Kocia Szajka i klątwa starego kina - ebook
Kocia Szajka i klątwa starego kina - ebook
Przybij piątkę Kociej Szajce i daj się porwać detektywistycznej przygodzie!
Na potęgę mysiego czerepu! Coś dziwnego dzieje się w Cieszynie, spokojnym miasteczku na końcu Polski. W starym kinie trwa remont, jednak prace idą jak po grudzie. Co i rusz dochodzi do niebezpiecznych wypadków, a w nocy z budynku dobiegają mrożące krew w żyłach odgłosy. Niektórzy mówią, że to klątwa!
Na pomoc zostaje wezwana Kocia Szajka, detektywi do zadań specjalnych. Co tak naprawdę dzieje się w murach kina? Czy w sprawę zamieszany jest duch kotki Grety? I dlaczego kociak Precel, znaleziony pod kinowym fotelem, nie lubi pałzesów? Ech, to nie będzie proste śledztwo...
Agata Romaniuk – pisarka, reporterka, socjolożka. Kocistka rozkochana w przygodach i małych miasteczkach. Jako Pani Wieczorynka opowiada w internecie improwizowane bajki na życzenie dzieci. Ilustracje stworzyła. Malwina Hajduk, projektantka książek, plakatów, wystaw i wydarzeń artystycznych. Mieszka we Wrocławiu, po którym dużo spaceruje ze swoimi dwoma psami, rozglądając się, oczywiście, za tamtejszymi kotami.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-268-4176-7 |
Rozmiar pliku: | 4,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
pierwszy
Księżyc nad rzeką Olzą jaśniał niczym okrągła bułeczka. Zebrane koło mostu koty, w wiankach na głowach i z pięknie wyczesanymi ogonami, nie mogły oderwać od niego wzroku.
– Myślisz, że ktoś tam mieszka? Na Księżycu? – szepnęła rozmarzona Poziomka.
– Jakieś kosmiczne koty na pewno – odpowiedział Morfeusz, zadzierając głowę. – Ciekawe, co jedzą. Może piją mleko z Drogi Mlecznej?
– Albo bombony z posypką z księżycowego pyłu – dodała Bronka. Widząc pytający wzrok przyjaciół, zaraz wyjaśniła: – Bombony, czyli po naszemu cukierki.
Bronka od Cieślarów, czarna, zadziorna kotka, mówiła gwarą śląskocieszyńską i często musiała tłumaczyć członkom Kociej Szajki, co ma na myśli. Dziś na moście nad rzeką zebrali się wszyscy futrzani detektywi, z kotem Komandosem, szefem Szajki, na czele. Sprawa jednak nie była kryminalna. Spotkali się na wspólne świętowanie początku lata, które zorganizował polsko-czeski komitet bobrów plecionkarzy. Całe popołudnie koty spędziły na pleceniu wianków z traw i kwiatów, które teraz zamierzały puścić z nurtem rzeki, jak to jest w zwyczaju w noc świętojańską. W tę najkrótszą w roku noc miło było usiąść na brzegu i popatrzeć na wodę. Olza połyskiwała w świetle księżyca. Bobry przygotowały dla wszystkich kocyki i kosze piknikowe pełne łakoci: kandyzowanych witek brzozowych, jarzębiny w czekoladzie i lukrowanych bazi. Pod wierzbą płaczącą królowała jasnowłosa pani Łucja. Razem z kotką Poziomką, która oplotła sobie ogon kaczeńcami, nuciły cicho góralską piosenkę. Wcześniej pani Łucja pomagała kotom pleść wianki, co nie było łatwe, kiedy ostre pazurki co i rusz zaczepiały się o trawy. Ostatecznie spod kocich łapek wyszły prawdziwe cuda. Morfeusz na przykład miał teraz na głowie imponujący wianek ze stokrotek i maków, spod którego ledwo było widać jego puchate rude uszy.
– Ale z ciebie elegancik – westchnęła Brydzia, dziewczyna rudzielca, poprawiając zaparowane okulary. – Poczekaj, zrobię ci zdjęcie na Kotograma. Jestem pewna, że wybiorą cię na najgorętszego kota czerwca.
Morfeusz napuszył futro z dumy i przesłał ukochanej całusa prawą łapą. Rzeczywiście, nie mógł się napatrzeć na własne odbicie w kałuży, w której widać było okrągłego rudzielca z makami opadającymi na wąsy.
Kiedy po raz kolejny nachylał się z zachwytem nad taflą wody, nagle usłyszał przeraźliwy krzyk. Rozejrzał się zaniepokojony dokoła. Wszystkie pozostałe koty także zastrzygły uszami i zerwały się na cztery łapy.
Krzyk, a po chwili także wycie psa, dochodziły z pewnością z pobliskiej Wenecji Cieszyńskiej, gdzie wzdłuż kanału, tuż pod murami miasta, stały niewielkie domy. Członkowie Szajki na znak Komandosa natychmiast ruszyli w stronę, z której docierały głosy. Skradali się ostrożnie, a stare latarnie rzucały światło na brukowaną alejkę, wydłużając kocie cienie. Krzyk nie ustawał, odbijał się echem od murów i wszystkim kotom natychmiast zjeżyła się sierść na grzbiecie. Coś bardzo złego działo się w Cieszynie, spokojnym miasteczku na końcu Polski, w czerwcową noc Kupały.
