. Zapewne nie przysłużył mu się romans, jaki nawiązał z włoską striptizerką krótko po narodzinach Zacka. Poznał Sophię w klubie nocnym w Mediolanie, po jednym ze swoich koncertów. Zachwycił go jej wygląd, a także wysokie umiejętności na polu erotyki. Rozwiódł się z Susan rok później i jeszcze tego samego roku ożenił z Sophią w Las Vegas.
Ich małżeństwo okazało się niezwykle burzliwe. Sophia przejawiała teatralne zachowania, była pełna temperamentu, a także uzależniona od narkotyków i alkoholu. Po ślubie przeprowadzili się do Nowego Jorku i Kevin dopiero później zrozumiał, że właśnie wtedy zaczął się kryzys. Mało brakowało, a przypłaciłby to małżeństwo karierą, poza tym tęsknił każdego dnia za synami i za Anglią. Prowadzili bujne życie nocne, przez większość czasu pozostawali pod wpływem środków odurzających. Nie pamiętał za dużo z tamtego okresu. Po koncertach udawali się na wędrówki po barach i kasynach, dopiero po śmierci żony uświadomił sobie, że dając jej pieniądze, tylko podsycał jej uzależnienie. Wydawali większość z tego, co zarabiał, a kiedy po ślubie Sophia porzuciła pracę striptizerki, nie posiadali żadnych innych przychodów. Małżeństwo zakończyło się tragicznie – Sophia przedawkowała narkotyki i zmarła czternaście dni przez dwudziestymi siódmymi urodzinami Kevina.
Miała dwadzieścia cztery lata, zdążyli być razem przez prawie pięć lat i Kevin bardzo rozpaczał nad jej stratą. Znalazł ją, kiedy pijany i zmęczony przyszedł do domu po koncercie. Leżała na sofie w salonie. Biała piana na jej ustach wciąż była wilgotna, więc na początku nie wierzył, że sprawa jest aż tak poważna. Stwierdzono jej zgon, próby reanimacji nie przyniosły skutku, a on zupełnie się załamał, kiedy zabrano jej ciało do karetki. Nastał dla niego straszny czas. Odwołał wszystkie koncerty, prasa okrutnie się z nim obchodziła i na koniec odizolował się od świata w swoim mieszkaniu, gdzie znalazła go Susan i zabrała ze sobą do Anglii.
Załamany i uzależniony od narkotyków i alkoholu wrócił do Londynu, gdzie eksżona umieściła go na odwyku w jednej z prywatnych klinik. Uratowała mu życie, ale zaznaczyła jasno, że zrobiła to wyłącznie ze względu na dzieci. Czuła się zraniona. Nie tylko zawiódł ją, z tym mogłaby jakoś żyć, ale Liam i Zack się o to nie prosili, jak się wyraziła.
Przyznał jej rację. Nie miał zbyt wiele na swoją obronę i dlatego postanowił, że po wypisaniu z kliniki weźmie się w garść i zrobi coś ze swoim życiem.
Poznał Sarah, kiedy jako dwudziestoośmiolatek powrócił do życia. Była współwłaścicielką kancelarii adwokackiej, która zajmowała się jego dobytkiem po śmierci Sophii. Kiedy przebywał na odwyku, jego mieszkanie w Nowym Jorku zostało sprzedane za dwucyfrową milionową kwotę i żeby uczcić pomyślne zakończenie tej transakcji, zaprosił Sarah na kolację.
Była wszystkim, czego akurat wtedy potrzebował, choć z czasem okazało się, że w ogóle do siebie nie pasują. Zostali razem ze względu na dzieci i może trochę dlatego, że uważał, iż jest jej to winien. W rzeczywistości postąpił tak również względem Liama i Zacka, których bał się znowu zawieść. On i Sarah żyli w dwóch zupełnie różnych światach, ona – adwokatka z kancelarią w bogatej części Londynu, on – szalony muzyk rockowy. Dzieliła ich przepaść. Sarah nigdy nie stała się częścią jego świata i nawet nie był pewien, czy w ogóle lubi jego twórczość.
Te rzadkie chwile, kiedy udawało im się wyjść gdzieś razem, zazwyczaj wiązały się z jej pracą albo działalnością charytatywną. Na pewno nie przeszkadzał jej blask reflektorów, jeśli tylko nie miał nic wspólnego z muzyką rockową. Mimo to Kevin uważał, że są dobrym małżeństwem. Sarah stała się dla niego ostoją po zbyt wczesnej śmierci Sophii, była wszystkim tym, czym nie była Sophia, i uważał ją za swojego najlepszego przyjaciela. Mogli rozmawiać praktycznie o wszystkim, poza tym okazała się wymarzoną kochanką.
Wszystko się zmieniło, kiedy przyszła na świat Cindy. Wtedy praktycznie przestali się kochać, robili to jedynie, kiedy on nalegał, a dla niej stało się czymś, co chciała mieć jak najprędzej za sobą. Może właśnie z tego powodu zrobiła się taka zazdrosna, ponieważ wiedziała, że w jego życiu brakuje czegoś, czego nie mogła mu dać.
Po odłożeniu z rezygnacją słuchawki Kevin odwrócił się ku Jennifer. Cieszył się, że mieszka w jego willi, jej obecność nadawała rzeczywistości trochę więcej sensu. Było mu dobrze w jej towarzystwie i na dodatek przejawiała żywe zainteresowanie tym, co robił.
– Do diabła, Jennifer…
Spojrzał z wyrazem bezsilności na swoją młodą asystentkę. Za kilka dni leciał do Londynu, ale szczerze mówiąc, najbardziej ze wszystkiego miałby ochotę po prostu tutaj zostać. Sarah zamęczała go swoją zazdrością, która wzmagała się, kiedy zostawał w Stanach na dłużej. Wydzwaniała do niego bez żadnej przyczyny, rano i późnym wieczorem, jakby zamierzała go na czymś przyłapać. Lepiej byłoby, gdyby do niego przyjechała, ale aż tak bardzo jednak za nim nie tęskniła.
– Nie mieszaj mnie w to, proszę – zaśmiała się Jennifer. Z czasem została szczegółowo wtajemniczona w problemy małżeńskie swojego pracodawcy.
Jennifer pociągała Kevina. Przez ostatnie pół roku ta młoda kobieta pracowała jako jego asystentka. Kiedy ją zatrudniał, nie był pewien, czy jest właściwą osobą do tej pracy, ale w ciągu kolejnych miesięcy pozbył się wszelkich wątpliwości. Jennifer miała dwadzieścia osiem lat, była w Iraku i w Afganistanie. Zatrudnił ją przede wszystkim po to, żeby dom nie stał pusty, kiedy on sam w nim nie przebywał. Sprawy potoczyły się jednak dynamicznie i Jennifer pełniła teraz funkcję jego asystentki i ochroniarza.
– Tak, przepraszam… Chodzi tylko o to, że…
Nie mogła pojąć, dlaczego Kevin po prostu się nie rozwiedzie. Sarah była dla niego prawdziwą zmorą, potrafiła wydzwaniać o każdej porze, a mimo to Jennifer nie czuła, że żona darzy go jakąś szczególną miłością. _Gdyby tak postępował mój mąż_ – pomyślała – _wsiadłabym w pierwszy lepszy samolot do Kalifornii_. Tym razem Kevin przebywał w USA już pół roku, a do tej pory się to nie zdarzyło.
Wielokrotnie przekładał podróż do domu, za każdym razem pod innym pozorem. Może to nie takie dziwne, że Sarah zaczynała tracić cierpliwość. Kiedy znowu zadzwoniła, akurat weszli do domu. Wrócili z Los Angeles, gdzie Kevin nagrywał w studiu. Zrobiło się późno i czekali tylko na to, aż Maria poda im kolację, aby mogli szybko coś zjeść i położyć się spać. Maria była starszą Meksykanką, która prowadziła Kevinowi dom, przyrządzała posiłki i prała jego ubrania. Kiedy należało posprzątać, przyjeżdżała zewnętrzna firma i pomagała jej w tym.
Jennifer spojrzała na Kevina – wyglądał na zmęczonego. Dużo tego dnia miał na głowie i prawie zrobiło się jej go żal.
– Dlaczego po prostu się nie rozwiedziesz?
Próbowała nadać głosowi taki ton, aby pytanie brzmiało niczym luźno rzucone. Zajęła się ustawianiem na stojakach leżących na podłodze gitar, unikając patrzenia na niego.
– W sumie sam już nie wiem, pewnie właśnie tak się to skończy.
Kiedy Maria oznajmiła, że w jadalni czeka kolacja, podniósł się z wyraźną niechęcią.
Jennifer zauważyła po raz nie wiadomo który, jak bardzo jest przystojny. Znoszone dżinsy i biała koszulka idealnie leżały na jego wytrenowanym, umięśnionym ciele. Nosił mnóstwo łańcuchów, bransoletek i pierścionków, większość z nich wykonał uznany artysta z Los Angeles.
Przez wiele lat Kevina znano z długich włosów, ale ostatnio nosił krótką, szaloną fryzurę z delikatnymi jaśniejszymi pasemkami, które pięknie harmonizowały z opaloną skórą. Miał bardzo charakterystyczną twarz: wysokie kości policzkowe i pełne usta, niebieskie oczy – kpiące i skore do zabawy, o ile nie był zmęczony i przygnębiony jak teraz. Idąc do jadalni za Jennifer, położył dłoń na jej ramieniu. Robił tak czasami, kiedy czuł, że cały świat sprzysiągł się przeciwko niemu. Podczas jedzenia rozmawiali o programie na następny dzień. Kevin planował ponownie zasiąść w studiu, czekały go także dwa wywiady, jeden w studiu, drugi w domu.
– Widziałeś, ile przyszło poczty od fanów? Mam wielką nadzieję, że pomożesz mi odpowiedzieć na część tego wszystkiego.
– Tak, oczywiście… Och, Jenni… naprawdę nie wiem, jak poradziłbym sobie bez ciebie. Wiesz, że obecnie właśnie z tobą spędzam najwięcej czasu?
Często przyglądał się jej z ukrycia. Uważał ją za wyjątkową osobę, bez niej nic nie byłoby takie samo. Potrafił poradzić sobie z każdym problemem, jeśli tylko znajdowała się w pobliżu.
– Mogę to sobie wyobrazić, ale przecież pracuję dla ciebie, więc to chyba dość naturalne.
Spojrzał jej w oczy, aż musiała spuścić wzrok, żeby się nie zarumienić.
– Jennifer… tak się cieszę, że tu jesteś, chciałbym bardzo zostać… Nie masz pojęcia, ile dla mnie znaczysz.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.