Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kod 612: Kto zabił Małego Księcia? - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 maja 2023
Ebook
36,00 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
36,00

Kod 612: Kto zabił Małego Księcia? - ebook

„Mały Książę” to fenomen i ikona literatury, którą zna każdy i do której należy rekord przekładów – książkę przetłumaczono na większość języków świata. To utwór równie tajemniczy, jak losy i okoliczności śmierci autora. Pilot Antoine de Saint-Exupéry zaginął w trakcie ostatniego w wojennej karierze lotu bojowego nad Morzem Śródziemnym, a jego ciała nigdy nie odnaleziono.

Zniknięcie pisarza-lotnika rodzi wiele domysłów i hipotez, podobnie jak treść jego najsłynniejszego dzieła. Co naprawdę autor chciał przekazać i jakie treści ukrył między wierszami?

Mistrz thrillerów sprzedanych w kilkunastu milionach egzemplarzy Michel Bussi podąża śladem tropicieli niewyjaśnionych zagadek i tajemnic z przeszłości, zadając dwa zasadnicze pytania:

Kto zabił Małego Księcia?

Kto zabił Antoine’a de Saint-Exupéry’ego?

I zabiera nas w tę podróż, śladami symboliki ukochanej książki milionów czytelników, skarbów, niedomówień i mrocznych skłonności; na tę czytelniczą ucztę, w której świat Małego Księcia splata się z fabułą, w której ktoś znów pragnie śmierci…

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8289-040-2
Rozmiar pliku: 906 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

Przed­mowa

Ran­kiem 31 lipca 1941 roku Anto­ine de Saint-Exupéry wyle­ciał z Borgo na Kor­syce, by prze­pro­wa­dzić roz­po­zna­nie woj­skowe. Odtąd nikt go nie widział.

Jego znik­nię­cie pozo­sta­wało zagadką przez nie­mal sześć­dzie­siąt lat, aż do chwili, gdy za sprawą zdu­mie­wa­ją­cego zbiegu oko­licz­no­ści z Morza Śród­ziem­nego wyło­wiono szczątki dwu­sil­ni­ko­wego samo­lotu, który pilo­to­wał tam­tego fatal­nego dnia.

Ciała pisa­rza ni­gdy nie odna­le­ziono, a rela­cje nie­licz­nych świad­ków są sprzeczne.

Czy dziś mamy jesz­cze szansę wyja­śnić tajem­nicę jego zagi­nię­cia? Czy Saint-Exupéry pozo­sta­wił nam jakiś trop? Czy klu­cza należy szu­kać w jego ostat­nich pismach?

Nieco ponad rok przed śmier­cią, zanim wró­cił do Europy, by wal­czyć, napi­sał krótki tekst, począt­kowo trak­to­wany jako nie­wiele zna­czący i naiwny.

_Małego Księ­cia_.

A jeśli ta baśń była jego testa­men­tem?

A jeśli Saint-Exupéry wyja­wił w niej sekret swego znik­nię­cia?

Gwał­towna śmierć baśnio­wego Małego Księ­cia i śmierć Saint-Exupéry’ego, która nastą­piła kilka mie­sięcy póź­niej, wyka­zują zaska­ku­jące podo­bień­stwa. Po pilo­cie odna­le­ziono tylko prze­rdze­wiałe szczątki samo­lotu. Mały Książę twier­dził zaś, że pozo­sta­nie po nim jedy­nie „stara porzu­cona łupina”.

„W sta­rych łupi­nach nie ma nic strasz­nego”, per­swa­do­wał nam Saint-Exupéry. „Będę robić wra­że­nie umar­łego, a to nie będzie prawda” !

Feno­me­nalny suk­ces wydaw­ni­czy książki, a także pełne przy­gód życie jej autora stały się inspi­ra­cją bada­czy i pisa­rzy. Jed­nak nikt dotąd nie sta­rał się wska­zać para­leli mię­dzy losem Saint-Exupéry’ego a losem Małego Księ­cia.

Czyżby dla­tego, że zbrod­nia została zręcz­nie ukryta za powiastką filo­zo­ficzną?

A może dla­tego, że nikt jasno nie sfor­mu­ło­wał pyta­nia?

Kto zabił _Małego Księ­cia_?

Taka jest wła­śnie myśl prze­wod­nia tej powie­ści: podą­żyć tro­pem dziw­nego podo­bień­stwa mię­dzy odej­ściem pisa­rza i odej­ściem jego boha­tera. Prze­pro­wa­dzić ponowne śledz­two.

Nie bra­kuje ani poten­cjal­nych podej­rza­nych, ani moty­wów. Zgro­ma­dzi­łem wszyst­kie ele­menty tej sprawy.

Wszyst­kie przed­sta­wione w tej książce fakty są praw­dziwe. Wszyst­kie aneg­doty o życiu i zagi­nię­ciu Saint-Exupéry’ego są auten­tyczne. Wszyst­kie przy­wo­łane cytaty są dokładne. Każde odwo­ła­nie do ory­gi­nal­nego ręko­pisu, wzmianka o waha­niach, doko­na­nych wybo­rach, prze­kre­śle­niach, rysun­kach, zacho­wa­nych lub nie, a powsta­łych przed wyda­niem baśni, a także odnie­sie­nia do mapy Piriego Reisa, są bar­dzo pre­cy­zyjne.

Po zgro­ma­dze­niu i wery­fi­ka­cji wszyst­kich ele­men­tów posta­no­wi­łem upo­rząd­ko­wać je w spo­sób, w jaki – tak przy­naj­mniej sądzę – nikt wcze­śniej do nich nie pod­cho­dził.

Czy­tel­nik będzie miał do dys­po­zy­cji te ele­menty zagadki. Będzie mógł także bawić się w detek­tywa i zapro­po­no­wać wła­sne roz­wią­za­nie.

Być może ktoś nie czy­tał _Małego Księ­cia_ albo minęło zbyt dużo czasu, by dokład­nie go pamię­tał. W takim przy­padku nie­chaj podąży śla­dem mojej dwójki detek­ty­wów.

Ktoś inny być może wiele razy powra­cał do tej lek­tury i żadne zda­nie nie jest mu obce. Wów­czas będzie mógł czer­pać przy­jem­ność z poro­zu­mie­waw­czych mru­gnięć okiem roz­sia­nych tu pomię­dzy wier­szami.

Aste­ro­idy stały się wyspami, zamiast o wędrow­nych pta­kach mówimy o samo­lo­cie, ale boha­te­ro­wie są tacy sami – absur­dalni i wzru­sza­jący.

Uda­nego lotu, miłej lek­tury, rado­ści ponow­nego odkry­wa­nia tej nie­zwy­kłej baśni. Mam nadzieję, że pasjo­nu­jące okaże się też śledz­two – tajem­ni­cze, zaska­ku­jące i poetyc­kie.WYSPA BIZNESMENA

Wyspa biz­nes­mena

Jeśli odkry­jesz wyspę, która nie należy do nikogo, jest twoja.

Ban­kier, Aste­ro­ida 328, s. 41

Pilot spo­strzega skra­wek czy­stego nieba z trzema gwiaz­dami, wznosi się ku nim, a potem nie może już obni­żyć lotu i zostaje tam na zawsze, kąsa­jąc gwiazdy…

_Nocny lot_²

I

– Ta kartka wystaje.

Véronique stała przed drzwiami, na weran­dzie, uśmie­cha­jąc się do mnie. To był pierw­szy od tygo­dni pogodny dzień. Niebo było błę­kitne, bez naj­lżej­szego obłoku. Pomię­dzy dom­kami roz­śpie­wały się kosiarki.

Wyrwa­łem bun­tow­ni­czą kartkę i cie­szy­łem się wido­kiem ligu­stro­wego żywo­płotu, rów­nego, pro­stego. Per­fek­cyj­nego. Véronique prze­słała mi całusa i badaw­czo przy­glą­dała się resz­cie ogródka. Jej oczy zatrzy­mały się na korze­niach cze­re­śni sąsiada, już nie­mal wsu­wa­ją­cych się pod kamienne płyty alejki, potem na grillu z cegły, któ­rego nie wyczy­ści­łem wczo­raj wie­czo­rem, i prze­su­nęły się na otwartą bramę.

Prze­sze­dłem trzy metry dzie­lące nasz dom od gra­nicy ogródka. Pchną­łem bramę.

– Dzięki – szep­nęła Véronique. – Nasza mała pla­neta. Nasza mała pla­neta jest pra­wie dosko­nała.

Słońce zda­wało się świe­cić wyłącz­nie dla naszego stu­me­tro­wego skrawka ziemi. I jesz­cze po to, by uczy­nić Véronique pięk­niej­szą. Nagle znik­nęła.

– Tele­fon. Neven, to do cie­bie.

Wycią­gnęła w moją stronę rękę z tele­fo­nem. Sze­dłem przez ogród.

– Neven Le Faou?

– Tak, słu­cham?

– Oko Dòlo. Jest pan mecha­ni­kiem w Aero­klu­bie Słońca XIII? Pań­ski szef podał mi numer.

– Słu­cham.

– Jest mi pan potrzebny. To bli­sko Mar­sy­lii. W Cala­nque de Sor­miou.

– Teraz?

– Panu zaj­mie to tylko chwilę, a ja naprawdę potrze­buję spe­cja­li­sty od sta­rych samo­lo­tów.

Odwró­ci­łem się, mówiąc. Wiał lekki wiatr. Zauwa­ży­łem, że Véronique drży, więc zamkną­łem prze­szklone drzwi werandy, żeby nie mar­zła, ale też – żeby nie sły­szała mojej odpo­wie­dzi.

– Już jadę.

II

Jacht Oko Dòlo odda­lał się od plaży w Sor­miou. Patrzy­łem na male­jącą skalną zatoczkę i na mewy, które opusz­czały swoje kry­jówki, by koło­wać nad stat­kiem. Biały jacht pruł wody nie­mal bez­gło­śnie, jakby to ptaki cią­gnęły go na nie­wi­docz­nych linach.

„Dia­ment Wysp”, tak się nazy­wał, a był smu­kły jak samo­lot, samo­lot bez skrzy­deł, sunący po roz­ko­ły­sa­nym nie­bie.

Oko Dòlo uło­żył wszystko na maho­nio­wym sto­liku. Przy­pa­try­wa­łem się pokry­tym rdzą kawał­kom metalu. Pióru. Sta­rym bla­chom.

Oko deli­kat­nie ujął wiel­gach­nymi pal­cami małe czarne pióro.

– Pewien rybak wycią­gnął to sie­cią. To Par­ker 51. Z żela­zną skuwką.

Pochy­li­łem się tro­chę bar­dziej. Roz­po­zna­łem frag­menty kok­pitu, lotek, uste­rze­nia.

Nie mia­łem naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści. Rzu­ci­łem:

– Wrak Loc­khe­eda P-38 Light­ning?

Oko Dòlo aż gwizd­nął z podziwu.

– Brawo! Pań­ska repu­ta­cja jest zasłu­żona.

Wzru­szy­łem ramio­nami. Bez fał­szy­wej skrom­no­ści. Nie potra­fi­łem zro­zu­mieć zain­te­re­so­wa­nia tą zżartą przez słoną wodę sko­rupą.

– Nad Morzem Śród­ziem­nym pole­gły setki pilo­tów woj­sko­wych. W czym tkwi wyjąt­ko­wość tego wraku?

Oko bawił się czarną skuwką ze srebr­nym paskiem, skuwką wyło­wio­nego pióra. Jacht zatrzy­mał się na pół­nocny wschód od wyspy Riou. Mewy odfru­nęły.

– Trzy­dzie­stego pierw­szego lipca tysiąc dzie­więć­set czter­dzie­stego czwar­tego roku Anto­ine de Saint-Exupéry zagi­nął u wybrzeży Pro­wan­sji. Pilo­to­wał P-38 Light­ning.

Jak zza mgły wyło­niły się wspo­mnie­nia sprzed dwu­dzie­stu lat. Nagłówki na pierw­szych stro­nach gazet. Wia­do­mo­ści radiowe. W tam­tym okre­sie cho­dzi­łem jesz­cze z głową w chmu­rach – inte­re­so­wały mnie samo­loty, które latają, a nie wraki.

– Wydaje mi się, że w końcu go odna­le­ziono?

Oko Dòlo ski­nął głową.

– Ow­szem. Wła­śnie tu. W pobliżu wyspy Riou. Ponad pięć­dzie­siąt lat po jego zagi­nię­ciu. Ale… Ale ni­gdy nie udało się jed­no­znacz­nie potwier­dzić, że to on. Nie było ciała. Ani żad­nych rze­czy oso­bi­stych.

Uważ­niej spoj­rza­łem na pióro Par­kera i na roz­ło­żone przede mną szczątki samo­lotu.

– Myśli pan, że zdo­był jed­no­znaczny dowód?

– Liczę, że pan mi to powie…

– Kim… Kim pan jest?

– Małym księ­ciem. Boga­tym i czar­nym małym księ­ciem. Ksią­żąt­kiem, które wszystko zawdzię­cza Saint-Exupéry’emu.

III

– Wyobraź sobie, że za iden­ty­fi­ka­cję szcząt­ków samo­lotu ten miliar­der z Kame­runu gotów jest zapła­cić mi dzie­sięć tysięcy euro!

– To w Kame­ru­nie są miliar­de­rzy? – zdzi­wiła się Véronique.

Sie­działa na tara­sie, przed kom­pu­te­rem. Pod­sze­dłem do niej.

Przez moment patrzy­łem na nasz dom. Odzwier­cie­dle­nie marzeń Véronique. Speł­ni­łem wszyst­kie jej życze­nia. Różowa cegła, pelar­go­nie w oknach, gołę­bie na dachu.

– Musiał­bym współ­pra­co­wać z pry­wat­nym detek­ty­wem z Fox Com­pany, zatrud­nio­nym przez tego Oko Dòlo. Pojadę tam jutro… Nie­wia­ry­godne, prawda? Takie śledz­two w spra­wie pisa­rza, który zagi­nął ponad sie­dem­dzie­siąt lat temu!

Cie­pło poranka już zale­wało taras. Jasne włosy Véronique wyglą­dały jak zło­ci­ste pro­mie­nie, któ­rych słońce nie zdą­żyło wygła­dzić. Na jej czole mie­niły się kolo­rami tęczy drob­niut­kie kro­pelki.

– Naj­droż­szy, czas na śnia­da­nie, pamię­ta­łeś o mnie?

Zawsty­dzony, wymkną­łem się, by po chwili wró­cić ze szklanką zim­nej wody. Véronique wciąż wpa­try­wała się w kom­pu­ter. Sku­piona.

Pochy­li­łem się nad nią. Pod­ją­łem decy­zję.

– Nie­chaj śpią w spo­koju, Saint-Exupéry i Mały Książę. Oko Dòlo chyba będzie musiał radzić sobie beze mnie.

– Dzie­sięć tysięcy euro to dla niego dro­biazg.

Véronique nie ode­rwała oczu od ekranu, na­dal prze­glą­da­jąc arty­kuły, z któ­rych widzia­łem tylko ilu­stra­cje – akwa­relki uka­zu­jące pla­nety, wydmy, gwiazdy…

– Małemu Księ­ciu nie­źle się powio­dło, dziś ma w banku impo­nu­jące konto.

Deli­kat­nie unio­sła szklankę i popi­jała wodę drob­nymi łycz­kami. Potem jej spoj­rze­nie wędro­wało od okna do okna.

– Sto sie­dem­dzie­siąt milio­nów egzem­pla­rzy sprze­da­nych na świe­cie! A w samej Fran­cji sprze­daje się ich wciąż setki. Czte­ry­sta trzy­dzie­ści cztery prze­kłady. Po Biblii to naj­le­piej sprze­da­jąca się i naj­czę­ściej tłu­ma­czona książka na świe­cie. – Znów unio­sła szklankę do ust i zosta­wiła ślad wag na zapa­ro­wa­nym szkle. – Nawet nie wspo­mnę o pro­duk­tach pochod­nych. – Klik­nęła i na moni­to­rze poja­wiła się mozaika paste­lo­wych obraz­ków. – Maskotki, per­fumy, zegarki, oku­lary, pudełka na śnia­da­nie, zeszyty, notesy, pościel, gry… To nie­sa­mo­wite!

Zaka­słała. Praw­do­po­dob­nie poda­łem jej za zimną wodę. Pra­gnąc uchro­nić jej gar­dło przed jesz­cze więk­szym wychło­dze­niem, roz­ło­ży­łem na tara­sie para­wan, wystar­cza­jącą prze­szkodę dla lek­kiej bryzy. A potem spy­ta­łem:

– Saint-Exupéry zmarł w tysiąc dzie­więć­set czter­dzie­stym czwar­tym. Wydaje mi się, że twór­czość pisa­rzy kla­sycz­nych przy­na­leży do domeny publicz­nej?

Véronique klik­nęła.

– Zaraz ci powiem… Mam! Dzieło prze­cho­dzi do domeny publicz­nej po upły­wie sie­dem­dzie­się­ciu lat od śmierci autora.

Szybko poli­czy­łem.

– Czyli _Mały Książę_ należy do domeny publicz­nej od roku dwa tysiące czter­na­stego!

Jesz­cze jedno klik­nię­cie.

– Otóż nie! Pisa­rze będący boha­te­rami wojen­nymi, „pole­gli za Fran­cję”, korzy­stają z wie­lo­let­niego wydłu­że­nia swo­ich praw. A ponie­waż Saint-Exupéry należy do tego grona, jego dzieła są chro­nione pra­wami autor­skimi do roku dwa tysiące trzy­dzie­stego dru­giego. Przy­naj­mniej we Fran­cji.

Zasta­na­wia­łem się. Myśla­łem o pió­rze Par­kera. O szcząt­kach P-38 Light­ning. I o sło­wach Oko Dòlo: „Ni­gdy nie zna­le­ziono jed­no­znacz­nych dowo­dów. Ani jego ciała, ani rze­czy oso­bi­stych”.

– To ozna­cza, że gdyby udo­wod­niono, iż Saint-Exupéry nie poległ za Fran­cję… puf! Koniec z pra­wami autor­skimi do naj­le­piej sprze­da­ją­cej się książki świata?

Oczy Véronique jesz­cze bar­dziej zbli­żyły się do pyłu na ekra­nie. Trze­po­tała rzę­sami, jakby chciała ten pył usu­nąć.

– Wydaje się, że jego jedy­nymi spad­ko­bier­cami są sio­strzeńcy i ich potom­stwo. To oni wszyst­kim zarzą­dzają.

– Saint-Exupéry nie był żonaty? Nie miał dzieci? Nie zosta­wił testa­mentu?

– Nie miał dzieci… Poza Małym Księ­ciem! Nie spi­sał testa­mentu, ale był żonaty! Z tego, co tu prze­czy­ta­łam, po jego śmierci starły się dwa obozy pała­jące do sie­bie nie­na­wi­ścią – sio­strzeńcy Saint-Exupéry’ego i jego żona, Con­su­elo. Ponie­waż nie było testa­mentu. Con­su­elo pró­bo­wała sfał­szo­wać doku­ment, ale sio­strzeńcy to odkryli. Sprawa zakoń­czyła się ugodą – po pięć­dzie­siąt pro­cent zysków z praw dla każ­dej ze stron, ale Con­su­elo została pozba­wiona całej reszty. Prawa oso­bi­ste należą wyłącz­nie do rodziny.

– Co to ozna­cza?

– Że krewni decy­dują, co wolno, a czego nie, robić z _Małym Księ­ciem_… Cho­dzi o kon­ty­nu­ację, film, prze­kłady, pro­dukty pochodne…

Véronique znów kaszl­nęła. Obją­łem ją i szep­ną­łem:

– A ja myśla­łem, że Mały Książę znik­nął, uką­szony przez żmiję, i że została po nim tylko gwiazda.

Wysu­nęła się z moich objęć i obrzu­ciła takim spoj­rze­niem, jak­bym był naiw­niej­szy od małego chłopca.

– Sądzę, że doro­śli ludzie zro­zu­mieli, iż miało to znacz­nie więk­sze zna­cze­nie! Pierw­szym odru­chem Ban­kiera było ulo­ko­wać gwiazdę Małego Księ­cia, a ści­śle mówiąc, jego aste­ro­idę, w banku. Zapi­sali na kartce jej nazwę, B612, potem scho­wali ten papier do szu­flady i zamknęli ją na klucz. W ten spo­sób Mały Książę należy do nich, tak samo jak gwiazdy. To nie­zbyt poetyc­kie, ale naprawdę poważne!

IV

Oko Dòlo prze­pę­dził krą­żą­cego wokół niego chra­bąsz­cza. Sie­dział i patrzył na pudełko. Pro­sto­kątne, białe, ozdo­bione rzę­dem trzech dziur.

Jacht koły­sał się łagod­nie w rytm fal, które pły­nęły, by roz­bić się na pustych brze­gach wyspy Riou. Trawy, roz­rzu­cone jak kon­fetti, wege­to­wały mię­dzy bia­łymi ska­łami, niczym na łące osku­ba­nej przez armię kró­li­ków, kóz i owiec, aż do ogo­ło­ce­nia kamieni.

Oko Dòlo nie zwra­cał uwagi na pej­zaże.

Jesz­cze raz prze­czy­tał swoje nazwi­sko i adres na pudełku, uważ­nie przyj­rzał się znacz­kom opa­trzo­nym pie­cząt­kami w nie­zna­nym alfa­be­cie, być może daw­nym alfa­be­cie arab­skim. Żad­nej wzmianki o nadawcy. Tylko nazwa.

