Kocia szajka i ucho różowego jelenia - ebook
Kocia szajka i ucho różowego jelenia - ebook
Kocia Szajka znów na tropie! Dołącz do śledztwa, pomóż Loli i Poziomce rozwiązać detektywistyczną zagadkę!
Kolejny tom serii z barwnymi kocimi bohaterami, autorstwa Agaty Romaniuk, znanej dzieciom jako pani Wieczorynka.
Pewnego słonecznego kwietniowego popołudnia nieznany sprawca utrąca kamieniem ucho różowego jelenia. Rzeźba od lat zdobi wzgórze zamkowe w Cieszynie.
Anatol Szalbot, właściciel miejscowej kawiarni jest załamany. Stojący niedaleko jeleń przyciągał tłumy. Komu zawadzał? Czy rozwiązanie zagadki ma związek ze szlakiem różowych magnolii?
Sprawa jest poważna. Pomóc może tylko Kocia Szajka, którą dowodzi sam Komandos, były oficer kocich oddziałów specjalnych. Za śledztwo zabierają się Lola i Poziomka, dwie przebojowe kotki.
Mamo, czy mogę zatrzymać tę książkę na zawsze?
Krzyś, lat 7
Do tej pory ukazały się: „Kocia Szajka i zagadka zniknięcia śledzi”, w przygotowaniu: „Kocia Szajka i napad na moście”.
Każdy tom serii może być czytany oddzielnie.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-268-3687-9 |
Rozmiar pliku: | 6,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział pierwszy
Ciepłe, wiosenne słońce przebijało się przez kwitnącą na różowo magnolię, w cieniu której kotki Lola i Poziomka rozłożyły maty do jogi. Miały zwyczaj ćwiczyć właśnie tu, na wzgórzu zamkowym w Cieszynie, na trawniku przed kawiarnią. Po pierwsze, roztaczał się stąd widok na rzekę Olzę, a po drugie, pianka mleczna z cappuccino, którą pijały po ćwiczeniach, była na wyciągnięcie pazura.
– Poziomka, tylne łapki wyżej! – komenderowała Lola, która była doświadczoną joginką. Od dawna prowadziła zajęcia z jogi nie tylko dla kotów, ale także dla kretów, borsuków i bobrów, które są z natury mniej gibkie niż ich pręgowana koleżanka. Kotka Poziomka zastygła właśnie w pozie wymagającej znacznej zręczności, z tylnymi łapkami skręconymi w precelek. Lola z uznaniem pokiwała głową. Wtedy obie usłyszały świst i głuchy dźwięk.
– Padnij! – zawołała Lola. – Jakieś łobuzy tną z procy. Czołgaj się za ławkę, do jasnej myszery!
– Nie, to chyba nie to – wyszeptała Poziomka, leżąc pyszczkiem w wilgotnej trawie. – Zobacz!
Ze środka kawiarni wyskoczył krępy brodacz, niejaki Anatol Szalbot, zwany przez wszystkich Bobim. Z kijem hokejowym w ręku zręcznie przeskoczył leżak i zatrzymał się koło figury różowego jelenia. Ta od kilkunastu lat zdobiła trawnik przed cieszyńskim Zamkiem.
– Dranie! Utrącili uszko jelonkowi! – krzyknął wzburzony. Jego wzrok padł na Lolę i Poziomkę, które zdążyły stanąć na cztery łapki i otrzepać futerka. Brodacz zrobił na nich piorunujące wrażenie. Miał na sobie czarny T-shirt ze smokiem trzynieckim. Z rozwianą grzywą, zmierzwioną brodą i kijem hokejowym wyglądał naprawdę groźnie. Kotki spojrzały do góry na różowego jelonka. Rzeczywiście, brakowało mu jednego ucha.
– Do stu tysięcy polnych myszy! – Lola zaklęła pod wąsem. – Ale jak to się stało?
Bobi usiadł na trawie i podrapał się po głowie.
– Myłem akurat witrynę kawiarni i patrzę, leci kamień. Trach! Prosto w uszko naszego jelonka. I całe utrącił. Wyskoczyłem od razu, bo myślałem, że coś większego się szykuje, ale cisza i spokój, tylko wy swoje wygibasy robicie – brodacz westchnął ciężko.
– Nie żadne wygibasy... – chciała wyjaśnić Poziomka, ale Lola jej przerwała w pół słowa.
– Masz szczęście, Bobi, że akurat z koleżanką Poziomką byłyśmy na miejscu zdarzenia. Należymy do Kociej Szajki, więc zaraz zaczniemy działania operacyjne – powiedziała poważnym tonem, wyprostowała się, a cień jej wąsów wyznaczył ciemne i groźne smugi na ścieżce.
– Eee... do czego należycie? – zapytał Bobi, którego interesował czeski hokej i amatorskie warzenie piwa, ale nie miał wielkiego pojęcia o kryminalnym życiu Cieszyna.
– Do Kociej Szajki – wyjaśniła uprzejmie Poziomka, wskakując brodaczowi na kolana. – Pomagamy cieszyńskiej policji w sprawach kryminalnych. Takiej jak ta. Będziesz musiał zeznawać, ale nic się nie bój, to nie boli – uspokoiła brodacza i posmyrała go ogonkiem po ręce.
Bobi wstał, delikatnie postawił Poziomkę na trawie, wciągnął brzuch i wygładził brodę. Czuł, że sprawa jest poważna. Poza tym naprawdę kochał jelonka. Każdej nocy rozświetlał on Cieszyn różowym blaskiem i było go widać nawet z daleka. Wróble lubiły na nim siadać i robić sobie selfie, a ślimaki i żuki wygrzewały się na jego grzbiecie.
Różowy jelonek trafił na pocztówki i do kolorowanek. Początkowo miał stać przed zamkową oranżerią tylko chwilę. Był jednak taki wesoły, tak się wyróżniał swoim blaskiem w pochmurne i ciemne dni, że kiedy przyszedł czas pożegnania, wszystkim zrobiło się żal. I został na stałe. Zimową porą cieszyniacy zakładali mu szalik i futrzane nauszniki, a jednej, szczególnie ciężkiej zimy nawet getry z pomponami. Bo przecież każdy wie, że różowe jelonki marzną bardziej niż zwykłe, te z brązowym futerkiem. Bobi też dbał o jelonka. Zakutany w wełniany szalik zimą odśnieżał go pracowicie, jesienią czyścił z liści szczotką na kiju, a przez resztę roku polerował do jaskrawej różowości. Teraz na widok utrąconego ucha pękało mu serce i burzyła się krew. Spojrzał więc na kotki i zapytał z nadzieją:
– Czyli znajdziecie drania?
– Nie ma co do tego najmniejszej wątpliwości. – Napuszyła się Lola. – Chodź, Bobi, rozejrzymy się, co i jak na miejscu zdarzenia, a ty, Poziomka, wezwij policję.
Poziomka wyciągnęła okrągłą puderniczkę, w której miała zapas mobilnego kociego internetu, i nawiązała połączenie z komendą policji w Cieszynie. Tymczasem Lola i brodacz zaczęli się rozglądać dokoła. Na terenie przed Zamkiem panował zwyczajny ruch, jak w każdy inny wtorek o tej porze roku, kiedy nie ma jeszcze turystów, dzieci są w szkole, a słoneczna pogoda zachęca do spacerów. Pod pomnikiem Ślązaczki stała starsza pani w zielonym berecie z psem na smyczy i przyglądała się wycieczce z podstawówki. Dzieci w parach słuchały nauczyciela, który opowiadał historię książąt cieszyńskich. Nad klombem, uzbrojony w sekator, pochylał się zamkowy ogrodnik Lucjan Kawulok i pogwizdywał wesoło, przycinając krzewy. Na dole podjazdu stały dwie mamy z wózkami i rozmawiały po cichu, żeby nie zbudzić śpiących maluchów. Nikt, przynajmniej w ocenie Loli, nie wyglądał na pierwszy rzut oka podejrzanie.
– Znasz ich wszystkich? – szepnęła do Bobiego dla niepoznaki, ocierając się o jego łydki.
– Tak. Ogrodnik pracuje tu od lat, przyszedł dziś rano, czyścił rynny. Wycieczka idzie chyba zwiedzać Wieżę Piastowską. A ta starsza pani to Mira Heczko, uczyła mnie przyrody. To było dawno temu, ale nadal mam dreszcze, jak pomyślę, że mnie weźmie do odpowiedzi – odszepnął Bobi.
