Kochanek dziewicy - ebook
Kochanek dziewicy - ebook
Philippa Gregory przedstawia zdumiewający portret młodej Elżbiety I, kobiety porywczej, siejącej strach, niezrównoważonej emocjonalnie i zaborczej, która nie powstrzyma się przed niczym, nawet przed morderstwem, byle tylko zaspokoić swoje żądze.
Jako świeżo koronowana królowa Anglii Elżbieta musi stawić czoło dwóm niebezpieczeństwom: francuskiej inwazji na Szkocję, zagrażającej całemu krajowi, oraz swemu uczuciu do Roberta Dudleya, zagrażającemu jej sercu. Robert Dudley jest żonaty, a jego małżonka ani myśli się nim dzielić. Amy Dudley odmawia rozwodu, który Elżbiecie i Robertowi umożliwiłby wzięcie ślubu. Zresztą, przeciwko związkowi królowej z jednym z dworzan są prawie wszyscy. W tle miłosnego trójkąta na dworze Anglii tworzą się frakcje; ktoś przechodzi od słów do czynów. Amy zostaje znaleziona martwa, ze skręconym karkiem, u stóp niewysokich schodów.
„Powieść skonstruowana ręką mistrzyni. Fani inteligentnej, popartej rzetelnymi badaniami naukowymi prozy będą oczarowani.” PUBLISHERS WEEKLY
Opinie o książkach Philippy Gregory:
"Gregory potrafi tak poprowadzić swoją opowieść, dodając domieszkę suspensu i intrygi, że czytelnik pozostaje pod jej wrażeniem od pierwszej do ostatniej strony". TIMES RECORD NEWS
"Przemawiające do wyobraźni opisy i dialogi przenoszą czytelnika w labirynt klaustrofobicznych korytarzy i wspaniałych komnat królewskiego pałacu". THE TIMES
"Wielkie brawa dla autorki za jej niesłychaną zdolność łączenia niepodważalnych faktów z absolutną fikcją, opartą jednakowoż na faktach, na znajomości tej krwawej i przerażającej epoki oraz ludzkiej natury. Literatura i życie w jednym". LIZ SMITH, NEW YORK POST
"Jasne, że dobrze być królem. Ale jeszcze lepiej być Philippą Gregory, królową literatury dworskiej". USA TODAY
Philippa Gregory jest uznaną pisarką, zajmuje się także popularyzacją historii na antenie radia i telewizji. Zadebiutowała powieścią DZIEDZICTWO, która od razu stała się światowym bestsellerem, pisuje także książki dla dzieci. Szczególnie zafascynowana historią szesnasto- i osiemnastowiecznej Anglii autorka z pasją kreśli realia i obyczaje epoki, odkrywa zapomniane biografie i niechlubne wydarzenia z królewskich dworów, wydobywając to co ciekawe, a jednocześnie uniwersalne. Postacie historyczne przybierają kształty zwykłych śmiertelników z ich słabościami, namiętnościami i dylematami.
Jej pasje to jeździectwo, narciarstwo i praca w ogrodzie, jak również działalność charytatywna: autorka prowadzi fundację budującą studnie w Gambii. Mieszka na północy Anglii z mężem i dwojgiem dzieci.
* * *
Nakładem Wydawnictwa „Książnica” ukazały się powieści Philippy Gregory: CZAROWNICA, DZIEDZICTWO, DZIECKO SZCZĘŚCIA, MERIDON, DOM CUDZYCH MARZEŃ, BIAŁA KRÓLOWA, CZERWONA KRÓLOWA, WŁADCZYNI RZEK, CÓRKA TWÓRCY KRÓLÓW, WIECZNA KSIĘŻNICZKA, DWIE KRÓLOWE, BŁAZEN KRÓLOWEJ, KOCHANICE KRÓLA. Ta ostatnia powieść ukazała się już w 26 krajach, w samych zaś Stanach Zjednoczonych sprzedano ponad milion egzemplarzy. Równocześnie z polską premierą książki na ekranach kin gościła jej filmowa adaptacja z Natalie Portman i Scarlett Johansson w rolach głównych.
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-271-6451-3 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cykl „Wojna Dwu Róż”:
Władczyni rzek
Biała królowa
Czerwona królowa
Córka Twórcy Królów
Biała księżniczka
Klątwa Tudorów
Esej historyczny:
Kobiety Wojny Dwu Róż: księżna, królowa i królowa matka
„Cykl Tudorowski”:
Wieczna księżniczka
Kochanice króla
Dwie królowe
Błazen królowej
Kochanek dziewicy
Uwięziona królowa
Ostatnia żona Tudora
Trzy siostry, trzy królowe
Zmierzch Tudorów
Powieści historyczne z różnych okresów:
Czarownica
Żona oficera
Nobliwy proceder
Mokradła
Mroczne wody
„Saga Rodu Laceyów”:
Dziedzictwo
Dziecko szczęścia
Meridon
Powieść obyczajowa:
Dom cudzych marzeńJesień 1558 roku
Wszystkie dzwony w Norfolku rozbrzmiały ku czci Elżbiety jednocześnie, odbijając się bolesnym echem w głowie Amy; najpierw rozkrzyczał się świdrującym sopranem najmniejszy z nich, wkrótce dołączył doń chór dzwonów wszelkiej maści, brzęczących metalicznie i płaczliwie zawodzących bez jakiejkolwiek nuty przewodniej, aż w końcu rozległ się głuchy odgłos bicia największego dzwonu obwieszczającego, że cały ten zgiełk zaraz rozpocznie się od nowa. Amy przykryła głowę poduszką, usiłując odciąć się od harmidru, nadaremno jednak. Dźwięk nadal przesączał się do jej uszu, donośny tak, że zdołał wypłoszyć z gniazd gawrony, które wzbiły się w powietrze i kołowały na niebie niczym zły omen, a nawet wybudził ze snu nietoperze zamieszkujące zakamarki dzwonnicy, posyłając je w światło dnia, jak gdyby świat stanął na głowie, jak gdyby dzień miał zamienić się w wieczną noc.
Amy nie miała wątpliwości, co jest przyczyną rejwachu. „Umarła królowa, niech żyje królowa!” Ducha Bogu oddała biedna chora królowa Maria, na tron wstępowała dotychczasowa księżniczka Elżbieta nie mająca rywali do korony. Chwalmy Pana, na wieki wieków... Każdy poddany w Anglii powinien się radować. Nowy władca odwróci się od papieskiego Rzymu, znów wbijając lud w dumę. Jak kraj długi i szeroki rozlegną się kościelne dzwony, na ulice zostaną wytoczone beczki z piwem, otworzą się bramy lochów i karcerów, gawiedź będzie tańczyć na rynkach. Anglicy odzyskali swoją protestancką królową, dobiegły końca krwawe dni panowania katolickiej Marii. Hip, hip, hurra! Wiwat Elżbieta!...
Cieszyli się wszyscy z wyjątkiem Amy.
Rozgwar za oknem, który w końcu sprawił, że musiała wyślizgnąć się z objęć snu i stawić czoło rzeczywistości, nie wywołał w jej duszy radości. Ona jedna nie miała powodów do świętowania zwycięstwa księżniczki Elżbiety, od dawna dążącej do przejęcia berła. W jej uszach dźwięk dzwonów bijących na chwałę nowej królowej brzmiał jak krzyk wściekłości, szloch rozpaczy, warknięcie zazdrości porzuconej i opuszczonej kobiety.
– Niech Bóg ją pokara! – Amy przeklęła wstępującą na tron królową Elżbietę, czując, jak głowa puchnie jej od hałasu. – Niech sczeźnie w młodości, w kwiecie wieku. Niech niebiosa odbiorą jej urodę, uczynią ją łysą i szczerbatą, niech sprawią, że będzie żyła w samotności. Jak ja...
Minął dzień, potem tydzień. Amy nie dostała żadnej wiadomości od swego nieobecnego w domu męża i po prawdzie żadnej się nie spodziewała. Domyślała się, że na wieść o śmierci królowej Marii opuścił Londyn i pognał co koń wyskoczy do pałacu królewskiego w Hatfieldzie, żeby być pierwszym – tak jak to sobie dawno temu zaplanował – który uklęknie przed księżniczką i powie jej, że została królową.
Amy podejrzewała także, iż księżniczka Elżbieta od równie długiego czasu ma przygotowaną mowę na tę okazję i wybraną pozę, w jakiej przyjmie wyczekiwaną wiadomość, Robert zaś w skrytości ducha liczył na sowitą nagrodę za swą wierność i oddanie. Być może właśnie w tej chwili, kiedy Amy o tym myślała, oboje – jej małżonek Robert i księżniczka Elżbieta – wspólnie świętowali wywyższenie, jakiego zaznali od losu i siebie nawzajem.
Idąc ku rzece, aby przyprowadzić z łąki krowy, które trzeba było jak każdego ranka wydoić i oporządzić (Amy musiała zrobić to sama, gdyż parobek zachorzał, a w jej rodzinnej posiadłości zawsze brakowało rąk do pracy), zatrzymała się i zapatrzyła na południowy zachód, w kierunku Hatfieldu, dokąd gnany jesiennym wichrem Robert podążył, żeby złożyć hołd swojej królowej. Widok przesłoniła jej lekka mgiełka w oczach oraz wir żółtobrązowych liści zerwanych z pobliskiego wielkiego dębu i poniesionych wiatrem ku ziemi niczym najgęstsza śnieżyca.
Wiedziała oczywiście, iż powinna być wdzięczna Opatrzności, że tron obejmuje królowa, która będzie przychylnym okiem patrzeć na jej małżonka. Zdawała sobie sprawę, iż pozycja jej rodziny i jej własna wzrośnie wraz z wyniesieniem Roberta do godności, o jakich wcześniej nawet nie mogło mu się śnić. Była świadoma, iż być lady Dudley to nie byle co, zwłaszcza że wiązało się z tym odzyskanie posiadłości, miejsce na dworze, być może nawet tytuł hrabiny. A jednak nie potrafiła z siebie wykrzesać radości. O wiele bardziej cieszyłoby ją, gdyby okrzyknięty zdrajcą Robert spędzał dnie i noce u boku swej prawowitej małżonki, zamiast brylować na dworze nowo koronowanej królowej jako jej nieziemsko przystojny miłośnik. Amy była zazdrosną żoną, mimo że zazdrość w oczach Boga jawiła się grzechem.
Otrząsnęła się z ponurych myśli i ruszyła dalej przed siebie, ku leżącej w dole łące, na której przez cały ranek pasły się krowy, niezgrabnymi kopytami zamieniające wilgotną ziemię koloru sepii i leżące w niej białe kamienie w jednolitą burą masę.
– I na co nam przyszło? – wyszeptała, wiedząc, że usłyszy ją tylko ciemne niebo nabrzmiałe od ciężkich chmur gromadzących się nad Norfolkiem. – Mimo że kochaliśmy się jak nikt inny na świecie, mimo że byliśmy dla siebie wszystkim... Jak mógł mnie zostawić tutaj samą, żebym zmagała się z trudami codziennego życia, po to tylko, by być z n i ą? Jak moje życie mogło rozpocząć się tak wspaniale, w bogactwie i sławie, by zakończyć się w biedzie i samotności?...Ponad dwanaście miesięcy wcześniej:
lato 1557 roku
Raz jeszcze we śnie zobaczył gołe deski podłogi w pustej komnacie, obudowany piaskowcem otwarty kominek, wyrzezane w kamieniu ich imiona i umieszczone wysoko okno z szybkami połączonymi ołowiem. Przyciągając do ściany długi stół jadalny, wspinając się nań i wykręcając sobie szyje, pięciu młodych mężczyzn zdołało wypatrzeć w dole skrawek zieleni, którym kroczył właśnie ich ojciec zmierzający ku podwyższeniu z desek, gdzie już czekał na niego kat.
Panu ojcu towarzyszył ksiądz nowo przywróconego w Anglii Kościoła katolickiego. To jemu wyznał swoje ziemskie grzechy, przed nim się ukorzył, jego wziął za świadka, wyrzekając się swej wiary i zasad. Ukorzył się i błagał o litość, zapominając o złożonych przysięgach. Liczył na zmiłowanie. Cały czas nerwowo się rozglądał, przepatrując twarze zgromadzonych ludzi i szukając wzrokiem tego, kto w ostatniej chwili zjawi się, by darować mu winy.
Miał wszelkie podstawy żywić nadzieję. W żyłach monarchini płynęła krew Tudorów, a Tudorowie wielką wagę przykładali do pozorów. Poza tym królowa była głęboko wierząca i co za tym idzie, nie mogła pozostać niewzruszona w obliczu tak jawnie okazanej skruchy. Wreszcie co najważniejsze, Maria była kobietą. Istotą o miękkim sercu i niewielkim rozumie. Z pewnością nie starczy jej odwagi – myślał skazaniec – aby podtrzymać decyzję o straceniu kogoś tak znacznego jak ja. To po prostu niemożliwe...
– Wstań, ojcze – szepnął Robert. – Akt łaski zostanie odczytany lada moment, nie poniżaj się w takiej chwili, jawnie go wypatrując...
Drzwi za jego plecami otwarły się nagle i do pomieszczenia wszedł strażnik. Roześmiał się chrapliwie, widząc pięciu młodych mężczyzn stojących na czubkach palców i wyglądających przez okno z przysłoniętymi dłońmi oczyma w ochronie przed rażącym letnim słońcem.
– Tylko nie skaczcie – zarechotał. – Nie pozbawiajcie zajęcia kata, moi piękni. Zaraz przyjdzie wasza kolej, całej piątki, i tej młodej ladacznicy...
– Nie zapomnę tego, co powiedziałeś – oznajmił drżącym głosem Robert – i zrobię z twych słów użytek po tym, jak zostaniemy ułaskawieni i wypuszczeni na wolność.
Nie zaszczycając strażnika ani jednym spojrzeniem więcej, odwrócił się znów do okna. Sumienny poddany królowej sprawdził kraty w oknie, upewnił się, że więźniowie nie mają niczego, co mogłoby stłuc szyby, po czym wciąż podśmiewając się na głos, opuścił komnatę i zamknął starannie drzwi.
Poniżej, na podwyższeniu z desek, ksiądz zbliżył się do skazańca i odczytał mu fragment z Biblii napisanej po łacinie. Robert nie mógł nie zauważyć, że strojne szaty duchownego rozwiewa coraz silniejszy wiatr, a poły narzuconej na sutannę peleryny wydymają się niczym żagle nadciągającej wrogiej armady. Ksiądz odstąpił od ojca młodzianów równie nagle, jak się doń przybliżył, pierwej wyciągnąwszy rękę z krucyfiksem, który skazany mężczyzna nabożnie ucałował.
Roberta z nagła ogarnął chłód i rozprzestrzeniał się na całe ciało od czoła i dłoni, którymi w trzech miejscach opierał się o okno – jak gdyby ciepło opuszczało go wysysane przez scenę rozgrywającą się w dole. Jego ojciec właśnie klękał przed wielkim drewnianym klocem. Kat postąpił krok do przodu i zawiązał ofierze opaskę na oczach, równocześnie coś mówiąc. Mężczyzna odwrócił głowę i poruszył ustami w odpowiedzi. Wydawało się, że ten ruch go zdezorientował, bo nieoczekiwanie oderwał ręce od kloca i zaczął macać na oślep, nie mając się czego uchwycić. Kat, podnoszący w tej samej chwili topór, zastał więc skazańca bliskiego upadkowi, przesuwającego się na kolanach niczym jałmużnik.
Mistrz małodobry krzyknął ostrzegawczo, chcąc osadzić swoją ofiarę na miejscu, ta jednak jęła szarpać za opaskę na oczach. Ojciec Roberta i jego czterech braci zawołał, że po omacku nie umie odnaleźć kloca, że nie jest jeszcze gotów, że kat i jego topór muszą dać mu więcej czasu...
– Ojcze, przestań się kręcić jak opętany! – wykrzyknął Robert, uderzając czołem o szybę. – Na miłość boską, nie kręć się tak!
– Nie, jeszcze nie!... – wołała tymczasem postać na spłachciu zieleni poniżej, mając za plecami rosłą sylwetkę kata.
– Nie mam się o co oprzeć! Nie jestem gotów, nie jestem na to przygotowany! To za wcześnie!...
John Dudley pełzał w rozłożonej wkoło kloca słomie, jedną ręką próbując poluzować mocno zaciśniętą na twarzy opaskę, drugą zaś – wyprostowaną, acz drżącą – usiłując wymacać drewniany klocek.
– Nie dotykaj mnie! Dostanę ułaskawienie! Nie jestem got... – Głos urwał się w pół słowa, kiedy kat wziąwszy zamach, z impetem opuścił topór na odsłoniętą szyję. Gejzer krwi trysnął w górę, skazaniec odchylił się na bok i zachwiał.
– Ojcze! – wrzasnął Robert. – Mój ojcze!...
Krew wylewała się z ciała szerokim strumieniem, John Dudley jednak wciąż żył. Przesuwał się na czworakach niczym zarzynana świnia, usiłując powstać, mimo że nogi odmawiały mu już posłuszeństwa, próbując namacać solidny kształt drewnianego kloca, mimo że dłonie już mu zaczynały drętwieć... Kat, klnąc własną niezdarność, uniósł topór raz jeszcze.
– Ojcze! – zawył Robert w tej samej chwili, w której topór runął w dół.
– O-o-ojcze...! – jęknął przeciągle.
– Robercie? Mój panie? – Czyjaś ręka delikatnie nim potrząsnęła.
Robert Dudley otworzył jedno oko i ujrzał przed sobą Amy. Długie lśniące brązowe włosy miała splecione w warkocze, jak zawsze do snu, piwne oczy szeroko otwarte, jak zawsze gdy się bała. Wyglądała nadzwyczaj pięknie i realnie rozświetlona blaskiem świecy w mrocznej poza tym sypialnej izbie.
