Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kolekcjoner porzuconych dusz. Reportaże z Brazylii - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
15 września 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Kolekcjoner porzuconych dusz. Reportaże z Brazylii - ebook

Nieznane oblicza Brazylii

Zbiór reportaży Eliane Brum, wielokrotnie nagradzanej dziennikarki, przedstawia przejmujący obraz życia w Brazylii, którego próżno szukać w przewodnikach turystycznych.  Autorka odwiedza indiańskie i metyskie akuszerki na północnym krańcu puszczy amazońskiej, opowiada o życiu mieszkańców jednej z faweli w São Paulo i śledzi walkę aktywistów społecznych z międzynarodowymi korporacjami o prawa kobiet, środowisko naturalne i dach nad głową.

Kloszard z Porto Alegre, poszukiwacze złota z Belo Monte, matki straconego pokolenia… Kolekcjoner porzuconych dusz to galeria niezwykłych postaci, do których autorka podchodzi z niezwykłą wrażliwością, pokazując świat z ich perspektywy. Jej wysmakowane literacko teksty nie tylko opisują aktualne problemy społeczne, lecz także stanowią prawdziwe ćwiczenie z empatii.

To książka, wobec której nie można przejść obojętnie.

 

Jest wiele powodów, dla których warto, a może nawet trzeba przeczytać tę książkę. Eliane Brum jak nikt inny tłumaczy światu Brazylię, a Brazylijczykom ich samych. Jak nikt inny potrafi spleść w całość przemoc i poezję, niesprawiedliwość i piękno, ekstremalne wykluczenie i zwykłe życie. Dla mnie jednym z takich powodów może też być zawarta w tym zbiorze „Karmicielka” - jeden z najpiękniejszych reportaży o umieraniu, jakie kiedykolwiek napisano.

Aleksandra Lipczak, autorka książki "Ludzie z Placu Słońca"

 

Poetyckie i wciągające teksty Brum oddają chór wielu języków Brazylii: akuszerek z lasu deszczowego, mieszkańców domów starców i odciętych od świata plemion amazońskich.

„The New Yorker”

Eliane Brum – dziennikarka, dokumentalistka i autorka pięciu książek non-fiction. Laureatka ponad czterdziestu nagród dziennikarskich w Brazylii. Publicystka dziennika „El País”, współpracuje z „Guardianem”. Kolekcjoner porzuconych dusz to jej pierwsza książka wydana poza Brazylią. W czasie przygotowania polskiego tłumaczenia Brum przebywała na statku Greenpeace płynącym na Antarktydę, opisując walkę ekologów z kryzysem klimatycznym.

Spis treści

Wstęp. Między światami

Puszcza akuszerek

Pogrzeb biedaka

Wariat

Szmer

Kraj zwany Brasilândią

Eva kontra wypaczone dusze

W Brazylii Zé Boruty

Adail chce latać

Połykacz szkła

Dom starców

Kolekcjoner porzuconych dusz

Żywe matki martwego pokolenia

Śródziemie

Głos

João prosi Raimundę, żeby złożyli życie w ofierze

Niewola

Karmicielka

Podziękowania

Słowo od tłumacza

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8179-589-0
Rozmiar pliku: 911 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis treści

Słowo od tłumacza 9

Wstęp. Między światami 13

Puszcza akuszerek 34

Pogrzeb biedaka 44

Wariat 48

Szmer 53

Kraj zwany Brasilândią 66

Eva kontra wypaczone dusze 78

W Brazylii Zé Boruty 83

Adail chce latać 101

Połykacz szkła 106

Dom starców 108

Kolekcjoner porzuconych dusz 135

Żywe matki martwego pokolenia 139

Śródziemie 154

Głos 164

João prosi Raimundę, żeby złożyli życie w ofierze 169

Niewola 198

Karmicielka 202

Podziękowania 221Słowo od tłumacza

W pierwszym zdaniu niniejszej książki Eliane Brum stwierdza, że zajmowanie się dziennikarstwem oznacza w jej przypadku wejście w cudzą skórę. Ja w drugim zdaniu tego krótkiego wprowadzenia dodam, że dokładnie to samo oznacza zajmowanie się przekładem, oraz postaram się przygotować Czytelników do kolejnej inkarnacji, jaką stanowi lektura Kolekcjonera porzuconych dusz w języku polskim.

Dla autorki pisanie to czynność fizyczna, a tekst nigdy nie przestaje stanowić jednej z jej tkanek. W podziękowaniach dla swojej tłumaczki na język angielski Brum opowiada o tym, jak otworzyła się przed nią, aby ta mogła przeniknąć i „posiąść jej ciało”. Choć metaforyka korporalna stanowi dość częsty motyw w próbach ujęcia zjawiska przekładu, w tym przypadku mamy do czynienia z relacją, która zdaje się sięgać do granic przenośni i potencjalnie poza nią wykraczać. Psychofizyczne zaangażowanie tłumaczek i tłumaczy, konieczne do wejścia w skórę autora – godziny, dnie, tygodnie i miesiące wewnątrz rzeczywistości istniejącej równolegle do codzienności autorek i autorów przekładów – to temat poruszany rzadko, więc być może polskie wydanie książki Eliane Brum, słynącej z ukazywania „życia, którego nikt nie dostrzega”, to dobra okazja, żeby wspomnieć o kulisach tłumaczenia.

Już w pierwszym reportażu składającym się na niniejszy zbiór musiałem jako mężczyzna zagłębić się w zjawisko określane jako „kobieca tajemnica”. Ostatnie strony reportażu poświęconego ofierze pylicy tłumaczyłem na bezdechu, z bardzo realnym poczuciem ciężaru i bólu w piersi. Ledwo przebrnąłem przez scenę znoszenia umierającej bohaterki po schodach domu w tekście zamykającym książkę. Praca nad Kolekcjonerem… udowodniła mi po raz kolejny, że tłumaczenie może się okazać czynnością równie cielesną, jak w przypadku Eliane samo pisanie.

Autorka we wstępie ostrzega, że gdy ktoś zaczyna wtrącać się w jej tekst, drażni ją to w uszach, oraz zapewnia, że zauważa każdą, nawet najmniejszą ingerencję w pierwotny zapis. Stojące przede mną zadanie zdawało się więc skazane na niepowodzenie, ponieważ nie istnieje chyba większa ingerencja niż zastąpienie cudzego tekstu swoim własnym, czyli tekstem przekładu, w którym – jak mówi sama Eliane Brum – słów się nie przemienia, ale się je podmienia. Jest to tym widoczniejsze w polszczyźnie, która wymagała nieraz przebudowy struktury zdania i przepisania kreślonej za każdym razem, subtelnej metaforyki organizującej oryginał. W niemalże każdym z reportaży składających się na tę książkę można odnaleźć wynajdywany na nowo, często ledwie wytłumaczalny (dla autorki) i ledwie przetłumaczalny (dla mnie) stosunek do języka, niekiedy oddziałującego na odbiorcę poza sensem słów. Zdania stanowią tutaj przedłużenie cielesnego doświadczenia obcości.

W polskim przekładzie dążyłem do oddania afektywnego języka Eliane Brum, która często pozwala, aby jej niejasne przeżywanie odmienności skrystalizowało się w zaskakujących połączeniach słów, w zmiennych rytmach, w subtelnych współbrzmieniach lub w otwarciu się na nieoswojony leksykon, który umożliwia innym ludziom nadać kształt swojemu istnieniu. Widać to między innymi w Puszczy akuszerek (gdzie przyjmowanie porodów nazywane jest „łapaniem dzieci”, a przenośnie krążą niezmiennie wokół porodu i przyrody), w nagłych ucieczkach w strumienie świadomości w Szmerze, w napięciu między deformacją a kształtowaniem przeznaczenia w reportażu Eva kontra wypaczone dusze, w klaustrofobicznej przestrzeni Domu starców, w kumulatywności i fragmentaryczności organizujących mikrokosmos Kolekcjonera porzuconych dusz, w metaforyce więzów, wątków i snucia opowieści w Karmicielce. Uważna lektura każdego z tekstów zdradza odmienne formy otwarcia się na drugiego człowieka oraz na swoisty i nieswojski język, co zmuszało mnie nieraz do odkrywania granic elastyczności polszczyzny, aby nie zawłaszczyć i nie zubożyć znaczeń uchwyconych w oryginale nie tylko rozumem, lecz często także uchem i całym ciałem.

Gdy kończyłem pracę nad przekładem, Eliane, uczestnicząca w tym czasie w wyprawie na Antarktydę, skontaktowała mnie ze swoją tłumaczką na język angielski, Diane Grosklaus Whitty, która podzieliła się ze mną fragmentami swojej bardzo obszernej korespondencji z autorką, za co serdecznie dziękuję. Doświadczeniami wymieniliśmy się następnie z tłumaczem na język włoski, Vincenzo Barcą, a dyskusje na temat napotkanych przez nas niezliczonych trudności znacznie przyczyniły się do kształtu niniejszego przekładu.

Dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi dotrzeć do tak różnych obszarów doświadczenia i odnaleźć dla nich odpowiednią – mam nadzieję – formę w języku polskim, w tym członkom Forum Tłumaczy Literatury oraz studentkom i studentom filologii portugalskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim, na których wypróbowywałem różne rozwiązania i którzy cierpliwie dzielili się ze mną swoimi przemyśleniami.

Dziękuję Darii Mikockiej, która nie tylko ma znakomite ucho i niebywały językowy instynkt, lecz także nieraz pomogła mi w kwestiach kluczowych (jej zasługa to między innymi pojawiający się w tytule jednego z reportaży „Zé Boruta”) oraz umożliwiła mi pokonanie chwil rozpaczy pośród rozkoszy w trakcie pracy nad przekładem Kolekcjonera porzuconych dusz.

Gabriel BorowskiPUSZCZA AKUSZEREK

Zrodziły się z wilgotnego łona Amazonii, na północnym krańcu Brazylii, w nadal odciętym od świata stanie Amapá. Reszta kraju ich nie słucha, bo nie umie już uchwycić dźwięków dawnej wiedzy, melodii jej pieśni. Wiele z nich nie zna liter składających się na alfabet, choć odczytuje puszczę, wodę i niebo. Wyłoniły się z zakamarków innych kobiet obdarzonych zdolnością łapania dzieci. To wiedza, której się nie uczy, nie naucza się, nawet się nie tłumaczy. Po prostu się przydarza. Ich dłonie wyżłobione krwią kobiet i wodami noworodków przyjmują na świat część Brazylii.

Pierwotny kobiecy wrzask niesie się echem znad terenów na samym czubku mapy i przypomina reszcie kraju, że narodziny to coś naturalnego. Nie zależą od inżynierii genetycznej ani chirurgii, nie pachną szpitalem. Akuszerkom z puszczy, pielęgnującym dawne zwyczaje dzięki geograficznemu odcięciu kolebki ich tradycji, łatwiej zrozumieć, że jakaś panna zajdzie w ciążę z delfinem, który wyskoczy z rzeki, niż przyjąć, że kobieta umawia dzień i godzinę, żeby siłą wydrzeć z siebie dziecko. Amapá ma mniej niż pół miliona mieszkańców, z których większość zadebiutowała na świecie w rękach siedmiuset łapaczek dzieci. To kobiety odmieniające czasowniki w liczbie mnogiej, nadużywające zaimków zbiorowych. Zgodnie z ich życiową logiką „ja” to coś obcego, co nie cieszy się żadnymi przywilejami.

Indianka Dorica, Metyska Jovelina i Rossilda, pochodząca z quilombo, przybywają na łódkach albo leśnymi ścieżkami. Są przewodniczkami w trakcie podróży przez tajemnice przekazywane z pokolenia na pokolenia w niepisanych słowach zapisanych w świecie. Ich drogi krzyżują się z drogami Terezy oraz należących do rdzennych ludów akuszerek znad rzeki Oiapoque. Wszystkie jednoczy splot narodzin, o których świadczą ślady na ich dłoniach.

„Żeby łapać dzieci, trzeba być cierpliwym”, powtarza Maria dos Santos Maciel z plemienia Karipuna, czyli Dorica, najstarsza akuszerka w stanie Amapá. Ma dziewięćdziesiąt sześć lat i w jej drobnych, niemalże dziecinnych dłoniach przyszły na świat prawie dwa tysiące Indian. Dorica – babka, matka i chrzestna setek złapanych dzieci – nawet nie lubi swojego daru. „Z darem tak już jest. Rodzisz się z nim i nie można powiedzieć nie”. Indianka Dorica poszerza zakres języka kolonizatora, gdy jako poetka niesamowitości mówi: „Akuszerka nie ma wyboru. Wzywa się ją w środku nocy, żeby zasiedlała świat”.

Przypomina zjawę, gdy oświetlona zaledwie latarenką płynie wodami Oiapoque. Podróżuje w towarzystwie sześćdziesięciosześcioletniej siostry, Alexandriny, której pomogła w narodzinach dziewięciorga z jedenaściorga dzieci. „Kobieta i puszcza to jedno i to samo”, mówi Alexandrina. „Matka ziemia ma w sobie wszystko, tak jak wszystko mieści się w ciele kobiety: siła, odwaga, życie i rozkosz”.

Wiosłami tną milczącą rzekę, podczas gdy śledzą je rozżarzone węgielki spojrzeń kajmanów. „Są niegroźne. Zjadają tylko psy i klapki”, uspokaja Dorica. Wspomina swoje szesnaście poronień, uniemożliwiających jej posiadanie własnych dzieci z przyczyn, których nie jej dociekać. „Jestem zmęczona”, stwierdza. „Chciałabym, żeby Bóg pozwolił mi już przejść na emeryturę”.

Bóg zwleka z tym bardziej niż minister polityki społecznej i jak dotąd nie przychylił się do jej prośby. Dorica nadal rusza, dokąd ją wezwano, i zagłębia bose stopy w ziemi. Następnie kuca między udami kobiety. Alexandrina nogami obejmuje ciężarną od tyłu. Dorica nie wydziera niczego z wnętrza kobiecego ciała, tylko czeka. Uciska brzuch matki, żeby odpowiednio ustawić dziecko. Smaruje jej łono olejem z tapira, płaszczki lub dydelfa, żeby przyspieszyć skurcze, odmawia modlitwy i recytuje zaklęcia, żeby umożliwić dokonanie się tajemnicy. Paznokciem dziurawi błony płodowe, a pępowinę przecina strzałą albo przegryza. „Żeby łapać dzieci, trzeba czekać, aż nadejdzie czas narodzin”, tłumaczy. „Miastowi lekarze nie wiedzą, a że nie wiedzą, rozcinają kobiety”.

Dorica porzuca swoje pole manioku na tydzień. Zadaniem akuszerki jest mycie, gotowanie, uciskanie brzucha matki każdego ranka i wieczora, żeby kobieta wyzdrowiała. Jej obowiązkiem jest gładzić jej piersi gęstym grzebieniem i polewać wodą z białej tykwy, żeby w usta noworodka trysnęło mleko. Wie, jak zasysać powietrze z nosa dziecka, aż zacznie płakać. Gdy ten okres dobiegnie końca, Dorica przekazuje kobietę mężowi: „Zrobiłam dla niej już wszystko, co mogłam. Teraz to ty musisz zadbać o rodzinę”. Mąż dziękuje: „Jeśli mogę ci coś dać, dam”. Dorica odpowiada: „Bóg mi wynagrodzi”. Na tym rozmowa się kończy. To wszystko. Tak już jest od ponad pięciuset lat.

Kobieta otworzy drzwi domu dopiero po czterdziestu dniach. Do tego czasu progu nie przekroczy również dziecko. Zanim odetchnie leśnym powietrzem, błogosławi się je wodą i solą, żeby odstraszyć złe duchy. W trakcie ponad dwóch tysięcy porodów Dorica straciła tylko trójkę noworodków. Rozpacza nad nimi każdego dnia: „Brakuje tych dzieci tutaj z nami”. Według mieszkańców puszczy nikogo nie da się zastąpić ani pozbyć. Życie, które gaśnie, zanim się rozpocznie, jest niepowtarzalne.

Akuszerka żegna się, a łódka powoli znika na rzece. Z gałęzi podąża za nią wzrokiem jakaś ara, rozwrzeszczane stado papug przecina niebo, jakaś dziewczyna kąpie się w strumieniu, szykując się do szkoły. Dzień jak co dzień. Dorica kładzie rękę na starym sercu, cicho wypowiada jakieś słowa i posyła błogosławieństwo odpływającym. Następnie obraca się, zaciąga się tytoniem i czeka, aż piąte dziecko ostatniej brzemiennej w wiosce, trzydziestotrzyletniej Indianki Ivaneide Iapará, zacznie dobijać się do wrót świata.

Akuszerki z puszczy są dziś w większości katoliczkami, niektóre należą do ruchu zielonoświątkowego, jeszcze inne są spirytystkami albo wyznają religie afrobrazylijskie. Nawet jeśli zwracają się do chrześcijańskiego, męskiego boga, ducha świętego albo do orisz, uznają się za strażniczki tajemnicy przekazanej im przez matki i babki, kolejne ogniwa łańcucha sięgającego niepamiętnych czasów. Zgodnie z tym nienazwanym ruchem duchowym wielkie bóstwo jest rodzaju żeńskiego. To kobieta, która, jak mówią, rządzi początkiem-środkiem-końcem, narodzinami-życiem-śmiercią, przeszłością-teraźniejszością-przyszłością.

Wiosłują przez wiele kilometrów po rzekach lub przemierzają pieszo ląd, aby wesprzeć jedną ze swoich w dokonaniu cudu. Poród to akt oporu i buntu – dowód na to, że w każdej kobiecie jest coś z bogini. Wiele akuszerek spłonęło za sprawą inkwizycji. Te, które po dziś dzień odpowiadają na wezwanie, nie uczyły się o tym z ksiąg, chociaż w ich kościach w jakiś sposób nadal czuć żar stosów.

Siedemdziesięciosiedmioletnia Jovelina Costa dos Santos to najsłynniejsza akuszerka w leżącej sto kilometrów od stolicy stanu, Macapá, miejscowości Ponta Grossa do Piriri, na którą składa się zaledwie kilkadziesiąt rozproszonych domostw i pól. „To Bóg dał mi sławę”, obwieszcza w progu. Na twarzy ma więcej zmarszczek, niż jest gwiazd na nocnym niebie. Jest roześmiana jak nikt inny, a gdy otwiera usta, zdaje się, jakby miał z nich wypaść kawałek świata. Nie oznacza to, że jest szczęśliwa. Po prostu śmieje się, bo postanowiła się nie smucić. Jovelina tak już ma: cechuje ją złożona prostota. Po przebudzeniu nie zawsze wie, czy zje cokolwiek, zanim nadejdzie kolejny świt. Sama uznaje się za bogatszą od większości ludzi. „Dziecko to bogactwo, siostro. To radość dla oczu”.

Więcej jej filozofii: „W tych głębinach śmierci albo wypełnimy świat dziećmi, albo znikniemy”. Tylko tyle. Nagle Metyska Jovelina przestaje się uśmiechać, a światu zdaje się grozić pochłonięcie przez mrok: „Miałam tylko ósemkę”. Jak to: tylko? „No tylko. Tak dobrze jest rodzić dzieci…”. Po czym dodaje lubieżnie: „Robić lubię jeszcze bardziej”.

Zadebiutowała w zawodzie akuszerki jeszcze jako młoda dziewczyna. Bóg użył fortelu, aby wskazać jej drogę ku przeznaczeniu. Gdy coś opowiada, gromadzi wokół siebie ludzi, aż ma się ochotę za to zapłacić: „Pierwszy raz był z Isabel, żoną mojego kuma Sevério, co był w Volta das Cobras. Spokojnie, kumie, powiedziała moja mama, Isabel zostanie u nas. W nocy Isabel gorączkowała, dostała zimnych dreszczy, ale nawet nie pisnęła. Rano mama poszła w pole, a ja zostałam z Isabel. Jovito, Jovito, nastaw wody na kąpiel. (Przerywa i innym głosem tłumaczy, że Jovita to ona.) Już jest, Isabel, odpowiedziałam. Wiesz, że nad ranem dostałam zimnych dreszczy?, zapytała. Ach, tak, Isabel?, spytałam. Tak, Jovito. Czesałam się, gdy się ze mnie polało. Jovito, siostro, pomóż mi. Isabel weszła pod moskitierę, a ja złapałam jej dziecko. Było zimne, martwe. Gdy mama wróciła, zapytała: jak poszło, Jovita? Dobrze, mamo. A ona na to: słuchaj, dziecko, od teraz mnie zastąpisz. I tak było”.

Jovelinie pomaga wyłącznie św. Bartłomiej Apostoł, opiekun akuszerek, tak jak św. Rajmund Nonnat, Matka Boża Dobrego Porodu i inni co ważniejsi święci. Dla Jovity św. Bartłomiej to nie São Bartolomeu, tylko „São Bertolamê”, troszeczkę z francuska i bardziej okazale. „O czwartej po południu Bertolamê wstał i złapał za kij. Kroczył swoją ścieżką. Napotkał Matkę Boską, a ona spytała: dokąd idziesz, Bertolamê? Idę do domu Matki Boskiej. Idź, Bertolamê, bo tam otrzymasz ode mnie dar. Kobieta nie umrze przy porodzie ani dziecko się nie udusi”. I już. Wystarczy odmówić modlitwę, a dziecko spływa puszczą wprost w ręce akuszerki.

Metyska Jovelina ma w życiu tylko dwie bolączki. Kiedy o nich opowiada, aż pozwala sobie westchnąć. Jedna to jej pierwszy mąż, który chociaż już nie żyje, do dziś wzbudza gorące uczucie rozpalające ją od środka. „Szalałam za nieboszczykiem, ale go zostawiłam. Miał mnie i jeszcze trzy!”. Druga to lekarze, którym Jovelina przypisuje niebywałą niewiedzę. „To, co te wszystkie kobiety muszą znosić na porodówce, to jakaś tragedia, siostro”, mówi z przerażeniem. „U nas, jak się dziecko źle ustawiło, bierzemy i je obracamy. Przykładam rękę i dociskam, dociskam, aż się ułoży, a głowa będzie na miejscu. Nie trzeba nic rozcinać. Lekarze, biedaczyska, nie umieją ich obracać”.

Na pożegnanie woła swoje „pępkowe dzieci”, żeby pokazały się przyjezdnym. Przyszłaby cała wioska, gdyby nie fakt, że spora część mieszkańców jest na zawodach w piłce nożnej w sąsiedniej gminie, gdzie zarówno jedna drużyna, jak i druga trafiły na murawę, przeszedłszy najpierw przez dłonie Joveliny. Akuszerka twardo stawia na progu pokrzywione jak u Garrinchy nogi, opiera błogosławione ręce na biodrach i wrzeszczy: „Chodźcie, no, gamonie! Ach, jakby mnie matka posłała do szkoły, nie musiałabym się tak męczyć.” Znowu się uśmiecha, aż niebo rozbłyska, i się wzrusza: „Piękne te dzieciaki, no nie?”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: