Kołakowski. Czytanie świata. Biografia - ebook
Kołakowski. Czytanie świata. Biografia - ebook
Pierwsza pełna biografia Leszka Kołakowskiego
Ten wybitny filozof niechętnie mówił o sobie i życiu prywatnym, pozostając w cieniu swego dzieła. Pozbawiony w PRL-u prawa nauczania i obłożony zakazem druku, opuścił w 1968 roku Polskę, by wkrótce zostać profesorem prestiżowego All Souls College w Oxfordzie.
Jego "Tezy o nadziei i beznadziejności" w latach 70. stały się głównym źródłem intelektualnej inspiracji dla powstającej w Polsce opozycji demokratycznej, a "Główne nurty marksizmu", wielki rozrachunek z totalitaryzmem, to jedna z najważniejszych książek XX wieku.
Znawca chrześcijaństwa i filozofii religii, szukający Absolutu, do końca życia pozostawał poza Kościołem. Pierwszy laureat amerykańskiej Nagrody im. Johna Klugego nazywanej „filozoficznym Noblem” (2003), kawaler Orderu Orła Białego (1997).
W bestsellerowych tomach "Mini wykłady o maxi sprawach" oraz "O co nas pytają wielcy filozofowie?" Leszek Kołakowski przybliżył szerszej publiczności w Polsce dorobek najwybitniejszych myślicieli w historii.
Korzystając z bogatego archiwum udostępnionego niedawno przez rodzinę, Zbigniew Mentzel opowiada historię fascynującego człowieka, którego przenikliwości bał się Gomułka i partyjni aparatczycy.
Nieprzyjaciel banału. Imponujący wiedzą mistrz.
Nauczyciel, jakiego dziś potrzebujemy.
Zbigniew Mentzel – pisarz, krytyk, felietonista. Przygotował do druku osiem tomów pism rozproszonych Leszka Kołakowskiego. Autor rozmowy rzeki z filozofem zatytułowanej "Czas ciekawy, czas niespokojny" oraz kilku zbiorów opowiadań i felietonów, a także powieści "Wszystkie języki świata" i "Spadający nóż".
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6151-8 |
Rozmiar pliku: | 21 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Leszek Kołakowski nigdy nie pisał dzienników ani pamiętników. Dlaczego? „Ze względów zasadniczych” – wyjaśniał krótko¹. Życie osobiste, zwłaszcza życie uczuciowe, rodzinne, stanowiło jego własność prywatną. Dzielić się nią z innymi nie chciał.
Napisanie biografii tego niezwykłego człowieka, który za swoją dewizę przyjął łacińskie słowa _ama nesciri_ (umiłuj bycie nieznanym)², wydawało mi się zadaniem najtrudniejszym z trudnych. Przyjaciele z krakowskiego wydawnictwa Znak długo musieli mnie przekonywać, że nie jest ono niewykonalne i że powinienem się go podjąć.
Wyraźna awersja Kołakowskiego do pierwszej osoby liczby pojedynczej sprawiła, że jego „ja” jest zazwyczaj ukryte w jakimś „my”: „my, mieszkańcy Europy Środkowo-Wschodniej”, „my, Polacy”, „my, ludzie”, „my, uczniowie Leibniza”… Na szczęście nie zawsze przestrzegał zasady powstrzymywania się od wypowiedzi we własnym imieniu – w jego tekstach opisujących wydarzenia, których był uczestnikiem lub świadkiem, autorskie „ja” dochodziło do głosu. Bardzo osobisty charakter mają wspomnienia Kołakowskiego o ludziach, którzy najmocniej na niego wpłynęli. Przekonany był, że pisać o nich „to trochę jakby dokonywać spowiedzi publicznej”³.
„Co nie jest biografią, nie jest w ogóle” – powtarzamy często za Brzozowskim⁴. „Biograficzne” – w szerokim znaczeniu tego słowa – są rzecz jasna wszystkie książki, eseje, wywiady czy prelekcje Kołakowskiego. Pisane, udzielane, wygłaszane w czterech językach (polskim, angielskim, francuskim i niemieckim), rozproszone po świecie, w sporej części pozostają ciągle nieznane polskim czytelnikom. W 2017 roku Instytut Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską opublikował od dawna oczekiwaną pracę _Leszek Kołakowski. Bibliografia 1945–2014_, która uwzględnia prawie tysiąc pozycji. Nieraz zapewne przyjdzie ją uzupełniać i aktualizować⁵.
Niewątpliwy przełom w badaniach nad życiem i twórczością Kołakowskiego nastąpił w szóstą rocznicę jego śmierci, kiedy Tamara Kołakowska ofiarowała Bibliotece Narodowej w Warszawie prywatne archiwum swego męża. Różnorodne materiały przywiezione z Oksfordu w ponad dziewięćdziesięciu dużych pudłach zostały starannie opracowane i można już z nich korzystać⁶. Korpus archiwum stanowi podzielona na dwieście osiemdziesiąt cztery tomy korespondencja z lat 1948–2009 (szesnaście tysięcy listów!). W większości są to listy, których Kołakowski jest adresatem, ale jest i korespondencja dwustronna, między innymi z Józefem Czapskim, Jerzym Giedroyciem, Czesławem Miłoszem czy Andrzejem Walickim (w dużej części już opublikowana).
Poza Biblioteką Narodową listy Kołakowskiego do znajomych i przyjaciół znajdują się w kilkudziesięciu mniejszych bibliotekach oraz w innych placówkach naukowych, instytutach, muzeach. Sukcesywnie ogłaszane są drukiem, między innymi w serii wydawniczej „Archiwum Warszawskiej Szkoły Historii Idei. Źródła”. W tej właśnie serii ukazała się także skrupulatna kronika życia i dzieła Kołakowskiego, której autorowi, Wiesławowi Chudobie, wiele zawdzięczam⁷.
Wyjątkowo szczęśliwa była dla mnie okoliczność, że trzy lata przed śmiercią Leszek Kołakowski zgodził się, bym przeprowadził z nim w Oksfordzie szereg rozmów, o co wcześniej, bodajże od 1989 roku, zabiegałem bezskutecznie. Zapis owych rozmów ukazał się nakładem wydawnictwa Znak w dwóch częściach zatytułowanych _Czas ciekawy, czas niespokojny_⁸.
„Długośmy i wielekroć ze Zbyszkiem Mentzlem gadali, on zaś to gadanie nasze nagrywał, a potem redagował – wspominał Kołakowski w »Małym posłowiu« do części drugiej. – Wyszło na jaw, że lepiej pamięta różne rzeczy, które ja napisałem, niż ja sam. Wypytywał mnie o nie, a ja odpowiadałem, jak umiałem, nieraz wykręcając się albo uciekając się do różnych dwuznaczności. Nie o wszystkim gadaliśmy”⁹.
Nie wszystko też trafiło do _Czasu ciekawego…_ Część rozmów pozostała na kasetach magnetofonowych; wykorzystywałem je, pisząc niniejszą książkę.
Wiele osób, które pozostawiły ważne świadectwa bliskości z Kołakowskim, odeszło już z tego świata. Nie zdążyłem się z nimi spotkać, ale cytuję ich słowa. Cienie mówią o Cieniu – jak lubił powtarzać Czesław Miłosz.
Biografia Leszka Kołakowskiego to przede wszystkim biografia intelektualna, biografia myśli. Nie jestem historykiem filozofii ani historykiem idei, brak mi zatem kompetencji, aby po ogromnym, rozciągniętym na wiele stuleci polu jego zainteresowań poruszać się swobodnie (mało kto jest zresztą do tego zdolny). Nie mogłem, ale i nie chciałem pisać o Kołakowskim książki akademickiej, przeznaczonej dla wąskiego grona specjalistów, nie o taką też książkę chodziło wydawcy. Nie udaję się więc w ryzykowną podróż po splątanych drogach nowożytnej filozofii, które Kołakowski przemierzał wraz z ważnymi myślicielami dwudziestego stulecia, często pozostając z nimi w niezgodzie. Zależało mi na przedstawieniu głównych jego poglądów językiem jak najprostszym i w esencjonalnym skrócie. W miarę swoich możliwości próbowałem też pokazać tło kulturalne – szczególne okoliczności historyczne, w których twórczość Kołakowskiego powstawała i które miały na nią widoczny wpływ. Do niezbędnego minimum ograniczyłem przypisy.
Wyjaśnienia wymaga podtytuł biografii. „Czytanie świata” – tak Leszek Kołakowski zatytułował ostatni rozdział krótkiej, stustronicowej książki _Horror metaphysicus_, którą uważał za swoje _opus magnum_. W rozdziale tym jest mowa o postrzeganiu świata jako tajemnego szyfru niosącego nam przesłanie. Uparcie i na wiele sposobów próbujemy ów kłopotliwy szyfr złamać. Szukamy do niego klucza. O poszukiwaniach własnych autor _Horroru_… opowiadał powściągliwie, z czasem jednak coraz częściej dając wyraz niektórym swoim intuicjom.
Bliska Kołakowskiemu sentencja Heraklita wybrana przeze mnie na motto niniejszej książki przypomina, że oprócz świata wspólnego dla wszystkich czuwających, każdy z nas ma także świat własny, do którego zwraca się we śnie¹⁰. Korzystając ze znanej metafory o życiu jako żeglowaniu po morzu, moglibyśmy powiedzieć, że świat pierwszy jest światem przybrzeżnym, stosunkowo dobrze już poznanym i – przy wszystkich jego okropieństwach – względnie oswojonym, bezpiecznym, podczas gdy świat drugi to świat bezkresu i niedosiężnej głębi, świat nieznany, tajemniczy, wzbudzający na zmianę lęk i nadzieję¹¹. To świat przyzywany przez Baudelaire’a, ulubionego poetę Kołakowskiego:
O Śmierci, stary szyprze, odbijaj – dal woła!
Ten kraj nas nudzi. W drogę, do nowej przestrzeni!
Chociaż niebo i morze są czarne jak smoła,
Nasze serca – ty znasz je – są pełne promieni¹².
------------------------------------------------------------------------
1 Leszek Kołakowski, _Wśród znajomych. O różnych ludziach – mądrych, zacnych, interesujących i o tym, jak czasy swoje urabiali_, wybór Zbigniew Mentzel, Kraków 2005, s. 61 (dalej jako WZ).
2 _Fragebogen_, „FA Magazin”, 15 czerwca 1990.
3 Leszek Kołakowski, _Pochwała niekonsekwencji. Pisma rozproszone sprzed roku 1968_, wybór Zbigniew Mentzel, Londyn 2002, t. 3, s. 346 (dalej jako PN).
4 Stanisław Brzozowski, _Pamiętnik_, fragmentami listów autora i objaśnieniami uzupełnił Ostap Ortwin, Warszawa 2000, s. 126.
5 _Leszek Kołakowski. Bibliografia 1945–2014_, oprac. Stanisław Gromadzki, Warszawa 2017; _Leszek Kołakowski_. _Bibliografia 1945–2014. Suplement_, oprac. Ewa Dombek, Warszawa 2019.
6 Katalog rękopisów Biblioteki Narodowej, t. 23, Archiwum Leszka Kołakowskiego, sygnatury 13156–13655, oprac. Maria Gamdzyk-Kluźniak, Warszawa 2015 (dalej jako ALK).
7 Wiesław Chudoba, _Leszek Kołakowski. Kronika życia i dzieła_, Warszawa 2014 (dalej jako KŻiD).
8 _Czas ciekawy, czas niespokojny_. _Z Leszkiem Kołakowskim rozmawia Zbigniew Mentzel_, cz. 1, Kraków 2007 (dalej jako CZAS 1); _Czas ciekawy, czas niespokojny. Z Leszkiem Kołakowskim rozmawia Zbigniew Mentzel_, cz. 2, Kraków 2008 (dalej jako CZAS 2).
9 CZAS 2, s. 191.
10 Sentencję podaję w przekładzie Leszka Kołakowskiego – zob. tenże, _Filozofia nieinterwencji. Głos w dyskusji o radykalnym konwencjonalizmie_, „Myśl Filozoficzna” 1953, nr 2.
11 Porównanie to zawdzięczam Tomaszowi Burkowi.
12 Charles Baudelaire, _Kwiaty zła_, CXXVI, _Podróż_, przeł. Maria Leśniewska, Kraków 1991.1
SMUTNY JEST TEN ŚWIAT
Dwudziesty trzeci października to w kalendarzu astrologicznym dzień odmiany – dzień, w którym Słońce przechodzi ze znaku Wagi do znaku Skorpiona. Tego właśnie dnia, 23 października 1927 roku, w Radomiu, średniej wielkości mieście w centralnej Polsce, przyszedł na świat Leszek Kołakowski.
Pod koniec życia opowie nieoczekiwanie, że od dziecka czytuje horoskopy i choć na ogół nie daje im wiary, jego stosunek do astrologii w żadnym razie nie jest lekceważący ani prześmiewczy. W przeciwieństwie do pospolitych wróżbitów szerzących zabobony, uczeni potomkowie Nostradamusa, wpatrzeni w gwiezdną obręcz na niebieskiej sferze, zgłębiają tajemnice niedostępne racjonalnym umysłom. „Przywiązanie ludzi do jakichś form gwiezdnych wydaje mi się czymś naturalnym. Zależności różne we wszechświecie są dziwne i my ich nie znamy, albo znamy bardzo niewiele. Nic nie jest niemożliwe, związki życia ludzkiego z astrologicznymi zjawiskami również, wcale tego nie wykluczam i nie uważam za absurdalne, chociaż nie mam na ten temat żadnej wiedzy”¹.
Horoskopy, które Leszkowi zdarzało się czytywać w dzieciństwie, sporządzał zapewne Jan Starża-Dzierżbicki, najlepszy w tej dziedzinie rodzimy specjalista, prezes Polskiego Towarzystwa Astrologicznego, filozof, erudyta, malarz – wielki oryginał, który po ulicach Warszawy paradował przebrany za kowboja z westernu (zginął zakatowany przez gestapowców, którym przepowiedział nieodwołalną klęskę). Oprócz _Żywota Marszałka Piłsudskiego w gwiazdach pisanego_ i _Legend buddyjskich_ największą popularność z licznych jego publikacji zdobyła książka _Pod jaką gwiazdą urodziłeś się. Horoskopy na każdy dzień roku_, której fragmenty do dzisiaj przepisywane są bezwstydnie, bo bez podania źródła.
Jeśli dziełko to wpadło Leszkowi w ręce, z pewnością odszukał w nim swój horoskop i przeczytał, że „kto urodził się dnia 23 października, jest zamknięty w sobie i lubi wyodrębniać się od innych”. „Jest to człowiek stały, ostrożny, rozważny. Okazuje w życiu silną wolę, takt, dążenie do potęgi i z zamiłowaniem oddaje się rozmyślaniom. Dąży on bowiem do rozwoju wewnętrznego i nie szczędzi wysiłków w kierunku udoskonalenia się (…). Jego najwyższym dążeniem powinno być osiągnięcie całkowitej kontroli swych uczuć, namiętności, intelektu. Trzeba dodać, że mimo początkowe upadki lub pomyłki – zazwyczaj posuwa się naprzód w tym kierunku i osiąga znaczny postęp. Dzięki silnemu oddziaływaniu, jakie wywiera na swe otoczenie, może wówczas przyspieszyć rozwój bliskich sobie ludzi i stworzyć dla nich lepsze warunki egzystencji”.
Jak wychowywać dziecko urodzone 23 października? – zastanawiał się Starża-Dzierżbicki. I dochodził do wniosku, że pod żadnym pozorem nie powinno się „hamować jego wrodzonej oryginalności, lecz rozwijać ją i potęgować. Dziecku takiemu należy pozwolić na to, aby szło swymi własnymi drogami i nie trzeba ograniczać jego samodzielności, gdyż inaczej jego duże wrodzone zdolności mogą ulec przytłumieniu. Gdy wątpić w to, co takie dziecko mówi, lub wyśmiewać się z niego – wówczas może łatwo nauczyć się kłamać, a nawet oszukiwać”².
Nic nie pozwala sądzić, aby rodzice Leszka ograniczali jego wrodzone zdolności, oryginalność i samodzielność. Oboje, zawodowo związani z pedagogiką, dobrze zapewne wiedzieli, jak zyskuje się u dzieci rodzicielski autorytet, a jak się go traci. Po latach Kołakowski wspominać będzie z satysfakcją, że ojciec nigdy nie narzucał mu własnych opinii, zmuszając do posłuchu, nigdy nie dawał mu wykładów, nie prowadził żadnej indoktrynacji.
Kołakowski nie przypominał sobie, aby czegoś szczególnego mu w dzieciństwie zabraniano. Dobrze natomiast zapamiętał co innego: „Nie zdarzyło się nigdy – nigdy, ani razu! – żeby ktoś ze starszych w rodzinie mnie uderzył. To coś w ogóle niemożliwego, nie do pomyślenia. Było oczywiste, że się tego nie robi. Nie ma takiej potrzeby. A przecież bicie dzieci było wtedy takie pospolite”³.
Było, bo choć poczynając od drugiej połowy dziewiętnastego stulecia, coraz częściej postulowano w Polsce potrzebę zmian w zakresie metod oddziaływania na dzieci, w tym przede wszystkim odejście od kar fizycznych, ciągle nie spotykało się to ze zrozumieniem u rodziców uznających bicie za podstawowe i niezbędne narzędzie wychowywania potomstwa. W dwudziestoleciu międzywojennym nawet w domach inteligenckich dziecko po staremu dostawało lanie rózgą albo pasem, a przynajmniej klapsy i szturchańce⁴. Po staremu też jednym z podstawowych działań wychowawczych było straszenie dzieci. Straszono diabłem, piekłem, upiorami, wampirami, topielcami, nieochrzczonymi pomarłymi dziećmi, strzygami, Żydami, Cyganami… Lista strachów nie miała końca. Niezmienną popularnością cieszyły się zbiory opowiastek i wierszyków o dzieciach ponoszących za nieposłuszeństwo drakońskie kary (chłopczykowi, który mimo napomnień matki nie może się powstrzymać od ssania palców, karę wymierza krwiożerczy krawiec, ucinając mu palce wielkimi nożycami, itp.)⁵.
Rodzicom Kołakowskiego cała ta „czarna pedagogika” musiała wydawać się nie tyle obca, ile po prostu „niemożliwa, nie do pomyślenia”. Jeśli w dzieciństwie Leszek czegoś się bał – a jak wspominał, był krótki okres, kiedy bardzo bał się deszczu, myśląc, że wszystkich zaleje i się potopią – najprawdopodobniej wynikało to z jego wrażliwości i wyobraźni, nie zaś z lęku, że plaga potopu, która na ludzi spadnie, będzie karą za jego niewłaściwe zachowanie⁶.
*
Kiedy w końcu lat dziewięćdziesiątych po raz pierwszy przekroczyłem gościnne progi Tamary i Leszka Kołakowskich na Hamilton Road w Oksfordzie, tuż po wejściu do gabinetu pana domu zauważyłem dwie fotografie nad biurkiem, wiszące na ścianie w nietypowym miejscu, bo bardzo wysoko, niemal pod sufitem. Na fotografiach tych, jednych z niewielu, jeśli nie jedynych zachowanych zdjęciach rodziców Leszka – Jerzego Kołakowskiego i Lucyny z Pietrusiewiczów, uderzyło mnie spojrzenie obojga, ich oczy pełne blasku. Imię Lucyna pochodzi od łacińskiego _lucidus_ – jasny, świecący. Bez cienia egzaltacji mogę dzisiaj powiedzieć, że twarze tych młodych, przystojnych ludzi promieniowały światłem, którego źródłem jest zwykle głębokie, intensywne życie duchowe.
*
Jerzy i Lucyna poznali się w czasie studiów na Uniwersytecie Warszawskim. Po ślubie zamieszkali w Radomiu, gdzie ojciec Lucyny, Konstanty, doświadczony nauczyciel, pracował jako kierownik jednej z miejscowych szkół powszechnych. Lucyna Pietrusiewicz, która z powodu choroby nie obroniła pracy magisterskiej na polonistyce, także pracowała krótko jako nauczycielka.
Jerzy Kołakowski był racjonalistą i sceptykiem, odrzucał dogmaty religijne, popierał laicyzację życia społecznego. Z Lucyną połączył go jednak ślub kościelny, gdyż w dwudziestoleciu międzywojennym nie było w Polsce ślubów cywilnych. Ceremonia odbyła się 2 lipca 1925 roku w katedrze radomskiej pod wezwaniem Opieki Najświętszej Maryi Panny. Jedyne dziecko małżonków urodziło się dwa lata później.
Rodzice wybrali dla syna imię słowiańskie nadawane niegdyś książętom piastowskim. Ale swojego imienia Leszek nie otrzymał na chrzcie świętym, bo ochrzczony nie został. W radomskim urzędzie stanu cywilnego wpisano chłopca do specjalnej księgi urodzeń bezwyznaniowców, gdzie aż do wojny figurowały jeszcze tylko trzy nazwiska, w tym jedno należące do ciotecznego brata Leszka, Mirosława Kluźniaka.
„Mój ojciec uważał, że chrzest dzieci jest niewłaściwy – wyjaśniał po latach Kołakowski. – Miał pod tym względem przekonania podobne jak anabaptyści. Człowiek może się ochrzcić, kiedy jest już starszy, z własnej woli”⁷.
Decyzja rodziców Leszka musiała przysporzyć zmartwień jego babci ze strony matki, Emilii z Kosińskich, „osoby bardzo pobożnej”⁸, nic jednak nie wiadomo o tym, aby w rodzinie doszło do poważniejszego konfliktu.
Chrzest jako sakrament przynoszący oczyszczenie z grzechów bardzo wcześnie zaczął Kołakowskiego intrygować. Jego dociekliwe pytania, jak mocą jednego gestu można zmazać wszystkie winy, nierzadko sprawiały kłopot nawet teologom.
*
Opowiadając pod koniec życia o kilku swoich fotografiach, na których był dwulatkiem, Kołakowski wyznał, że miał wtedy jeszcze „optymistyczny pogląd na świat”. Optymizmu szybko się jednak wyzbył – już w czasie, z którego pochodzą jego pierwsze, wyrywkowe wspomnienia, odnosił nieodparte wrażenie, że „świat jest smutny”⁹.
W jednym z późnych wywiadów Kołakowski powie, że jedyny sposób na szczęście, jaki ludzkość w swoich dziejach wymyśliła, to być dzieckiem poniżej lat pięciu, „w rodzinie, w której to dziecko jest kochane i nic złego się nie dzieje”¹⁰. Jemu takie szczęście nie było dane. Kiedy miał trzy lata, w kochającej go rodzinie stało się coś złego. Jedenastego grudnia 1930 roku matka Leszka umarła na raka nerki, nie dożywszy trzydziestki. Jej choroba i śmierć były dla Kołakowskiego tematem tabu, nigdy nie poruszał go publicznie, trudno zatem snuć domysły, jak mocne piętno wczesna strata matki wycisnęła na jego życiu i jak wpłynęła na postrzeganie przezeń świata.
Wielu psychologów i psychoterapeutów, między innymi Judith Viorst, autorka głośnej książki _To, co musimy utracić_…, odejście matki w pierwszych latach życia dziecka porównuje do jątrzącej się rany, która sprawia niewyobrażalny ból. „Proces gojenia jest trudny i długotrwały. Rana, chociaż nie jest śmiertelna, może pozostać w nas już na zawsze”¹¹. Z drugiej strony, zdaniem Viorst, utrata bezpieczeństwa, jakie zapewnia dziecku matka, otwiera niekiedy przed nim szersze perspektywy, przyspiesza jego dojrzałość, daje pełniejszą wiedzę o życiu.
Powtórzę: nie należy w tej kwestii wysnuwać niesprawdzalnych domysłów, można co najwyżej zauważyć, że w pismach Kołakowskiego nie brakuje dowodów na to, iż miał on w sobie bolesną czujność na zjawisko śmierci, czujność obudzoną bardzo wcześnie i nigdy do końca nieuśpioną.
„W umieraniu i śmierci osób bliskich – napisze po latach – najdotkliwsze jest to, iż stają się wobec nas obojętni, zatopieni niejako bezpowrotnie w miejsce, skąd demonstracyjnie okazują nam zupełny brak zainteresowania nami. To nagłe wygaśnięcie zainteresowania stanowi o niepokoju, jaki rodzi widok trupa osoby znanej: rzecz nadal utożsamiana z osobą, niezdolna wszakże do osobowego z nami kontaktu”¹².
„Niezliczoną ilość rozmów i rozważań na temat śmierci mógłbym przytoczyć z naszej znajomości – odnotuje z kolei, wspominając Tadeusza Krońskiego, jednego ze swoich najbliższych przyjaciół. – Wolno chyba o tym powiedzieć: miał – uzasadnioną niestety – obsesję przedwczesnej śmierci. Każda śmierć kogoś z przyjaciół lub bliższych, a nawet dalszych znajomych, często i nieznajomych – była dla niego bolesnym wstrząsem, wobec którego wszystko stawało się od razu nieważne (…). Śmierć była dla niego czymś bez końca przemyśliwanym, przedmiotem zaciekawienia pełnego zgrozy i stale czymś, co woła o sprzeciw, czymś przeciwnym naturze”. Wiadomość o tym, że Kroński umarł, dotarła do Kołakowskiego, kiedy mieszkał w Amsterdamie, oderwany od normalnych zajęć i kontaktów. „Niepodobna było przyjąć do wiadomości tej śmierci, która pozornie nic nie zmieniła w tymczasowym życiu, gdzie i tak nie mogliśmy się widywać. Pojawiła się jako abstrakcyjnie uświadomione, dziwaczne okrucieństwo przyrody, absurd równie niemożliwy, jak niewątpliwy”¹³.
W pełnej „dziwacznego okrucieństwa” scenie, jaką często będzie sobie Kołakowski przypominał, pojawia się matka jego szkolnego kolegi, zmarłego nieoczekiwanie Maniusia Cimiengo. Codziennie przez długi czas „stawała ona przed szkołą, gdy dzieci wychodziły z lekcji, jak gdyby rozpaczliwie licząc na to, że jej synek też się tam pojawi”¹⁴.
„O umieraniu i o umarłych”, „O rzeczy przemijaniu i o dziwności świata, i o losie niedobrym” to dwie z pięciu części antologii poetyckiej _128 bardzo ładnych wierszy_…, którą Kołakowski ułożył, „kierując się prywatnym upodobaniem”. Zamieścił w niej wiersz Jerzego Ficowskiego _Jutro znów przyjdę_ dedykowany „śp. Matce mojej – na zawsze obecnej”¹⁵. Oto jego fragment:
nie miałaś czasu
ani na lekarstwo
czas był już obok
ledwo nim zdążyłaś
opatrzeć nas
wziąłem po tobie
tę trochę powietrza
swoim oddycham
twoim westchnę tylko
*
Jedną z nielicznych zachowanych przez rodzinę fotografii zrobionych Leszkowi rok, może półtora roku po śmierci matki trudno dziś oglądać bez wzruszenia. W miejskim parku, mając za plecami bezlistne drzewa, na wąskiej drewnianej ławeczce stoi smutny chłopiec w berecie, w zapinanym na duże guziki paltociku i w przydługich rajtuzach. Patrzy przed siebie, prosto w aparat, i najpewniej zachęcany do tego przez osobę, która zaraz go sfotografuje, z widocznym wysiłkiem stara się uśmiechnąć…
------------------------------------------------------------------------
1 CZAS 1, s. 19.
2 Jan Starża-Dzierżbicki, _Pod jaką gwiazdą urodziłeś się. Horoskopy na każdy dzień roku_, reprint, Warszawa 1990, s. 298.
3 CZAS 1, s. 24.
4 Aleksandra Piotrowska, _Bicie dzieci a wychowanie_, „Świat Problemów” 2017, nr 3.
5 Anna Golus, _Dzieciństwo w cieniu rózgi. Historia i oblicza przemocy wobec dzieci_, Gliwice 2019.
6 CZAS 1, s. 23.
7 Tamże, s. 19.
8 Tamże, s. 27.
9 Tamże, s. 19.
10 _Sen, w którym żyjemy_ (z __ profesorem Leszkiem Kołakowskim rozmawia w Oksfordzie Marcin Fabjański), „Przekrój” 2006, nr 33.
11 Judith Viorst, _To, co musimy utracić, czyli miłość, złudzenia, zależności i niemożliwe do spełnienia oczekiwania, których każdy z nas musi się wyrzec, by móc wzrastać_, przeł. Aleksander Gomola, Poznań 1996, s. 16.
12 Leszek Kołakowski, _Obecność mitu_, Wrocław 1994, s. 82.
13 PN, t. 1, s. 352–353.
14 _Bene Merenti Civitas Radomiensis. Leszkowi Kołakowskiemu w 80 rocznicę urodzin_, __ red. Wiesław Chudoba, Radom 2007, s. 11.
15 _128 bardzo ładnych wierszy stworzonych przez sześćdziesięcioro ośmioro poetek i poetów polskich_, wybrał Leszek Kołakowski, Kraków 2003, s. 99.2
OJCIEC BYŁBY DUMNY
Jerzy Juliusz Kołakowski, ojciec Leszka, jawi nam się jako postać enigmatyczna – o kolejach jego losu do mniej więcej trzydziestego roku życia, podobnie jak o jego historii rodzinnej wiadomo bardzo niewiele.
Data i miejsce urodzenia: 23 stycznia 1894 roku, Petersburg. Imiona rodziców (dziadków Leszka), także urodzonych w Rosji: Paweł i Aniela (z Siedleckich). A wreszcie imię dziadka (pradziadka Leszka), zesłanego do Rosji po powstaniu styczniowym: Adam. To bodaj jedyne wiarygodne informacje, jakie można odnotować¹.
Jak jego ojciec – „zupełnie dwujęzyczny” – przeżył w Rosji dzieciństwo i młodość, kiedy i w jakich okolicznościach stracił rodziców i dziadków, gdzie przebywał i co robił podczas rewolucji, wreszcie w jaki sposób trafił do Polski – o tym wszystkim Kołakowski nic „właściwie nie wiedział”², a jeżeli nawet coś wiedział, na przykład, że jego bliscy zginęli w tragicznych okolicznościach – mówić o tym nie chciał. Nie próbował też szukać informacji o dalekich przodkach i nie prowadził w tym celu badań archiwalnych.
Zdarzało mu się natomiast dostawać listy od nieznajomych osób, które, próbując zrekonstruować własną genealogię, natrafiały na ślady możliwego z nim pokrewieństwa. Jedna z korespondentek Kołakowskiego, mieszkająca pod Warszawą, utrzymywała na przykład, że jej babka, Helena Glińska, z domu Kołakowska, na kilku zachowanych fotografiach jest wręcz uderzająco do niego podobna i chyba nie może to być dziełem przypadku³. Na ten i na podobne listy Kołakowski uprzejmie odpowiadał, do domniemanych koligacji odnosząc się jednak sceptycznie.
*
Ojca Leszka, Jerzego Kołakowskiego, poznajemy bliżej dopiero w połowie lat dwudziestych, kiedy ożeniwszy się z Lucyną Pietrusiewicz, zamieszkał w Radomiu. Poznajemy go jako pedagoga, teoretyka spółdzielczości, autora książek i broszur podpisywanych zagadkowym pseudonimem „Jerzy Karon”, publicystę i prelegenta – człowieka wywodzącego się z formacji radykalnych inteligentów społeczników przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku „jakoś zarażonej i tradycjami powstańczo-niepodległościowymi, i organicznikowskimi, i często socjalistycznymi”⁴.
Historyk i publicysta Bohdan Cywiński w znanej, wysoko cenionej przez Kołakowskiego książce określał tę formację mianem ludzi „niepokornych” – ludzi, których przy wielu różnicach pojawiających się na płaszczyźnie ideowej i politycznej łączyły wspólne przeświadczenia moralne, nierzadko „na wpół uświadomione, ale za to praktycznie realizowane hierarchie wartości, ku którym skierowane było działanie”⁵.
Zdaniem Cywińskiego etos „niepokornych” kształtowało głębokie przeżycie godności ludzkiej oraz przekonanie o powszechnym charakterze podstawowych praw człowieka „zarówno w zasięgu socjalnym, jak geograficznym, kulturowym czy rasowym. Polak, Żyd, syberyjski Tunguz czy muzułmańska kobieta – wszystkie te kategorie zacierały się i ginęły w pojęciu człowieka, zwłaszcza człowieka uciśnionego”⁶. Przekonanie o nieistotności barier społecznych czy narodowych stawało się podświadomym i niepodlegającym zakwestionowaniu punktem wyjścia wszystkich programów działania, jakie „niepokorni” wysuwali.
Cywiński dowodzi, że u podłoża tych programów leżało poczucie odpowiedzialności za otaczającą rzeczywistość i płynąca stąd potrzeba zaangażowania. Potrzeba, która jawiła się „niepokornym” w postaci „szczególnego powołania, odróżniającego ich od tłumu żyjących wokół nich obojętnych i konformistycznych obserwatorów biegu wypadków. Powołanie do zmieniania porządków na otaczającym świecie zgadzało się z całością ich wizji rzeczywistości, która w myśl założeń filozoficznych, jakie podzielali, była dynamiczna, pełna wiary w sensowność wysiłków ofiarowanych na rzecz postępu”⁷. Dziewiętnastowieczny pozytywizm uczył w tym zakresie optymizmu.
Duchowym spadkobiercą „niepokornych” był bliski przyjaciel Jerzego Kołakowskiego – Jan Wolski, spółdzielca, wolnomularz, entuzjasta anarchokooperatyzmu, którego najbardziej wpływowym przedstawicielem stał się w Polsce Edward Abramowski. Główną ideą anarchizmu, w licznych jego odmianach, była nieufność wobec machiny państwowej i wytrwałe demaskowanie władzy jako odrębnego źródła ucisku. Zdaniem Abramowskiego nadzieję na powstanie społeczeństwa alternatywnego poza państwem można pokładać tylko w długofalowej edukacji, która przekształci ludzkie umysły, zwłaszcza poprzez rozszerzanie ruchu spółdzielczego. Istota dyskusji, jakie i Jan Wolski, i Jerzy Kołakowski mogliby bez końca toczyć z zarzucającymi im naiwność oponentami, sprowadzała się do kwestii, czy anarchistyczny ideał społeczeństwa bez państwa da się urzeczywistnić nie tylko w małych, archaicznych wspólnotach, ale także w dużym, otwartym organizmie społecznym. Czy ojczyzna-wspólnota pomyślana jako rzeczpospolita spółdzielców praktykujących solidarność kiedykolwiek stanie się czymś więcej niż tylko utopią? Te dwa pytania prowadziły do trzeciego, najważniejszego: za pomocą jakich metod spółdzielcy mieliby przekształcić ludzkie umysły?
*
Jeden z pierwszych artykułów, jakie Leszek Kołakowski opublikował, dotyczył patriarchy światowego ruchu anarchistycznego, księcia Piotra Kropotkina⁸. Dwudziestodwuletni autor potraktował go z protekcjonalną wyższością, „widząc w nim naiwnego poczciwca nieznającego prawdziwego życia”. Pół wieku później przyznał, że anarchizm rzeczywiście jest naiwny, „ale jest to taki rodzaj naiwności, którego powinniśmy chyba skosztować, choćby po to, by się zastanowić, w jaki sposób moglibyśmy mieć raczej mniej niż więcej państwa – jeśli już przyznajemy, że nie sposób pozbyć się go całkowicie”⁹. Zauważył też, że istnieją wśród anarchistów dwa fundamentalnie różne sposoby myślenia. „Są, całkiem po prostu, ludzie miłości i ludzie nienawiści. Ci pierwsi marzą o ludzkim braterstwie i chcą dawać przykład, nawet gdyby nie mieli odnieść wielkiego powodzenia; drudzy natomiast marzą o zniszczeniu świata, którego nienawidzą, z jakichkolwiek psychologicznych powodów. Ludzie miłości dają anarchizmowi pewien rodzaj uzasadnienia – o tyle, o ile rodzaj ludzki nie może przetrwać bez idei powszechnego braterstwa, choćby i najmniej praktycznej; ich wysiłek nie jest daremny. Ta sama idea braterstwa staje się zgubna i złowieszcza, jeśli jej wyznawcy przekonują się nawzajem, że dysponują technicznymi sposobami jej wdrożenia – a tak właśnie robią ci spośród anarchistów, których nazywam ludźmi nienawiści”¹⁰.
Z Janem Wolskim, „człowiekiem miłości”, przelotnie poznanym jeszcze w czasie okupacji, Leszek Kołakowski spotykać się będzie i po wojnie. Ostatni raz zobaczy go w 1962 roku na korytarzu warszawskiego sądu, w którym odbywał się proces polityczny – sądzono Annę Rudzińską, sekretarkę zamykanego właśnie przez władze Klubu Krzywego Koła, ważnego w czasach „odwilży” miejsca spotkań i dyskusji intelektualistów. Oskarżonej zarzucano poważne przestępstwo. Notatki prasowe z procesu głosiły, że „za dolary sprzedawała Polskę”. Sprzedawanie Polski miało polegać na przechowywaniu kilku stron tłumaczenia wydanej po angielsku książki Feliksa Grossa, profesora Uniwersytetu Columbia. Książka traktowała o władzy politycznej¹¹.
Prezes, a potem członek zarządu Klubu, Jan Józef Lipski, świadek spotkania Wolskiego z Kołakowskim w sądzie, wspominał: „Tak widzę ten obraz, przemieniający się jakby w alegoryczno-patriotyczne malowidło (malowidła takie tylko dlatego są kiepskie, że ich malować nie należy: powinny żyć, pełnią swego życia plastycznego, i ideowego, i mitycznego, w ludzkim wnętrzu): przed salą sądową, na której sądzą naszą znajomą (…) stary, z wielką, siwą, do pasa niemal brodą, Jan Wolski, przyjaciel Abramowskiego – ściska dłoń młodego filozofa, który już w tym czasie był duchowym, intelektualnym liderem tych wszystkich, dla których tradycja niepokornych była centralną tradycją narodową ostatnich kilku pokoleń”. Wolski „powtarza ze wzruszeniem, swym lekko śpiewnym, wileńskim akcentem: »Ależ pana ojciec by się cieszył, ale byłby z pana dumny, gdyby dożył«”¹².
------------------------------------------------------------------------
1 CZAS 1, s. 20.
2 Tamże.
3 List Małgorzaty Leszkiewicz do Leszka Kołakowskiego z 24 grudnia 2003, ALK, sygn. 13443.
4 Jan Józef Lipski, _Spotkania_, w: _Obecność. Leszkowi Kołakowskiemu w 60 rocznicę urodzin_, Londyn 1987, s. 344.
5 Bohdan Cywiński, _Rodowody niepokornych_, Paryż 1985, s. 382.
6 Tamże, s. 382–383.
7 Tamże, s. 383.
8 Leszek Kołakowski, _Manowce szlachetnych dążeń_, „Kuźnica” 1949, nr 35.
9 Leszek Kołakowski, _W imię braterstwa czy w imię zniszczenia_, przeł. Mieczysław Godyń, w: tenże, _Niepewność epoki demokracji_, wybór Zbigniew Mentzel, Kraków 2014, s. 16 (dalej jako NED).
10 NED, s. 26–27.
11 Jakub Karpiński, _Wykres gorączki. Polska pod rządami komunistycznymi_, Lublin 2001, s. 174.
12 Jan Józef Lipski, dz. cyt., s. 344.3
RADOM – LATA TRZYDZIESTE
Jerzy Kołakowski wojny nie przeżył, końca jej doczekał natomiast wujek Leszka, Wiktor Pietrusiewicz, ogromnie przez chłopca lubiany: „To był jeden z najlepszych ludzi, jakich znałem”. „Niesłychanie uczynny, życzliwy, dobry, sprawny, odpowiedzialny, dzielny we wszystkich tarapatach. Naprawdę niezwykły człowiek”¹.
Wiosną 1943 roku Niemcy wywieźli go razem z synem Witoldem do Auschwitz. „Byli przez dwa lata w tym piekle, ale dzięki Bogu obaj wrócili żywi. Wuj jeszcze po wojnie był wystawiony na szykany i przykrości jako człowiek przedwojenny, człowiek dawnego reżimu”².
Legionista, piłsudczyk, weteran wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku, administrator cieszący się doskonałą reputacją i darzony powszechnym respektem, w latach 1930–1934 był komisarycznym prezydentem Radomia, miasta, z którym Leszek Kołakowski do końca życia czuł się szczególnie związany.
Miejsce, w którym przychodzimy na świat, jest naszego świata środkiem: „Ta przestrzeń niewielka, w której się obracamy, nasze domy, ulice, cmentarze, kościoły, ta przestrzeń wiekami wysiłkiem ludzkim zabudowywana, przez wojny niszczona, odbudowywana, jest centrum (…), do którego wszystkie inne kawałki uniwersum są odniesione, zrelatywizowane. Każdy z nas tak czuje”³.
Radom – lata trzydzieste. W niespełna stutysięcznym mieście toczyło się codzienne życie. Na targowiskach kwitł handel. Z dworca odjeżdżały pociągi. Działały sklepy, apteki, cukiernie, lombardy. Lekarze przyjmowali pacjentów, nauczyciele prowadzili lekcje, policja pilnowała porządku, sędziowie wydawali wyroki. Pracowały garbarnie, elektrownia, zakłady zbrojeniowe. Katolicy i żydzi, ewangelicy i prawosławni modlili się w świątyniach do swojego Boga.
Lokalna prasa podawała najnowsze wiadomości: Na zjazd Polskiej Partii Socjalistycznej przyjechał do Radomia wnuk Karola Marksa. Ktoś strzelił w szybę wystawową sklepu obuwniczego Bata. Podczas obiadu w pierwszorzędnej restauracji (pularda w białym winie, z selerami – specjalność szefa kuchni) adiutant prezydenta Mościckiego nie wiadomo dlaczego zemdlał⁴.
Dzieci miały swoje atrakcje. Na loterii fantowej w parku imienia Stefana Żeromskiego czteroletni mieszkaniec Radomia, Leszek Kołakowski, wyciągnął szczęśliwy los. Wygrał gipsową figurkę, popiersie Napoleona, które wkrótce potłukł na drobne kawałki, bo ktoś mu powiedział, że Napoleon był złym człowiekiem – prowadził wojny i mnóstwo krwi przelał⁵.
Kiedy Leszek wychodził z rodzicami na spacer, interesowały go przewody. „Tak, przewody elektryczne wiszące w powietrzu. Mówiono mi, że przez nie płynie prąd, który może zabić, tak jest niebezpieczny. Gdy widziałem wróble, które na przewodach siadały, ciekawiło mnie, dlaczego prąd ich nie zabija”⁶.
Jeszcze bardziej niż prąd płynący w przewodach ciekawiły Leszka litery. Litery, od których w mieście roiło się na kolorowych afiszach, sklepowych szyldach i słupach ogłoszeniowych:
ŻĄDAJCIE GILZ DO PAPIEROSÓW „KRYZYSOWE – PASCHALSKIEGO”
PRZYJEŻDŻA DO RADOMIA TYLKO NA 5 DNI WIELKI 4 MASZTOWY CYRK STANIEWSKICH
PROSIĘTA RASY WIELKIEJ, BIAŁEJ, ANGIELSKIEJ. 100 ZŁOTYCH PARA
MATKO – NIE ŻAŁUJ DZIECKU CUKRU. CUKIER WZMACNIA KOŚCI
KINO APOLLO – DZIŚ CHARLIE CHAPLIN W SWYM PIERWSZYM DRAMACIE⁷.
Leszek dowiedział się, że z liter powstają słowa, a ze słów – zdania. W piątym roku życia zaczął je samodzielnie czytać:
ELEKTRON – KUP PATEFON NA 10 MIES. SPŁATY
MYDLARNIA L.N. EZENBERG
KATOL – ZABIJA ROBACTWO-OWADY
PRZEZNACZENIE. OTO SŁOWO NAJWYŻSZEGO UZNANIA, JAKIE WYRZEKŁ MISTRZ CEREMONJI NA DWORZE CESARZA MIKADA PO WYPICIU KIO-TAMA HERBATY OD ST. WIERZBICKIEGO⁸.
Od tej pory nigdy już się nie nudził.
*
Pierwsza przeczytana książka?
„Pewnie był to Makuszyński. Przygody Koziołka Matołka (…) w tym wydaniu z ilustracjami Walentynowicza, które pamiętam. Nie jest to oczywiście wielka epopeja ani wspaniały poemat, ale to rzecz dla dzieci dobra. Jak w wielu bajkach, nie ma tam nic niemożliwego: mogę zjechać po pasie tęczy do Chin, mogę być porwany przez wielkiego ptaka na księżyc i tam gwarzyć z panem Twardowskim, może mi szewc przyszyć głowę ściętą za karę, gdy noszę brodę, czego nie wolno na rynku (…). Jest tam też dużo humoru dostępnego dla pięciolatków: oto spotkany zając tłumaczy Matołkowi, jak ma znaleźć miasto Pacanów: idź przed siebie, trochę w prawo, trochę w lewo. Oto Matołek wśród mnóstwa przygód dociera do Ameryki, bo słyszał, że udała się tam pewna baba, która twierdziła, że pochodzi z Pacanowa, i o której tyle tylko wiadomo, że miała czerwoną spódnicę”⁹.
Inne dziecięce lektury Leszka: _O krasnoludkach i sierotce Marysi_ Marii Konopnickiej, _Czarodziejska podróż krasnoludków dookoła świata_ Palmera Coxa, wiersze Brzechwy i Tuwima, opowiadania Anczyca o powstaniu styczniowym, baśnie braci Grimm. Tych ostatnich nie lubił, bo uważał je za okrutne¹⁰. W książkach dla dzieci historie ludzi biednych i bezradnych poruszały go bardziej niż „opowieści o nieustraszonych wojakach”. Najbardziej chyba był mu bliski Nemeczek z _Chłopców z Placu Broni_ Molnára – „jedyny szeregowiec w szkolnej armii złożonej poza tym z generałów i marszałków”¹¹.
Leszek Kołakowski około 1933 roku
archiwum zdjęć prywatnych Leszka Kołakowskiego
Do pierwszej szkoły, sześcioklasowej Prywatnej Szkoły Powszechnej imienia Marii Konopnickiej w Radomiu, Leszek został posłany, zanim ukończył szósty rok życia. Chodził tam przez pierwsze trzy lata nauki, do 1936 roku.
„Jeśli dobrze pamiętam – napisze Kołakowski siedemdziesiąt lat później w liście odczytanym podczas szkolnego jubileuszu – opiekunką naszej klasy była panna Osuchówna. Przypominam sobie również pana Sołtyka, miłego, małego, łysego nauczyciela, który czasem na przerwie przygrywał nam na harmonii. Jego brat, jak mi mówiono, był senatorem i raz jeden pokazano mi go na ulicy. Nie wiedziałem, rzecz jasna, co to senator, ale miałem wrażenie, że jest to jakiś tytuł budzący grozę. (…) Pierwszego dnia tak się bałem tej szkoły, że prosiłem ojca, żeby stał na korytarzu, abym mógł go w każdej chwili zobaczyć. Potem już było łatwo i moje ogólne wrażenie ze szkoły jest nadzwyczaj miłe. Nikt w to dziś nie uwierzy, a jednak jest to prawda, że kiedyś naprawiłem zamek przy drzwiach w szkole i to był wielki sukces. Obok historycznych sukcesów były również historyczne porażki. Pewnego razu, pisząc dyktando, napisałem słowo pożółkły przez »rz« i »u«. Tak się swego błędu zawstydziłem, że go do dziś pamiętam. Nie pamiętam jednak, bym ponosił w szkole jakieś kary za złe zachowanie i pewnie w ogóle było to rzadkie, choć zdarzało się, że uczeń za niedobre sprawowanie zostawał po lekcjach w klasie”¹².
W pierwszej swojej szkole Leszek uczył się polskiego, rachunków z geometrią, przyrody żywej, rysunków, robót ręcznych i śpiewu. Miał także lekcje ćwiczeń cielesnych – z tych zajęć często się zwalniał, bo był chorowity, kruchy, już we wczesnym dzieciństwie dokuczały mu stawy.
Kiedy dzieci katolików siedziały na lekcjach religii, Leszek z jedną koleżanką i jednym kolegą wałęsał się po szkole. Kolega miał na imię Andrzej, był synem ewangelika, Alfonsa Pinno. Idąc w ślady ojca, zostanie architektem, potem wykładowcą na Uniwersytecie Harvarda, a za zbiory obrazów, które podaruje muzeum w Radomiu, otrzyma tytuł Hetmana Kolekcjonerów… Koleżanka była – jak to wówczas urzędowo mawiano – wyznania mojżeszowego. Gdyby całej trójce przyszło w Polsce zdawać maturę przed wojną, miałaby nie lada kłopot. Na świadectwach maturalnych stopień z religii wymagany był wtedy bezwzględnie.
*
Któregoś dnia Leszek dowiedział się, że ulica Piaski, przy której w Radomiu mieszkał, zmieniła nazwę. Stała się ulicą Pierackiego.
Piętnastego czerwca 1934 roku minister spraw wewnętrznych Bronisław Pieracki, zaufany człowiek Józefa Piłsudskiego, został zamordowany w Warszawie przez ukraińskiego nacjonalistę. Hryhorij Maciejko – rzekomy półanalfabeta – zaczajony przed Klubem Towarzyskim przy ulicy Foksal trzykrotnie strzelił ministrowi w głowę z pistoletu i rzucił się do ucieczki. Woźny Poselstwa Japonii, który akurat był na miejscu, chciał zamachowca pochwycić, ale sam o mało nie został przez niego zastrzelony. „Półanalfabeta” całą postawioną na nogi policję wyprowadził w pole: przekradł się z Polski do Czechosłowacji, stamtąd uciekł do Argentyny¹³.
W kraju została ogłoszona żałoba narodowa.
Wkrótce po jej zakończeniu Leszek Kołakowski miał już nowy adres. „Wtedy też były zmiany nazw ulic ideologicznie umotywowane”¹⁴.
Sprawą zamachu na ministra żyła cała Polska, ludzie opowiadali na ten temat niestworzone rzeczy. Spytany po latach, czy jako dziecko coś o zamachu słyszał, Kołakowski odpowie, że pamięta albo wydaje mu się, że pamięta gazetowy tytuł złożony wielką czarną czcionką: POTWORNA ZBRODNIA W WARSZAWIE.
Kiedy zbrodnia została popełniona, miał siedem lat. Niecały rok później, w maju 1935 roku, wuj Wiktor wejdzie do mieszkania i powie: „Komendant nie żyje!”.
Umarł marszałek Józef Piłsudski.
*
Wrażliwe dzieci – a Leszek Kołakowski z pewnością do takich należał – mają instynkt prawdy, instynkt estetyczny, a więc i moralny.
„Pamiętam – opowiadać będzie po latach – dużą demonstrację robotniczą, która szła środkiem ulicy, i pełno przerażonych kobiet chowających się z dziećmi po domach (…). Nie żyliśmy w żadnej zamożności, ale przecież, w przedwojennych czasach, nie znałem problemu, że nie będzie się w co ubrać i nie będzie co jeść. Jednak biedę i bezradność ludzką zauważałem od dziecka. Uderzała mnie jakoś szczególnie. Pamiętam, któregoś dnia zobaczyłem na naszej ulicy żebraka z czapką w wyciągniętej ręce. Nie był to typowy żebrak. Najprawdopodobniej był to bezrobotny albo robotnik, który stracił niedawno pracę. Nie wiem, dlaczego wyjątkowo dobrze zapamiętałem jego twarz i jego wzrok. W oczach miał prawdziwą rozpacz, pomieszaną ze wstydem. Widać było, że ten człowiek wstydzi się okropnie, ale stoi na ulicy i wyciąga czapkę, bo ma pewnie dzieci na utrzymaniu”¹⁵.
Innego dnia ośmioletni Leszek zobaczył, jak na pocztę w pobliżu jego domu „przyszedł młody Żyd i zdjął czapkę, pod którą miał jarmułkę. Kiedy zbliżył się do okienka, jakiś mężczyzna z całej siły rąbnął go w głowę, żeby tę jarmułkę strącić. Zaczął krzyczeć, że na poczcie wisi (…) godło państwowe, które Żyd znieważa”¹⁶.
W Radomiu żyło przed wojną trzydzieści tysięcy Żydów, jedna trzecia mieszkańców.
„Obecność Żydów w Polsce – pisał Czesław Miłosz w _Wyprawie w dwudziestolecie_ – stwarzała trudne do przekazania dzisiaj układy, łącznie z odczuciem ich intelektualnej żywotności i wynalazczości w życiu codziennym i w kulturze, co znalazło wyraz w powiedzeniu »Z nimi trudno, bez nich nudno«. Równocześnie jednak wyrażała się w polskich antysemickich obsesjach, które sięgały psychozy, a w późnych latach trzydziestych wręcz obłędu”¹⁷.
„Nie znoszę antysemitów – powie Kołakowski. – Brednie, które potrafią wygadywać, pomijam śmiercionośne oskarżanie Żydów o mordy rytualne, bywają zadziwiające. Jako jedenastoletni chłopiec usłyszałem na wsi od innego chłopca, że Żydzi nie mogą widzieć słońca. Kiedy go zapytałem, dlaczego w takim razie noszą czasem okulary przeciwsłoneczne, odpowiedział: »Oni tak udają…«”¹⁸.
Obsesje, psychoza, obłęd.
Radom – lata trzydzieste.
------------------------------------------------------------------------
1 WZ, s. 8.
2 Tamże.
3 Tamże, s. 7.
4 Renata Metzger, _Radom między wojnami. Opowieść o życiu miasta 1918–1939_, Łódź 2012.
5 WZ, s. 11.
6 CZAS 1, s. 25.
7 Renata Metzger, dz. cyt.
8 Tamże.
9 Leszek Kołakowski, _O Koziołku_, „Tygodnik Powszechny” 2007, nr 14.
10 _Leszek Kołakowski – filozof_, „Ex Libris”, dodatek do „Czasu Krakowskiego” i „Życia Warszawy”, 1991, nr 4.
11 CZAS 1, s. 26.
12 List do Anny Łapienieckiej, dyrektor II LO im. Marii Konopnickiej w Radomiu, w: _Bene Merenti Civitas Radomiensis. Leszkowi Kołakowskiemu w 80 rocznicę urodzin_, red. Wiesław Chudoba, Radom 2007, s. 11.
13 Andrzej Ajnenkiel, _Polska po przewrocie majowym. Zarys dziejów politycznych Polski 1926–1939_, Warszawa 1980. Zob. także Włodzimierz Kalicki, _15 czerwca 1934. Czerezwyczajka, ale na rok_, „Gazeta Wyborcza”, dodatek „Duży Format”, 17 czerwca 2008.
14 WZ, s. 7.
15 CZAS 1, s. 29.
16 Tamże, s. 34.
17 Czesław Miłosz, _Wyprawa w dwudziestolecie_, Kraków 1999, s. 273.
18 CZAS 1, s. 34.