– Dobry Boże! Co za koszmar! – poskarżył się jej. – Śniło mi się... – urwał. – Boże, chroń mnie przed takimi snami.
– Czy to był ten sam sen co zawsze? – spytała go Amy. – Ten o śmierci twego ojca?
Z trudem znosił choćby najlżejszą wzmiankę o egzekucji, dlatego warknął:
– Po prostu zły sen! – Rozbudził się już, teraz próbował odzyskać nad sobą panowanie.
– Ale ten sam co zawsze? – dociekała Amy.
Robert wzruszył ramionami.
– Chyba nic w tym dziwnego, prawda? Mogłabyś przynieść mi piwa?
Będąc posłuszną żoną, Amy odrzuciła przykrycie i wstała z łóżka, ciaśniej owijając się giezłem. Nie pozwoliła jednak, by Robert zmienił temat rozmowy.
– To znak – powiedziała głucho, nalewając piwa do kufla, i rzeczowo spytała: – Mam je podgrzać?
– Może być zimne – odparł.
Podała mu więc naczynie, a on wypił złocisty płyn do dna. Pot, który zrodził się na jego plecach za sprawą snu, ochłódł nagle, wzbudzając dreszcze na całym ciele i wstyd w głębi duszy.
– To ostrzeżenie – dodała Amy po chwili milczenia.
Chciał zbyć obawy żony lekceważącym uśmiechem, lecz nie potrafił się na niego zdobyć. Przerażająca śmierć rodziciela, smutek i niepowodzenia ścigające go od tamtego czarnego dnia – to wszystko go przerosło.
– Przestań – rzucił prosząco.
– Nie powinieneś jutro nigdzie jechać.
Zajrzał do pustego kufla, nie chcąc, by ujrzała strach w jego oczach.
– Zły sen to ostrzeżenie – mówiła dalej Amy. – Jestem pewna, że na wyprawie z królem Filipem grozi ci niebezpieczeństwo.
– Omawialiśmy to już tysiące razy – odparował. – Doskonale wiesz, że nie mam wyjścia. Muszę pojechać.
– Nie! Nie teraz! Nie teraz, kiedy znów przyśniła ci się śmierć twego ojca... Cóż innego może to znaczyć, jak nie to, żebyś się opamiętał?! John Dudley zmarł jak zdrajca tuż po tym, jak zapragnął osadzić na tronie Anglii swego syna. A teraz ciebie także zżera duma...
Tym razem Robert zdołał się uśmiechnąć.
– Niewiele mi jej pozostało. Mogę ze sobą zabrać tylko swego konia i brata. Mizerne to zagrożenie, daleko mu do siły najmniejszego choćby batalionu.
– Własny ojciec ostrzega cię zza grobu, Robercie! – wbiła w niego oskarżycielski wzrok.
Robert potrząsnął ze znużeniem głową.
– Amy, nie wywołuj ducha mojego ojca, to zbyt bolesne. Nie próbuj też go cytować. Nie znałaś go tak dobrze jak ja. On nigdy by mnie nie powstrzymywał. Jego życzeniem byłoby przywrócić naszemu nazwisku chwałę. Zawsze zależało mu na tym, byśmy rośli w siłę. Bądź dobrą żoną, skarbie. Nie zniechęcaj mnie do czynu, bo ojciec na pewno by tego nie robił.
– Nie, Robercie – zaperzyła się Amy – to ty bądź dobrym mężem. Nie zostawiaj mnie samej. Gdzie mam się podziać, kiedy ty pożeglujesz do Niderlandów? Co ze mną będzie?...
– Udasz się do Chichesteru – oświadczył Robert – i zamieszkasz z Philipsami. Zgodnie z naszymi ustaleniami. A jeśli kampania się przeciągnie i nie wrócę do domu tak szybko, jak bym chciał, przeniesiesz się do domu rodzinnego w Stanfieldzie, do swej macochy.
Amy tupnęła nogą.
– Ale ja chcę pojechać do swojego domu w Syderstone! Chcę, żebyśmy nareszcie zaczęli żyć jak mąż i żona.
Choć minęły już dwa lata, odkąd okrył się niesławą, Robert wciąż zgrzytał zębami na samo wspomnienie utraty majątku. Z żalem musiał przypomnieć o tym Amy:
– Skarbie, wiesz doskonale, że nasz majątek został skonfiskowany. Nie mamy pieniędzy, Syderstone przepadło. Nie możemy tam wrócić tylko dlatego, że ty tego pragniesz!
– Moglibyśmy poprosić moją macochę, żeby wzięła Syderstone w dzierżawę. Uprawialibyśmy własną ziemię. Nie muszę ci chyba udowadniać, że jestem pracowita. Wspólnymi siłami, ciężko pracując, odzyskalibyśmy majątek i pozycję. Po co łaska jakiegoś obcego króla? Po co ci nadstawiać karku za obce sprawy?
– Wiem, że jesteś pracowita, Amy – przyznał Robert. – Wiem, że wstawałabyś skoro świt i była w polu przed wschodem słońca. Tyle że ja nie chcę, żeby moja żona pracowała w polu jak pierwsza lepsza chłopka! Nie po to się urodziłem! Obiecałem twemu ojcu, że będziesz żyła w dostatku. Po co nam tuzin akrów i krowa, skoro możemy mieć pół Anglii?
– Wszyscy pomyślą, że mnie zostawiłeś, bo ci się znudziłam. – Amy spróbowała innej taktyki. – Ledwie wróciłeś do domu, znów wyjeżdżasz, i to jak daleko! – rzekła z wyrzutem.
