- W empik go
Kolorowe szkiełka: nowele i obrazki - ebook
Kolorowe szkiełka: nowele i obrazki - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 231 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wielki poeta, dramaturg, i powieściopisarz czeski, którego zbiór utworów powieściowych po raz pierwszy zjawia się w polskim przekładzie w wydaniu książkowem, zalicza się nie tylko do największych chwał literatury czeskiej, ale jest także jednym z największych poetów całej Słowiańszczyzny. Drogi jego ducha, zawrotne szczyty natchnienia, nieskończone pasmo uczuć i nastrojów, ogromne bogactwo formy i kunszt języka, ugruntowały tytuł jego do wyjątkowego, przodującego stanowiska, jakie zajął wśród poetów słowiańskich.
W literaturze czeskiej Jarosław Vrchlicky był jednym z tych wielkich opatrznościowych Ludzi, którym danem było stać się wyrazem umysłowości kilku pokoleń, którzy skupiają w sobie wszystkie promienie kulturalnego dorobku swej epoki, są wypadkową wszystkich rozlicznych kierunków współczesnej doby.
Gustaw Emil Frida (nazwa Vrchlicky jest tylko pseudonimem) urodził się 16 lutego 1853 r. w Lounie w Czechach. Do szkół gimnazyalnych uczęszczał w Pradze i Klatowcach, następnie wstąpił na uniwersytet, zamierzając początkowo poświęcić się teologii. Niebawem jednak porzucił ten zamiar i oddał się studyom historyi, filozofii, literatury i języków nowożytnych. Po ukończeniu uniwersytetu przyjął czasowo obowiązki nauczyciela domowego u hr. Montecuccoli-Lardecchi we Włoszech i tamże cały rok przepędził. Powróciwszy do kraju, praktykował czas pewien przy Seminaryum nauczycielskiem w Pradze, za namową przyjaciół porzucił jednak niewdzięczny zawód i przyjął ofiarowane sobie stanowisko sekretarza czeskiej politechniki w Pradze. Z tąd powołany został na katedrą literatury powszechnej w uniwersytecie czeskim w Pradze, który na kilka lat przedtem ofiarował mu tytuł doktora filozofii honoris causa. Natem stanowisku zaskoczyła go śmierć w dniu 9 września 1912 r. w mieście Domažlice, gdzie w ciężkiej niemocy ciała i ducha, spędził ostatni rok żywota.
Oto krótkie i nie obfitujące w nadzwyczajne zdarzenia koleje życia znakomitego czeskiego poety. Rozległa jego twórczość poetycka i dramatyczna wymaga obszernego studyum, które mu już poświęcili rozliczni krytycy i badacze piśmiennictwa.
Tu ograniczyć się chcemy do zaznaczenia najważnjejszych faz jego działalności i zakreślenia pobieżnego tej linii, po jakiej szła twórczość Vrchlickiego.
W chwili, gdy Vrchlicky wstępował na widownię poezyi czeskiej, umysłowość czeska była na rozstaju. Na widnokręgu jej rozpalać się zaczęły późno rozniecone światła, rozbudzony do politycznego i kulturalnego życia duch narodu, usiłował w sferze poezyi przejść wszystkie etapy, jakie bieg wieków zaznaczył w pochodzie i rozwoju poezyj europejskich. Vrchlicky umiał z chaosu tych prądów wysnuć nowy idealny kierunek dla czeskiej poezyi. Splótł on ducha romantyzmu, z duchem heleńskiego odrodzenia i tą drogą pchnął poezyę czeską w stałe formy, nadał jej charakter i ducha prawdziwie europejskiego, nowoczesnego, odwrócił rodzimą twórczość czeską od wpływów niemieckich, a poddał pod wpływ literatur romańskich. Rozkochany w Wiktorze Hugo, wprowadził do poezyi czeskiej pierwiastek romantyczny, zmodyfikowany refleksyą racyonalisty, który uznaje za swe prawo, poznanie wszystkich większych poetów tych narodów, których kultura odpowiada jego pojęciom o pięknie i etyce. Tą drogą stworzył artystyczny kosmopolizm, nie wykluczający bynajmniej uczuć narodowych. "Czem szerszy masz pogląd na świat – mówi Vrchlicky w jednem ze swych studyów – tem droższą ci jest ta drobna twa ojczyzna".
Z tego założenia urosło całe poetyckie credo Vrchlickiego.
Jak każdy umysł twórczy, tak i Vrchlicky przechodził w swej poetyckiej i literackiej karyerze proces dojrzewania myśli i pogłębiania się twórczości. Jak wszyscy poeci tak i on hołduje w pierwszych próbach swej muzy tchnieniom gorącego romantyzmu, będącego na usługach miłości i uczuć egotycznych. Taką cechę mają pierwsze tomy jego poezyj, ogłaszane w latach 1875 do 1878 np.: "Z hlubin", "Sny o stesti", "Eklogy a pisne". Od nich przechodzi do akordu silnej, męskiej miłości w zbiorze "Ponti k'Eldoradu" do rozmiłowania się w stosunkach kraju ojczystego: "Rok na jihu" i "Na domaci pude". Następnie śmiałym rzutem wkracza w dziedzinę szerokich, kulturalnych zagadnień, ogarnia spojrzeniem wszechświat i całe dzieje ludzkości. Tutaj należą utwory: "Duch a svet", "Sfinks", "Dedictvi Tantalovo", "Brevir moderniho èloveka" i w. i…
Zarówno w zbiorach lirycznych jak licznych próbach epicznych, uderza niesłychane bogactwo fantazyi, zdumiewająca erudycya i mistrzowskie zawładnięcie formą. Śmiało rzec można, że nie było przed Vrchlickym, a nie prędko znajdzie się ktoś po nim, kto posiędzie w tym, co on stopniu umiejętność wydobycia tylu barw z twardego z natury języka czeskiego i nagięcia go do tak wykwintnych form literackich, jakiemi on się posługuje.
Osobny dział w obfitym twórczym dorobku Vchlickiego zajmuje twórczość dramatyczna. Przędza jej snuje się albo około historycznych, narodowych tematów, albo czerpie z motywów świata starożytnego, albo wreszcie zwraca się do lekkich ulotnych, satyrycznych drobiazgów. Na scenach czeskich utrzymują się stale jako próby klasycznego, narodowego dramatu: "Drahomira", "Julian Apostata", "Noc na Karlsztejne", "Laska a smrt", "Hippodamia", "Nad przepaścią", "Bar Kochba", "W beczce Dyogenesa", "Uszy Midasa". Wszystkie doczekały się licznych przekładów na obce języki, w ich liczbie i na polski.
Ogromem twórczości, różnorodnością poruszanych w niej tematów, przerósł Vrchlicky wszystkich poetów swej epoki. Jak żaden przed nim pisarz czeski, zgłębił Vchlicky literaturę i poezyę powszechną, a wchłaniając jej wonie i blaski i przetrawiając je własnym geniuszem, roztaczał arcydzieła obcej poezyi w mistrzowskich przekładach przed swymi rodakami. Z nadzwyczajną łatwością przenosił się ze świata współczesnego, w epokę Odrodzenia lub wieków średnich, stamtąd porywały go skrzydła wyobraźni do Grecyi i Rzymu i dalej jeszcze w starożytne dzieje Egiptu lub Indyj. Przekładał z 12 języków. W szatach czeskich podał rodakom swoim arcydzieła Dantego, Petrarki, Wiktora Hugo, Goetego, Schillera, Ariosta, Tassa, Leonardiego, Camoensa, Calderma, Lope de Vega, Corneille'a, Moliera, Byrona, Shelleya, Poego, Petöfiego, Mickiewicza, Krasińskiego, Asnyka, Konopnickiej, Miriama i innych.
Z rosyjskiego nigdy nic nie tłómaczył.
Ogółem cała spóścizna pisarska Vrchlickiego zamyka się w cyfrze około 200 tomów, w tej liczbie 50 tomów poezyi, a około 80 tomów przekładów poetyckich, wśród których mieszczą się tej miary dzieła jak "Faust" (obie części) "Boska komedya", "Jerozolima wyzwolona", lub "Orland szalony".
Polską poezyę szczególnem otoczył Vrchlicky umiłowaniem. Oprócz całego przekładu "Dziadów" Mickiewicza, uznanego za jeden z najlepszych i najbliższych oryginału ze wszystkich znanych tłómaczeń, przełożył Z. Krasińskiego "Nieboska komedya", nadto wiele poezyj Konopnickiej, Asnyka, Miriama, Rossowskiego, A Langiego i Br. Grabowskiego, a nadto pisał wiele prozą o literaturze polskiej.
Polska literatura nie odpłaciła dotąd Vrchlickiemu równą miarą. Z poezyj Vrchlickiego zaledwie mała część doczekała się przekładu na język polski. Oprócz zbioru poezyj "Duch i świat" i poematu "Victoria Collonna", przełożonych przez Miriama, eposu "Legenda o św. Prokopie w przekładzie Fr. Krèeka i "Wyboru poezyj" dokonanego przez Br. Grabowskiego, bibliografia polska notuje tylko przekład kilku jednoaktówek, i fragmentów poetyckich, oraz kilku obrazków nowelistycznych. Nie mamy nawet przekładu poematu "Twardowski" na motywach z polskich podań osnutego.
Niniejszy zbiór nowelistycznych utworów Vrchlickiego jest częściowem spłaceniem długu wdzięczności polskiego piśmiennictwa wobec wielkiego czeskiego pisarza. Przekład autoryzowany przez rodzinę Vrchlickiego, dokonany został zbiorowemi siłami przy udziale p. Macieja Szukiewicza, który sam kilkanaście utworów przetłómaczył. Objęte nim są obrazki belletrystyczne ze zbiorów "Povidky ironicne a sentymentalni" i "Barevne støepy" – dwóch książek, w których zamyka się cały nowelistyczny dorobek Vrchlickiego. W drobnych tych utworach przejawiających wszystkie charakterystyczne rysy talentu i intuicyi Vrchlickiego, zaprawionej głębokim filozoficznym podkładem.
A jest to jeden z najwybitniejszych rysów umysłowości czeskiego poety, wynoszący na wyżyny jego imię i zapewniający mu nieśmiertelność. Ogarnia on spojrzeniem twórczej swej myśli zawsze szeroki krąg spraw ogólnoludzkich i ogólnoludzką do nich stosuje filozofię. Niepospolite jego wykształcenie filozoficzne i głębia umysłowa, podająca ciągle poetę do nowych eksperymentów literackich, zakreśla myśli jego coraz szersze dziedziny. Po za opłotkami domowemi widzi on przed sobą szmat cały w swoim ogromie, całą ludzkość i całą cywilizacyę i to daje mu prawo i tytuł do zajęcia stanowiska w wszechświatowej literaturze. Uskrzydlona fantazya Vrchlickiego nie uznaje granic przestrzeni i czasu, na strunach lutni jego dźwięczy nuta ludzkości, ojczyzny, uwielbienia dla natury i bałwochwalstwa dla sztuki. Duch jego szybuje nad głębiami zagadnień ogólnoludzkich altruistycznych, szuka dobra, piękna i prawdy. I w tem jest zbliżony do Asnyka, z którym ma wiele wspólności duchowej. Jak nasz wielki liryk filozof, tak Vrchlicky stoi niewzruszenie na straży ideałów, pełen rezygnacyi, wiary i nadziei. Na horyzoncie literatury świata słowiańskiego jest on jedną z najidealniejszych, najszlachetniejszych i najbardziej interesujących postaci, która wsiąkła wszystkie pierwiastki kultury zachodu i z tego powodu jest duchem bratnim naszej umysłowości i naszego narodu, którego był zawsze najwidoczniejszym przyjacielem.
Władysław Prokesch.
myśli zawsze szeroki krąg spraw ogólnoludzkich i ogólnoludzką do nich stosuje filozofię. Niepospolite jego wykształcenie filozoficzne i głębia umysłowa, podająca ciągle poetę do nowych eksperymentów literackich, zakreśla myśli jego coraz szersze dziedziny. Po za opłotkami domowemi widzi on przed sobą szmat cały w swoim ogromie, całą ludzkość i całą cywilizacyę i to daje mu prawo i tytuł do zajęcia stanowiska w wszechświatowej literaturze. Uskrzydlona fantazya Vrchlickiego nie uznaje granic przestrzeni i czasu, na strunach lutni jego dźwięczy nuta ludzkości, ojczyzny, uwielbienia dla natury i bałwochwalstwa dla sztuki. Duch jego szybuje nad głębiami zagadnień ogólnoludzkich altruistycznych, szuka dobra, piękna i prawdy. I w tem jest zbliżony do Asnyka, z którym ma wiele wspólności duchowej. Jak nasz wielki liryk filozof, tak Vrchlicky stoi niewzruszenie na straży ideałów, pełen rezygnacyi, wiary i nadziei. Na horyzoncie literatury świata słowiańskiego jest on jedną z najidealniejszych, najszlachetniejszych i najbardziej interesujących postaci, która wsiąkła wszystkie pierwiastki kultury zachodu i z tego powodu jest duchem bratnim naszej umysłowości i naszego narodu, którego był zawsze najwidoczniejszym przyjacielem.
Władysław Prokesch,ABISAG.
W obszernej komnacie pałacu królewskiego spoczywał na łożu cyprysowem wielki król Dawid. U stropu wisiała olbrzymia misa z bronzu, w której gorzały wonności. Migotliwy płomień oświecał wyłożone misternie cedrem ściany i gwiaździsty strop komnaty.
Noc była cicha, wilgotna i jasna.
Od strony miasta dochodził czasami odgłos kroków straży nocnej, wraz z chrzęstem mieczów i dźwiękiem tarcz. Od strony winnic, które zielonym pasem okalały Jeruzalem, co chwila dawały się słyszeć przeciągłe hasła stróżów. Księżyc, podobny do złotej tarczy, przeglądał się w zwierciadlanych powierzchniach dachów, zakreślał potworne cienie dwunastu bram miasta, kąpał się w przeźroczystych stawach, srebrzył ich brzegi, winnice i sady pełne uli, migotał w szpalerach palm i sykomor, zmieniał pył osiadły na liściach w szczere srebro, zajrzał do cystern i nawiedził ustronia cmentarne, gdzie leżą kości pradziadów, błogosław onych i wyklętych synów Izraela.
Noc mknęła szybko, jak senne widziadła w głowie proroka.
Król nie poruszał się na łożu. Nieruchomo siedzieli naprzeciwko obok siebie czterej mężowie, kościste ich ręce spoczywały na głowach lwów, stanowiących poręcze wysokich siedzeń; migający płomień rzucał grę świateł i cieni na te marmurowe oblicza, ujawniając tkwiący w nich niepokój i zmęczenie.
Pierwszy z dostojników miał na sobie purpurę książęcą; włos gładko uczesany i rozdzielony spadał w bujnych kędziorach na szerokie plecy. Był to Sadok. Drugi w szatach wodza – to Banajasz, syn Jojada; dwaj ostatni w ubiorze dworzan królewskich – Sem i Rej; byli to ci, co nie trzymali z Adonjaszem. Namaszczone ich włosy wydawały woń sandałowego drzewa i hiacyntów. Odzież na piersiach mieli rozdartą, albowiem smutek leżał w sercach ich i mącił krew w ich żyłach. Siedzieli w milczeniu, na podobieństwo posągów i jakby czegoś oczekując, zatapiali oczy w punkt jeden. Punktem tym było łoże królewskie, gdzie pod przykryciem z lwiej skóry spoczywał nieporuszenie król Dawid. Oblicze jego nie różniło się od pośmiertnej maski. Było przerażająco blade, bez najmniejszego śladu życia, ciało bowiem królewskie zaczynało już stygnąć.
– Natan nie przychodzi – szepnął Sadok.
Nikt nie odpowiedział. Banajasz tylko brwi nieco ściągnął, Sem zaś i Rej głęboko westchnęli. I znów cisza długa, grobowa.
– Czy wie Betsaba, co chce uczynić Natan – zapytał Sem ledwo dosłyszanym głosem.
– Wie – odrzekł Sadok.
– I zgadza się – pytał Rej.
– Musi, azali nie mówi Bóg przez usta Natana?
– Cicho, król się poruszył – szepnął Banajasz.
– Nie, to ruch w przedsieniach, znać niewolnicy niosą naczynia z rozżarzonemi węglami, aby je porozstawiać wokół królewskiego łoża.
Po chwili weszło do komnaty siedmiu niewolników, ubranych w krótkie tuniki. Każdy niósł wielką misę z zarzewiem, na podobieństwo gwiazdy Sahil, gdy przez tumany mgławic na śpiący świat spogląda. Rozstawiono światła w pobliżu królewskiego łoża: dwa w nogach, przy wezgłowiu trzy, z boku po jednem. Następnie posypano na węgle proszek mirry i ziarnka kadzidła i niewolnicy zniknęli jak senne widziadła.
Siedm żarzących świateł, niby siedm gwiazd oświecało komnatę; modre obłoczki dymu unosiły się w górę, jak się unosi mgła nad morzem, silna woń nasyciła powietrze. Oblicze królewskie jeszcze straszniejszem się zdało ze swą bladością; oblicza starców, na których bujny za – rost i brwi nastroszone kreśliły cienie, pochyliły się bardziej na piersi.
Ciepło letniej nocy i żar siedmiu ognisk działały tak silnie, że wkrótce pot obfity wystąpił na czoła czuwających u królewskiego łoża, błyszczał wielkiemi, niby szczere perły, kroplami rosy i ściekał strumieniem na namaszczone wonnościami brody starców.
* * *
Po chwili milczenia znowu rozwarły się podwoje komnaty i stanął w nich człowiek dobrego wzrostu, z rozrzuconą brodą, o włosach, które nie znały maści, grzebieni i nożyc. Szatę przepasywał długi powróz, bose, żylaste nogi przybysza pokryte były grubą warstwą błota i pyłu, z pod tuniki widniała pierś goła osmalona, jak pień ściętej palmy figowej; oczy okolone czarnemi, kosmatemi brwiami, zdawały się gorzeć jak dwa węgle, grube zaś wargi drgały ustawicznie, jak podczas szeptania modlitwy.
– Natan! – wyszło z ust czuwających u łoża królewskiego.
Powstali wszyscy z powagą i szli na spotkanie przybysza.
W każdej twarzy wyczytać mogłeś inne wrażenie: w twarzy Sadoka – ciekawość tłumioną przestrachem, w Benajasza – spokój i radość ze spełnienia życzeń, w twarzach Sema i Reja – niewiarę, połączoną ze czcią dla proroka.
Natan rozejrzał się po komnacie i bliżej przystąpił.