Kogut domowy - ebook
Kogut domowy - ebook
Kogut domowy ma trzy córki oraz żonę, która robi karierę. On sam musiał pożegnać się z pracą w bankowości, zrezygnować z hobby i zapomnieć o eleganckich garniturach.
Kogut domowy ma czterdzieści trzy lata, na imię Jakub i doskonale wie w ilu stopniach należy wyprać wełniane skarpetki. Lubi gotować, pleść warkoczyki i ma czasem pomalowane paznokcie. Nie lubi jednak zapachu romansu, który coraz intensywniej spowija jego żonę...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-298-8 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mysz
Jakub wpatrywał się w mysz, a ona w niego. Żadne z nich nie chciało pierwsze przerwać tego kontaktu wzrokowego, mysz zapewne w obawie, że za moment rozpocznie się gonitwa zakończona próbą jej zamordowania, a Jakub po prostu kompletnie nie wiedział, co ma zrobić. Jeszcze miesiąc temu zareagowałby jak facet i albo od razu dopadł gryzonia i wyrzucił go z domu (lub zabił), albo zakupił odpowiednią pułapkę. Ale dzisiaj było mu wszystko jedno. Priorytety bowiem zmieniają się w zależności od sytuacji, w jakiej się człowiek znajduje. Kiedy zostaje odebrana ci podstawa bytu, coś, co określa cię jako głowę rodziny, mysz poruszająca wąsikami nie stanowi już problemu, nawet jeśli zamieszkała chwilowo w twoim domu. Bo przecież są większe zmartwienia.
Wszystko zaczęło się jeszcze zimą… Jako pierwszy do gabinetu szefa wszedł chyba Mikołaj. Kuba był czwarty w kolejce. Siedział grzecznie na granatowym krześle, do niedawna miękkim i wygodnym, a tego dnia wyjątkowo nieprzyjemnym. Drzwi były uchylone, więc wszyscy czekający na swoją kolej zamarli, wsłuchując się w napięciu. Nawet przelatująca mucha doceniła powagę sytuacji i przysiadła chwilowo na lampie.
– Szanowny panie Mikołaju. Z pewnością orientuje się pan w trudnej sytuacji firmy, z której to powodu jesteśmy zmuszeni do redukcji niektórych etatów. Z przykrością muszę pana poinformować, że należy do nich również pański. Mam jednak nadzieję, że w przyszłości sytuacja w firmie poprawi się na tyle, że będziemy mogli pomyśleć o ponownym zatrudnieniu pańskiej osoby, być może na innym stanowisku. Dopóki to się nie stanie, niniejszym wypowiadamy umowę o pracę z zachowaniem ustawowego terminu wypowiedzenia ze skutkiem na dzień dwudziestego piątego marca bieżącego roku.
– Ale… – Mikołaj najwyraźniej próbował się bronić.
– Życzę panu wiele szczęścia w poszukiwaniu nowego miejsca pracy i dziękuję za dotychczasowe nienaganne wypełnianie obowiązków w naszej firmie. – Szef nie pozwolił mu jednak dokończyć, bo przecież czekały go kolejne rozmowy. Następny w kolejce był Janusz.
– Szanowny panie Januszu. Z pewnością orientuje się pan…
Kuba nie słuchał, tylko zwiesił głowę. Tliła się w nim jeszcze maleńka iskierka nadziei, że może jednak dyrektor banku wezwał go do siebie z zupełnie innego powodu, że chce z nim coś omówić albo zaproponować przejęcie części obowiązków po zwolnionych właśnie Mikołaju oraz Januszu. I Grzegorzu najwyraźniej też – ten był trzeci w kolejce i właśnie opuścił gabinet ze zwieszoną głową i papierem w ręce.
– Pan Jakub Leński.
Przełknął ślinę, poprawił krawat i wszedł stanowczym krokiem, żeby pokazać, że się nie boi i odważnie stawi czoło padającym słowom.
– Szanowny panie Jakubie… Z pewnością orientuje się pan… Mam jednak nadzieję, że w przyszłości sytuacja w firmie… Życzę panu wiele szczęścia…
A potem Kuba dostał do ręki pismo, na którym widniały cztery niewyraźne podpisy. Odniósł wtedy wrażenie, że świat rozpoczął z nim dziwny taniec, że wszystko wiruje i unosi się w powietrzu, a on sam nie może sięgnąć stopami ziemi. Oby tylko nie zemdlał.
Tak było ponad miesiąc temu. Jakub okazał się jednym z siedmiu pracowników, któremu wręczono pełne uprzejmych zwrotów pismo, grzecznie podziękowano za wszystko i troskliwie polecono, żeby zabrał swoje rzeczy. Kartony do pakowania firma dała gratis. Kuba ciągle nie mógł uwierzyć w to, czego był świadkiem i ofiarą jednocześnie, ale pismo nie wyparowało, nie zmieniło się w białego gołębia i nie wyleciało przez okno, co gorsza, nie było też głupim żartem szefa, bo nikt się nie śmiał. Redukcja etatów okazała się faktem, podobnie jak to, że właśnie został bez pracy. Miał czterdzieści trzy lata i poczuł się jak przebita piłka do koszykówki, z której uszło powietrze. Kiedyś takie usterki się naprawiało, dzisiaj każdy wolał kupić nową piłkę i to właśnie Jakuba przeraziło najbardziej.
Utraty pracy nie da się zreperować, naprawić czy skorygować. Na dodatek nic nie wskazywało na to, że jego sytuacja może się w najbliższym czasie zmienić. „W ciągu roku banki zredukują zatrudnienie o trzy tysiące etatów” – grzmiały nagłówki pism ekonomicznych i Jakub przypomniał sobie, jak czytając je, przez ułamek sekundy poczuł coś w rodzaju współczucia dla tych trzech tysięcy osób. On też pracował w tej branży, a ponieważ rzeź bankowa trwała w najlepsze, w końcu i jego dopadł topór kata.
– Ale… – próbował jeszcze tego dnia zawalczyć, rozglądając się bezradnie po swoich kolegach, z których część miała podobny wyraz twarzy jak on, reszta zaś oddychała z ulgą na wiadomość, że wyrok w ich sprawie został odroczony.
– Obawiam się, że nie ma żadnego „ale”. Coraz więcej osób korzysta z bankowości internetowej a to w sposób bezpośredni doprowadziło do naszych zwolnień. Wszyscy siedzą w laptopach i komórkach. Nikt nie potrzebuje już kasjerów, żeby zlecić przelew lub założyć lokatę. Na dodatek w ostatnich dwóch miesiącach zlikwidowali trzy filie naszego banku. Wystarczy im jeden specjalista od kredytów, reszta wylatuje – sapnął Marian, który również stracił właśnie grunt pod nogami oraz wizję budowy własnego domu. Stracił również narzeczoną, ale o tym dowiedział się dopiero po trzech godzinach.
I tyle.
Jakub tylko westchnął na wspomnienie ostatnich tygodni w pracy, podczas których próbował walczyć o własną godność, wypełniając najlepiej jak mógł swoje zadania, uśmiechając się do wszystkich nawet wtedy, gdy chciało mu się wrzeszczeć, tłumacząc klientom, że z różnych względów jego obowiązki przejmie za jakiś czas ktoś inny i odpowiadając uprzejmie na bezosobowe powitanie szefa banku. Może zmieni zdanie? Może doceni lojalność i profesjonalizm? Nie docenił… Jakub na chwilę przymknął oczy. Mysz natychmiast skorzystała z okazji i ulotniła się zgrabnie, dzielnie przebierając nóżkami, a Kuba pomyślał, że może była ona tylko jakąś metaforą. I że tak naprawdę wcale jej nie widział.
Najtrudniej było przyznać się do porażki przed Bereniką – wprawdzie jako żona powinna go wspierać, jednak nie potrafiła ukryć zawodu, a nawet zaczęła głośno podejrzewać, że zwolnili go za coś.
– Ale jak to „redukcja etatów”? Przecież o tym się mówi w firmach, powinieneś coś wiedzieć, słyszeć? A może po prostu zrobiłeś coś nie tak?
O właśnie. Już znalazła winnego. Na pewno pomylił konta, dopisał komuś jedno zero albo pobił dyrektora.
– Nie – powiedział stanowczo Jakub. – No może poza tym, że wybrałem bankowość jako kierunek wielce obiecujący w czasach, kiedy studiowałem. Przepraszam, że nie przewidziałem, co wydarzy się dwadzieścia lat później. Że nie wziąłem pod uwagę telefonii komórkowej, o której wtedy nikt jeszcze nie słyszał. Że nie ujrzałem w czarodziejskiej kuli prognoz dla bankowości w dwa tysiące siedemnastym i w porę nie zostałem chirurgiem plastykiem. Dziś przynajmniej miałbym ręce pełne roboty.
Berenika tylko wzruszyła ramionami, a potem usiadła przy stole i zadała pytanie, którego obawiał się najbardziej:
– I co teraz?
To pytanie sam zadawał sobie przez cały pierwszy tydzień, w którym nie musiał już więcej przychodzić do pracy, bo tyle czasu zajęło mu przyznanie się przed własną żoną, że stracił posadę. Wychodził więc z domu jak co dzień, wsiadał do samochodu, kładł swoją teczkę na siedzeniu obok i ruszał w kierunku banku, do którego nie dojeżdżał. Dwa dni spędził w parku, dwa w kawiarniach, a w piątek włóczył się po prostu po całym mieście, nie przejmując się nawet tym, że pada. W końcu wylądował w Starbucksie z plikiem najświeższych gazet. Przestudiował wszystkie możliwe ogłoszenia o pracę, jakie tylko wpadły mu w oko. Nic. Naprawdę nic, co mogłoby dać mu chociaż cień nadziei, że sytuacja, w jakiej się znalazł, jest przejściowa.
– Kurwa – powiedział nawet i to w momencie, kiedy miła dziewczyna z wyhaftowanym imieniem Kasia na brązowym fartuszku, podała mu siódme latte.
– Przepraszam – zreflektował się natychmiast. – Po prostu jestem przerażony przyszłością.
Dziewczyna kiwnęła głową, że rozumie, ale kiedy Jakub chciał zamówić latte numer osiem, zawołała do kasy kolegę.
Koniec końców Kuba zacisnął zęby i postanowił, że o wszystkim powie żonie. Coś wymyślą, coś wymyślą, coś… Chciało mu się płakać, ale wiedział, że na ten akt rozpaczy nie może sobie pozwolić. Miał czterdzieści trzy lata i doświadczenie w bankowości. To przecież niemożliwe, żeby wyleciał poza nawias i nie miał żadnych szans na powrót. Tylko do tego czasu trzeba będzie zająć się czymś innym. Nagle podniósł głowę, zupełnie jakby zobaczył światełko w tunelu, za którym należy iść po śmierci. Ale on przecież żył i przy ósmym latte zrozumiał, że chwilowo nie ma alternatywy. Teraz tylko należało do tego pomysłu przekonać Berenikę.
– Masz szansę dostać cały etat? – spytał jeszcze tego samego dnia wieczorem, kiedy w końcu przyznał się, że tymczasowo jest bezrobotny i zamknął odruchowo oczy, żeby nie zostać poparzonym ognistym spojrzeniem swojej żony. Nika pracowała w agencji reklamowej na jedną trzecią etatu i bardzo ceniła sobie fakt, że większość czasu spędza jednak w domu i nie jest matką „nieobecną”, którą rodzina widuje najczęściej tylko w weekendy. Miałaby to zmienić?
– Ale ja mam trójkę dzieci! – krzyknęła natychmiast.
Jakub skinął głową.
– Ja też.
– To jak to sobie wyobrażasz? Zostawię dzieci same albo z jakąś obcą babą, z kluczem na szyi, z butelką doczepioną do śpioszka, z syndromem odrzucenia wreszcie? – nieco się zagalopowała, ale Jakub rozumiał jej wzburzenie.
– No przecież jestem ja. I Joasia.
Joasia była studentką zaoczną i pomagała im wyłącznie przy najmłodszym dziecku, Marcie, kiedy Nika musiała wyjść do pracy. Matyldą i Mają już się nie zajmowała, bo nie było takiej potrzeby.
Berenika na moment zamilkła.
– Joasi w to nie mieszaj. A poza tym, co masz na myśli, mówiąc „jestem ja”? Co ty możesz zrobić?
Jakub chrząknął.
– Na razie ja zajmę się domem, a ty będziesz więcej pracować. Oczywiście przez cały czas będę szukał jakiegoś zatrudnienia, to tylko sytuacja przejściowa. Myślę, że za parę tygodni, góra dwa miesiące, wszystko wróci do normy. Po prostu chwilowo zamienimy się rolami. Nie my pierwsi, nie ostatni – dodał jeszcze ku pokrzepieniu, ale najwyraźniej mu nie wyszło.
Berenika dostała bowiem ataku histerycznego śmiechu, co trochę ubodło Jakuba, a nawet uraziło jego męską dumę. Był przecież przy porodach wszystkich trzech córek i odważnie stawił temu czoło. Wiedział, kiedy mają urodziny i pamiętał o uczuleniu na orzechy Mai. Nie, chwileczkę… Matyldy. Tak, Matyldy, Maja nie miała żadnego uczulenia. I nieraz przecież przewijał Martusię. Nie jest jednym z tych ojców, którzy nie mają pojęcia, co lubią jego dzieci, jaki mają kolor oczu, kto jest ich ulubioną postacią z bajki i jak się przygotowuje posiłki. Oczywiście, początki mogą okazać się trudne, ale po tygodniu sytuacja zostanie opanowana i Berenika nie będzie więcej miała powodów do śmiechu.
Maja, Matylda, Marta. Nastolatka, dziecko w wieku przedszkolnym, niemowlę. W zasadzie to nawet dobrze się złożyło, przynajmniej będzie mógł z nimi spędzić trochę czasu, zanim wróci do pracy, a one wreszcie przestaną mówić, że mama wszystko wie lepiej. Marta na szczęście ma dopiero roczek, to znaczy prawie, więc głównie pokazuje, niż przemawia, ale pozostała dwójka jest zdania, że to mama ogarnia rzeczywistość domową, a on o niczym nie ma pojęcia. Dziewczynki będą miały wreszcie okazję, żeby się przekonać, jakie to szczęście mieć takiego ojca jak on. Robin Hood, Batman i James Bond w jednym. Niezniszczalny, pewny siebie, zawsze świetnie przygotowany. Człowiek maszyna, człowiek od zadań specjalnych, tata wszechstronny.
– I co my teraz zrobimy? Jak mogłeś stracić pracę? Jak w ogóle to jest możliwe? – Berenika nadal pogrążała się w czarnej rozpaczy i najwyraźniej nie brała pod uwagę jego osoby w roli kompleksowego domowego koguta.
– Zamieniamy się rolami – zadecydował Jakub. – Ja zakładam fartuszek, ty garnitur.
Wtedy nie wiedział jeszcze, że łatwiej było to zadeklarować, niż wykonać bez poczucia hańby i ogólnej kompromitacji.Rozdział drugi
Marketing i reklama
Berenika była wściekła. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że zwolnienie Jakuba nie jest jego winą, ale i tak nie potrafiła zapanować nad złością, jaka ją dopadła. Nie lubiła gwałtownych zmian w życiu, ona miała problem nawet z wyborem nowej pomadki, a co dopiero z postawieniem domowych przyzwyczajeń na głowie. Jak on mógł? Jak w ogóle było można doprowadzić do takiej sytuacji?
– Idź do swojego szefa i spróbuj go jakoś przekonać – powiedziała w sobotę rano, kiedy dotarło do niej raz jeszcze, że nic nie będzie już takie jak dawniej.
Jakub tylko wzruszył ramionami.
– I co mu powiem? Że mamy kredyt? Że jesteśmy wstrząśnięci? Oszołomieni? Możesz mi wierzyć – nie my jedni.
Nika zaczęła nerwowo obgryzać paznokcie.
– A jeśli nie dostanę pracy na cały etat? A jeśli w ogóle nie mamy w firmie wolnych etatów? Chcesz, żeby przyszedł do nas komornik i na oczach dzieci zaczął zabierać meble? Wynosić telewizor, lodówkę, a może jeszcze ich zabawki?
Kuba wstał z łóżka. Histeria jego żony była dość teatralna i chyba mocno przesadzona. Owszem, znaleźli się w dupie, ale przecież nie na zawsze! Nawet dupa ma jakieś wyjście.
– Uspokój się. Najpierw dowiedz się w pracy, co i jak, a potem będziemy się martwić. Albo i nie. Poza tym mamy chyba jakieś oszczędności – dodał jeszcze, a potem zamknął się w łazience i spędził pół godziny pod prysznicem, próbując zmyć z siebie lęk i wizję komornika.
– Wyłaź. – Nika szarpnęła za klamkę. – Woda kosztuje, a my, zdaje się, musimy oszczędzać.
Berenika na szczęście dostała pracę na cały etat (prawie zemdlała z poczucia ulgi), co było ogromnie na rękę jej szefowi, który wprawdzie bardzo lubił dzieci i był za wyżem demograficznym, jednak kompletnie nie rozumiał, dlaczego matki wolą przebywać w domu ze swoimi pociechami, zamiast rozwijać siebie, a przy okazji firmę.
– Nika, spadasz mi z nieba. Zdecydowanie wolę cię mieć tu przez osiem godzin dziennie niż tylko jakąś część z tego – powiedział, a Berenika zastanowiła się, czy nie zabrzmiało to dość dwuznacznie, a nawet seksistowsko. Postanowiła jednak nie atakować od razu, zwłaszcza że praca była jej teraz naprawdę bardzo potrzebna.
Jakub na bezrobociu. To było równie nieprawdopodobne jak wiadomość o kolejnym końcu świata, w zapowiedziach którego wszyscy się już chyba pogubili. Jakub, który zostaje rano w domu, który musi ogarnąć trzy dziewczynki i zrozumieć, że bycie matką jest o wiele bardziej skomplikowane, niż mu się dotąd wydawało. Jakub, który będzie gotował kaszkę i plótł warkoczyki, który wreszcie stanie oko w oko z mopem i nie zapomni o zrobieniu zakupów. Ona tymczasem w dwustu procentach zajmie się pracą i da z siebie wszystko, żeby zasłużyć na premię. Tak naprawdę miała ogromne szczęście, że szef bez żadnej dyskusji zatrudnił ją na cały etat. W dzisiejszych czasach łatwiej było znaleźć diament na ulicy niż dobrą pracę, za którą szło równie dobre wynagrodzenie. Większość jej znajomych albo miała byle jakie umowy, albo pracowała od zlecenia do zlecenia, podobnie jak ona jeszcze kilka lat temu.
Berenika z zawodu była graficzką, ukończyła z wyróżnieniem Akademię Sztuk Pięknych i kiedyś planowała otworzyć własną galerię, a nawet podróżować po świecie ze swoimi pracami, które miały zawisnąć w wielu domach i centrach sztuki użytkowej. Z każdym kolejnym rokiem jej plany ulegały odczarowaniu, aż w końcu grafiki przyozdobiły wyłącznie ich mały domek, na który wzięli kredyt. Nie było to trudne, w końcu Jakub pracował w banku, dostali więc korzystne warunki, a Nika od czasu do czasu dorabiała zleceniami z agencji reklamowej. I całe szczęście. Agencje, w przeciwieństwie do banków, rozwijały się dość sprawnie mimo ogólnej recesji na rynku i z czasem zaczęły nawet zatrudniać ludzi, co było zaskakujące dla wszystkich pracujących na umowy zlecenia. Nika, co prawda, nie wiązała swojej przyszłości z czymś tak komercyjnym jak agencja reklamowa, szybko jednak zrozumiała, że nie każdy może zostać sławnym projektantem graficznym, tworzyć kultowe plakaty filmowe czy ilustrować bajki dla dzieci. Otuchy dodał jej fakt, że pewien ceniony polski artysta stworzył kreacje graficzne dla sieci polskich supermarketów i wcale z tego powodu nie wylano na niego wiadra pomyj. Wręcz przeciwnie – doceniono artyzm, pomysłowość zabarwioną kolorami i stylizacją retro oraz nostalgicznymi skojarzeniami z domem i rodziną.
W tej sytuacji Berenika postanowiła spojrzeć na swój zawód nieco inaczej niż tylko okiem uduchowionej artystki i zarabiać na czymś, na czym się świetnie znała. Dostała pracę na jedną trzecią etatu, co bardzo jej odpowiadało, bowiem ciągle miała sporo czasu dla siebie i dzieci. W agencji spędzała zaledwie trzynaście godzin i dwadzieścia minut tygodniowo i to była dokładnie taka praca, która zbytnio nie obciążała jej czasowo, a jednocześnie dawała poczucie, że coś jeszcze robi oprócz zajmowania się domem. Maja chodziła już wtedy do szkoły, Marty jeszcze nie było na świecie, a Matylda miała skończony roczek. Nika szybko obliczyła, że stać ich na zatrudnienie studentki zaocznej, która przez kilka godzin w tygodniu zajmie się ich najmłodszą córką. Podjęła więc pracę i była bardzo dumna, że nawet w tak krótkim wymiarze godzin udaje jej się realizować projekty, które cieszą się dużym powodzeniem. Z czasem zaczęła też brać udział w tworzeniu kampanii reklamowych, a za każdy zdobyty kontrakt zespół dostawał dodatkowe premie.
Pomysł na rozreklamowanie świeżych produktów w sieci rodzimych sklepików ze zdrową żywnością, to była przecież od początku do końca jej koncepcja!
Po ekranie pływają jajka. Kolorowe, brokatowe, błyszczące, mieniące się niczym zorza polarna, każde inne, a kolejne coraz piękniejsze. Przesuwają się spokojnie, a na drugim ujęciu ktoś je pokazuje, tak jak towar u jubilera. Na końcu pojawia się kura. Jest zwykła, szara i dziobie trawę. Nagle z dupki wypada jej małe białe jajeczko. I wtedy pojawia się napis: „Chodziło o świeże jajko, bo tylko u nas – świeżo, smacznie, tanio!”. Proste i genialne.
O, albo ryby!
Jezioro, morze, ocean. Wszędzie pływają cudnej urody ryby, łącznie z rekinami, latającymi rybami czy też rybami jeżowcami. Rafa koralowa na ekranie. A potem najazd kamery na zwykłe jezioro otoczone lasami. Sielanka. I nagle z wody wynurza się pyszczek karpia. A potem napis: „Ciężko jest dorwać naprawdę świeżą rybę!”.
Właściciel sklepików od razu to kupił.
Nic dziwnego, że z czasem Berenika miała coraz więcej roboty (choć starała się nie przekraczać swojej tygodniowej normy), przerwanej tylko na moment urlopem macierzyńskim po urodzeniu Marty. Już po siedmiu miesiącach wróciła jednak do pracy, a w opiece nad najmłodszą córką dalej pomagała im Joasia, która skończyła jedne studia (pedagogikę), ale po namyśle podjęła kolejne. Tym razem była to lingwistyka stosowana, po której szanse na zdobycie pracy wydawały się nieco większe. Tyle, że na Joasię nie było ich już teraz stać. Zresztą Jakub po namyśle kategorycznie odmówił skorzystania z jakiejkolwiek pomocy, twierdząc, że skoro radził sobie z całym tłumem klientów domagających się kredytów i wszystkiego, co było z tym związane, stawi też czoło trzem dziewczynkom, które mają jego geny.
Zobaczymy.
Berenika wzięła głęboki oddech i postanowiła nie dzwonić do swojej matki. Nie można dawać jej satysfakcji oraz możliwości wypowiedzenia zwrotu „A nie mówiłam!”, który powtarzała zawsze i zupełnie bez sensu. Matka Bereniki, Zofia, uwielbiała udowadniać sobie i innym, że kiedyś tam miała rację, chociaż nikt nie pamiętał, kiedy to było. Teraz z pewnością oznajmiłaby, że od zawsze mówiła, iż bankowość to żadna przyszłość lub przynajmniej przyszłość niepewna i niestabilna. A branie kredytu świadczy o nieodpowiedzialności oraz beztrosce. A ponieważ nikt nie pamiętał, czy kiedykolwiek rzeczywiście o tym wspominała, trudno byłoby jej zarzucić brak prawdomówności. W tej sytuacji lepiej było na razie nie informować Zofii o niczym, tylko spokojnie czekać na rozwój sytuacji. Przecież to niemożliwe, żeby Jakub nie znalazł żadnej pracy! Przecież to niemożliwe, żeby wszystkie banki znalazły się w tak dramatycznej sytuacji, żeby likwidować etaty. Przecież zawsze ktoś będzie potrzebował kredytu, doradztwa, pomocy przy założeniu konta, czegokolwiek. To tylko chwilowa przerwa, jakieś zachwianie ekonomiczne, przestój, nieszczelność rynkowa, po paru miesiącach wszystko się unormuje, a dobrzy specjaliści znowu zaczną być w cenie.
– Nika, tak naprawdę to ty idziesz mi na rękę. Mamy szansę na duże zlecenie, a ja zrobię wszystko, żeby je dostać. Producent leku na serce szuka pomysłu na oryginalną kampanię. Aha, i jeszcze jedno. Za tydzień dołączy do nas nowy pracownik, podkupiłem go i jestem z tego ogromnie zadowolony. Facet stworzył genialną kampanię pasty do zębów, która ani specjalnie nie wybiela, ani nie wzmacnia szkliwa, a jednak tak pobawił się słowem, że wszyscy ją teraz kupują. – Szef puścił do niej oko i poinformował jeszcze, że znika na wegańskiego burgera z soczewicy.
Berenika zastanowiła się tymczasem, co Jakub przygotował dzieciom na obiad i czy zrobił pranie.Rozdział trzeci
Chaos
Początki nie były łatwe, nie były nawet średnie. I nie chodziło tu wcale o przygotowanie śniadania czy też uczesanie długich, dziewczęcych włosów w nierozpadające się warkocze, co o synchronizację działań oraz zorganizowanie dnia w taki sposób, żeby nikt nie poczuł się pominięty, wykluczony lub zapomniany. Najgorsze było odkrycie, iż zabawa z niespełna roczną Martą, która wydawała się ciągnąć wieki (Kuba szacował, że spędził na kocyku jakieś cztery godziny, udając pirata, misia, księżniczkę oraz smoka), tak naprawdę trwała zaledwie dziesięć minut, po których jego najmłodsza córka dopiero zaczynała się rozkręcać, a on był wyżęty niczym mop. Przy okazji dokonał też innych spostrzeżeń.
Otóż okazało się, że czas o poranku biegnie z kolei zdecydowanie szybciej niż ten popołudniowy, przeznaczony na zabawę. Przynajmniej wtedy, kiedy ma się dzieci. Nagle zauważył, że godzina siódma przyspieszyła niezauważalnie i tak jakoś obróciła wskazówkami, że zegar wybił za kwadrans ósmą, co oznaczało już w tym momencie spóźnienie. Spóźnienie Mai, dziewczynki trzynastoletniej, która właśnie zaczęła witać się z wiekiem dojrzewania, co przejawiało się dość częstymi fochami oraz pogardą wobec otaczającego ją świata. Matylda miała lat pięć (prawie sześć) i chodziła do przedszkola, do którego należało dotrzeć przed dziewiątą, z kolei Marta najwyraźniej była głodna.
– Ale przecież to jest niemożliwe – oznajmił Jakub, zerkając z przerażeniem na zegarek i oceniając własne dokonania. Był w połowie zadań, a tymczasem Maja właśnie spóźniała się do szkoły. Na dodatek Nika wyszła dzisiaj z domu wyjątkowo wcześnie, tłumacząc się wyższą koniecznością, chociaż zdaniem Kuby najzwyczajniej dała nogę.
– To co teraz?
– Teraz mnie odwozisz, śniadanie kupię sobie w szkole, daj mi tylko dziesięć złotych – wyjaśniła mu Maja, patrząc na niego z politowaniem i nie było w tym określeniu żadnej przesady.
– A Matylda i Marta?
– Bierzesz je ze sobą, to chyba logiczne. Niemowlęta nie zostają same w domu, dzieci w wieku przedszkolnym również, inaczej odbiorą ci prawa rodzicielskie – pouczyła go jeszcze najstarsza córka, więc na wszelki wypadek jej posłuchał.
– Czy możesz ją nakarmić kaszką podczas jazdy? – poprosił błagalnie Maję, a potem próbował opanować histerię Matyldy, która nie mogła znaleźć rajstop pod kolor spódniczki.
– Przecież to nieważne, dziecko! – zawołał zirytowany, bo jeszcze w tym momencie nie miał zielonego pojęcia o dziecięcej psychice. W bankach tego nie uczyli, w domu jakoś nie było okazji się podszkolić. Zresztą wszystkim zajmowała się Berenika.
– To jest ważne – powiedziała stanowczym głosem Maja, ale Jakub postanowił zignorować to spostrzeżenie najstarszej córki. Dzieci bardzo często wyolbrzymiają problem, a już po pięciu minutach o niczym nie pamiętają. Trzeba to przeczekać. Trzeba być stanowczym i nie pozwolić wejść sobie na głowę.
– Wsiadajcie, proszę. Ty karmisz Martę, Matylda niech wytrze nos, a ja prowadzę samochód. I musicie być w miarę cicho, bo muszę się skupić. Rano jest zawsze największy ruch na ulicach, wszyscy są wkurzeni i łatwo wtedy o stłuczkę.
Ruch był. Nie tylko na ulicach, ale i w jego głowie. Jedna myśl goniła drugą, a szuflady z zadaniami do wykonania otwierały się naprzemiennie. Co najpierw? Szkoła. Marta wyje. Nakarmić Martę. Co potem? Przedszkole. Matylda wyje, rajstopy nadal nie pod kolor, okazuje się, że nie minęło jej po pięciu minutach. Czy Matylda jest histeryczką? A może ma ADHD? Nie, po prostu jest okropnie rozpuszczona. Co dalej? Maja i Matylda odwiezione, trzeba wrócić z Martą i położyć ją spać. Co potem? Zakupy? Czy Nika zostawiła jakąś listę?
Jakub zapragnął nagle bankowego spokoju, zapragnął cyferek, słupków i rządków, dziwnych wykresów i załączników oraz wszystkiego tego, co było skrupulatną matematyką, ścisłą ekonomią i racjonalnym myśleniem. Potrójny dziewczęcy świat był cudowny, ale tylko wieczorami, kiedy od czasu do czasu czytał bajki, kiedy mówił dobranoc lub w weekendy, kiedy grał w Chińczyka. W zasadzie trudno było powiedzieć, dlaczego tak rzadko uczestniczył w życiu rodziny. Chyba automatycznie przyjęli z Niką bardzo tradycyjny podział ról w małżeństwie, gdzie on zdobywał mamuta, a ona z kolei dbała o ogień w jaskini. Oczywiście, że nie był seksistowską szują, która nigdy nie zhańbiła się „kobiecymi” zajęciami, po prostu samo jakoś tak wyszło. Nika gotowała, zajmowała się domem i dziećmi. On podłączał się tylko do wspólnych zabaw, choć i to nie zdarzało się zbyt często. Był ojcem obecnym, ale nie uczestniczącym. I pewnie właśnie dlatego pierwszy dzień kompleksowego koguta domowego okazał się całkowitą porażką, zanim jeszcze na dobre się zaczął.
– Dziesiąta? Dopiero dziesiąta? – wyszeptał, spoglądając na zegarek. Czuł się tak, jakby przepracował tydzień bez przerwy. Na dodatek ciągle miał na sobie górę od piżamy i chyba nie umył zębów. Jak to możliwe, że czas rano rozpędził się do prędkości ponaddźwiękowej, a teraz nagle stanął w miejscu?
Wszedł do kuchni i ze zdumienia otworzył usta. To niemożliwe, żeby zdążyli tak nabałaganić w ciągu zaledwie dwudziestu minut. Na stole znajdowało się dosłownie wszystko, włącznie ze skarpetkami i pieluchą Marty. Płatki były rozsypane, masło dziwnym trafem zsunęło się z maselniczki na blat, a żółty ser już zaczął przybierać ten charakterystyczny, nieapetyczny wygląd, typowy dla zbyt długiego leżakowania na słońcu. W zlewie stało całe mnóstwo naczyń, chociaż Jakub nie przypominał sobie, żeby użył takiej ilości talerzy oraz garnków, a lodówka była niedomknięta. Kiedy wszystko posprzątał, zrobiła się jedenasta, a on sam znowu przypominał wyżętego mopa. Usiadł na taborecie, dziękując w myślach sile wyższej, że Marta właśnie śpi, i wypił duszkiem zimną kawę, którą zrobił sobie wcześnie rano.
Sytuacja odrobinę go przerosła, ale zrozumiał, że ogarnięcie tego chaosu to tylko kwestia planowania. Swoją drogą poczuł ukłucie zazdrości, kiedy dotarło do niego, że Nika nie tylko ogarniała dziecięcą rzeczywistość, ale również znajdowała czas, żeby pracować, nawet jeśli tylko na jedną trzecią etatu. Rzadko kiedy się też skarżyła, choć oczywiście często bywała zmęczona, a wieczorami zasypiała na kanapie i to zawsze wtedy, kiedy film naprawdę zaczynał być interesujący. Pamiętał, że go to złościło, był rozdrażniony jej lekkim pochrapywaniem, więc kiedy w końcu się budziła, mówił jej tylko, że powinna żałować, bo film był naprawdę świetny. Teraz sam najchętniej rzuciłby się do łóżka, zakopał pod kołdrę i kazał obudzić dopiero na obiad.
Który, notabene, powinien sam przygotować.
– Jestem mężczyzną, ojcem i byłym bankowcem. To niemożliwe, żebym poległ we własnym kurniku.
Który, notabene, należało spłacić.
Domek, który odważyli się z Niką kupić na kredyt, nie był zbyt duży, w przeciwieństwie do raty, jaką należało za niego co miesiąc uiścić. Dopóki oboje pracowali, wszystko jakoś dało się ogarnąć, teraz kurnik był zagrożony. Jakub pomyślał, że to wyjątkowo niesprawiedliwe zrządzenie losu. I że wystawianie na próbę ich egzystencji wcale nie jest zabawne. Postanowił jednak, że nie poddadzą się bez walki, a kiedy Berenika zadzwoniła i oznajmiła, że dostanie pracę na cały etat, poczuł, że sytuacja nie jest wcale aż tak beznadziejna. Przynajmniej na razie nie zginą z głodu i nie będą musieli oddać domu.
– Ja też niebawem coś znajdę – obiecał jeszcze i nawet był przekonany, że mu się uda. Status bezrobotnego jakoś do niego nie pasował.
– Dzieci odwiozłeś?
– Oczywiście – oburzył się natychmiast.
– Nie spóźniły się?
– Daj spokój – odpowiedział, co nie było ani potwierdzeniem, ani zaprzeczeniem.
– A co zrobisz na obiad?
– Nie umrzemy z głodu, nie bój się – odpowiedział i wzruszył ramionami, czego Nika na szczęście nie widziała.
– Marta lubi duszone jabłka z odrobiną miodu i świeżo utartą marchewką, zawsze jej to robię na drugie śniadanie – powiedziała jeszcze, ale on udał, że już nie słyszy.
Jabłko i marchewkę może utrzeć, ale nie będzie niczego dusił, sprawdzał, czy temperatura jest odpowiednia, a potem jeszcze doprawiał miodem. Dzieci nie wolno aż tak rozpieszczać. Poza tym kobiety zawsze przesadzają. Uczepią się jednej myśli, jakiegoś schematu, a potem ciągle go wałkują. On będzie bardziej spontaniczny.
– Potraktuję moje chwilowe zajęcia domowe zadaniowo – wymruczał pod nosem, kiedy tylko się rozłączył. – Nie pójdę teraz spać, chociaż mam na to wielką ochotę, tylko rozpiszę wszystko, co jest do zrobienia. Tabelki zawsze sprawdzały się w mojej pracy, więc tutaj musi być podobnie. Lista rzeczy do wykonania, w kolejności od najważniejszej do mało istotnej, a potem wystarczy odhaczyć.
Tylko co jest bardziej, a co mniej ważne?
Jak często trzeba robić pranie i czy informacja o przedstawieniu w przedszkolu Matyldy jest istotna, czy raczej można ją chwilowo pominąć?
Czy powinien podlać kwiaty w ogrodzie?
I gdzie jest tarka?
Jakub nie zrobił listy, ponieważ kompletnie nie wiedział, jak się za to zabrać. Wszystko wydawało mu się nowe, obce, zupełnie jakby po raz pierwszy brał udział w codziennych czynnościach. Wiedział, że ma ochotę na kawę, tym razem świeżą i gorącą, ale nie miał pojęcia, czy Marta powinna obudzić się sama, czy ważniejsze jest, żeby zjadła drugie śniadanie. Tarki nie znalazł, więc tylko pokroił jabłko na małe kawałeczki. Roczne dziecko już chyba umie gryźć. Obiecał sobie, że za żadne skarby nie będzie dzwonił do Bereniki i o wszystko ją pytał, tylko spróbuje zaufać swojej intuicji. Ojcowie wychowują swoje dzieci inaczej niż matki. Co wcale nie znaczy, że gorzej. Po prostu mają inne priorytety.
Nika również siłą woli powstrzymywała się, żeby nie sprawdzać Jakuba, chociaż cały czas zastanawiała się, czy mąż nie zapomni odebrać dzieci i czy na pewno jest w stanie zapanować nad wykonywaniem kilku zadań naraz, nie popadając przy tym w paranoję. Postanowiła jednak, że nie będzie nadwrażliwą kwoką, tylko skupi się na swojej pracy. W końcu to ona jest teraz żywicielką rodziny. Co chwila jednak obgryzała paznokcie i wybierała numer Jakuba, aż w końcu po prostu wyłączyła telefon, żeby jej nie kusił.
Trzy sekundy później włączyła go z powrotem, na wypadek gdyby coś się stało. I poczuła wściekłość, że zamiast skupić się na pracy, cały czas myśli o dzieciach, o tym, czy wszystko u nich w porządku. Zdecydowanie wolała być domową mamą. Szykować śniadania, zaprowadzać do przedszkola, poplotkować czasem z innymi mamusiami, chodzić z Majką na zakupy i patrzeć, jak jej córka staje się małą kobietką. Słuchać opowieści Matyldy i leżeć na kocyku z Martusią, obserwując jej próby poznawania świata. To niesprawiedliwe, że Kuba zajął jej miejsce. Po pierwsze, wcale się do tego nie nadawał, a po drugie – ona nigdy nie chciała być bizneswoman. Lubiła dom i lubiła w nim siebie.
Wybrała numer do męża i wypaliła:
– Mam nadzieję, że szukasz pracy, zamiast odpoczywać na kanapie. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, do czego doprowadziłeś, i masz wizję naprawy tego popieprzonego układu. I spróbuj tylko kupić dzieciom gotową pizzę!
Kuba chciał coś powiedzieć, ale Nika nie dała mu dojść do słowa.
Kiedy odbierał Maję ze szkoły, był wykończony.
– Matylda jest w przedszkolu do piętnastej, tak? – upewnił się tylko i podążył tęsknym wzrokiem za mężczyzną ubranym w elegancki garnitur, który dumnie dzierżył skórzaną teczkę i poprawiał na nosie okulary. Pewnie był kimś ważnym. Pewnie podejmował istotne decyzje i pomagał innym ludziom. Pewnie dużo zarabiał. Pewnie chodził na służbowe spotkania i…
– Co na obiad?
O, właśnie.
– Makaron z sosem pomidorowym.
– Może być – zgodziła się Maja, a Jakub odetchnął z ulgą. Focha obiadowego dzisiaj by już nie zniósł.
– O której wraca mama?
– O siedemnastej, tak przynajmniej obiecała.
– Fajnie.
– Bardzo fajnie! – potwierdził Jakub i ucieszył się na samą myśl o swobodnym opadnięciu na kanapę, a być może nawet krótkiej drzemce.
O godzinie szesnastej trzydzieści chciało mu się płakać. Ziemia wirowała, dom wirował, trójka dzieci również wirowała, a on musiał robić to z nimi. Cisza gdzieś zniknęła, podobnie jak pewien stabilny porządek świata. To nie maratony były trudne, nie łażenie po jaskiniach, budowa domu czy naprawa starego gramofonu, z której Jakub był tak bardzo dumny. Najtrudniej było dorosnąć do roli ojca, zwłaszcza w wieku czterdziestu trzech lat.