- W empik go
Koniec Czertopchanowa - ebook
Koniec Czertopchanowa - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 199 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W dwa lata po moich odwiedzinach u Pantieleja Jeremieicza zaczęły spadać na niego klęski – tak, klęski. Przykrości, niepowodzenia, a nawet nieszczęścia zdarzały mu się i przedtem, ale nie zwracał na nie uwagi i „królował” po dawnemu. Pierwszy cios, jaki go uderzył, był dla niego najdotkliwszy: opuściła go Masza.
Co ją skłoniło do porzucenia jego domu, do którego, zdawało się, tak przywykła – trudno powiedzieć. Czertopchanow do końca swoich dni żywił przekonanie, że winnym zdrady Maszy był pewien młody sąsiad, dymisjonowany rotmistrz ułanów, nazwiskiem Jaff, który, jak twierdził Pantielej Jeremieicz, zdobywał serca tylko tym, że nieustannie podkręcał wąsa, był nadzwyczaj wypomadowany i chrząkał znacząco; należy jednak przypuszczać, że sprawiła to raczej cygańska krew włóczęgów, płynąca w żyłach Maszy. Tak czy owak, w pewien piękny letni wieczór Masza, zawiązawszy jakieś tam szmatki w niewielki węzełek, porzuciła dom Czertopchanowa.
Dwa czy trzy dni przedtem przesiedziała w kąciku, skurczona i przyciśnięta do ściany jak raniony lis – i żeby choć słowo do kogo przemówiła – nic, tylko wodziła oczami, zamyślała się, ściągała brwi, z lekka szczerzyła zęby i robiła takie ruchy rękami, jakby się w coś chciała otulić. I dawniej napadały ją czasem takie „chimery”, ale nigdy nie trwały długo; Czertopchanow o tym wiedział, dlatego i sam się tym nie przejmował, i jej dawał spokój. Ale kiedy wrócił z psiarni, gdzie, jak mówił jego dojeżdżacz, ostatnie dwie gończe suki „wyciągnęły nogi”, spotkał służącą, która drżącym głosem zameldowała mu, że Maria, to jest Akiniijewna, kazała mu się kłaniać, kazała powiedzieć, że życzy mu wszystkiego dobrego, ale już do niego nie wróci. Czertopchanow zakręcił się parę razy w miejscu, wydał ze siebie ochrypły ryk i zaraz rzucił się w pogoń za zbiegłą, chwytając na wszelki wypadek pistolet.
Dopędził ją o dwie wiorsty od swego domu, koło brzeźniaka, przy trakcie wiodącym do powiatowego miasta. Słońce stało nisko nad horyzontem i wszystko dokoła nagle poczerwieniało: drzewa, trawy i ziemia.
– Do Jaffa! do Jaffa! – zajęczał Czertopchanow, skoro tylko zobaczył Maszę – do Jaffa! – powtórzył biegnąc do niej i co krok prawie się potykając.
Masza przystanęła i odwróciła się do niego twarzą. Stała plecami do światła i zdawała się cała czarna, jakby wyrzeźbiona w hebanie. Tylko białka oczu odcinały się, srebrzyste, w kształcie migdała, same zaś oczy – źrenice – stały się jeszcze ciemniejsze.
Odrzuciła węzełek i skrzyżowała ręce.
– Do Jaffa idziesz, niegodziwa! – powtórzył Czertopchanow i już chciał ją schwycić za ramię, ale spotkawszy jej wzrok stropił się i ręce mu opadły.
– Nie do pana Jaffa idę, Pantieleju Jeremieiczu – odpowiedziała Masza spokojnie i powoli – tylko z panem już dłużej żyć nie mogę.
– Jak to nie możesz żyć? z jakiej racji? Czy cię czym skrzywdziłem?
Masza pokręciła łową. – Nie skrzywdził mnie pan, tęskność mnie wzięła… Dziękuję za to, co było, ale zostać nie mogę – nie!
Zdumiał się Czertopchanow; aż się dłońmi po udach uderzył i podskoczył.
– Jakże to tak? Była, była, oprócz zadowolenia i spokoju niczego nie zaznała – i nagle: tęskność ją wzięła! Co tam, powiada, rzucę go! Wzięła, chustkę na głowę zarzuciła i poszła. Uważanie miała niczym dziedziczka…
– Wcale mi tego nie trzeba – przerwała Masza.
– Jak to nie trzeba? z bezdomnej Cyganki – panią została, co? nie trzeba? Jak to nie trzeba, ty cham – skłe nasienie? Czy kto temu uwierzy? W tym się zdrada kryje, zdrada!
Zasyczał znowu.
– Żadnej zdrady w myśli nie mam i nie miałam – odezwała się Masza swym śpiewnym i wyrazistym głosem – powiedziałam już panu: tąskność mnie wzięła.
– Masza! – wykrzyknął Czertopchanow i uderzył się pięścią w piersi – przestańże, dość tego, podręczyłaś mnie… już dość! Pomyśl tylko, na Boga, co Tisza powie, zlitowałabyś się choć nad nim!
– Niech się pan kłania ode mnie Tichonowi Iwanyczowi i niech mu pan powie… Czertopchanow zamachał rękami.
– Nieprawda, kłamiesz – nie pójdziesz! Nie doczeka się ciebie twój Jaff!
– Pan Jaff… – zaczęła Masza.
– Jaki on tam pan Jaff – przedrzeźniał ją Czertopchanow. – To po prostu krętacz, oszust – i gębę ma jak małpa.
Przez całe pół godziny zmagał się Czertopchanow z Maszą. To podchodził do niej blisko, to odskakiwał, to zamierzał się na nią, to kłaniał jej się w pas, płakał, wymyślał…
– Nie mogę – powtarzała w kółko Masza – tak mi smutno… Tęsknota mnie zadręczy. – Twarz jej przybierała pomału wyraz tak obojętny, senny niemal, że Czertopchanow zapytał, czy nie napoili ją bieluniem?
– Tęsknota – powiedziała po raz dziesiąty.
– A co, jeśli cię zabiję? – krzyknął nagle i wyciągnął z kieszeni pistolet.
Masza uśmiechnęła się, twarz jej nabrała życia.