– To jakiś upiór chyba. Najpewniej uciekł z opery – zasyczała Lola, a jej oczy zwęziły się w dwie kreseczki.
– Ja myślę, że to tylko bajtle, to znaczy dzieciaki, robią sobie głupie żarty – odpowiedziała jej Bronka. – Już ja im powykręcam ogony!
Na znak Komandosa obie kotki ucichły. Byli już bardzo blisko. Szybko okazało się, kto wydaje z siebie te przeraźliwe dźwięki. Oparta o mur stała dobra znajoma Kociej Szajki, pani Kopytko. Za jej plisowaną spódnicą chowała się suczka Trufla, kudłata i z piegami na pyszczku. Była zdenerwowana chyba nawet bardziej niż jej opiekunka i wyła jak potępieniec. Tymczasem pani Kopytko, niewysoka i drobna, krzyczała głośno niczym sopranistka. Obie, suczka i jej pani, miały zamknięte oczy. Komandos wskoczył na murek i delikatnie otarł się głową o ramię przerażonej staruszki. Pod wpływem dotyku ciepłej kociej sierści otworzyła jedno oko. Na widok znajomego futrzaka uśmiechnęła się niepewnie.
– Komandos! Szajka! Jesteśmy uratowane. Trufla, spójrz tylko! – zawołała, ale suczka nie ośmieliła się wychylić nosa zza spódnicy pani Kopytko. Było tylko widać, że macha ogonem.
– Ale przed czym uratowane? – chciał koniecznie wiedzieć Morfeusz, który w czasie biegu zgubił połowę kwiatów. W rezultacie łysawy wianek zwisał mu smętnie na jednym uchu. Bronka nie omieszkała tego skomentować.
– Kaj żeś stracił kwiotki? – zapytała, ale Morfeusz powtórzył pytanie i czekał na odpowiedź starszej pani.
– Żebym to ja wiedziała... – westchnęła pani Kopytko. – Jakieś siły nieludzkie za tym stoją.
– Ale za czym? – spytała spokojnie Lola, dziewczyna Komandosa, która znana była z tego, że w każdych okolicznościach potrafiła zachować zdrowy rozsądek.
Staruszka znowu westchnęła, po czym usiadła ciężko na ławce. Koty otoczyły ją ze wszystkich stron, a Trufla, wreszcie spokojniejsza, położyła się na trawniku. Pani Kopytko pogłaskała ją po głowie i spojrzała na cieszyńskich detektywów. Ze wszystkimi kotami znała się od dawna.
– Proszę opowiedzieć wszystko po kolei, na spokojnie – poprosił Komandos, dyskretnie dając znak braciom Pikselom, żeby nagrywali to, co powie pani Kopytko. Bracia, znani mistrzowie technik śledczych, natychmiast wyciągnęli niewielki dyktafon własnej konstrukcji – blaszka z odkurzacza i pokrętło z samochodowego radia – który zaświecił niepokojącym niebieskim światłem.
– Poszłyśmy z Truflą na ostatni wieczorny spacer. To nasza stała trasa, mieszkamy, jak wiecie, na Browarnej. Zazwyczaj schodzimy po schodkach i przy Starym Młynie idziemy albo w lewo, albo w prawo. I dziś poszłyśmy w prawo, bo znad rzeki słychać było śpiew.
– Tak, to my z panią Łucją śpiewałyśmy świętojańskie piosenki – wtrąciła nieśmiało kotka Poziomka, ale tak cicho, że nikt jej nie usłyszał.
– Przystanęłyśmy pod murem, bo Trufla musiała coś pilnie obwąchać. Psy zostawiają tu sobie zaszyfrowane wiadomości. I wtedy usłyszałam nad głową jakieś niepokojące szepty, piski, świsty... Dźwięk taki, jakby ktoś przejechał drutem po kawałku blachy. Coś okropnego – ciągnęła pani Kopytko i aż się wzdrygnęła na to wspomnienie, a Trufla szczeknęła dwa razy na potwierdzenie jej słów.
– Kto to mógł być? O tej porze? Zbliża się północ! – wykrzyknął bystry jak zawsze Morfeusz.
– Mówiłam! Pewnie jakieś chachary – prychnęła Bronka.
– Na początku też myślałam, że to jakieś zwyczajne łobuzy. – Pani Kopytko pokiwała głową. – Zawołałam: „Kto to? Co to za hałasy?”. Odpowiedziały mi jeszcze dziwniejsze piski, a chwilę potem tuż przed moim nosem spadła cegła, za nią donica. Gdyby Trufla mnie akurat nie pociągnęła... Nie chcę myśleć, co by się stało.
Dopiero teraz koty zauważyły, że na brukowanej uliczce leżą skorupy ogromnej donicy, z której wysypała się ziemia. Skąd mogła się wziąć? Jak na komendę wszyscy zadarli łebki do góry. Na szczycie murów ich oczom ukazał się ponury, nieoświetlony budynek z cegły. Z jednej strony zarastały go krzaki, niektóre okna były wybite, a ściana częściowo się zapadła. Dobrze znali to miejsce. Dawno temu wyświetlano tu filmy, ale już mało kto pamiętał te czasy.
– Na potęgę mysiego czerepu! – zaklęła nagle Bronka od Cieślarów. – Wszystko jasne. Słyszałam o tym, krucafiks! To nic innego jak klątwa starego kina!