Kolekcja straconych chwil - ebook
Kolekcja straconych chwil - ebook
Róża Jabłonowska nie przestaje interesować się historią Ady Nirskiej, międzywojennej warszawskiej artystki rewiowej. Kabaretowa rzeczywistość tej tajemniczej krewnej jest pełna kontrastów. Uwodzi blaskiem diamentów i oszałamia jak szampan. Tam lekko snuje się intrygi oraz bawi do utraty tchu, nie martwiąc się biedą, krachem i bezrobociem. To świat piękny i przerażający jednocześnie. Przeszłość Ady wciąż jednak nie daje o sobie zapomnieć, a tragiczne wydarzenia, jakie stały się jej udziałem w Łabonarówce, nie pozostają bez echa. Nadchodzi czas rozliczeń, spłacania starych długów i zemsty, która może popchnąć do najbardziej nieobliczalnych czynów i tym samym sprowadzić wielkie zagrożenie. Kolekcja straconych chwil to opowieść o wielkich namiętnościach, gwałtownych uczuciach, podstępach i zdradzie. To także historia miłości, która pojawia się niespodziewanie i naprawdę wybacza bardzo wiele. A wszystko to osadzone jest w niezwykłym klimacie i intrygującej rzeczywistości dwudziestolecia międzywojennego.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8357-110-2 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Koniec pięknej epoki
– Jak ci mogę pomóc? – Bea objęła Różę i przytuliła ją mocno do siebie. Chwilę stały w milczeniu, a potem Róża delikatnie pokręciła głową.
– Dosyć zrobiłaś, jestem ci bardzo wdzięczna. Za wszystko. Nie wiem, jak bym sobie dała radę przez ten cały czas… Zostawiłam cię na pastwę losu, głupio mi!
– Daj spokój. Sama wiesz, co się działo. Przez tę pandemię i tak handel przeniósł się wyłącznie do sieci, a w tym miałyśmy doświadczenie. Można powiedzieć: szczęście w nieszczęściu. Tylko twoja babcia… Tak mi przykro, Róża… Naprawdę…
– Wiem.
– Przynajmniej miała was do końca przy sobie. To się liczy najbardziej.
Gina zmarła pod koniec ubiegłego roku i był to wielki cios dla jej córki i wnuczki. Zwłaszcza dla Róży, która nie mogła się po tym wszystkim pozbierać. Babcia była dla niej ogromnie ważną osobą.
Po zakończonym sensacyjnym odkryciem jubileuszu w Łabonarówce i pogorszeniu się stanu zdrowia Giny zdecydowały się z matką zabrać ją do siebie. To znaczy Dorota przyjęła Georginę z powrotem pod swój dach, ponieważ mieszkanie Róży było na to zbyt małe i niewygodnie urządzone. Ośrodek, w którym do tej pory babcia przebywała, Wrzosowy Zakątek, choć luksusowo wyposażony i zapewniający stałą opiekę lekarską, nie dawał jej tego, czego chyba najbardziej potrzebowała – stałej obecności bliskich i kochanych osób.
Po konsultacji z dyrektorką ośrodka, która doradziła zatrudnienie dochodzącej opiekunki i ciągły nadzór lekarski, przewiozły więc Ginę do mieszkania Doroty i na powrót zainstalowały ją w starym, dobrze znanym miejscu.
Babcia początkowo poczuła się lepiej i wydawało się, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Dorota i Róża zaczęły nawet gratulować sobie świetnie podjętej błyskawicznej decyzji, która miała być panaceum na wszystko. Rzeczywistość okazała się mniej kolorowa. Stan Georginy niespodziewanie i bardzo szybko się pogorszył, starsza pani stawała się apatyczna, obojętna i wycofana, potem wręcz przeciwnie – nadpobudliwa, lękliwa i poruszona. Fizycznie też było z nią coraz gorzej. Lekarze różnych specjalności stali się częstymi gośćmi w tym domu, a Dorota i Róża wymieniały się w opiece nad chorą.
To był trudny czas. Dodatkowo wybuchła pandemia koronawirusa i Róża zaczęła się obawiać, czy babcia nie zarazi się od niej lub od matki. Ograniczyły więc wyjścia z domu do minimum, Róża niemalże przestała bywać w mieście i spotykać się z kimkolwiek, a sprawy zawodowe załatwiała wyłącznie zdalnie, a później, gdy stan zdrowia Giny stał się poważny, całkowicie przerzuciła ciężar prowadzenia firmy na barki wspólniczki.
Kiedy babcia zmarła, Róża nie mogła się otrząsnąć. Czuła pustkę, jakąś wyrwę, którą trudno jej było zapełnić. Zdumiało ją, że na pogrzeb przyszło tyle osób, mimo panujących obostrzeń. W kościele nie było oczywiście tłoczno, ale na cmentarzu czekało sporo żałobników. Pojawili się również Niezwińscy z Łabonarówki, co stanowiło miły gest.
– Jest nam ogromnie przykro z powodu śmierci pani Georginy – powiedziała Urszula, składając kondolencje Dorocie.
– Chcielibyśmy uczcić pani mamę, oczywiście w stosownym czasie, gdy skończą się wszystkie ograniczenia – dodał jej mąż.
– Tak. Rozmawialiśmy o tym. Gdyby miały panie takie życzenie, chętnie zorganizujemy spotkanie rodzinne dla państwa u nas. Żeby mogli państwo powspominać. Na nasze zaproszenie, rzecz jasna – pospieszyła z wyjaśnieniami Urszula.
Matka Róży wydawała się zaskoczona tym, co usłyszała.
– Proszę mi wybaczyć, ale nie jestem jeszcze gotowa na coś takiego… To zbyt świeża sprawa… – bąknęła, a Niezwińska zaczęła ją gorliwie zapewniać, że doskonale ją rozumie i nie miała nic złego na myśli, a jedynie chciała zasygnalizować możliwość.
– Zastanowimy się – wtrąciła się córka i przyłapała się na tym, że mówi to oschłym tonem, na który Urszula nie zasłużyła.
Właścicielka Łabonarówki spięła się lekko, jeszcze raz wyraziła ubolewanie z powodu śmierci seniorki rodu, a potem skinęła głową na pożegnanie.
Maks Niezwiński nie zjawił się na pogrzebie Giny. Z tego, co do Róży dotarło, wrócił do zawodu fotoreportera. Dostał nawet jakąś nagrodę branżową za cykl zdjęć o szpitalach covidowych. No tak, to znowu była wojna, może trochę innego typu, ale zawsze, a on był na pierwszej linii frontu i w swoim żywiole. Ciekawe, czy towarzyszyła mu w tym Natasza. W końcu to lekarka, więc dobrali się jak w korcu maku.
Róża nie mogła zrozumieć, co ją w tym wszystkim tak irytuje. Przecież zmarła jej ukochana babcia, nie powinna się złościć takimi bzdurami. Że ktoś ze znajomych nie przyszedł na pogrzeb. To zwyczajnie małostkowe.
„Jestem wykończona tymi miesiącami walki o jej zdrowie. A właściwie świadomością, że się nie poprawi i będzie tylko gorzej” – uświadomiła sobie. Tak, to było najstraszniejsze. Kiedy człowiek nie wie, co ma począć z tą bezsilnością. Ponieważ rozumie, że nic więcej nie może już z siebie dać, osiągnął kres możliwości.
Dlatego właśnie głęboko się zadumała nad słowami Bei. Czy naprawdę zrobiła dla Giny dosyć? Czy sama obecność jej i matki wystarczyła i wynagrodziła wszystko?
Babcia kiedyś powiedziała, że miała długie i dobre życie. Czy naprawdę, w głębi serca tak myślała, czy też była to jakaś forma pociechy dla wnuczki? Nie mogła jej o to zapytać ani teraz – co oczywiste – ani wcześniej, bo przez długi czas przed śmiercią kontakt z Giną był mocno utrudniony. Czasami prawie wcale ich nie poznawała.
– Bardzo to przeżyłaś, współczuję ci. – Bea postawiła przed Różą wielki kubek kawy. – Chciałabym rozproszyć te smutki, ale nie wiem, czy zdołam.
– Skoro przyszłam do pracy, to chyba jestem gotowa na pierwszy krok. – Wspólniczka uśmiechnęła się blado.
Przyjaciółka odetchnęła i zaczęła relacjonować sprawy biznesowe; w tej materii czuła się dużo pewniej.
– Jest tak. Galeria prosperuje. Nie opływamy w bogactwo i luksusy, ale nie idziemy na dno, a to już nieźle, biorąc pod uwagę, co się teraz dzieje.
– Duża ulga. – Róża uniosła kubek z uznaniem, a wspólniczka podziękowała gestem.
– Tylko praca mnie ratowała przed osunięciem się w szaleństwo podczas tych ostatnich miesięcy – mruknęła Bea, a potem sięgnęła do szafki i wyciągnęła gustowny przedmiot. – Popatrz. Najpierw dołączałam to do wylicytowanych pozycji. Maseczki z reprodukcjami naszych pozycji z katalogu. Teraz sprzedają się jako samodzielne produkty. Mamy oprócz tego w sklepie torby, szaliczki i etui na komórki. My zarabiamy i artyści też. Nie miałam pojęcia, że coś z tego może być…
– Jesteś genialna. Nawet Taksiński się zgodził? – Róża obejrzała produkt z wizerunkiem jego dzieła. Bea poruszyła ramionami.
– Jako pierwszy. On się panicznie boi zachorować. Siedzi w domu i trzęsie się ze strachu. Musiałam mu posłać całe pudło tych masek, które najpierw przez tydzień trzymał w zamrażalniku.
– Hm, po co mu tyle, skoro nigdzie nie chodzi?
– Zrozumiesz takiego? Może je rzuca dostawcom z tarasu swej rezydencji, kiedy przyjeżdżają do niego z zamówieniem?
– Wątpię, ale kto wie. Chciałabym, żeby to się wreszcie uspokoiło. Dosyć mam złych informacji, które osaczają mnie z każdej strony i każdego dnia.
– Niczego bardziej sobie nie życzę – westchnęła Bea. – I pomyśleć, że kiedyś prawie na wszystko narzekałam. Ciągle mi coś przeszkadzało, a to, że w restauracji za dużo ludzi, a to aukcja słabo poszła albo fryzjerka źle mi położyła kolor. To chyba było w całkiem innym świecie. Teraz każdy problem z dawnego życia wydaje mi się banalny. A za spontaniczną kolację ze znajomymi duszę bym oddała!
Obie uśmiechnęły się tęsknie.
– Za to ty masz świetne włosy – odezwała się Bea po chwili. – Co z nimi zrobiłaś?
– Nic. Mama mi je obcięła – mruknęła niechętnie Róża.
– No, to powiem ci, że Dorota ma talent. Wyraźnie minęła się z powołaniem. Jak jej się wena wyczerpie albo znudzi się pisaniem tych dreszczowców, to powinna otworzyć własny salon.
– Tak, ona zawsze była w tym dobra. A ja, opiekując się babcią, nie miałam głowy do farbowania i układania włosów, więc sama widzisz…
– Widzę, że to tylko ci wyszło na dobre. Matka ci zrobiła fryz jak z przedwojennej rewii. Przypominasz siostrę swojej babci, tę Nirską. Ona też miała takie czarne loczki.
– Ada Nirska była ruda – zauważyła Róża, przeglądając się przelotnie w witrynie galerii. – Tak przynajmniej wspominała babcia.
– Ale chyba się farbowała na czarno? Albo na zdjęciach tak wychodziła.
– Fotografie na okładkach płyt były kiepskiej jakości, a ta, którą znalazłam w internecie, wręcz marna. – Róża zmarszczyła brwi z powątpiewaniem. – Wcale nie jestem do niej podobna.
Przypomniała sobie, że podczas jej pierwszego pobytu w Łabonarówce Maks powiedział dokładnie coś takiego, i znowu zabolało ją, że nawet nie pojawił się na pogrzebie babci. Fałszywy zdrajca! A mieli dalej zająć się historią rodziny Korsakowskich, zbadać losy Ady po śmierci ojca i macochy… Prześledzić jej karierę.
Tylko że potem babcia zachorowała i Róża sama straciła do tego serce. Maks zadzwonił do niej raz czy dwa, a ona go spławiła. Nie miała siły z nim rozmawiać, a on specjalnie nie nalegał, jakby nie potrafił się w tym wszystkim odnaleźć. Uraziło ją to i zniechęciło. To nie była pora, żeby zajmować się jego humorami i problemami. Wystarczająco pochłaniały ją własne. Potrzebowała zdecydowanego wsparcia, a on nie potrafił albo nie mógł go okazać. Wiedziała, że musi poradzić sobie sama. Z niepokojem, wątpliwościami, rozpaczą, poczuciem bezsilności i brakiem siły. Nie miała do niego żalu, bo był jedynie jej znajomym, ale sądziła, że więcej ich ze sobą łączy. Ten układ stał się doskonałą ilustracją powiedzenia o przyjaciołach, których poznaje się w biedzie.
– Covid nas wszystkich przeczołgał – rzuciła tymczasem Bea, jakby słysząc jej myśli. – Dowiedziałam się przez ten rok o ludziach więcej niż przez całe dotychczasowe życie.
– I często są to rzeczy, których wcale się nie chciało wiedzieć, co? – westchnęła Róża.
– Cóż chcesz? To koniec pewnej epoki. Może nie jakiejś najwspanialszej, ale w każdym razie takiej, kiedy jeszcze miałam jakieś złudzenia – podsumowała przyjaciółka.
– Babcia tak powiedziała o upadku Łabonarówki w latach trzydziestych, że był to koniec pięknej epoki, który wywrócił jej życie do góry nogami, choć wtedy zupełnie nie zdawała sobie z tego sprawy. Wyznała mi to przed śmiercią, gdy się poczuła lepiej – oznajmiła Róża, odstawiając kubek. Bea zerknęła na nią bystro.
– Rozmawiałyście o tym? O historii rodziny?
– Mało. Prawie wcale. Po tym, co przeszła na przyjęciu, nie chciała do tego wracać, a ja się bałam naciskać. Dopiero w tych ostatnich dniach zrobiła się wylewniejsza. Ale mówiła tak dziwnie, że nie jestem pewna, czy to nie były jakieś jej fantazje…
Zamilkła, znowu patrząc w szybę wystawową.
Bea poklepała ją po plecach.
– Nie ma co oglądać się wstecz, trzeba ruszać do przodu. Wciąż jeszcze obowiązują obostrzenia, ale zaczynam planować nowe licytacje. Na pierwszy ogień internetowa aukcja naszych pewniaków… – rozgadała się, a Róża z roztargnieniem rozglądała się po sali wystawienniczej.
Kiedyś ciągle ktoś tu zaglądał – kurierzy odbierali sprzedane prace albo przywozili te, które właśnie dostarczali artyści na kolejną licytację. Przychodzili goście na wystawy przedaukcyjne, organizowane były wernisaże. Teraz było tu pusto i ponuro. Wszystko przeniosło się do internetu i wirtualne katalogi nie były teraz dodatkiem, lecz podstawowym narzędziem, a platformy licytacyjne rozwijały się jak nigdy.
Ponownie westchnęła.
– Wiem, że cię to strasznie przytłacza – pospieszyła ze wsparciem Bea. – Może jestem za bardzo ekspansywna…
Róża dotknęła uspokajająco ramienia przyjaciółki.
– Przepraszam. Wspaniale się tym zajęłaś. Mam wobec ciebie dług wdzięczności. Obiecuję, że to nadrobię w najbliższym czasie.
– Naprawdę nie musisz. Totalnie rozumiem sytuację. Najważniejsze, żebyś się pozbierała. A jak to znosi twoja matka? Wiem, że była ogromnie przywiązana do Giny.
– Tak sobie, szczerze mówiąc. Ona twierdzi, że nic złego się z nią nie dzieje, ale rzuciła się w pracę z jakimś chorobliwym zapamiętaniem. To nie może być normalne i do niczego dobrego nie prowadzi…
– Pisze kolejny psychologiczny dreszczowiec?
Róża skrzywiła się, a potem zaprzeczyła gestem.
– Powiedziała, że już do tego nie wróci. Nie po tym wszystkim, co przeszłyśmy z babcią. Teraz zajęła się, wyobraź sobie, romansem historycznym.
– Nie znam się zupełnie na tym, ale Dorota zawsze miała niezłego nosa do trendów, więc pewnie to ma sens. Zainspirowała się historią waszej rodziny? Coś z tamtych czasów?
– Skądże znowu! Cofnęła się do epoki Łokietka, rozbicie dzielnicowe i okres, kiedy ci wszyscy władcy z upodobaniem podrzynali sobie gardła w kąpieli, truli się na potęgę, tudzież kastrowali swoich wrogów z wyraźną przyjemnością i talentem.
– Urokliwe zabawy, nie ma co. Jeśli jednak wzięła się do tego twoja matka, to może dać niezły efekt literacki.
– Ona też tak uważa. Zakopała się w materiałach źródłowych i jest ogromnie zajęta. Nie ma czasu na nic, a przede wszystkim na myślenie o swojej stracie.
Tym razem Bea wzruszyła ramionami.
– Nie dziwię się. Każdy sobie radzi, jak umie. Ty też powinnaś znaleźć odskocznię. Im szybciej, tym lepiej.
– Co masz na myśli? – spytała Róża, marszcząc brwi.
– Sugestię. Przed chwilą dzwonił Przemysław Dzielski. Zapowiedział, że przyjdzie. Początkowo nie skojarzyłam, kto to jest, ale potem mnie oświeciło, że to ten prokurator! Oczywiście najpierw ze strachu aż mi spadły okulary, bo zaczęłam się zastanawiać, czy czegoś nie przeskrobałam, ale przypomniałam sobie, że on przecież prowadził śledztwo w sprawie tych kości z Łabonarówki. Podobno umówił się z tobą na obejrzenie jakiegoś obrazu…
Zerknęła na wspólniczkę bystro, a ta kiwnęła głową, ale bez specjalnego entuzjazmu.
Sama była zdziwiona.
Prokurator Dzielski istotnie nadzorował sprawę dotyczącą odkrycia, jakiego dokonali w pałacowej cieplarni. Szybko jednak stało się jasne, że kości są tak stare, że o żadnym aktualnym przestępstwie nie może być mowy, i wszystko zmierzało w kierunku umorzenia.
Wówczas Róża opowiedziała prokuratorowi szczegółowo całą historię w nadziei, że uda się jakoś potwierdzić tożsamość osoby, której szkielet znaleziono. W istocie było to możliwe i badania antropologiczne toczyły się od pewnego czasu, ale z powodu choroby, a potem śmierci babci Róża nie interesowała się nimi zbyt intensywnie. Dzielski także się nie odzywał, więc uznała, że zapewne to śledztwo zabrnęło w ślepy zaułek.
Niespodziewanie prokurator pojawił się na pogrzebie jej babci, co ją zaskoczyło.
– Nie jestem tutaj służbowo – zaznaczył, kiedy zbliżywszy się, żeby złożyć kondolencje, zobaczył jej zdziwiony wyraz twarzy.
– Dziękuję za przybycie, to uprzejme, że się pan fatygował. – Postanowiła jakoś pokryć tę gafę.
Pokręcił głową.
– Ta sprawa była dla mnie ogromnie ciekawa i nietypowa – przyznał. – Wciągnęła mnie. Chciałem oczywiście wyrazić współczucie, ale też przekazać pani, że dotarliśmy do końca z identyfikacją szczątków z oranżerii. Wiem, że nie jest to miejsce i czas, aby o tym mówić, ale proszę o kontakt w sposobniejszej chwili.
Sięgnął do kieszeni płaszcza i wręczył jej wizytówkę. Potem, jak wszyscy, tylko skinął głową i poszedł w kierunku bramy.
– Kto to był? – spytała matka. – Nawet się ze mną nie przywitał.
– Prokurator Przemysław Dzielski. – Róża obróciła w dłoni wizytówkę. – Prowadzi sprawę zabójstwa Tytusa Wilskiego…
– Jakiego zabójstwa, co ty gadasz! To było sto lat temu! – oburzyła się matka. – Poza tym to nie może być prawdziwy prokurator – orzekła. – Oni wszyscy są starsi i przygarbieni od ślęczenia nad aktami, a ten wygląda, jakby trzy razy w tygodniu był na siłowni!
– Może jest mu to potrzebne do dźwigania tych wszystkich akt. – Róża uśmiechnęła się blado, zadowolona, że matka choć raz tego dnia zajęła się czymkolwiek innym niż pogrzeb.
Parę dni później zadzwoniła do Dzielskiego i zapytała, co słychać w sprawie. Akurat miał przerwę w zdalnej rozprawie i mógł jej poświęcić parę minut.
– Zaintrygowała mnie ta historia ze względów naukowych – wyjaśnił, kiedy zaczęła mu dziękować, że poświęcił tyle uwagi dochodzeniu właściwie niepodlegającemu już organom ścigania.
– Przyznam, że nie bardzo rozumiem – odpowiedziała niepewnie.
– Zacząłem kiedyś pisać doktorat z kryminalistyki o rekonstrukcjach twarzy na podstawie kości, ale zarzuciłem to z braku czasu. To był dla mnie impuls, żeby do tego wrócić. Ciekawostka.
– Rozumiem. I zrekonstruował pan twarz Tytusa Wilskiego na podstawie tych kości?
– Owszem. To znaczy zrekonstruowaliśmy twarz mężczyzny w wieku około dwudziestu jeden, maksymalnie dwudziestu pięciu lat, który zginął od śmiertelnego postrzału z pistoletu Walther PP kaliber siedem sześćdziesiąt pięć, który pani znajomy Maks Niezwiński znalazł w oranżerii, ale to pani musi mi powiedzieć, czy jest to Tytus Wilski.
– Ja? – zdumiała się Róża.
Dzielski zawiesił na chwilę głos i zaczęła myśleć, że połączenie przerwano, ale mężczyzna się tylko zastanawiał.
– Otrzymałem od pani dwa zdjęcia Tytusa. Jedno jest odbitką gazetową, drugie przedstawia grupę osób. Obydwa są tak niewyraźne, że nie jestem w stanie bez wątpliwości stwierdzić, że to ta sama osoba.
– Ale ja również nie znam innych jego podobizn – pospieszyła z wyjaśnieniem.
– W takim razie możemy tylko zakładać z dużym prawdopodobieństwem, że ofiarą z cieplarni jest Wilski. Wszystko na to wskazuje. Zgadzają się okoliczności, wiek i postura ofiary. To musiałby być niewiarygodny przypadek, gdyby w tej sytuacji okazał się to zupełnie ktoś inny. Ale nie można tego wykluczyć. Przydałyby się badania DNA. Tylko czy mamy dostęp do kogoś z jego krewnych?
Róża się zastanowiła.
– Nie sądzę. Właściwie nic nie wiem o jego rodzinie. Maks Niezwiński wspominał mi, że szukał go w Łabonarówce szwagier, zatem Tytus miał siostrę.
– Zna pani może nazwisko? To by pomogło. Jeżeli jeszcze żyją jacyś potomkowie.
Znowu na chwilę się zawahała.
– Może Maks je pamięta – podsunęła. – Podam panu do niego numer.
– Nie trzeba. Przesłuchiwałem go, dane są w aktach.
– Rozumiem.
– Jeśli tylko będą jakieś postępy w sprawie, zawiadomię panią. Mogę dzwonić pod ten numer?
– Tak. Albo do galerii, gdybym nie była uchwytna, a wydarzyło się coś pilnego.
– Ach, rzeczywiście, jest pani właścicielką galerii sztuki…
– Współwłaścicielką, mówiąc ściśle.
– Chętnie rzucę okiem na katalog. Nie znam się zbytnio na sztuce, ale zawsze jestem ciekawy nowych rzeczy. Teraz już muszę panią przeprosić, przerwa w rozprawie się kończy. Te zdalne sądy to istne utrapienie, tylu problemów technicznych nie mieliśmy chyba nigdy!
– Dziękuję za pamięć i do usłyszenia.
Właściwie nie sądziła, że Dzielski jeszcze kiedykolwiek się odezwie, więc była zaskoczona, kiedy jednak zatelefonował i oznajmił, że przejrzał ich ofertę i zaciekawiła go jakaś konkretna praca. Zaprosiła go więc na oględziny, a on obiecał zapowiedzieć się przed przybyciem – wszystko oczywiście dla zachowania względów ostrożności sanitarnej, jak podkreślił.
– Ceregiele godne urzędnika państwowego – podsumowała Bea. – Muszę zatem sprawdzić, jak tam u nas z czystością i zapasami płynów dezynfekcyjnych, bo jeszcze dostaniemy jakiś mandat.
– Nie przesadzaj – roześmiała się Róża. – Trzeba wyjąć z magazynu ten obraz, który wybrał.
– Na szczęście to nie Taksiński. – Wspólniczka westchnęła wymownie. – Odechciewa mi się jakichkolwiek kontaktów z nim i gdybym sprzedała jakąś jego pracę, pochorowałabym się na myśl o telefonie do niego z informacją.
– Myślę, że przede wszystkim powinnaś unikać słowa „choroba”, a zaraz po nim „mikrob” i „wirus”. Inaczej Taksiński już całkiem kręćka dostanie.
– Narcyz do kwadratu. Całkowicie skoncentrowany na sobie i własnym dobrostanie. Kiedyś wydawało mi się to śmieszne, ale w obecnej sytuacji już tylko żałosne – podsumowała Bea.
Brzęknął dzwonek przy drzwiach i obie odwróciły głowy.
– To chyba twój prokurator. Ależ ma gustowną maseczkę! Pasuje do jego wymuskanego stylu. Zostawię was i sprawdzę rachunki. – Bea ulotniła się z sali wystawienniczej.ROZDZIAŁ 2
Prokurator Przemysław Dzielski
Róża spojrzała na swojego gościa i musiała w myślach przyznać rację zarówno matce, jak i Bei: Przemysław Dzielski miał gust i sportową sylwetkę. Nosił się z niewymuszoną elegancją, marynarka leżała na nim po prostu świetnie, a on zdecydowanie zdawał sobie z tego sprawę. Widać było, że lubi się dobrze ubrać i umie to robić. No i tak jak ujęła to Dorota, w niczym nie przypominał pokrytego kurzem sądowych akt prokuratorskiego wyrobnika. Był młody, przystojny i wyglądał na takiego, który dobrze wie, czego chce. A także lubi wygrywać.
– Dzień dobry. Widzę, że pani wspólniczka szybko nas opuściła – rzucił na przywitanie.
Róża zrobiła gest ręką.
– Najwyraźniej pańska funkcja onieśmiela. Beata boi się, że przy okazji wdroży pan jakąś kontrolę czy dochodzenie.
– Zajmują się panie paserstwem? – Dzielski mrugnął, żeby od razu dać do zrozumienia, że żartuje.
Róża się uśmiechnęła.
– Moja matka pisze thrillery obyczajowe, stąd wiem, że do kryminału trzeba żelaznych nerwów, a ja nimi nie dysponuję – westchnęła. – Nie nadaję się na przestępcę. Bardziej na detektywa, jak pan słusznie zauważył w Łabonarówce.
Skinął głową z poważną miną.
– To śledztwo było naprawdę imponujące. Rozwikłanie łamigłówki na podstawie tak wątłych przesłanek…
– Spekulacja. Sam pan powiedział, że nie wiemy na pewno, co wydarzyło się w szklarni.
– Wiemy jednak, kto tam zginął.
Zerknęła na niego z ciekawością. Przytaknął i sięgnął do torby.
– Dzięki panu Niezwińskiemu dotarłem do żyjących bliskich Tytusa Wilskiego… Notabene są pani niezwykle wdzięczni, chcieliby się z panią skontaktować i podziękować. Będą się starać o pochowanie krewnego w grobowcu rodzinnym.
– A więc to jego szczątki odkryto w cieplarni?
– Bez cienia wątpliwości. Badania DNA pokazały to jednoznacznie. Chciałbym, żeby zobaczyła pani coś jeszcze.
Wyjął z teczki kartkę przedstawiającą podobiznę mężczyzny w średnim wieku o niezwykle przystojnej twarzy i zwracających uwagę wyrazistych oczach.
Róża wzięła do ręki ten portret i skupiła na nim uwagę.
– Nie mam pojęcia, kto to jest – wyznała. – Ktoś związany z naszą sprawą?
– Poniekąd. Zleciłem wykonanie progresji wiekowej Tytusa Wilskiego. Tak by wyglądał w wieku czterdziestu lat.
– Szkoda, że nie dożył. Był szalenie pociągający.
– Prawdziwy arystokrata. Czasami mam wrażenie, że dzisiaj już nie ma takich ludzi. I bardzo tego żałuję.
Zerknęła na niego spod oka, ale nie skomentowała.
