- W empik go
Kolekcjoner śmieci - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Kolekcjoner śmieci - ebook
Kolekcjoner śmieci, to opowieść o młodym mężczyźnie, który chodzi po wysypisku śmieci i szuka ciekawych przedmiotów, odnawia je i nadaje im nowe kształty. Pewnego dnia znajduje znalezisko, które odmienia całe jego życie.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8351-187-0 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszystko, co dla nas zbędne
śmieciami nazywamy.
Stare dokumenty, przeczytane gazety,
zapisane zeszyty, stare książki,
jako niepotrzebne rzeczy wyrzucamy!
Podobnie jest z nieświeżą żywnością,
która przez jakiś czas zajmowała
miejsce w lodówce.
Przeterminowaną nie da się już jeść,
ani przejeść, bo tyle tego jest!
Więc ją wyrzucamy!
Stare radia, telewizory i różnego rodzaju
wizory przedawniają się i na ich miejsce
w regałach stawiamy najnowsze ich typy.
A stare już nam nieprzydatne po prostu
wyrzucamy na śmietnik!
I tym sposobem rośnie nam wysypisko,
z naszych skrzętnie uzbieranych śmieci!
Jest już tak wielkie, że przysłania nas samych!
A wkrótce zasłoni nam błękitne niebo
i znikną ekologiczne zapachy z pól i lasów.
Fragment wiersza autorki „SOS”Rozdział 1
Był zaledwie początek lata a poranki były już słoneczne i ciepłe, a dni dłuższe. Po kilkudniowym deszczu drzewa, krzewy, zboża i kwiaty były w pełnym rozkwicie, nabrały intensywniejszych barw i zapachów. Zapowiadały się urodzajne zbiory.
Iwo Kacperski o tej porze roku, lubił siadać na schodkach przed domem z filiżanką kawy i delektując się jej smakiem, spoglądał na rozciągający się pejzaż. Nawet stąd nie był ciekawy.
Tego dnia najwyższa góra miejscowego składowiska śmieci była widoczna nawet z jego domu, który stał pod lasem po drugiej stronie szosy. Nie sposób było jej nie zauważyć, bo promienie słońca kładły się na nierównej powierzchni i mieniły się różnymi barwami. Wiatr wiejący od jej strony przyniósł za sobą mdły zapach, do którego mimo upływu lat, nie mógł się przyzwyczaić. Oczywiście nie przyznawał się do tego nawet przed braćmi i rodzicami.
Właściciele spółki oczyszczania miasta zamierzali wykurzyć go z rodzinnego gniazda, ale on zdecydował się zostać w domu, który zbudował dla swojej żony pradziadek. Kiedy tylko ukończył miejscowy uniwersytet na dziale transportu i zrobił kurs operatora spycharki i dźwigu, postanowił zatrudnić się w ich firmie. Dyrekcja zakładu oczyszczania miasta chętnie go przyjęła, bo pracowników z uprawnieniami było wciąż za mało. Większość fachowców wyjechało za granicę kraju i tam pracowało w swojej branży albo jeździli na tirach, gdzie była możliwość większego i szybszego zarobku.
Rodzice kilka lat temu wyjechali do miasta i zamieszkali w blokowisku, on został na ojcowiźnie. Las był w pobliżu, który przynosił mu dodatkowe korzyści, jak grzyby, jagody, jeżyny i maliny. Miał niezłą pensję, dodatkowy zysk przynosił niewielki sad za domem i warzywniak, który uprawiał tylko dla swoich potrzeb. Miał jedną pasję, z którą nie podzielił się nawet z rodzicami. Wieczorami, kiedy składowisko było już nieczynne i wszystkie samochody wyjechały spod budynku zakładu, a wjazdowa brama zamknięta na solidną kłódkę, wyruszał z domu na poszukiwania. Z przewieszonym przez ramię plecakiem, w roboczym kombinezonie i z maseczką na twarzy oraz w ochronnych rękawicach, przedostawał się przez ukryte przejście w ogrodzeniu na wysypisko i szukał ciekawych znalezisk. Przez lata zebrał wiele okazów, były wśród nich różnorakie przedmioty, począwszy od dziecięcych zabawek, po części zamienne do samochodów, rowerów, a także cały arsenał przedmiotów gospodarstwa domowego włącznie ze szpadlami i widłami. Trafiały się tu też różnego rodzaju metale, które skrzętnie zbierał. Niektórym przedmiotom nadawał nowe życie, aby nie leżały już bezużytecznie na stercie śmieci. Nie lubił, kiedy coś się marnowało. Wierzył że, kiedyś znajdzie coś bardziej pożytecznego, co będzie dowodem na to, jak potrafi być bezmyślny człowiek, który nie docenia starych przedmiotów i zastępuje je nowymi ze sklepu. Nigdy nie potrafił tego zrozumieć. Może dlatego wysypisko rosło ponad miarę i pęczniało w sobie, jakby za chwilę miało eksplodować od gazów, które gromadziły się w środku, jak metan, silny gaz cieplarniany przyczyniający się do powstawania zmian klimatycznych i dwutlenek węgla, szkodliwy dla środowiska naturalnego.
Rodzice rzadko kiedy odwiedzali syna a on nie kwapił się do nich z rewizytą. Było mu tu dobrze, miał podłączoną do stałego gazu kuchenkę, łazienkę i ubikację z instalacją wodno-kanalizacyjną, za którą musiał zapłacić, ale opłacało mu się to przedsięwzięcie, bo nie musiał korzystać z wychodka, który stał za domem, po którym nie został już najmniejszy ślad, ale co najważniejsze, miał internet. Internet był jego łącznikiem ze światem zewnętrznym. Nie miał wielu przyjaciół, ze znajomymi z pracy dogadywał się na miejscu, a z braćmi porozumiewał się wyłącznie przez internet.
Miał dwadzieścia pięć lat, ale nie spotkał dotąd dziewczyny, na widok której zabiłoby mu mocniej serce. Był samowystarczalny, nawet nauczył się gotowania i prowadzenia domu, w którym wszystko błyszczało i leżało na swoim miejscu. Nie znosił wokół siebie bałaganu. Tak samo miał poukładane w głowie. Zanim wcielił w życie swoje pomysły, wybierał opcje, które były dla niego najkorzystniejsze nie tylko dla zdrowia, ale i dla jego intelektu.
Rodzice nie mogli zrozumieć syna, dlaczego nie chciał z nimi zamieszkać. Przeprowadzili z nim wiele rozmów, ale niestety żadne perswazje z ich strony nie zmieniły jego stanowiska. Ojciec z braćmi już zrezygnowali z namawiania go, tylko matka uparcie trwała przy swoim zdaniu i przy każdej wizycie nakłaniała go, aby z nimi zamieszkał.
— Synu, jak długo zamierzasz opierać się naszym prośbom? — zapytała ostatnio, kiedy przyszła w odwiedziny pod pretekstem napicia się z synem kawy. Najczęściej robiła to w niedzielę, po kościele i obiedzie. Z zainteresowaniem rozglądała się po kuchni, w której siedzieli za stołem. Panował tu nieskazitelny porządek. Widać było, że syn odświeżył także ściany w całym domu, bo czuć było jeszcze zapach akrylowej farby.
— Co mama tak się rozgląda, jakby była u mnie po raz pierwszy? — zapytał z uśmiechem, wstając od stołu.
Matka pokiwała głową z aprobatą i wskazała na czyste ściany.
— Widzę, że dbasz o czystość mieszkania, to się chwali. Ale dokąd zamierzasz mieszkać w pobliżu składowiska śmieci? Nawet nie możesz otworzyć okna, bo cały dom przesiąkłby tym smrodem… — mówiąc to, wskazała na zamknięte okno, przez które widać było wierzchołek góry różnych zanieczyszczeń, które nie zostały jeszcze posortowane. — Sam nie chcesz przyznać się przed sobą, że jest to…
— Mamo, nie zaczynaj znowu — przerwał jej w połowie zdania stanowczym tonem.
— Ja nie żartuję, mówię całkiem serio. Twoi bracia robią karierę za biurkiem a ty jeździsz na spychaczu i przerzucasz śmieci z jednego miejsca na drugie, jakby były bardzo cenne! — zakpiła.
Z ostatniej uwagi matki Iwo roześmiał się głośno.
— Ładnie to ujęłaś — odparł w tym samym tonie.
— Jeszcze kpisz ze mnie. Ładnie to wyśmiewać się ze starej matki? — zapytała urażona.
— Nawet nie zamierzam, mamo. Dawno u mnie nie byłaś, wyjdźmy na zewnątrz, zobaczysz, jakie zmiany nastąpiły w pobliżu naszego domu.
Matka z zaciekawieniem rozglądała się wokoło. Rzadko odwiedzali z mężem swego najmłodszego syna, ale musiała przyznać, że zmieniło się na korzyść otoczenie wokół ich domostwa, a także wnętrze domu. Wymienił stare meble, które służyły jeszcze dziadkowi, niektóre przemalował, dzięki czemu zrobiło się w domu jaśniej i sympatyczniej.
Iwo szarmanckim gestem otworzył przed matką wejściowe drzwi. Już od progu zauważyła szklany ekran, który stał wbudowany przy samej szosie i odgradzał go częściowo od widoku składowiska.
— Musiałeś pokonać wiele biurowych procedur w urzędach, aby postawili ci te szklane panele, czy jak to się tam nazywa — zauważyła matka z podziwem.
— Owszem. Przyznaję, że zajęło mi to trochę czasu, aby mój plan wszedł w życie — przyznał syn z dumą. — Ale, jak widzisz, efekt długiego oczekiwania się opłacił.
— No, cóż przynajmniej z okien nie widzisz tych pryzm śmieci — odparła matka z sarkazmem.
— Tłumią też hałas przejeżdżających samochodów — dodał syn z uśmiechem.
Pani Franciszka Kacperska usiadła ciężko na krześle. Mimo sześćdziesiątki wyglądała na kobietę zadbaną i szczęśliwą. Jedynym jej kłopotem był najmłodszy syn, który nie zamierzał się ożenić. A nie ukrywała, że chciałaby wreszcie doczekać się wnuczki, bo na razie była żoną dziadka.
— Cieszę się, że dobrze sobie radzisz, synu, ale czas ucieka. Chyba nie chcesz zostać starym kawalerem? — postanowiła zmienić temat.
— Mamo, mam dopiero dwadzieścia pięć lat! — zdziwił się Iwo, wstawiając czajnik z wodą na kuchence gazowej.
— Nie wiem, po co ukończyłeś studia, skoro i tak nie pracujesz w swoim zawodzie! — parsknęła matka z irytacją, podnosząc głos.
— W pewnym sensie pracuję — próbował uparcie bronić swojej racji Iwo.
— Pracujesz na spychaczu albo na dźwigu zależnie od tego, kogo w tym czasie bardziej potrzebują. Przerzucasz zwały śmieci, budując wysokie piramidy, które wkrótce dosięgną nieba i pewnego dnia sam się w nich zakopiesz! Boże uchowaj! — Matka nie panowała już nad swoim głosem i z wrażenia aż się przeżegnała.
— Nie obawiaj się, mamo. Przez tyle lat nic mi się nie przytrafiło, dlaczego teraz miałoby stać się coś złego?
— Licho nie śpi! — westchnęła matka z żalem w głosie.
Iwo chcąc poprawić matce nastrój, zaproponował z uśmiechem herbatę.
— Zmieńmy lepiej temat. Upiekłem twoją ulubioną szarlotkę. Chyba nie odmówisz? — Ponieważ matka uprzedziła go o swojej wizycie, postanowił upiec ciasto, aby nieco ją udobruchać. Domyślał się, że znowu będzie na niego naciskała, aby przeprowadził się do ich trzypokojowego mieszkania w bloku. — Zapraszam do salonu. O tej porze jest tam o wiele przyjemniej i znacznie chłodniej. Usiądź a ja tymczasem pokroję ciasto.
Matka zaledwie przekroczyła próg kuchni, ze zdziwieniem zauważyła, że okno w pokoju jest otwarte na oścież. Z pobliskiego lasu dochodziły odgłosy ptactwa, pachniało żywicą i ściółką leśną.
— Rzeczywiście jest tu o wiele przyjemniej niż w kuchni czy na werandzie — westchnęła z ulgą i odetchnęła pełną piersią. — Już zapomniałam, że w pobliżu jest las.
Kobieta przez chwilę patrzyła na ciemną ścianę lasu i dopiero po długiej chwili lekki uśmiech przebiegł przez jej ładną twarz. Dopiero teraz zrozumiała syna. Było w tym miejscu coś magicznego, pełnego czaru i niezbadanej tajemnicy, jakby las i szklana ściana z drugiej strony domu, odgradzała go od brudu całego świata i brzydkich jego zapachów, niczym ekologiczny filtr. Mogła porównać to miejsce do zaczarowanego pokoju, w którym jej syn czuł się najlepiej i mógł być kimś, kim chciał być.
Wcześniej zastanawiała się, dlaczego jej najmłodszy syn odizolował się od rodziny i społeczeństwa. Przed czym uciekał czy raczej przed kim? Jego starsi bracia, Wiktor i Julian, byli bardziej rozmowni, Iwo miał naturę samotnika. Nie lubił się zanadto rozgadywać, podobnie jak jego ojciec. Dopiero teraz zrozumiała, że to miejsce mogłoby niejednego zmienić a przede wszystkim, w tej ciszy można było wsłuchać się w siebie. Kiedy usłyszała to od syna, uśmiechnęła się tylko z pobłażaniem dla jego wybujałej wyobraźni. Wtedy tego nie rozumiała, dopiero w tej chwili poczuła magię tego miejsca.
Nic dziwnego, że zaraz po skończonej pracy zamykał się w swojej pustelni, zamiast udzielać się towarzysko.
— Proszę, o to świeżo zaparzona herbata i szarlotka z waniliowymi lodami.
Iwo zestawił z tacy porcelanowe filiżanki i talerzyki z szarlotką, po której spływały strużki lodowej masy, po czym usiadł za stołem na wprost matki.
— Dziękuję, synu. Potrafisz poprawić mi samopoczucie. No i ten klimat w tym pokoju pewnie również przyczynił się do poprawy mojego nastroju i nastawienia. Wiesz, że dopiero przed chwilą zrozumiałam, dlaczego uparcie tkwisz przy swojej racji i nie chcesz stąd się wyprowadzić. — Franciszka pokiwała ze zrozumieniem głową i jeszcze raz spojrzała przez szybę dużego okna na ciemną ścianę lasu, za którą jej mieszkańcy urządziły sobie prawdziwy koncert.
— Naprawdę? — zapytał Iwo z uśmiechem. — Po czym to odgadłaś?
Franciszka obrzuciła syna uważnym spojrzeniem, które sięgnęło prawie dna jego duszy, jakby czytała mu w myślach. Znał je. Kiedy byli jeszcze dziećmi, nic przed nim się nie ukryło. Jej spojrzenie potrafiło wszystko wyczytać, co mieli na sumieniu. Z góry było przesądzone, że muszą przyznać się do swojego błędu, a potem należycie przeprosić i przyrzec, że to więcej się nie powtórzy.
— Ty naprawdę jesteś tu szczęśliwy — stwierdziła poważnym głosem.
— Owszem, jestem, nawet bardzo. Mam pracę, która mnie satysfakcjonuje, niezłą pensję, dom, spokój, który zakłócają mi jedynie leśne ptaki, i kochaną rodzinę, a szczególnie mamę, która o mnie się zamartwia całkiem niepotrzebnie — przyznał ze spokojem w głosie.
— Dobrze więc, nie będę już naciskała. Przez chwilę zapomniałam, że to twoje życie i musisz przeżyć je po swojemu. Jesteś już dorosły, umiesz odróżnić dobro od zła, i na tyle rozsądny, że umiejętnie wybierzesz, co będzie dla ciebie najlepsze, synku.
— Cieszę się, że to zrozumiałaś, mamo, Dziękuję ci — mówiąc to, Iwo podszedł do matki i pocałował ją w zarumieniony policzek.
— Wiesz, że jesteście wszyscy wraz z ojcem dla mnie najważniejsi. Dlatego nalegałam, abyś przyszedł do nas i zamieszkał z nami. Zapomniałam, że każdy z nas ma swoje priorytety. Dla ciebie potrzeby pierwszego rzędu będą inne, niż dla twoich braci czy dla ojca lub dla mnie. Zawsze różniłeś się od Juliana i Wiktora. Chciałeś czegoś więcej, byłeś ambitny i to, co zaplanowałeś, zawsze realizowałeś, bo byłeś konsekwentny w działaniu. Niepokoił mnie jedynie fakt, że wciąż jesteś sam. Trudno jest żyć samemu, synu. Z wiekiem to zrozumiesz, że bycie singlem nie jest łatwe. Póki jesteś jeszcze młody, nie odczuwasz braku drugiej osoby. Cieszyć się życiem z kimś, kto podziela twoje radości i smutki, to są wartości, do których każdy z nas jest stworzony. Tak funkcjonuje społeczeństwo, cała nasza populacja.
— Wiem, mamo i masz rację. Marzę, że któregoś dnia stanie na progu mojego domu dziewczyna, dla której szybciej zabije moje serce. Narazie jestem jak pusty dzban, gdy w niego uderzysz, nawet nie usłyszysz dźwięku.
— Życzę ci synu, abyś spotkał kiedyś taką dziewczynę, która urodzi ci dzieci i pomoże zrealizować twoje marzenia.
— Dziękuję, mamo. Nie wątpię, że kiedyś to nastąpi. Jestem cierpliwy. Jak smakuje ci szarlotka?
— Jest wyśmienita jak zawsze. Dzisiaj wrócę do domu spokojniejsza, bo wierzę, że mój najmłodszy syn, kiedyś spełni nasze oczekiwania.
Odprowadził matkę do autobusu, po drodze rozmawiali i przekomarzali się. Tego dnia nastrój między nimi był zdecydowanie weselszy, niż zazwyczaj.Rozdział 2
Minął miesiąc od ostatniej wizyty matki. Dzwonili do siebie co kilka dni, prowadząc niezobowiązujące rozmowy o samopoczuciu swoim i ojca oraz o pogodzie. Matka zamierzała już się rozłączyć, ale przez chwilę się zawahała.
— Chciałaś jeszcze coś dodać, mamo? — zapytał Iwo uprzejmym tonem.
— Chciałam tylko powiedzieć, że cieszę się, że mam synów a nie córki — wyznała z uśmiechem.
— Dlaczego?
— Nawet nie wyobrażasz sobie, ile matki mają kłopotów ze swoimi córkami. Ja na szczęście mam trzech synów, z których jestem bardzo dumna — powiedziała z nieukrywaną satysfakcją. — Kilka dni temu Gienia Sawicka, moja sąsiadka z naprzeciwka przyznała mi się, że ma kłopot z młodszą córką Iką.
— Co jest z nią nie tak? — zapytał, aby podtrzymać rozmowę.
— Gienia powiedziała mi w zaufaniu, że jej córka ma romans z żonatym mężczyzną — powiedziała ściszonym głosem.
— Mamo, nie ona pierwsza, nie ostatnia. Mamy w końcu XXI wiek. Nikt nie będzie piętnował jej z tego powodu. Ten mężczyzna pewnie żyje w toksycznym związku, bo w innym przypadku nie zdradziłby swojej żony.
— Gienia nie ma pojęcia, kim jest ten mężczyzna, bo córka milczy jak grób.
— Może to chwilowa zachcianka tej dziewczyny? Ładna przynajmniej jest?
— Mało powiedziane, jest śliczna, ale muszę przyznać, że niezbyt dobrze ma poukładane w tej swojej blond główce, w przeciwieństwie do starszej siostry Iny, która jest poważną i odpowiedzialną dziewczyną. Może nie jest tak urodziwa jak Ika, ale podoba mi się ta dziewczyna.
— Starsza siostra nie ma na nią wpływu?
— Przed nikim nie ma respektu, to dziewuszysko. Gienia nie ma już do niej cierpliwości. Dlatego musiała się przede mną wyżalić.
— Sawicka powinna być bardziej dyskretna i nie opowiadać po sąsiadkach o prywatnych sprawach swojej córki — obruszył się Iwo.
— Nie zrobiła tego, aby na niej się wyżywać, kobieta musiała przed kimś się wyżalić. Wy mężczyźni tego nie rozumiecie. A my z Gienią jesteśmy najbliższymi sąsiadkami, znamy się od początku, kiedy tylko tu zamieszkałam. Nigdy mnie nie zawiodła. Pomagamy sobie we wszystkim, wymieniamy się doświadczeniami kulinarnymi, kiedy mnie zabraknie mąki, lecę do Gieni a kiedy jej czegoś brakuje, ona biegnie do mnie. Muszę przyznać, że brakowało mi sąsiadki, kiedy mieszkaliśmy na starych śmieciach z daleka od sąsiadów.
Z ostatniej uwagi Iwo się roześmiał.
— Nie bierz tego dosłownie, tak się mówi — odparła matka z uśmiechem.
— Wiem, mamo. Jestem ciekawy, co jej poradziłaś?
— Synu, nie jest dla niej łatwo zmierzyć się z myślą, że przez całe życie wydawało się, że postępuje dobrze, bo starała się wychować obie córki przykładnie, a po latach okazało się, że oboje z mężem mieszkali pod jednym dachem z obcą osobą. Przekazane przez rodziców wartości przestały mieć dla młodszej córki jakiekolwiek znaczenie. Starałam się ją udobruchać i uspokoić, bo biedna aż się popłakała. Poradziłam jej, aby osobiście porozmawiała z tym gagatkiem, co zbałamucił jej córkę. Kiedy dziewczyna się zapomni, ma spaskudzone całe życie, a facet umywa ręce i najczęściej daje nogę — powiedziała matka rozsierdzona.
— Sam jestem ciekawy, jak on się zachowa?
— Opowiem ci, gdy dowiem się czegoś więcej — dodała matka konspiracyjnym szeptem i skończyła rozmowę.
Nazajutrz po porannym prysznicu, a potem podczas śniadania, złożonego z tostu i jajecznicy na boczku, poczuł niewytłumaczalny niepokój, jakby miało stać się coś złego, a po chwili usłyszał wycie syreny. Wzdrygnął się cały. Podczas kilku lat pracy w tym zakładzie, po raz pierwszy usłyszał przejmujące wycie alarmu.
— _Coś musiało się stać_ — pomyślał spanikowany. Włożył brudny talerz do zlewozmywaka, dopił łyk herbaty z kubka i pobiegł do łazienki umyć zęby.
W kilka minut potem przybiegł na teren zakładu. W końcu od jego domu do zakładu było zaledwie sto metrów. Na pustym o tej porze placu, który służył im za parking, zgromadziło się kilkunastu kierowców śmieciarek, którzy jeszcze nie wyjechali w teren, dozorca i kierownik pierwszej zmiany.
— Co się stało? Dlaczego wyła syrena? — zapytał, rozglądając się po zdziwionych twarzach współpracowników, którzy skupili się w gromadzie i o czymś żywo rozmawiali. Wyglądali na mocno przejętych.
— Chcieliśmy zwołać wszystkich pracowników. To znak umowny, gdyby coś ważnego wydarzyło się na terenie zakładu. No i doczekaliśmy się…, sam zobacz… — odparł ściszonym głosem Witek Nowak, nocny dozorca, po czym wskazał na beton, na którym leżała rozpostarta czarna folia.
— Co jest pod nią? — zapytał zaskoczony milczeniem pozostałych mężczyzn.
— Odwiń i sam zobacz.
Iwo niepewnym krokiem podszedł i przyklęknął, odwrócił się jeszcze raz do kolegów, ale ci stali w milczeniu i obserwowali jego ruchy. Chcieli zobaczyć jego reakcję. Po krótkiej chwili zastanowienia zdecydowanym ruchem odwinął płachtę. Najpierw zobaczył twarz młodej kobiety, a kiedy pociągnął za dół folii, zobaczył leżące obok niej nagie niemowlę. Wzdrygnął się i aż go odrzuciło do tyłu. Mimo że był mężczyzną, widok sparaliżował go, a po chwili poczuł na całym ciele mrowienie. Nie tego się spodziewał. Kobieta nie żyła, była blada jak przysłowiowy trup. Miała sine usta, mocno podkrążone oczy i ziemistą cerę. Była w letniej sukience, gołe nogi, ale nie miała śladów pobicia ani zadrapań. Dziecko miało zsiniałą twarzyczkę, ale jego klatka piersiowa unosiła się. Sprawdził puls dziecka. Był bardzo słaby.
— Słuchajcie, ono żyje! — wykrzyknął zdumiony, po czym wziął ostrożnie niemowlę na ręce i przytulił do siebie, jakby chciał ogrzać go swoim ciałem.
Wszyscy podeszli bliżej i nachylili się z ciekawością i zdziwieniem. Żadnemu z nich nie przyszło nawet do głowy, aby pochylić się i przyjrzeć im z bliska.
— Dajcie mi coś ciepłego! Najlepszy byłby koc albo ręcznik! — krzyknął do najbliżej stojących kolegów. — I zadzwońcie po karetkę i policję! — dodał w pośpiechu. Mrowienie po chwili puszczało. Nie wiadomo skąd poczuł adrenalinę i łaskotanie w brzuchu. Pewnie podniosło mu się ciśnienie, choć nigdy nie miał z nim problemu, ale czuł wypieki na twarzy.
Mężczyźni rozglądali się po sobie, bezradnie rozkładając ręce. Iwo z największą ostrożnością tulił niemowlę do siebie, po czym skierował kroki w stronę budynku, do sanitariatów.
— Będziesz żył malutki — szepnął i przykrył połą swojej koszuli jego malutkie, zziębnięte ciałko.
— Otwórzcie mi drzwi do łazienki, trzeba go ogrzać ciepłą wodą! Zanim przyjedzie karetka, musimy pobudzić jego krążenie! — krzyknął pewnym głosem. Sam był zdziwiony swoją determinacją.
Mężczyźni posłusznie otworzyli szeroko przed nim drzwi. Któryś z nich odkręcił kurek z ciepłą i zimną wodą nad umywalką i sprawdzili, czy jest dostatecznie lekko ciepła.
Iwo położył niemowlaka na lewym przedramieniu i kilkoma strumieniami ciepłej wody obmywał drobne ciałko prawą ręką, ale nie reagowało na jego dotyk ani na strumień wody.
— Namydlij mi rękę! — poprosił Wacka, kierowcę, który do tej pory stał obok i biernie się mu przypatrywał.
— Mam nadzieję, że nie wyrządzisz dziecku krzywdy — powiedział cicho spanikowany chłopak, ale posłusznie zrobił to, o co Iwo go poprosił.
— Nie obawiaj się. Dość często opiekowałem się swoimi siostrzeńcami i asystowałem braciom przy ich kąpieli — odparł pewnym głosem.
Iwo delikatnymi i okrężnymi ruchami prawej ręki, robił mu masaż wokół serca, a potem obmywał ciało niemowlaka, włącznie z główką, na której widniał ciemny puszek włosków, dopóki nie zaróżowiło się, a jego klatka piersiowa nie zaczęła podnosić się w rytm bicia serduszka.
— To dziewczynka! — zawołał zaskoczony Iwo, delikatnie spłukując z niej pianę z mydła.
Któryś z mężczyzn podał mu dwa ręczniki, jednym wytarł niemowlaka do sucha, a w drugi zawinął go jak w pieluchę. Spod prowizorycznego becika w kształcie rożka wystawała tylko maleńka główka.
— Nieźle sobie radzisz, Iwo — zauważył kierownik pierwszej zmiany, Michał Strzelecki, chłop jak drab, dlatego miał ksywę Drągal.
— I co powiemy policji? — zapytał dyrektor zakładu, Witold Szmajdziński, który przyjechał po interwencji kierownika nocnej zmiany, Jana Piskorka. Był tak roztrzęsiony, że głos drżał mu z emocji.
— Prawdę — odparł Iwo spokojnym głosem, trzymając noworodka na rękach.
— Ale, jaka ona jest ta prawda? Skąd one tu się wzięły? Co powiemy policji albo lekarzowi? — pytał skołowany dyrektor.
— Nie zauważyłem na ciele kobiety śladów pobicia, jej sukienka była cała, tylko pokrwawiona, wszystko wskazuje na to, że sama tu dotarła z dzieckiem. Gdyby ktoś nam je podrzucił, nie zostawiłby ich na widocznym miejscu, tylko starałby się ukryć ciała na wysypisku między śmieciami. — Iwo głośno wysnuwał przypuszczenia, które brzmiały sensownie.
Dyrektor na widok młodego mężczyzny i jego opanowania, umilkł zażenowany swoją bezradnością.
— W tym, co pan mówi, jest wiele racji — przytaknął dyrektor. — Widzę że tylko pan w tej sytuacji zachował spokój i rozsądek — dodał już spokojniejszym głosem. — Ktoś zawiadomił już pogotowie i policję? — chciał się upewnić.
— Karetka jest już w drodze, policja pewnie także — odparł Wacek Nowak.
Iwo wciąż trzymał na rękach niemowlaka, czuł, jak jego ciało emanowało ciepłem i ogrzewało tę malutką, bezbronną istotkę. Na odgłos nadjeżdżającego ambulansu niemowlę chwyciło jego wskazujący palec i nie wypuszczało.
— _Czyżby zareagowało na hałas czy intuicyjnie wyczuło, że za chwilę muszą ich oddzielić _— pomyślał w tej samej chwili.
— Spójrzcie na nią! Chwyciła mnie za palec i nie chce puścić. — Iwo spojrzał z uśmiechem na kolegów, którzy gapili się na niego z szerokim uśmiechem.
— Przyznaj się młody! Może to twoje? — zapytał któryś ze starszych kolegów i głośno się roześmiał.
W jego ślady poszli inni koledzy. Ich śmiech nie pasował do zaistniałej sytuacji.
— Panowie, to nie jest wcale zabawne! — zawołał, ucinając tym samym ich niestosowne zachowanie.
Mężczyźni umilkli zawstydzeni. Do Iwa podszedł lekarz z pielęgniarzem.
— Słyszałem od pana kolegi, który zadzwonił do nas, że noworodek żyje dzięki pana szybkiej interwencji — zauważył lekarz.
— Przyznaję, sam byłem zaskoczony swoją operatywnością. Chyba dobry anioł czuwał nad tą nieszczęsną kobietą i jej dzieckiem.
— Musimy zabrać niemowlę do szpitala i zrobić mu szczegółowe badania. — Lekarz próbował przejąć od niego niemowlaka, ale ono kurczowo trzymało go za palec i nie zamierzało puścić.
— Nie bój się maleńka. Wszystko będzie dobrze. Jesteś silna, dasz radę — powiedział cicho i pogłaskał maleństwo po ciemnej główce.
— Najwidoczniej dobrze czuje się w pana ramionach — zauważył lekarz z uśmiechem.
Za karetką przyjechał wóz policyjny, z którego wyszli dwaj funkcjonariusze, jeden był w mundurze, drugi po cywilnemu, w dżinsach i ciemnej koszulce polo, jakby przed chwilą przerwano mu śniadanie. To był koroner, który przystąpił do oględzin zwłok młodej kobiety i robił zdjęcia z miejsca zdarzenia, a potem je znakował.
— Nazywam się Hubert Laskowski, jestem inspektorem policji i muszę zadać panom kilka pytań. Czy ktokolwiek znał tę kobietę? — zapytał, spoglądając na każdego z nich z osobna, jak na potencjalnych podejrzanych.
— Nikt z nas wcześniej jej nie widział — odparł Iwo.
Stojący obok niego dyrektor i pracownicy, potwierdzili głośno to samo.
— Czy ja mogę jechać z wami? — zapytał Iwo lekarza, nadal trzymając niemowlę przy piersi.
Lekarz skinął przyzwalająco głową. Pielęgniarz wziął od niego niemowlaka i ułożył go w foteliku na kształt wózka i zabezpieczył go pasami.
— Po wyjściu ze szpitala, pojadę na komisariat i podpiszę zeznanie — zwrócił się Iwo do inspektora.
— Dobrze. Niech tak będzie — przytaknął policjant.
— Niech pan wsiada. Nie możemy dłużej zwlekać. Jego życiu wciąż zagraża niebezpieczeństwo — ponaglił lekarz.
Iwo usadowił się wygodnie w karetce naprzeciw fotelika, w którym ułożono noworodka. Po raz pierwszy poczuł, jak ogarnia go ciepło na widok tej bezbronnej istoty, a zarazem wielka radość, że przyczynił się do cudu, jakim było uratowanie tej małej istotki, która tak kurczowo trzymała się życia.
***
Na oddziale dziecięcym w miejscowym szpitalu zbadano dokładnie noworodka i umyto, a potem nakarmiono. Zaróżowione ciałko pachniało oliwką i zapachem, którym pachną tylko niewinne nowo narodzone dzieci. Żaden kwiat ani ekskluzywne, markowe perfumy nie przypominają tego nieskalanego, czystego zapachu. Pozwolono mu z nią zostać. Kiedy go zapytano, kim jest dla dziewczynki, odparł z dumą:
— Obecnie jestem jej zastępczym ojcem.
Pielęgniarka, która wręczyła mu biały kitel i pozwoliła wejść na salę, w której leżały noworodki, spojrzała na niego zaskoczona.
— Będzie pan wspaniałym ojcem — powiedziała z uśmiechem, kiedy przełożona pielęgniarek szepnęła jej coś do ucha.
Pozwolono mu przez krótką chwilę zostać przy inkubatorze.
— Wrócę do ciebie, maleńka — szepnął i dotknął jej małej rączki. Choć spała, chwyciła go za palec i nie chciała puścić. Nie miał serca oderwać ręki od tej pulsującej, małej krztyny, która poprosiła go o pomoc.
— Wrócę — powtórzył i z ciężkim sercem się oddalił.
***
W drodze do domu, musiał pojechać na policję i podpisać swoje zeznanie.
— Czy znacie już nazwisko tej zmarłej kobiety? — zapytał, kiedy szczegółowo opisał zdarzenie, począwszy od wycia syreny.
— Nie miała przy sobie dokumentów.
— Kobieta w ciąży bez żadnej torebki i dokumentów. Nie uważa pan, że to dziwne? — zapytał Iwo podejrzliwie.
— Co pan sugeruje?
— Coś mi tu śmierdzi, panie inspektorze.
Policjant spojrzał uważnie na młodego mężczyznę, który wykazał się heroizmem. Kiedy jego koledzy stali obok i biernie przypatrywali się zmarłej kobiecie i jej dziecku, on wziął sprawę w swojej ręce i próbował ratować noworodka. Dzięki jego determinacji i interwencji zostało uratowane, choć jego życie nadal wisiało na włosku.
— Mieszkam niedaleko składowiska śmieci. Po pracy, rozejrzę się wokoło. Może coś znajdę — powiedział Iwo, podnosząc się z krzesła, kiedy podpisał już zeznanie.
— Gdyby coś pan znalazł, proszę o telefon. — Inspektor podał mu swoją wizytówkę.
— Oczywiście. Tak zrobię.
Tego dnia śmieciarki wyjechały w teren z opóźnieniem. Iwo poprosił dyrektora, aby pozwolił mu przeszukać składowisko śmieci, zanim zapadnie zmierzch.
— Nie możemy tej sprawy zostawić ot tak sobie. Zwłaszcza, że stało się to na naszym terenie, jesteśmy zobowiązani do pomocy policji, by jak najszybciej ta sprawa się wyjaśniła.
— Ma pan rację — przytaknął dyrektor i wrócił do swojej papierkowej pracy. — Życzę powodzenia — dodał z uśmiechem.
Iwo przebrał się w roboczy kombinezon i zaczął poszukiwania od pobliskich budynków gospodarczych, potem obszedł całe śmietnisko, ale nie znalazł nic ciekawego. Zmierzchało się, ale on nie poddawał się i szukał dalej. Wrócił do domu późnym wieczorem, kiedy nad śmietniskiem zapadła noc. Postanowił zadzwonić do inspektora następnego dnia rano.
Wziął ciepły prysznic, wyjął z lodówki butelkę piwa i usiadł wygodnie w fotelu, w pokoju z widokiem na las. Nie czuł głodu. Niesmak dzisiejszego wydarzenia wszystkim dał się porządnie we znaki. Pracownicy rozeszli się do domów w milczeniu. Nikt nie miał ochoty na rozmowę, tym bardziej na żarty.
***
Następnego dnia przedzwonił do inspektora i poinformował go, że nie znalazł niczego, co mogłoby naprowadzić śledztwo na jakikolwiek trop.
— Zrobiliśmy zdjęcie denatce i przekazaliśmy mediom. Może ktoś rozpozna dziewczynę — usłyszał dobrą nowinę.
— Mam nadzieję, że odnajdzie się rodzina zmarłej dziewczyny. Zasługuje na godny pochówek.
Iwo nie mógł się skupić na pracy, kiedy oznajmiono fajrant, zszedł z koparki i poszedł prosto do domu. Wziął prysznic, odgrzał bigos, który przywiozła mu ostatnio matka, i postanowił pojechać do szpitala.
— Jak ona się czuje? Jest zdrowa, nic jej nie dolega? — pytał zatroskanym głosem pielęgniarkę, która miała drugą zmianę.
— Wszystko jest z nią w porządku. Dbamy o nią, ale najwidoczniej oczekuje pana, bo jest niespokojna. Proszę spojrzeć… — pielęgniarka dała mu biały kitel, który wciągnął na siebie szybko i wszedł do sali, na której leżało wiele noworodków.
— Już nie leży w inkubatorze? — zapytał zdziwiony.
— Przenieśliśmy ją na główną salę, aby nie czuła się odosobniona. Jej życiu już nie zagraża niebezpieczeństwo.
— Rozumiem. Czy mogę wziąć ją na ręce?
— Byłaby zawiedziona, gdyby pan tego nie zrobił. — Młoda pielęgniarka przesłała mu ciepły uśmiech.
Iwo delikatnie wyjął z łóżeczka niemowlaka i przytulił do piersi. Dziecko otworzyło oczka. Miało czarne włoski, podobnie jak oprawę oczu i ciemne oczy.
— Jest śliczna. Nadaliście już jej imię? — zapytał zaciekawiony.
— Siostra przełożona powiedziała, że pan powinien to zrobić.
— Naprawdę?
Pielęgniarka spojrzała znaczącym spojrzeniem na młodego mężczyznę, któremu dziecko zawdzięczało życie.
— Naprawdę tak powiedziała.
— Nazwałbym ją: Gabriela… — szepnął bardziej do siebie niż do siostry, która stała obok niego.
— Dlaczego Gabriela? — zapytała zaciekawiona.
— Wczoraj powiedziałem inspektorowi, że musiały czuwać nad nimi dobre anioły. Jej matkę odnaleziono a ona cudem została odratowana.
— To rzeczywiście wyglądało na cud, że to maleństwo przeżyło pomimo chłodnej nocy — mówiła zaintrygowana.
— Anioł Gabriel zwiastował Maryi, że pocznie syna. Pomyślałem, że pasowałoby do niej imię tego archanioła. Miałaby pięknego patrona.
— Ma pan rację. To imię będzie do niej pasowało.
— Masz już swoje imię, malutka. Będę nazywał cię Gabi. Prawda, że ładne zdrobnienie?
— Śliczne — przytaknęła siostra i zostawiła mężczyznę samego z dzieckiem.
Przy oknie zatrzymała się siostra przełożona. Z uwagą śledziła jego zachowanie i słuchała z przyjemnością jego kojącego głosu, gdy zwracał się do niemowlęcia. Postanowiła z nim porozmawiać.
— Widzę że przywiązał się pan do tego słodziaka — zauważyła, zatrzymując się na wprost niego.
— Dzisiaj nadałem jej imię Gabi od Gabrieli. Prawda, że ładnie?
— Bardzo ładnie — przytaknęła z uśmiechem. — Co pan zrobi, gdy odnajdą się jej bliscy?
— Będę zadowolony, że Gabi nie będzie sierotą.
— Nie będzie pan za nią tęsknił?
Iwo spojrzał czujnym spojrzeniem na starszą kobietę. Domyślał się jej intencji, w której była mądrość i rozwaga.
— Nie zaprzeczam, bo stała mi się bardzo bliska ta kruszyna — odparł szczerze. — Zrobi nam pani zdjęcie? — zapytał nieoczekiwanie, wyjmując z kieszeni spodni komórkę.
Siostra przełożona wzięła do ręki telefon Iwa i zrobiła im pierwsze zdjęcie. Potem Iwo zrobił jej samej, kiedy leżała już w łóżeczku i parzyła na niego z uśmiechem.
— Jest niesamowita. Prawda? — W tej chwili Iwo poczuł więź z tą małą istotą i miał pewność, że czuwały nad nią nie tylko opatrzność, ale i jej zmarła matka.
— Mam nadzieję, że Gabi odnajdzie swoich bliskich. W końcu, jakby nie było, czuwa nad nią sam archanioł Gabriel — dodał pewnym głosem.
Dziecko pod wpływem jego kojącego głosu szybko zasnęło.Rozdział 3
Nazajutrz po wizycie w szpitalu Iwo postanowił, odwiedzić rodziców i podzielić się z nimi ostatnimi wiadomościami. Wpadł do pokoju, w pierwszej chwili nie zauważył sąsiadki, która siedziała tyłem do okna.
— Witaj, synku! Czy coś się stało? — zapytała matka zaskoczona widokiem syna, wstając od stołu. Objęła go i mocno przytuliła.
— Nic się nie stało, mamo — odparła zasapany, bo biegł na drugie piętro.
— Przecież widzę, że jesteś jakiś odmieniony i cały w skowronkach.
— Właśnie w tej sprawie między innymi przyjechałem. Mamo, mam tyle wam do opowiedzenia. O, przepraszam, nie zauważyłem pani. Dzień dobry, pani Sawicka. — Skłonił głową z uprzejmym uśmiechem.
— Nie szkodzi. Dzień dobry. Dawno pana nie widziałam, ale widzę, że radość pana rozpiera — zauważyła, widząc roziskrzone oczy młodego mężczyzny. Sawicka rzadko go widywała, ale często o nim wspominała młodszej córce. Mówiła że to dobry materiał na męża, ale ona zbywała ją tylko przekornym uśmiechem.
— Rzeczywiście mam powód do radości. Zostałem mimo woli zastępczym ojcem — wyznał z dumą.
— Co ty mówisz? — zapytała matka ze zdziwieniem i aż usiadła ciężko na wersalce, obok ojca.
— Co was tak dziwi? Przecież chłopak jest już dorosły — odparła z uśmiechem pani Sawicka.
Franciszka pokręciła tylko głową. Była kompletnie zaskoczona.
— Nie zdziwiłabym się, gdyby Iwo miał dziewczynę, ale on jej nie ma, a do tanga trzeba dwojga. Czyż nie tak? — Matka wskazała synowi miejsce obok siebie. — No, opowiadaj, jakim to sposobem zostałeś przyszywanym ojcem — powiedziała rzeczowym tonem.
Iwo usiadł przy stole obok ich sąsiadki.
— Wczoraj na terenie naszego zakładu znaleziono martwą dziewczynę, obok niej leżało niemowlę. Znalazł je nocny dozorca. Wszczęto alarm. Zjawiłem się na placu jako ostatni. Matka już nie żyła, ale dziecko dzięki mojej pomocy, zostało uratowane. Było tak słabe, że nawet nie płakało. Zauważyłem, kiedy odwinąłem folię, którą były nakryte, że jego klatka piersiowa ledwo się unosiła. Natychmiast umyłem je w ciepłej wodzie, aby pobudzić mu krążenie.
— Co ty mówisz? — zapytała spanikowana matka. Jej policzki pokryły się pąsem.
— Skąd one się u was wzięły? — zapytał ojciec równie zaskoczony.
— Nikt nie ma pojęcia. Leżały w pobliżu biurowca, przykryte czarną płachtą. Czy sama przyszła i urodziła na terenie naszego zakładu? Czy ktoś celowo je podrzucił? Na razie nikt tego nie wie. Policja prowadzi śledztwo. Kobieta nie miała przy sobie torebki, żadnych dokumentów. I to jest w tym najdziwniejsze.
W pokoju zapanowała martwa cisza.
— Wszystkiego bym się spodziewała, ale z pewnością nie tego — szepnęła matka, głośno oddychając.
— Tak, to rzeczywiście nie do pomyślenia, że takie rzeczy się dzisiaj zdarzają — dodała pani Sawicka, również przejęta tą straszną wiadomością.
— Kiedy umyłem ciałko i opukałem z piany, okazało się, że to dziewczynka. Wyobraźcie sobie, że tak mocno chwyciła mnie za palec, że nie miałem sumienia zostawić ją pod opieką lekarza. Pojechałem z nimi do szpitala. Tam ją zbadano, zważono i nakarmiono. Dzisiaj nadałem jej nawet imię: Gabriela, ale wszyscy w szpitalu nazywają ją Gabi.
— A ta dziewczyna? Jak ona wyglądała? — zapytała nieoczekiwanie pani Sawicka.
— Mimo że śmierć wyryła swoje piętno na jej twarzy, można było się domyślić, że była młodą, piękną, blondynką o długich włosach. Na sobie miała sukienkę w drobne kwiatki, ale nasz mały aniołek ma ciemne włoski, widocznie po ojcu — odparł z nostalgią w głosie.
I znowu w pokoju zapanowała złowroga cisza.
— Poprosiłem siostrę przełożoną, aby zrobiła nam zdjęcie — przerwał przedłużającą się ciszę. — Spójrzcie, jaka jest śliczna. — Najpierw podał telefon matce a później pani Sawickiej, a na końcu obejrzał je ojciec.
Każde z nich długo przyglądało się niemowlęciu.
— Muszę już wracać do domu… — odezwała się nagle pani Sawicka i pospiesznie wyszła z pokoju.
Nikt nie próbował jej zatrzymać. Franciszka podeszła do drzwi i zamknęła je na zasuwę. Kiedy wróciła do pokoju, Wacław i Iwo siedzieli w milczeniu.
— Co jej się stało? — zapytał Iwo po jej wyjściu.
— Mam złe przeczucie, synu — szepnęła z niepokojem w głosie.
Iwo i Wacław patrzyli na nią przerażeni.
— Myślisz że to mogłaby być jej córka? — zapytał Iwo. — Ta, o której mi mówiłaś, że ma z nią kłopoty? — chciał się upewnić.
— Za dużo w tym wszystkim jest zbieżności: wiek, blond włosy i niedawno wyjechała niby do koleżanki, ale do tej pory nie kontaktowała się z rodzicami. Nawet dzisiaj Sawicka wspomniała, że martwi się o córkę, bo nie odbiera od nich telefonów.
— Myślę że trzeba z nią porozmawiać. Ta sprawa nie może dłużej czekać. Pójdę do niej, niech mi pokaże fotografię córki — zaproponował Iwo zdecydowanie, podnosząc się zza stołu.
— Synu, a jeśli, to ktoś inny? — Matka nie była pewna czy syn dobrze robi.
— Sam chciałbym się upewnić czy chodzi o nią.
— Co ty na to, Wacławie? — zapytała Franciszka męża, który siedział w milczeniu.
— Słucham? O co pytałaś? — zapytał zaskoczony, jakby myślami błądził gdzieś daleko.
— Iwo zamierza pójść do Sawickiej, aby pokazała mu fotografię córki. Słyszałeś, co mówiła dzisiaj Gienia, że niepokoi się o nią, bo nie odbiera od nich telefonów.
— Myślę, że to dobry pomysł — przytaknął i ponownie pogrążył się w zadumie.
Iwo w towarzystwie matki poszli do domu sąsiadów. Dopiero po trzecim dzwonku Sawicka otworzyła im drzwi. Widać było po zaczerwienionych oczach, że płakała.
— Pani Sawicka, mama wspomniała mi o córce i myślę, że powinna pani pokazać mi jej zdjęcie. Ta konfrontacja jest konieczna. Kilka razy widziałem ją, ale przelotnie i to w porze zimowej, kiedy miała na głowie czapkę.
— Proszę wejdźcie do środka — chlipnęła cicho z chusteczką przy nosie.
Ledwie przekroczyli próg ich mieszkania, z pokoju wyszedł Tadeusz Sawicki. Po jego niepewnej minie można było się domyślić, że żona przekazała mu smutną wiadomość o zmarłej dziewczynie.
— Myśli pan, że to może być ona? — zapytał cicho.
— Jeszcze nie wiem. Proszę pokazać mi ostatnią fotografię córki.
Sawicka wyjęła dość opasły album z biblioteczki, który stał obok książek i położyła go na stole. Bezwiednie wertowała tekturowe kartki, aż zatrzymała się na ostatniej stronie i przysunęła mu album bliżej niego. Z kolorowej fotografii uśmiechała się do niego dziewczyna o dużych, niebieskich oczach i blond, długich włosach. Była w błękitnym sweterku, który podkreślał kolor jej oczu. Była piękną, młodą dziewczyną, która miała przed sobą wiele lat życia, ale przez zły wybór, skończyła tragicznie.
— Bardzo mi przykro, ale to ona, a Gabi jest jej córeczką — wyznał zszokowany, bo do końca nie był pewny, że denatką okaże się córka sąsiadów jego rodziców.
— O, mój, Boże! — wykrzyknęła Sawicka i wybuchnęła głośnym szlochem.
Po chwili dołączył do niej mąż. Usiedli obok siebie i trzymając się za ramiona płakali. Franciszka, jak każda kobieta wrażliwa na czyjąś niedolę, dołączyła do nich. Łkała po cichu, patrząc na nich ze współczuciem.
Iwo chciał dać im czas na uspokojenie się, dlatego w milczeniu przeglądał album ze starymi i nowymi zdjęciami. Ich starsza córka nie była tak urodziwa jak młodsza, ale miała w sobie coś ciepłego. Jej szare, wyraziste oczy w ciemnej oprawie patrzyły na świat życzliwym spojrzeniem. Miała piękne, białe zęby i ładny uśmiech. Nigdy jej wcześniej nie widział, ale poczuł natychmiast do niej sympatię.
— To nasza najstarsza córka, Ina. — Sawicka widząc jego zainteresowanie zdjęciami, na których były ich córki, pospieszyła z wyjaśnieniem, już nieco spokojniejsza. — Nigdy nie mieliśmy z nią kłopotów. Skończyła studia, obecnie pracuje w prestiżowej, zagranicznej firmie, która produkuje części zamienne do samochodów wyścigowych. Nieźle zarabia. Jest pracowita — westchnęła cicho i mówiła dalej:
— Ika, jej młodsza siostra, od dziecka była śliczną dziewczynką. Wszyscy jej to w kółko powtarzali. Jakaś ty śliczna, dziecko. Po kim masz taką urodę, pytali obcy ludzie. Nawet byłam zła o to, bo ona w odpowiedzi tylko się uśmiechała. Może z tego powodu stała się strasznie zadufana w sobie. Oprócz swego nosa nikogo poza nim nie widziała. Stała się egoistką a do tego flirciarą. Rozkochiwała w sobie chłopaków a potem ich rzucała, jakby sprawiało jej to przyjemność. Bardzo podobali się jej starsi chłopcy. Chwaliła się przed nami, mówiąc, jakie to ona ma powodzenie u mężczyzn. Ostrzegałam ją wiele razy, że źle skończy, gdy nie będzie się szanowała. Nie była skora do nauki jak jej starsza siostra, ukończyła tylko liceum. Nie szukała pracy, bo uważała, że to mężczyzna powinien utrzymywać żonę. Zawsze miała pstro w głowie. No i doigrała się na swoje żądanie — wyznała szczerze Sawicka, wycierając załzawione oczy.
Mąż spojrzał na nią z niemym wyrzutem w oczach.
— Nie patrz tak na mnie. To ty ją rozpieściłeś jak dziadowski bicz! Teraz masz efekt swego pobłażania! — rzuciła mu w twarz ostrym głosem.
— Nie mów tak, każdy rodzic chce dobrze dla swojego dziecka — próbował się tłumaczyć, ale skulił się w sobie, jakby dopiero teraz dotarła do niego prawda, że źle postępował, ulegając fanaberiom młodszej córki.
— Rozumiem, że miłość do dziecka powinna być całkowita, ale nie zbyt pobłażliwa, kiedy dziecko traci rozsądek i zachowuje się bezwstydnie, a dość często nawet bezczelnie i arogancko — mówiła Sawicka z goryczą w głosie. — Teraz nie możemy jej pomóc, za późno na to, a tyle razy ją ostrzegałam, ale ignorowała moje uwagi, a ty zawsze brałeś jej stronę! — rzuciła mężowi w twarz.
— Gdybym wiedział, czym to się skończy… — Sawicki był bardzo przybity.
Iwo widząc ich pełne rozpaczy zachowanie i słuchając ich wyrzutów, postanowił przerwać ten niepotrzebny dialog, który był całkiem nie na miejscu.
— Pozwólcie, że zadzwonię teraz do inspektora i powiadomię go, że odnalazłem rodziców zmarłej dziewczyny.
Sawiccy spojrzeli na niego zaskoczeni, że uciął ich kłótnię w tak bezceremonialny sposób.
— Oczywiście… — bąknął zmieszany Sawicki.
Po krótkiej wymianie zdań z inspektorem, Iwo zawiózł ich do najbliższego komisariatu policji a potem do kostnicy, w celu zidentyfikowania zwłok. Po podpisaniu wszystkich papierów, pozwolono im odebrać ciało córki, którym zajął się zakład pogrzebowy. Inspektor potwierdził, że nie została zamordowana, tylko wykrwawiła się z powodu krwotoku po porodzie, który odebrała sama.
— Mając już akt zgonu córki, możecie teraz odebrać wnuczkę ze szpitala — powiedział Iwo pocieszającym głosem.
Sawiccy spojrzeli na niego zaskoczeni.
— Ale my… — zająknęła się Sawicka. — Nie jesteśmy w stanie…
— Tu nie ma co gdybać, Gieniu. Jedźmy po naszą wnuczkę — powiedział zdecydowanym głosem Sawicki, jakby przebudził się z letargu.
Iwo spojrzał na tych dwoje ludzi, tak różnych, jak dwie ich córki, którzy przed chwilą zmierzyli się z brutalną rzeczywistością, i nie mógł pojąć, co jeszcze powstrzymywało Sawicką od spotkania z wnuczką.
— Zawiozę was, bo pan jest zbyt zdenerwowany i nie może w takim stanie prowadzić samochód — zaproponował Iwo.
— Kiedy ją pani zobaczy, zachwyci się nią jak ja — powiedział już w drodze do szpitala, do którego wcześniej zadzwonił i uprzedził siostrę przełożoną o ich przyjeździe.
— Tym telefonem postawił pan cały oddział położniczy na nogi. Wszystkie pielęgniarki chcą poznać dziadków Gabi. Zjawili się nawet dziennikarze z lokalnej gazety i reporter z radia, poinformował nas dyżurny z recepcji. Panie Iwo, nie wiem, skąd dziennikarze dowiedzieli się o całym tym wydarzeniu, ale oblegają szpital! — powiedziała zdenerwowana siostra przełożona.
— Proszę się nie martwić, załatwię to — powiedział stanowczym głosem. Domyślił się, że stoi za tym policja. Któryś z dziennikarzy musiał mieć tam wtyczkę.
W tym czasie rodzice Iki powiadomili Inę, która przyjęła wiadomość o tragicznej śmierci siostry na pozór spokojnie, ale matka wiedziała swoje. Po jej drżącym głosie poznała jej zdenerwowanie. Pan Tadeusz przez całą drogę milczał zmieniony na twarzy, jakby przybyło mu co najmniej dziesięć lat.
— Przyjadę za godzinę. Spotkamy się w domu — powiedziała tylko Ina.
Iwo słyszał ich rozmowę. Podziwiał zachowanie starszej siostry, która na wieść o tragicznej śmierci siostry zachowała stoicki spokój.
Przed szpitalem była prasa z lokalnej gazety, radio i przedstawiciel lokalnej telewizji. Sawiccy na ich widok zamarli ze strachu, obawiali się wyjść z samochodu.
— Co oni tu robią? — zapytała Sawicka z przestrachem w oczach.
— Nie odpowiadajcie na ich pytania. Idźcie za mną. Gdy będą natarczywi, ja się nimi zajmę — uprzedził ich Iwo.
— Czy wiedzieliście, że wasza córka miała potajemny romans? — zapytał jeden z dziennikarzy bez żadnego wstępu, ledwie wyszli z samochodu.
— Kim jest ojciec dziecka? — zapytał drugi.
Sawiccy aż skulili się z przerażenia, słysząc ich natarczywe pytania, ale za radą Iwa poszli prosto do głównego wejścia szpitala.
— Jakimi trzeba być rodzicami, aby nie zauważyć, że ich córka ugania się za mężczyznami? — powiedział najmłodszy z nich, bezczelnie patrząc na Sawicką.
Kobieta nie namyślając się długo, podeszła blisko do dziennikarza i pacnęła go w twarz otwartą dłonią.
— Ty… — Patrzył na nią wściekłym spojrzeniem, zasłaniając ramieniem swój sprzęt fotograficzny. — Nie możesz…
— Jeśli jeszcze raz mnie obrazisz, tak cię zdzielę, że nie dochowasz się swego potomstwa! — odparła hardym tonem Sawicka i ruszyła naprzód z podniesioną głową.
Wśród dziennikarzy zapanował zgiełk, wśród nich były także i kobiety, teraz wszyscy przekrzykiwali się równocześnie, rozzłoszczeni zachowaniem młodszego kolegi.
— Ty, łapserdaku, musiałeś palnąć coś takiego! Teraz niczego się przez ciebie nie dowiemy! — rzucił mu w twarz jeden ze starszych dziennikarzy.
Reporterzy widząc zdenerwowanie Sawickiej, odstąpili od niej i jej męża na bezpieczną odległość. Nie chcieli ryzykować utratą aparatów fotograficznych i kamer, a przede wszystkim nie chcieli stracić dobrego imienia, jak ich młodszy, niedoświadczony po fachu kolega.
Iwo odwrócił się w stronę dziennikarzy i reporterów. Uniósł wysoko rękę na znak, aby się uciszyli.
— Proszę państwa, śledztwo jest w toku. Oni nic nie wiedzą tak, jak i ja. Dlatego nie nagabujcie ich i nie obrażajcie. Nie zasługują na to. Nie zapominajcie, że to ich spotkało nieszczęście a nie was — powiedział Iwo opanowanym głosem i ruszył za Sawickimi, którzy właśnie przekroczyli próg szpitala.
śmieciami nazywamy.
Stare dokumenty, przeczytane gazety,
zapisane zeszyty, stare książki,
jako niepotrzebne rzeczy wyrzucamy!
Podobnie jest z nieświeżą żywnością,
która przez jakiś czas zajmowała
miejsce w lodówce.
Przeterminowaną nie da się już jeść,
ani przejeść, bo tyle tego jest!
Więc ją wyrzucamy!
Stare radia, telewizory i różnego rodzaju
wizory przedawniają się i na ich miejsce
w regałach stawiamy najnowsze ich typy.
A stare już nam nieprzydatne po prostu
wyrzucamy na śmietnik!
I tym sposobem rośnie nam wysypisko,
z naszych skrzętnie uzbieranych śmieci!
Jest już tak wielkie, że przysłania nas samych!
A wkrótce zasłoni nam błękitne niebo
i znikną ekologiczne zapachy z pól i lasów.
Fragment wiersza autorki „SOS”Rozdział 1
Był zaledwie początek lata a poranki były już słoneczne i ciepłe, a dni dłuższe. Po kilkudniowym deszczu drzewa, krzewy, zboża i kwiaty były w pełnym rozkwicie, nabrały intensywniejszych barw i zapachów. Zapowiadały się urodzajne zbiory.
Iwo Kacperski o tej porze roku, lubił siadać na schodkach przed domem z filiżanką kawy i delektując się jej smakiem, spoglądał na rozciągający się pejzaż. Nawet stąd nie był ciekawy.
Tego dnia najwyższa góra miejscowego składowiska śmieci była widoczna nawet z jego domu, który stał pod lasem po drugiej stronie szosy. Nie sposób było jej nie zauważyć, bo promienie słońca kładły się na nierównej powierzchni i mieniły się różnymi barwami. Wiatr wiejący od jej strony przyniósł za sobą mdły zapach, do którego mimo upływu lat, nie mógł się przyzwyczaić. Oczywiście nie przyznawał się do tego nawet przed braćmi i rodzicami.
Właściciele spółki oczyszczania miasta zamierzali wykurzyć go z rodzinnego gniazda, ale on zdecydował się zostać w domu, który zbudował dla swojej żony pradziadek. Kiedy tylko ukończył miejscowy uniwersytet na dziale transportu i zrobił kurs operatora spycharki i dźwigu, postanowił zatrudnić się w ich firmie. Dyrekcja zakładu oczyszczania miasta chętnie go przyjęła, bo pracowników z uprawnieniami było wciąż za mało. Większość fachowców wyjechało za granicę kraju i tam pracowało w swojej branży albo jeździli na tirach, gdzie była możliwość większego i szybszego zarobku.
Rodzice kilka lat temu wyjechali do miasta i zamieszkali w blokowisku, on został na ojcowiźnie. Las był w pobliżu, który przynosił mu dodatkowe korzyści, jak grzyby, jagody, jeżyny i maliny. Miał niezłą pensję, dodatkowy zysk przynosił niewielki sad za domem i warzywniak, który uprawiał tylko dla swoich potrzeb. Miał jedną pasję, z którą nie podzielił się nawet z rodzicami. Wieczorami, kiedy składowisko było już nieczynne i wszystkie samochody wyjechały spod budynku zakładu, a wjazdowa brama zamknięta na solidną kłódkę, wyruszał z domu na poszukiwania. Z przewieszonym przez ramię plecakiem, w roboczym kombinezonie i z maseczką na twarzy oraz w ochronnych rękawicach, przedostawał się przez ukryte przejście w ogrodzeniu na wysypisko i szukał ciekawych znalezisk. Przez lata zebrał wiele okazów, były wśród nich różnorakie przedmioty, począwszy od dziecięcych zabawek, po części zamienne do samochodów, rowerów, a także cały arsenał przedmiotów gospodarstwa domowego włącznie ze szpadlami i widłami. Trafiały się tu też różnego rodzaju metale, które skrzętnie zbierał. Niektórym przedmiotom nadawał nowe życie, aby nie leżały już bezużytecznie na stercie śmieci. Nie lubił, kiedy coś się marnowało. Wierzył że, kiedyś znajdzie coś bardziej pożytecznego, co będzie dowodem na to, jak potrafi być bezmyślny człowiek, który nie docenia starych przedmiotów i zastępuje je nowymi ze sklepu. Nigdy nie potrafił tego zrozumieć. Może dlatego wysypisko rosło ponad miarę i pęczniało w sobie, jakby za chwilę miało eksplodować od gazów, które gromadziły się w środku, jak metan, silny gaz cieplarniany przyczyniający się do powstawania zmian klimatycznych i dwutlenek węgla, szkodliwy dla środowiska naturalnego.
Rodzice rzadko kiedy odwiedzali syna a on nie kwapił się do nich z rewizytą. Było mu tu dobrze, miał podłączoną do stałego gazu kuchenkę, łazienkę i ubikację z instalacją wodno-kanalizacyjną, za którą musiał zapłacić, ale opłacało mu się to przedsięwzięcie, bo nie musiał korzystać z wychodka, który stał za domem, po którym nie został już najmniejszy ślad, ale co najważniejsze, miał internet. Internet był jego łącznikiem ze światem zewnętrznym. Nie miał wielu przyjaciół, ze znajomymi z pracy dogadywał się na miejscu, a z braćmi porozumiewał się wyłącznie przez internet.
Miał dwadzieścia pięć lat, ale nie spotkał dotąd dziewczyny, na widok której zabiłoby mu mocniej serce. Był samowystarczalny, nawet nauczył się gotowania i prowadzenia domu, w którym wszystko błyszczało i leżało na swoim miejscu. Nie znosił wokół siebie bałaganu. Tak samo miał poukładane w głowie. Zanim wcielił w życie swoje pomysły, wybierał opcje, które były dla niego najkorzystniejsze nie tylko dla zdrowia, ale i dla jego intelektu.
Rodzice nie mogli zrozumieć syna, dlaczego nie chciał z nimi zamieszkać. Przeprowadzili z nim wiele rozmów, ale niestety żadne perswazje z ich strony nie zmieniły jego stanowiska. Ojciec z braćmi już zrezygnowali z namawiania go, tylko matka uparcie trwała przy swoim zdaniu i przy każdej wizycie nakłaniała go, aby z nimi zamieszkał.
— Synu, jak długo zamierzasz opierać się naszym prośbom? — zapytała ostatnio, kiedy przyszła w odwiedziny pod pretekstem napicia się z synem kawy. Najczęściej robiła to w niedzielę, po kościele i obiedzie. Z zainteresowaniem rozglądała się po kuchni, w której siedzieli za stołem. Panował tu nieskazitelny porządek. Widać było, że syn odświeżył także ściany w całym domu, bo czuć było jeszcze zapach akrylowej farby.
— Co mama tak się rozgląda, jakby była u mnie po raz pierwszy? — zapytał z uśmiechem, wstając od stołu.
Matka pokiwała głową z aprobatą i wskazała na czyste ściany.
— Widzę, że dbasz o czystość mieszkania, to się chwali. Ale dokąd zamierzasz mieszkać w pobliżu składowiska śmieci? Nawet nie możesz otworzyć okna, bo cały dom przesiąkłby tym smrodem… — mówiąc to, wskazała na zamknięte okno, przez które widać było wierzchołek góry różnych zanieczyszczeń, które nie zostały jeszcze posortowane. — Sam nie chcesz przyznać się przed sobą, że jest to…
— Mamo, nie zaczynaj znowu — przerwał jej w połowie zdania stanowczym tonem.
— Ja nie żartuję, mówię całkiem serio. Twoi bracia robią karierę za biurkiem a ty jeździsz na spychaczu i przerzucasz śmieci z jednego miejsca na drugie, jakby były bardzo cenne! — zakpiła.
Z ostatniej uwagi matki Iwo roześmiał się głośno.
— Ładnie to ujęłaś — odparł w tym samym tonie.
— Jeszcze kpisz ze mnie. Ładnie to wyśmiewać się ze starej matki? — zapytała urażona.
— Nawet nie zamierzam, mamo. Dawno u mnie nie byłaś, wyjdźmy na zewnątrz, zobaczysz, jakie zmiany nastąpiły w pobliżu naszego domu.
Matka z zaciekawieniem rozglądała się wokoło. Rzadko odwiedzali z mężem swego najmłodszego syna, ale musiała przyznać, że zmieniło się na korzyść otoczenie wokół ich domostwa, a także wnętrze domu. Wymienił stare meble, które służyły jeszcze dziadkowi, niektóre przemalował, dzięki czemu zrobiło się w domu jaśniej i sympatyczniej.
Iwo szarmanckim gestem otworzył przed matką wejściowe drzwi. Już od progu zauważyła szklany ekran, który stał wbudowany przy samej szosie i odgradzał go częściowo od widoku składowiska.
— Musiałeś pokonać wiele biurowych procedur w urzędach, aby postawili ci te szklane panele, czy jak to się tam nazywa — zauważyła matka z podziwem.
— Owszem. Przyznaję, że zajęło mi to trochę czasu, aby mój plan wszedł w życie — przyznał syn z dumą. — Ale, jak widzisz, efekt długiego oczekiwania się opłacił.
— No, cóż przynajmniej z okien nie widzisz tych pryzm śmieci — odparła matka z sarkazmem.
— Tłumią też hałas przejeżdżających samochodów — dodał syn z uśmiechem.
Pani Franciszka Kacperska usiadła ciężko na krześle. Mimo sześćdziesiątki wyglądała na kobietę zadbaną i szczęśliwą. Jedynym jej kłopotem był najmłodszy syn, który nie zamierzał się ożenić. A nie ukrywała, że chciałaby wreszcie doczekać się wnuczki, bo na razie była żoną dziadka.
— Cieszę się, że dobrze sobie radzisz, synu, ale czas ucieka. Chyba nie chcesz zostać starym kawalerem? — postanowiła zmienić temat.
— Mamo, mam dopiero dwadzieścia pięć lat! — zdziwił się Iwo, wstawiając czajnik z wodą na kuchence gazowej.
— Nie wiem, po co ukończyłeś studia, skoro i tak nie pracujesz w swoim zawodzie! — parsknęła matka z irytacją, podnosząc głos.
— W pewnym sensie pracuję — próbował uparcie bronić swojej racji Iwo.
— Pracujesz na spychaczu albo na dźwigu zależnie od tego, kogo w tym czasie bardziej potrzebują. Przerzucasz zwały śmieci, budując wysokie piramidy, które wkrótce dosięgną nieba i pewnego dnia sam się w nich zakopiesz! Boże uchowaj! — Matka nie panowała już nad swoim głosem i z wrażenia aż się przeżegnała.
— Nie obawiaj się, mamo. Przez tyle lat nic mi się nie przytrafiło, dlaczego teraz miałoby stać się coś złego?
— Licho nie śpi! — westchnęła matka z żalem w głosie.
Iwo chcąc poprawić matce nastrój, zaproponował z uśmiechem herbatę.
— Zmieńmy lepiej temat. Upiekłem twoją ulubioną szarlotkę. Chyba nie odmówisz? — Ponieważ matka uprzedziła go o swojej wizycie, postanowił upiec ciasto, aby nieco ją udobruchać. Domyślał się, że znowu będzie na niego naciskała, aby przeprowadził się do ich trzypokojowego mieszkania w bloku. — Zapraszam do salonu. O tej porze jest tam o wiele przyjemniej i znacznie chłodniej. Usiądź a ja tymczasem pokroję ciasto.
Matka zaledwie przekroczyła próg kuchni, ze zdziwieniem zauważyła, że okno w pokoju jest otwarte na oścież. Z pobliskiego lasu dochodziły odgłosy ptactwa, pachniało żywicą i ściółką leśną.
— Rzeczywiście jest tu o wiele przyjemniej niż w kuchni czy na werandzie — westchnęła z ulgą i odetchnęła pełną piersią. — Już zapomniałam, że w pobliżu jest las.
Kobieta przez chwilę patrzyła na ciemną ścianę lasu i dopiero po długiej chwili lekki uśmiech przebiegł przez jej ładną twarz. Dopiero teraz zrozumiała syna. Było w tym miejscu coś magicznego, pełnego czaru i niezbadanej tajemnicy, jakby las i szklana ściana z drugiej strony domu, odgradzała go od brudu całego świata i brzydkich jego zapachów, niczym ekologiczny filtr. Mogła porównać to miejsce do zaczarowanego pokoju, w którym jej syn czuł się najlepiej i mógł być kimś, kim chciał być.
Wcześniej zastanawiała się, dlaczego jej najmłodszy syn odizolował się od rodziny i społeczeństwa. Przed czym uciekał czy raczej przed kim? Jego starsi bracia, Wiktor i Julian, byli bardziej rozmowni, Iwo miał naturę samotnika. Nie lubił się zanadto rozgadywać, podobnie jak jego ojciec. Dopiero teraz zrozumiała, że to miejsce mogłoby niejednego zmienić a przede wszystkim, w tej ciszy można było wsłuchać się w siebie. Kiedy usłyszała to od syna, uśmiechnęła się tylko z pobłażaniem dla jego wybujałej wyobraźni. Wtedy tego nie rozumiała, dopiero w tej chwili poczuła magię tego miejsca.
Nic dziwnego, że zaraz po skończonej pracy zamykał się w swojej pustelni, zamiast udzielać się towarzysko.
— Proszę, o to świeżo zaparzona herbata i szarlotka z waniliowymi lodami.
Iwo zestawił z tacy porcelanowe filiżanki i talerzyki z szarlotką, po której spływały strużki lodowej masy, po czym usiadł za stołem na wprost matki.
— Dziękuję, synu. Potrafisz poprawić mi samopoczucie. No i ten klimat w tym pokoju pewnie również przyczynił się do poprawy mojego nastroju i nastawienia. Wiesz, że dopiero przed chwilą zrozumiałam, dlaczego uparcie tkwisz przy swojej racji i nie chcesz stąd się wyprowadzić. — Franciszka pokiwała ze zrozumieniem głową i jeszcze raz spojrzała przez szybę dużego okna na ciemną ścianę lasu, za którą jej mieszkańcy urządziły sobie prawdziwy koncert.
— Naprawdę? — zapytał Iwo z uśmiechem. — Po czym to odgadłaś?
Franciszka obrzuciła syna uważnym spojrzeniem, które sięgnęło prawie dna jego duszy, jakby czytała mu w myślach. Znał je. Kiedy byli jeszcze dziećmi, nic przed nim się nie ukryło. Jej spojrzenie potrafiło wszystko wyczytać, co mieli na sumieniu. Z góry było przesądzone, że muszą przyznać się do swojego błędu, a potem należycie przeprosić i przyrzec, że to więcej się nie powtórzy.
— Ty naprawdę jesteś tu szczęśliwy — stwierdziła poważnym głosem.
— Owszem, jestem, nawet bardzo. Mam pracę, która mnie satysfakcjonuje, niezłą pensję, dom, spokój, który zakłócają mi jedynie leśne ptaki, i kochaną rodzinę, a szczególnie mamę, która o mnie się zamartwia całkiem niepotrzebnie — przyznał ze spokojem w głosie.
— Dobrze więc, nie będę już naciskała. Przez chwilę zapomniałam, że to twoje życie i musisz przeżyć je po swojemu. Jesteś już dorosły, umiesz odróżnić dobro od zła, i na tyle rozsądny, że umiejętnie wybierzesz, co będzie dla ciebie najlepsze, synku.
— Cieszę się, że to zrozumiałaś, mamo, Dziękuję ci — mówiąc to, Iwo podszedł do matki i pocałował ją w zarumieniony policzek.
— Wiesz, że jesteście wszyscy wraz z ojcem dla mnie najważniejsi. Dlatego nalegałam, abyś przyszedł do nas i zamieszkał z nami. Zapomniałam, że każdy z nas ma swoje priorytety. Dla ciebie potrzeby pierwszego rzędu będą inne, niż dla twoich braci czy dla ojca lub dla mnie. Zawsze różniłeś się od Juliana i Wiktora. Chciałeś czegoś więcej, byłeś ambitny i to, co zaplanowałeś, zawsze realizowałeś, bo byłeś konsekwentny w działaniu. Niepokoił mnie jedynie fakt, że wciąż jesteś sam. Trudno jest żyć samemu, synu. Z wiekiem to zrozumiesz, że bycie singlem nie jest łatwe. Póki jesteś jeszcze młody, nie odczuwasz braku drugiej osoby. Cieszyć się życiem z kimś, kto podziela twoje radości i smutki, to są wartości, do których każdy z nas jest stworzony. Tak funkcjonuje społeczeństwo, cała nasza populacja.
— Wiem, mamo i masz rację. Marzę, że któregoś dnia stanie na progu mojego domu dziewczyna, dla której szybciej zabije moje serce. Narazie jestem jak pusty dzban, gdy w niego uderzysz, nawet nie usłyszysz dźwięku.
— Życzę ci synu, abyś spotkał kiedyś taką dziewczynę, która urodzi ci dzieci i pomoże zrealizować twoje marzenia.
— Dziękuję, mamo. Nie wątpię, że kiedyś to nastąpi. Jestem cierpliwy. Jak smakuje ci szarlotka?
— Jest wyśmienita jak zawsze. Dzisiaj wrócę do domu spokojniejsza, bo wierzę, że mój najmłodszy syn, kiedyś spełni nasze oczekiwania.
Odprowadził matkę do autobusu, po drodze rozmawiali i przekomarzali się. Tego dnia nastrój między nimi był zdecydowanie weselszy, niż zazwyczaj.Rozdział 2
Minął miesiąc od ostatniej wizyty matki. Dzwonili do siebie co kilka dni, prowadząc niezobowiązujące rozmowy o samopoczuciu swoim i ojca oraz o pogodzie. Matka zamierzała już się rozłączyć, ale przez chwilę się zawahała.
— Chciałaś jeszcze coś dodać, mamo? — zapytał Iwo uprzejmym tonem.
— Chciałam tylko powiedzieć, że cieszę się, że mam synów a nie córki — wyznała z uśmiechem.
— Dlaczego?
— Nawet nie wyobrażasz sobie, ile matki mają kłopotów ze swoimi córkami. Ja na szczęście mam trzech synów, z których jestem bardzo dumna — powiedziała z nieukrywaną satysfakcją. — Kilka dni temu Gienia Sawicka, moja sąsiadka z naprzeciwka przyznała mi się, że ma kłopot z młodszą córką Iką.
— Co jest z nią nie tak? — zapytał, aby podtrzymać rozmowę.
— Gienia powiedziała mi w zaufaniu, że jej córka ma romans z żonatym mężczyzną — powiedziała ściszonym głosem.
— Mamo, nie ona pierwsza, nie ostatnia. Mamy w końcu XXI wiek. Nikt nie będzie piętnował jej z tego powodu. Ten mężczyzna pewnie żyje w toksycznym związku, bo w innym przypadku nie zdradziłby swojej żony.
— Gienia nie ma pojęcia, kim jest ten mężczyzna, bo córka milczy jak grób.
— Może to chwilowa zachcianka tej dziewczyny? Ładna przynajmniej jest?
— Mało powiedziane, jest śliczna, ale muszę przyznać, że niezbyt dobrze ma poukładane w tej swojej blond główce, w przeciwieństwie do starszej siostry Iny, która jest poważną i odpowiedzialną dziewczyną. Może nie jest tak urodziwa jak Ika, ale podoba mi się ta dziewczyna.
— Starsza siostra nie ma na nią wpływu?
— Przed nikim nie ma respektu, to dziewuszysko. Gienia nie ma już do niej cierpliwości. Dlatego musiała się przede mną wyżalić.
— Sawicka powinna być bardziej dyskretna i nie opowiadać po sąsiadkach o prywatnych sprawach swojej córki — obruszył się Iwo.
— Nie zrobiła tego, aby na niej się wyżywać, kobieta musiała przed kimś się wyżalić. Wy mężczyźni tego nie rozumiecie. A my z Gienią jesteśmy najbliższymi sąsiadkami, znamy się od początku, kiedy tylko tu zamieszkałam. Nigdy mnie nie zawiodła. Pomagamy sobie we wszystkim, wymieniamy się doświadczeniami kulinarnymi, kiedy mnie zabraknie mąki, lecę do Gieni a kiedy jej czegoś brakuje, ona biegnie do mnie. Muszę przyznać, że brakowało mi sąsiadki, kiedy mieszkaliśmy na starych śmieciach z daleka od sąsiadów.
Z ostatniej uwagi Iwo się roześmiał.
— Nie bierz tego dosłownie, tak się mówi — odparła matka z uśmiechem.
— Wiem, mamo. Jestem ciekawy, co jej poradziłaś?
— Synu, nie jest dla niej łatwo zmierzyć się z myślą, że przez całe życie wydawało się, że postępuje dobrze, bo starała się wychować obie córki przykładnie, a po latach okazało się, że oboje z mężem mieszkali pod jednym dachem z obcą osobą. Przekazane przez rodziców wartości przestały mieć dla młodszej córki jakiekolwiek znaczenie. Starałam się ją udobruchać i uspokoić, bo biedna aż się popłakała. Poradziłam jej, aby osobiście porozmawiała z tym gagatkiem, co zbałamucił jej córkę. Kiedy dziewczyna się zapomni, ma spaskudzone całe życie, a facet umywa ręce i najczęściej daje nogę — powiedziała matka rozsierdzona.
— Sam jestem ciekawy, jak on się zachowa?
— Opowiem ci, gdy dowiem się czegoś więcej — dodała matka konspiracyjnym szeptem i skończyła rozmowę.
Nazajutrz po porannym prysznicu, a potem podczas śniadania, złożonego z tostu i jajecznicy na boczku, poczuł niewytłumaczalny niepokój, jakby miało stać się coś złego, a po chwili usłyszał wycie syreny. Wzdrygnął się cały. Podczas kilku lat pracy w tym zakładzie, po raz pierwszy usłyszał przejmujące wycie alarmu.
— _Coś musiało się stać_ — pomyślał spanikowany. Włożył brudny talerz do zlewozmywaka, dopił łyk herbaty z kubka i pobiegł do łazienki umyć zęby.
W kilka minut potem przybiegł na teren zakładu. W końcu od jego domu do zakładu było zaledwie sto metrów. Na pustym o tej porze placu, który służył im za parking, zgromadziło się kilkunastu kierowców śmieciarek, którzy jeszcze nie wyjechali w teren, dozorca i kierownik pierwszej zmiany.
— Co się stało? Dlaczego wyła syrena? — zapytał, rozglądając się po zdziwionych twarzach współpracowników, którzy skupili się w gromadzie i o czymś żywo rozmawiali. Wyglądali na mocno przejętych.
— Chcieliśmy zwołać wszystkich pracowników. To znak umowny, gdyby coś ważnego wydarzyło się na terenie zakładu. No i doczekaliśmy się…, sam zobacz… — odparł ściszonym głosem Witek Nowak, nocny dozorca, po czym wskazał na beton, na którym leżała rozpostarta czarna folia.
— Co jest pod nią? — zapytał zaskoczony milczeniem pozostałych mężczyzn.
— Odwiń i sam zobacz.
Iwo niepewnym krokiem podszedł i przyklęknął, odwrócił się jeszcze raz do kolegów, ale ci stali w milczeniu i obserwowali jego ruchy. Chcieli zobaczyć jego reakcję. Po krótkiej chwili zastanowienia zdecydowanym ruchem odwinął płachtę. Najpierw zobaczył twarz młodej kobiety, a kiedy pociągnął za dół folii, zobaczył leżące obok niej nagie niemowlę. Wzdrygnął się i aż go odrzuciło do tyłu. Mimo że był mężczyzną, widok sparaliżował go, a po chwili poczuł na całym ciele mrowienie. Nie tego się spodziewał. Kobieta nie żyła, była blada jak przysłowiowy trup. Miała sine usta, mocno podkrążone oczy i ziemistą cerę. Była w letniej sukience, gołe nogi, ale nie miała śladów pobicia ani zadrapań. Dziecko miało zsiniałą twarzyczkę, ale jego klatka piersiowa unosiła się. Sprawdził puls dziecka. Był bardzo słaby.
— Słuchajcie, ono żyje! — wykrzyknął zdumiony, po czym wziął ostrożnie niemowlę na ręce i przytulił do siebie, jakby chciał ogrzać go swoim ciałem.
Wszyscy podeszli bliżej i nachylili się z ciekawością i zdziwieniem. Żadnemu z nich nie przyszło nawet do głowy, aby pochylić się i przyjrzeć im z bliska.
— Dajcie mi coś ciepłego! Najlepszy byłby koc albo ręcznik! — krzyknął do najbliżej stojących kolegów. — I zadzwońcie po karetkę i policję! — dodał w pośpiechu. Mrowienie po chwili puszczało. Nie wiadomo skąd poczuł adrenalinę i łaskotanie w brzuchu. Pewnie podniosło mu się ciśnienie, choć nigdy nie miał z nim problemu, ale czuł wypieki na twarzy.
Mężczyźni rozglądali się po sobie, bezradnie rozkładając ręce. Iwo z największą ostrożnością tulił niemowlę do siebie, po czym skierował kroki w stronę budynku, do sanitariatów.
— Będziesz żył malutki — szepnął i przykrył połą swojej koszuli jego malutkie, zziębnięte ciałko.
— Otwórzcie mi drzwi do łazienki, trzeba go ogrzać ciepłą wodą! Zanim przyjedzie karetka, musimy pobudzić jego krążenie! — krzyknął pewnym głosem. Sam był zdziwiony swoją determinacją.
Mężczyźni posłusznie otworzyli szeroko przed nim drzwi. Któryś z nich odkręcił kurek z ciepłą i zimną wodą nad umywalką i sprawdzili, czy jest dostatecznie lekko ciepła.
Iwo położył niemowlaka na lewym przedramieniu i kilkoma strumieniami ciepłej wody obmywał drobne ciałko prawą ręką, ale nie reagowało na jego dotyk ani na strumień wody.
— Namydlij mi rękę! — poprosił Wacka, kierowcę, który do tej pory stał obok i biernie się mu przypatrywał.
— Mam nadzieję, że nie wyrządzisz dziecku krzywdy — powiedział cicho spanikowany chłopak, ale posłusznie zrobił to, o co Iwo go poprosił.
— Nie obawiaj się. Dość często opiekowałem się swoimi siostrzeńcami i asystowałem braciom przy ich kąpieli — odparł pewnym głosem.
Iwo delikatnymi i okrężnymi ruchami prawej ręki, robił mu masaż wokół serca, a potem obmywał ciało niemowlaka, włącznie z główką, na której widniał ciemny puszek włosków, dopóki nie zaróżowiło się, a jego klatka piersiowa nie zaczęła podnosić się w rytm bicia serduszka.
— To dziewczynka! — zawołał zaskoczony Iwo, delikatnie spłukując z niej pianę z mydła.
Któryś z mężczyzn podał mu dwa ręczniki, jednym wytarł niemowlaka do sucha, a w drugi zawinął go jak w pieluchę. Spod prowizorycznego becika w kształcie rożka wystawała tylko maleńka główka.
— Nieźle sobie radzisz, Iwo — zauważył kierownik pierwszej zmiany, Michał Strzelecki, chłop jak drab, dlatego miał ksywę Drągal.
— I co powiemy policji? — zapytał dyrektor zakładu, Witold Szmajdziński, który przyjechał po interwencji kierownika nocnej zmiany, Jana Piskorka. Był tak roztrzęsiony, że głos drżał mu z emocji.
— Prawdę — odparł Iwo spokojnym głosem, trzymając noworodka na rękach.
— Ale, jaka ona jest ta prawda? Skąd one tu się wzięły? Co powiemy policji albo lekarzowi? — pytał skołowany dyrektor.
— Nie zauważyłem na ciele kobiety śladów pobicia, jej sukienka była cała, tylko pokrwawiona, wszystko wskazuje na to, że sama tu dotarła z dzieckiem. Gdyby ktoś nam je podrzucił, nie zostawiłby ich na widocznym miejscu, tylko starałby się ukryć ciała na wysypisku między śmieciami. — Iwo głośno wysnuwał przypuszczenia, które brzmiały sensownie.
Dyrektor na widok młodego mężczyzny i jego opanowania, umilkł zażenowany swoją bezradnością.
— W tym, co pan mówi, jest wiele racji — przytaknął dyrektor. — Widzę że tylko pan w tej sytuacji zachował spokój i rozsądek — dodał już spokojniejszym głosem. — Ktoś zawiadomił już pogotowie i policję? — chciał się upewnić.
— Karetka jest już w drodze, policja pewnie także — odparł Wacek Nowak.
Iwo wciąż trzymał na rękach niemowlaka, czuł, jak jego ciało emanowało ciepłem i ogrzewało tę malutką, bezbronną istotkę. Na odgłos nadjeżdżającego ambulansu niemowlę chwyciło jego wskazujący palec i nie wypuszczało.
— _Czyżby zareagowało na hałas czy intuicyjnie wyczuło, że za chwilę muszą ich oddzielić _— pomyślał w tej samej chwili.
— Spójrzcie na nią! Chwyciła mnie za palec i nie chce puścić. — Iwo spojrzał z uśmiechem na kolegów, którzy gapili się na niego z szerokim uśmiechem.
— Przyznaj się młody! Może to twoje? — zapytał któryś ze starszych kolegów i głośno się roześmiał.
W jego ślady poszli inni koledzy. Ich śmiech nie pasował do zaistniałej sytuacji.
— Panowie, to nie jest wcale zabawne! — zawołał, ucinając tym samym ich niestosowne zachowanie.
Mężczyźni umilkli zawstydzeni. Do Iwa podszedł lekarz z pielęgniarzem.
— Słyszałem od pana kolegi, który zadzwonił do nas, że noworodek żyje dzięki pana szybkiej interwencji — zauważył lekarz.
— Przyznaję, sam byłem zaskoczony swoją operatywnością. Chyba dobry anioł czuwał nad tą nieszczęsną kobietą i jej dzieckiem.
— Musimy zabrać niemowlę do szpitala i zrobić mu szczegółowe badania. — Lekarz próbował przejąć od niego niemowlaka, ale ono kurczowo trzymało go za palec i nie zamierzało puścić.
— Nie bój się maleńka. Wszystko będzie dobrze. Jesteś silna, dasz radę — powiedział cicho i pogłaskał maleństwo po ciemnej główce.
— Najwidoczniej dobrze czuje się w pana ramionach — zauważył lekarz z uśmiechem.
Za karetką przyjechał wóz policyjny, z którego wyszli dwaj funkcjonariusze, jeden był w mundurze, drugi po cywilnemu, w dżinsach i ciemnej koszulce polo, jakby przed chwilą przerwano mu śniadanie. To był koroner, który przystąpił do oględzin zwłok młodej kobiety i robił zdjęcia z miejsca zdarzenia, a potem je znakował.
— Nazywam się Hubert Laskowski, jestem inspektorem policji i muszę zadać panom kilka pytań. Czy ktokolwiek znał tę kobietę? — zapytał, spoglądając na każdego z nich z osobna, jak na potencjalnych podejrzanych.
— Nikt z nas wcześniej jej nie widział — odparł Iwo.
Stojący obok niego dyrektor i pracownicy, potwierdzili głośno to samo.
— Czy ja mogę jechać z wami? — zapytał Iwo lekarza, nadal trzymając niemowlę przy piersi.
Lekarz skinął przyzwalająco głową. Pielęgniarz wziął od niego niemowlaka i ułożył go w foteliku na kształt wózka i zabezpieczył go pasami.
— Po wyjściu ze szpitala, pojadę na komisariat i podpiszę zeznanie — zwrócił się Iwo do inspektora.
— Dobrze. Niech tak będzie — przytaknął policjant.
— Niech pan wsiada. Nie możemy dłużej zwlekać. Jego życiu wciąż zagraża niebezpieczeństwo — ponaglił lekarz.
Iwo usadowił się wygodnie w karetce naprzeciw fotelika, w którym ułożono noworodka. Po raz pierwszy poczuł, jak ogarnia go ciepło na widok tej bezbronnej istoty, a zarazem wielka radość, że przyczynił się do cudu, jakim było uratowanie tej małej istotki, która tak kurczowo trzymała się życia.
***
Na oddziale dziecięcym w miejscowym szpitalu zbadano dokładnie noworodka i umyto, a potem nakarmiono. Zaróżowione ciałko pachniało oliwką i zapachem, którym pachną tylko niewinne nowo narodzone dzieci. Żaden kwiat ani ekskluzywne, markowe perfumy nie przypominają tego nieskalanego, czystego zapachu. Pozwolono mu z nią zostać. Kiedy go zapytano, kim jest dla dziewczynki, odparł z dumą:
— Obecnie jestem jej zastępczym ojcem.
Pielęgniarka, która wręczyła mu biały kitel i pozwoliła wejść na salę, w której leżały noworodki, spojrzała na niego zaskoczona.
— Będzie pan wspaniałym ojcem — powiedziała z uśmiechem, kiedy przełożona pielęgniarek szepnęła jej coś do ucha.
Pozwolono mu przez krótką chwilę zostać przy inkubatorze.
— Wrócę do ciebie, maleńka — szepnął i dotknął jej małej rączki. Choć spała, chwyciła go za palec i nie chciała puścić. Nie miał serca oderwać ręki od tej pulsującej, małej krztyny, która poprosiła go o pomoc.
— Wrócę — powtórzył i z ciężkim sercem się oddalił.
***
W drodze do domu, musiał pojechać na policję i podpisać swoje zeznanie.
— Czy znacie już nazwisko tej zmarłej kobiety? — zapytał, kiedy szczegółowo opisał zdarzenie, począwszy od wycia syreny.
— Nie miała przy sobie dokumentów.
— Kobieta w ciąży bez żadnej torebki i dokumentów. Nie uważa pan, że to dziwne? — zapytał Iwo podejrzliwie.
— Co pan sugeruje?
— Coś mi tu śmierdzi, panie inspektorze.
Policjant spojrzał uważnie na młodego mężczyznę, który wykazał się heroizmem. Kiedy jego koledzy stali obok i biernie przypatrywali się zmarłej kobiecie i jej dziecku, on wziął sprawę w swojej ręce i próbował ratować noworodka. Dzięki jego determinacji i interwencji zostało uratowane, choć jego życie nadal wisiało na włosku.
— Mieszkam niedaleko składowiska śmieci. Po pracy, rozejrzę się wokoło. Może coś znajdę — powiedział Iwo, podnosząc się z krzesła, kiedy podpisał już zeznanie.
— Gdyby coś pan znalazł, proszę o telefon. — Inspektor podał mu swoją wizytówkę.
— Oczywiście. Tak zrobię.
Tego dnia śmieciarki wyjechały w teren z opóźnieniem. Iwo poprosił dyrektora, aby pozwolił mu przeszukać składowisko śmieci, zanim zapadnie zmierzch.
— Nie możemy tej sprawy zostawić ot tak sobie. Zwłaszcza, że stało się to na naszym terenie, jesteśmy zobowiązani do pomocy policji, by jak najszybciej ta sprawa się wyjaśniła.
— Ma pan rację — przytaknął dyrektor i wrócił do swojej papierkowej pracy. — Życzę powodzenia — dodał z uśmiechem.
Iwo przebrał się w roboczy kombinezon i zaczął poszukiwania od pobliskich budynków gospodarczych, potem obszedł całe śmietnisko, ale nie znalazł nic ciekawego. Zmierzchało się, ale on nie poddawał się i szukał dalej. Wrócił do domu późnym wieczorem, kiedy nad śmietniskiem zapadła noc. Postanowił zadzwonić do inspektora następnego dnia rano.
Wziął ciepły prysznic, wyjął z lodówki butelkę piwa i usiadł wygodnie w fotelu, w pokoju z widokiem na las. Nie czuł głodu. Niesmak dzisiejszego wydarzenia wszystkim dał się porządnie we znaki. Pracownicy rozeszli się do domów w milczeniu. Nikt nie miał ochoty na rozmowę, tym bardziej na żarty.
***
Następnego dnia przedzwonił do inspektora i poinformował go, że nie znalazł niczego, co mogłoby naprowadzić śledztwo na jakikolwiek trop.
— Zrobiliśmy zdjęcie denatce i przekazaliśmy mediom. Może ktoś rozpozna dziewczynę — usłyszał dobrą nowinę.
— Mam nadzieję, że odnajdzie się rodzina zmarłej dziewczyny. Zasługuje na godny pochówek.
Iwo nie mógł się skupić na pracy, kiedy oznajmiono fajrant, zszedł z koparki i poszedł prosto do domu. Wziął prysznic, odgrzał bigos, który przywiozła mu ostatnio matka, i postanowił pojechać do szpitala.
— Jak ona się czuje? Jest zdrowa, nic jej nie dolega? — pytał zatroskanym głosem pielęgniarkę, która miała drugą zmianę.
— Wszystko jest z nią w porządku. Dbamy o nią, ale najwidoczniej oczekuje pana, bo jest niespokojna. Proszę spojrzeć… — pielęgniarka dała mu biały kitel, który wciągnął na siebie szybko i wszedł do sali, na której leżało wiele noworodków.
— Już nie leży w inkubatorze? — zapytał zdziwiony.
— Przenieśliśmy ją na główną salę, aby nie czuła się odosobniona. Jej życiu już nie zagraża niebezpieczeństwo.
— Rozumiem. Czy mogę wziąć ją na ręce?
— Byłaby zawiedziona, gdyby pan tego nie zrobił. — Młoda pielęgniarka przesłała mu ciepły uśmiech.
Iwo delikatnie wyjął z łóżeczka niemowlaka i przytulił do piersi. Dziecko otworzyło oczka. Miało czarne włoski, podobnie jak oprawę oczu i ciemne oczy.
— Jest śliczna. Nadaliście już jej imię? — zapytał zaciekawiony.
— Siostra przełożona powiedziała, że pan powinien to zrobić.
— Naprawdę?
Pielęgniarka spojrzała znaczącym spojrzeniem na młodego mężczyznę, któremu dziecko zawdzięczało życie.
— Naprawdę tak powiedziała.
— Nazwałbym ją: Gabriela… — szepnął bardziej do siebie niż do siostry, która stała obok niego.
— Dlaczego Gabriela? — zapytała zaciekawiona.
— Wczoraj powiedziałem inspektorowi, że musiały czuwać nad nimi dobre anioły. Jej matkę odnaleziono a ona cudem została odratowana.
— To rzeczywiście wyglądało na cud, że to maleństwo przeżyło pomimo chłodnej nocy — mówiła zaintrygowana.
— Anioł Gabriel zwiastował Maryi, że pocznie syna. Pomyślałem, że pasowałoby do niej imię tego archanioła. Miałaby pięknego patrona.
— Ma pan rację. To imię będzie do niej pasowało.
— Masz już swoje imię, malutka. Będę nazywał cię Gabi. Prawda, że ładne zdrobnienie?
— Śliczne — przytaknęła siostra i zostawiła mężczyznę samego z dzieckiem.
Przy oknie zatrzymała się siostra przełożona. Z uwagą śledziła jego zachowanie i słuchała z przyjemnością jego kojącego głosu, gdy zwracał się do niemowlęcia. Postanowiła z nim porozmawiać.
— Widzę że przywiązał się pan do tego słodziaka — zauważyła, zatrzymując się na wprost niego.
— Dzisiaj nadałem jej imię Gabi od Gabrieli. Prawda, że ładnie?
— Bardzo ładnie — przytaknęła z uśmiechem. — Co pan zrobi, gdy odnajdą się jej bliscy?
— Będę zadowolony, że Gabi nie będzie sierotą.
— Nie będzie pan za nią tęsknił?
Iwo spojrzał czujnym spojrzeniem na starszą kobietę. Domyślał się jej intencji, w której była mądrość i rozwaga.
— Nie zaprzeczam, bo stała mi się bardzo bliska ta kruszyna — odparł szczerze. — Zrobi nam pani zdjęcie? — zapytał nieoczekiwanie, wyjmując z kieszeni spodni komórkę.
Siostra przełożona wzięła do ręki telefon Iwa i zrobiła im pierwsze zdjęcie. Potem Iwo zrobił jej samej, kiedy leżała już w łóżeczku i parzyła na niego z uśmiechem.
— Jest niesamowita. Prawda? — W tej chwili Iwo poczuł więź z tą małą istotą i miał pewność, że czuwały nad nią nie tylko opatrzność, ale i jej zmarła matka.
— Mam nadzieję, że Gabi odnajdzie swoich bliskich. W końcu, jakby nie było, czuwa nad nią sam archanioł Gabriel — dodał pewnym głosem.
Dziecko pod wpływem jego kojącego głosu szybko zasnęło.Rozdział 3
Nazajutrz po wizycie w szpitalu Iwo postanowił, odwiedzić rodziców i podzielić się z nimi ostatnimi wiadomościami. Wpadł do pokoju, w pierwszej chwili nie zauważył sąsiadki, która siedziała tyłem do okna.
— Witaj, synku! Czy coś się stało? — zapytała matka zaskoczona widokiem syna, wstając od stołu. Objęła go i mocno przytuliła.
— Nic się nie stało, mamo — odparła zasapany, bo biegł na drugie piętro.
— Przecież widzę, że jesteś jakiś odmieniony i cały w skowronkach.
— Właśnie w tej sprawie między innymi przyjechałem. Mamo, mam tyle wam do opowiedzenia. O, przepraszam, nie zauważyłem pani. Dzień dobry, pani Sawicka. — Skłonił głową z uprzejmym uśmiechem.
— Nie szkodzi. Dzień dobry. Dawno pana nie widziałam, ale widzę, że radość pana rozpiera — zauważyła, widząc roziskrzone oczy młodego mężczyzny. Sawicka rzadko go widywała, ale często o nim wspominała młodszej córce. Mówiła że to dobry materiał na męża, ale ona zbywała ją tylko przekornym uśmiechem.
— Rzeczywiście mam powód do radości. Zostałem mimo woli zastępczym ojcem — wyznał z dumą.
— Co ty mówisz? — zapytała matka ze zdziwieniem i aż usiadła ciężko na wersalce, obok ojca.
— Co was tak dziwi? Przecież chłopak jest już dorosły — odparła z uśmiechem pani Sawicka.
Franciszka pokręciła tylko głową. Była kompletnie zaskoczona.
— Nie zdziwiłabym się, gdyby Iwo miał dziewczynę, ale on jej nie ma, a do tanga trzeba dwojga. Czyż nie tak? — Matka wskazała synowi miejsce obok siebie. — No, opowiadaj, jakim to sposobem zostałeś przyszywanym ojcem — powiedziała rzeczowym tonem.
Iwo usiadł przy stole obok ich sąsiadki.
— Wczoraj na terenie naszego zakładu znaleziono martwą dziewczynę, obok niej leżało niemowlę. Znalazł je nocny dozorca. Wszczęto alarm. Zjawiłem się na placu jako ostatni. Matka już nie żyła, ale dziecko dzięki mojej pomocy, zostało uratowane. Było tak słabe, że nawet nie płakało. Zauważyłem, kiedy odwinąłem folię, którą były nakryte, że jego klatka piersiowa ledwo się unosiła. Natychmiast umyłem je w ciepłej wodzie, aby pobudzić mu krążenie.
— Co ty mówisz? — zapytała spanikowana matka. Jej policzki pokryły się pąsem.
— Skąd one się u was wzięły? — zapytał ojciec równie zaskoczony.
— Nikt nie ma pojęcia. Leżały w pobliżu biurowca, przykryte czarną płachtą. Czy sama przyszła i urodziła na terenie naszego zakładu? Czy ktoś celowo je podrzucił? Na razie nikt tego nie wie. Policja prowadzi śledztwo. Kobieta nie miała przy sobie torebki, żadnych dokumentów. I to jest w tym najdziwniejsze.
W pokoju zapanowała martwa cisza.
— Wszystkiego bym się spodziewała, ale z pewnością nie tego — szepnęła matka, głośno oddychając.
— Tak, to rzeczywiście nie do pomyślenia, że takie rzeczy się dzisiaj zdarzają — dodała pani Sawicka, również przejęta tą straszną wiadomością.
— Kiedy umyłem ciałko i opukałem z piany, okazało się, że to dziewczynka. Wyobraźcie sobie, że tak mocno chwyciła mnie za palec, że nie miałem sumienia zostawić ją pod opieką lekarza. Pojechałem z nimi do szpitala. Tam ją zbadano, zważono i nakarmiono. Dzisiaj nadałem jej nawet imię: Gabriela, ale wszyscy w szpitalu nazywają ją Gabi.
— A ta dziewczyna? Jak ona wyglądała? — zapytała nieoczekiwanie pani Sawicka.
— Mimo że śmierć wyryła swoje piętno na jej twarzy, można było się domyślić, że była młodą, piękną, blondynką o długich włosach. Na sobie miała sukienkę w drobne kwiatki, ale nasz mały aniołek ma ciemne włoski, widocznie po ojcu — odparł z nostalgią w głosie.
I znowu w pokoju zapanowała złowroga cisza.
— Poprosiłem siostrę przełożoną, aby zrobiła nam zdjęcie — przerwał przedłużającą się ciszę. — Spójrzcie, jaka jest śliczna. — Najpierw podał telefon matce a później pani Sawickiej, a na końcu obejrzał je ojciec.
Każde z nich długo przyglądało się niemowlęciu.
— Muszę już wracać do domu… — odezwała się nagle pani Sawicka i pospiesznie wyszła z pokoju.
Nikt nie próbował jej zatrzymać. Franciszka podeszła do drzwi i zamknęła je na zasuwę. Kiedy wróciła do pokoju, Wacław i Iwo siedzieli w milczeniu.
— Co jej się stało? — zapytał Iwo po jej wyjściu.
— Mam złe przeczucie, synu — szepnęła z niepokojem w głosie.
Iwo i Wacław patrzyli na nią przerażeni.
— Myślisz że to mogłaby być jej córka? — zapytał Iwo. — Ta, o której mi mówiłaś, że ma z nią kłopoty? — chciał się upewnić.
— Za dużo w tym wszystkim jest zbieżności: wiek, blond włosy i niedawno wyjechała niby do koleżanki, ale do tej pory nie kontaktowała się z rodzicami. Nawet dzisiaj Sawicka wspomniała, że martwi się o córkę, bo nie odbiera od nich telefonów.
— Myślę że trzeba z nią porozmawiać. Ta sprawa nie może dłużej czekać. Pójdę do niej, niech mi pokaże fotografię córki — zaproponował Iwo zdecydowanie, podnosząc się zza stołu.
— Synu, a jeśli, to ktoś inny? — Matka nie była pewna czy syn dobrze robi.
— Sam chciałbym się upewnić czy chodzi o nią.
— Co ty na to, Wacławie? — zapytała Franciszka męża, który siedział w milczeniu.
— Słucham? O co pytałaś? — zapytał zaskoczony, jakby myślami błądził gdzieś daleko.
— Iwo zamierza pójść do Sawickiej, aby pokazała mu fotografię córki. Słyszałeś, co mówiła dzisiaj Gienia, że niepokoi się o nią, bo nie odbiera od nich telefonów.
— Myślę, że to dobry pomysł — przytaknął i ponownie pogrążył się w zadumie.
Iwo w towarzystwie matki poszli do domu sąsiadów. Dopiero po trzecim dzwonku Sawicka otworzyła im drzwi. Widać było po zaczerwienionych oczach, że płakała.
— Pani Sawicka, mama wspomniała mi o córce i myślę, że powinna pani pokazać mi jej zdjęcie. Ta konfrontacja jest konieczna. Kilka razy widziałem ją, ale przelotnie i to w porze zimowej, kiedy miała na głowie czapkę.
— Proszę wejdźcie do środka — chlipnęła cicho z chusteczką przy nosie.
Ledwie przekroczyli próg ich mieszkania, z pokoju wyszedł Tadeusz Sawicki. Po jego niepewnej minie można było się domyślić, że żona przekazała mu smutną wiadomość o zmarłej dziewczynie.
— Myśli pan, że to może być ona? — zapytał cicho.
— Jeszcze nie wiem. Proszę pokazać mi ostatnią fotografię córki.
Sawicka wyjęła dość opasły album z biblioteczki, który stał obok książek i położyła go na stole. Bezwiednie wertowała tekturowe kartki, aż zatrzymała się na ostatniej stronie i przysunęła mu album bliżej niego. Z kolorowej fotografii uśmiechała się do niego dziewczyna o dużych, niebieskich oczach i blond, długich włosach. Była w błękitnym sweterku, który podkreślał kolor jej oczu. Była piękną, młodą dziewczyną, która miała przed sobą wiele lat życia, ale przez zły wybór, skończyła tragicznie.
— Bardzo mi przykro, ale to ona, a Gabi jest jej córeczką — wyznał zszokowany, bo do końca nie był pewny, że denatką okaże się córka sąsiadów jego rodziców.
— O, mój, Boże! — wykrzyknęła Sawicka i wybuchnęła głośnym szlochem.
Po chwili dołączył do niej mąż. Usiedli obok siebie i trzymając się za ramiona płakali. Franciszka, jak każda kobieta wrażliwa na czyjąś niedolę, dołączyła do nich. Łkała po cichu, patrząc na nich ze współczuciem.
Iwo chciał dać im czas na uspokojenie się, dlatego w milczeniu przeglądał album ze starymi i nowymi zdjęciami. Ich starsza córka nie była tak urodziwa jak młodsza, ale miała w sobie coś ciepłego. Jej szare, wyraziste oczy w ciemnej oprawie patrzyły na świat życzliwym spojrzeniem. Miała piękne, białe zęby i ładny uśmiech. Nigdy jej wcześniej nie widział, ale poczuł natychmiast do niej sympatię.
— To nasza najstarsza córka, Ina. — Sawicka widząc jego zainteresowanie zdjęciami, na których były ich córki, pospieszyła z wyjaśnieniem, już nieco spokojniejsza. — Nigdy nie mieliśmy z nią kłopotów. Skończyła studia, obecnie pracuje w prestiżowej, zagranicznej firmie, która produkuje części zamienne do samochodów wyścigowych. Nieźle zarabia. Jest pracowita — westchnęła cicho i mówiła dalej:
— Ika, jej młodsza siostra, od dziecka była śliczną dziewczynką. Wszyscy jej to w kółko powtarzali. Jakaś ty śliczna, dziecko. Po kim masz taką urodę, pytali obcy ludzie. Nawet byłam zła o to, bo ona w odpowiedzi tylko się uśmiechała. Może z tego powodu stała się strasznie zadufana w sobie. Oprócz swego nosa nikogo poza nim nie widziała. Stała się egoistką a do tego flirciarą. Rozkochiwała w sobie chłopaków a potem ich rzucała, jakby sprawiało jej to przyjemność. Bardzo podobali się jej starsi chłopcy. Chwaliła się przed nami, mówiąc, jakie to ona ma powodzenie u mężczyzn. Ostrzegałam ją wiele razy, że źle skończy, gdy nie będzie się szanowała. Nie była skora do nauki jak jej starsza siostra, ukończyła tylko liceum. Nie szukała pracy, bo uważała, że to mężczyzna powinien utrzymywać żonę. Zawsze miała pstro w głowie. No i doigrała się na swoje żądanie — wyznała szczerze Sawicka, wycierając załzawione oczy.
Mąż spojrzał na nią z niemym wyrzutem w oczach.
— Nie patrz tak na mnie. To ty ją rozpieściłeś jak dziadowski bicz! Teraz masz efekt swego pobłażania! — rzuciła mu w twarz ostrym głosem.
— Nie mów tak, każdy rodzic chce dobrze dla swojego dziecka — próbował się tłumaczyć, ale skulił się w sobie, jakby dopiero teraz dotarła do niego prawda, że źle postępował, ulegając fanaberiom młodszej córki.
— Rozumiem, że miłość do dziecka powinna być całkowita, ale nie zbyt pobłażliwa, kiedy dziecko traci rozsądek i zachowuje się bezwstydnie, a dość często nawet bezczelnie i arogancko — mówiła Sawicka z goryczą w głosie. — Teraz nie możemy jej pomóc, za późno na to, a tyle razy ją ostrzegałam, ale ignorowała moje uwagi, a ty zawsze brałeś jej stronę! — rzuciła mężowi w twarz.
— Gdybym wiedział, czym to się skończy… — Sawicki był bardzo przybity.
Iwo widząc ich pełne rozpaczy zachowanie i słuchając ich wyrzutów, postanowił przerwać ten niepotrzebny dialog, który był całkiem nie na miejscu.
— Pozwólcie, że zadzwonię teraz do inspektora i powiadomię go, że odnalazłem rodziców zmarłej dziewczyny.
Sawiccy spojrzeli na niego zaskoczeni, że uciął ich kłótnię w tak bezceremonialny sposób.
— Oczywiście… — bąknął zmieszany Sawicki.
Po krótkiej wymianie zdań z inspektorem, Iwo zawiózł ich do najbliższego komisariatu policji a potem do kostnicy, w celu zidentyfikowania zwłok. Po podpisaniu wszystkich papierów, pozwolono im odebrać ciało córki, którym zajął się zakład pogrzebowy. Inspektor potwierdził, że nie została zamordowana, tylko wykrwawiła się z powodu krwotoku po porodzie, który odebrała sama.
— Mając już akt zgonu córki, możecie teraz odebrać wnuczkę ze szpitala — powiedział Iwo pocieszającym głosem.
Sawiccy spojrzeli na niego zaskoczeni.
— Ale my… — zająknęła się Sawicka. — Nie jesteśmy w stanie…
— Tu nie ma co gdybać, Gieniu. Jedźmy po naszą wnuczkę — powiedział zdecydowanym głosem Sawicki, jakby przebudził się z letargu.
Iwo spojrzał na tych dwoje ludzi, tak różnych, jak dwie ich córki, którzy przed chwilą zmierzyli się z brutalną rzeczywistością, i nie mógł pojąć, co jeszcze powstrzymywało Sawicką od spotkania z wnuczką.
— Zawiozę was, bo pan jest zbyt zdenerwowany i nie może w takim stanie prowadzić samochód — zaproponował Iwo.
— Kiedy ją pani zobaczy, zachwyci się nią jak ja — powiedział już w drodze do szpitala, do którego wcześniej zadzwonił i uprzedził siostrę przełożoną o ich przyjeździe.
— Tym telefonem postawił pan cały oddział położniczy na nogi. Wszystkie pielęgniarki chcą poznać dziadków Gabi. Zjawili się nawet dziennikarze z lokalnej gazety i reporter z radia, poinformował nas dyżurny z recepcji. Panie Iwo, nie wiem, skąd dziennikarze dowiedzieli się o całym tym wydarzeniu, ale oblegają szpital! — powiedziała zdenerwowana siostra przełożona.
— Proszę się nie martwić, załatwię to — powiedział stanowczym głosem. Domyślił się, że stoi za tym policja. Któryś z dziennikarzy musiał mieć tam wtyczkę.
W tym czasie rodzice Iki powiadomili Inę, która przyjęła wiadomość o tragicznej śmierci siostry na pozór spokojnie, ale matka wiedziała swoje. Po jej drżącym głosie poznała jej zdenerwowanie. Pan Tadeusz przez całą drogę milczał zmieniony na twarzy, jakby przybyło mu co najmniej dziesięć lat.
— Przyjadę za godzinę. Spotkamy się w domu — powiedziała tylko Ina.
Iwo słyszał ich rozmowę. Podziwiał zachowanie starszej siostry, która na wieść o tragicznej śmierci siostry zachowała stoicki spokój.
Przed szpitalem była prasa z lokalnej gazety, radio i przedstawiciel lokalnej telewizji. Sawiccy na ich widok zamarli ze strachu, obawiali się wyjść z samochodu.
— Co oni tu robią? — zapytała Sawicka z przestrachem w oczach.
— Nie odpowiadajcie na ich pytania. Idźcie za mną. Gdy będą natarczywi, ja się nimi zajmę — uprzedził ich Iwo.
— Czy wiedzieliście, że wasza córka miała potajemny romans? — zapytał jeden z dziennikarzy bez żadnego wstępu, ledwie wyszli z samochodu.
— Kim jest ojciec dziecka? — zapytał drugi.
Sawiccy aż skulili się z przerażenia, słysząc ich natarczywe pytania, ale za radą Iwa poszli prosto do głównego wejścia szpitala.
— Jakimi trzeba być rodzicami, aby nie zauważyć, że ich córka ugania się za mężczyznami? — powiedział najmłodszy z nich, bezczelnie patrząc na Sawicką.
Kobieta nie namyślając się długo, podeszła blisko do dziennikarza i pacnęła go w twarz otwartą dłonią.
— Ty… — Patrzył na nią wściekłym spojrzeniem, zasłaniając ramieniem swój sprzęt fotograficzny. — Nie możesz…
— Jeśli jeszcze raz mnie obrazisz, tak cię zdzielę, że nie dochowasz się swego potomstwa! — odparła hardym tonem Sawicka i ruszyła naprzód z podniesioną głową.
Wśród dziennikarzy zapanował zgiełk, wśród nich były także i kobiety, teraz wszyscy przekrzykiwali się równocześnie, rozzłoszczeni zachowaniem młodszego kolegi.
— Ty, łapserdaku, musiałeś palnąć coś takiego! Teraz niczego się przez ciebie nie dowiemy! — rzucił mu w twarz jeden ze starszych dziennikarzy.
Reporterzy widząc zdenerwowanie Sawickiej, odstąpili od niej i jej męża na bezpieczną odległość. Nie chcieli ryzykować utratą aparatów fotograficznych i kamer, a przede wszystkim nie chcieli stracić dobrego imienia, jak ich młodszy, niedoświadczony po fachu kolega.
Iwo odwrócił się w stronę dziennikarzy i reporterów. Uniósł wysoko rękę na znak, aby się uciszyli.
— Proszę państwa, śledztwo jest w toku. Oni nic nie wiedzą tak, jak i ja. Dlatego nie nagabujcie ich i nie obrażajcie. Nie zasługują na to. Nie zapominajcie, że to ich spotkało nieszczęście a nie was — powiedział Iwo opanowanym głosem i ruszył za Sawickimi, którzy właśnie przekroczyli próg szpitala.
więcej..