- W empik go
Kołysanka dla Czarownicy - ebook
Kołysanka dla Czarownicy - ebook
Każda rodzina skrywa jakiś sekret,
każde miasto otula mroczna magia
Jagoda, specjalistka od klątw, przez złośliwych zwana Wilczą Jagodą, ma trzy problemy. Młodą czarownicę, chcącą zostać jej uczennicą, krewnych mających skłonności do pakowania się w kłopoty oraz rzuconą przed laty klątwę, może mocno namieszać w życiu wiedźmy.
Jagoda musi odkryć, jakie sekrety skrywała jej prababka, powstrzymać pewną potężną i złaknioną krwi czarodziejkę, a w przerwach jeszcze ułożyć plan nauczania dla młodej czarownicy. Na dodatek w Warszawie dochodzi do fali zbrodni, w której brat Jagody o mały włos nie zostaje zabity. Czy sprosta tym zadaniom, zachowując życie oraz zdrowe zmysły?
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8210-388-5 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Najpierw Kamil musiał znaleźć odpowiedni obiekt. Raz czy dwa potrzebował kości albo prochów – akurat ich zdobycie okazało się łatwe. Większość eksperymentów wymagała jednak, aby zwłoki były stosunkowo świeże. Istotne bywały też dodatkowe „parametry”: wiek, płeć, sposób śmierci. Gdy już udało mu się odnaleźć właściwy cel, czekało go jeszcze dostanie się na teren cmentarza nocą, sporo pracy fizycznej, a wreszcie rzucenie kilku zaklęć, przywracających nagrobek do poprzedniej postaci.
Nie wspominając o koszmarze zabezpieczania ciała magią, a następnie transportowania go do samochodu.
Jak dotąd udało mu się sześć razy. Tylko raz napotkał nieprzewidziane kłopoty: przenosił właśnie ciało, gdy w pobliżu pojawiła się grupka podchmielonej młodzieży. Kamil zmuszony był przycupnąć między autami w asyście zataszczonego tam trupa. Poza tym szło całkiem nieźle – choć cała procedura była męcząca i wymagała sporo pracy. Teraz uznał, że jest gotów pójść w swoich eksperymentach o krok dalej. Do tego jednak potrzebował ciała maga. Wiedział doskonale, skąd takie wziąć. Magiczna część cmentarza, leżąca w zakrzywionej sferze, ukrytej przed okiem postronnych, służyła jako miejsce pochówku niemal wszystkim magicznym rodzinom z Warszawy i okolic. W ciągu ostatnich stu lat pochowano tutaj dziesiątki tysięcy magów – obecnie trwały dyskusje o możliwości powiększenia cmentarnej enklawy.
Kamil był pewny, że wielu z nich wręcz chciałoby, aby ich doczesne szczątki wykorzystano w imię rozwoju magii. Niestety, nie wszyscy byli tak postępowi jak on. Nie dość, że na noc enklawę zamykano – spędził miesiąc na badaniach zabezpieczeń i kolejne dwa na przygotowaniach do ich złamania – to jeszcze znaczną część rodzinnych grobowców spowito dodatkowymi czarami ochronnymi. Kamil zupełnie tego nie rozumiał. Po co marnować tyle magicznej energii na zabezpieczenia grobów? Przecież tym, którzy w nich leżą, na pewno już wszystko jedno.
Za cel obrał więc grobowiec Stanisławskich. Należał do najstarszych w magicznej części Powązek i – jak wynikało z drobiazgowego researchu Kamila – ostatni raz pogrzebano w nim kogoś pod koniec dziewiętnastego wieku. Nie było żadnej rodziny, która mogłaby zauważyć, że ktoś gmerał przy grobowcu, a zaklęcia zabezpieczające miejsce pochówku powinny się dawno rozwiać. Wprawdzie Kamil obawiał się, że znajdzie niewiele „materiału badawczego”, ale prochy i kości też się nadawały. Przynajmniej na początek. Był cierpliwy i nie wątpił, że prędzej czy później uda mu się zdobyć coś lepszego.
Kłódkę rozbił zwyczajnie, za pomocą łomu. Grobowiec był stary, kruszał już powoli, a kraty zabezpieczające wejście Kamil musiał niemal wyrwać – przerdzewiały za bardzo, by je otworzyć. Jeżeli kiedyś rzucono zaklęcia mające zapewnić trwałość miejscu pochówku Stanisławskich, to straciły moc lata temu. Doskonale. Przy odrobinie szczęścia po wszystkich innych czarach też nie został już ślad…
Ledwo Kamil to pomyślał, ostrożnie schodząc do ciemnego wnętrza grobowca, a zderzył się z magiczną barierą. Zaskoczony wypuścił latarkę; uderzyła o kamienny stopień, ale nie przestała działać. Samozwańczy nekromanta, nieco zdziwiony, zaczął opukiwać barierę ręką i jednocześnie zmysłem maga badać jej strukturę. Jako żywo nie słyszał o zwykłym czarze ochronnym, który mógłby przetrwać ponad sto lat bez odnawiania. Potrzeba było zbyt wiele mocy i wysiłku, by ktokolwiek chciał używać zaklęć do długoterminowego zabezpieczania grobów. Nie, to nie była magia tego typu. Nie użyto jej też w dziewiętnastym wieku. Barierę ustawiono nie tak dawno temu. Po co? Czyżby pomylił się w swoich badaniach i Stanisławscy mieli jednak jakichś krewnych?
A może tutejszy stróż wykazał się nadgorliwością?
Nie miało to znaczenia. Bariera, choć pierwotnie musiała być silna, teraz słabła, nieodnawiana od jakiegoś czasu. Skoro nie została wzmocniona, mało prawdopodobne, by ktoś odkrył włamanie. A Kamila ciekawiło, dlaczego ktoś zadał sobie tyle trudu, aby uniemożliwić postronnym dostęp do grobowca Stanisławskich. Kto wie, może znajdzie tu nie tylko proch i kości? Może ostatni członek rodu zabrał ze sobą do trumny jakieś rodzinne skarby i opłacił kogoś, by dbał o nagrobek w kolejnych latach?
Cała ta nekromancka praktyka nie była zbyt opłacalna, przynajmniej na razie. Kamil szczerze wierzył, że to się kiedyś zmieni. Dotychczas nie osiągnął żadnych spektakularnych rezultatów, ale robił postępy. Jak dotąd jednak… gdyby mógł znaleźć tu coś cennego…
Cofnął się o parę kroków i kilka razy uderzył zaklęciem wyczarowującym kamienny pocisk. Było to mało wyrafinowane, ale znacznie łatwiejsze niż rozplątywanie nici ochronnego czaru – zwłaszcza że ten już niemal się wyczerpał.
Bariera w końcu pękła. Kamil podparł się o kamienną ścianę, zdyszany i zlany potem. Nie przyznawał się do tego nawet przed sobą, ale nigdy nie miał szczególnie dużych zasobów energii magicznej. Po części to właśnie popychało go ku nekromanckim praktykom.
Podniósł latarkę i zszedł na dół, do ciemnego pomieszczenia przesiąkniętego wilgocią i wonią zgnilizny. Skierował strumień światła na wnęki ciągnące się po lewej stronie – spoczywały w nich kości członków rodziny Stanisławskich. Dość, by wystarczyło na całe miesiące badań.
A potem obrócił się w prawo. I znów omal nie upuścił latarki.
Jedna z wnęk bowiem różniła się od pozostałych.
Wciąż czuć było od niej pozostałości rzuconych zaklęć. Może to dzięki nim ułożony tam materiał nie stracił barwy, nie rozsypał się w proch; wciąż pysznił się czerwienią, zapewne tak samo miękki i delikatny jak w dniu, w którym tu trafił.
Może to dzięki nim zmarła spoczywająca w grobowcu nie zamieniła się w nagi szkielet.
Kamil, zafascynowany, ostrożnie podszedł bliżej. Dziewczyna nie wyglądała na martwą – raczej pogrążoną w głębokim śnie. Śliczna twarz, choć blada, nie przybrała odcienia trupiej szarości. Gęste czarne włosy wiły się wzdłuż ramion i sięgały aż ku delikatnym dłoniom, splecionym na białej róży. Uschniętej już, ale sprawiającej wrażenie, jakby zerwano ją zaledwie kilkanaście dni temu.
To dopiero obiekt do badań! – pomyślał nekromanta i aż zawirowało mu w głowie od ogromu możliwości. Doskonale zachowane ciało jakiejś czarodziejki! Nietknięte przez rozkład! Mógł sprawdzić, czy magia pozostała w nim nawet po śmierci! Spróbować animacji! A ta moc, która jakimś sposobem utrzymała je w tym stanie przez całe lata? Musiał, po prostu musiał się przekonać, jakich użyto tu zaklęć.
Zbliżył się jeszcze bardziej. Pochylił nad dziewczyną. I z jego ust wydobył się okrzyk zaskoczenia.
Dostrzegł bowiem coś jeszcze.
Pierś domniemanej nieboszczki unosiła się w słabym, ale regularnym oddechu.Cywilów rzadko zapraszano do głównej siedziby Wydziału do spraw Mrocznej Magii. Jagoda Wilczek była dotąd w budynku tylko raz – występując w charakterze świadka – i nie wspominała tej wizyty miło. Nic więc dziwnego, że gdy poproszono ją, by przyszła do biura, w którym rezydowali czarodzieje zajmujący się tropieniem ciemnych mocy, poczuła się zaniepokojona. Niepokój tylko wzrósł, kiedy poprowadzono ją nie do jednej z sal na parterze czy do któregoś z mieszczących się na piętrze gabinetów, lecz w dół, do podziemi.
Nie znała rozkładu budynku, była jednak niemal pewna, że gdzieś tu muszą się znajdować jakieś cele. Naturalne byłoby umieszczenie ich na dolnej kondygnacji. Nie mogła pozbyć się myśli, że może prowadzą ją do jednej z nich.
Zdusiła w sobie złe przeczucia. W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy nie tylko nie zrobiła niczego nielegalnego, ale też nie brała choćby pośredniego udziału w żadnych podejrzanych interesach. Schodząc po betonowych stopniach, ledwo widocznych w półmroku, wyczuwała słabe echa zaklęć ochronnych, dezaktywowanych przez idącego przed nią funkcjonariusza. Nie umiała rozpoznać ich natury, ale wiedziała, że są silne. Prawdopodobnie gdyby spróbował tu wtargnąć ktoś niemający do tego prawa, zostałby poszatkowany. To wcale nie poprawiało jej nastroju.
– Bardzo proszę, tutaj. – Prowadzący ją mężczyzna zatrzymał się przed drzwiami na półpiętrze. Schody wiodły dalej w dół i Jagoda odruchowo zerknęła w czeluść; światła były jednak wygaszone i dalsza droga tonęła w ciemności. – Pierwsze wejście z lewej.
Funkcjonariusz otworzył drzwi i gestem pokazał Jagodzie, by weszła do środka. Najpierw zajrzała, dokąd została zaprowadzona – jej oczom ukazał się korytarz, po którego obu stronach ciągnęły się rzędy drzwi.
– Proszę, pani Wilczek – ponaglił ją przewodnik.
Jagoda przestąpiła próg i zapukała do pierwszych drzwi z lewej. Dopiero kiedy to zrobiła, funkcjonariusz się wycofał. Gdy zatrzasnął drzwi wejściowe, jednocześnie odnawiając strzegące ich zaklęcie, Jagoda musiała zwalczyć irracjonalną chęć rzucenia się do ucieczki.
Nikt nie odpowiedział na pukanie, po chwili jednak zamek zgrzytnął i na progu stanął Mariusz „Mario” Olcha, szef Wydziału do spraw Mrocznej Magii. Mężczyzna około trzydziestki, znacznie od Jagody wyższy, o typowej dla wszystkich Olchów mocnej budowie, kasztanowych włosach i zielonych oczach. Złe przeczucia uderzyły ze zdwojoną siłą. Zaproszenie samo w sobie było podejrzane, a zaprowadzenie jej do podziemi – podejrzane podwójnie. Fakt zaś, że komendant chciał rozmawiać z nią osobiście, był już tak podejrzany, że brakowało skali.
Jagoda po raz kolejny tego dnia zrobiła szybki rachunek sumienia.
Była specjalistką od klątw. Potrafiła je rzucać i zdejmować – także te szkodliwe czy mordercze. Ale nie rzucała przekleństw na prawo i lewo, a otrzymywane zadania zawsze starannie selekcjonowała – nie chciała dać powodu do aresztowania z paragrafu o nieuzasadnione używanie magii w celu wywołania poważnego uszczerbku na zdrowiu. W ostatnim czasie zresztą zleceń miała niewiele i żadne z nich nie powinno przyciągnąć uwagi Wydziału do spraw Mrocznej Magii.
Dokopali się do jakiejś sprawy sprzed lat? Zaszła pomyłka? Któryś z jej klientów wpakował się w coś nieprzyjemnego i próbowali ją z tym powiązać?
– Dziękuję, że zgodziłaś się przyjść.
Mario cofnął się i gestem zaprosił Jagodę do pomieszczenia. Nie był to jego gabinet, raczej pokój medyczny albo techniczny. Sterylnie czysty, zalany ostrym, niemal rażącym światłem, z ustawioną pod jedną ze ścian aparaturą. Druga ściana była częściowo przeszklona, znajdowało się w niej też przejście do sąsiedniego pokoju.
– Waszym zaproszeniom się nie odmawia – odparła Jagoda, odruchowo krzyżując ramiona na piersi.
Mario był starszy ledwo o parę lat i jako nastolatkowie obracali się czasem w podobnym towarzystwie. Nie lubili się wtedy, nie polubili i później, jako dorośli. Nie mogło zresztą być inaczej: ich rodziny miały długą historię wzajemnych animozji, a dzieci mimowolnie przejmowały niektóre postawy rodziców. I były we wzajemnych kontaktach dużo mniej dyplomatyczne niż ich rodzice, dbający o zachowanie godne przedstawicieli szanowanych rodów.
– Chociaż wolałabym, żeby od razu mi wyjaśniono, o co chodzi – dodała, rozglądając się po pomieszczeniu.
– Chcielibyśmy prosić o konsultację.
Brwi czarownicy powędrowały do góry.
Wydział do spraw Mrocznej Magii o konsultacje prosił niezmiernie rzadko. A jeśli nawet, konsultantów nie sprowadzał do podziemi biura. Za żadne skarby nie mogła też pojąć, dlaczego zwracają się o pomoc właśnie do niej. Po pierwsze, mieli własnego specjalistę od klątw, może mniej sprawnego w fachu niż ona, ale wciąż jednego z trzech najlepszych w Warszawie – i jednego z sześciu najlepszych w całym kraju. Po drugie, miała marną reputację. Po trzecie wreszcie, Mario nie tylko jej nie lubił, ale też jej nie ufał, i po prawdzie miał ku temu powody. Faktycznie, wiele lat temu zdarzyło się, że rzuciła na niego klątwę. Nieszkodliwą, lecz uciążliwą. Od tego czasu minęła ponad dekada, pewne urazy potrafiły jednak tkwić w duszy bardzo długo. Zwłaszcza gdy szło o upokorzenie nastoletniego chłopca.
– Przepraszam, chyba się przesłyszałam…
Z ust Maria wyrwało się westchnienie. Nie patrzył Jagodzie w twarz, spoglądał gdzieś w jakiś punkt w okolicach ucha, jakby w ten sposób łatwiej mu było prowadzić rozmowę.
– Może po prostu pokażę ci… nasz obiekt? Zrozumiesz.
Z wahaniem kiwnęła głową. Złe przeczucia nie znikły, ale zostały zepchnięte na bok przez zaintrygowanie. Mariusz nie dokopał się do żadnych niewygodnych spraw z przeszłości, a i najwyraźniej nie planował rzucać absurdalnych oskarżeń. Prosił o pomoc, a powód, dla którego to robił, wzbudził w Jagodzie ciekawość. Co takiego mogło go zmusić do szukania pomocy na zewnątrz?
– Poprosiłem, żeby wszyscy wyszli. Wiem, że cudza obecność… utrudnia sprawę – mruknął i ruszył do drzwi prowadzących do sąsiedniego pomieszczenia.
Jagoda, idąc za nim, spojrzała na szybę, pozwalającą zajrzeć do pokoju, i zatrzymała się, zdziwiona tym, co zobaczyła. Na łóżku, podobnym do tych, które widywało się w szpitalach, leżała młoda dziewczyna. Ciemne, kręcone włosy opadały swobodnie, sięgając niemal do podłogi, a ręce śpiącej oplecione były kablami, podłączonymi do urządzeń, których przeznaczenia Jagoda nie potrafiła się domyślić.
– Co to ma być?
– Klątwa – odparł Mario, przystając, z dłonią na klamce. – Zgadniesz jaka?
Ciemne oczy Jagody otworzyły się szerzej. Przez grubą ścianę, z pewnością również wzmocnioną magią, nie mogła wiele wyczuć, ale i nie musiała. Elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce.
– Cholera. Podejrzewacie Śpiącą Królewnę? – wyrzuciła z siebie i odruchowo zrobiła krok do przodu. Palce oparła o szybę, przypatrując się pogrążonej we śnie dziewczynie.
Klątwa Śpiącej Królewny była jednym z najpotężniejszych czarów, a jej początki ginęły w pomroce dziejów. Wymagała tak dużej mocy – a także spełnienia dodatkowych warunków – że w dzisiejszych czasach przyjęło się ją uważać za legendę. Wygodną alegorię wyjaśniającą zasady rzucania niektórych przekleństw. Osoba, która padała jej ofiarą, zasypiała na sto lat. Bezpieczne zdjęcie klątwy było możliwe wyłącznie na dwa sposoby: cofnięcie przez tego, który ją utkał, albo pocałunek prawdziwej miłości. Próbę przełamania przekleństwa siłą mogli podjąć tylko specjaliści w tej odmianie magii, których nie było wielu – a do tego zawsze ryzykowali życiem ofiary. Czasem także własnym.
W ciągu ostatniego wieku pojawiły się zaledwie dwa potwierdzone przypadki rzucenia Klątwy Śpiącej Królewny. Jeden dotyczył sytuacji sprzed dobrych dziewięćdziesięciu lat i miał miejsce w północnej Irlandii. Był też pierwszym odnotowanym przypadkiem od osiemnastego wieku. Drugi przydarzył się całkiem niedawno. W Warszawie. I to Jagoda rozpoznała naturę klątwy oraz ją zdjęła – a raczej wierzono, że to ona przełamała przekleństwo, choć w istocie sprawa była bardziej skomplikowana.
Coś w żołądku Jagody skręciło się boleśnie.
Klątwy Śpiącej Królewny nie mógł rzucić byle kto. Czyżby stała za tym…
– Zechcesz ją zbadać?
Kiwnęła głową, niemalże mechanicznie. Mario pchnął drzwi i przeszedł do drugiego pomieszczenia.
– Adrian sprawdzał pannę Zawicką, której pomogłaś. Twierdzi, że ta klątwa jest tej samej natury – wyjaśnił rzeczowym tonem. Przynajmniej to musiała mu przyznać: był człowiekiem konkretnym i nie tracił czasu na bzdury. – Niestety, wygląda na silniejszą. Została rzucona przez mistrzynię w swoim fachu. Szanse jej zdjęcia bez zabijania dziewczyny Adrian ocenia na trzydzieści procent. To ryzyko, którego wolałbym nie podejmować. A ty…
– …już raz zdjęłam Klątwę Śpiącej Królewny z Soni.
– Też. – Mario wzruszył ramionami i obrócił się ku Jagodzie. Wreszcie spojrzał jej w oczy. Sądząc po lekkim grymasie, jaki przeszedł przez jego twarz, wypowiedzenie kolejnych słów nie przyszło mu łatwo. – Jesteś najlepsza. Dlatego chciałbym, żebyś zbadała naszą Śpiącą Królewnę. Masz większą szansę jej pomóc niż Adrian.
– Nie udało się odszukać tego, kto rzucił zaklęcie?
– Nie. Nie udało się nam nawet ustalić tożsamości ofiary.
– Co? Ktoś wam po prostu podrzucił na próg dziewczynę pogrążoną w śpiączce?
– Prawie. – Mario uśmiechnął się niewesoło. – Znaleźliśmy ją przed dwoma miesiącami. Upolowaliśmy czarodzieja, któremu zachciało się zabawy w nekromancję. Wykopywał ciała na cmentarzu. Gdy przeszukiwaliśmy jego dom, natknęliśmy się na dziewczynę. Jak twierdzi nasz nekromanta, znalazł ją w grobowcu, ukrytą za pomocą czarów, które zaczęły słabnąć. Zabrał ze sobą, bo chciał zbadać ten fenomen. Może liczył, że przerobi ją na zombie? Sprawdziliśmy ten grobowiec i faktycznie nosi ślady po złamanych zaklęciach. Zresztą sam nie rzuciłby takiej klątwy. Dziewczyna nie pasuje do żadnego zaginięcia. Ktoś ją przeklął, a potem ukrył w grobowcu. Co było sprytne, bo gdyby nie nasz złodziej zwłok, mogłaby tam przeleżeć sto lat, a winny uniknąłby odpowiedzialności.
– Przeklęta NN w domu nekromanty amatora, który wykradł ją z cmentarza – powtórzyła Jagoda z niedowierzaniem.
Uśmiech Olchy stał się szerszy.
– Gdy popracuje się rok w naszym wydziale, takie historie przestają być nieprawdopodobne. To jak? Sprawdzisz, czy byłabyś w stanie zdjąć tę klątwę? Jeśli powiesz coś przydatnego albo zdołasz ją złamać, zapłacimy standardową stawkę.
Wzrok Jagody powędrował ku dziewczynie: bladej, pogrążonej we śnie łudząco podobnym do śmierci. Przeszedł ją dreszcz na samą myśl o tym, że ostatnie dwa miesiące nieszczęsna panna spędziła w tutejszych podziemiach, wcześniej zaś – leżała najpierw w ciemnym grobowcu, pośród umarłych, a potem w domu jakiegoś szaleńca. Nikt jej nie szukał. Prawdopodobnie nie pochodziła stąd, skoro w ciągu dwóch miesięcy Mario i jego ludzie nie zdołali ustalić, kim jest.
Jeśli Jagoda nie zdoła zdjąć przekleństwa, dziewczyna albo umrze, albo spędzi całe lata pogrążona we śnie. Sto lat i jeden dzień: tak długo trwała moc zaklęcia. Pewnego dnia budziłeś się, lecz świat, który znałeś, nie istniał, a twoi krewni i przyjaciele nie żyli bądź byli starcami.
– Przejdź do sąsiedniego pomieszczenia. To może potrwać. Lepiej, żeby nikt nie…
– Znam zasady – przerwał Jagodzie. Próbował ukryć irytację, mimo to jej cień błysnął mu w oczach. – Masz mnie za amatora?
– Przyzwyczajenie – odparła krótko. Kłótnia nie leżała teraz w interesie żadnego z nich. – Przynieś mi tu krzesło. Proszę.
Słowo „proszę” dodała z pewnymi oporami. Mario nie skomentował; wykonał prośbę, po czym się wycofał, zatrzaskując za sobą drzwi. Podejrzewała, że obserwuje je obie przez szybę. Sama nie mogła go widzieć – przeszklenie okazało się lustrem weneckim.
Wiedząc, że ma pracować pod czujnym spojrzeniem Olchy, czuła się niekomfortowo. Przez moment kręciła się na krześle, próbując znaleźć wygodną pozycję. Potrzebowała tej chwili na wyciszenie emocji, poza tym nie chciała zsunąć się na podłogę, gdy jej ciało stanie się bezwładne.
Wyczuwała urok ciążący na dziewczynie. Gdy ostrożnie ujęła jej rękę, opuszki palców ją zamrowiły i Jagoda mimowolnie zadrżała od impulsu magii, który przebiegł od dłoni aż ku sercu. Ponieważ miała okazję przyjrzeć się Klątwie Śpiącej Królewny, gdy ta ciążyła na Soni Zawickiej, od razu, jeszcze zanim się zabrała do głębszej analizy, wychwyciła podobieństwo. Adrian się nie mylił. Miała przed sobą ofiarę pradawnego przekleństwa.
Sięgnęła własną magią ku aurze dziewczyny. Wyczuwała, że ta włada mocą, zapewne potężną, ale – prawdopodobnie ze względu na brak świadomości i urok – Jagoda zdołała szybko zwalczyć opór.
Zawsze postrzegała klątwy i zaklęcia jako nici w różnych barwach, zależnych od rodzaju magii oraz od tego, kto je rzucił. I tutaj obce nici wyraźnie odcinały się w magicznym splocie otaczającym bezimienną pannę. Przekleństwo ciasno oplatało jaźń ofiary, znacznie mocniej niż w przypadku Soni. Tkwiło pod nim jednak coś jeszcze: dodatkowe nitki magii innej niż moc dziewczyny, ciemne i niepokojące, ku którym Jagoda nie mogła sięgnąć – zapewne za sprawą klątwy.
Znajome przekleństwo…
…znajome, dziwnie znajome…
Schwyciła je, owinęła własną magią. Pociągnęła lekko, chcąc sprawdzić, jaka będzie reakcja. A potem się wycofała.
Uniosła powieki i natychmiast je zacisnęła, oślepiona światłem. Wciąż siedziała na krześle, a w jej ułożonej na kolanach dłoni spoczywała bezwładna ręka dziewczyny. Jagodzie kręciło się w głowie, a ciało jej zesztywniało, ale tym razem zniosła całą procedurę lepiej niż wtedy, gdy próbowała odkryć, jaką klątwę rzucono na Sonię. Ostrożnie, na próbę, poruszyła wolną ręką, a potem powoli wyprostowała się na krześle. Drzwi szczęknęły i do pomieszczenia wszedł Mario.
Nie podobało się jej – bardzo się jej nie podobało – to, czego się dowiedziała.
– Już zaczynałem się martwić. Minęło trochę czasu – mruknął Olcha. – I jak? Mogłabyś złamać to przekleństwo?
– Mogłabym – przyznała i odchrząknęła, czując suchość w gardle. Ujęła rękę nieprzytomnej i ułożyła ją wzdłuż jej boku. Potem uniosła głowę, by spojrzeć na Maria. – Ale to nie będzie potrzebne.
Coś błysnęło w jego oczach. Ponura satysfakcja? Jagoda i tak czuła chłód, który wypełnił całe jej ciało po próbie zbadania potężnej klątwy, ale teraz zdało się jej, że zimno sięga głębiej. Aż do kości, do serca. Nagle zrozumiała, że Mario nie sprowadził jej tu, licząc na pomoc, a przynajmniej nie tylko dlatego.
„Rzucona przez mistrzynię w swoim fachu”.
Chciał sprawdzić, czy nie maczała w tym palców, a wypowiedziane teraz przez Jagodę słowa przyjął jako przyznanie się do winy. Ten, kto rzucił Klątwę Śpiącej Królewny, mógł też ją zdjąć.
Naprawdę sądził, że jest aż tak głupia?
– Miałabym jakieś siedemdziesiąt procent szans powodzenia – podjęła. Może nawet więcej, ale nie chciała się do tego przyznawać ani zdradzać się ze swoimi podejrzeniami. Nie mógł jej oskarżyć o rzucenie uroku, to było dla niej oczywiste, lecz gdyby powiedziała zbyt wiele, dałaby mu do ręki broń, której być może użyłby w przyszłości. – Przy sprawie Soni dostałam możliwość przyjrzenia się klątwie. To jednak niepotrzebne ryzyko, skoro wystarczy poczekać kilka dni. Jej to nie zrobi różnicy.
– Co masz na myśli? – Mario zmarszczył brwi. Ręce trzymał przed sobą, palce się stykały. Odnotowała to mimowolnie, zastanawiając się, czy szef wydziału szykuje się, by ją zaatakować.
– Klątwa wygasa. Zostało parę dni. Powiedziałabym, że maksymalnie tydzień.
Na twarzy mężczyzny odmalowało się zaskoczenie. Jagoda nie mogła go winić. Umiała panować nad emocjami, skrywać je, gdy było to potrzebne, nie pokazała więc po sobie zdumienia – co nie znaczyło, że go nie odczuwała.
– Klątwa wygasa – powtórzyła cierpliwie. – Urok dobiega końca. Nie ma potrzeby go łamać.
Mario otworzył usta, po czym je zamknął. Obrócił się ku śpiącej i powoli, z niedowierzaniem, pokręcił głową.
– Cholera – podsumował. – To by wyjaśniało, dlaczego nikt nie zgłosił zaginięcia.
Gdy znów spojrzał na Jagodę, napotkał poważne spojrzenie jej ciemnych oczu, skrytych za szkłami okularów.
– Może zgłosił – powiedziała z fałszywym spokojem. – Musielibyście sprawdzić stare rejestry. Sprzed stu lat.
*
Mario zaoferował, że każe komuś odwieźć Jagodę, ale odmówiła. Zmęczenie powoli ustępowało, a ona czuła, że potrzebuje przewietrzyć głowę. Sprawa tajemniczej Śpiącej Królewny wstrząsnęła nią znacznie bardziej, niż chciałaby przyznać.
Dziewczyna spoczywająca sto lat w cmentarnym grobowcu, żywa, lecz pogrążona we śnie podobnym do śmierci. Ciało zamrożone w czasie, a świat wokół niej się zmieniał, powoli, lecz nieubłaganie. Jagoda myślała o ciemnym, cichym grobowcu i choć wieczór był ciepły i pogodny, wciąż czuła zimno.
Znajome nitki mocy, tworzące splot klątwy, naturalnie ciągnące ku magii Jagody, stanowiły kolejną rzecz, która nie dawała jej spokoju. Czy Adrian też to wyczuł? Czy dostrzegłszy podobieństwo, założył, że klątwę mogła rzucić Jagoda, i dlatego wskazał ją jako potencjalną winowajczynię?
Nie, uznała, przechodząc przez park. Pozostawiła daleko za sobą skrytą w centrum miasta największą z warszawskich enklaw magicznych, w której znajdowały się siedziby służb magicznych i paru korporacji oraz lokale dla magów.
Nie, Adrian nie miał szans się zorientować. To raczej Mario rozejrzał się wokół w poszukiwaniu potencjalnych winnych, a potem wskazał jedyną osobę, o której wiedział, że potrafiłaby taką klątwę rzucić i zdjąć. Może ściągnął ją, by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Wybadać reakcję, sprawdzić, czy może to być jej sprawka, a jeśli nie – poprosić o próbę zniszczenia uroku. Czy mogła go za to winić? Sama w pierwszej chwili zastanowiła się, czy klątwy nie rzuciła Sonia. Tylko dlatego, że potrafiłaby to zrobić.
Niebo na wschodzie bladło, jakby coś wysysało jego kolory. Słońce jeszcze nie zaszło, ale znikło już za wysokimi budynkami. Zbliżał się zmierzch, powietrze wciąż jednak było duszne, nagrzane przez cały dzień spiekoty. Mimo późnej godziny – i wbrew wszelkim zasadom higieny – grupka dzieci wlazła do parkowej fontanny. Młodzież, w szortach i podkoszulkach, szukała ochłody na ławkach skrytych w cieniu drzew. Lipiec tego roku był gorący, niemal pozbawiony deszczu, a lato w mieście z każdym dniem stawało się trudniejsze do wytrzymania. Chłód, jaki zagościł w ciele Jagody, powoli się ulatniał, wyparty dusznym powietrzem. Gdy opuściła park i weszła pomiędzy bloki, zmierzając ku swojemu osiedlu, zaczęło jej być gorąco. Nie wypadało jej składać wizyty w siedzibie WMM w krótkiej spódniczce i topie, lecz spacer w bluzce z długim rękawem w taki wieczór był prawdziwym koszmarem. Pomyślała, że jednak mogła pozwolić się podwieźć albo przynajmniej wezwać taksówkę.
Do mieszkania dotarła zmęczona, zgrzana, z głową pełną nieprzyjemnych myśli. Przed oczami wciąż miała nieruchomą twarz uśpionej dziewczyny. Nie mogła się wyzbyć tego wspomnienia – i rozważań o tym, że nieznajoma wkrótce się obudzi, by odkryć, iż minęło sto lat. Marzyła, by zanurzyć się w wannie, a potem uruchomić wiatrak i spędzić kilka chwil z książką. Zapomnieć o podziemiach, o wyrazie twarzy Olchy, gdy uznał, że przyznała się do winy, o bladej Śpiącej Królewnie.
Nie było jej to dane.
Gdy Jagoda wspięła się na drugie piętro, odkryła bowiem, że na najwyższym stopniu, przy drzwiach jej mieszkania, ktoś siedzi. Młodziutka dziewczyna o ślicznej, opalonej twarzyczce i złocistych włosach, których ciężkie sploty opadały do samego pasa. Odziana w zwiewną białą sukienkę, bez wątpienia markową i wartą majątek.
W końcu Sonia Zawicka, dziedziczka jednej z najbogatszych magicznych rodzin w Polsce, nie nosiłaby byle czego.
– Wreszcie – westchnęła. Podniosła się i zgarnęła ze stopnia butelkę wody mineralnej. – Czekam tu od trzech godzin. Myślałam, że zamknęłaś się w domu i nie chcesz mnie wpuścić.
Jagoda zamarła w pół kroku, z dłonią na poręczy. Tylko trochę mniej zaskoczona niż wtedy, kiedy odkryła, że leży przed nią ofiara klątwy sprzed stu lat. Sonia była jedną z ostatnich osób, jakie spodziewałaby się zastać pod swoimi drzwiami.
– Jeśli tak sądziłaś, dlaczego nie odeszłaś? – spytała, skrywając zaskoczenie pod maską udawanego spokoju.
– Jestem uparta – oświadczyła Sonia. – Uznałam, że prędzej czy później będziesz musiała wyjść. Jak nie dziś, to jutro.
– Spędziłabyś tu noc?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Gdybym musiała.
Jagoda przymknęła oczy, palcami przesunęła po skroniach, czując, jak lekki ból głowy, wywołany zarówno zdenerwowaniem i stresem, jak i użyciem znacznych ilości magii, nasila się. Czego mogła chcieć od niej Sonia?
Dziewczyna z dobrej rodziny. Przyrodnia siostra Antoniego Bieleckiego, byłego przyjaciela i byłego chłopaka Jagody. Córka Karoliny Zawickiej, która Jagody nie znosiła z całego serca i całej duszy. Panienka chowana pod kloszem. Dziewczątko obdarzone talentem do rzucania przekleństw: ogromnym i nieukształtowanym. Niewyuczona wiedźma, która wskutek pokrętnej intrygi skończyła jako ofiara Klątwy Śpiącej Królewny i której Jagoda pomogła się wyzwolić spomiędzy snów.
Od tego czasu minęło parę miesięcy. Jagoda nie widziała Soni od dnia, gdy opuściła willę Zawickich po przebudzeniu dziewczyny.
– Co na to twoi rodzice?
– Mama wyjechała z miasta.
– Aha.
To wiele wyjaśniało. Karolina nigdy nie pozwoliłaby, żeby jej córka złożyła wizytę Jagodzie Wilczek. Wiedźmie Jadze splatającej nici klątw. Wiedźmie, która – jak wierzyła Karolina – rzuciła urok na jej syna, by zdobyć jego serce.
Sonia przypatrywała się jej, wyprostowana, z wysoko uniesioną głową i hardą miną. Napięcie ramion i fakt, że prawą dłonią mięła materiał sukienki, świadczyły jednak o tym, że jej pewność siebie jest udawana. Jagoda z westchnieniem wspięła się na piętro, mijając Sonię. Wyciągnęła klucze i otworzyła drzwi.
– Ja…
– Wejdź – poleciła Jagoda, przekraczając próg. Skoro Sonia przesiedziała tu trzy godziny i była gotowa czekać dłużej, łatwiej będzie z nią porozmawiać, niż ją spławić. – Tam jest kuchnia, idź i usiądź. Muszę się przebrać.
– Dziękuję.
Na twarzy Soni mignęła ulga. Jagoda nawet nie chciała się zastanawiać, czego może od niej potrzebować dziedziczka rodu Zawickich. Zamknęła drzwi i przemknęła przez sypialnię, zgarniając ubrania, potem znikła w łazience. Gość czy nie gość – Jagoda potrzebowała choćby szybkiego prysznica, jeśli nie mogła wziąć długiej, pachnącej kąpieli. Nie zamierzała z niego zrezygnować z powodu niezapowiedzianej wizyty.
Przyszła do kuchni po dziesięciu minutach, bosa, z rozczochranymi, mokrymi włosami, odziana w znoszone szorty i szary podkoszulek, z wilgotnym ręcznikiem na ramionach. Przy Soni musiała wyglądać jak uboga krewniaczka z prowincji. Na całe szczęście nikt nie miał ich oglądać.
Kuchnia Jagody była niewielka, urządzona w bieli i ciemnej szarości. Ściany zabudowano rzędami szafek i blatem, przy drzwiach ustawiono lodówkę. Z braku miejsca na stół zastępował go fragment blatu ciągnący się pod oknem zamiast parapetu. Stały przy nim trzy wysokie, obrotowe taborety. Na jednym z nich usadowiła się Sonia.
– W porządku. Czego potrzebujesz? – spytała Jagoda.
Stanęła w drzwiach, oparła się o framugę i zaczęła rozczesywać kręcone, brązowe włosy. Nie pozwoliłaby sobie na takie zachowanie przy kliencie, ale szczerze wątpiła, by Sonia miała dla niej jakieś zlecenie. A nawet jeśli, Jagoda nie planowała go przyjmować. Wolała trzymać się z daleka od tej rodziny.
Sonia zawahała się, jakby rozważała, w jaki sposób wyrazić prośbę. W końcu zrobiła głęboki wdech, jak pływak przed skokiem na głęboką wodę.
– Nauczycielki. Potrzebuję nauczycielki.
Ręka Jagody znieruchomiała na sekundę, po czym podjęła przerwaną czynność, zjeżdżając szczotką wzdłuż splątanych włosów.
Ona nie miała chyba na myśli… Nie, nie mogła o to prosić.
– Powinnaś o tym porozmawiać z ojcem. Jestem pewna, że znajdzie dla ciebie najlepszego nauczyciela.
– Nie – odparła Sonia stanowczo. Jej głos brzmiał pewnie, ale dłonie nerwowo zacisnęła na kolanach. – Nie znajdzie mi najlepszego nauczyciela, bo najlepsza w mieście jesteś ty. Nie potrzebuję jakiegoś tam nauczyciela magii. Potrzebuję kogoś, kto specjalizuje się w klątwach.
A jednak, pomyślała Jagoda z niedowierzaniem. Sonia Zawicka naprawdę prosiła, żeby została jej mistrzynią. Czy ten dzień mógł być jeszcze choć trochę dziwniejszy? Przez ładnych parę miesięcy Jagodzie nie przydarzyło się nic szczególnie zaskakującego czy ekscytującego. Teraz los chyba postanowił nadrobić zaległości.
– Anna Radecka. Jest dobra i prawdopodobnie odpowiednie pieniądze by ją przekonały. Poza tym twój brat…
– Antoni zna tylko podstawy. Nie specjalizuje się w klątwach, ma do nich trochę talentu, to wszystko. A Anna to stara, wredna nietoperzyca. Poza tym nie mogę prosić ojca. Powie matce, a matka się wścieknie. Nie chce, żebym uczyła się takiej magii.
Jagoda milczała, próbując zebrać myśli. Chwyciła garść włosów i mocniej pociągnęła szczotką w walce z kołtunem. Rzucanie klątw nie było zakazane, bo i nie wszystkie dało się uznać za szkodliwe, ponadto ktoś musiał się specjalizować w ich usuwaniu. Ale wielu ludzi darzyło niechęcią tych, którzy się tym parali. Ta magia była… kontrowersyjna. Osoby z takimi talentami często zbaczały ku szarej, półlegalnej magii, a nierzadko kierowały swoje zainteresowania ku ciemnym mocom. Tomasz Zawicki zapewne uznawał, że zajmowanie się tą dziedziną magii nie przystoi jego córce. Karolina, która miała skomplikowane relacje z własną matką – wiedźmą klątw – i nie przepadała za Jagodą, w ogóle nie tolerowała takich praktyk.
– To zły pomysł – orzekła Jagoda.
– Dlaczego? – spytała Sonia, a w jej głosie zabrzmiała desperacja. – Zapłacę ci. Mam własne pieniądze. Pradziadek zapisał mi ładną sumę. A jeśli chodzi o moich rodziców, to… No wiesz, jestem pełnoletnia. Nie mogą mi tego zabronić.
– Ale mogą zrobić wszystko, żeby przysporzyć mi kłopotów.
– Nie mów, że się ich boisz!
– Nie boję – przyznała Jagoda z westchnieniem. Nie, nie musiała się bać Zawickich. Tomasz był biznesmanem, nie szefem mafii. Jej krewni zaś mieli wpływy nie mniejsze niż rodzina Zawickich. Nawet jeśli nie mieszała się w rodzinne interesy, Wilczkowie zapewne w razie potrzeby stanęliby po stronie córki marnotrawnej. – Po prostu nie lubię niepotrzebnego zawracania głowy – wyjaśniła. – Sprzedaję swoje usługi jako specjalistka od klątw i uroków, nie nauczycielka. Nie nadaję się do nauczania. Podaj jeden powód, dla którego miałabym się pchać dla ciebie w kłopoty.
– Proszę – wyszeptała Sonia. Po hardej minie nic nie zostało, teraz dziewczyna wyglądała, jakby miała się rozpłakać. Musiała inaczej wyobrażać sobie tę rozmowę. Może sądziła, że propozycja zapłaty wszystko załatwi. Tak działali jej rodzice, czemu więc nie miałoby się to sprawdzić w tym przypadku? – Próbowałam uczyć się sama, ale to naprawdę… trudne. Nie zawsze wychodzi.
Biorąc pod uwagę, co dziewczyna zdołała narobić do tej pory, był to bardzo zły pomysł.
– Nie powinnaś się uczyć rzucania klątw na własną rękę.
– Właśnie! Dlatego potrzebuję nauczycielki – powtórzyła Sonia z naciskiem.
Jagoda przymknęła oczy, odłożyła szczotkę na kuchenny blat. Ból głowy, nieco przytłumiony po prysznicu, uderzył ze zdwojoną siłą.
– Są inne dziedziny magii.
– Ale nie dla mnie. Jestem wiedźmą klątw. Sama to powiedziałaś – przypomniała Sonia. – Pamiętasz? Kiedy się obudziłam. Że jestem cholernie potężną wiedźmą. Że byle kto nie rzuciłby takiego przekleństwa. Że powinnam… zacząć polegać na sobie. To próbuję zrobić.
Tak powiedziałam? – zastanowiła się Jagoda. Tamten dzień zamazał się w jej pamięci. Użyła wtedy mnóstwo magii; w ciągu całego swojego życia sięgnęła po tyle mocy może ze trzy razy. Pobyt w świecie snów, w którym uwięziona była Sonia, mieszał w głowie. Po przebudzeniu była wykończona i zagubiona, niewiele mniej niż sama młoda Zawicka. Ale tak, faktycznie, chyba powiedziała coś takiego. Gdyby podejrzewała, do czego to doprowadzi, trzymałaby buzię na kłódkę.
– Będę siedzieć pod twoim domem, dopóki się nie zgodzisz. Dniem i nocą – zagroziła Sonia, kiedy milczenie się przedłużało.
Jagoda odbiła się od framugi i podeszła do zlewu, napełniła czajnik, nastawiła wodę.
– Twój ojciec kogoś po ciebie pośle.
– Nie pójdę. Jeśli ktoś spróbuje mnie zabrać, rzucę na niego klątwę.
– Wtedy może przyjść po ciebie ktoś z WMM.
– Przecież… klątwy nie są zakazane – powiedziała Sonia, ale w jej głosie pobrzmiewała niepewność.
To zaniepokoiło Jagodę. Jakich przekleństw zdążyła się nauczyć ta smarkula? Czy testowała je na ludziach? Ostatnim razem, gdy zabrała się do nauki na własną rękę, jakimś cudem zdołała rzucić pradawne, potężne zaklęcie. Odpowiednio wyszkolona, mogłaby być niewiele słabsza od Jagody. Może nawet zdołałaby jej dorównać, przynajmniej na niektórych polach. Ta idea była jeszcze bardziej niepokojąca. Nie dlatego, że Wilczek obawiała się konkurencji, ale ponieważ nie była pewna, co z taką mocą zrobiłaby ta naiwna dziewczynka, jeszcze niedawno wierząca, że prawdziwa miłość przezwycięży każdą przeszkodę.
– Niektóre są – odparła powoli. – A w przypadku wielu zależy, jak ich używasz. Trochę jak u… normalnych ludzi z nożem. Jeśli użyjesz go do obrony siebie i rodziny przed napastnikiem, jest szansa, że zostanie to uznane za samoobronę. Dźgniesz kogoś niesprowokowana? Będziesz mieć problem, duży problem. – Wyjęła z szafki wielkie kubki z wizerunkiem Yody.
– Nie wiedziałam tego. Ja w ogóle… mało wiem – wyznała Sonia. Przyznanie tego przyszło jej chyba z trudem. Jagoda zerknęła na nią kątem oka. Dziewczyna opuściła głowę i wpatrywała się we własne dłonie. – Miałam prywatnych nauczycieli. Matematyki, polskiego, takich podstaw. I magii ogólnej, a i to w niewielkim zakresie. Matka uważała, że nie potrzebuję więcej.
– Ale twój ostatni nauczyciel uczył cię o klątwach.
Sonia podniosła wzrok, na jej policzkach pojawiły się rumieńce wstydu.
– Antoni mówił, że przeczytałaś moje opowiadanie.
Właśnie dzięki temu tekstowi Jagoda zaczęła się domyślać pewnych faktów z życia Soni. Między innymi tego, że podobnie jak jej bohaterka potrafi rzucać klątwy. I że – tak jak jej postaci – w opanowaniu podstaw pomógł jej nauczyciel.
– Tak. Całkiem niezłe. Masz dobry styl i talent do kreowania szczegółów. Może dałabyś radę za parę lat coś wydać, gdybyś poćwiczyła.
I przestała pisać opowiadania o sobie – dodała w myślach.
– Nie myślę wszystkiego, co tam napisałam.
– Tak sądziłam – przyznała Jagoda. Sonia, nadzorowana przez rodziców, zaręczona z mężczyzną, któremu była obojętna, napisała opowiadanie o dziewczynie, którą chciałaby się stać. Odważnej i silnej. Przeżywającej niezwykłe przygody. Doświadczającej wielkiej miłości. Przelała w ten tekst swoje marzenia, ale też uczucia: nadzieję, frustrację, gorycz. Te ostatnie bywały złymi doradcami. – Mam nadzieję, że już nie publikujesz kolejnych części. Podałaś za dużo faktów o magii i magicznych miejscach.
– Wiem, to było głupie. Zaczęłam pisać to opowiadanie, jak miałam osiemnaście lat. Usunęłam je – odparła Sonia, odwracając wzrok. Pewnie nie spodziewała się, że tekst przeczyta ktoś, kto ją zna. – Darek był dobrym nauczycielem, ale sam też niewiele wiedział o klątwach. Zorientował się, że jestem w tym kierunku uzdolniona, próbował mi pomóc, tyle że zdążył przekazać mi… nawet nie podstawy, tylko podstawy podstaw. Potem mama go zwolniła.
– To od niego dostałaś tę książkę, Gdzie zaczyna się czarna magia?
– Nie. Ja… odkupiłam ją. Na wakacjach znalazłam takiego gościa… który, no, załatwia różne… problematyczne rzeczy.
Kurwa, pomyślała Jagoda.