– Byłem w domu dwa lata! – zakrzyknął z rozpaczą w głosie Robert. – Dwa lata! – Opanował się i już spokojniej ciągnął: – Amy, zrozum, to nie jest życie dla mnie. Ostatnie miesiące dłużyły mi się w nieskończoność. Odkąd na nazwisko Dudleyów spadła niesława, nie mogę niczego posiadać. Nie mam prawa nic kupować ani sprzedawać. Wszystko co niegdyś należało do mojej rodziny, obecnie jest w posiadaniu Korony. Tak, wiem... – westchnął, widząc, że Amy chce coś powiedzieć. – Wszystko co ty wniosłaś w posagu, również przepadło: spadek po ojcu, fortuna matki. Straciliśmy nie tylko mój, ale i twój majątek. Właśnie dlatego nie wolno mi siedzieć bezczynnie. Muszę działać, muszę odzyskać wszystko do ostatniego pensa. Dla ciebie, dla nas...
– Ale nie za wszelką cenę! – zaprotestowała Amy.
– Zawsze powtarzasz, że robisz to dla nas, lecz wiedz, że mnie wcale na tym nie zależy. Nie obchodzi mnie, że nic nie mamy, że musimy żyć na garnuszku u mojej macochy... – zaczerpnęła tchu. – Nic mnie nie obchodzi, bylebyśmy tylko mogli być razem. Bylebyś był w domu u mego boku...
– Amy, na litość boską! Nie wyobrażam sobie, żeby wykorzystywać wielkoduszność twojej macochy! To jakbym co dzień wkładał na stopy buty, które są na mnie za małe. Kiedy mnie poślubiałaś, byłem synem najpotężniejszego człowieka w kraju. Jego zamierzeniem... naszym zamierzeniem było, aby nasz brat ożenił się z Jane Grey, którą chcieliśmy osadzić na tronie, by osiągnąć w ten sposób wszystko, co człowiek może osiągnąć na tym padole. Tak się jednak nie stało. Nie należę do rodziny królewskiej, choć gotów byłem położyć na szali swoje życie. No bo dlaczego nie? Nasz ród ma takie samo prawo do korony jak ród Tudorów. Tyle że oni nas uprzedzili, robiąc dokładnie to, co my chcieliśmy zrobić, trzy pokolenia wcześniej. Nie patrz tak na mnie – rzucił groźnie. – Dudleyowie mogli być następną dynastią w Anglii. Mimo że odnieśliśmy porażkę, mimo że nas pokonano...
– I upokorzono – wpadła mu w słowo Amy.
– I upokorzono jak nigdy przedtem w historii – zgodził się Robert – pozostałem Dudleyem do szpiku kości. Zrodziłem się do wielkich czynów, wielkich zaszczytów i jedyne co muszę zrobić, to wyciągnąć po nie rękę. A to oznacza także walkę, za rodzinę i za kraj. Choć może nie zdajesz sobie z tego sprawy, nie chcesz, żebym był mężem jak dziesiątki innych, gospodarującym na parunastu czy nawet stu nędznych akrach ziemi. Nie chcesz, bym siedział w domu, grzejąc kości przy palenisku...
– Ależ właśnie tego chcę, Robercie! – zaprzeczyła żywiołowo Amy. – Jest coś, czego nie dostrzegasz, mój mężu. Gospodarować na stu akrach ziemi uprawnej, znaczy czynić Anglię potężniejszą, i to o wiele udatniej, niż walcząc i intrygując na dworze królewskim, bo to ostatnie przy dużej dozie szczęścia może wyjść na dobre tylko tobie i nikomu innemu.
Robert roześmiał się.
– To twoja opinia, Amy. Nie zapominaj, że ja myślę inaczej, że jestem inny. Ani przegrana, ani nawet strach przed utratą życia nie zmieni mnie w gospodarza, który nie widzi dalej niż koniec jego pola. Wywodzę się z wielkiego rodu, przez całe życie byłem przygotowywany do objęcia znaczącego urzędu. Może nawet najznaczniejszego ze wszystkich. Dorastałem u boku królewskich dzieci, będąc im równy. I ja, j a! mam zakopać się w jakiejś dziurze w Norfolku i oddać gospodarce? Daruj sobie!... Muszę jak najszybciej zmyć hańbę ze swego nazwiska, dać się poznać królowi Filipowi, odzyskać wszystko od królowej Marii. Muszę coś osiągnąć!
– A jeśli osiągniesz tylko tyle, że zginiesz w walce, co wtedy?
Robert Dudley zamrugał.
– Amy, zamilcz! Wyruszę jutro, tak jak zamierzałem, i nic mnie nie powstrzyma. Nawet twój niewyparzony język! Naprawdę tak źle mi życzysz w tę ostatnią wspólną noc przed wyprawą? To zły znak!
– Złym znakiem był twój sen! – zakrzyknęła z pasją Amy. Opadła kolanami na łóżko, wyjęła z rąk Roberta pusty kufel, odstawiła naczynie na podłogę, po czym pochwyciła obie dłonie męża w swoje i mówiła dalej, jakby strofowała niesforne dziecko: – Panie mój i mężu, ten sen był złym znakiem – powtórzyła z mocą. – Moje słowa są znakiem. Zaklinam cię, nie jedź!
– Muszę – odparł Robert, oswobadzając się z uścisku. – Wolę być martwy i szanowany, niż żyć dalej jak zdrajca wstydzący się własnego nazwiska w Anglii pod panowaniem królowej Marii.
– A co? – syknęła Amy, przymierzając się do rzucenia mu w twarz wyzwania. – Może wolałbyś żyć w Anglii pod panowaniem tej swojej Elżbiety?
Pomimo jawnej zdrady stanu kryjącej się za jego słowami Robert odparł:
– Owszem, tego właśnie bym chciał. Całym sercem.
Wzburzona Amy gwałtownie zdmuchnęła świecę, opadła na wznak i okryła się narzutą. Parę chwil później obróciła się na bok, plecami do męża. Przez długi czas oboje leżeli w ciemnościach, wpatrując się w nieprzenikniony mrok ich sypialni i przyszłości i nie mówiąc ani słowa.
– To się nigdy nie stanie – wyrzuciła z siebie nagle Amy. – Ona nigdy nie zasiądzie na tronie Anglii! Królowa może już jutro nosić w łonie dziedzica tronu, syna Filipa Hiszpańskiego, chłopca, który będzie królem Anglii i Hiszpanii! A ona pozostanie do końca swoich dni księżniczką, której los nikogo nie obchodzi, którą wyda się za pierwszego lepszego zamorskiego księcia, byle prędzej móc o niej zapomnieć.
– Będzie tak, jak mówisz – odezwał się cichym głosem Robert – albo całkiem inaczej. Maria może umrzeć bezpotomnie, a na tron po niej wstąpi moja księżniczka, która z pewnością będzie pamiętać, kto pozostał jej wierny w chwili próby.
Nazajutrz rano nie odzywała się do niego. W milczeniu zjedli śniadanie, zszedłszy do ogólnej sali gościńca, po czym Robert został na dole, ona zaś udała się z powrotem na górę, aby spakować ich rzeczy. Kiedy upychała do podróżnej sakwy ostatnie drobiazgi, zawołał do niej, stojąc u podstawy schodów, że spotkają się na przystani. Potem pośpiesznie wyszedł w gwar i zaduch ulicy.
Miasteczko Dover pogrążone było w chaosie z powodu przygotowań do wyprawy króla Filipa na kontynent. Wszelkiej maści rzemieślnicy i kupcy handlujący czym popadnie wykrzykiwali nazwy i ceny oferowanych dóbr, przyczyniając się do jeszcze większego zgiełku. Zaklinaczki podtykały mijającym je żołnierzom swoje amulety i dekokty, mając nadzieję na łatwy zysk. Straganiarze zachwalali błyskotki, zapewniając, że w sam raz nadają się na pożegnalny podarunek, balwierze pracowali w pocie czoła pod murami domów, uwalniając udających się na wojaczkę od nadmiaru włosów, w których zalęgłyby się wszy, i zębów, które nie miały szans powrócić wraz z właścicielem na ziemię ojczystą. Pośród ciżby znalazło się nawet paru księży przemyślnych na tyle, by wprost na ulicy ustawić przenośne konfesjonały i spowiadać drżących o los własnej duszy wiernych poddanych jej wysokości Marii i królewskiego małżonka Filipa, obawiających się wyruszyć na wojnę bez odpuszczenia win. Najbardziej jednak wyróżniały się wszetecznice zachowujące się wyzywająco, śmiejące się chrapliwie i obiecujące mężczyznom wszelkiego rodzaju uciechy cielesne, póki jeszcze wciąż są żywi.
Na nabrzeżu tłoczyły się także zacne niewiasty żegnające swoich mężów i ukochanych, spychane na bok przez kwatermistrzów dopilnowujących, żeby na statkach znalazły się wozy i armaty. Obok ze swymi końmi walczyli stajenni, usiłujący przekonać przestraszone zwierzęta, które nerwowo tańczyły na trapach i rżały przeraźliwie, że wejść na łupinkę kołyszącą się na falach to najzwyklejsza rzecz pod słońcem dla wojskowego rumaka. Konie były widać odmiennego zdania, gdyż każdego musiało przekonywać co najmniej dwóch dorodnych koniuszych – jeden opierał się całą swoją mocą o zad zwierzęcia i pchał ile wlezie, drugi natomiast ciągnął za uzdę, posapując z wysiłku.
Ledwie Robert znalazł się na zewnątrz, złapał go za ramię jego młodszy brat.
– Henryku! Nareszcie! – zakrzyknął Robert, zamykając w niedźwiedzim uścisku dziewiętnastoletniego młodziana. – Już straciłem nadzieję, że odnajdziemy się przed wyprawą. Spodziewałem się ciebie zeszłego wieczora...
– Nie z własnej winy się spóźniłem, bracie. Ambroży nie pozwolił mi opuścić domu, zanim mój koń nie został na nowo podkuty. Wiesz, jaki on jest. Jak sobie coś postanowi, nie ma na niego mocnego. Nagle odezwały się w nim braterskie, by nie rzec: ojcowskie uczucia. Wyobraź sobie, że musiałem mu składać obietnice, iż będę na siebie uważał, a i tobie nie dam zginąć na polu walki!
Robert roześmiał się rubasznie.
– Cóż, mam nadzieję, że podejdziesz poważnie do swego zadania...
– Przybyłem z samego rana i cały czas cię szukałem – rzekł Henryk, postępując krok do tyłu i przyglądając się uważnie bratu.
Robert był odeń zaledwie o cztery lata starszy, jednakże wydawał się dojrzałym mężczyzną ze swą niezwykle przystojną twarzą i muskularnym ciałem. Jeśli kiedykolwiek otaczała go aura zepsutego dziedzica fortuny i dziecka szczęścia, uleciała wraz z cierpieniami, które stały się jego udziałem. W ostatnich latach zmężniał, utracił niewieściość dworaka, coś w jego oczach i postawie kazało wszystkim się z nim liczyć. Kiedy wszakże uśmiechał się do Henryka, jego srogi wizerunek znikał.
– Jakże się cieszę, braciszku, że w końcu się pojawiłeś! Pomyśl tylko, co za przygoda nas czeka!...
– Dwór także już jest na miejscu – poinformował go nie mniej podekscytowany Henryk. – Miłościwy pan sprawdza, czy jego statek został wyposażony jak należy, jej wysokość królowa Maria szykuje się nas pożegnać, jest tu nawet księżniczka...
– Elżbieta? – wpadł mu w słowo Robert. – Naprawdę jest tutaj? Miałeś okazję z nią porozmawiać?
– Wszyscy są na nowym statku, „Filipie i Marii” – zapewnił brata Henryk. – Jednakowoż najjaśniejsza pani nie tryska humorem.
Robert roześmiał się.
– Zatem księżniczka Elżbieta jest wesoła jak szczygiełek.
– Zaiste – potwierdził Henryk i nagle się zafrasował. – Księżniczkę zawsze cieszą troski miłościwej pani. Czy to prawda, że Filip wziął ją sobie na swoją nałożnicę?... – zapytał, ściszając głos i rozglądając się nerwowo na boki.
– Ją? Skądże znowu! – zaprzeczył z wielką pewnością siebie Robert Dudley, który księżniczkę Elżbietę znał od najmłodszych lat i wiedział o niej prawie wszystko. – Aczkolwiek chodzi u niej na pasku, w czym nie ma nic dziwnego. Tylko w ten sposób Elżbieta może sobie zapewnić bezpieczeństwo na dworze przyrodniej siostry. Połowa panów rady podpisałaby się z radością pod wyrokiem skrócenia jej o głowę, gdyby nie to, że Filip za nią przepada. Ale Elżbieta na pewno nie jest w nim zakochana. Obróci tę sytuację na swoją korzyść, lecz nigdy nie pozwoli mu się posiąść. To zacna i mądra niewiasta. Jakże chciałbym ją zobaczyć, nim wyruszymy za morze...
– Ona pewnie czuje to samo. Zawsze jest dla ciebie miła... – wyszczerzył się Henryk. – Ciekawe, czy zdołasz przyćmić miłościwie nam panującego króla Filipa.
– Być może, lecz nie wcześniej, nim będę miał jej coś do zaoferowania – odparł Robert z ponurym grymasem na twarzy. – To przebiegła sztuka, niech Bóg ją prowadzi. – Rozejrzał się wokół, dostrzegając jeszcze większe niż dotąd poruszenie. – No, bracie, gotowyś wsiąść na pokład?
– Czekam tylko na ciebie, bracie – odpowiedział z przekornym błyskiem w oku Henryk. – Mój koń już został zaokrętowany, przyszedłem po twojego, a potem już pora na nas...
– Zatem chodźmy!
Dwaj młodzi mężczyźni przeszli pod łukową bramą, udając się na tyły gościńca, gdzie stała drewniana stajnia dla koni podróżnych.
– Kiedy ostatnio ją widziałeś? Mam na myśli księżniczkę – uściślił Henryk.
– Kiedy oboje byliśmy niemal u szczytu chwały – odparł w zamyśleniu Robert. – Były święta Bożego Narodzenia... Miłościwy król Edward podupadał na zdrowiu i całe dnie spędzał w zaciemnionej komnacie sypialnej, podczas gdy nasz ojciec sprawował faktyczną władzę w Anglii, choć brakowało mu tytułu króla. Elżbieta była ukochaną siostrą najjaśniejszego pana, w chwale praktykującą protestantką. Oboje tryskaliśmy entuzjazmem i optymizmem, a Marii nie było nigdzie widać... – westchnął do własnych wspomnień. – Tak było, bracie, pamiętasz?
– Ledwo, ledwo – wzruszył ramionami Henryk. – Byłem wtedy bardzo młody, a poza tym jakoś nie mam głowy do dworskich gierek...
– Zapewniam cię, Henryku – oznajmił nadspodziewanie poważnym głosem Robert – że gdyby nie nagła odmiana losu, wszystkiego byś się nauczył. Musiałbyś się nauczyć, jeśliby nasza rodzina pozostała u władzy.
– Pamiętam za to – mówił Henryk, nie słuchając słów brata – że księżniczkę Elżbietę uwięziono w Tower za zdradę w tym samym czasie, kiedy myśmy tam przebywali. – Przez jego twarz przemknął mroczny cień.
– Ale zaraz ją uwolniono – przypomniał Robert.
– Jak zawsze poszczęściło jej się... Czasem myślę, że zawarła pakt z diabłem...
Jego ostatnie słowa zagłuszyło rżenie wielkiego czarnego ogiera. Robert podszedł doń szybkim krokiem i pogładził zwierzę po chrapach.
– Już dobrze, mój śliczny – przemówił łagodnym tonem – już dobrze, Ratunku.
– Jak go nazwałeś? – zdziwił się Henryk, zachwycając się wspaniałym koniem.
– Ratunek – odpowiedział Robert. – Bo wiesz, jak nas wypuszczono z Tower i wróciłem z Amy do domu, to znaczy do domu jej macochy, a ona się dowiedziała, że straciłem wszystko, co posiadałem, usłyszałem od niej, że nie wolno mi nawet kupić czy choćby pożyczyć konia, na którym mógłbym jeździć...
Henryk gwizdnął cicho.
– Myślałem, że w Stanfieldzie żyje się całkiem nieźle.
– Nie zięciowi, który właśnie wyszedł z lochu. – Robert pokręcił głową. – Zatem nie miałem innego wyboru, jak udać się pieszo na najbliższy koński jarmark, gdzie go zwyczajnie wygrałem. Nazwałem go Ratunek, ponieważ uratował mnie od popadnięcia w czarną rozpacz. Był pierwszym krokiem na długiej drodze odzyskiwania należnej mi pozycji – zakończył wyjaśnienia.
– A ta wyprawa będzie drugim. Dla nas obu – zauważył przytomnie Henryk.
Robert potaknął.
– Jeśli uda nam się wkraść w łaski króla Filipa, będziemy mogli wrócić na dwór. Wszelkie przewiny pójdą w niepamięć, o ile pomożemy mu utrzymać Niderlandy dla Korony hiszpańskiej, a może nawet zająć większy kawałek Francji.
– Du-dley! Du-dley! – zakrzyknął Henryk, naśladując zapamiętany z dzieciństwa rodzinny okrzyk bojowy. Potem otworzył drzwi stajni i wyprowadził ogiera brata na dziedziniec.
Idąc ramię w ramię, powiedli zdenerwowane zwierzę uliczkami Dover wprost ku przystani, gdzie ustawili się w kolejce mężczyzn i koni czekających na zaokrętowanie. Fale rozbijały się z pluskiem o deski pomostu, a Ratunek wydymał chrapy, próbując uchwycić nieznany mu zapach morskiej wody. Kiedy przyszła ich kolej, czarny rumak postawił pewnie przednią nogę na trapie, po czym zamarł bez ruchu.
Wojskowy stajenny podbiegł od tyłu z uniesionym biczem.
– Nie!! – zabronił donośnym głosem Robert, przekrzykując ogólną wrzawę.
– Aleć, panie... On nijak nie wlizie na statek, jak go nie smagnem.
Robert pokręcił stanowczo głową. Potem wyminął konia i ruszył przed siebie. Ratunek strzygł uszami i rzucał głową na boki, patrząc za swoim panem. Przestępował przy tym z nogi na nogę, wszelako nie zrobił ani kroku dalej. Kiedy Robert zniknął w przybudówce na statku, zagwizdał głośno. Ratunek rozluźnił się i dostojnie przeszedł przez trap, ufając, że jego pan nie wystawiłby go na niebezpieczeństwo. Został wynagrodzony za odwagę pieszczotami, po czym Robert własnoręcznie przywiązał lejce, ograniczając ruchy zwierzęcia w i tak ciasnym pomieszczeniu.
Na przystani pojawiła się Amy niosąca jego sakwojaż. Zbiegł do niej po trapie, wołając:
– Jesteśmy już prawie gotowi do drogi! – Ujął jej małą chłodną dłoń i przyłożył do swoich warg. – Wybacz mi – poprosił. – Zły sen uczynił mnie nerwowym, nie powinienem był tak na ciebie naskakiwać. Nie walczmy już więcej, rozstańmy się jak przyjaciele.
W jej oczach wezbrały łzy.
– Och, Robercie, proszę, nie jedź – szepnęła.
– Amy – wypuścił jej rękę – doskonale wiesz, że muszę. Ale będę przysyłał ci cały swój żołd, żebyś mogła mądrze zainwestować te pieniądze w imię naszej wspólnej przyszłości. Jeśli nie wrócę szybko, sama rozejrzyj się za jakimś gospodarstwem do kupienia. Im prędzej staniemy na nogi, tym lepiej. Liczę na ciebie, Amy...
Uśmiechnęła się przez łzy.
– Robercie, wiesz przecież, że nigdy cię nie zawiodę. Ale...
– Barka królewska! – krzyknął Henryk i w tej samej chwili każda niewiasta i każdy mężczyzna stojący na przystani wykonali głęboki ukłon.
– Pozwól, Amy...
Robert i Henryk wbiegli na statek, chcąc lepiej widzieć przepływającą w pobliżu barkę. Władczyni siedziała na rufie pod baldachimem w barwach królewskich, księżniczka Elżbieta zaś, w radosnych kolorach Tudorów będących wszelkimi odcieniami zieleni i bieli, stała na dziobie, wyglądając jak niebywałej urody galion, który przyciągał wzrok wszystkich i sprawiał, że serca mężczyzn zamierały, a oczy kobiet potniały. Nieodrodna córa Tudorów uśmiechała się i machała ręką do zgromadzonego na nabrzeżu tłumu.
Wioślarze bardzo się starali, żeby barka płynęła statecznie; kiedy zrównała się ze statkiem, na którym stali Dudleyowie, Robert i Henryk mogli popatrzeć na nią z góry, jako że była o wiele niższa od okrętu wojennego.
Jakby czując na sobie ich spojrzenia, Elżbieta zadarła głowę i zawołała:
– Dudley! – Jej głos odbił się dźwięcznym echem od wody, a uśmiech stał się jeszcze szerszy, kiedy spoglądała na Roberta.
– Wasza książęca wysokość – skłonił głowę, po czym szybko zwrócił ją ku królowej, która ignorowała jego obecność. – Wasza królewska mość...
Dopiero teraz Maria uniosła dłoń w chłodnym geście powitania. Na szyi miała kilka sznurów pereł, w jej uszach pobłyskiwały ogromne brylanty, a kornet był przystrojony imponującej wielkości szmaragdami, jednakże z przymrużonych oczu i zaciętych ust wyzierał ból. Królowa wyglądała tak, jakby nie pamiętała, jak to jest uśmiechać się.
Nie zważając na powagę najjaśniejszej pani, Elżbieta podbiegła do burty i wciąż zadzierając głowę, zawołała:
– Robercie, wybierasz się na wojnę? Masz zamiar zostać bohaterem?
– Tak! – odkrzyknął. – Będę służył miłościwej pani, walcząc pod rozkazami jej królewskiego małżonka w zamorskich dominiach, mając nadzieję, że oboje spojrzą na mnie z większą łaską.
Ogniki w oczach Elżbiety zatańczyły.
– Och, jestem pewna, że nie ma w królestwie bardziej lojalnego poddanego! – Zaśmiałaby się głośno, gdyby nie surowe spojrzenie siostry.
– Ani bardziej urokliwej poddanej! – zrewanżował się jej komplementem Robert. Elżbieta zakrztusiła się ze śmiechu i z największym trudem zapanowała nad sobą. – Czy wasza książęca wysokość cieszy się dobrym zdrowiem?... – zapytał z troską.
Wiedziała, co ma na myśli.
Po pierwsze: czy nic jej nie dolega. Dlatego, że gdy się bała, rozwijała się u niej puchlina atakująca szczególnie palce u rąk i kostki u nóg, tak że nieraz bywała zmuszona uciec przed wścibskimi oczyma do własnej komnaty, gdzie czuła się jak więzień.
Po drugie: czy jest bezpieczna. Dlatego, że pozostając w cieniu królowej, równie blisko miała do tronu jak do katowskiego pieńka, zwłaszcza kiedy jej jedyny sojusznik na dworze, król Filip, wyruszał na wyprawę wojenną poza granice Anglii.
Po trzecie wreszcie – i najważniejsze: czy tak jak on czekała na lepsze czasy, modląc się, by nadeszły jak najprędzej.
– Ależ tak! – odpowiedziała. – Nie narzekam, jak nigdy zresztą. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. A co u ciebie, Robercie?
Wyszczerzył się do niej w szelmowskim uśmiechu.
– Święte słowa, wasza książęca wysokość. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Podobnie jak ja.
Nie musieli sobie nic więcej mówić.
– Niech Bóg cię błogosławi, Robercie, i zachowa w dobrym zdrowiu!
– Ciebie również, księżniczko! – odkrzyknął, w duchu dodając: i niech nam obojgu przyniesie to, na co zasługujemy.
Psotny błysk w jej oku powiedział mu, że doskonale wie, o czym on myśli.
Jak zawsze zresztą.
Albowiem pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------