Starsza pani faktycznie wyglądała na surową. Zielony beret zsunął jej się na prawe oko, kładąc cień na połowie twarzy, a usta miała zaciśnięte w wąską kreskę. W dłoni ściskała parasolkę z rączką rzeźbioną w głowę sokoła. Poziomka aż się wzdrygnęła na jej widok.
– Ja też się jej boję – powiedziała pod wąsem.
– No, właśnie. – Brodacz pogłaskał ją po pręgowanym łepku. – Co innego te mamy na dole, bardzo miłe, przychodzą codziennie na spacer. I do mnie do kawiarni na kawę – ciągnął Bobi. – No, tylko tych z wycieczki nie znam. Chyba nie z Cieszyna.
– Zapytajmy – mruknęła Lola i już po chwili prężyła grzbiet na kamiennej podstawie pomnika Ślązaczki. Młody nauczyciel, wysoki blondyn w okularach, nie zwrócił na nią uwagi. Musiała głośno miauknąć.
– Miauuuu... przepraszam, że przeszkadzam, ale szanowna wycieczka to skąd? – zagadnęła Lola.
– Z Bielska-Białej, ze szkoły sportowej, klasa II c – odpowiedział rezolutny chłopiec stojący w pierwszym rzędzie. – Przyjechaliśmy na zieloną szkołę.
– W rzeczy samej – potwierdził wychowawca klasy, który dopiero teraz zauważył kotkę. – Mamy w planie zwiedzanie Cieszyna i spływ kajakowy Olzą.
– A długo stoicie tu przed pomnikiem Ślązaczki? – zapytała Lola, której nie interesował plan wycieczki, ale chciała ustalić fakty kryminalne. Czy dzieci i nauczyciel byli tu, blisko miejsca przestępstwa, dziesięć minut temu, kiedy ktoś rzucił w jelonka?
– Może kwadrans? – zastanowił się nauczyciel. – Opowiadałem właśnie dzieciom o rotundzie piastowskiej, że można ją zobaczyć na dwudziestozłotówce i że jest naprawdę stara... – ciągnął, ale Loli już nie było. Z gracją oddaliła się w stronę jelonka i czekających na nią Poziomki i Bobiego. Ustaliła już przecież to, co chciała.
– Dzieciaki z nauczycielem byli tu cały czas, mogli coś widzieć. Panią Heczko sama miałam na oku z powodu psa, nie spodobał mi się od pierwszego wejrzenia, ma taki, jak to ująć, nieszczery ogon.
– Nieszczery? – zdziwił się Bobi. – Jak dla mnie zwyczajny. Przecież to normalny jamnik.
– Nie daj się zwieść pozorom. – Lola zmrużyła oczy. – Może się tylko kamufluje? Nieważne zresztą, grunt, że jego pani cały czas tu była. A te mamuśki na dole?
– One chyba też – zauważyła Poziomka. – Ale nawet gdyby chciały utrącić ucho jelonkowi, to trudno rzucić kamień z miejsca, w którym stoją, pod górę i pod kątem.
– Racja – stwierdziła Lola. – A zresztą po co miałyby to robić? One czy ktokolwiek inny? Na mysie truchło frytowane! Kto chciałby zniszczyć różowego jelonka?
Pytanie zawisło w powietrzu, ale ani kotki, ani Bobi nie umiały znaleźć na nie odpowiedzi. Popatrzyli po sobie zmartwieni. Tymczasem ze strony ulicy Głębokiej wynurzyła się nietypowa para. Szczupła ruda dziewczyna o wielkich stopach i okrągły wąsacz. Ten drugi klął pod nosem, bo oderwano go od drugiego śniadania, na które zaplanował sobie kanapkę ze śledziem. Byli to komisarz Ludwik Psota i młodsza aspirantka Walerka Koczy, kwiat cieszyńskiej policji.
– O, idą komisarz i Walerka, musimy im zdać sprawę z pierwszych ustaleń – stwierdziła Poziomka.
– To ja tu zostanę na straży. Trzeba pilnować jelonka – powiedział Bobi. – A wy zróbcie wszystko, żeby złapać łobuza, bo kto wie, co gorszego może jeszcze robić. Kopytka powyrywa?
– O, do tego nie można dopuścić, wiadoma rzecz – oburzyła się Lola. I wystawiła ostre, różowe pazurki, które, jak przemknęło jej przez głowę, były w kolorze idealnie pasującym do jelonka. To nie mógł być przypadek.