Kochanka - ebook
Kochanka - ebook
Ile jest warta duma zdradzonej kobiety?
Pola jest szczęśliwa, ma idealnego męża, ukochanego synka Maksia i piękny dom. Niestety do czasu… Kiedy kobieta dowiaduje się, że mąż zdradził ją z sekretarką, jej życie rozpada się jak domek z kart. Pola musi zawalczyć o siebie i swoje dziecko. Z cichej szarej myszki zmienia się w pewną siebie kobietę sukcesu. A kiedy wydaje się, że wszystko ma pod kontrolą, dostaje list napisany przed śmiercią przez zmarłego teścia. I znowu wszystko się rozpada…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-061-6 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Co za palant! I on ma czelność jeszcze tu przychodzić? Tak bez zapowiedzi? – Pola odchyliła zasłonę w salonie i patrzyła przez okno, jak jej mąż powoli zbliża się do drzwi. Już z daleka widać było smutek malujący się na jego twarzy. Nie wiedziała, czy to dlatego, że za trzy miesiące mieli pierwszą sprawę rozwodową, czy może stało się coś złego. Z każdym krokiem Pawła serce biło jej coraz szybciej. Niby sprawiała wrażenie pogodnej, jednak chciało jej się płakać. Właściwie sama nie rozumiała, dlaczego. Nie mieszkała ze swoim mężem już pół roku. Emocje rozstania dawno powinny opaść. Niestety, za każdym razem gdy widziała Pawła, uczucia odżywały.
Zakochała się w nim sześć lat temu. Nie tylko z powodu jego walorów fizycznych. Urzekł ją inteligencją, specyficznym poczuciem humoru, kindersztubą i błyskiem w niebieskich jak niebo oczach. Jeśli chodzi o seksapil, do dziś nic się nie zmieniło, samo jego spojrzenie i zawadiacki uśmiech sprawiały, że pociągał ją tak samo jak wtedy, gdy się poznali. Z wyglądu mógł się kojarzyć z kryminalistą. Półdługie kasztanowe włosy zaczesane do tyłu. Tatuaże na całej klatce piersiowej, nogach i rękach. Miał je nawet na palcach dłoni; w dodatku były to trupie czaszki. Pola sama się sobie dziwiła – jako nieśmiała dziewczyna z dobrego katolickiego domu nie oglądała się nigdy za tego typu mężczyznami. Ale charakter Paweł miał zupełnie inny. Z pozoru gbur, a tak naprawdę ciepły, wrażliwy mężczyzna.
– Co ty tutaj robisz? – zapytała oburzona, otwierając drzwi, zanim zdążył zapukać.
– Dałabyś już spokój. Rozumiem, że masz do mnie żal, ale minęło tyle miesięcy, mogłabyś w końcu zburzyć ten mur nienawiści. – Pola tylko pokręciła przecząco głową. – Przyjechałem, bo musimy porozmawiać. – Paweł spojrzał na nią z wyczekiwaniem.
– Porozmawiać?! – Pola podniosła głos. – Powinieneś mnie uprzedzić, że wpadniesz!
– Tak się składa, że dzwoniłem do ciebie kilka razy, ale nie odbierasz od paru miesięcy.
Wzruszyła ramionami. I zanim zdążyła odpowiedzieć, przemknął między nimi trzyletni chłopczyk o bujnej blond czuprynce.
– Kocham cię, tato – powiedział, obejmując nogi Pawła.
– Ja ciebie też, kruszynko. – Paweł kucnął i przytulił syna z całych sił.
W oczach Poli zalśniły łzy. Zawsze chciała mieć dużą, kochającą się rodzinę. Słowa przysięgi małżeńskiej traktowała bardzo poważnie. Myślała, że Paweł również.
– Tatusiu, a my z mamą i wujkiem Michałem byliśmy dzisiaj w zoo. Pierwszy raz widziałem żyrafę. Była taaaaka duża! – Chłopiec wysoko podniósł rękę.
Słysząc imię „Michał”, Paweł wykrzywił się, jakby zjadł cytrynę. Nie cierpiał tego typa. Był to pierwszy partner Poli, absolutnie beznadziejny, który – choć ją zdradzał – do dzisiaj był przez nią traktowany jak członek rodziny. Zwierzała mu się ze wszystkiego, radziła się go, a nawet zapraszała na święta.