_Klub 612._

Uniósł pudełko, ważąc je w ręce. Było lek­kie. Kiedy nim potrzą­snął, nie roz­legł się żaden dźwięk. Jakby w środku nic nie było. Wyglą­dało tak samo, jak skrzynka nary­so­wana przez Saint-Exupéry’ego dla baranka Małego Księ­cia. To był jego ulu­biony rysu­nek.

Wahał się, czy otwo­rzyć pudełko.

Zasta­na­wiał się, czy inni – Marie-Swan, Moïsès, Izar, Hoshi, geo­graf – rów­nież takie otrzy­mali, czy też on jest pierw­szy.

Oparł się poku­sie. Wstał z tru­dem, poło­żył rękę na ple­cach, na wyso­ko­ści nerek – prze­klęty reu­ma­tyzm sta­wał się nie­zno­śny, potem wziął pudełko i zaniósł do kam­buzy.

Otwo­rzy je póź­niej.

Po spo­tka­niu z detek­ty­wem i Neve­nem.

Naj­pierw musi ich prze­te­sto­wać. Tego genial­nego psa tro­pią­cego i tego nie­wy­da­rzo­nego pilota.

Zadał sobie tyle trudu, żeby ich wybrać.

Czy staną na wyso­ko­ści zada­nia?

V

– Dzię­kuję, że się pan zgo­dził – powi­tał mnie Oko Dòlo.

„Dia­ment Wysp” zacu­mo­wał w Port-Miou. Był naj­więk­szym jach­tem w zatoczce. Słońce igrało z bia­łym kli­fem, odbi­ja­jąc się od niego, żeby zamie­nić w pie­kar­nik wąską dolinę. Sto­jąc na moście, usi­ło­wa­łem nadą­żyć wzro­kiem za tań­cem czar­nego cie­nia nad­mor­skiej sosny, już żału­jąc, że posłu­cha­łem Véronique i przy­sze­dłem.

– Zacze­kamy na detek­tywa z Fox Com­pany i wypły­niemy w morze – uprze­dził Oko Dòlo. – Powi­nien się wkrótce poja­wić.

Kame­ruń­czyk także źle zno­sił upał. Każdy krok po pokła­dzie zda­wał się przy­pła­cać litrem wody.

– Ma na imię Andy. Stwo­rzy­cie ekipę.

Cze­ka­łem. Kro­ple spły­wa­jące po moich ple­cach odmie­rzały sekundy. Wresz­cie jakiś hałas. Czer­wona vespa. Moto­cy­kli­sta zapar­ko­wał na nabrzeżu. Drobny i nie­wy­soki, zdjął kask. W pierw­szej chwili wzią­łem go za nasto­latka. Włosy miał krót­kie i rude. Obci­słe dżinsy i poma­rań­czowy T-shirt z kap­tu­rem. Dopóki się nie odwró­cił.

Dziew­czyna!

Andy to dziew­czyna!

Jed­nym susem wsko­czyła na pokład „Dia­mentu Wysp” i z pro­mien­nym uśmie­chem wycią­gnęła do mnie rękę. Twarz miała okrą­głą jak księ­życ w pełni, rudy księ­życ, a raczej wani­liowy księ­życ przy­pu­dro­wany płat­kami cyna­monu.

– Andie! Sta­żystka w Fox Com­pany.

Dziew­czyna wyglą­dała naj­wy­żej na dwa­dzie­ścia lat. Może nawet na dwa lata młod­szą albo… dwa lata star­szą, ale nie wię­cej. Fox Com­pany przy­słała tu sta­żystkę! Oko Dòlo naj­wy­raź­niej się tym nie prze­jął. Zlu­zo­wał cumy. Kurs na wyspę Riou.

Jacht pły­nął z dużą pręd­ko­ścią. Oko umie­ścił Par­kera 51 pod małą szybką z pleksi.

– To wieczne pióro – wyja­śnił – jest trze­cim waż­nym zna­le­zi­skiem, mogą­cym pomóc w roz­wi­kła­niu zagadki znik­nię­cia Saint-Exupéry’ego. Trzy­dzie­stego pierw­szego lipca tysiąc dzie­więć­set czter­dzie­stego czwar­tego roku wcze­snym ran­kiem wystar­to­wał z Borgo na Kor­syce, sie­dząc za ste­rami ame­ry­kań­skiego samo­lotu, bom­bar­diera P-38 Light­ning, aby prze­pro­wa­dzić roz­po­zna­nie w rejo­nie Gre­no­ble. Nie odpo­wie­dział na żadne radiowe wezwa­nie. O czter­na­stej trzy­dzie­ści skoń­czyło mu się paliwo. O pięt­na­stej trzy­dzie­ści uznano go za zagi­nio­nego. Odtąd nic o nim nie wia­domo. Począt­kowo nie­któ­rzy suge­ro­wali, że mógł wylą­do­wać w Szwaj­ca­rii albo Ver­cors, żeby dołą­czyć do Résistance… Potem bez powo­dze­nia poszu­ki­wano śla­dów wraku jego maszyny u wybrzeży w rejo­nie Saint-Raphäel, opie­ra­jąc się na rela­cjach nie­miec­kich pilo­tów, ale także dla­tego, że rodzinny dom Saint-Exupérych – zamek Agay – wzno­sił się tam nad brze­giem morza. Przez z górą pięć­dzie­siąt lat nie natra­fiono na żaden trop, na żadną, choćby naj­drob­niej­szą wska­zówkę. Aż wresz­cie prawda wybu­chła we wrze­śniu tysiąc dzie­więć­set dzie­więć­dzie­sią­tego ósmego roku! Tu, w rejo­nie Mar­sy­lii, rybak, nie­jaki Jean-Claude Bianco, zna­lazł w sie­ciach srebrny łań­cu­szek. Mimo że długo leżał w wodzie, wygra­we­ro­wany na nim napis był czy­telny. _Anto­ine de Saint-Exupéry (Con­su­elo) c/o Rey­nal and Hitch­cock Inc., 386 4th Ave N.Y. City, USA._ Tajem­nica wresz­cie się wyja­śniła! Saint-Exupéry uto­nął gdzieś w tym rejo­nie.

Sta­żystka Fox Com­pany, która dotąd grzecz­nie słu­chała, nagle zabrała głos. Poma­chała ręką niczym uczen­nica wystar­cza­jąco pewna sie­bie, żeby prze­rwać nauczy­cie­lowi.

– Tak wła­śnie wszy­scy myślą! – oświad­czyła.

Unio­sła ramiona i wzbu­rzyła sobie włosy. Zauwa­ży­łem różę wyta­tu­owaną nisko na jej szyi.

– Zagadka roz­wią­zana? – cią­gnęła Andie, cza­ru­jąco się uśmie­cha­jąc. – Oso­bi­ście ni­gdy nie wie­rzy­łam w tę histo­ryjkę o łań­cuszku!

Oko rów­nież się uśmiech­nął. Widać było, że z nie­cier­pli­wo­ścią cze­kał na ten począ­tek dys­ku­sji.

– Taka jest jed­nak wer­sja ofi­cjalna – powie­dział rze­czowo.

– To przede wszyst­kim wer­sja opatrz­no­ściowa! – odparła Andie. – Obszar poszu­ki­wań pomię­dzy Kor­syką a Alpami obej­muje ponad osiem­set tysięcy kilo­me­trów kwa­dra­to­wych. W morzu ozna­cza to setki tysięcy metrów sze­ścien­nych wody! A tu, jakby przy­pad­kiem, ktoś wyło­wił z głę­bo­ko­ści ponad stu metrów łań­cu­szek o wadze trzy­dzie­stu gra­mów! Cóż za roz­wią­za­nie wiel­kiej zagadki kry­ją­cej się w Morzu Śród­ziem­nym! Z reguły jestem dość naiwna, ale nie aż tak, żeby wie­rzyć w cuda…

Andie nie potra­fiła usie­dzieć na miej­scu. Bie­gała po pokła­dzie jak myszka, przy­pra­wia­jąc mnie o zawroty głowy. Albo była świetną spe­cja­listką od Saint-Exupéry’ego, albo wku­wała przez całą noc.

– Ale ten łań­cu­szek naprawdę ist­nieje – prze­ko­ny­wał Oko. – Z wygra­we­ro­wa­nym nazwi­skiem Saint-Exupéry’ego, imie­niem jego żony oraz adre­sem jego nowo­jor­skiego wydawcy.

– No tak – odparła Andie. – Wszystko jest napi­sane. Na tym łań­cuszku wyło­wio­nym z morza wszystko jest tak oczy­wi­ste, że trudno go nie zauwa­żyć. Nie pasuje mi tu tylko jeden szcze­gół: zanim rybak wycią­gnął go z sieci, nikt ni­gdy o nim nie sły­szał. Żad­nej wzmianki! Nikt nie wie, skąd się wziął. Spe­cja­li­ści obej­rzeli setki zdjęć pisa­rza – ni­gdy nie nosił takiego łań­cuszka! A kiedy wresz­cie, po dłu­gich poszu­ki­wa­niach, usta­lono, że bli­ska przy­ja­ciółka Saint-Exupéry’ego kilka mie­sięcy przed jego śmier­cią poda­ro­wała mu łań­cu­szek w zamian za ręko­pis _Małego Księ­cia_, oka­zało się, że nie był srebrny, tylko złoty! Pif-paf! Ale to dro­biazg, doro­biono hipo­tezę o pre­zen­cie od Con­su­elo albo od wydawcy, tyle że w żaden spo­sób jej nie potwier­dzono. Może w takim razie Saint-Exupéry nosił dwa łań­cuszki? Po jed­nym od każ­dej uko­cha­nej! Może nie jestem tak mądra, jak inni, ale wystar­czy się nad tym chwilę zasta­no­wić, żeby stwier­dzić, że to pokryte rdzą sre­bro, wyło­wione przez Jeana-Claude’a Bianco, jest fał­szer­stwem! Tak zresztą zare­ago­wały wszyst­kie gazety po „odkry­ciu”, nazy­wa­jąc rybaka oszu­stem. Wtedy prze­grał pro­ces sądowy!

Oko wyłą­czył sil­nik, zatrzy­mu­jąc jacht na wprost wyspy Riou. Morze było nie­wia­ry­god­nie przej­rzy­ste. Wyda­wało się wręcz, że widać samo dno.

– To prawda, Andie… Począt­kowo nikt nie uwie­rzył w ten łań­cu­szek. A żeby roz­wiać wąt­pli­wo­ści, nur­ko­wie pro­wa­dzili poszu­ki­wa­nia w miej­scu, gdzie go zna­le­ziono. Dokład­nie tu, gdzie teraz jeste­śmy. W maju roku dwu­ty­sięcz­nego zna­leźli kabinę myśliwca. Kiedy już wydo­byli szczątki, które następ­nie pod­dano eks­per­ty­zie, w roku dwa tysiące trze­cim, we wrze­śniu, pozna­li­śmy osta­teczną odpo­wiedź. Numer odczy­tany na jed­nym z ele­men­tów, 2734L, to numer samo­lotu Saint-Exupéry’ego. Szczątki można obej­rzeć w muzeum lot­nic­twa Le Bour­get. Koniec zagadki! Koniec pole­miki! Saint-Exupéry zgi­nął w tym miej­scu.

Andie zwró­ciła oczy na wodę i wybuch­nęła śmie­chem, który zabrzmiał, jakby nagle roz­gwiazdy zamie­niły się w dzwo­neczki.

– To już szczyt mani­pu­la­cji! Łań­cu­szek, w który nikt nie wie­rzył, stał się auten­tyczny tylko dla­tego, że w pobliżu zna­le­ziono wrak samo­lotu! I uznano, że to musi być samo­lot Saint-Exupéry’ego, ponie­waż spadł dokład­nie tam, skąd wyło­wiono łań­cu­szek! Zapo­mniał pan tylko dodać, że pod nami naj­pierw wydo­byto z wody sil­nik nie­miec­kiego samo­lotu. Potem czę­ści samo­lotu ame­ry­kań­skiego. Prze­mie­szane? Na całym bez­kre­sie Morza Śród­ziem­nego dwie maszyny mia­łyby się roz­bić dokład­nie w tym samym miej­scu? I wszy­scy w to uwie­rzyli! Może pan wie­rzyć w przy­pa­dek, ale ja, kiedy mnożą się zbiegi oko­licz­no­ści, wolę uznać, że tropy zostały sta­ran­nie roz­siane przez jakie­goś tajem­ni­czego Tom­cia Palu­cha.

Z zain­te­re­so­wa­niem obser­wo­wa­łem mecz mię­dzy Oko a Andie.

– Dobrze pani wie, Andie, że ist­nieją nie tylko dowody mate­rialne. Nie­miecki pilot, Horst Rip­pert, potwier­dził, że trzy­dzie­stego pierw­szego lipca zestrze­lił w pobliżu Mar­sy­lii ame­ry­kań­ską maszynę i że jest prze­ko­nany, iż pilo­to­wał ją Saint-Exupéry.

– I ten uprzejmy Horst powie­dział o tym dopiero sześć­dzie­siąt lat po woj­nie, jako dzie­więć­dzie­się­cio­la­tek! Dopiero po odna­le­zie­niu tego wraku… A przy oka­zji dodał, że przed drugą wojną świa­tową był wier­nym czy­tel­ni­kiem ksią­żek Saint-Exupéry’ego i że ni­gdy nie wyba­czy sobie strą­ce­nia myśliwca swego ulu­bio­nego pisa­rza! Może pan w to wie­rzyć, ja nie potra­fię trak­to­wać poważ­nie takich rela­cji, zwłasz­cza z ust czło­wieka, który twier­dzi też, że został odzna­czony nie­miec­kimi meda­lami wojen­nymi, na co ni­gdy nie było dowo­dów, a trzy­dzie­stego pierw­szego lipca tysiąc dzie­więć­set czter­dzie­stego czwar­tego roku zupeł­nie przy­pad­kowo odby­wał lot samot­nie, zaś jego suk­ces bojowy – strą­ce­nie ame­ry­kań­skiej maszyny – nie został ni­gdzie odno­to­wany. Zresztą, gdyby nawet ten Horst Rip­pert mówił prawdę, to nic nie dowo­dzi, że jego prze­ciw­ni­kiem w powie­trzu był Saint-Exupéry! Tego dnia co naj­mniej trzech innych nie­miec­kich pilo­tów zgło­siło strą­ce­nie ame­ry­kań­skich P-38 na połu­dniu Fran­cji, od Castel­lane do Monte Carlo. To nie­moż­liwe do usta­le­nia. Pró­bo­wało już wielu bada­czy… Żadne archiwa woj­skowe nie dys­po­nują danymi pozwa­la­ją­cymi poznać prawdę!

Oko zwró­cił oczy na wyspę Riou.

– Ale wia­ry­godni świad­ko­wie, rybacy z wyspy twier­dzą, że pod koniec wojny zna­leźli ciało pilota zaplą­tane w spa­do­chron. Po ciele nie został ślad, choć w roku tysiąc dzie­więć­set sześć­dzie­sią­tym pią­tym na wyspie Riou zna­le­ziono szkie­let pogrze­bany pod kamie­niami.

– I po latach usta­lono, że to szczątki nie­miec­kiego pilota wojen­nego. A poza tym, że był to męż­czy­zna poni­żej trzy­dzie­stego pią­tego roku życia… Saint-Exupéry miał czter­dzie­ści cztery lata!

Oko uśmiech­nął się.

– Brawo, Andie! Świet­nie przy­go­to­wała pani doku­men­ta­cję. Cała ta sprawa zaczęła się od nie­sa­mo­wi­tego odna­le­zie­nia tego łań­cuszka. Jeżeli jed­nak dobrze zro­zu­mia­łem, według pani to oszu­stwo, misty­fi­ka­cja, tylko w jakim celu mar­syl­ski rybak miałby się do tego posu­wać? Nikt nie zdo­łał pod­wa­żyć jego uczci­wo­ści. Odzna­czono go nawet Legią Hono­rową.

– Och, jestem prze­ko­nana, że ten dzielny kapi­tan dzia­łał w dobrej wie­rze. Ale nie był sam na swoim kutrze. Wystar­czyło, żeby ktoś z załogi dys­kret­nie pod­ło­żył łań­cu­szek do sieci rybac­kiej i wszystko było zała­twione! A zato­pie­nie w morzu kawał­ków bla­chy z samo­lotu to też nie taki pro­blem.

– Tylko w jakim celu ktoś miałby orga­ni­zo­wać taką misty­fi­ka­cję?

– Ależ panie miliar­de­rze, wie pan rów­nie dobrze jak ja, że powo­dów może być wiele… Napi­sać histo­rię na nowo. Chro­nić tajem­nicę. Ukryć prawdę. Zmy­lić poszu­ki­wa­nia… Jest na przy­kład takie dziwne pyta­nie, na które ni­gdy nie odpo­wie­dziano: co wła­ści­wie robił Saint-Exupéry w rejo­nie Mar­sy­lii? Trasa lotu, który miał odbyć z Kor­syki do Gre­no­ble, pro­wa­dziła w linii pro­stej przez Niceę albo Saint-Raphaël… Mar­sy­lia była od niej odda­lona o pra­wie dwie­ście kilo­me­trów. Nawia­sem mówiąc, matka Saint-Ex, Marie, była prze­ko­nana, że sły­szała, jak syn w dniu swego zagi­nię­cia prze­la­ty­wał nad zam­kiem Agay. Kolejne pyta­nie bez odpo­wie­dzi: ni­gdy nie odna­le­ziono zwłok Saint-Exupéry’ego! Łań­cu­szek tak, ale szkie­letu nie! I gdyby nawet ta cho­lerna bły­skotka nale­żała do niego, cho­ciaż ani tro­chę w to nie wie­rzę, i gdyby miał ją na ręce w dniu ostat­niego lotu, cho­ciaż nikt nie przy­po­mina sobie, żeby ją widział, to i tak nie byłby to dowód, że Saint-Exupéry zgi­nął tu i spo­czął na dnie morza! Inny nie­miecki żoł­nierz, Karl Böhm, który pod­czas wojny był ratow­ni­kiem woj­sko­wym na Morzu Śród­ziem­nym, na krótko przed śmier­cią potwier­dził, że wycią­gnął z wody ran­nego w nogę pilota, który poda­wał się za zna­nego pisa­rza! Pisarz jeniec miał popro­sić o wyrzu­ce­nie za burtę wszyst­kich doku­men­tów czy papie­rów, które umoż­li­wi­łyby jego iden­ty­fi­ka­cję, a następ­nie został prze­ka­zany nie­mieckim wła­dzom w celu prze­słu­cha­nia. Czy prze­żył? Czy odzy­skał wol­ność? Tego nikt nie wie. Kolejna zagadka… Kolejna tajem­nica!

Oko wyda­wał się zafa­scy­no­wany. I zasko­czony. Zarówno infor­ma­cjami, któ­rymi sta­żystka sypała jak z rękawa, jak i jej tem­pe­ra­men­tem.

– Tajem­nica, Andie? Jaka tajem­nica? Co pani ma na myśli?

– Nic… I wszystko… Czy Saint-Exupéry poległ w walce za Fran­cję, zestrze­lony przez Hor­sta Rip­perta w rejo­nie wyspy Riou? Czy popeł­nił samo­bój­stwo, prze­le­ciaw­szy po raz ostatni nad domem matki? Czy prze­żył i tra­fił do nie­woli? A może ist­nieje inna moż­li­wość, któ­rej nikt nie wziął pod uwagę? O, na przy­kład w Borgo na Kor­syce, w dniu poprze­dza­ją­cym ostatni lot, Saint-Ex jak zwy­kle poka­zał kole­gom kilka magicz­nych sztu­czek kar­cia­nych i wyszedł około pół­nocy. Nie spał w bazie, poja­wił się tam dopiero o ósmej rano, żeby wsiąść do samo­lotu. Nikt nie wie, gdzie spę­dził tę noc. Wszy­scy nato­miast wie­dzieli, że to już jego ostat­nie zada­nie, Saint-Exupéry był za stary, naza­jutrz miał zostać zde­mo­bi­li­zo­wany. Jesz­cze jeden pie­kiel­nie dziwny zbieg oko­licz­no­ści, prawda? Zostać zastrze­lo­nym pod­czas ostat­niego lotu! Na stole w swoim biu­rze, w dobrze widocz­nym miej­scu, zosta­wił dwa listy. Jeden do kochanki, Nelly de Vogüé, wiel­kiej rywalki jego żony Con­su­elo. To Nelly zabrała wszyst­kie notatki, pozo­sta­wione przez Saint-Exupéry’ego w waliz­kach, to ona zro­biła z niego boha­tera naro­do­wego i napi­sała jego pośmiertną legendę. Zadbała, aby po jej śmierci, czyli w roku dwa tysiące trze­cim, archiwa pisa­rza tra­fiły do Biblio­teki Naro­do­wej i zażą­dała, by otwarto je dopiero po upły­wie pięć­dzie­się­ciu lat od jej zgonu. Kolejna cho­lerna zagadka!

Andie nabrała tchu. Ręce miała spo­cone. Otarła je o zje­żone włosy. Po raz pierw­szy zabra­łem głos – chcia­łem jak naj­szyb­ciej poznać zakoń­cze­nie tej histo­rii.

– Powie­działa pani, że Saint-Exupéry zosta­wił dwa listy. Do kogo adre­so­wany był ten drugi?

– Do Pierre’a Dal­loza, dowódcy par­ty­zantki w Ver­cors. Wie­dzą pano­wie, jakimi sło­wami koń­czy się ten list?

Zanim zdą­ży­łem odpo­wie­dzieć, Andie wyre­cy­to­wała dźwięcz­nym gło­sem cztery zda­nia.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: