Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Koniec świata - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
27 stycznia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Koniec świata - ebook

Co spowoduje nasze wyginięcie?

Jak możemy ocalić siebie i naszą przyszłość?

Bryan Walsh odpowiada na najważniejsze pytania, które musi zadać sobie ludzkość, by przetrwać.

Koniec świata to fascynujący reportaż popularnonaukowy, który odkrywa złożoność problemu, jakim jest nieunikniony koniec świata. Od asteroid i sztucznej inteligencji, przez superwulkany po wojnę nuklearną, autor przygląda się wszystkiemu, co może unicestwić nasz gatunek.

Łowcy asteroid z NASA, detektywi chorób na tropie kolejnego zabójczego wirusa. Walsh rozmawia z mężczyznami i kobietami, których zadaniem jest wyobrazić sobie niewyobrażalne. Osobami na pierwszej linii działań prewencyjnych, aktywnie starającymi się zapobiec rozmaitym scenariuszom zagłady w laboratoriach biotechnologicznych i centrach rządowych.

Bryan Walsh analizuje zagrożenia zarówno naturalne, jak i stworzone przez nas samych. Szczegółowo opisuje prawdopodobieństwo tych katastrof i ich potencjalny wpływ na nasze życie. Korzystając z lat doświadczeń jako dziennikarz śledczy i korespondent naukowy dla magazynów „Time”i „Newsweek”, wskazuje też, jak najskuteczniej się uratować.

Czy mamy jakieś szanse?

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8143-274-0
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prze­cież z czte­rech miliar­dów form życia, które ist­niały na tej pla­ne­cie, trzy miliardy dzie­więć­set sześć­dzie­siąt milio­nów wymarło. Nie wiemy dla­czego. Nie­które z przy­czyn niczym nie­uspra­wie­dli­wio­nych, nie­które wsku­tek natu­ral­nych kata­kli­zmów, nie­które znisz­czone przez mete­oryty i aste­ro­idy. W świe­tle tej maso­wej zagłady przy­pusz­cze­nie, że _Homo sapiens_ powi­nien sta­no­wić wyją­tek, naprawdę wydaje się nie­do­rzeczne.

P. D. James, _Ludz­kie dzieci_,
przeł. M. Gębicka-FrącWSTĘP

Prze­ciętny czło­wiek żyje około dwóch miliar­dów sekund¹, ale tylko kilka z nich to momenty, w któ­rych zmie­nia się naprawdę wszystko. Może to być sekunda po tym, jak usły­szy­cie naj­gor­sze wie­ści w życiu albo gdy osoba, którą zawsze chcie­li­ście odna­leźć, powie „tak”. W moim przy­padku udało się tę chwilę uwiecz­nić na foto­gra­fii. Stoję w pokoju szpi­tal­nym dzień po naro­dzi­nach swo­jego syna, a z pra­wej jest moja żona Sio­bhan. W moim spoj­rze­niu widać wyczer­pa­nie, spod któ­rego prze­bija się uśmiech. Po dru­giej stro­nie Sio­bhan są mój ojciec i matka, która patrzy w obiek­tyw z wyra­zem nie­po­skro­mio­nej rado­ści. Trzyma na rękach nasze pierw­sze dziecko, Ronana. Mały ma wtedy tylko kilka godzin, jego drobną, cie­niutką czaszkę przy­krywa rudo­blond meszek, dło­nie zaci­ska w piąstki, a oczy ma zamknięte, żeby obro­nić się przed słoń­cem. Ronan jest jed­nym z naj­now­szych miesz­kań­ców pla­nety Ziemi i nic już nie będzie dla nas takie, jak było.

Dziś, gdy patrzę na to zdję­cie, widzę na nim, jak przy­szłość staje się rze­czy­wi­sto­ścią. Mój ojciec, tak ważny dla mnie w dzie­cię­cych latach, nie jest już tylko ojcem, ale też dziad­kiem. Moja matka, pierw­sza osoba, którą świa­do­mie pamię­tam, nie jest już tylko matką, ale też bab­cią. A ja, trzy­dzie­sto­dzie­wię­cio­letni syn, nie jestem już tylko synem, ale też ojcem, tak jak moja żona jest teraz matką. Jeste­śmy czę­ścią łań­cu­cha cią­gną­cego się w przy­szłość, jedno ludz­kie ogniwo za dru­gim – każde rów­nie słabe, jak nowo­ro­dek.

Do tam­tej chwili ni­gdy tak naprawdę nie myśla­łem o przy­szło­ści, co w sumie dość zabawne, bo od pięt­na­stu lat wyko­ny­wa­łem zawód dzien­ni­ka­rza i przy­szłość była tema­tem mojej pracy. Pierw­sze lata w branży spę­dzi­łem jako kore­spon­dent zagra­niczny maga­zynu „Time” w Azji Wschod­niej, gdzie widzia­łem naj­więk­sze zwy­cię­stwo nad nędzą w dzie­jach świata oraz gospo­dar­czo-poli­tyczne trzę­sie­nie ziemi, któ­rego skutki będą odczu­wane przez dzie­się­cio­le­cia. Przy­sy­ła­łem repor­taże z cen­trum epi­de­mii SARS, pierw­szej glo­bal­nej zarazy XXI wieku, wirusa, który poja­wił się zni­kąd i ujaw­nił, jak bar­dzo naszej glo­bal­nej wio­sce zagra­żają cho­roby zakaźne. Przez rok pra­co­wa­łem w Japo­nii jako szef tokij­skiego biura „Time”, przy­go­to­wy­wa­łem donie­sie­nia z kraju żyją­cego na progu jutra.

Po sze­ściu latach w Azji prze­nio­słem się do cen­trali „Time” w Nowym Jorku, gdzie pisa­łem o zmia­nach kli­ma­tycz­nych, zja­wi­sku, które bar­dziej niż jakie­kol­wiek inne odmieni gra­nice obo­wią­zu­jące w świe­cie naszej przy­szło­ści. Pisa­łem donie­sie­nia z kon­fe­ren­cji o dzie­jo­wym zna­cze­niu, takich jak szczyt kli­ma­tyczny ONZ w Kopen­ha­dze w 2009 roku, podró­żo­wa­łem też na zni­ka­jące lodowe płyty Ark­tyki. Byłem w giną­cych lasach desz­czo­wych Ame­ryki Połu­dnio­wej i pora­żo­nych suszą górach pół­noc­nych Indii. Wszę­dzie widzia­łem, jak kur­czy się przy­szłość ludz­ko­ści, top­nie­jąca jak lodowce, któ­rych dzie­le­nie oglą­da­łem kie­dyś u wybrzeży Gren­lan­dii.

Gdy ludzie sły­szeli, że piszę o zmia­nach kli­matu – jeśli w nie wie­rzyli – pytali na ogół, czy ten temat mnie przy­gnę­bia. Czy nie jeste­śmy wszy­scy ska­zani na zagładę? Mówi­łem im, że zmiany kli­ma­tyczne są nie­zwy­kle ważne, bo to pro­blem na prze­cię­ciu biz­nesu, poli­tyki i nauki, a poza tym mogę dzięki nim nazbie­rać całą masę egzo­tycz­nych stem­pli w pasz­por­cie. Nie było to aż tak odle­głe od prawdy. Zmiany kli­matu były dla mnie ważne i poczy­ty­wa­łem sobie za wiel­kie szczę­ście, że mogę o nich pisać. Czy­ta­łem bada­nia, przy­go­to­wy­wa­łem arty­kuły – straszne ilo­ści arty­ku­łów – prze­strze­ga­jące, że nasz gatu­nek czeka zagłada, jeśli nie prze­pro­wa­dzimy rady­kal­nej prze­miany naszego spo­sobu życia. Jed­nak ni­gdy tego nie czu­łem. Nie czu­łem przy­szło­ści – jej cię­żaru, nie­pew­no­ści, zna­cze­nia, jej deli­kat­no­ści, takiej jak u swo­jego nowo naro­dzo­nego syna.

Ale w końcu poczu­łem.

W ankie­cie prze­pro­wa­dzo­nej przez Reu­tersa w 2012 roku w ponad dwu­dzie­stu kra­jach świata pięt­na­ście pro­cent pyta­nych osób prze­wi­dy­wało, że świat skoń­czy się za ich życia². Son­daż z 2015 roku, w któ­rym zasię­gnięto opi­nii Ame­ry­ka­nów, Austra­lij­czy­ków, Bry­tyj­czy­ków i Kana­dyj­czy­ków, wyka­zał, że więk­szość z nich oce­niała ryzyko, iż nasz spo­sób życia znik­nie w ciągu następ­nych stu lat, na pięć­dzie­siąt pro­cent lub wię­cej. Jedna czwarta podob­nie sza­co­wała praw­do­po­do­bień­stwo, że w tym cza­sie ludz­kość czeka abso­lutna zagłada³. Wię­cej spo­śród miesz­kań­ców USA uważa, że lepiej żyło się pół wieku temu – kiedy codzien­no­ścią była wizja ato­mo­wego holo­cau­stu – niż dziś⁴. W 2018 roku zespół naukowy ONZ doniósł, że świat ma zale­d­wie dwa­na­ście lat, by dra­stycz­nie ogra­ni­czyć emi­sję dwu­tlenku węgla, jeśli nie chce ryzy­ko­wać glo­bal­nej kata­strofy⁵. Jed­no­cze­śnie w epoce pre­zy­denta Trumpa ton donie­sień medial­nych z obu stron poli­tycz­nej bary­kady stał się w grun­cie rze­czy apo­ka­lip­tyczny. Kiedy nie czy­tamy o praw­dzi­wym końcu świata, oglą­damy jego fik­cyjne wer­sje: _The Wal­king Dead_, _Igrzy­ska śmierci_, _Aven­gers. Koniec gry_; połowa nowych seriali na Net­flik­sie też podej­muje ten temat. Im bar­dziej krwawe i anty­uto­pijne są te wizje, tym bar­dziej je uwiel­biamy, oczy­wi­ście dopóki jeste­śmy tylko widzami, nie uczest­ni­kami. Boimy się apo­ka­lipsy, ale nie­któ­rzy z nas o niej marzą – i może nawet uwa­żają, że na nią zasłu­ży­li­śmy.

Na iro­nię zakrawa, że ta egzy­sten­cjalna panika wybu­cha na tle świata, który dla więk­szo­ści ludzi jest lep­szy niż kie­dy­kol­wiek. W 2018 roku po raz pierw­szy w histo­rii wię­cej niż połowa lud­no­ści Ziemi kwa­li­fi­ko­wała się jako „klasa śred­nia” lub „bogaci”⁶. Śmier­tel­ność nowo­rod­ków spa­dła w ostat­nich dwu­dzie­stu pię­ciu latach o ponad połowę⁷. Choć broń stała się bar­dziej zabój­cza niż kie­dy­kol­wiek, dzi­siaj na świe­cie w wyniku kon­flik­tów zbroj­nych ginie mniej ludzi niż sześć­set lat temu⁸. A jeśli te liczby nie prze­ma­wiają do wyobraźni, zadaj­cie sobie Pań­stwo pyta­nie: czy wole­li­by­ście uro­dzić się pięć­dzie­siąt lat temu, kiedy wcale nie tak daw­nym wspo­mnie­niem była glo­balna wojna, w któ­rej zgi­nęło ponad sześć­dzie­siąt milio­nów ludzi? Sto lat temu, przed odkry­ciem anty­bio­ty­ków, gdy od zwy­kłej infek­cji można było umrzeć? Tysiąc lat temu, gdy śred­nia dłu­gość życia wyno­siła około trzy­dzie­stu lat?⁹ Wąt­pię.

Nie doce­niamy teraź­niej­szo­ści po czę­ści dla­tego, że nie do końca rozu­miemy prze­szłość – cho­ciaż zara­zem błęd­nie zakła­damy, że będzie dokład­nie taka jak dziś. Psy­cho­lo­go­wie nazy­wają tę ludzką cechę _heu­ry­styką dostęp­no­ści_. To ten­den­cja do pod­da­wa­nia się wpły­wowi tego, co naj­bar­dziej widoczne, co naj­bar­dziej wyjąt­kowe w naszych prze­ży­ciach. Heu­ry­styka dostęp­no­ści skła­nia nas do nie­pro­por­cjo­nal­nych reak­cji, na przy­kład gdy sły­szymy o zama­chowcu samo­bójcy i natych­miast dosta­jemy obse­sji na punk­cie zagro­że­nia ze strony ter­ro­ry­stów, cho­ciaż sta­ty­styki poka­zują, że podobne sytu­acje zda­rzają się coraz rza­dziej¹⁰. Naj­bar­dziej dostępne naszemu umy­słowi są te zagro­że­nia, któ­rymi się przej­mu­jemy, i wła­śnie dla­tego tak wiele prze­pi­sów wynika raczej z kry­zysu niż z roz­sądku¹¹. Jako doświad­czony dzien­ni­karz winę za to muszę wziąć na sie­bie – w wia­do­mo­ściach zawsze sta­ramy się poda­wać to, co zda­rzyło się nie­dawno i zapada w pamięć, a więc odgry­wamy znaczną rolę w zwra­ca­niu naszej uwagi na teraź­niej­szość kosz­tem per­spek­tywy histo­rycz­nej. Żadna gazeta nie daje na pierw­szej stro­nie nagłówka, że wczo­raj sto tysięcy ludzi wyszło z nędzy¹² – a jed­nak przez ostat­nie lata zda­rza się to nie­mal codzien­nie. Krót­ko­wzrocz­ność heu­ry­styki dostęp­no­ści narzuca nam obse­sję na temat wszyst­kiego, co idzie dziś nie tak, i czyni nas śle­pymi na to, ile już osią­gnę­li­śmy.

Ale ta sama psy­cho­lo­giczna przy­pa­dłość każe nam też lek­ce­wa­żyć znacz­nie więk­sze nie­bez­pie­czeń­stwa lub zagro­że­nia, jeśli ni­gdy ich nie doświad­czy­li­śmy. Inter­net może pamięta wszystko, ludzie jed­nak zapo­mi­nają szybko i czę­sto. Nie­wielu z nas doświad­czyło w życiu praw­dzi­wych kata­strof, nikt nie widział ni­gdy aste­ro­idy na kur­sie koli­zyj­nym z naszą pla­netą, nie uświad­czył wybu­chu cho­roby, która zagra­ża­łaby ist­nie­niu ludz­ko­ści. Te zagro­że­nia nie są dla nas dostępne, więc trak­tu­jemy je jako nie­rze­czy­wi­ste – cho­ciaż nauka i sta­ty­styka mówią co innego. To, że nie rozu­miemy, iż przy­szłość może być dia­me­tral­nie odmienna od prze­szło­ści, jest przede wszyst­kim wadą naszej psy­chiki. I może jest to wada śmier­telna dla całego gatunku.

W życiu, podob­nie jak na gieł­dzie, dawne wyniki nie są gwa­ran­cją rezul­ta­tów w przy­szło­ści. Nie cho­dzi już tylko o coraz moc­niej ude­rza­jące w nas zmiany kli­matu ani nara­sta­jącą nie­sta­bil­ność w kraju i za gra­nicą, ani o zabój­cze kata­strofy, któ­rych z każ­dym rokiem jest jakby coraz wię­cej. To nie tylko bole­sne poczu­cie, że nasz świat wymyka się spod kon­troli z każ­dym twe­etem pre­zy­denta USA. Przy­szłość ludz­ko­ści jako takiej jest dziś zagro­żona bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek przez nie­bez­pie­czeń­stwa zarówno z kosmosu, jak i z Ziemi, a także przez tech­no­lo­gię, która przy­nio­sła nam taki dobro­byt.

Wydaje nam się, że wiemy, co naj­gor­szego może nam się zda­rzyć, ale naj­strasz­niej­sze kata­strofy, które dotknęły rodzaj ludzki: II wojna świa­towa, czarna śmierć – zabój­czyni około dwu­stu milio­nów ludzi w XIV wieku, naj­więk­sze hura­gany i naj­bar­dziej nisz­czy­ciel­skie trzę­sie­nia ziemi to led­wie przy­grywki w porów­na­niu z tym, co opi­suję w tej książce, z zagro­że­niami, któ­rym sta­wiamy czoła dzi­siaj. To nie­bez­pie­czeń­stwa groź­niej­sze niż naj­mrocz­niej­sze dni w dzie­jach ludz­ko­ści. Nazy­wamy je zagro­że­niami egzy­sten­cjal­nymi, bo są w sta­nie poło­żyć kres ist­nie­niu naszego gatunku raz na zawsze. Sta­no­wią błędy nie do napra­wie­nia, kata­strofy zdolne prze­rwać naszą histo­rię w pół zda­nia.

Zawsze żyli­śmy w cie­niu zagro­żeń egzy­sten­cjal­nych, tylko tego nie wie­dzie­li­śmy. W ciągu czte­rech i pół miliarda lat ist­nie­nia naszej pla­nety przy­naj­mniej pięć razy nade­szły wiel­kie fale wymie­ra­nia, wynisz­cza­jące wła­ści­wie całe życie na Ziemi, nie­rzadko pod­kre­ślane natu­ral­nymi kata­stro­fami na skalę świa­tową. Ude­rze­nia aste­roid, eks­plo­zje super­wul­ka­nów, a nawet pro­mie­nio­wa­nie gamma z kosmosu przy­po­mi­nają, że wszech­świat nie jest bez­piecz­nym miej­scem.

Zagłada dino­zau­rów sześć­dzie­siąt sześć milio­nów lat temu, wywo­łana głów­nie ude­rze­niem dzie­wię­cio­ki­lo­me­tro­wej aste­ro­idy, była przy­pad­kiem maso­wego wymie­ra­nia. Wygi­nęło 99,9 pro­cent gatun­ków, które kie­dy­kol­wiek żyły na Ziemi. Nie­które wyewo­lu­owały w inne gatunki, ale więk­szość, na przy­kład każdy inny gatu­nek z rodzaju _Homo_, z któ­rym dzie­li­li­śmy pla­netę, zwy­czaj­nie wymarła. Podobny los może cze­kać i nas.

O ile wszech­świat zawsze cho­ciaż tro­chę chciał nas zabić, o tyle nowo­ścią jest, że możemy znisz­czyć się sami, przez pomyłkę albo umyśl­nie. Tak zwane antro­po­ge­niczne, czyli spo­wo­do­wane przez czło­wieka, zagro­że­nia egzy­sten­cjalne poja­wiły się wraz z udaną próbą pierw­szej broni jądro­wej na poli­go­nie Tri­nity w Nowym Mek­syku 16 lipca 1945 roku. Bomba ato­mowa dała nam moc doko­na­nia tego, co w przy­padku więk­szo­ści gatun­ków ist­nie­ją­cych przed nami zro­biła selek­cja natu­ralna.

Wojna jądrowa jest jed­nak tylko pierw­szym z antro­po­ge­nicz­nych zagro­żeń egzy­sten­cjal­nych; pozo­staje per­spek­tywą zabój­czą, ale nie przy­kuwa już tak naszej uwagi. Z każ­dym mija­ją­cym rokiem miliardy ton gazów cie­plar­nia­nych wytwo­rzo­nych przez dzia­łal­ność ludzką tra­fiają do atmos­fery, przy­spie­sza­jąc zmiany kli­ma­tyczne. Z bie­giem czasu – i przy odro­bi­nie pecha – glo­balne ocie­ple­nie może zacząć zagra­żać naszemu ist­nie­niu. Jesz­cze bar­dziej prze­ra­ża­jące – i trud­niej­sze zarówno do prze­wi­dze­nia, jak i do opa­no­wa­nia – są zagro­że­nia egzy­sten­cjalne spo­wo­do­wane nowymi tech­no­lo­giami, takimi jak bio­lo­gia syn­te­tyczna lub sztuczna inte­li­gen­cja, zdol­nymi stwo­rzyć nie­bez­pie­czeń­stwa trudne do wyobra­że­nia, niczym bomby wybu­cha­jące, zanim zorien­tu­jemy się, że zostały uzbro­jone.

Jak duże jest ryzyko? Kana­dyj­ski filo­zof John Leslie, który pomógł stwo­rzyć dzie­dzinę badań nad zagro­że­niami egzy­sten­cjal­nymi dzięki swo­jej książce _The End of the World_, sza­co­wał praw­do­po­do­bień­stwo, że ludz­kość wygi­nie w ciągu następ­nych pię­ciu stu­leci, na trzy­dzie­ści pro­cent¹³. Nie­od­ża­ło­wany Ste­phen Haw­king stwier­dził w swo­jej ostat­niej opu­bli­ko­wa­nej wypo­wie­dzi, że nasz gatu­nek zbliża się do zagłady. Pisał: „Tak czy ina­czej, uwa­żam za nie­mal nie­unik­nione, że albo ato­mowa kon­fron­ta­cja, albo eko­lo­giczna kata­strofa ogo­łoci Zie­mię w ciągu naj­bliż­szego tysiąca lat”¹⁴. Na sym­po­zjum zor­ga­ni­zo­wa­nym w 2008 roku przez Insty­tut Przy­szło­ści Ludz­ko­ści (Future of Huma­nity Insti­tute, FHI) Uni­wer­sy­tetu Oks­fordz­kiego – jedną z wielu nowo powsta­łych grup aka­de­mic­kich bada­ją­cych zagro­że­nia egzy­sten­cjalne – eks­perci oce­nili, że ogólne ryzyko wymar­cia ludz­ko­ści przed 2100 rokiem wynosi dzie­więt­na­ście pro­cent¹⁵. Może i ozna­cza to, że mamy ponad cztery piąte szans dożyć do XXII wieku, ale jak zauważa spe­cja­li­sta od zagro­żeń egzy­sten­cjal­nych Phil Tor­res, nawet dzie­więt­na­sto­pro­cen­towe ryzyko wymar­cia ludz­ko­ści w naj­bliż­szym stu­le­ciu ozna­cza dla prze­cięt­nego Ame­ry­ka­nina _tysiąc pięć­set_ razy więk­sze praw­do­po­do­bień­stwo, iż zgi­nie w końcu świata niż w kata­stro­fie lot­ni­czej¹⁶.

Mar­tin Rees, astro­nom kró­lew­ski Wiel­kiej Bry­ta­nii i współ­za­ło­ży­ciel Cen­trum Badań Zagro­żeń Egzy­sten­cjal­nych (Cen­tre for the Study of Exi­sten­tial Risk, CSER) przy Uni­wer­sy­te­cie w Cam­bridge, podał w wyda­nej w 2003 roku książce, że szanse ludz­ko­ści na prze­ży­cie do końca wieku są jak rzut monetą – pół na pół.

– Wystar­czy parę osób albo nawet jedna, żeby przez pomyłkę albo celowo wywo­łać kata­strofę o ogrom­nych, nawet glo­bal­nych reper­ku­sjach – powie­dział mi, gdy roz­ma­wia­li­śmy w 2018 roku. – Zwy­kłem mawiać, że w glo­bal­nej wio­sce muszą być wio­skowe głupki – dodał. – A teraz dali­śmy tym głup­kom broń.

Rees ma rację, gdy sku­pia się głów­nie na ryzyku, że nowe tech­no­lo­gie dadzą olbrzy­mią moc jed­nost­kom i małym gru­pom o apo­ka­lip­tycz­nych zamia­rach. Zagro­że­nie kata­stro­fami pla­ne­tar­nymi, takimi jak aste­ro­idy i super­wul­kany, które wcze­śniej nisz­czyły życie na Ziemi, pozo­staje nie­zmienne. Jed­nak sam fakt, że _Homo sapiens_ prze­trwał setki tysięcy lat, daje nam nadzieję, że będziemy mieli szczę­ście jesz­cze do końca tego wieku, może nawet dłu­żej. Jeden z sza­cun­ków oce­nia praw­do­po­do­bień­stwo zagłady ludz­ko­ści spo­wo­do­wa­nej kata­strofą natu­ralną w następ­nym stu­le­ciu na 0,15 pro­cent – czyli bar­dzo mało, choć wię­cej od zera¹⁷. Mamy też dostęp do cze­goś, czego nie miały dino­zaury ani inne dawno wymarłe gatunki – naukow­ców i inży­nie­rów, zdol­nych bro­nić nas przed nie­bez­pie­czeń­stwami cza­ją­cymi się nad nie­bem i pod zie­mią, o ile damy im nie­zbędne środki i upraw­nie­nia.

Jed­nak te same umy­sły, które mogą nas ochro­nić przed natu­ral­nymi zagro­że­niami dla ist­nie­nia ludz­ko­ści, powo­łały na świat cał­kiem nowe nie­bez­pie­czeń­stwa – tech­no­lo­giczne. Są one o wiele więk­sze niż wszystko, co mogłaby nam zro­bić pla­neta. Dopiero zaczy­namy rozu­mieć, jak można z tych tech­no­lo­gii korzy­stać i w jaki spo­sób mogą posłu­żyć do wyrzą­dze­nia szkód. Od ist­nie­ją­cych zagro­żeń antro­po­ge­nicz­nych, takich jak broń jądrowa, odróż­nia je to, że przy­no­szą nie tylko ryzyko, ale rów­nież korzy­ści. Bio­lo­gia syn­te­tyczna obie­cuje moż­li­wość stwo­rze­nia nie­śmier­tel­nych orga­nów, potęż­nych leków i roślin, któ­rymi wyży­wimy coraz goręt­szą i gęściej zalud­nioną pla­netę. Sztuczna inte­li­gen­cja to być może naj­waż­niej­szy wyna­la­zek w dzie­jach ludz­ko­ści, a nawet ostatni, jakiego kie­dy­kol­wiek będziemy potrze­bo­wać. Są to tech­no­lo­gie „podwój­nego prze­zna­cze­nia” – te same odkry­cia można wykorzy­stać zarówno w dobrej spra­wie, by zwal­czać inne zagro­że­nia egzy­sten­cjalne, jak i w złej. Bar­dzo moż­liwe, że nie roz­po­znamy, które opcje są które, zanim będzie za późno. W dys­ku­sji o końcu świata nie ma pro­stych odpo­wie­dzi.

W 2017 roku odsze­dłem z „Time”, żeby zacząć pra­co­wać nad książką, którą wła­śnie Pań­stwo czy­tają. Moim celem było pod­nieść alarm w spra­wie zagro­żeń egzy­sten­cjal­nych sto­ją­cych przed naszym świa­tem i zadać pyta­nie, jak możemy im zapo­biec. Jed­nak gdy już zaczą­łem pro­wa­dzić bada­nia i roz­ma­wiać z eks­per­tami, ten temat pozo­sta­wał dla mnie w jakimś sen­sie nie­rze­czy­wi­sty, odle­gły, abs­trak­cyjny. To typowe dla badań zagro­żeń egzy­sten­cjal­nych. Ludzki umysł bun­tuje się na widok liczb – setki milio­nów ofiar, miliardy ofiar, kom­pletna zagłada. Zja­wi­sko to okre­śla się ter­mi­nem _scope neglect_ – „zanie­dba­nie skali”. Jeste­śmy psy­cho­lo­gicz­nie nie­zdolni przejść od małych liczb, typo­wych dla naszych prze­żyć, do olbrzy­mich, okre­śla­ją­cych masowe uni­ce­stwie­nie. Józef Sta­lin zapewne ni­gdy nie wypo­wie­dział przy­pi­sy­wa­nych mu słów: „Jedna śmierć to tra­ge­dia, milion to sta­ty­styka”, co jed­nak nie zmie­nia ich praw­dzi­wo­ści. Trak­to­wa­łem koniec świata jak sta­ty­stykę, nie zmie­ni­łem swo­jego podej­ścia, które przez tyle lat sto­so­wa­łem jako repor­ter piszący o glo­bal­nym ocie­ple­niu.

Zmiana przy­szła, gdy zaczą­łem rozu­mieć naj­waż­niej­szy fakt na temat zagro­że­nia egzy­sten­cjal­nego: nie cho­dzi o nas. Cho­dzi o naszych synów, nasze córki, sio­strzeń­ców i sio­strze­nice, wszyst­kie te bez­i­mienne miliardy i biliony, które może przyjdą po nich – jeśli nasza histo­ria nie skoń­czy się teraz.

Filo­zof moral­no­ści z Oks­fordu Derek Par­fit zapro­po­no­wał eks­pe­ry­ment myślowy. Niech sobie Pań­stwo wyobrażą trzy per­spek­tywy przy­szło­ści. W pierw­szej panuje pokój. W dru­giej wybu­chła wojna jądrowa, w któ­rej zgi­nęło dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć pro­cent lud­no­ści, a nie­do­bitki pró­bują prze­trwać. W trze­ciej bomby ato­mowe zabi­jają sto pro­cent lud­no­ści świata – każ­dego męż­czy­znę, każdą kobietę, każde dziecko, rodzaj ludzki zostaje doszczęt­nie wytę­piony. Nie trzeba mieć dok­to­ratu z Oks­fordu, żeby stwier­dzić, iż naj­lep­sza jest ta pierw­sza wizja, a ta trze­cia – sce­na­riusz zagłady – naj­gor­sza. Więk­szość ludzi instynk­tow­nie stwier­dzi też, że róż­nica mię­dzy poko­jem a ato­mo­wym holo­cau­stem, z któ­rego oca­lał tylko jeden pro­cent ludz­ko­ści, jest o wiele więk­sza niż róż­nica mię­dzy śmier­cią dzie­więćdziesięciu dzie­wię­ciu pro­cent a zagładą wszyst­kich. Wystar­czy spoj­rzeć na liczby. Ale Par­fit odrzu­cił ten wnio­sek. W 1984 roku pisał w _Racjach i oso­bach_: „Cywi­li­za­cja zaczęła się zale­d­wie kilka tysięcy lat temu. Jeżeli nie znisz­czymy ludz­ko­ści, te kilka tysięcy lat może być zale­d­wie małym ułam­kiem całej cywi­li­zo­wa­nej histo­rii czło­wieka. Róż­nica mię­dzy (2) a (3) może być zatem róż­nicą mię­dzy ową maleńką cząstką i całą resztą tej histo­rii”¹⁸.

Jak to mówi slo­gan obroń­ców przy­rody, wygi­nąć można tylko raz na zawsze¹⁹. Praw­dziwą grozę końca świata mie­rzy się nie naszą śmier­cią ani śmier­cią wszyst­kich, któ­rych znamy i kochamy, nie śmier­cią dzieci i wnu­ków, ale tym, że nie zaist­nieje nikt z tych, któ­rzy mieli przyjść po nich, któ­rzy mieli żyć, kochać, pod­trzy­mać nasz gatu­nek. Urze­czy­wist­nie­nie zagro­że­nia egzy­sten­cjal­nego to śmierć przy­szło­ści.

Fun­da­men­talna moral­ność każe nam rato­wać poje­dyn­cze życie za wszelką cenę. Gdyby przed świa­tem stało bez­po­śred­nie egzy­sten­cjalne zagro­że­nie – na przy­kład gdyby w kie­runku Ziemi leciała bar­dzo duża aste­ro­ida – zro­bi­li­by­śmy wszystko, co w naszej mocy, wydali wszyst­kie pie­nią­dze, żeby spró­bo­wać oca­lić miesz­ka­jące tu miliardy. Czy nie powin­ni­śmy zatem odczu­wać jesz­cze potęż­niej­szej moty­wa­cji, by ochro­nić przy­szłe poko­le­nia, któ­rych kolej na naszej pla­ne­cie dopiero przyj­dzie (oczy­wi­ście jeśli jej naj­pierw nie znisz­czymy albo nie pozwo­limy, by została znisz­czona przez naszą bez­czyn­ność)? Gdy weź­miemy pod uwagę przy­szłość – całą przy­szłość – stawka naszych obec­nych dzia­łań staje się nie­wy­obra­żal­nie olbrzy­mia. Możemy mieć przed sobą tysiące, dzie­siątki tysięcy, nawet miliony lat cywi­li­za­cji, ale ta przy­szłość zależy od nas, któ­rzy żyjemy w chwili obec­nej.

To wła­śnie czuję, gdy patrzę na zdję­cie swo­jej nowej rodziny. To przy­szłość i prze­szłość, które stały się nama­calne w jed­nym momen­cie. Myślę o nie­koń­czą­cym się łań­cu­chu wyda­rzeń, które musiały zajść daw­niej, żeby mój syn mógł zaist­nieć. I o tym, co dzieje się dziś, żeby urze­czy­wist­niła się cała przy­szłość ludz­ko­ści. Łań­cuch ten mógł się zerwać w dowol­nym momen­cie, czy to przez cho­robę, czy kata­strofę, czy zwy­czaj­nego pecha. Jesz­cze cał­kiem nie­dawno na takie zerwa­nie – gdyby nasz gatu­nek wymarł, tak jak nie­zli­czone inne przed nim – nie­wiele mogli­by­śmy pora­dzić. Nasi przod­ko­wie nie potra­fili ode­pchnąć aste­ro­idy ani wymy­ślić szcze­pionki na mor­der­czą cho­robę, ale my potra­fimy. Możemy żyć w ostat­nich latach dzie­jów ludz­ko­ści – albo zale­d­wie na początku. Wybór i odpo­wie­dzial­ność należą do nas.

Na kolej­nych stro­nach przed­sta­wię prze­gląd zagro­żeń egzy­sten­cjal­nych i wyzna­czę drogę do prze­trwa­nia. Przyj­rzę się zagro­że­niu ze strony aste­roid i komet, zapo­luję z astro­no­mami na obiekty bli­skie Ziemi, które mogłyby ode­brać nam przy­szłość na tej pla­ne­cie. Zba­dam nie­do­ce­niane zagro­że­nie ze strony super­wul­ka­nów, które już wie­lo­krot­nie nisz­czyły życie na Ziemi, w tym także super­wul­kanu pod naj­star­szym par­kiem naro­do­wym w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Pojadę do kolebki zagro­żeń antro­po­ge­nicz­nych – na poli­gon Tri­nity w Nowym Mek­syku, na któ­rym zro­dziło się strasz­liwe piękno. Zre­la­cjo­nuję od wewnątrz histo­rię kon­fe­ren­cji kli­ma­tycz­nych, bez­sku­tecz­nie pró­bu­ją­cych zaha­mo­wać prze­ra­ża­jące tempo glo­bal­nego ocie­ple­nia, zapy­tam, ile wła­ści­wie teraź­niej­szość jest winna przy­szło­ści. Podzielę się prze­ży­ciami z pierw­szej glo­bal­nej epi­de­mii XXI wieku i wyja­śnię, jakim cudem zwy­kły wirus może wywo­łać chaos w połą­czo­nym świe­cie. Spoj­rzę przez ramię naukow­com odmie­nia­ją­cym życie za pomocą bio­lo­gii syn­te­tycz­nej, zapy­tam, czy powsta­nie hiper­in­te­li­gent­nej sztucz­nej inte­li­gen­cji (SI) powin­ni­śmy przy­jąć z opty­mi­zmem, lękiem czy ze zwy­kłym powąt­pie­wa­niem. Będę szu­kał poza­ziem­skich cywi­li­za­cji i wska­zó­wek na temat naszego losu, jakie może pod­su­nąć mil­czący jak dotąd kosmos. Wyja­śnię wresz­cie, w jaki spo­sób nasz gatu­nek może prze­trwać to, czego nie da się prze­trwać, jeśli egzy­sten­cjalna kata­strofa w końcu nadej­dzie.

Postawmy sprawę jasno: jeste­śmy w śmier­tel­nym nie­bez­pie­czeń­stwie. Jed­nak zagro­że­nia egzy­sten­cjalne, o któ­rych mowa na kolej­nych stro­nach niniej­szej książki, zmo­bi­li­zo­wały odda­nych spra­wie naukow­ców i eks­per­tów, dokła­da­ją­cych wszel­kich sta­rań, żeby ochro­nić naszą przy­szłość przed koń­cem świata. Utwo­rzono nowe orga­ni­za­cje, by badały podobne groźby na prze­cię­ciu wielu dys­cy­plin: Insty­tut Przy­szło­ści Ludz­ko­ści na Oks­for­dzie, Cen­trum Badań Zagro­żeń Egzy­sten­cjal­nych przy Uni­wer­sy­te­cie w Cam­bridge, Insty­tut Przy­szło­ści Życia (Future of Life Insti­tute) w Bosto­nie. Walka z zagro­że­niami egzy­sten­cjal­nymi nie polega tylko na tym, żeby wymy­ślić coś, co zatrzyma aste­ro­idę, albo zagwa­ran­to­wać dobro­tliwą i poko­jową naturę naszych przy­szłych robo­tycz­nych wład­ców. To praca wyma­ga­jąca wpro­wa­dze­nia nowego typu metody nauko­wej, goto­wo­ści do zma­gań z nie­wia­do­mymi na skalę pla­ne­tarną i licz­bami na pozio­mie kosmosu. Myśli­ciele tacy jak Nick Bostrom, Anders Sand­berg, Milan Ćir­ko­vić, Olle Häggström i inni rzu­cili nowe świa­tło na osta­teczny los istot ludz­kich, temat mniej zba­dany niż życie skrom­nego żuka gno­jaka, choć prze­cież tak oczy­wi­ście ważny²⁰. Ich osią­gnię­cia zain­spi­ro­wały powsta­nie niniej­szej książki, będę do nich wie­lo­krot­nie wra­cał na jej kar­tach.

Jeśli mamy się ura­to­wać, musimy myśleć o tym, czego rozum nie ogar­nie; nie tylko zro­zu­mieć przy­szłość, ale też poczuć jej cię­żar. Naj­więk­sze wyzwa­nie egzy­sten­cjalne, jakie stoi przed nami, należy nie do sfer tech­niki ani poli­tyki, a do sfery myśle­nia. Musimy wie­rzyć, że koniec świata może nadejść, a jed­no­cze­śnie wie­rzyć, że możemy coś z tym zro­bić. Ale jak dotąd wycho­dzi nam to słabo.

„The Bul­le­tin of the Ato­mic Scien­ti­sts” (BAS) to cza­so­pi­smo aka­de­mic­kie zało­żone po II woj­nie świa­to­wej przez kilku współ­twór­ców bomby ato­mo­wej. W 1947 roku zada­nie stwo­rze­nia okładki jego pierw­szego numeru powie­rzono rysow­niczce Mar­tyl Langs­dorf. Jej strach przed tą nową bro­nią zna­lazł wyraz w jed­nym z naj­bar­dziej roz­po­zna­wal­nych sym­boli zim­nej wojny – zega­rze zagłady, któ­rego wska­zówki zbli­żają się do pół­nocy.

Od 1947 roku auto­rzy BAS prze­su­wali wska­zówki zegara, by poka­zać – w uprosz­czony, ale sku­teczny spo­sób – jak bli­ski może być koniec świata. W 1949 roku prze­su­nęły się na trzy minuty do pół­nocy w odpo­wie­dzi na pierw­szy udany test bomby ato­mo­wej w Związku Radziec­kim, od któ­rego roz­po­czął się ato­mowy wyścig zbro­jeń. Gdy Waszyng­ton i Moskwa pod­pi­sały w 1963 roku układ o zaka­zie prób broni nukle­ar­nej w atmos­fe­rze, w prze­strzeni kosmicz­nej i pod wodą, wska­zówki cof­nęły się do za dwa­na­ście dwu­na­sta. O ile przez pierw­sze dzie­się­cio­le­cia swo­jego ist­nie­nia zegar opi­sy­wał wyłącz­nie zagro­że­nie ato­mowym holo­cau­stem, o tyle nie prze­stał mie­rzyć czasu po zakoń­cze­niu zim­nej wojny, dziś zaś uwzględ­nia też nowe zagro­że­nia ze strony zmian kli­matu i tech­no­lo­gii. Zegar zagłady to naj­bliż­szy odpo­wied­nik ter­mo­me­tru ryzyka egzy­sten­cjal­nego, jaki jest obec­nie dostępny.

Jesie­nią każ­dego roku Komi­tet do spraw Nauki i Bez­pie­czeń­stwa BAS – grupa wybit­nych naukow­ców i spe­cja­li­stów od obron­no­ści – spo­tyka się, by zadać pyta­nie: czy ludz­kość jest w tym roku bez­piecz­niej­sza niż w ubie­głym, czy prze­ciw­nie? I czy jest bez­piecz­niej­sza w porów­na­niu z histo­rycz­nymi wska­za­niami zegara, czy też nie? Zegar jest sym­bo­lem bar­dzo nie­pre­cy­zyj­nym – opi­suje ryzyko egzy­sten­cjalne za pomocą sześć­dzie­się­ciu inter­wa­łów – ale jego ponu­rej sku­tecz­no­ści nie da się nie pod­wa­żyć. Wła­śnie dla­tego jeden z pierw­szych wyjaz­dów pod­czas pracy nad książką zapro­wa­dził mnie do Waszyng­tonu, gdzie 25 stycz­nia 2018 roku byłem świad­kiem, jak redak­cja BAS przed­sta­wia w Natio­nal Press Clu­bie nowe wska­za­nie zegara zagłady. Nie było roz­cza­ro­wań.

– Nasza ocena jest bar­dzo zło­wroga – ogło­siła światu Rachel Bron­son, prze­wod­ni­cząca i pre­zes „The Bul­le­tin of the Ato­mic Scien­ti­sts”. – Jeste­śmy dziś dwie minuty przed pół­nocą.

Tylko w 1953 roku, po tym, jak USA i ZSRR zde­to­no­wały pierw­sze bomby wodo­rowe – narzę­dzia maso­wej zagłady o wiele potęż­niej­sze od ato­mo­wych bomb zrzu­co­nych na Hiro­simę i Naga­saki – zegar był rów­nie bli­sko peł­nej godziny. Budowa muru ber­liń­skiego, kry­zys kubań­ski, wojna w Wiet­na­mie – nic z tego nie było rów­nie wiel­kim zagro­że­niem dla dal­szego ist­nie­nia rodzaju ludz­kiego, jak wyda­rze­nia 2017 roku, przy­naj­mniej zda­niem wska­zó­wek na okładce BAS. Eks­perci „The Bul­le­tin of the Ato­mic Scien­ti­sts” powo­ły­wali się na wiele czyn­ni­ków: ato­mowy prze­łom w Korei Pół­noc­nej, nie­pew­ność co do dal­szych losów poro­zu­mie­nia nukle­ar­nego z Ira­nem, plany wyco­fa­nia się Sta­nów Zjed­no­czo­nych z pary­skiego poro­zu­mie­nia kli­ma­tycz­nego, roz­prze­strze­nie­nie się hako­wa­nia, wresz­cie nie­prze­wi­dy­wal­nego pre­zy­denta Donalda Trumpa. Waż­niej­sze jed­nak od przy­czyn prze­su­nię­cia zegara – w końcu ze wszyst­kimi można się spie­rać – jest to, jak nie­wiele zostało czasu.

– Żyjemy w groź­nych, nie­bez­piecz­nych cza­sach – powie­działa mi Bron­son po odsło­nię­ciu zegara. – To nie jest zimna wojna, jaką pamię­tają pana rodzice.

Gdyby to był film, Bron­son i jej kole­dzy ogła­sza­liby swoje alar­mu­jące wie­ści tłu­mowi dzien­ni­ka­rzy w sto­licy kraju. Kanały infor­ma­cyjne prze­rwa­łyby pro­gram, żeby poka­zać kon­fe­ren­cję na żywo, a redak­cje gazet zaczę­łyby odku­rzać czcionki do wojen­nych nagłów­ków. Zegar zagłady opi­suje los całej ludz­ko­ści, wszyst­kich sied­miu i pół miliarda z nas, a także tych, któ­rzy dopiero mogą zaist­nieć. Nic na świe­cie nie powinno być waż­niej­sze.

A jed­nak tam­tego stycz­nio­wego poranka w Loży imie­nia Pierw­szej Poprawki w Natio­nal Press Clu­bie była ze mną na widowni tylko garstka przed­sta­wi­cieli prasy, padło też jedy­nie kilka pytań. Media nie prze­mil­czały nowego zegara – w końcu strach dobrze się sprze­daje – jed­nak dla więk­szo­ści sta­cji i redak­cji był to tylko jesz­cze jeden news z pogrą­ża­ją­cego się w sza­leń­stwie świata, natych­miast przy­ćmiony następ­nym donie­sie­niem, kolej­nym skan­da­lem.

Gdy wycho­dzi­łem tego ranka z Press Clubu, już w recep­cji widzia­łem, jak zaczy­nają o tym zapo­mi­nać. Na ekra­nach wiszą­cych tam tele­wi­zo­rów leciały pro­gramy sta­cji infor­ma­cyj­nych. W cen­trum uwagi było to, jak pora­dzi sobie Trump na Świa­to­wym Forum Eko­no­micz­nym w Davos w Szwaj­ca­rii, że popyt na iPhone’y spada, co nowego w son­da­żach przed­wy­bor­czych. Na jed­nym z ekra­nów dzie­więć­dzie­się­ciocz­te­ro­letni Henry Kis­sin­ger, duch z cza­sów, gdy poprzed­nim razem gro­ziła nam zagłada, pró­bo­wał wychry­pieć zezna­nia przed senacką komi­sją do spraw sił zbroj­nych. Zegar tykał – nasz zegar, mie­rzący nasz czas. Nikogo to nie obcho­dziło.

A musi obcho­dzić. Nie możemy pod­dać się apa­tii, tak samo jak nie może nami zawład­nąć panika ani roz­pacz. Stoją przed nami olbrzy­mie wyzwa­nia, z któ­rych tak wiele sami sobie zgo­to­wa­li­śmy. Jeste­śmy jed­nak w sta­nie je poko­nać, dla dobra wła­snego i przy­szłych poko­leń. Wiem, o jaki świat wal­czę. Mogę mu spoj­rzeć w oczy. Wszy­scy razem możemy zaś zacząć wal­czyć – naj­pierw spo­glą­da­jąc w niebo.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: