Kochana Maryś! Listy z Afryki. Tom II - ebook
Kochana Maryś! Listy z Afryki. Tom II - ebook
Kolejna część fascynującej epopei podróżniczej z Kazimierzem Nowakiem w roli głównej!
Wraz z lekturą II tomu Kochanej Maryś! czytelnik dotrze do końca pierwszej części wyprawy Nowaka – przez całą Afrykę z północy na południe. Pierwszym krajem będzie Kongo, które było dla podróżnika celem szczególnym i pierwotnie docelowym. Posuwając się wzdłuż wschodniej granicy odwiedził on jedne z najbardziej atrakcyjnych krajoznawczo regionów w całym kraju. Listy z Konga ujawniają ciekawe szczegóły słynnej wspinaczki na szczyt Ruwenzori oraz karkołomnego trawersu zachodniego brzegu jeziora Tanganika. W Kongu też po raz pierwszy zachoruje na malarię, która od tej pory będzie jego niechcianą, acz wierną towarzyszką całej podróży. Zmagać się z nią będzie także podczas dalszej przeprawy na południe – na pustyni Kalahari w Południowej Rodezji, co znajdzie wyraz w nostalgicznej korespondencji z samotnie spędzonych świąt Bożego Narodzenia. Z kolei jedne z najciekawszych tekstów, zdradzających ewolucję światopoglądową Nowaka, znajdziemy w listach z wielkomiejskich ośrodków Związku Afryki Południowej – Pretorii, Johannesburga i Kimberley.
Spis treści
O tomie II
Część I: Kongo Belgijskie, Ruanda, Urungi
Część II: Rodezja Północna i Rodezja Południowa
Część III: Związek Południowej Afryki
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65419-39-2 |
Rozmiar pliku: | 11 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Trasa wyprawy Kazimierza Nowaka nie była z góry zaplanowana, lecz ulegała ciągłym modyfikacjom w zależności od rozmaitych okoliczności, możliwości i przeszkód napotkanych po drodze. Jednak Kongo Belgijskie było od samego początku głównym celem podróżnika. Kraj ten zarówno wówczas, jak i dziś stanowi serce Afryki – tak w sensie geograficznym, jak i mentalnym, kulturowym. Oprócz niewątpliwej egzotyki Kongo pociągało Nowaka ze względu na potencjalne źródło zarobku na dalszą podróż. Belgijska kolonia słynęła bowiem ze złóż złota i diamentów, a tam, gdzie są kopalnie, nie powinno brakować bogatych białych, skłonnych dobrze zapłacić za zdjęcia.
Na początku 1933 roku Nowak przekracza granicę i niemal od razu wjeżdża na złotodajne tereny północno-wschodniej prowincji Konga. Już od dawna liczył na to, że uda mu się tutaj „zahaczyć”, czyli znaleźć stałe źródło dochodu. Spotyka go jednak zawód – ogólnoświatowy kryzys ekonomiczny dotknął także Kongo:
Katastrofalny stan rzeczy, jaki na wstępie do prowincji Katanga spotykam, i słyszane opowiadanie o tem, co tam na południu się dzieje, wyklucza zupełnie zahaczenie jakiekolwiek. Kopalnie stanęły, oprócz kopalni złota, platyny i radu, życie zamarło, biali już uciekli lub uciekają, walą się kopalnie, bankrutują firmy po firmach, a hotele, restauracje, wszystko zresztą pustką świeci. Zostali jeszcze urzędnicy, ale Ci nie pomogą niczem – liczyć na nich nie mogę.
Kazimierz nie ma więc szans na powiększenie i tak bardzo skromnych środków finansowych. Może jedynie liczyć na polską prasę, ale regularne wpływy z tego tytułu odczuje dopiero jesienią.
Tymczasem wykorzystuje każdą okazję, aby pisać. Dzięki tytanicznej pracy lista tytułów stopniowo rośnie. Jego relacje pojawiają się od czasu do czasu w „Kurierze Poznańskim”, „Kurierze Warszawskim”, „Światowidzie”, „Ilustracji Polskiej” i „Naokoło Świata”. Jednak to współpraca z redaktorem Mrozem z dwutygodnika „Na Szerokim Świecie” ostatecznie okaże się najbardziej owocna. Chociaż Nowak wolałby, żeby dotyczyło to innego tytułu:
Mam wprawdzie już 2 listy napisane, to jest dla Na Szer. Św. i Ilustracji – oba znośne, brak mi tematu dla Światowida, a ja naprawdę bardziej się cieszę artykułem w Światowidzie jak u Mroza! Światowid zresztą umieszcza pięknie moje foto, no i Światowid idzie na świat cały, a mnie naprawdę idzie o reklamę, to dużo na jutro, może nawet na niedalekie jutro!
Środki z honorariów miały służyć wyłącznie utrzymaniu rodziny, ale trudna sytuacja na miejscu w końcu wymusza na podróżniku odstąpienie od tej zasady. Po dotarciu do Ruandy pod koniec maja 1933 roku pisze:
Jeżeli miałabyś możliwość pospieszyć mi z pomocą Kochanie, byłbym naprawdę uratowany kwotą choćby 50 Belga, czyli 50 i coś złotych – czek na Bruxelę.
Brak pieniędzy nie przeszkadza jednak Nowakowi posuwać się dalej na południe, głównie dzięki pomocy licznych ośrodków misyjnych:
Co ja bym zrobił w Kongo, gdybym nie miał oparcia o misję? Od Kigali jestem na utrzymaniu Ojców, im zawdzięczam życie, ubranie, a wszędzie tyle serca znajduję, że ani uwierzysz. Jestem nawet dla misjonarzy starych bohaterem – a że paplam po franc. jak papuga, więc mam o czem gadać przy stole!
Choć wsparcie misjonarzy nie przynosi mu gotówki, to jednak udaje się Nowakowi realizować nawet tak śmiałe przedsięwzięcia, jak choćby wyprawa w góry Ruwenzori, aż do granic lodowca – powyżej 4000 m n.p.m. Paradoksalnie to właśnie brak pieniędzy skłania podróżnika do obrania najtrudniejszych odcinków, których pokonanie dostarczy najmocniejszych wrażeń. Tak było w przypadku trawersu zachodniego brzegu jeziora Tanganika:
Gdy tak sobie oglądam łódź, bestja krokodyl omal jednego murzyna nie pożarł – strzeliłem, dostał porządnie, bo bryznął wodą, znikł i znowu podpłynął, ale w końcu uszedł ranny. Dopiero koło 10tej w nocy było można ruszyć, ucichło nieco wściekłe jezioro, ale to okropne! Pomyśl – aż w dwa pirogi z obsadą 5 ludzi, i to na moją nędzarną kieszeń! Ja, bagaż i 2 wioślarzy – jedna łódź, na drugiej łodzi trzech wioślarzy i mój rower. Pruliśmy fale na przełaj, kołysanka niemożliwa, łódź trzeszczała głucho. Po godzinie może wypadły łaty z drugiej łodzi z mojim rowerem – murzyni krzyczeć zaczęli, że toną, a mnie nie ich żal było, ale roweru! Do brzegu, brzegu!
(…)
Pamiętasz? – dawno jeszcze pisałem, że trzeba tę przestrzeń przebyć okrętem, a jednak pokonałem ją, używając zaledwie kilkukrotnie łódek tubylczych, i nie trzeba było wydać 1500 franków!
Pieniądze od żony (80 belga) otrzyma z opóźnieniem – dopiero we wrześniu, kiedy już ich nie będzie potrzebował. Wkrótce bowiem dotrze do Elisabethville, stolicy prowincji Katanga, w której zbierze najlepsze żniwa fotograficzne w całej pięcioletniej podróży. Niebawem więc te pieniądze odeśle, a zgromadzony w mieście kapitał pozwoli mu na bezproblemowe przekroczenie granic angielskich kolonii, których tak się obawiał:
Na policji przeliczono pieniądze z mej kieszeni wyjęte – i odnoszono się z całym respektem, było bowiem aż 31 papierków funtowych i jeszcze trochę srebrniaków oraz czek, który mi moja Marysieńka przesłała ostatnio! A to nawet dla Anglika dużo pieniędzy!
Kongo nie oszczędzi Nowakowi najbardziej znanej tropikalnej choroby – malarii. Zachoruje już na wstępie, w niecałe dwa tygodnie po wjeździe do kraju. Nawroty tej choroby będą mu towarzyszyć wiernie aż do końca podróży:
Już trzeci dzień leżę w łóżku, choć o wiele dłużej jestem chory. Znowu silny atak malarji – tak silny, że 9 bm. wieczór leżałem zupełnie bezprzytomny, częściowo i wczoraj. I mimo najszczerszej chęci wyjazdu jestem ciągle w Bulawayo, ale jak w takiem stanie ruszyć w podróż?
Być może właśnie z powodu ataków malarii przejazd przez pustynię Kalahari Kazimierz często przyrównywać będzie do trudności, jakie towarzyszyły mu na Saharze. Na środku tej pustyni przyjdzie mu po raz pierwszy samotnie spędzić święta Bożego Narodzenia. Miesiąc później przekracza granicę Związku Afryki Południowej. W jej wielkomiejskich ośrodkach liczy na zdobycie kolejnych klientów na zdjęcia:
Proś Bozię o pomoc dla mnie – o to, by Johannesburg stał się dla mnie choć drugim Elville, bym coś zyskał i dla Was!
Jednak nie pójdzie mu już tak dobrze jak w stolicy Katangi. Przeszkodą będzie brak znajomości języka angielskiego, ale nie tylko. W Bulawayo, Pretorii, Johannesburgu i Kimberley zderzy się ze światem, od którego tak bardzo już odwykł. Dla tego świata Nowak także będzie trudny do zaakceptowania:
Mam pecha – tyle zaczepek, że już mi obrzydza się życie. Naturalnie tu wszystko ogolone, wszystko w strojach europejskich. Rażę, ale co mię ulica obchodzi! Szydzą ze mnie – niech szydzą, ale bo dziś wyszedłszy z mojej herbaciarni miałem zaczepkę tak bezczelną, że musiałem jakiegoś pana nazwać po angielsku osłem. W końcu i do bójki przyszło – biłem, ale tak z całego serca, sam zaś nie odniosłem ani jednego uderzenia, a ulica wzięła moją stronę! Tylko że ręce tak drżą – oj te głupie nerwy!
To wówczas powstaną jego najciekawsze teksty o cywilizacji, pełne emocji i goryczy – jakże aktualne i dziś. Ale podobno nie tego oczekiwali jego czytelnicy:
Piszesz o cywilizacji, aby ją pominąć, ale to niemożliwe Maryś! – zwłaszcza w tej części Afryki. To jedyny prawie temat – wpływ naszej cywilizacji na życie murzyna i na Afrykę. Polska mało zainteresowana w tej sprawie – nie mamy kolonji, a choć chcemy, nikt nam jej dziś nie da. Minął czas na to! Najwyżej mogę pisać bardziej powściągliwie, ale ja i tak ani części spraw drażliwych nie tykam!
Zbliżając się do południowego krańca kontynentu, staje się świadomy wyczynu, jakiego dokonał:
Wrócę podróżnikiem, znanym w całej Polsce – to mi zapłaci trud tułaczki długiej.
Powoli też snuje plany na podróż powrotną:
Cape Town przerzucić się koleją w stronę Wiśniewskich – to jest przez Afrykę, która należała do Niemców, a po odpoczynku i gruntownem przestudjowaniu map i literatury ruszyć na przełaj od Oceanu Atlantyckiego przez Angolę – ku Zambeze, która niedaleko granic Angoli płynie. Na tej drodze mam przeciekawe, zupełnie prawie nieznane ludy – szczep BAROTSE. Potem Livingstone jeszcze raz i dalej Tete i Ocean Indyjski przez całą Mozambikę. Licząc od Oceanu Atlantyckiego po Ocean Indyjski (okolice Beira), pochłonęłoby to ze 6 miesięcy czasu, ale podróż zaprawdę ciekawa, a korespondencje poszłyby z całą pewnością. Naturalnie już nie rowerem, ale bardziej urozmajicone za to wrażenia. Cowboy! „Kapitan okrętu”, wielki strzelec – słowem miluchna awantura!
Jak wiemy, plany te stopniowo uległy istotnym modyfikacjom, ale z pewnością nie ich rozmach. Nowak jest już pewny, że nie ma mowy o szybkim powrocie do kraju. Choć jego reportaże przynoszą już regularne dochody, to jednak nie uczyniły go bogatym:
Dziś bądź co bądź jestem podróżnikiem, pracuję, piszę, a tysiące przeciekawych zdjęć czeka wykorzystania. Nauczyłem się znośnie francuskiego, uzupełniłem język włoski, wszedłem w język arabski i ostatnio szwargocę kiswaili (język murzyński). Teraz powoli wchodzę w język ang., który jest mi koniecznie potrzebny do pracy nad wrażeniami podróży. A gdybym dziś Ci doniósł: wracam! – to na pewno i na Twojim czole osiadłaby troska, bo i czy raj mię czeka po powrocie? Przecież od razu urwałyby się dochody z pracy (…).
Osiągając w kwietniu 1934 roku Przylądek Igielny, Kazimierz Nowak dopina swego – Afryka zdobyta! Jednak jest to triumf tylko częściowy. Troska o powodzenie dalszych planów nadal spędza mu sen z powiek. Odpowiedź ma przynieść dopiero wizyta w Kapsztadzie.
Dominik Szmajda