– Zatem sprawa zamknięta? – spytała, a on potwierdził gestem.
– Od strony formalnej, jak najbardziej. Zidentyfikowaliśmy szczątki, jest to jedyne, co mogliśmy zrobić.
– Czy ja mogłabym mieć jeszcze jedną prośbę? – spytała.
Zrobił przyzwalający ruch ręką.
– Oczywiście, ale wcześniej ja mam swoją: czy mogę prosić o kawę?
– O rany, okropna ze mnie gospodyni! – przeraziła się Róża. – Przepraszam, że nic nie zaproponowałam. Te wszystkie obostrzenia sanitarne robią ze mnie dzikusa – usprawiedliwiła się.
– Proszę się nie tłumaczyć. Może być w papierowym kubku, jeśli to panią uspokoi. No i mam nadzieję, że już niedługo będziemy znowu mogli korzystać z kawiarni i restauracji…
– Byłoby świetnie. Pani Urszula Niezwińska wspominała na pogrzebie babci, że chciałaby zorganizować jakieś spotkanie, żeby ją upamiętnić. Ta ceremonia była taka pospieszna, bez żadnego pożegnania, stypy, w takich nerwowych okolicznościach…
– Rozumiem. To z pewnością było dla pań bardzo trudne. To miałoby się odbyć w hotelu w Łabonarówce?
– Co do tego mam pewne wątpliwości. Ale na razie i tak nie ma o czym mówić. Póki wciąż obowiązują ograniczenia, nie można niczego nawet zaplanować. Proszę, oto kawa.
– A pani prośba do mnie? O co chodzi? – Zdjął maseczkę i upił łyk.
– O dostęp do akt. – Widząc jego minę, Róża natychmiast uspokajająco pokręciła głową. – Nie chodzi o żadną nową sprawę. To archiwalne śledztwo sprzed stu lat. Dotyczące Augustyna Korsakowskiego.
Dzielski od razu skojarzył fakty.
– Samobójstwo pani pradziadka?
– Tak. Jestem pewna, że musiał być jakiś protokół, notatka, cokolwiek. Może kogoś przesłuchano? Żonę, córkę Adelajdę? Tę ciotkę albo służbę?
– Z pewnością. Tylko proszę wziąć pod uwagę, że w międzyczasie była wojna i te akta się zwyczajnie mogły nie zachować. Ale spróbuję coś ustalić.
– Będę ogromnie wdzięczna. I przepraszam za kłopot. – Uśmiechnęła się do niego.
Prokurator ponownie wziął łyk napoju.
– Najmniejszy. Jestem pani wdzięczny.
Była zdumiona.
– Niby za co?
– Dzięki pani chyba jednak zrobię ten doktorat. Rekonstrukcja rysów twarzy na podstawie znalezionych kości czaszki, później badanie progresji wiekowej Tytusa Wilskiego, to wszystko bardzo mnie wciągnęło. Mój promotor jest pełny nadziei, że wreszcie to skończę.
– To pocieszające, że ta niewesoła historia ma jakiś pozytywny aspekt – mruknęła Róża, a on od razu zaprotestował.
– Zrobiła pani coś ważnego dla jego rodziny. To się bardzo liczy.
– Pewnie się to wyda dziwne, ale to również było moją motywacją. Nie chciałam zostawić tej kwestii niezamkniętej. Nie w taki sposób.
Popatrzył na nią przeciągle, a potem skinął ze zrozumieniem głową.
Do sali wystawienniczej weszła Bea, taszcząc pod pachą sporych rozmiarów płótno.
– Wyszukałam w magazynie tę pracę. My się chyba osobiście jeszcze nie znamy? Beata Kulesza, współwłaścicielka.
– Przemysław Dzielski. I naprawdę nie przyszedłem tu na kontrolę czystości. – Mrugnął do niej, a Bea od razu się odprężyła.
– No, czystość to u nas akurat bez zarzutu – pochwaliła się, ale Róża prychnęła znacząco.
– Nie przesadzałabym. Odkąd przeszłyśmy na zdalne prowadzenie galerii, to i sprzątamy rzadziej.
– Bo mniej się brudzi. To są elementarne kwestie. Proszę. To jest ta praca, o którą panu chodziło.
Zaprezentowała obraz. Było to dzieło z modnego obecnie gatunku realizmu magicznego, przedstawiające oniryczny las, a w nim postać kobiecą w renesansowym stroju.
– Piękna. Absolutnie mnie urzekła. Chciałbym ją kupić – podjął szybką decyzję.
– Znakomicie. Artystka się ucieszy. Doskonały wybór, to będzie trendujące nazwisko, robi pan korzystną inwestycję. Zaraz sporządzę certyfikat.
Skinęła głową i wyszła do biura. Prokurator uniósł obraz i ponownie mu się przyjrzał.
– Jak już kiedyś wspomniałem, nie znam się na sztuce. Ani na inwestowaniu w nią – wyznał niespodziewanie. – Ale ten wizerunek od razu mnie urzekł. Przyciągnął z jakąś siłą. Usidlił.
– I tak właśnie powinno być – zgodziła się Róża. – Zakochujemy się w dziełach sztuki, tak jak w ludziach. To po prostu inny rodzaj miłości.
Jego mina wyrażała początkowo pewne zaskoczenie i namysł, ale potem przyznał jej rację.
– To prawda, choć nigdy wcześniej w ten sposób nie myślałem. Malarstwo mnie nudziło, nie rozumiałem go. A teraz czuję coś innego, jakiś dreszcz…
– Sam pan widzi. Wystarczy dobrze trafić. Choć raz.
Uśmiechnął się do niej.
Bea przyniosła certyfikat, a potem rozliczyła transakcję.
– Zaraz zapakuję panu obraz – zaproponowała, gdy dokonał przelewu, ale Dzielski pokręcił głową.
– Może tylko jakaś folia bąbelkowa do zabezpieczenia, zaparkowałem niedaleko – wyjaśnił. I kiedy odeszła na zaplecze, zwrócił się do Róży: – Mam nadzieję, że to będzie wstęp do naszej znajomości. Nie tylko na gruncie tamtej sprawy sprzed lat. Może zjemy razem lunch, kiedy już odwołają obostrzenia i stanie się to możliwe? Mogę do pani zadzwonić?
– Jasne – odparła bez zastanowienia, zaskoczona swoim brakiem powściągliwości. Tłumaczyła się jednak, że chodzi jej przede wszystkim o Adelajdę i historię rodzinną, która domagała się jej uwagi.
– Schwytałaś go w swoje sidła – orzekła Bea, kiedy prokurator objuczony obrazem wyszedł już z galerii.
– Akurat. Ty zawsze mi sugerujesz takie rzeczy – obruszyła się wspólniczka.
Beata skrzywiła się wymownie, a potem jeszcze przewróciła oczami.
– Ciekawe jednak, jak się to potoczy. Ty jesteś specjalistką od dobrych początków i rozmytych ciągów dalszych. Nie żebym się pchała z jakimiś, pożal się Boże, diagnozami psychologicznymi czy radami, o które nikt nie prosi – zastrzegła, widząc groźną minę przyjaciółki. – Po prostu taka mi się refleksja nasunęła.
– Jestem wdzięczna za troskę – rzuciła Róża sarkastycznie. – Ale mam się dobrze.
– Nikt nie twierdzi, że jest inaczej. Tak sobie jednak myślę, że po tym doświadczeniu, jakim jest pandemia, o ile wyjdziemy z tego cało, zdrowi na ciele i umyśle, warto sobie przerobić w głowie kilka spraw. I może zacząć postępować inaczej. W zupełnie odmienny sposób, wręcz zrobić zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Potraktować to jako szansę od losu na nowy początek.
– Co ty w ogóle bredzisz? – zniesmaczyła się Róża. – Wzięłaś udział w jakimś internetowym kursie czy przeczytałaś poradnik pozytywnego myślenia?
– Coś w tym rodzaju. Ostatnio widziałam nawet ofertę faceta, który się określał jako „holistyczny doradca duchowy”, ale nie bój się, nie korzystałam z jego usług – dodała Bea szybko, gdy ujrzała grymas wspólniczki.
– Całe szczęście – burknęła Róża. – Zajmijmy się czymś pożytecznym, okej? Jaki mamy temat nadchodzącej aukcji? Fantastyka i świat magii? To bardzo w twoim aktualnym stylu, nie? – skomentowała uszczypliwie.
– Doskonałe dopasowanie. A wiesz, że Maks Niezwiński znowu dostał nagrodę za swój fotoreportaż ze szpitali covidowych? Tym razem jakąś międzynarodową. Przed chwilą mignęła mi informacja w internecie.
– Wspaniale. Wyślijmy mu kartkę z gratulacjami oraz naszą firmową maseczkę. – Róża zaczęła przeglądać spis pozycji na aukcję i ściągnęła brwi.
– Nie chcesz o tym gadać? – upewniła się Bea.
– Jakbyś zgadła – ucięła przyjaciółka.
– Dobrze, jak sobie życzysz. Zastanówmy się w takim razie, czy włączyć do oferty Taksińskiego. Ma jedną taką pracę, która by idealnie pasowała…
Róża przewróciła oczami na znak, co o tym wszystkim sądzi.
– Najpierw trzeba wezwać tego holistycznego doradcę duchowego. Może on nam podszepnie, jak postępować z kimś takim jak nasz drogi mistrz.
Zajęła się pracą, ale jej myśli wciąż wracały do wizyty Przemysława Dzielskiego. Zatem potwierdziło się, kto został pogrzebany w oranżerii w Łabonarówce. Podejrzenia, jakie mieli z Maksem, okazały się słuszne, a dedukcje prawidłowe. Czyli zabił go ktoś z nich: Matylda Korsakowska albo jej kuzyn Karol Mikanowski. Jaki udział miała w tych wydarzeniach Adelajda? Czy wiedziała? Była świadkiem? Domyśliła się czegoś od razu i pałała zemstą?
Róża wspomniała obietnicę, jaką sobie złożyła. Że pójdzie dalej tym tropem. Nadszedł czas, aby do tego wrócić.
Przyszła pora, by otworzyć pudła, które dostały się jej w spadku po babci Georginie. By wypuścić tego dżina z butelki i wreszcie spojrzeć w twarz przeszłości.ROZDZIAŁ 3
Pudełko z szarej tektury
Kiedy babcia Gina zmarła, Dorota usunęła z jej pokoju cały sprzęt medyczny, jaki w nim był, a resztę zostawiła bez zmian. Nie zamierzała niczego przeglądać, porządkować ani wyrzucać. Wszystko miało pozostać dokładnie tak, jak w momencie, gdy jej matka żyła i była z nimi.
Róża się nie wtrącała. Każdy przechodzi żałobę na swój sposób i rodzicielka miała pełne prawo, żeby przeżywać ją właśnie tak. Tylko szybko stało się jasne, że Dorota w ogóle nie pogodziła się z odejściem matki, a nawet nie przyjęła go do wiadomości. Nie dopuszczała do siebie myśli, że pożegnała Ginę na zawsze. Trzymała się kurczowo przekonania, że póki nie uporządkowała jej pokoju, nie wydarzyło się to, co ostateczne i nieuchronne. Na jakiś czas bieg wypadków został powstrzymany.
Dlatego teraz, kiedy Róża przekroczyła próg mieszkania Doroty, poczuła dziwny niepokój i lekki dyskomfort. Musiała porozmawiać o pewnych kwestiach, a chyba nie miała na to ani ochoty, ani odwagi.
Matka pracowała w swoim gabinecie, jak zwykle stwarzając wokół siebie gigantyczny nieład. Choć jej córka nie była przesadną pedantką, nie mogła uwierzyć, że można aż tak bałaganić. Notatki, fiszki i materiały piętrzyły się dosłownie wszędzie, zajmując nie tylko każdą wolną przestrzeń na biurku, lecz także na dodatkowym stoliku oraz na krzesłach i podłodze. Miało się wrażenie, że matce potrzebne jest w jednym momencie wszystko naraz, bo książki były porozkładane na rozmaitych stronach, zaznaczone zakładkami i magnetycznymi wskazówkami, odbitki przyczepione do regału, a nawet do poręczy fotela.
– Fajnie, że jesteś. – Dorota na widok córki zdjęła okulary, przetarła czoło zmęczonym gestem, a potem nieprzytomnym wzrokiem rozejrzała się za filiżanką. – Miałam tutaj gdzieś kawę…
– Zapewne zaginęła w akcji dwa tygodnie temu – rzuciła Róża z humorem, ogarniając wzrokiem pobojowisko w gabinecie.
– Co robić? Jak się pisze powieść historyczną, trzeba pracować ze źródłami.
– Widzę, że dobrze ci idzie – podsunęła córka, a Dorota tylko kiwnęła głową. Wreszcie udało się jej odnaleźć filiżankę z resztką zimnej kawy pod stertą odbitek kserograficznych.
– Świństwo. Może napijemy się świeżej? – zaproponowała, gdy już zajrzała z obrzydzeniem do filiżanki.
– Chętnie.
Wstały i przeszły do kuchni, gdzie matka nastawiła ekspres.
– Jak się czujesz, mamo? – spytała Róża, a Dorota prychnęła sarkastycznie.
– Nie przemawiaj do mnie jak do zniedołężniałej starowinki – przestrzegła. – Jak się zresztą mam czuć? Staram się o tym wszystkim nie myśleć.
– To chyba niedobrze? – zaryzykowała córka, a matka wzruszyła ramionami.
– Niby czemu? To mi pomaga.
Róża zerknęła na nią z powątpiewaniem. Dorota uciekała w pracę, w szaleńcze zapełnianie sobie czasu co do minuty i z pewnością starała się odsunąć od siebie jakiekolwiek refleksje. Brak zastanawiania się nad tym, co zaszło, to nie była metoda, ale taktyka przetrwania na krótką metę.
– Hmm… – bąknęła córka, ale matka nie dała jej dojść do głosu.
– Wiem, co sobie tam knujesz w tej swojej głowie. Że przez cały rok byłyśmy jakby w podwójnej izolacji. Takie zamknięcie w zamknięciu. Bo raz ta pandemia, a dwa choroba Giny. Ograniczyłyśmy się dodatkowo ze względu na jej stan. Też uważam, że powinnyśmy wrócić do normalnego życia, ale sama wiesz, jak jest. Ja mam swoją pracę, terminy, które już zawaliłam i muszę nadgonić, ty też pewnie położyłaś niejedną sprawę w galerii…
– Przecież nie o to chodzi. Bardziej o przyjęcie do wiadomości, że babcia odeszła na zawsze…
– A ty uważasz, że ja tego nie rozumiem? Za kogo ty mnie masz? Chyba nie za osobę niespełna rozumu?
– Uważam, że nie chcesz się z tym zmierzyć. Pożegnać się ostatecznie. Dokonać podsumowania, opłakać babcię.
– Co za brednie. – Matka wydęła wargi, a potem gwałtownie sięgnęła w kierunku ekspresu, żeby podać kawę. Potrąciła filiżanki, jeden spodek upadł na podłogę i się rozbił. Nie skomentowała, tylko zacisnęła wargi i uprzątnęła skorupy.
– Chciałabym zajrzeć do jej pokoju. – Róża powiedziała to po chwili milczenia. Dorota drgnęła, ale wykonała przyzwalający gest.
– Nie ma problemu. Możesz wziąć sobie, co chcesz, na pamiątkę. Babcia sobie tego życzyła.
Milczały i narastała pomiędzy nimi jakaś wrogość. Róża nie rozumiała, czemu się tak dzieje.
– Mamo, ja chcę pomóc… – zaczęła, a Dorota machnęła lekceważąco ręką.
– Zostawmy to. Radzę sobie, jak umiem. Czy możemy przyjąć taką perspektywę? Daj mi to przejść na moich warunkach, okej? Potrzebuję więcej czasu.
Róża przygryzła wargi i nic nie odpowiedziała. Dopiła swoją kawę, a potem wstała i poszła do pokoju babci. Matka nie ruszyła się z kuchni. Dziewczyna położyła dłoń na klamce z pewnym wahaniem, a potem nacisnęła ją i gdy drzwi się uchyliły, weszła do środka.
Niby wszystko tu było po staremu, a jednak zupełnie się zmieniło. Na stoliku przy starannie uprzątniętym i przysłoniętym wzorzystą narzutą łóżku stało zdjęcie Matyldy Korsakowskiej z Adelajdą i małą Giną przy sportowym samochodzie, na półkach wciąż tłoczyły się ulubione książki babci i drobne pamiątki, matka podlewała doniczkowe kwiaty.
Wnętrze było puste, smutne i pozbawione życia. Brakowało w nim obecności Georginy. Jej uśmiechu, ciepłego głosu, spojrzenia. Światła, które rozprasza mrok.
Róża się otrząsnęła. Sięgnęła do bieliźniarki, do której skierowała ją babcia w ostatnich dobrych dniach. Przekręciła klucz i wyjęła niewielkie tekturowe pudełko. Gina wspominała o nim kilkukrotnie. Róża musiała obiecać, że zabierze te pamiątki i się nimi zajmie.
Gdy podniosła pokrywkę, przede wszystkim zobaczyła płytę gramofonową w kartonowej okładce. Widziała ją już wielokrotnie, w dawniejszych czasach, zanim babcia przeniosła się do Wrzosowego Zakątka, ale później płyta gdzieś się zawieruszyła. Teraz wzięła do ręki kopertę i obejrzała ją ze wszystkich stron. Z frontu patrzyła na nią twarz Ady Nirskiej, przesłonięta woalką w ten sposób, że widać było jej oczy o inteligentnym i głębokim spojrzeniu oraz gęste kręcone włosy. Okładka płyty była zniszczona, zdjęcie także nie wyglądało już dobrze. Róża wygładziła je palcem, wiodąc po literach tworzących tytuł Kolekcja straconych chwil. Wyjęła ciemny krążek ze środka, a potem rozejrzała się za gramofonem. Babcia miała takie stare urządzenie, chyba sprzed czterdziestu lat, które wciąż zadziwiająco dobrze działało. Kiedy chorowała, często prosiła, żeby odtwarzać na nim powojenne składanki przebojów rewiowych z lat 20. i 30. Miała taką całkowicie zajechaną płytę w postrzępionej kopercie, na której ledwo dało się odczytać tytuł Powróćmy jak za dawnych lat. Piotr Fronczewski śpiewał na niej tym swoim niesamowitym głosem: „Całuję twoją dłoń, madame, śniąc, że to usta twe…” i jakoś ta piosenka skojarzyła się Róży z Adą Nirską. Jej tajemniczą twarzą, niezwykłym spojrzeniem spod ciemnych rzęs, niepokojącym uniesieniem brwi pod woalką. Pytaniem lub wyzwaniem, które rzucała widzom.
Nastawiła płytę Nirskiej, zaczynając od tytułowej piosenki, Kolekcji straconych chwil. To był całkiem niezły wiersz, taki inny od ckliwych rewiowych kawałków tamtej epoki. Ciekawe, kto go napisał? Róża ponownie sięgnęła po kopertę, by odcyfrować nazwiska wykonawców. Autorką wszystkich melodii była Ada Nirska, a autor tekstów ukrywał się pod pseudonimem Tycjan. Czy mógł to być Tytus Wilski? Właściwie czemu nie?
Przerzuciła pamiątki z pudełka. Jej uwagę zwrócił album w ceratowej oprawce. Miała nadzieję, że znajdzie tam zdjęcia babci z czasów młodości, ale zawierał jedynie wycinki prasowe dotyczące kariery Ady. Zdziwiła się, że ktoś – zapewne Gina – zdecydował się przechować akurat tę pamiątkę. Wiedziała, że podczas powstania warszawskiego przepadł cały majątek rodziny, wszystkie cenne i mniej wartościowe rzeczy. Ten album musiał ktoś zabrać, przetrzymać, troszczyć się o niego. Dlaczego miał dla kogoś takie znaczenie? A może wcale się nie liczył – ocalał na zasadzie przypadku, który sprawia, że zagładzie ulegają najważniejsze skarby, a pozostają całkiem nieistotne i banalne?
Już miała sięgnąć głębiej i wyjąć inne rzeczy, kiedy zadźwięczał jej telefon. Spojrzała na wyświetlacz. Maks. Lekko odetchnęła, zanim odebrała rozmowę. W myślach zganiła się, że tak to przeżywa. Bo nie przyszedł na pogrzeb babci? Wolne żarty! Wcale jej to nie obeszło.
– Przepraszam, że nie byłem na cmentarzu – zaczął bez wstępów.
– Nic się nie stało – mruknęła bez przekonania.
– Wiem, że tak, ale naprawdę mi przykro, nie potrafię tego inaczej wyjaśnić – powiedział szybko.
– Rozumiem – rzuciła, żeby zamknąć ten temat.
– Dzwonił do mnie Dzielski, ten prokurator, pewnie pamiętasz?
– Tak, był u mnie. Nawet kupił obraz. – Nie wiedziała, czemu to dodała.
Oczywiście się zdziwił.
– Poważnie? Nie wyglądał na zainteresowanego sztuką.
– Jak widać pozory mylą. Przyniósł przy okazji wyniki badań DNA. Kości wykopane w oranżerii należą do Tytusa Wilskiego. Sprawa jest z punktu widzenia prawnego zakończona.
– Tak, pewnie ci zatem wspominał, że krewni Tytusa chcą zorganizować pogrzeb?
– Owszem. Nie miałam pojęcia, że jeszcze ktoś z nich żyje.
– Jego siostra miała dwoje dzieci, to w ogóle jest fascynująca historia… Może miałabyś czas kiedyś się spotkać?
Zawahała się.
– Róża? – spytał. – Masz do mnie żal, prawda?
– Wcale nie!
– Przecież słyszę, jaka jesteś poirytowana. Wkurzył cię mój telefon.
Nabrała głęboko powietrza.
– Nie przypisuj sobie takiego wielkiego znaczenia – burknęła, ale po chwili się opanowała.
Odchrząknęła.
– Porządkowałam rzeczy babci – wyjaśniła. – Zastałeś mnie przy tej czynności. Dlatego jestem…
– Rozdrażniona? – dopowiedział skwapliwie. – Miałem wrażenie, że coś jest nie tak… Przykro mi, że tak nie w porę…
– Nie, nie. Przecież nie mogłeś wiedzieć. Zbierałam się do tego długo, może zbyt długo. Zwlekałam.
– Zdaję sobie sprawę, co czujesz – wypalił bez zastanowienia.
– Naprawdę? – zdziwiła się, bo powiedział to takim tonem, jakby faktycznie miał pojęcie, o co jej chodzi.
– Owszem. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Chciałem ci jeszcze o czymś powiedzieć przy okazji. Poznałem ostatnio faceta, lekarza. Gadaliśmy o różnych sprawach i przypadkiem wyszło, że jego ojciec jest członkiem takiego towarzystwa historycznego. Miłośników przedwojennych warszawskich rewii. Zbierają pamiątki, interesują się artystami, przed pandemią spotykali się nawet regularnie. Teraz oczywiście zawiesili te spędy…
– Znalazłam w rzeczach po babci album z wycinkami prasowymi dotyczącymi kariery Adelajdy. Nawet go jeszcze nie przejrzałam – powiedziała z wahaniem.
– Sama widzisz – przerwał i głowę by dała, że wykorzystał czas, żeby zapalić papierosa. – Ten ojciec mojego znajomego prowadzi antykwariat. Klientów obecnie nie ma wielu, sprzedaż idzie głównie w sieci, mógłby się z nami spotkać. Gdybyś oczywiście reflektowała. Możesz też iść sama, wyślę ci namiary, a faceta uprzedzę – zastrzegł się na wszelki wypadek.
– Nie, spoko, wielkie dzięki. Przepraszam, że byłam nieprzyjemna.
– Wiem, powinienem był przyjść na ten pogrzeb. Naprawdę lubiłem twoją babcię. Nie dałem rady. Próbowałem, uwierz mi.
– Poważnie, nie ma sprawy. Nie wracajmy do tego. To co z tym gościem od antykwariatu i miłośników kabaretów? Myślisz, że będzie coś wiedział na temat Ady Nirskiej?
– Mam nadzieję. Zadzwonić tam? Umówić nas?
– Jasne. Będę bardzo wdzięczna. I, Maks! Gratuluję nagrody! Bea mi powiedziała, że wygrałeś konkurs.
Mruknął coś niezrozumiale.
– Nie liczyłem na to – powiedział szybko. – A właściwie nie sądziłem, że do tego wrócę. W taki sposób i w takich okolicznościach.
– Znowu na froncie?
– Właśnie. Kiedyś powiedziałaś, że wojna toczy się w różnych miejscach w rozmaity sposób. Zapamiętałem to sobie, bo to była prawda. Teraz to zrozumiałem. Ale najgorsze, że tylko w tym się odnajduję. Zatem ta nagroda wcale mnie nie cieszy, lecz to temat na jakąś inną rozmowę. Natasza miała rację. Nie myliła się ani trochę.
– Właśnie, co tam u niej? Pewnie mnóstwo pracy?
– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Nie widzieliśmy się prawie od roku. Tak się to paskudnie poukładało.
– Przykro mi – rzuciła, choć miała poczucie, że jest to dosyć koślawe pocieszenie.
– Jak to mówią, nasze godziny i tak były policzone. Dam ci znać, jak ustalę coś z właścicielem antykwariatu, okej?
– Jasne, dzięki.
Rozłączyła rozmowę, a potem potarła skroń dłonią. Płyta właśnie się skończyła i igła z trzaskiem przejechała przez zakończenie gramofonowego krążka. Róża nastawiła ją od początku i zaczęła się wsłuchiwać w głęboki melodyjny głos swej ciotecznej babki. Ada śpiewała nosowo z manierą charakterystyczną dla artystek swej epoki. Wyraźnie wymawiała dźwięczne spółgłoski, a w jej tonie pobrzmiewała jakaś tajemnica, pewna nerwowość i szczypta czegoś, co trudno było uchwycić. Szczególnej charyzmy i czaru, które sprawiają, że jedna wykonawczyni przyciąga jak magnes i wręcz hipnotyzuje publiczność, a druga – mimo talentu i poprawności wykonania – jest tylko zwykłą szansonistką. Takich elektryzujących osobowości teraz już się nie spotyka.
Drzwi otwarły się gwałtownie i stanęła w nich matka z filiżanką kawy w ręku.
– Słuchasz tej płyty? – stwierdziła bardziej, niż zapytała. – Mamę zawsze rozstrajała nerwowo. Często przy niej płakała.
– Pamiętam. Wiesz, myślałam, że straciła narzeczonego na wojnie, bo tam są takie smutne piosenki o rozstaniu.
Dorota uśmiechnęła się, ale nie skomentowała. Zerknęła na tekturowe pudełko.
– Co tam masz?
– Babcia mi o nim wspomniała przed śmiercią. To jakieś pamiątki. Była tam ta płyta, wycinki z gazet…
– Jednym słowem, szpargały. – Matka zrobiła nieokreślony ruch ręką. – Skoro ci to powierzyła, to zabierz do siebie. Może masz rację, powinnyśmy zacząć robić porządki. Trzeba trochę odgruzować ten pokój.
– Nie mówiłam, że mamy wyrzucać jej rzeczy. – Róża zmarszczyła brwi.
Dorota spojrzała na nią przelotnie.
– A jak to sobie niby wyobrażasz? Że to wszystko zatrzymam? – Znowu zatoczyła dłonią koło. – Jakieś mauzoleum tu zrobię? Bądź poważna. Posegregujemy to. Oddamy potrzebującym to, co się nada, jeśli chcesz coś zatrzymać, nie będę się sprzeciwiała. Reszta bez przydziału pójdzie na śmietnik.
– Mamo…
– Proszę cię, dajmy już temu spokój. Nie podoba mi się, że dyskutujesz z każdym moim pomysłem. Skoro masz lepszy, to bardzo proszę, przedstaw go albo po prostu zrealizuj.
Patrzyła na córkę oskarżycielskim niechętnym wzrokiem. Róża straciła kompletnie chęć prowadzenia dalszej rozmowy.
– Masz rację – odpowiedziała. – Tak zrobimy.
– Dziękuję. A teraz muszę już wracać do pracy. Nie zapomnij pudełka – dodała jeszcze. – Może tam kryje się rozwiązanie tych twoich zagadek.
– Nie interesuje cię to? – zapytała Róża, choć przecież powinna ugryźć się w język, bo obiecała sobie nie wdawać się z matką w przepychanki.
Dorota obróciła się na progu i spojrzała jej wyzywająco w oczy.
– Nie. Wcale. Absolutnie – odparła wyniośle. – Ale ty się baw, ile wlezie. I powiem ci, że strasznie mi w tej chwili przypominasz Matyldę Korsakowską – dodała, a Róży zrobiło się okropnie nieprzyjemnie.
Ciąg dalszy w wersji pełnej