Nie był o niego zazdrosny, bo tamten nie dorastał mu do pięt, ale po prostu nie lubił tego faceta. Nie chciał też, by ich syn z nim przebywał. Tolerował go wyłącznie ze względu na Polę, którą kochał nad życie. Nie skomentował zatem tej informacji, jedynie wyraz jego twarzy dowodził, jak bardzo jest niezadowolony.
– Mamo, a czemu ty płaczesz?
Paweł spojrzał na żonę i odruchowo chciał ją przytulić. Nie rozumiała swoich emocji, już dawno powinna się ich wyzbyć. W końcu odeszła od męża z powodu jego niewierności.
– Kochanie, nie wiedziałam, że tatuś przyjdzie. Wzruszyła mnie ta niespodzianka. – Uśmiechnęła się. – Teraz idź, słońce, do swojego pokoju, a mamusia porozmawia z tatusiem.
Chłopiec pobiegł po schodach na górę. Zapanowała niezręczna cisza.
– Zmarł Janek, w czwartek o dwunastej jest pogrzeb. Wolałem ci to powiedzieć osobiście, bo wiem, jak bardzo byliście zżyci. – To zdanie wymówił ze stoickim spokojem, patrząc w podłogę.
– O matko! – Poli zrobiło się słabo. Łzy ciurkiem zaczęły lecieć jej po policzkach. – Tak mi przykro. Tak bardzo go kochałam. Wiem, że od czasu wyprowadzki rzadko się kontaktowaliśmy, ale zawsze był w moim sercu.
– A ty w jego.
– Paweł, jak mogę ci pomóc? Przecież to twój tata…
– On kochał ciebie bardziej niż mnie. Taka jest prawda. Przychodzę, bo… nie tylko chciałem cię poinformować, że pogrzeb jest za dwa dni, ale że tata zostawił testament. Zapisał Maksiowi pokaźną sumkę. Oprócz tego napisał do nas list z ostatnim życzeniem. Jan chce, żebyśmy wrócili do naszego wspólnego domu na pół roku. Jeżeli to zrobimy, cały majątek będzie należał legalnie do Maksia. Jeżeli nie, mamy przekazać trzy czwarte spadku naszego syna na cele charytatywne.
– Czy ty sobie kpisz ze mnie? Za trzy miesiące rozwód, a ja mam się do ciebie wprowadzić? – wybuchła poirytowana. Nie dość, że przed chwilą dowiedziała się o śmierci teścia, to jeszcze takie ultimatum!
– Rozwodu życzysz sobie tylko i wyłącznie ty. Dobrze wiesz, że ja go nie chciałem i nie chcę.
Nie odpowiedziała. W zasadzie ona też nie chciała się rozwodzić. Oszukiwała samą siebie, że Paweł już nic dla niej nie znaczy; w głębi serca czuła, że nadal go kocha. Nie potrafiła mu jednak wybaczyć, gardziłaby sobą, gdyby do niego wróciła. Cały czas miała przed oczami Pawła, który odkrywa kołdrę, a obok leży naga Kaśka, sekretarka jego ojca. Na samą myśl o tym robiło jej się niedobrze, a serce zaczynało bić jak oszalałe.
– Nigdy nawet nie dałaś mi szansy, bym ci to wytłumaczył!
– Skończ! – uniosła się. – Nie godzę się na żadne życzenia, nie przeprowadzę się do ciebie. Nie będę mieszkać ze zdrajcą pod jednym dachem! Wykluczone! Niech robią przelewy na dom samotnej matki, i to nawet dzisiaj…
– Masz siedem dni, żeby się określić. Do zobaczenia na pogrzebie. Mam nadzieję, że zmienisz zdanie i się zdecydujesz. Tatko chciałby tego. Ucałuj Maksia…
Wyszedł, nie zamykając drzwi.
Pola jeszcze przez chwilę patrzyła w milczeniu, jak mąż się oddala. Zamknęła drzwi i osunęła się po nich, zanosząc się płaczem. Nie mogła przestać, łzy same napływały jej do oczu.
Miała do siebie ogromny żal, że w ostatnich miesiącach tak mało rozmawiała z teściem. Uwielbiała go. Był człowiekiem o stalowych nerwach i żelaznych zasadach. Doskonale pamiętała dzień, gdy poznała go na kolacji firmowej. Było to pierwsze spotkanie dla kontrahentów zorganizowane przez Pawła. Zazwyczaj takimi sprawami Janek zajmował się sam, ale tym razem postanowił rzucić syna na głęboką wodę. Zrobił tak, bo wiedział, że w sytuacjach stresowych przyparty do muru Paweł radzi sobie najlepiej. Dał więc mu dwa dni na przygotowanie imprezy, na którą zaprosił gości już tydzień wcześniej.
– Tylko, synu… nie daj ciała, bo ściągnąłem tu ludzi ze Szwecji! Jeśli spotkanie się uda, to zrobimy interes życia. A nasza firma wreszcie zyska szansę stać się najpopularniejszą w swojej branży nie tylko w Trójmieście, ale i na świecie.
– Dobrze, tato, postaram się.
Dwa dni na organizację przyjęcia to było dla Pawła stanowczo za mało. Zapowiadała się prawdziwa klapa. Po pierwsze, Paweł uważał, że najważniejsze, to znaleźć miejsce z tanim alkoholem i zamówić jego dużą ilość. Według Poli był to podstawowy błąd, jaki popełniały firmy eventowe, organizując imprezy. Jej zdaniem powinno to być przede wszystkim miejsce z klasą. Paweł wiedział, że gdyby nie pomoc Poli, zawiódłby ojca na całej linii.
– Kochanie, skoro mają przyjechać goście z zagranicy, to impreza musi być z widokiem na morze. Oni powinni zobaczyć to, co mamy tu najpiękniejszego. Nie stawiaj na tanią wódkę i piwo! Filmów nie oglądasz? Biznesmeni kochają whisky lub brandy z lodem. I tylko to powinno u nas być.
– Pola, daję ci wolną rękę. Po prostu mi pomóż. – Już wtedy ufał jej bezgranicznie, chociaż znali się niespełna półtora miesiąca.
Pola uwielbiała organizować domowe przyjęcia, urodziny koleżanek, więc poczuła się w swoim żywiole. Impreza nie była duża, bo dla trzydziestu dwóch osób. Pola wybrała piękną, mało znaną, ale klimatyczną, przeszkloną restaurację na gdyńskiej plaży. Widok, który się z niej roztaczał, wprawiał w zachwyt. Było stamtąd widać morze i piękną piaszczystą plażę. Bez problemu ustaliła z właścicielem, by w czwartek między dwudziestą a dwudziestą czwartą lokal był wyłącznie do ich dyspozycji. Ponieważ nie było to miejsce, gdzie trzeba czekać w kolejce na wejście, właściciel zgodził się od razu. Dzięki temu miał tygodniowy zarobek w jedną noc.
Żeby skłonić ludzi do nawiązywania kontaktów, zmieniła aranżację wnętrza. Kazała usunąć większość stolików, a pod oknami z widokiem na morze urządziła szwedzki stół z przekąskami: śledzie, tatar, koreczki. Na środku pomieszczenia stanęły trzy ogromne kanapy umieszczone przodem do siebie, a pomiędzy nimi stolik. W barze goście mogli zamówić kawę, herbatę i alkohol. Na głównej ścianie zawisł telebim do wyświetlania prezentacji. Kiedy nadszedł dzień eventu, Paweł był chyba najbardziej zestresowany ze wszystkich gości. Nie przyznał się nawet ojcu, że całą pracę zrzucił na Polę.
Impreza okazała się sukcesem. Kontrahenci byli zachwyceni, po raz pierwszy tego typu spotkanie wyglądało inaczej niż zwykle. Przede wszystkim ludzie nie siedzieli przy oddzielnych stolikach, co z góry ograniczałoby kontakty z innymi biznesmenami. Gwoździem programu było pięciominutowe wystąpienie Janka. Serdecznie przywitał wszystkich gości i życzył im, żeby interesy szły tak gładko, jak wchodzi dzisiejszy bourbon. Cała sala zaczęła się śmiać, a Janek podszedł do Pawła i Poli, którzy stali z boku przy barze, przyglądając się imprezie.
– Ty zapewne jesteś Pola, o której tak dużo słyszałem. – Wyciągnął rękę do dziewczyny, wówczas jeszcze bardzo nieśmiałej.
– Tak. Bardzo mi miło pana poznać.
– Proszę, przejdźmy od razu na ty. – Uśmiechnął się przyjaźnie. – Muszę przyznać, droga Polu, że wykonałaś kawał świetnej roboty. Ten mój Pawełek zginąłby bez ciebie.
Paweł zrobił nietęgą minę. Jakim cudem ojciec się dowiedział, że ta impreza to nie jego zasługa?
– Tato, a skąd…
– Skąd wiedziałem, że to nie ty zorganizowałeś? Znam cię na tyle dobrze, by się domyślić, że zapewne częstowałbyś gości tanim piwem i żeberkami. Mimo to chciałem, żebyś dostał lekcję: dał plamę i na przyszłość wiedział, czego nie należy robić. Ty natomiast wykazałeś się inteligencją, sprytem i odwagą. Tylko mężczyzna mający zaufanie do kobiety jest w stanie powierzyć jej swoje najważniejsze przedsięwzięcia. Ty to zrobiłeś. Pola, jeszcze raz wielkie ukłony dla ciebie.
Pola uśmiechnęła się skromnie. Od tej pory Janek ją pokochał jak własną córkę, a ona jego jak ojca. Często ze sobą współpracowali, a organizację każdej imprezy powierzał właśnie jej.
Ojciec Pawła twardo stąpał po ziemi. Wyznawał zasadę, że na pierwszym miejscu są rodzina, żona, dzieci. Był człowiekiem honoru, który nie akceptował zdrad. To on pierwszy wziął stronę Poli po tym, jak po całym Trójmieście rozeszła się informacja o wybryku Pawła. Dziwił ją tylko spokój teścia, który jeszcze tydzień temu mówił, że jest przekonany, że wszystko się ułoży. Za każdym razem, gdy rozmawiała z nim o sytuacji z Pawłem, miała wrażenie, że Jan wierzy w niewinność syna lub po prostu myśli, że Pola mu wybaczy i zapomni. Niestety, nie umiała. Tego dnia, kiedy dowiedziała się o zdradzie, spakowała wszystkie rzeczy swoje i Maxa. Porzuciła życie w luksusowej willi i przeprowadziła się do małej wioski rybackiej o wdzięcznej nazwie Rewa.
Odkąd na świecie pojawił się ich syn, nie musiała pracować. Paweł co miesiąc przelewał pokaźną kwotę na jego utrzymanie. Dzięki temu mogła spokojnie zajmować się domem i wychowywaniem syna. Czasami pomagała teściowi i umawiała go na spotkania z klientami. Co jak co, ale organizowanie spotkań, wyjść, eventów wychodziło jej nadzwyczaj dobrze. Wiedziała, gdzie się bywa, znała wszystkie modne miejsca, a w branży budowlanej każdy kontrahent czy potencjalny klient lubił blichtr. Drogie restauracje, szybkie samochody i piękne kobiety.
Janek odziedziczył firmę budowlaną po ojcu, była przekazywana z pokolenia na pokolenie. Jeszcze przed pierwszą wojną światową dziadek jej teścia własnymi rękami zbudował w Gdańsku dom dla swojej rodziny. Poszło mu to na tyle sprawnie, że postanowił pomóc w postawieniu domu jednemu z kolegów. W tamtych czasach wieści szybko się rozchodziły. Wiesław – bo tak miał na imię prapradziadek Pawła – nie tylko pomagał w układaniu cegieł, ale także w ich organizowaniu. Sąsiedzka pomoc szybko przerodziła się w dobrze prosperujący interes. Nic dziwnego, że Janek całe życie powtarzał, że biznesem często rządzi przypadek. Mówił też, że skoro sukces nie wymagał wysiłku, to był mu dany. Szanował firmę, którą przekazał mu ojciec. Nie wyobrażał sobie przerwania dobrej passy wraz ze swoją śmiercią, dlatego teraz cały dorobek Jana miał przejąć Paweł.
Prowadzenie firmy nie było łatwe; pochłaniało mnóstwo czasu i wymagało ogromnych poświęceń. Ale Jankowi to odpowiadało. Po śmierci żony Marii, która zmarła na raka, kiedy Paweł miał szesnaście lat, Janek nie szukał szczęścia u boku innej kobiety. Z Marią poznali się na wiejskiej imprezie. Był rok 1958, może 1957. Janek jak co piątek wybrał się z kolegami na potańcówkę. Wcale nie po to, żeby tańczyć, ale żeby popatrzeć na piękne kobiety. Marii przyglądał się już od kilku miesięcy, jednak nigdy nie zdobył się na odwagę, by się do niej odezwać. Tego wieczora wszystko potoczyło się inaczej. Koledzy nie dotarli na czas. Janek niczym zagubiony w lesie wędrowiec krążył po sali z oranżadą w dłoni, szukając rozmówcy. Zauważyła go Maria i podeszła do niego.
– Cześć. Widzę, że dzisiaj jesteś sam. Gdzie twoi koledzy? – Maria zagadnęła go tylko dlatego, że chciała dodać mu otuchy. Zauważyła też, że od kilku miesięcy bacznie się jej przygląda. Janek z początku zaniemówił, jednak przełknął ślinę i zaczął się jąkać.
– Jaaa, to, ja niee…
– Nie jesteś sam, tak? – zapytała.
– Czekam na kolegów – wydusił z siebie wreszcie. Zaczerwienił się, a butelka oranżady wyślizgiwała mu się z dłoni, tak mu się pociły ze zdenerwowania.
– Chyba cię stresuję.
– Nie, gdzie tam…
– Widzę, że na każdej potańcówce mnie obserwujesz, jednak nigdy nie podszedłeś. Uznałam, że skoro dzisiaj jesteś sam, to może wreszcie uda nam się poznać. Mam na imię Marysia. – Podała mu rękę.
– Janek. – Jak na dżentelmena przystało, pocałował ją w dłoń. Zwrócił uwagę na jej paznokcie starannie pomalowane przezroczystym lakierem. Była kobietą z klasą. Miała na sobie dobrze skrojoną garsonkę za kolana, w kolorze bordo. Była ciemną blondynką o błękitnych oczach. To po niej Paweł odziedziczył ten kolor. Trzeba przyznać, że bardzo przypominał matkę. Nie tylko wyglądem, ale także charakterem.
Już od chwili, gdy się poznali, Marysia robiła wszystko, by Janek nigdy nie czuł się samotny. Pomagała mu także, często nawet o tym nie wspominając. Kiedy nie mógł się dogadać z kontrahentami, trzaskał drzwiami i wychodził z domu, a ona częstowała ich kawą i ciastem i wyjaśniała działania firmy. Byli nierozłączni. Janek dużo pracował, ale czas wolny zawsze spędzał w jej towarzystwie. Tak naprawdę przez całe życie nie wziął bez niej udziału w żadnym męskim wypadzie. Ufał jej bezgranicznie, traktował jak przyjaciółkę, zwierzał się z trosk. Kiedy Paweł miał piętnaście lat, dowiedzieli się, że Marysia ma raka piersi. Zaczęło się od tego, że lekarz ginekolog wyczuł jakiś guzek podczas wizyty kontrolnej. Na początku nikt się tym nie przejmował.
– Janeczku, wytną guza i po sprawie – pocieszała go Maria.
W dniu operacji Janek tylko się modlił, żeby nowotwór nie okazał się złośliwy. Badania na to nie wskazywały, jednak lekarze powiedzieli, że dopiero podczas wycinania guza stwierdzą, jak bardzo się rozrósł i czy to rak. Niestety, konieczna była mastektomia. Po operacji Janek poinformował żonę o najgorszym scenariuszu. Teraz czekała ją chemioterapia. Przez cały czas Janek podkreślał, że kocha ją nad życie. Nawet przez chwilę nie dał Marysi odczuć, że straciła na kobiecości, brak piersi nie miał dla niego żadnego znaczenia. Po operacji wziął tydzień wolnego i zajmował się żoną w domu. Pomagał ćwiczyć rękę, gotował obiady, robił herbatki. Zabawiał anegdotami, by odciągnąć ją od złych myśli. Co dwa tygodnie woził Marysię na chemioterapię, a po niej przez kolejne dwa dni nie spuszczał żony z oczu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki