- W empik go
Kolejarze Tom 2: powieść w dwóch tomach - ebook
Kolejarze Tom 2: powieść w dwóch tomach - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 304 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Do kasy kolejowej wszedł pierwszy o godzinie ósmej pisarz, w swem wytartem ubraniu, bladawy, z twarzą pomiętą i usiadłszy za stolikiem wyjął z bocznej kieszeni surduta drukowany wykaz liczb, wyciągniętych w ubiegłym roku na loterji liczbowej. Otworzył na stronicy z nagłówkiem: Lwów, i kombinował półgłosem:
– Dwadzieścia trzy nie wyszło od trzech lat, a osiemdziesiąt sześć od dwóch… gdyby tak trzecią cyfrę dać trzydzieści dziewięć, bo pięć razy w roku była… a nuż terno wyjdzie!
Oczy szare, zwykle bez blasku, zajaśniały, a uśmiech szczęścia zabłysł na twarzy.
– Terno za dwie korony! – powiedział tak głośno, że strworzony obejrzał się.
– A może Wiedeń lepszy – i znów zaczął komponować cyfry, i tak się ożywił, że wstał z krzesła i wyjrzał przez okno. Nie zauważył nawet, że do biura wszedł Jarkowski, kasjer pakunkowy, który cicho podszedł i zawołał:
– Panie Szyrec, cóż tam ciekawego?
Pisarz, zmieszany, szybko schował książeczkę drukowaną i wyjąkał po chwili:
– Taki ładny dzień, to i patrzę.
– Zebrało się panu na miłość – zaśmiał się szyderczo – pewno liścik od dziewczyny schował pan tak pospiesznie… no, no, będzie weselisko.
– Ależ nie… wcale nie… panie kasjerze, to nie list – bronił się nieśmiało.
W tej chwili wszedł Ostecki, kasjer osobowy, przystojny brunet, lat dwudziestu ośmiu. Spojrzał ciemnemi, dość ładnemi, lecz bez wyrazu oczyma, i podkręcając czarny wąsik, rzekł z progu:
–– Cóż za wesoła rozmowa? – zwrócił się do Jarkowskiego.
– Alboż nie wiesz, Szyrec się żeni, już liściki od panny otrzymuje…
– No, ciekaw jestem, która się złakomiła – uśmiechnął się wzgardliwie.
– Bo to wiesz, pan Szyrec ma pieniążki – drwił Jarkowski.
– To widać po ubraniu – zaśmiał się Ostecki, poprawiając swój tużurek.
– Ot, drwijcie panowie, ani się nie żenię, ani pieniędzy nie posiadam – odezwał się cicho Szyrec.
– Więc gdzie idzie pensja pana – zaczął Jarkowski – mieszka pan w izdebce podłej, nie pije pan, nie dojada, zatem są oszczędności.
– A może traci na kobietki – śmiał się głośno Ostecki, a po chwili spytał: – czy ta kasjerka ładna? bo mi opowiadano cuda.
– Nie wiem jak komu – wzruszył ramionami Jarkowski – twarzyczka niczego, ale ja nie lubię takich wiotkich, człowiek bałby się co przetrącić – uśmiechnął się.
– No, zobaczę ją – wyjął lusterko, przejrzał się, musnął wąsy, poprawił jasno zieloną krawatkę.
– Nie kuś się, tam jest już Lerche, nic nie wskórasz – uśmiechnął się zjadliwie – bo chociaż ty młody, ale on ma pieniądze i wpływy, i ani się opatrzysz, jak wylecisz,
– Ho, ho, nie taki ja skory do zastraszenia, jeśli mi się ona spodoba… to przypnę mu rogi.
– I sam się natkniesz – dorzucił Jarkowski.
W tej chwili weszła Janina, pozdrawiając obecnych. Ostecki ze swym najpiękniejszym uśmiechem skłonił się i przedstawił, ściskając za długo podaną rękę. Cofnęła mu ją, mówiąc z pewną nieśmiałością:
– Przyszłam na praktyczną naukę.
– Bardzo dobrze… cóż wie pani z kasowości? –
otworzył swój ternion – w jakim porządku idą bilety? umie pani?
Janina szybko i bez omyłki zaczęła cytować stacje i pokazywać przegródki z biletami, czem niemało zdziwiła obu kasjerów.
– Ależ to bardzo dobrze… mogłaby pani nawet sprzedawać bilety – mówił Ostecki uprzejmie – no, a z książkami?
– To trochę gorzej – rzekła pewniejszym głosem, bo ucieszyło ją uznanie – ale wiem, że w „journalu” zestawia się codzienną sprzedaż, że w książce „Verwendungs Vormerk” wpisuje się numery biletów, a pokwitowanie z pieniędzy zaznacza się w „Abfuhrsbuchu”.
– No, no, ale z pani pojętna uczennica… bo ten Izydor nieszczególny nauczyciel – uśmiechnął się.
– Nauczył mnie jednak…
– Postaram się być lepszym nauczycielem – spojrzał w jej oczy zalotnie – niech pani spocznie, bo otwieram kasę.
Sprzedaż skończyła się wkrótce, gdyż podróżnych nie było zbyt wiele i Ostecki zaczął z wielką uprzejmością wtajemniczać Janinę w sposób prowadzenia kasy i utrzymanie rachunkowości.
– A to, proszę koleżanki – wskazał na przyrząd – nazywa się „composteur”, posiada on walec z ruchomemi liczbami, który nastawia się każdego dnia. Bilet wkłada się w otwór, naciska się rączką żelazną, i już odciska pani datę na odwrotnej stronie biletu.
Nauka ta trwała do godziny jedenastej.
– Teraz koleżanko zamykam kasę… najbliższy pociąg dziesięć przed trzecią. Czas się posilić, może razem pójdziemy? – uśmiechnął się.
– Stołuję się w domu – odpowiedziała chłodno, gdyż zbyt widoczne nadskakiwanie Osteckiego było jej niemiłe. Zdawało się jej, że w jego sposobie rozmowy, spojrzeń, nawet uprzejmości był jakiś odcień lekceważenia.
– Jaka szkoda – westchnął Ostecki – tak się cieszyłem, że wtajemniczę panią w arkana naszej restauracji.
– A u kogo pani się stołuje? – spytał Jarkowski.
– Od pani Zgierskiej przynoszą mi jedzenie.
– Aha, od Zgierskiej – uśmiechnął się ironicznie – już pani ją poznała?
– Tak jest.
Po wyjściu dodał Jarkowski złośliwie:
– No, swój swego znajdzie… winszuję ci koleżanki, Stefanie – zaśmiał się.
– To dla mnie obojętne, przecież nie myślę się żenić – uśmiechnął się dumnie – idzie o przepędzenie czasu, a ona naprawdę ładna i ma takie niewinne oczy… Nie wiesz co więcej o niej?
– Tyle co i ty, że ma protekcję inspektora, a reszty domyślasz się zapewne… Zresztą Stański może powie ci coś więcej.
– Prawda… złapię go na obiedzie i spytam.
– Ach, jaki ty młody, Stefanie – westchnął Jarkowski – ledwie zobaczył dziewczynę, już leci na nią.
– A czy mi nie wolno? Czy jestem związany jak ty, żoną? – pokazał w uśmiechu białe zęby – co mi zresztą szkodzi spróbować? On daleko, ona tęskni, a obowiązkiem chrześcijańskim jest pocieszać strapionych i spełnię moją powinność – śmiał się głośno.
– No, z taką może ci się udać – pokiwał głową
Jarkowski – ale kiedyś trafi kosa na kamień.
– Jeszcze ten kamień głęboko – musnął czarnywąsik i wyprostował się dumnie. – Dowidzenia stary zrzędo.
– Szczęśliwy – mruknął Jarkowski, patrząc na odchodzącego.
Ostecki sam i pewna część kolegów uważali go za niezwyciężonego zdobywcę względów kobiecych. Nawet pani naczelnikowa, zresztą bardzo surowa w osądzaniu mężczyzn, zwłaszcza kolejarzy, uśmiechała się łaskawie do niego, a swoją drogą, starannie strzegła córki Alisi od wszelkiego sam na sam z ładnym kasjerem.
Na peronie było kilka kobiet; zajrzał im śmiało w oczy, uśmiechnął się zadowolony ze siebie i poszedł w kierunku kancelarji urzędnika ruchu, gdzie Stański praktykował. Dawniej był wprawdzie urzędnikiem ruchu na mniejszej stacji, jednak Horynia była stacją węzłową i musiał wpierw odbyć praktykę, zanimby objął samodzielne urzędowanie. Posługiwano się nim też na wszystkie strony, a zwłaszcza naczelnik, który wiedział, że Stański został za karę przeniesiony z dyrekcji na przestrzeń.
Właśnie Stański przyjmował pociąg towarowy a sam naczelnik z cygarem w ustach kontrolował jego czynność.
– "Studenpass" weź pan – krzyczał naczelnik na cały głos.
– Wiem, panie naczelniku.
– Gdzie się podziewa "zugsführer" wołał poirytowanym głosem naczelnik.
– Już idzie! – odkrzyknął Stański i podszedł kilka kroków do prowadzącego pociąg, ażeby odebrać służbowe papiery.
Sprawdził, czy zegarek prowadzącego pociąg zgadza się z urzędową godziną i skierował się do biura, ażeby zapisać nadejście pociągu towarowego.
Naczelnik okiem władcy patrzał na stojący pociąg i tor przedstacyjny i rzekł do Stańskiego:
– Pan ma za mało przeglądu wszechstronnego, widzi pan przecież, że ostatnie wagony stoją na "Geleise drei", jak zacznie pan "szybować" wejdą na "Geleise zwei", a tam "wajcha" ustawiona jest na „personkę” i może być nieszczęście.
– Zaraz zarządzę – odparł z pośpiechem – tylko zapiszę – podniósł papiery wgórę.
– Otóż tacy wy wszyscy z dyrekcji – zaśmiał się drwiąco naczelnik – tylko widzicie, co przed nosem, a w służbie na wszystko trzeba mieć oko.
– Rozumiem – mruknął Stański.
– To mało rozumieć, trzeba zrobić.
– Dobrze, panie naczelniku – i odwrócił się, ażeby wydać potrzebne zarządzenia.
– Wpierw pan zapisz – krzyknął naczelnik – na "szybowanie" i "przykuplowanie" naszych "pakwagenów" będzie czas.
– Dobrze, panie naczelniku.
Mniej więcej dozorowanie naczelnika na dworcu było tego rodzaju, że wydawał stosowne rozkazy, albo w chwili spełniania wymaganej czynności, albo po jej spełnieniu, a bardzo rzadko w chwili odpowiedniej. Miał on jednak to głębokie przeświadczenie osobiste, że bez jego wdania się nie byłoby porządku, zdarzyłyby się zderzania pociągów, i cała kolej stanęłaby.
I teraz, z poczuciem spełnienia obowiązku, z wielką godnością poszedł do swego mieszkania. Podwładni odetchnęli, a cała robota przesuwania wagonów i do – łączenia do pociągu stojących na stacji wagonów towarowych, odbyła się cicho i w porządku.
Nadeszła chwila wolna pomiędzy ustawieniem na wskazanym torze pociągu towarowego, a nadejściem pociągu osobowego i Stański mógł wpaść do restauracji i posilić się.
– Cóż, jak ci smakuje służba u nas? – spytał
Ostecki, siadając przyStańskim.
– Jak psu okra – odparł chmurny – wypełniam rozkazy, stosuję się do przepisów, a wszystko na nic, naczelnik musi mieć „wink von oben”, ażeby sprawdził moją nieudolność do służby…
– To już przesada, stary Kurczyński niezły człowiek, tylko porywczy i krzykliwy, bo w domu musi trzymać buzię na kłódkę – zaśmiał się ze swego konceptu.
– Dom jest domem, a służba służbą – powiedział twardo – swe złe zamiary niech wyładuje na spacerze, polowaniu, a nie na nas.
– Tylko nie szukaj ideałów – uśmiechnął się Chrustowski – bierz ludzi jakimi są i przystosuj się do nich, bo nic nie zyskasz na kolei. Czy sądzisz, że naczelnikowi nie zalewają sadła za skórę tacy kontrolerzy, inspektorzy i inni?
– Et, co tam gadać dużo – rzekł Stański – jesteśmy w jarzmie podłem, a wyzwoli nas jedynie zrzeszenie się wszystkich pracowników.
– Ty znów wracasz do swego – zaśmiał się Chrustowski, gładząc delikatnie łysinę, przykrytą lekko bocznemi włosami – mało ci było przeniesienia na tę przestrzeniową, psią służbę.
– Prawda, do żywego mi dojedli, zwłaszcza ojciec to odczuł… ale nie dam się i dopóki sił i możności będę się bronił.
– O, zawzięta z ciebie sztuka – śmiał się Ostecki – czy i socjalistki są także tak uparte?
– Socjalistki? – zdziwił się Chrustowski – a u ciebie skąd ten pomysł?…,. Aha, już wiem, pewno poznałeś nową kasjerkę… ładna, bo ładna, cóż kiedy dusza marna, sprzedała się…
– No, tego nikt z nas nie wie napewno, może tak, a może nie – odparł Stański, jedząc podaną potrawę.
– Ale, wiesz, bądź co bądź – wtrącił Chrustowski, gładząc przykrytą łysinę – ona była manipulantką, a po przeprowadzonej dyscyplinarce, że się tak wyrażę, dostała wyższą, popłatniejszą posadę. To daje dużo do myślenia.
– Pozory są przeciw niej – rzekł Stański – nie zaprzeczam, ale kto wie, jakie czynniki tam działały.
– Ja was pogodzę – zaśmiał się Ostecki – Lerche albo znalazł, albo myśli znaleźć port bezpieczny, cichy i spokojny.
– Albo też rozkoszny – dorzucił ze śmiechem Chrustowski – to jednak muszę mu przyznać, że wyszukał ładną i ponętną.
– Pal djabli inspektora, czyż my i mężatkom nie zawracamy głowy? A cóż ona lepszego, jest on, to i dobrze, cicho, a niema go – wolne pole. Czyż nie tak? – śmiał się Ostecki.
– Ach, ty zawsze gotów, byle ładna buzia – uśmiechnął się Chrustowski – ale trafisz i ty na swoją.
– Czy trafię, to rzecz wątpliwa – podkręcił wąsa. Stańskiemu żal się zrobiło Janiny. Prawda, że podejrzenia są, iż za miejsce kasjerki zdradziła członków zebrania, ale od tego podejrzenia do zarzutu, iż jest już kochanką inspektora, daleka jeszcze droga. Przypomniał sobie pierwsze z nią spotkanie, jej zapał, czyste spojrzenia i szorstkość jej na wzmiankę o podejrzeniu zdrady, Odezwał się też nie bez goryczy:
– Dziwna rzecz, jak u nas są pochopni sądzić honor ludzi, a zwłaszcza kobiet z lada pozorów. Trawecka może, ale tylko może zdradziła sekretne posiedzenie, a wy już robicie ją kochanką.
– A któż meblował jej pokój? Kto polecił ją względom naczelnika? Daj spokój bracie – położył Chrustowski rękę na ramieniu Stańskiego – takie rzeczy robią się dla pięknych oczu, dla pożądanej kobiety, a nie za gorliwość służbową.
– Zgoda… ale od starania się do pozyskania jest daleko – bronił się Stański – zwłaszcza, że ani młody, ani piękny… no i inteligencja musi być biurokratyczno-kolejowa.
– Po co inspektorowi inteligencja, uroda, rozum – zaśmiał się z goryczą Chrustowski – ma pozycję, pensję, emeryturę… no i wpływy, a to dla dziewczyny dużo,bardzo dużo znaczy. A cóż my jej damy? Marną pensję i pozycję, którą djabli wezmą przy lada kaprysie naczelnika, kontrolera, inspektora i jak się tam te złote kołnierze nazywają.
– Dla lada dziewczyny może to i wystarczyłoby – odezwał się Stański – ale ona ma zasady, przekonania…
– Ha, ha, ha – śmiał się Ostecki – paradny jesteś! U dziewczyny zasada moralności jedna: zachować się dla męża, bo po ślubie nie liczą się kochankowie… a przekonanie także jedno: wyjść zamąż za człowieka z pozycją i pensją. To zawracanie głowy z jakiemiś zasadami i przekonaniami u dziewcząt i naturalnie u Traweckiej. Raczej mi powiedz, w jakich warunkach żyła? W jakich towarzystwach się obracała? I kto prócz inspektora starał się o jej względy?
– Matka jest wdową po nadkonduktorze, mieszkają ubogo… mają sublokatorów. Jeden z nich, socjalista znany, Wapieński, i ten prawdopodobnie wpoił w nią przekonania socjalistyczne. Ile i jak daleko zagłębiła się w teorje socjalistyczne, tego nie wiem. Mam jednak to przeświadczenie, że to dziewczyna uczciwa… chociaż… chociaż…
– Dla karjery was zdradziła – śmiał się Chruslowski z ironią. – I wiesz Stański, z ciebie dobry człowiek, aleś ideolog i nie znasz ludzi, ani dziewcząt.
– To samo mógłbym o tobie powiedzieć – odpowiedział Stański, kończąc podaną pieczeń.
– O nie!… Ja wiem, że każda, nawet piętnastoletnia wyprowadzi każdego z nas w pole; że swe ideały i miłości platoniczne zmieniają jak rękawiczki; że przysięgając ci nawet, już myśli w jaki sposób wymigać się od przyrzeczenia. Wiem dużo i gdyby mnie egzaminowano z tego, dostałbym co najmniej celująco i niejednego inspektora mógłbym pouczyć.
Zaśmiali się wszyscy, a Ostecki patrząc odniechcenia po sali, rzekł niedbale:
– Zatem socjalistka, no i uznaje wolną miłość – uśmiechnął się drwiąco – bardzo miła koleżanka i oby więcej było takich… Słuchaj Stański, nie masz ty jakich broszur tej nowej ewangelji?
– Jakiej?
– No, socjalistycznej.
– A tobie naco?
– Tak… z ciekawości… Oddam ci po przeczytaniu.
– Dobrze, dziś wieczorem otrzymasz.
Zaczęli rozmawiać o służbie kolejowej, to narzekając, to drwiąc z różnych przygód.
Stański, który był z nich najbardziej pilnującym porządku służby, wstał i rzekł do siedzących:
– Za dwadzieścia minut osobowy, muszę iść, bo teraz odpowiadam za cudze i swoje winy.
– Mam czas – dorzucił niedbale Ostecki. Zaledwie Stański wyszedł na peron, już rozległ się głośny, chrapliwy rozkaz naczelnika:
– Jak wy tam „szybujecie”, trzeba zrobić „los”, bo „personka” będzie „forfarować”… Panie Stański, cóż to za robota?
– Idę, panie naczelniku.
__ To mało iść… niech pan dopilnuje „wajchy”, bo wejdzie na „geleize drei”. Pan o służbie ruchu pojęcia nie ma, idźże pan!
Stański zarządził, co i jak mają robić, na jaki tor przesuwać wagony, a że szedł po torze wystawionym na promienie słoneczne, był zdenerwowany krzykiem naczelnika, sam wydawał rozkazy i dopilnowywał ich wykonania, wrócił zmęczony i spocony na peron.
Zaledwie stanął w cieniu, już odezwał się upominający głos naczelnika:
– Idź pan do telegrafu i zapytaj się o „personkę” na vorstacji" czy „personka recht”.
Po chwili Stański wrócił i meldował:
– Osobowy przyjdzie w naznaczonym czasie.
– Co mi pan tam opowiada – odburknął naczelnik – pytałem, czy „personka recht”?
– „Recht” panie naczelniku.
– Hm… to dobrze. A „wajchy odblokowane?”
– Tak jest.
– Obejrzy pan, czy w poczekalniach czysto, czy służba na stanowiskach, a przed przyjściem sprawdzić „wajchy”, ostrożność przedewszystkiem,
Stański poszedł spełnić rozporządzenia, a naczelnik wolnym krokiem, rozglądając się bacznie na wszystkie strony, udał się w stronę kasy. Zastał okienko zasłonięte brudną firanką, a kilkunastu podróżnych czekało na otwarcie kasy. Naczelnik spojrzał na zegarek. Za siedem minut miał pociąg nadejść. Chwilkę czekał, patrząc swemi błękitnemi, trochę mętnemi oczyma na żółtawą firankę. Wśród chwilowej ciszy posłyszał głośny śmiech Osteckiego z głębi kasy, to podnieciło jego gorliwość służbisty i dosyć szybko, jak na swą tuszę, podszedł do drzwi i nagle je otworzył. Ujrzał właśnie Osteckiego nachylonego wdzięcznie w stronę Janiny.
– Co to za romanse! – zawołał gromkim głosem – tu służba!… Dlaczego kasa zamknięta?
Ostecki zganiony wobec Janiny, poczuł obrazę i odpowiedział dość porywczo:
– Według regulaminu otwieram kasę – wyjął zegarek z kieszonki.
– Co mi tam regulamin?! – uniósł się naczelnik – tam tłumy czekają i przez głupią kasę może być "verspatung"… Proszę otwierać!
– Już otwarta – mruknął Ostecki, odsuwając brudną firankę.
Naczelnik sapał i wodził oczyma złemi po kasie, szukając przedmiotu do nagany. Wzrok jego padł na pisarza Szyreca,
– Czego mi się pan tak przypatrujesz? Masz pan papiery przed sobą, czy pierwszy raz widzisz mnie pan?
Zganiony, omal że nie zwinął się w kłębek, wytrzeszczył oczy w papier rozłożony i ledwie oddychał. To piorunujące wrażenie uspokoiło cokolwiek rozdrażnienie naczelnika i już łagodniejszym głosem zwrócił się do Janiny:
– Jakże idzie nauka?
– Zdaje mi się, że potrafię prowadzić kasę – odpowiedziała śmiało.
– Już… no, no… Panie Ostecki, zrób pan próbę. – Natychmiast – odpowiedział usłużnie – proszę panią – usunął się z okienka.
Janina przystąpiła i spytała pasażera, siląc się na spokój, do jakiej stacji żąda biletu.
– Do Maksymówki.
Janina pobladła; nie wiedziała narazie, gdzie ta stacja i chcąc zyskać na czasie, spytała powtórnie, na co otrzymała tę samą odpowiedź.
Tymczasem dalszy pasażer, owładnięty gorączką kolejową, zawołał gburowato:
– Dajże mu pani bilet, czekam od pół godziny. Równocześnie naczelnik w kasie, zniecierpliwiony zwłoką, rzekł dość szorstko:
– No, prędzej… dawaj pani bilet.
Ogromnym wysiłkiem pamięci zdołała uprzytomnić sobie, na jakiej przestrzeni leży Maksymówka i zarumieniona ze wzruszenia szybko sięgnęła do przedziałki, wyjęła bilet, włożyła do „composteur`u”, stuknęła dźwignią i wymieniła cyfrę należytości.
Kupujący zaczął zwolna wyciągać pieniądze z różnych kieszeni, a Janina, widząc zniecierpliwienie następnego pasażera, spytała go o stację, do której jedzie.
– Słoboda Rungurska! – i podał 20 koron w złotej monecie.
Janina odebrała pieniądze i sięgnęła po bilet, wtem zawołał naczelnik:
– Co pani robi? Wpierw ekspedjuj pani jednego, odbierz należytość, a drugi niech czeka kolei.
– Dobrze, panie naczelniku, – zatrzymała bilet wyjęty.
– Nie zapomnij pani, że dałem dwadzieścia koron – upomniał pasażer i dodał półgłosem: – te kobiety są zawsze niezaradne, czekam i czekam, a ona guzdrze się, jak z uczesaniem.
Janina przeliczyła pieniądze otrzymane za bilet do Maksymówki, brakowało dziesięciu halerzy, o które się upomniała. Pasażer twierdził, że dał wszystkie i chciał sam znów przeliczać. Rozdrażniona Janina zawołała głosem stanowczym:
– Nie dam biletu bez dziesięciu halerzy… proszę się ustąpić.
Ten jej ton rozkazu podobał się naczelnikowi, uśmiechnął się łaskawie i mruknął:
– Tak, tak… będzie z pani niezła kasjerka. Sprzedaż dalsza szła dość szybko i składnie, –
a Ostecki, chcąc przypodobać się Janinie, powiedział półgłosem:
– Wkrótce nabierze potrzebnej rutyny – spojrzał na naczelnika.
– No, zobaczymy – odwrócił się i wyszedł. Dzwonki na stacji brzmiały nieustannie, wreszcie dał się słyszeć gwizd przeciągły i lokomotywa, sapiąc, kurząc, dymiąc, wjechała przed peron. Portjer dzwonił, oznajmiając tubalnym głosem, dokąd pociąg zmierza, konduktorzy otwierając drzwiczki wagonów, wykrzykiwali czas postoju, urzędnik ruchu w czerwonej czapce, szybko przechodził z miejsca na miejsce, a Stański czekał rozkazów naczelnika, który z cygarem w ustach kontrolował czynność podwładnych.
– Panie Stański! – zawołał – sprawdź pan „wajchy”.
– Idę.
Wtem prowadzący pociąg zameldował, że jeden wóz rozluźnił się w spięciu, a naczelnik zawołał za odchodzącym:
– Panie Stański!… Każ pan „zabremzować” wagon,
– Dobrze, panie naczelniku.
Stański zawołał na niższą służbę, rozkazał spiąć silniej i po uskutecznieniu wracał. Naczelnik widząc go krzyknął:
– Czy „zabremzował'' pan „fest”?
– Tak… panie naczelniku.
I wśród tego gwaru, krzyku, rozgardjaszu, do naczelnika stojącego dumnie, z miną nieprzystępną, podszedł pokornie człowiek niski, niewyraźny blondyn, z lisim uśmiechem na szczupłej twarzy, w mundurze służby kolejowej, był bowiem zastępcą portjera – Wielmożny panie naczelniku… w klasie pierwszej siedzi pan kontroler ruchu…
– Co? Gdzie? – zawołał zmienionym głosem naczelnik zaniepokojony.
– Wagon przedostatni… właśnie wysiada.
Naczelnik zrobił się nagle bardzo giętkim w ruchach i chodzie. Rzucił niedopalone cygaro, obciągnął ubranie i podchodząc szybko do adjunkta pełniącego służbę, spytał głośno, ale głosem złagodzonym:
– Czv wszystko w porządku? Stundenpass?… Pakunki? Tranzitorzy?
– Zaraz skończę, panie naczelniku.
– Spiesz się pan… Czy telegrafiści na miejscu?
– Pewno… nie byłem jeszcze.
– Idź pan zaraz!… zaraz!…
Przez ten czas nie spuszczał z oczu postaci kontrolera, który zwolna, rozglądając się bacznie wokoło, to znów mustrując oczyma pociąg cały i służbę ruchu, szedł w stronę dworca.
Był to człowiek szczupły, niski, z brodą krótko przyciętą szpakowatą, ubrany w tużurek lekko wyświechtany, w kapeluszu filcowym na głowie, niósł pod pachą torbę z papierami, a na ramieniu miał przewieszoną zarzutkę letnią.
Naczelnik szybko podszedł, udając, że dopiero co spostrzegł przełożonego, i zdejmując kapelusz, schylając się nisko w ukłonie, rzekł:
– Sługa pana kontrolera.
– Dzień dobry panu – odpowiedział suchym, urzędowym tonem i patrzał na urzędnika w czerwonej czapce pełniącego służbę.
Do tego urzędnika zbliżyło się w tej chwili dwóch żydów i trzy kobiety w towarzystwie konduktora. I kobiety i żydzi podnieśli ogłuszający hałas, pokazując swe bilety, oskarżając i tłómacząc się równocześnie. Zniecierpliwiony urzędnik zawołał ostro:
– Cicho! Nie wrzeszczcie!
Lecz hałas nie ustawał, tylko się wzmagał.
– Milczcie! – zawołał głośniej.
Kontroler spojrzał zimno w oczy naczelnika i rzekł z ironją:
– Ten adjunkt nie zna zapewne przepisów kolejowych o zachowaniu się względem publiczności… a może to z polecenia pana?
– Pozwoli pan kontroler, że sprawę tę uporządkuję – przemówił gorliwym tonem naczelnik.
– To obowiązek pana – skinął głową i szedł dalej, patrząc na spieszącego się naczelnika.
Na widok naczelnika umilkli sprzeczający się, Konduktor zdał sprawę ze sporu o stłuczoną szybę wagonową. Kobiety oskarżały żydów o zrobienie szkody, a żydzi dowodzili, że kobiety stłukły szybę.
– Nie ściągać kary – zadecydował szybko naczelnik – zapisać nazwiska i miejsce zamieszkania – a zwracając się do urzędnika dodał cicho: – kontroler słyszał wymyślania pana.
Szybko podszedł do stojącego opodal kontrolera Warzeckiego i z uprzejmym uśmiechem mówił:
– Sprawę załatwiłem… wszystko w porządku – a widząc zarzutkę na ramieniu przełożonego – pan kontroler pozwoli, że wezmę zarzutkę, taki upał dzisiaj – wyciągnął rękę.
– Dziękuję panu. Upału niema, a swoje rzeczy sam noszę – powiedział chłodno i szedł w kierunku sali restauracyjnej.
Było już po drugim dzwonku i w restauracji mało było przejezdnych, a ci co byli, wołali na różne tony płatniczego, ażeby się uiścić za zjedzone potrawy.
Kontroler okiem ajenta policyjnego obrzucił salę, podszedł do pobocznego stolika, usiadł na krześle i rzekł z miną niezadowoloną:
– Za mało cenników potraw. obrusy brudne… w sali – spojrzał na podłogę – chyba od tygodnia nie zamiatano. Czy takie porządki u pana?
Naczelnik spojrzał piorunująco w stronę bufetu, za którym stał z błogim, uprzejmym uśmiechem gospodarz.
– Panie kontrolerze, dzisiaj był natłok gości – usprawiedliwiał się naczelnik – po odejściu „personki” zrobi się porządek.
– Zawsze powinien być porządek i czystość, tego wymaga regulamin. Ale już od minuty powinien był pociąg opuścić stację – spojrzał na swój zegarek.
– Dowiem się – zawołał naczelnik, idąc ku drzwiom, w których w tej chwili stanął urzędnik pełniący służbę i meldował:
– Z powodu poczty dwie minuty "verspätung".
– Dobrze… zanotuj pan – i poszedł z wyjaśnieniem do kontrolera.
Restaurator spojrzał w stronę naczelnika i z niskimi ukłonami, ozdobiwszy twarz najprzyjemniejszym uśmiechem, zbliżył się i spytał:
– Co rozkaże pan kontroler?
– Najpierw powiem, że u pana brudno, pełno śmiecia i pyłu, a zaduch wstrętny. Cóż dopiero musi się dziać w trzeciej klasie?
– To wina pasażerów. każę zaraz zrobić porządek – skłonił się nisko.
– Zrobić? Zrobić? – drwił kontroler, spojrzawszy przelotnie na naczelnika – zawsze powinno być czysto i porządnie… Proszę o białą kawę z rogalkiem.
– W tej chwili… zaraz służę – ukłonił się restaurator i odchodząc zawołał: – Janie! Biała kawa dla wielmożnego pana kontrolera.
Odezwała się gwizdawka konduktora prowadzącego pociąg, lokomotywa przeciągle gwizdnęła i pociąg ruszył zwolna.
Kontroler Warzecki, zanim podano kawę, wstał i trzymając tekę w ręku, przeszedł do położonej obok poczekalni pierwszej klasy.
Tuż za nim szedł naczelnik, a z rozpogodzonej twarzy było widać, że jest niemal pewny pochwały. Poczekalnia bowiem pierwszej klasy służyła jedynie dygnitarzom, publiczności zabraniał portjer wstępu z polecenia naczelnika. A jedynie wyjątek robił portjer dla tych pasażerów, którzy dobrze opłacili się za pozwolenie wyspania się w nocy na krótkiej i wąskiej kanapce, pokrytej zielonym welwetem, szumnie nazywanym aksamitem, Oczywista tylko wówczas, gdy pan naczelnik spoczywał na łonie rodziny.
Istotnie w tej poczekalni było czysto, posadzka się lśniła, nawet kurze były jako tako starte, i naczelnik rozglądał się po tej salce z zadowoleniem,
Warzecki w milczeniu podszedł do kanapki, patrzał na nią przez chwilę i wskazując na wklęśnięcie, rzeki tonem urzędowym:
– W czasie ostatniej kontroli mojej tego wklęśnięcia nie było… widocznie ktoś spał, a była to osoba tęga i korpulentna, gdy tak dalece ugięły się sprężyny.